Uwagi o rządzie Rzeczypospolitej.

W mediach (zwłaszcza lewicowych) i na forach internetowych zawrzało: „Kastracja chemiczna to powrót do średniowiecza!”; „Donald barbarzyńca!”

Tymczasem, co warto wiedzieć, tzw. „kastracja chemiczna” (a właściwie farmakologiczna) przestępców seksualnych NIE MA NIC WSPÓLNEGO z fizycznym okaleczaniem, którego nasze prawo (słusznie) zakazuje.

Jest to po prostu zmniejszenie (lub zniesienie)  popędu płciowego przy użyciu pewnych substancji  od dawna stosowane w terapii erotomanii i pedofilii w wielu krajach (m.in. w Niemczech, na Słowacji i w niektórych stanach USA). Metodę taką zazwyczaj stosuje się łącznie z psychoterapią.

Ponieważ jednak efekty są – w większości przypadków – odwracalne, czyli ustępują niedługo po zaprzestaniu przyjmowania leków, pojawia się tu problem PRZYMUSOWEGO leczenia, który to – jak sądzę – jest solą w oku dla różnej maści „obrońców praw człowieka.”

Ale, po pierwsze, podstawą wszelkich praw powinno być to, że NASZA WOLNOŚĆ KOŃCZY SIĘ TAM, GDZIE ZACZYNA SIĘ WOLNOŚĆ INNEGO CZŁOWIEKA a tę zasadę, jak mi się zdaje, pedofile permanentnie naruszają. Czy jeżeli ktoś, mając zezwolenie na użycie broni, zabił z niej dziesięciu ludzi, to należy (w imię wolności!) pozostawić  tę broń w jego ręku? Nie? To dlaczego nagle z taką troską pochylamy się nad seksualnością przestępców, którzy również korzystają z niej w ewidentnie zły sposób?

Po drugie zaś, skoro w niektórych wypadkach (np. chorób psychicznych, alkoholizmu, narkomanii) zgadzamy się niekiedy na ograniczenie wolności (czy nawet ubezwłasnowolnienie) chorego i przymusową terapię – to dlaczego nie mielibyśmy postępować w ten sposób w przypadku pedofilii, która – jak się dzisiaj powszechnie uważa – także jest chorobą?

Mój były spowiednik, filozof i etyk, od dawna optował za takim trybem postępowania. Bo jeśli ktoś NIE UMIE sam zapanować nad swymi złymi skłonnościami, to cóż jest w tym tak strasznie złego, że my mu w tym trochę pomożemy? Niechby nawet wbrew jego woli…

Czyżby więc „seksualna nietykalność” agresorów była nawet lepiej chroniona, niż ich ofiar?

Innym kontrowersyjnym pomysłem rządu (a właściwie minister zdrowia Ewy Kopacz) jest planowane „monitorowanie kobiet ciężarnych”, to jest, chciałam powiedzieć, roztoczenie nad nimi lepszej i staranniejszej opieki.

„Obrońcy prywatności”  będą się tu zapewne powoływać – po części słusznie – na przykład Chin, w których ów „nadzór państwowy” ma wyraźnie totalitarne oblicze i często służy np. wykonywaniu przymusowych aborcji.

U nas natomiast, jak rozumiem, miałoby to służyć ograniczeniu podziemia aborcyjnego.

Inna sprawa, że środowiska feministyczne (o czym tu już pisałam) mają wszędzie tendencję do wyolbrzymiania tego typu zjawisk. Podają np. liczbę ok. 100 tysięcy nielegalnych zabiegów, co wydaje się szacunkiem przesadzonym, ponieważ nawet w czasie obowiązywania w Polsce dość liberalnej ustawy z 1956 roku wykonywano ich u nas o połowę mniej – a w kilkakrotnie większej i bardziej zliberalizowanej Francji wykonuje się ich „zaledwie” 200 tysięcy rocznie. Z drugiej zaś strony, działacze pro life wolą w ogóle nie dostrzegać problemu.

A tymczasem problem istnieje – wystarczy otworzyć którąkolwiek gazetę, by natknąć się na liczne ogłoszenia o „bezbolesnym wywoływaniu miesiączek.”

Może więc inicjatywa Ministerstwa Zdrowia pozwoli wreszcie uczciwie  oszacować skalę tego zjawiska – i uniknąć przynajmniej kilku takich tragedii, jak sprawa pięciorga dzieci znalezionych w kapuście (bo przynajmniej ktoś będzie WIEDZIAŁ, że kobieta w ogóle była w ciąży…)  Oby!

Zob. też: „Dura lex?”

7 odpowiedzi na “Uwagi o rządzie Rzeczypospolitej.”

  1. Co do sprawy kastracji, zgodzę się w 100%.Natomiast pomysł rejestracji ciąż uważam za idiotyczny, aczkolwiek jest on logiczną konsekwencją równie idiotycznego zakazu aborcji, który to zakaz pozbawił nas jakiejkolwiek kontroli nad tym zjawiskiem – już choćby trudności w choćby przybliżonym oszacowaniu jego rozmiarów. Aborcję można bowiem ograqniczać wyłącznie wtedy, gdy jest ona legalna. W dobie otwartych granic i dostępu do szybkiej informacji, nie widzę innej możliwości zmniejszenia liczby aborcji, jak tylko przekonanie kobiety, aby CHCIAŁA urodzić. A to możliwe jest eyłącznie w przypadku legalności zabiegu.Ten pomysł będzie miał taki skutek, że kobiety jeszcze lepiej nauczą się ukrywac ciążę i jeszcze bardziej rozrośnie się podziemie aborcyjne – a mafia zaciera ręce.

    1. Jeżeli chodzi o przestępczość aborcyjną, to zapewne masz rację – przecież powszechnie wiadomo, że mafiosi byli wśród najzagorzalszych zwolenników prohibicji w USA – na przemycie nielegalnego alkoholu oni zarabiali najwięcej. Ale trudno mi się zgodzić z twierdzeniem, że najlepszym sposobem poradzenia sobie z problemem aborcji jest jej zupełne zalegalizowanie. Wydaje mi się raczej, że to prowadzi do jej lekceważenia – „bo skoro zezwala na to PRAWO, to cóż w tym złego?” We Francji, po 30 latach od legalizacji i mimo szerokiej kampanii informacyjnej (antykoncepcyjnej) liczba zabiegów wcale nie maleje i utrzymuje się na stałym poziomie ok. 200 tysięcy rocznie. Przekonywać kobiety, żeby zrezygnowały ze swojej „wolności”? A kto niby ma to robić, skoro wszyscy – może poza niektórymi „ultrakonserwatywnymi” Kościołami – są już przekonani, że to „nic wielkiego”? Albo przynajmniej udają, żeby nie wyjść na radykałów i antyfeministów.

      1. A skąd wiesz, czy to rzeczywiście nie jest „nic wielkiego”? Tu nie ma mądrych, który WIEDZĄ – tu są tylko ci, co wierzą, lub nie. Nikt nie wie, od kiedy zaczyna się człowiek. Niektórzy zakładają, że od chwili zapłodnienia, inni, że od chwili pojawienia się układu nerwowego, jeszcze inni, że od któregoś tam tygodnia – nie ma jasnej definicji. Są tylko definicje, o których każda ze stron chciałaby, aby była prawdziwa – ale dowodów żadnych nie ma. Kwestia wiary? To nie dowód – wiara nie jest obowiązkowa…Ja mimo wszystko dałbym wybór kobiecie. Przykład Francji nie jest trafny, bo tam ludzie zupełnie inaczej podchodzą do tego problemu, czego nasza mentalność raczej by nie zniosła. Poza tym, legalizować można na różne sposoby: można obwarować pozwolenie na aborcję pewnymi warunkami, jak opinia ginekologa, psychologa, prawnika, albo potraktować to jak usunięcie kamienia nazębnego. W obu przypadkach skutek będzie skrajnie różny. Czy my musimy małpować wcorzec Francuski? Diabeł ZAWSZE tkwi w szczegółach – a ściślej, w szczegółowych przepisach.Generalnie jestem przeciwnikiem aborcji, jak każdy normalny człowiek – bo każdy wie, że to jest złe, z takiego, czy innego punktu widzenia, a przynajmniej moralnie dwuznaczne. Ale w tym przypadku zakaz nic nie daje – tylko ładnie wygląda na papierze i na transparencie, pod którym moralnie wątpliwy polityk wypina pierś i nazywa siebie obrońcą życia. Temu to służy – niczemu więcej.

        1. Jasne, że nie ma jednej powszechnie przyjmowanej definicji „człowieczeństwa”, ale problemu nie da się sprowadzić wyłącznie do spraw „wiary” – choć wielu by tak właśnie chciało. Jeżeli już, to najuczciwiej byłoby oczywiście powiedzieć, że jedni WIERZĄ że „to” jeszcze nie jest człowiek, a inni – wręcz przeciwnie. Ale chyba więcej NAUKOWYCH argumentów przemawia za tym, że jednak jest (chociażby to, że w momencie poczęcia miałeś już to samo DNA, które masz obecnie) – i nie jest to bynajmniej spór o to, czy „to” ma duszę, czy jej nie ma – bo to należy już do dziedziny religii. Dalej, jeżeli obecnie zgadzamy się, że zwierzęta – a nawet rośliny – nie są „rzeczami” i posiadają pewne „prawa” – to dlaczego jedynie embrion naszego własnego gatunku mielibyśmy traktować inaczej? Bo nie jest puchaty, nie merda ogonkiem i nie można się do niego przywiązać? NIGDY nie zgodzę się ze zdaniem pewnego brytyjskiego naukowca, który stwierdził, że dla niego to tylko „materiał.” Nawet nie „istota żywa”? Płód ludzki to jednak „coś” znacznie więcej. Poza tym, nawet w przypadku zbrodniarzy wszelkie wątpliwości rozstrzygamy zazwyczaj na ich korzyść – dlaczego nie trzymamy się tej zasady w przypadku człowieczeństwa płodu? A co do mentalności, to (niestety) ma ona to do siebie, że łatwo ulega zmianom, np. pod wpływem środków masowego przekazu – oraz pod wpływem prawa. Znamienne jest, że odkąd w Polsce obowiązuje obecna, dość restrykcyjna ustawa, zmalała też (wykazywana w sondażach) liczba osób deklarujących się jako „zwolennicy aborcji.” W krajach, które mają przepisy bardziej liberalne, obserwuje się zjawisko odwrotne. Zresztą i tam istnieje „turystyka aborcyjna”, bo wystarczy raz sobie powiedzieć, że granice człowieczeństwa są nieokreślone, aby je właściwie dowolnie przesuwać. Jedynym logicznym wyjściem byłoby przyjąć którąś z 2 możliwych definicji: 1) „człowiek” zaczyna się od chwili narodzin – i wtedy nie każemy aborcji w żadnym momencie trwania ciąży, nie ustanawiamy żadnych „sztucznych” granic lub 2) przyjmujemy moment poczęcia za początek życia ludzkiego, dopuszczając aborcję tylko w sytuacjach szczególnych. Wszystkie rozwiązania pośrednie niełatwo obronić od strony naukowej i etycznej. Mam też poważne wątpliwości co do „pozostawienia decyzji kobiecie” – po pierwsze dlatego, że ujawnia to, że „tak naprawdę” to uważamy embrion za zwykłą część jej ciała, jak np. palec (a każdy ma prawo dysponować swoim ciałem tak, jak chce – dlaczego więc NIE aborcja w 9. miesiącu?:)), a po drugie dlatego, że zdejmuje to wszelką odpowiedzialność i możliwość decydowania z mężczyzny („To JEJ sprawa, niech ONA się martwi!”). A nie słyszałam dotąd, żeby ludzie rozmnażali się przez dzieworódzwo. I co w przypadku, kiedy mężczyzna CHCE mieć dziecko, a jego partnerka nie? Czy i wtedy należy przychylić się wyłącznie do JEJ woli? A przykład francuski jest pouczający, bo pokazuje, że edukacja seksualna i swobodny dostęp do antykoncepcji NIE WYSTARCZA, aby zmalała liczba aborcji…

          1. Prawda, ale zakaz aborcji też nie zmniejsza zjawiska. Nie w dzisiejszych czasach. I nie dasz rady temu zaprzeczyć – bo NIE WIESZ, ile aborcji się dokonuje w Polsce. Brak danych. Brak kontroli. Brak czegokolwiek.

  2. A ja sie prawie zgodzę. Myślę, że skazany za pedofilię powinien mieć prawo wyboru: albo więzienie albo przyjmowanie leków. Nie da sie kogoś zmusić do leczenia. Udział osobisty pacjenta jest bardzo istotny a w przypadku erotomanii jak i innych uzależnień najważniejszy.pozdrawiamPS. W więzieniu pedofile maja najniższy status i pozostali wsółwięźniowie znęcaja się nad nimi.

    1. Masz rację – i sądzę, że w praktyce cała ta sprawa będzie się sprowadzać do takiego właśnie wyboru: więzienie albo leczenie. I w ten sposób i wilk (tj. zwolennicy zdecydowanych działań) będzie syty – i owca (prawa człowieka) cała.

Skomentuj gabriela13@autograf.pl Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *