Nie da się ukryć, prawie każda kobieta nosi w sobie pragnienie odegrania niezastąpionej roli w jakiejś dramatycznej historii – a także (niemal równie często) przeżycia wielkiego ROMANSU.
I trzeba sobie powiedzieć jasno, że w związkach z księżmi obydwa te elementy są zazwyczaj obecne. I to jest zapewne jedna z głównych przyczyn, dla których dziewczyny, zwłaszcza młode (bo to one są zwykle najbardziej podatne na taki „romantyzm”) tak łatwo się w nich zakochują. Innym powodem – i tu apel do „świeckich” chłopaków: poprawcie się! – jest fakt, że w większości przypadków duchowni są bardziej empatyczni i skłonni do słuchania (wierzcie mi, panowie, że jest to dla kobiet rzecz BARDZO ważna…) niż ich rówieśnicy.
I tym się chyba tłumaczy wysyp nastoletnich blogów (i nie tylko) pod zbiorczym tytułem: „Kocham księdza!” Tylko że… bardzo często ta „wielka miłość” (a wraz z nią i blog) umiera, kiedy tylko przestaje być zakazana. Były gwałtowne emocje (grzmoty i błyskawice…:)), było wspólne zwalczanie wszelkich przeciwności – a teraz co? Nuda i codzienność!
Bo bardzo często nagle okazuje się, że kochamy nie tyle daną osobę, co nasze własne UCZUCIA, które ona w nas wbudza. A w przypadku „miłości do kapłana” – kochamy właśnie to, co nam go kochać nie pozwala. I kiedy tego zabraknie, niespodziewanie zauważamy, że ten nasz książę po zdjęciu sutanny staje się facetem, jak każdy inny – ma swoje wady i swoje humory (a słysząc płacz dziecka w nocy potrafi się beztrosko odwrócić na drugi bok :)) – i nie bardzo wiadomo, co z nim dalej począć. To dlatego P. pytał mnie jeszcze w początkach naszej znajomości:„Kochasz mnie, czy tego księdza, którym kiedyś byłem?”
W kinie w tym miejscu zwykle pojawia się pięknie brzmiący napis „THE END” – a w życiu? W życiu jest to dopiero początek…
Z tego powodu zazwyczaj odradzam związki z „iksami” bardzo młodym dziewczynom – uważam, że jest to rzecz bardzo trudna i decyzja, do której trzeba pełnej świadomości konsekwencji. Bo jeśli on dla niej decyduje się porzucić kapłaństwo, to – jak sądzę – jej obowiązkiem jest mu towarzyszyć na jego „pustyni” aż do śmierci. A to oznacza, w ostatecznym rozrachunku, także ból i cierpienie – na przykład odsunięcie od sakramentów, życie z piętnem „grzesznicy” i nieustające wyrzuty sumienia – już nawet nie wspominając o samotności i społecznym odrzuceniu.
A przecież nastolatka może (i nawet powinna) ułożyć sobie życie z kimś innym – bez takich „atrakcji…”
Z drugiej zaś strony, strasznie mi żal tych księży, którzy poświęcili swoje kapłaństwo dla jakiejś dziewczyny, a jej się potem „odwidziało.”
„…i nie żyli długo i szczęśliwie…”
Zob. też: „Pasażerka na gapę”
A mnie się wydaje, że najczęściej to jest tak na prawdę szukanie ojca – szuka się czego innego, a potem nakłada na to zupełnie inne wzorce kulturowe niż te, które się wiążą z tym, czego się szukało. Współczesna kultura jest przeerotyzowana.
Oczywiście, możesz mieć rację – przecież w dzisiejszych czasach coraz więcej młodych dziewcząt wychowuje się BEZ ojca (nawet, jeżeli fizycznie jest on obecny) – również ich matki hołdują zgubnemu przekonaniu, że „dziewczynce tak naprawdę tata nie jest do niczego potrzebny.” Często spotykałam dziewczyny, które miały do księży właśnie stosunek typu:”córka-ojciec”. Prawdą jest też, że nasza kultura sprowadza prawie wszystkie relacje kobiet i mężczyzn do związku miłosnego – umniejszając np. znaczenie przyjaźni. Nawet w kreskówkach dla dzieci animoane postacie albo się biją, albo się kochają…
Właśnie o to mi chodzi – sporo na ten temat pisałem na swoim blogu (http://listy-o-milosci-ps.blog.onet.pl/).