Co naprawdę myślę o…EUTANAZJI?

Przede wszystkim, należałoby uściślić pewne pojęcia.

 

Eutanazja jest to celowe zadanie śmierci osobie, która się tego domaga, celem skrócenia jej cierpień.

 

NIE JEST nią natomiast, nawet w rozumieniu Katechizmu Kościoła Katolickiego (choć wielu ludzi tak sądzi) – np. odłączenie respiratora komuś, o kim wiadomo, że bez niego nigdy już samodzielnie oddychać nie będzie. Nowoczesna technika medyczna umożliwia przedłużanie życia człowieka (przynajmniej w niektórych jego biologicznych przejawach, jak bicie serca) prawie w nieskończość.

 

Jednakże, jak sądzę, człowiek ma prawo nie tylko do życia, ale także do NATURALNEJ ŚMIERCI. (Bardzo prosto wyraził to papież Jan Paweł II, prosząc, aby mu pozwolono „odejść do Domu Ojca.” Jak się jednak potem okazało, to jego życzenie nie zostało do końca uszanowane, bowiem w apartamentach papieskich pomimo wszystko znalazł się respirator, sztandarowe urządzenie służące do tzw. „terapii uporczywej”) Teologia moralna mówi w tym przypadku nie o eutanazji, ale o zaprzestaniu uporczywej terapii (czyli takiej terapii, która nie przynosi spodziewanych efektów, a jedynie przyczynia choremu niepotrzebnych cierpień). Nie zamierza się wówczas zadawać śmierci, przyjmuje się jedynie, że nie można jej zapobiec. Dlatego nie jest również eutanazją podanie np. środka przeciwbólowego w takiej dawce, o której wiemy, że może zabić chorego – pod warunkiem wszakże, że naszym celem jest złagodzenie bólu, a nie zadanie śmierci.

 

Co mnie natomiast bardzo niepokoi w związku z klasyczną eutanazją, to wyraźnie „przesuwający się horyzont”.

 

Początkowo mówiło się bowiem wyłącznie o ludziach, którzy „świadomie i dobrowolnie” prosili innych o skrócenie ich cierpień.

 

Warto przy okazji zwrócić uwagę na fakt, że większość cierpień psychicznych i fizycznych związanych np. z chorobami onkologicznymi można byłoby skutecznie minimalizować poprzez skuteczną opiekę paliatywną, która (co znamienne) ZANIKA w krajach, w których zalegalizowano eutanazję. Bo, oczywiście, o wiele łatwiej, szybciej i – nie oszukujmy się! – taniej! jest uśmiercić terminalnie chorego pacjenta, niż go leczyć i pielęgnować.

 

I kiedy w „postępowej” pod tym względem Holandii pewien lekarz, notabene imigrant z „ciemnej i zacofanej” Polski, założył pierwsze hospicjum, od razu zmiejszyła się liczba podań o „dobrowolną” eutanazję. Ciekawe, prawda?

 

I myślę, że to dlatego Hipokrates – którego nikt rozsądny przecież nie posądza o związki z chrześcijaństwem (żył prawdopodobnie co najmniej 600 lat wcześniej!) – kazał swym uczniom przysięgać, że nigdy nie podadzą nikomu „środka sprowadzającego śmierć”, nawet, gdyby ten ktoś sam o to prosił. Bo, wielkim mędrcem będąc, wiedział on, że ostatecznie postęp medycyny dokonuje się w walce ze śmiercią, a nie w jej zadawaniu.

 

Potem jednak owo „dobroczynne prawo do śmierci” (które powoli wypiera z naszej świadomości tradycyjne prawo do życia!) rozciągnięto nie tylko na tych, którzy sami pragnęli umrzeć, ale i na tych, co do których inni są przekonani, że byłoby dla nich lepiej, gdyby umarli (np. na ciężko chore noworodki i ludzi pogrążonych w śpiączce). Ostatnio zbulwersował mnie przypadek pewnego mężczyzny, cierpiącego na zanik mięśni, któremu (wbrew jego prośbie!) odmówiono prawa do dalszego żywienia, argumentując, że…lekarze zadecydowali inaczej! Słyszałam także o przypadkach wykonywania legalnej eutanazji u osób, które nie były nawet poważnie chore, lecz jedynie „zmęczone życiem” (sic!).

 

W moim rozumieniu coś podobnego w ogóle nie jest eutanazją lecz zwykłym zabójstwem „z litości” (i to często za grube pieniądze, bo są już nawet specjalne „firmy eutanazyjne”, które zapewniają swoim klientom lekką śmierć bez zbędnych pytań!)  Czyżbyśmy zatem aż tak mało posunęli się w rozwoju od czaśow spartańskich, kiedy to słabe i chore niemowlęta zrzucano ze skały w górach Tajgetu?

 

Niedługo zatem może dojść do tego, że będziemy mogli w majestacie prawa zabić praktycznie każdego, za jego zgodą lub bez niej, pod byle jakim pretekstem…  

 

A obecny kryzys demograficzny może też rychło doprowadzić do sytuacji, że coraz bardziej nieliczni młodzi ludzie nie będą chcieli łożyć na coraz większą liczbę staruszków – i zaczną stosować mniej lub bardziej subtelne formy nacisku na ich „dobrowolną” eutanazję – jak to już bywa w krajach zachodnich z „dobrowolnymi” przenosinami do domów starców („No, co ty, babciu, wszyscy znajomi już tam są, a ty nam się tu jeszcze pałętasz?”).

 

A jako osoba niepełnosprawna aż truchleję na myśl, że i mnie ktoś kiedyś może zechcieć tak „uszczęśliwić.” Brrr!

 

Tymczasem eutanazja to, wbrew nazwie, wcale nie jest „dobra śmierć”. Myślę, że jedyna naprawdę „dobra” śmierć to śmierć w stylu naszych pradziadków – odchodzenie w spokoju sumenia i w otoczeniu najbliższych.

 

Zwracam przy tym nieśmiało uwagę na fakt, że swoją błyskotliwą karierę ludobójcy Hitler zaczynał także od narodowego programu eutanazji, dokonywanej na ludziach niepełnosprawnych psychicznie lub fizycznie. 

 

W III Rzeszy do wykonania takiego „humanitarnego zabiegu” nie było konieczne nawet spotkanie z pacjentem (prawdopodobnie dlatego, że nawet najbardziej chorzy i starzy ludzie mają niezrozumiały zwyczaj trzymania się swego nędznego życia za wszelką cenę…). Odpowiednią decyzję podejmowało dwóch lekarzy, którzy po przeczytaniu historii choroby zgodnie uznali dany przypadek za beznadziejny. A pacjenci szpitali psychiatrycznych bywali wygodnym „królikami dośwadczalnymi” dla przyszłych komór gazowych…

 

A potem to już poszło szybko: Żydzi, Cyganie, Słowianie, księża i homoseksualiści – każdy, kto w jakikolwiek sposób okazał się „jednostką niepełnowartościową” w idealnym społeczeństwie Hitlera…

 

A historia, drodzy państwo, ma to do siebie, że za bardzo lubi się powtarzać…

 

Postscriptum: Właśnie gdzieś przeczytałam, że w  Holandii rozważany jest projekt ustawy zezwalającej na eutanazję (a tak naprawdę na „zabójstwo z litości”) niepełnosprawnych dzieci do lat 10. I chciałabym zapytać, dlaczego to „dobrodziejstwo” rozciągnięto tylko na małe dzieci? Po co się tak ograniczać?! Eutanazja dla wszystkich niepełnosprawnych! Starców! Bezdomnych i bezrobotnych! Ważących powyżej 100 kilo! Mierzących poniżej 150 centymentów! Narkomanów! Jednostek aspołecznych! Wszystkich nieszczęśliwych! I tak dalej, i tak dalej… I tak żelazną ręką zapędzimy ludzkość do szczęścia…

20 odpowiedzi na “Co naprawdę myślę o…EUTANAZJI?”

  1. Każdy człowiek powinien mieć prawo do życia i do władania nim. Jako, że jest jego własnością, powinien mieć możliwość odebrania go sobie – jeżeli nie jest w stanie zrobić tego samemu, to właśnie z pomocą zalegalizowanej eutanazji.

    1. To prawda, że każdy człowiek ma prawo zarówno do życia jak i do śmierci – choć nie stawiałabym obu na tym samym poziomie wartości (to stara, przedchrześcijańska jeszcze zasada filozoficzna, że byt jest lepszy od niebytu). W przypadku samobójców mam też poważne wątpliwości co to rzeczywistej świadomości/wolności tego czynu. Jeżeli ktoś nie jest w stanie sam popełnić samobójstwa…należałoby chyba rozważyć sposoby „pomocy” nie określając tego wszakże mianem „dobrej śmierci” a tylko tym, czym jest w istocie: WSPOMAGANYM SAMOBÓJSTWEM. W sprawie eutanazji niepokoją mnie bardziej dwie inne kwestie: 1) rozszerzanie zasięgu znaczeniowego – oferowanie tego „dobrodziejstwa” osobom, które nie mogą same wyrazić woli (pogrążeni w śpiączce, noworodki, niepełnosprawni intelektualnie) albo wręcz chcą żyć, a co do których MY jesteśmy przekonani, że byłoby dla nich/dla społeczeństwa lepiej, gdyby umarły (sama przy odrobinie „szczęścia” mogę zostać zaliczona do tej kategorii). 2) Traktowanie eutanazji jako „cudownego leku” na wszelkie bolączki. O złym wpływie takiej praktyki na opiekę nad choreymi już pisałam – o ileż prościej i taniej jest uśmiercić przewlekle chorego pacjenta… Po drugie zaś, cierpienie jest nieodłączną częścią ludzkiej egzystencji (ileż dzieł artystycznych nigdy by nie powstało, gdybyśmy byli wiecznie szczęśliwi?) – a wszelkie próbu zupełnego wyeliminowania go musiałyby się skończyć jeszcze gorszym koszmarem. A słyszałam już o „wycieczkach po śmierć” ludzi, którzy nie byli chorzy, a jedynie…zmęczeni życiem. W dawnych czasach samobójstwo było sprawą prywatną – i lepiej, niech taką pozostanie. Eutanazja zaś podnosi je do rangi instytucji.

      1. > rozszerzanie zasięgu znaczeniowego – oferowanie tego „dobrodziejstwa” osobom, które nie mogą same wyrazić woli (pogrążeni w śpiączce, noworodki, niepełnosprawni intelektualnie) albo wręcz chcą żyć, a co do których MY jesteśmy przekonani,O tym pisałem we wpisie o eutanazji na blogu, którego link masz wyżej. Nie uogólniaj eutanazji do zabijania wszystkiego co nie protestuje. Po drugie zaś, cierpienie jest nieodłączną częścią ludzkiej egzystencji (ileż dzieł artystycznych nigdy by nie powstało, gdybyśmy byli wiecznie szczęśliwi?) – a wszelkie próbu zupełnego wyeliminowania go musiałyby się skończyć jeszcze gorszym koszmarem. Nie widzisz różnicy pomiędzy cierpieniem okresowym a wielkim cierpieniem fizycznym, które nie skończy się do śmierci?> W dawnych czasach samobójstwo było sprawą prywatną – i lepiej, niech taką pozostanie. Eutanazja zaś podnosi je do rangi instytucji.W „dawnych czasach” ludzie mieszkali w ziemiankach i jaskiniach – mamy ich naśladować?Jeżeli prywatnie ktoś nie jest w stanie się zabić choć chce? Skoro to sprawa prywatna, to dlaczego jednak przedłużanie siłą życia tego człowieka już może być sprawą instytucji?

        1. To nie ja czynię takie uogólnienia – to niektórzy apostołowie dobrej śmierci. Przedłużaniu życia za wszelką cenę/na siłę także byłam, jestem i będę przeciwna – pisałam o tym w poście, którego, jak widać dokładnie nie przeczytałeś.

          1. Ps. Kiedyś, dawno temu, przeczytałam w „Trybunie” wypowiedź pewnego lekarza, ateisty od trzech pokoleń, który napisał, że – przy wszystkich zastrzeżeniach, jakie ma wobec Kościoła katolickiego – w przyszłości prawdopodobnie katolickie szpitale będą jedynymi, w których pacjent będzie mógł się czuć BEZPIECZNIE (bo nikt nie wykona na nim takiego zabiegu). Tak więc widocznie można bronić tradycyjnego zakazu eutanazji z czysto ateistycznych pozycji. Bardzo żałuję, że już nie pamiętam całości jego argumentacji.

          2. > w przyszłości prawdopodobnie katolickie szpitale będą jedynymi, w których pacjent będzie mógł się czuć BEZPIECZNIE (bo nikt nie wykona na nim takiego zabiegu). Czy aby na pewno? Tam może mu odmówią środków przeciwbólowych „bo cierpienie uświęca”, zamiast kuracji przepiszą modlitwę albo po cichu też „dobiją” jak się okaże że był Żydem albo ateistą? Tam też człowiekowi odbierze się własność do jego życia bo będzie własnością państwa/Kościoła.Co do księży i Hitlera we wpisie – wiedz, że wasza propaganda robiąca z księży ofiary (a może Ty też w to wierzysz?) coraz rzadziej jest przyjmowana przez ludzi.Hitler nie zabijał księży, tak samo jak nie zabijał stolarzy, sklepikarzy i piekarzy. Zabijał Słowian którzy byli księżmi, stolarzami itd.Hitler chciał zmodernizować chrześcijaństwo na jego ludową wersję, gdzie trzeba, jednak z klerem współpracował.Po co księża wykonywali wasz katolicki gest „zamawiania piwa”? Dlaczego święcili armię niemiecką? Dlaczego Watykan i Rzeszę łączył konkordat?

          3. Uważaj, ateisto, bo wygląda na to, że Twoja nienawiść do katolicyzmu zaczyna Cię zaślepiać – Twoje odpowiedzi stają się coraz bardziej napastliwe i, przykro mi to mówić, coraz bardziej niemądre. Czyżby zaczynało brakować argumentów? I czyżbym to ja, „ciemna fanatyczka” miała uczyć Ciebie, oświeconego człowieka XXI wieku, czym jest TOLERANCJA? :)))) Ufff… Zacznijmy od początku. 1) Kościół nigdy nie gloryfikował cierpienia dla samego cierpienia. Ono, owszem, uświęca, ale tylko wtedy, gdy jest DOBROWOLNIE przyjęte (patrz kwestia heroizmu). A przynoszenie ulgi w cierpieniu zawsze uważano za czyn bardzo szlachetny – w końcu to jednak zakony tworzyły pierwsze szpitale i przytułki. NIGDY też nie słyszałam, by jakiś lekarz-katolik odmówił podania choremu środka przeciwbólowego, po to, aby go „uświęcić.” Trzymajmy się zatem faktów, a nie Twoich wyobrażeń. Gdyby jednak tak się zdarzyło, to byłby po prostu psychopatą, a nie katolikiem. Katechizm KK naucza, że można te środki podać nawet w śmiertelnej dawce, jeżeli inaczej nie da się złagodzić bólu. Księża i siostry zakonne angażują się wszędzie w opiekę hospicyjną, a siostry Matki Teresy wyciągają umierających Hindusów ze śmietników, nie po to, aby ich nawracać, tylko po to, by mogli umrzeć w godnych warunkach. 2) Hitler owszem, chciał sprowadzić chrześcijaństwo do jego wersji „dla ludu”, ale dlatego, że nim pogardzał jako „żydowskim wynalazkiem” i uważał, że nadaje się tylko do tego, by trzymać ten lud w ryzach – zaś jego i jego „nadludzi” jego przestarzałe zasady moralne już nie obowiązują. W „nowej Tysiącletniej Rzeszy” chrześcijaństwo miało zniknąć zupełnie. Wiem, co mówię – jestem historykiem (od razu mówię, że nie kończyłam KUL-u;)) i czytałam jego pisma i przemówienia. Warto tu też przytoczyć fragment przemówienia „powitalnego” do więźniów Oświęcimia: „Jeżeli są w tym transporcie Żydzi, to nie mają prawa żyć dłużej, niż dwa tygodnie, KSIĘŻA – JEDEN MIESIĄC, pozostali – trzy miesiące.” 3) Jest prawdą, że postawa Piusa XII wobec Hitlera była wysoce dwuznaczna i tchórzliwa (czego wyrazem jest m.in. ten nieszczęsny konkordat), nie powinno to jednak przesłaniać humanistycznego bohaterstwa wielu szeregowych księży, zakonnic i zwykłych katolików. A ten gest „zamawiania piwa” o którym mówisz, to chyba jednak znacznie częściej wykonywali pastorzy z podporządkowanych zupełnie państwu Kościołów luterańskich , którzy nawet włączyli go do swojej liturgii- chociaż i tu zdarzały się chlubne wyjątki, jak Bonhoeffer – choć z pewnością istnieli również zafascynowani Hitlerem księża katoliccy. Byli jednak w znaczniej mniejszości, zwłaszcza, że co najmniej od czasów Bismarcka państwo niemieckie było tradycyjnie wrogie wobec katolików (co za mądrzy ludzie z tych Niemców, prawda?;))). A obok takich „kwiatków” jak Hoess, który przez całe życie uważał się za katolika, byli i tacy jak Claus von Stauffenberg albo Sophie Scholl…

          4. Do ~A,czyżby zapalczywość?Gniew?Powiem tak.Rozmawiałam z moją bliską znajomą.Martwiłam się…I nagle słyszę radosny głos w słuchawce telefonu:”Słuchaj ona(siostrzenica,lat 7,niepełnosprawna fizycznie i umysłowo,zrażona od matki wirusem HIV) czuje się coraz lepiej,jej stan poprawia się.Dziewczynka jest pogodna,niektóre z objawów chorobowych ustąpiły.”Wcześniej dziewczynka leżała w klinice,potem przewieziono ją do innej w stabilnym ale nie wróżącym poprawę stanie…Ktoś podał namiar na osrodek dla dzieci prowadzony przez siostry zakonne(sama podchodziłam do tego pomysłu sceptycznie)Na ten pozytywny efekt,znajoma czekała tylko rok:).Matka tej dziewczynki nie żyje,niestety:(.W Krzyżanowicach również jest ośrodek dla osób z porażeniem mózgowym,ale być może siostry przyjmują również innych niepełnosprawnych.Dlaczego?Rodziny nader chętnie porzucają takie dzieci.Ile trzeba mieć siły psychicznej,czegokolwiek,co pomoże nie osądzać rodzin odrzucających swoje dzieci,ile trzeba mieć miłości ,by móc obdarzać obce,schorowane dzieci troską,czułością,zarażać radością życia?Ten tylko o tym wie,kto tym się zajmował,pomagał i to przeżył.Pozdrawiam:)Ps:Jeśli odgórnie,przed wysłuchaniem racji innych,wskazujemy że inni nigdy tej racji miec nie będą,tylko ja,to jest to już jednostka chorobowa:)Pozdrawiam ~A:)Przepraszam za długi wpis właścicielkę bloga:)

  2. ja sie jednoznacznie wypowiedziec w tej sprawie nie moge…w zadaszie jestem przeciw…ale gdyby konajkaca babcia błagała bym skrócila jej meke, miałabym powazny dylemat…

  3. Ów, jak opisałaś, „oddalający się horyzont” to rzeczywiście zagrożenie, ale przecież do zatrzymania. Dużo o tym napisałaś, ale w sumie mało o samej eutanazji – czyli pomocy w samobójstwie osobie, która nie może już nieść życia. Moje osobiste zdanie jest takie, że nasze życie zostało nam podarowane i jest naszą absolutną własnością. Powinniśmy mieć prawo do śmierci na życzenie. Ale – moim zdaniem – wyłącznie na życzenie. Na marginesie – widzę pod notką starych znajomych 😉

  4. Wola ludzka jest niezbywalna i nie mamy prawa jej kwestionować. Zatem jeśli ktoś, kto jest w stanie pełnej świadomości i może wyrażać swoją wolę, chce się zabić – nie wolno mu tego zabronić. Zadziwiające, że ktoś może szanować wolę osoby zmarłej (poprzez realizację testamentu), a nie chce szanować woli chorego w stanie terminalnym, któremu medycyna może zaoferować już tylko dalsze cierpienie, po którym i tak umrze. Skazywanie kogoś na niepotrzebne cierpienie w imię „humanitaryzmu” jest dla mnie nie do przyjęcia.

    1. A co z tymi (bo najczęściej to jednak o nich chodzi w tym sporze), którzy nie mogą wyrazić swej woli – bo np. są zbyt mali lub zbyt chorzy – za których o życiu (a raczej śmierci) decydują INNI, w przekonaniu, że „byłoby dla nich lepiej, gdyby umarli – bo takie życie to nie życie!”? Przyznam się, że taką formą „zimnego miłosierdzia” czuję się niemal osobiście zagrożona. O podobnym strachu przed arbitralną oceną ich „jakości życia” przez innych opowiadają także niektórzy spośród obudzonych ze śpiączki.

      1. Nikt nie może arbitralnie decydować o tym, czy dana osoba ma prawo do życia, czy nie. Jeśli ktoś nie jest w stanie wyrazić swojej woli (weź pod uwagę, że do tej kategorii należy też zdrowy noworodek), nikt nie ma prawa go uśmiercić.

        1. A jednak jest to coś, co już się zmienia. Pieszczoszek lewicowych elit, Peter Singer wręcz twierdzi, że skoro noworodek (nawet zdrowy) jest „właściwie tym samym co płód” (a z pewnością nie można go uznać za „human being” wedle jego definicji) to decyzja o jego życiu lub śmierci powinna leżeć wyłącznie w rękach rodziców i/lub lekarzy. Przynajmniej stosuje konsekwentnie własną filozofię. 🙂 O doprowadzaniu do zgonu noworodków chorych, czy choćby ZAGROŻONYCH chorobą (jak wcześniaki poniżej 25 tygodnia) nie ma już co mówić – bo dokonuje się tego np. w Belgii i Holandii.

          1. W odróżnieniu od libertarian Singer nie ma żadnych logicznych argumentów na poparcie swojego stanowiska – po prostu chce usprawiedliwiać zabójców.

    1. Chyba właśnie o to mi chodziło.:) Zauważ, że z reguły ci, którzy się opowiadają za eutanazją, SAMI nie są chorzy ani cierpiący. A jednak z taką pewnością siebie wyrokują o „jakości życia” innych. Podejrzewam, że zazwyczaj chodzi im o ich własne dobre samopoczucie, które może zostać zmącone przez widok cierpienia.

Skomentuj ~Alba Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *