Zakurzona dusza…

Pewien gorliwy kapłan z jednej ze wspólnot, z którym łączyła mnie bardzo głęboka przyjaźń, chciał się ostatnio dowiedzieć, „jak się czuję.”

A ponieważ nie zwykłam przed nim kłamać, odpisałam tak:

„Wiem, że powinnam być wdzięczna Bogu, że dał nam wspaniałego zdrowego synka (naprawdę „otrzymałam go od Pana”, proszę księdza!), a ja znalazłam kogoś, kto mnie kocha i opiekuje się nami z wielką czułością. A jednak jest mi bardzo trudno…bez sakramentów…bez spowiedzi…bez Eucharystii… No, więc jak mam się czuć?!

Co noc śni mi się nasza kaplica w H. – ale to wszystko, czego Pan Bóg kiedyś pozwalał mi doświadczać, wydaje się teraz tak odległe, jakby dotyczyło kogoś innego, w jakimś innym życiu. I tylko czasem marzę, żeby zamknąć się na kilka dni w jakimś klasztorze i popatrzeć sobie na Tabernakulum…i żeby nikt nie zadawał mi żadnych pytań.

A ja, kim ja teraz jestem? Ani w Kościele, ani poza nim…To taki grzech, z którego tylko śmierć może mnie wyzwolić – albo dyspensa papieska – bo nie jest w mojej mocy odejść od niego. A gdybym nawet jakimś cudem odeszła, to czy wtedy Eucharystia stałaby się dla mnie nagrodą za „dzielność”? I za to, że mój synek nie miałby taty? Jak taki cukierek na pocieszenie?!

Kiedyś byłam zupełnie kimś innym…i jak bardzo byłam wtedy szczęśliwa! Dobrze, że mogę chociaż do tego wracać myślami. A teraz…teraz też jestem szczęśliwa…na ogół…ale to bardzo trudne szczęście. To tak, jakby jednocześnie grzeszyć i odbywać pokutę już tu, na ziemi. Czy potrafi sobie ksiądz to wyobrazić? I czy ksiądz myśli, że Pan Bóg kocha „takie jak ja”? Niech się ksiądz za mnie pomodli czasem.

***

Kiedyś…na początku mojej znajomości z P… myślałam zarozumiale, że gdyby nie ten „drobny fakt” że on jest księdzem, to mogłabym przystępować do komunii nawet bez spowiedzi – bo przecież „staram się” żeby poza tym nie grzeszyć ciężko. Ale teraz już tak nie myślę. Naprawdę – czas nas uczy pokory…

Po pewnym czasie odkryłam, że moje „codzienne” wady i grzeszki, jeśli się z nimi nie walczy (a tylko regularna spowiedź daje dostatecznie silną ku temu motywację, przynajmniej mnie), wspaniale się „kumulują”, pokrywając moje wnętrze jakby niewidzialną warstewką kurzu, tym bardziej uciążliwą, że niemożliwą do usunięcia.

Czy tam „pod spodem” jest jeszcze w ogóle jakaś dusza? 😉


***

Niedawno na jednym z blogów ktoś napisał, że spowiedź o którą trzeba „jeszcze poprosić” kapłana (tak bywa na ogół na Zachodzie) to istny „sport ekstremalny.”

No, to wygląda na to, że ja jestem miłośniczką sportów ekstremalnych ;)- bo całe życie miałam stałych spowiedników i spowiadałam się częściej”twarzą w twarz” niż w konfesjonale. A co do spowiedzi „po zachodniemu” – to może wymaga to większej świadomości: podniesienie słuchawki i poproszenie o spowiedź jest już samo w sobie „pokutą”, powiedzeniem sobie samemu:”Tak, ja naprawdę tego chcę!”

Przeżywałam to wiele razy, kiedy dzwoniłam do swojego spowiednika, żeby się „umówić na spowiedź.”

Byłoby przesadą z mojej strony twierdzenie, że spowiadałam się z przyjemnością (jeden z moich zaprzyjaźnionych księży mawiał, że spowiedź to nie jest wizyta u kosmetyczki – nie musi być przyjemnie! :)), tym niemniej zawsze doświadczałam przy tej okazji radości ze spotkania mądrego przyjaciela w sutannie – a nade wszystko – dotknięcia Żyjącego Boga. Dla czegoś takiego warto przeżyć nawet chwilę strachu, prawda?:)

A tak naprawdę (jak to już tutaj kiedyś pisałam) wartość spowiedzi poznaje się w pełni dopiero wtedy, kiedy – tak jak ja teraz – jest się jej pozbawionym…

8 odpowiedzi na “Zakurzona dusza…”

  1. Jednak kobieta:) Spowiedź u stałego spowiedniak to coswspaniałego, choć lepiej aby nie był przyjacielem – wówczas to trudniejsze. Kapłan ma być pośrednikiem pomiedzy Bogiem a Człowiekiem i chyba prościej gdy nie jest on przyjacielem a raczej mądrym doradcą. Co do „pokrywania kurzem” – pięknei to ujęłaś – człowiek odcięty od sakramentów nie znajduje w sobei siły by walczyć z drobiazgami, a one rosną i pęcznieją.

    1. Zawsze uważałam, że dobry spowiednik powinien być jak „słuchawka telefonu” – dyskretnie ułatwiać kontakt z prawdziwym Odbiorcą spowiedzi, a nie Go sobą zasłaniać. 🙂 Miałam szczęście mieć w życiu wielu takich spowiedników – byli i moimi przyjaciółmi i mądrymi doradcami, bo dla mnie te pojęcia są zbliżone. Myślę, że to jest coś, czego nie mają okazji doświadczyć zwolennicy „spowiedzi przed samym Panem Bogiem” – ja się zawsze cieszyłam, że w sakramentach On się objawia jakoś tak „niebezpośrednio”. Inaczej mówiąc, zawsze miałam świadomość, że „Bóg jest wielki, a ja malutka”, że się tak wyrażę.:) A o tym, jak i dlaczego zostałam „Albą” , mówi któraś z notek u początków bloga – chyba z lutego 2007 roku.:)

  2. Piękny list i piękne refleksje. Jestem pewien, że póki Ty tego chcesz (a po każdym słowie widać, że chcesz), Pan już Ciebie nie wypuści. Już na zawsze jesteś Jego.

    1. Wzruszyłam się… Dziękuję! Wiesz, chyba masz rację. Kiedyś, dawno temu…powiedziałam Mu, że chcę, aby był moim Panem…i nigdy tego nie cofnęłam, więc chyba jest tak, jak napisałeś…

  3. A ja się bardzo wzruszyłam czytając Twoją notkę. Może właśnie dlatego, że mogę się spowiadać, a tak skutecznie na razie się przed tym bronię, nie wiedzieć czemu. Też tak jak Ty mam stałego spowiednika, a mimo to jest mi tak ciężko zebrać się w sobie… Twoja notka daje mi do myślenia. Dziękuję! ps. weszłam tu z 'linkowni’ Leszka. Również prowadzę bloga, którego możesz znaleźć także w linkowni Leszka. pozdrawiam serdecznie.

    1. A ja chyba wiem, dlaczego…:) Mnie samej często trudno było się zdecydować na spowiedź – to dlatego, że wszyscy, w gruncie rzeczy, jesteśmy przywiązani do swoich grzechów…dopóki nie zaczną nam za bardzo doskwierać. Św. Augustyn podobno modlił się tak: „Boże, uczyń mnie czystym…ale jeszcze nie teraz!” 🙂

  4. Bóg nikogo nie opuszcza i nikim nie gardzi, nawet największym grzesznikiem. Zatem bez względu na popełnione przewinienie ciągle należysz do Kościoła Chrystusowego . Nawet jeśli istnieje jakaś przeszkoda, że nie możesz przystępować do spowiedzi i przyjmować Jezusa w komunii świętej, to dla Ciebie zawsze dostępna będzie Duchowa Komunia z NIM. ON patrzy w serce, a Twoje serce za NIM tęskni, nawet jeśli nie spełnia warunków ustanowionych przez kościół pielgrzymujący, lecz ten kościół jest święty świętościa Jezusa, a ON rzekł; ” Niech się nie lęka zbliżyć do mnie grzesznik. Palą Mnie płomienie Miłosierdzia, chcę je wylać na dusze ludzkie. .”ON nie powiedział na „dusze ” święte lecz na grzeszne. Kto wie, czy nie jesteś bardziej godna Jego miłosierdzia niż jeden przystępujący do sakramentu ? bowiem to ON o tym decyduje kto jest godzien a kto nie przyjmować Jego miłosierdzie. Zatem niech Twoja „zakurzona dusza” się nie lęka, bowiem do Ciebie są skierowane powyższe słowa Jezusa.

Skomentuj ~Ewa Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *