„Jestem synem księdza.”

Thomas Froster urodził się w 1977 roku, jest więc dziś 30-letnim mężczyzną, ale jego książka pod powyższym tytułem (napisana wspólnie z dziennikarką Karin Jäckel)  została wydana, kiedy autor miał lat kilkanaście – i może dlatego momentami jest dla mnie nieco irytująca.

Aż roi się w niej np. od anarchonicznych, a chwilami wręcz śmiesznych stwierdzeń w rodzaju: Kościół na swój sposób naznacza dziecko księdza, nadając mu łaciński tytuł sacrilegus, co w wolnym tłumaczeniu znaczy 'świętokradca’.”  „[Według Kościoła katolickiego] związek kobiety z księdzem można porównać do obrabowania banku.” (Jak żyję, nigdy nie słyszałam o czymś podobnym!), „Nigdy nie zostałbym poczęty i nie mógłbym przyjść na świat, gdyby wszystko poszło zgodnie z wolą Reprezentanta Boga na ziemi, papieża, ponieważ według niego Bóg nie chciał mnie, lecz zostałem Mu wykradziony. Wykradziony, ponieważ kropelka spermy, która w akcie bezgranicznej miłości i namiętności dotarła z lędźwi ojca do łona mamy, aby tu połaczyć się z gotową na jej przyjęcie komórką, była własnością Kościoła. I ten Kościół przy pomocy surowych praw pilnuje, aby nawet najmniejsza część bożego skarbu (czyli, jak rozumiem, tej cennej spermy?! – Alba) nie została oddana człowiekowi. Mój ojciec sprzeniewierzył nasiona, należące do jego Boga…” „Mój ojciec bał się swojego Boga, którego odbierał jako Boga karzącego. W trakcie spowiedzi mógłby uzyskać od Niego przebaczenie jedynie wtedy, gdyby wyjawił miłość do mamy i uznał swoją winę. A tego nie mógł uczynić. Niezależnie od tego, jak wielką wewnętrzą potrzebę odczuwał, nie mógł przyjść do swego Boga z wiarą w Jego wsparcie.” (Nie bardzo rozumiem, dlaczego?). „Obaj z Muckelem po lekcji dla ministrantów skręcaliśmy się ze śmiechu, wyobrażając sobie, że ten, kto chce zostać księdzem, musi swój interes wsadzić pod gilotynę…”  „Chłopiec, który ma zostać księdzem, nie może naturalnie bawić się z brudasami ani biegać po dworze” (sic!) albo też, oczywiście (bo jakże by inaczej?:)) , „Kościół nie ma nic wspólnego z wiarą – wszystko to tylko sprawa pieniędzy i władzy.”

Inna sprawa, że i ojciec Thomasa, malowany słowami nastoletniego syna, to typ bardzo antypatyczny, człowiek, w którym ja bym się z pewnością nie zakochała, niedojrzały egocentryk, który sprawdzał się świetnie w roli szanowanego „ojca dyrektora” katolickiej szkoły, ale na pewno nie ojca i męża. Człowiek, który – w myśl słów zakochanej w nim ślepo kobiety „był wspaniały w dobrych chwilach”, ale wszelkie problemy beztrosko przerzucał na barki innych. Człowiek, który nie kiwnął nawet palcem, gdy jego ciężarna partnerka budowała dom dla jego dzieci (a potem bezceremonialnie uznał ten dom za własny!), ani wtedy, gdy Thomas zachorował na raka. Człowiek, który swoje odejście z klasztoru i zamieszkanie – po latach! – z rodziną traktował w kategoriach „pokuty za grzech” i dawał to boleśnie odczuć swoim najbliższym.  Człowiek, który w przypływie wściekłości potrafił cisnąć w kobietę „krzyżem lub Biblią.” Który zaczął nadużywać alkoholu. Wreszcie człowiek, który namawiał swoją późniejszą żonę na aborcję drugiego dziecka – a mimo to później miał czelność domagać się wielkim głosem chrztu dziewczynki, której nie chciał… (I tutaj już naprawdę nie mogłam wyjść z podziwu – jak można było chcieć dalej
być z TAKIM człowiekiem?!).

Co zresztą tylko dowodzi słuszności mojej teorii, że NIE WSZYSCY kapłani nadają się do tego, żeby założyć rodzinę…

Z mojego punktu widzenia natomiast najwartościowsze są w tej książce fragmenty sekretnego dziennika matki Thomasa, które umiejętnie wplata on w tok swojej gorzkiej opowieści.

Gisele Forster, najwyraźniej wolna od tej goryczy, która zdaje się przepełniać jej syna, stawia bowiem w swych zapiskach sprzed  lat szereg pytań, które i dzisiaj wydają mi się warte zastanowienia. Na przykład: Nawet, jeśli są ludzie, którzy nienawidzą nas z powodu naszej miłości – cóż to są za ludzie? Nie wolno nam ich nienawidzić, ponieważ wtedy to Bóg znienawidziłby człowieka…” albo (tuż przed porodem): ” Ojciec [mojego dziecka] jest uwięziony w murach celibatu, „świętego” miasta. Tu zdecydowano o jego losie, tu określono jego myśli i zażądano, by był taki, jak chce władza wroga wobec seksu. Czy myślę za ostro? Obrazy przesuwają się w mojej głowie: Papież całujący dzieci. Kardynał w slumsach biednych. Kościelny ośrodek pomocy dla głodujących. Pawdziwe obrazy – czy fikcja? Co mam teraz, w mojej sytuacji, o tym sądzić? Ja,która leżę tu sama i opuszczona, ponieważ prawa Kościoła zabraniają ojcu nienarodzonego dziecka w moim ciele, aby tu przy mnie siedział, trzymał moją rękę w trudnej chwili, pomagał mi i pokazywał, że mnie kocha. (…) Który z tych potężnych władców Kościoła, którzy wymyślili prawo celibatu, dalej by popierał to prawo, gdyby posiedział choć minutę przy moim łóżku i uświadomił sobie, jak bardzo tu cierpię?” 

Thomas Froster, Karin Jäckel Jestem synem księdza”, wyd. pol. VIDEOGRAF II, Kraków 2003, przeł. Weronika Łęcka.

 

27 odpowiedzi na “„Jestem synem księdza.””

  1. Dużo racji ukazuje ta książka,bo to człowiek człowiekowi zabronił kochać a nie Pan…Abigeil

  2. Pan nie zabronil kochac owszem ale sparwil ze apostolowie opuscili swoje zony aby podazac za Chrystusem zyc zgodnie z Jego nauczaniem. Dlatego Kosciol za znakami Boga ustanowil Celibat i to ze ksiadz nie moze zwiazac sie z kobieta…zreszta kazdy mlody czlowiek idac do seminarium o tym doskonale wie…i powiniem przemyslec tysiace razy swoja decyzje…

    1. W przeciwieństwie do Ciebie nie jestem wcale taka pewna, czy „KAŻDY młody człowiek idąc do seminarium o tym doskonale wie” – tym bardziej, jeżeli podejmując taką decyzję jest bardzo młody i nigdy jeszcze nie przeżył miłości do kobiety. W latach seminaryjnych jego naturalne tęsknoty za miłością i ojcostwem mogą być czasami przytłumiane przez młody wiek i naukę, a w pierwszych latach kapłaństwa – przez natłok obowiązków. Ale później u niektórych (nie twierdzę, że u wszystkich, wg badań jest to ok. 20% księży) mogą się jednak ujawnić z wielką siłą.

    1. Nigdy nie twierdziłam, że celibat jest czymś złym – przeczytaj sobie proszę mój post „Żona dla Dalaj Lamy.” Zastanawiam się jedynie, czy WSZYSCY mężczyźni, którzy czują się powołani do kałaństwa muszą koniecznie odczuwać także powołanie do życia samotnego? Myślę, że praktyka Kościoła prawosławnego (oraz obrządku greckokatolickiego), który powala tym księżom, którzy tego pragną, mieć żony jest bliższa temu, czego chciał dla nas Bóg. A co do Apostołów – nie jestem pewna i nie chcę tutaj popełnić jakiejś herezji, ale nie wiem, czy to opuszczenie żon nie ograniczyło się w ich przypadku tylko do czasu, gdy najintntensywniej „chodzili za Jezusem” w czasie Jego ziemskiej działalności. Bo św. Paweł mówi, że „Bracia Pańscy oraz Kefas biorą ze sobą niewiasty-siostry” gdy wyruszają w podróże apostolskie. Czy nie jest prawdopodobne, że mogły to być ich żony?

      1. A werset, który o tym mówi to fragment z 1 Listu św. Pawła Apostoła do Koryntian: „Czyż nie wolno nam brać ze sobą niewiasty-siostry, podobnie jak to czynią pozostali apostołowie oraz bracia Pańscy i Kefas?” (1 Kor 9,5). Obowiązkowy celibat kapłanów wprowadzono dopiero w średniowieczu -i tylko w Kościele zachodnim – i to głównie ze względu na to, że zbyt wielu księży żyło z kobietami, które…wcale nie były ich żonami! Doszły do tego jeszcze wówczas pewne poglądy teologiczne, w myśl których żonaty kapłan stałby się niegodny sprawować mszę, gdyby wcześniej „tymi samymi rękami” dotykał „nieczystego ciała swej żony.” Dziś już jednak nikt w Kościele nie myśli w ten sposób o kobiecie ani o małżeństwie! Apostołowie zaś prawie wszyscy na pewno mieli żony – a Filip miał nawet cztery córki (Dz 21,9). Święty Paweł zaś, który sam prawie na pewno żył w celibacie (1 Kor 7,7), pisze jednak do Tymoteusza, że biskupem powinien być „mąż jednej żony” (1 Tm 3,2).

  3. Nie jestem pewna czy zniesienie celibatu byłoby takim dobrodziejstwem dla księży i Kościoła. Zacznę od spraw całkiem prozaicznych.Wierni oprócz księdza musieliby utrzymywać jego żonę i dzieci( może liczną gromadkę). Nie wiadomo czy parafianie byliby na to gotowi. W końcu przyzwyczaili się że ksiądz jest sam. Jak ksiądz z dużą rodziną utrzymałby się w biednej parafii,albo w takiej gdzie mało ludzi chodzi do kościoła, mało dają na tacę, nie zamawiają mszy? Znam parafię, gdzie na plebanii mieszka proboszcz i 4 wikarych. Teraz sobie wyobrażam, że każdy z nich ma żonę i dzieci. Raczej trudno w takich warunkach o spokojne życie rodzinne i wychowywanie dzieci. Ksiądz posiadający rodzinę musiałby jej poświęcać swój czas. To mogłoby wywoływać niezadowolenie parafian. Że dba tylko o swoich, że nie jest dla całej wspólnoty. Rodzina księdza znajdowałaby się pod dużą presją społeczną. Ksiądz i jego żona powinni stanowić wzorowe stadło, dzieci powinny być grzeczne, dobre, świetnie się uczyć. Być wzorem dla swych parafian. Nie każdy mógłby osiągnąć ten ideał. Żona proboszcza winna być”pierwszą damą parafii” i np angażowac się w działalność katechetyczną, czy charytatywną. Nie każdej kobiecie taka rola pasowałaby, nawet jeśli bardzo kochałaby swego męza. A w przypadku nieporozumień rodzinnych, czy rozwodu taki kapłan traciłby cały autorytet!! I to raczej nieodwracalnie.A jeśli chodzi o wikarych, ich przecież przenoszą z parafii do parafii co 2 lata. I musieliby ciągnąć za sobą rodzinę w nowe obce miejsce. Nie każdej żonie taki brak stabilizacji odpowiadałby.A będąc samemu, kapłan ponosi odpowiedzialność tylko za siebie, tylko za swoje czyny.Może być w pełni”sługą Kościoła”Kościól tyle lat walczył o wprowadzenie celibatu, więc chyba on jakiś sens ma.Kościoły protestanckie gdzie pastorom zawsze wolno było się żenić są właściwie martwe. Więc chyba ten celibat nie jest taki zły.Nie wydaje mi się, żeby ktoś kto dobrowolnie poszedł do seminarium, czy do zakonu był w jakiś sposób pokrzywdzony życiem w celibacie.Chyba, że ktoś został do tego zmuszony, czy w jakiś inny sposób oszukany(taki Jasio z „Chłopów” Reymonta)Wtedy miałby prawo żądać unieważnienia swego kapłaństwa, jak unieważnia się małżeństwo zawarte pod przymusem.

    1. Rzeczywiście, to, o czym piszesz, mogłoby być pewnym problemem. Niemniej jednak, Kościoły protestanckie i prawosławne, a także np. Kościół polskokatolicki i grekokatolicki jakoś sobie z tym radzą. I wcale nie uważam, żeby wszystkie one były „martwe” – to zależy chyba bardziej od duchowości samego księdza/pastora i jego parafian, niż od tego, czy ma on żonę czy też nie. Aż do XII w. również księża katoliccy mogli się żenić – czy zatem Kościół starożytny był mniej gorliwym Kościołem, niż ten, który mamy obecnie? A obowiązkowy celibat wprowadzono m.in. dlatego, że księża często (podobnie jak i dzisiaj) współżyli z kobietami, które NIE BYŁY ich żonami. Myślę (skoro już o tym mówimy), że to jest coś, co w większym stopniu podważa „autorytet” księdza, niż to, że ktoś przyjął najpierw święcenia kapłańskie, a potem sakrament małżeństwa. A co do tego, że „nie wszystkie kobiety nadają się na żony księży” , to masz rację. Ale w takim razie należałoby również powiedzieć, że nie wszystkie zniosą bycie żoną lekarza, marynarza czy policjanta. Wierz mi, wiem, co mówię – mój tatuś był policjantem i oznaczało to, że praktycznie przez 24 godziny na dobę był „na służbie”, a my, jego dzieci, byliśmy pod nieustanną obserwacją – a jednak nikt nie zabrania policjantom się żenić, prawda? Myślę, że do tego po prostu trzeba się urodzić. Zresztą w Kościołach prawosławnych kandydatka na żonę księdza musi uzyskać akceptację biskupa, więc można powiedzieć, że jest to także pewien szczególny rodzaj „powołania.”

      1. Kościoły protestanckie są martwe. Sama Albo przecież pisałaś że w niektórych kościołach protestanckich nawet nie trzeba wierzyć w Boga, właściwie nic nie trzeba.Wiele kościołów protestanckich ma postać raczej organizacji charytatywnych, niż związków religijnych.Przyjęcie przez kapłana sakramentu małżeństwa nie obniżyłoby jego autorytetu. To sprawa oczywista. Ale już rozwód, czy nieudane życie rodzinne rzutowałoby negatywnie na autorytet kapłana.Raczej trudno porównywać stopień trudności zawodu księdza z takimi zawodami jak marynarz czy policjant. Żaden z tych zawodów nie rzutuje tak bardzo na życie osobiste jak zawód kapłana.Policjantem można przestać być, można zmienić zawód, można pójść na wcześniejszą emeryturę. Księdzem się jest do końca życia. Nie ma urlopu, nie ma wakacji, czy emerytury od bycia kapłanem. Można być dobrym policjantem będąc złym mężem czy ojcem. A dobrym kapłanem nie można by było być bez bycia dobrym mężem i ojcem.Dobrym policjantem można być i po rozwodzie, a jaki to byłby ksiądz po rozwodzie?? Wyobrażasz sobie księdza który rozszedł się z żoną, a który staje przed wiernymi i mówi o świętości rodziny i nierozerwalności małżeństwa?To prawda że kiedyś małżeństwa księży były czymś powszechnym. Ale przecież zaczęto odchodzić od tego nie dla kaprysu czy jakiegoś widzimisię.Kościól wieków średnich na pewno nie był mniej gorliwy od współczesnego Kościoła. Był gorliwy w inny sposób.Dzisiaj żyjemy w innych realiach i od duchownych wymagamy więcej niż kiedyś.

        1. Tak Emmo, wymagamy od nich więcej…więcej niż od samych siebie. 🙂 Piszesz, że rozwody obniżyłyby autorytet kapłana – to oczywiste. Ale czy alkojholizm, uzależnienie od pornografii, wycieczki do agencji towarzyskich czy zwykłe „kobiety na boku” nie obniżają go także? Któryś z Ojców Kościoła napisał, że duchowni powinni się żenić, „bo spętana natura znajdzie sobie ujście tajemne.” Kapłani i dzisiaj nie są „aniołami” tylko my nie chcemy tego widzieć. Bo dopóki nie widzimy – to „tego” wszystkiego nie ma, prawda?

          1. Pewnie że obniżają. Nie wiadomo jednak czy te wszystkie wypaczenia znikłyby gdyby księża mogli się żenić.Jeśli alkoholizm czy zainteresowanie pornografią to skutek niemożności zaspokojenia naturalnych potrzeb seksualnych, to wśród żonatych mężczyzn nie byłoby w ogóle alkoholików czy też czytelników pism pornograficznych.Żonaci mężczyźni nie mieliby też kochanek,ani nie korzystali z usług prostytutek. A tak przecież nie jest.Wszystko zależy od tego jakim się jest człowiekiem. Jeśli teraz jakiś ksiądz uczęszcza potajemnie do agencji towarzyskiej, to równie dobrze mógłby to robić mając żonę. I okłamywalby nie tylko swoich parafian ale i swoją rodzinę.

          2. „Któryś z Ojców Kościoła napisał, że duchowni powinni się żenić, „bo spętana natura znajdzie sobie ujście tajemne.” ” A jak ktoś dobrowolnie i bez zadnego przymusu spęta swoją naturę, to też?

          3. Pewnie nie, Emmo… Tylko, że – jak napisał w pięknym wierszu o samotności bez kobiety i dziecka ks. Twardowski „łatwiej się wyrzec, trudniej utracić.” Celibat (ale taki PRAWDZIWY) to moim zdaniem specjalna łaska, która nie wszystkim jest dana. Inaczej mówiąc – myślę, że księża, którzy przyjmują święcenia, zakładają, że rzeczywiście „Bóg wypełni ich serce bez reszty.” Niestety, nie u wszystkich okazuje się to prawdą. Czasami wiąże się to z niedostatkiem życia duchowego, ale… wcale nie zawsze. Znałam co najmniej dwóch BARDZO dobrych i głębokich kapłanów, którzy ogromnie cierpieli z racji swojej samotności.

  4. Bo sutanna to jest coś dla twardych facetów. Dobry ksiądz byłby dobrym mężem, ale dlatego jest dobrym księdzem, bo nie jest męzem. Jak w każdej branży są lepsi i gorsi zawodnicy.

  5. moim zdaniem każde dziecko to dar od Boga i dzieci księży też. Jezeli Bóg nie chciałby żeby takie dziecko się urodziło to by się po prostu nie urodziło… Pozdro:) dla wszystkich

  6. Czytając fragmenty tej książki, trudno uwierzyć, że to prawda. Autor jakby sam sobie zaprzeczał. Gdzie ta „bezgraniczna miłość i namiętność”, skoro ojcu nie zależało ani na dzieciach, ani na ich matce?Paradoksalnie, pewnie wbrew woli autora, ta książka to obrona celibatu. Bo jasno z niej wynika, że dobry ksiądz nie potrafił być dobrym ojcem i mężem.

    1. Wiesz, Emmo, im dłużej się nad tym zastanawiam, tym bardziej dochodzę do wniosku, że być może bohater tej książki nie był „nawet” dobrym księdzem. Widzisz, bardzo łatwo stwarzać POZORY uduchowienia i świątobliwości, zwłaszcza gdy się jest szefem jakiejś szacownej, katolickiej instytucji. (Kto się ośmieli podważać szacunek dla takiego człowieka?) Nie wymaga to także często wchodzenia z ludźmi w bliskie relacje. Gdzieś kiedyś przeczytałam, że kto „kocha całą ludzkość” ma nierzadko kłopoty z kochaniem konkretnego CZŁOWIEKA. A przecież Pismo św. mówi, że kto nie miłuje swego brata (którego widzi) – nie może także miłować Boga, którego nie widzi.

  7. morze gdyby mieli na utrzymaniu żonę i dzieci , nauczyliby się bardziej szanować pieniądze ludzi znacznie uboższych. mój proboszcz na przykład jest zwykłym pijakiem i manipulantem a to mnie już raczej nie bawi . Każdy zwykły kierowca który siada za kierownice samochodu po nawet minimalnym spożyciu alkoholu , jest napiętnowany i to jest normalne. Natomiast jak nazwać zjawisko gdy kierowca okazuje się ksiądz po spożyciu wskazującym na 2,5 promila .Nie wspomnę nawet skąd jechał bo to wstyd dla całego kościoła mieć takiego przedstawiciela i bardzo proszę żeby nie nazywać księży ojcem czegokolwiek a zwłaszcza nas PARAFIAN (prostak albo jak kto woli człowiek o cofniętych poglądach) Z tego co wyczytałem w BIBLII Ojciec jest w niebie i nie ważmy się nazywać tak kogokolwiek na ziemi

    1. Nie „parafian” lecz „parafianin” – to po pierwsze. A po drugie: „może, gdyby” – a nie „morze, gdyby…” Może powinieneś coś zrobić z tą dysortografią?:) A po trzecie – „parafia” to była jednostka administracyjna w czasach późnego Cesarstwa i w Bizancjum – słowo zupełnie neutralne, jak nasza „gmina.” Pozdrawiam.

  8. ” Ja,która leżę tu sama i opuszczona, ponieważ prawa Kościoła zabraniają ojcu nienarodzonego dziecka w moim ciele, aby tu przy mnie siedział, trzymał moją rękę w trudnej chwili, pomagał mi i pokazywał, że mnie kocha. (…) Który z tych potężnych władców Kościoła, którzy wymyślili prawo celibatu, dalej by popierał to prawo, gdyby posiedział choć minutę przy moim łóżku i uświadomił sobie, jak bardzo tu cierpię?”

    Wierzysz w to, Albo? Myślisz, że rzeczywiście ta kobieta istniała?
    Pewnie to zupełna fikcja literacka, pisana pod publiczkę. Jakaż kobieta mogłaby tak myśleć?

    1. Nie wiem, Emmo. Natomiast jestem sobie w stanie wyobrazić cierpienie kobiety, która rodzi dziecko w samotności, bez męża i ojca. Naprawdę sądzisz, ze takie kobiety nie istnieją?

      1. Tej kobiety zupełnie nie rusza, że ojciec jej nienarodzonego dziecka namawiał ją do aborcji, a płacze nad tym, że Kościół zmusił biedaczka do celibatu!
        Nieważne, że palcem nie kiwnął przy budowie wspólnego domu, ważne, że Kościół nie pozwala mu siedzieć przy łóżku i trzymać jej za rękę!

        No pomyśl, Albo, gdyby tak P. namawiał Cię do aborcji? Czy chciałabyś wtedy jego obecności przy narodzinach Antka albo Anieli?

        Wątpię, że ten Thomas Froster to postać autentyczna. Zresztą może i autentyczna ale o bardzo bujnej wyobraźni.

        Parę lat temu była w mediach taka afera: Niemiec chorwackiego pochodzenia podawał się za syna pewnego chorwackiego kardynała(nie pamiętam nazwiska). Kardynał ten zrobił badania DNA i opublikował. Sprawa się wyjaśniła.

        Może tak samo jest z tym Thomasem?
        No, bo żeby wymyślić to bieganie z brudasami po dworze, to trzeba trochę mieć tej wyobraźni, nie?

        1. Nie, na pewno bym nie chciała – raczej kazałabym mu się wynosić do wszystkich diabłów – zresztą, gdybyś uważnie przeczytała mój post, wiedziałabyś, że wcale nie gloryfikuję ani „Thomasa Forstera” (kimkolwiek jest) ani tej kobiety, ani postaci tego księdza. Myślę, że warto wziąć pod uwagę, że ta książka wyszła w Niemczech po Soborze, kiedy przez Niemcy przetoczyła się fala odejść z kapłaństwa – i chciano znaleźć dowód na to, jaki to „zły i okrutny” jest Kościół, żądając celibatu. Ale ta historia słabo się do tego nadaje. Przede wszystkim przez kompletną nieznajomość katolickich realiów, a po drugie dlatego, że przedstawiony w niej ksiądz ewidentnie nie nadawał się na męża i ojca (ja to odebrałam raczej jako argument „za” celibatem…).

          1. Nie gloryfikujesz, jednakże ta cała historia wydaje Ci się autentyczna.
            A mnie to bardzo śmierdzi.
            80, 90 lata w Niemczech. Dużo rozwodów, samotne matki, dzieci, które nigdy nie widziały swoich ojców. I akurat biedny Thomas tak cierpi…Ciekawe ile jego kolegów z klasy miało pełne rodziny. I matka Thomasa tak cierpi… Ciekawe ile jej koleżanek, sąsiadek, przeżyło rozwód.

Skomentuj ~Alba Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *