Dobrze mi w tym małym świecie, który zbudowaliśmy sobie wspólnie z P. Tak dobrze, spokojnie i bezpiecznie, że nie odczuwam nawet potrzeby kontaktu z innymi ludźmi.
Niestety, zdaję sobie również sprawę z tego, jak bardzo kruchy i nietrwały jest ten świat – i z tego, że bardzo wielu ludzi będzie się usilnie starać o to, żeby zburzyć ten mój mozolnie zbudowany spokój. Ludzie potrafią wybaczyć innym bardzo wiele – ale na pewno nie to, że ktoś (szczególnie w mojej sytuacji!) ośmiela się być tak nieprzytomnie, nieprzyzwoicie, wręcz bezwstydnie szczęśliwy.
Zapewne łatwiej by mi darowano (ciesząc się na dodatek z własnej wielkoduszności), gdybym potrafiła przyjąć pozę „pokutującej Magdaleny”: nieustannie bić się w piersi, wciąz na nowo wyznawać swe grzechy (także tym, którzy wcale nie są uprawnieni, by mnie o nie pytać) i mieć cierpienie wypisane na twarzy… Ale ja tak nie potrafię!
Kiedyś myślałam, że (wykorzystując moją wrodzoną delikatność i niechęć do jakichkolwiek „demonstracji”) zdołam nawet w zaistniałej sytuacji żyć „prawie normalnie” (mimo, że „prawie” czyni tu naprawdę wielką różnicę!)
Ale teraz już wiem, że stąpam po kruchym lodzie – a pytanie brzmi tylko, kiedy on pęknie…
Bo to wszystko jest po prostu zbyt piękne, żeby mogło być prawdziwe. Jestem grzesznicą – i to taką, „której się udaje.” A że człowiek nie może być tak szczęśliwy zupełnie bezkarnie – więc i ja zostanę w końcu za to ukarana.
Coś się stanie, coś musi się stać. Coś wisi w powietrzu – czuję to szóstym, siódmym i wszystkimi innymi zmysłami. Ten mój mały, szczęśliwy świat pryśnie jak bańka mydlana. Tylko kiedy? Kiedy? Kiedy?
istnieje ktoś, komu bardzo zależy żebyśmy nie byli szczęśliwi. podobno szczególnie mocno atakuje kobiety (koronę stworzenia!) których nie może znieść ze względu na piękno jakie sobą prezentują, odbicie jedynego Piękna. demon jest ojcem kłamstwa i wykorzystuje każdą chwilę słabości, braku zaufania (to, wydaje mi się ze względu na moje ostatnie doświadczenia, przede wszystkim) żeby zasiać ziarno niepewności, zła. za wszelką cenę chce zburzyć szczęście, które jest najwspanialszym darem Boga dla człowieka, Jego planem, zamiarem a naszym przeznaczeniem i powołaniem. powtórzę to co, jak pisałaś, nieraz mówi Ci Mąż – Pan Bóg nikogo nie karze. naprawdę:) On jest bardziej zainteresowany naszym szczęściem niż my sami!Albo, ja się ogromnie cieszę z Twojego szczęścia 🙂 to jest też dla mnie bardzo konkretny znak… wiem, że nie trafiłam tu „przez przypadek” choć zupełnie niespodziewanie. chyba Ktoś chce mi coś przez to powiedzieć 🙂