Skaranie boskie z dzieciakami?

Co jakiś czas na blogach dają się słyszeć utyskiwania pobożnych Autorek (rzadziej Autorów), które by chciały w kościele zatonąć w głębokiej modlitwie i kontemplacji – chciałyby, ale nie mogą, bo…przeszkadzają im w tym biegające po kościele dzieci. Czasami są to również staruszkowie, osoby niepełnosprawne lub zakatarzeni i kaszlący wierni – ale na potrzeby niniejszego artykułu zajmiemy się tylko dziećmi.

I gdybym była złośliwa, to bym teraz napisała, że, jak mówiła sama wielka Teresa z Avila, zły to mistyk, któremu w osiągnięciu ekstazy przeszkadza smażenie jajecznicy ;). A mój ukochany spowiednik, który często odprawiał mszę świętą w otoczeniu dzieciaków, siedzących pod ołtarzem, mawiał także, że „dzieci Boże w domu Bożym powinny czuć się swobodnie” – tymczasem (to już inny mój znajomy, ks. Piotr Pawlukiewicz) dzieci w kościele są często „sterroryzowane” przez takie właśnie utyskujące panie, które by chciały, żeby maluchy podczas mszy stały spokojnie jak, nie przymierzając, zakonnice klauzurowe…

I potem naprawdę trudno się dziwić, że KOŚCIÓŁ wcale nie kojarzy im się z miejscem, do którego warto zaglądać – a tylko z niekończącą się litanią zakazów i nakazów – i że kiedy tylko mogą, uciekają od niego, gdzie pieprz rośnie… Bardzo bym chciała wychować Antka w innym duchu.

Przyjmijmy jednak na chwilę, że problem rzeczywiście istnieje – i komuś naprawdę płaczące czy biegające po świątyni dzieci mogą przeszkadzać w modlitwie. Myślę, że właściwym rozwiązaniem byłoby stworzenie w kościołach sali (czy choćby kącika) dla matek z dziećmi, gdzie maluchy mogłyby chwilę odpocząć, a rodzice – uczestniczyć we mszy, np. dzięki głośnikom.

W niektórych wspólnotach tuż przez liturgią eucharystyczną robi się nawet specjalną „procesję wejścia dzieci” – które nie muszą przecież słuchać np. całego kazania, adresowanego do dorosłych, prawda?

Nie wiem, czy widzieliście kiedyś dzieci, które się autentycznie modlą?  Moim zdaniem jest to coś, czego my-dorośli moglibyśmy się od nich uczyć – i nie mam tu na myśli wyuczonego recytowania formułek.

W Polsce wielkim rzecznikiem „dostosowania” praktyki Kościoła do potrzeb i możliwości psychofizycznych dzieci jest na przykład Antoni Długosz, który z tej racji został nawet Kawalerem Orderu Uśmiechu…

Warto tutaj zauważyć, że również cała kultura starożytna (aż do czasów Chrystusa) niezbyt szanowała dzieci – matki z niemowlętami uważano za „uciążliwe” i usuwano je w przestrzeń domową; samo zaś dzieciństwo uznawano za rodzaj „choroby”, z której tylko czas i rózga mogą nas uleczyć…

Również na tym tle Mistrz z Nazaretu jawi się jako postać zupełnie wyjątkowa:

„Przynosili Mu również dzieci, żeby ich dotknął; lecz uczniowie szorstko zabraniali im tego. A Jezus, widząc to, oburzył się i rzekł do nich: Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie przeszkadzajcie im; do takich bowiem należy królestwo Boże. Zaprawdę, powiadam wam: Kto nie przyjmie królestwa Bożego jak dziecko, ten nie wejdzie do niego. I biorąc je w objęcia, kładł na nie ręce i błogosławił je.” (Mk 10, 13-16)

Postscriptum: Moi znajomi opowiadali mi kiedyś, jak ich 4-letni wówczas synek widząc księdza przyjmującego komunię zawołał scenicznym szeptem: „Mama, patrz! Zjadł Go! I jeszcze popił…”

  

21 odpowiedzi na “Skaranie boskie z dzieciakami?”

  1. Poruszyłaś bardzo ważny temat, zauważyłam że gdy dziecko w kościele płacze albo lata wszędzie gdzie mu się popada ludzie dekoncentrują się i nie zwracają uwagi na księdza tylko wodzą wzrokiem za tym maluchem, myślę że takie sale byłyby odpowiednie dla dzieci o których napisałaś.

    1. A może jest to też kwestia tego, że ludzie nie powinni się tak łatwo „dekoncetrować”? W pewnej zaprzyjaźnionej ze mną wspólnocie dzieci są obecne podczas modlitwy dorosłych, ale nauczyły się poruszać pomiędzy modlącymi się tak cichutko, że nikomu to właściwie nie przeszkadza. A ludzie z tej wspólnoty, którzy są rodzicami, mówili mi: „Nieważne, czy podczas modlitwy twoje dziecko włazi Ci na głowę, czy też nie – ty się módl tak, jakby nic się nie działo.” I to naprawdę działa.

  2. złej baletnicy przeszkadza rąbek u spódnicy. ;)) u nas ksiądz, jeśli dziecko bardzo płacze, prosi aby mama wyszła z nim do zachrystii i tak została. myślę, że do dobry pomysł a i dziecko się uspokoi i odpocznie od tych wszystkich głośnych organów. co do starszych, już chodzących dzieci ( czy ja wiem, takie czterolatki czy nawet młodsze. ^^) biegają po Kościele i nikomu to nie przeszkadza. ba! wchodzą nawet czasem za ołtarz, a ksiądz się tylko śmieje, bierze na kolana i nie raz czymś słodkich poczęstuję. 🙂 (dzieciom powinien kojarzyć się Kościół z czymś przyjaznym! ) przecież Kościół jest dla wszystkich, a nawet takie dzieciaczki czują BOGA. ;))pozdrawiam, Tośkowa./pentliczek/

    1. Myślę, że to dobry pomysł. 🙂 A w ogóle to jest nawet specjalna liturgia mszy świętej „z udziałem dzieci” – nieco skrócona i uproszczona, ale (właśnie dlatego?) bardzo piękna. Nawet małe dzieci mogą zrozumieć wielkie prawdy, jeśli się im je opowie prostymi słowami. 🙂

  3. „Nieważne, czy podczas modlitwy twoje dziecko włazi Ci na głowę, czy też nie – ty się módl tak, jakby nic się nie działo.” –> Kurcze, podziwiam ja tak nie potrafię, modlitwa to dla mnie spotkanie, przeszkadzanie w nim mnie rozprasza, jeśli moje dziecko ma w jej trakcie zajęcie, wiem że jest bezpieczne to wtedy mogę ze spokojem oddać się modlitwie. Jakoś nie mogę wpasować kościoła w „przyjazność” to słowo jakoś mi nie gra, to miejsce gdzie dotykamy sacrum, gdybym poszedł tym torem to gdzieś na końcu majaczy mi wstawienie do kościoła piaskownicy bo ta na pewno tą „przyjazność” by zwiększyła. Takie wydzielone miejsca w kościołach dla rodziców z dziećmi to już na szczęście nie taka wielka rzadkość, choć czasami w tym zawirze który powstaje trudno usłyszeć co dzieje się w kościele ;). Od jakiegoś czasu próbuje przekazać starszemu synowi że to co się dzieje wymaga jednak opanowania chęci do biegania, czy wymiany nie wątpliwie ważnych informacji z właśnie co poznanym kolegą. I wydaje mi się że to całkiem nie zły początek, bo uczestnictwo w innych zdarzeniach tak jak na przykład szkółka niedzielna daje mu obraz Boga który jest przyjazny nam ludziom i to tworzy jak mam nadzieje w nim jakiś pełen obraz.

    1. Ależ ja wcale nie mówiłam, że świątynia to jest takie miejsce, w którym każdy może robić, co mu się żywnie podoba – jednak uważam, że „kościelna musztra” daje zwykle efekt przeciwny do zamierzonego – dzieci NIENAWIDZĄ chodzić do kościoła. Myślę, że lepiej je STOPNIOWO wprowadzać w sferę sacrum, najlepiej własnym przykładem. Piaskownica w kościele? 😉 Hmmm, chyba jednak nie…(Chociaż byłam w katedrze anglikańskiej, w której była, między innymi, kawiarnia i restauracja – to dopiero przyjazne miejsce, prawda?:)). Ale już na dziedzińcu za kościołem – dlaczego nie? Mam też znajomych – rodziców małych dzieci – którzy opowiadają, że ich przeżywanie Eucharystii ogranicza się obecnie głównie do biegania wokół kościoła. 🙂 Ale czy przez to są „gorszymi” chrześcijanami? Zastanawiam się, czy znów nie zaczynamy uważać dzieci za uciążliwy element, który najchętniej odsunęlibyśmy od siebie do czasu „aż się nauczą porządnie zachowywać”? Porządnie, tzn. oczywiście TAK JAK DOROŚLI. Tylko, czy w ten sposób nie odbieramy im „królestwa Bożego” które podobno do nich należy? (W innym fragmencie Pisma św. mówi się, że „ich aniołowie w niebie wpatrują się stale w oblicze Boga.”) Czy nie są ochrzczone, tak samo jak my? Cerkiew Prawosławna, co mnie zawsze wzrusza, dopuszcza do Eucharystii nawet niemowlęta (przyjmuje się, że obowiązek spowiedzi spoczywa na dzieciach dopiero do 7 roku życia).

      1. Ale już na dziedzińcu za kościołem – dlaczego nie? –> To całkiem ciekawe, choć nie, wolałbym park, zieleń, parę ławek. Mam też znajomych – rodziców małych dzieci – którzy opowiadają, że ich przeżywanie Eucharystii ogranicza się obecnie głównie do biegania wokół kościoła. 🙂 Ale czy przez to są „gorszymi” chrześcijanami?—> Cóż, znam to z autopsji, chyba zaciskaliśmy zęby i jakoś próbowaliśmy się w tym znaleźć gorzej gdy przychodziła brzydka pogoda, te wydzielone salki wtedy to był czad ;). A co do jakości, to taki tekst mrozi mi krew w żyłach, robię dwa głębsze wdechy i ….. zmieniam temat rozmowy… ;). W mojej głowie zawsze brzmiał passus na temat dzieci i jeśli mogę staram się je jakoś wprowadzić w ten co by nie mówić nie najciekawszy czas z ich pkt. widzenia. A jeśli chodzi o „dorosłość” to raczej mówiłbym tu o wprowadzeniu w dojrzałość, bo owa „dorosłość” jak miałem się okazję przekonać nie przekłada się na dojrzałość. A z cerkwią to rzecz ciekawa.

        1. Tak, to ciekawe – bo my, na Zachodzie, czekamy, aż dzieci zaczną „coś rozumieć” (tak, jakbyśmy sami dokładnie ROZUMIELI tajemnicę Eucharystii!) – i dlatego w niektórych Kościołach (jak np. we Francji) przesuwa się granicę Pierwszej Komunii na później, np. na 12. rok życia. Tymczasem Wschód uważa, że dzieci wcale nie muszą „rozumieć” Boga po to, by Go POKOCHAĆ – a przede wszystkim, aby być przez Niego kochane.

  4. Tym razem, choć generalnie się zgadzam, zwrócę jednak uwagę na to, że bardzo łatwo o przegięcie w drugą stronę. To prawda, że trzy kwadranse to dla małego dziecka stanowczo za dużo – oczekiwanie od dzieci, że przez tyle czasu będą spokojne, świadczy jedynie o głupocie dorosłych. Jednak ważne jest, by już małe dzieci wyczulić na sacrum. Ważne jest, by każde dziecko wiedziało, iż w chwili podniesienia dzieje się coś niezwykłego, coś niezrozumiałego, coś tak wielkiego, że nawet one powinny się skupić na tym, co się dzieje przy ołtarzu. A jakoś nie zdarza mi się widzieć, by mamy próbowały tłumaczyć swoim maluchom, co takiego się dzieje.

    1. To pewnie dlatego, Leszku, że czasami te mamy same nie wiedzą, CO TAKIEGO tam się dzieje, a nawet czasem nie bardzo je to obchodzi…Zostały nauczone, że „należy” raz w tygodniu odstać i odsiedzieć swoje na mszy świętej – więc tylko taką „Ewangelię” przekazują dzieciom. Dzieci z mojej zaprzyjaźnionej wspólnoty od małego widują rodziców, idących na modlitwę z radością i zaangażowaniem – więc zostały nauczone, że jest to coś ważnego, w czym nie należy przeszkadzać innym. Natomiast (w tej wspólnocie o której mówiłam) poza godzinami nabożeństw dzieci często…bawią się w kaplicy. 🙂 I wszyscy, zdaje się, są zadowoleni.

  5. No nie do końca się zgodzę:) Uważam, że jednak pewne zachowanie jednak nie powinno być aż tak tolerowane. Nie mówię o dzieciach, które biegaja między ławkami, czy coś mówia glośno do rodziców. Chodzi mi o fakt krzyku wręcz w kościele, wtedy kiedy matka nie zwraca uwagi, darcia sie głośno, kopania nogami np, kawałka marmuru na kótrym jest wyryte JPII a na co absolutnie matka nie reaguje. trudno słuchać księdza kiedy na przeciwko Ciebie krzyczy (doslownie) dziecko szarpie matkę, kopie sasiada i z wielkim hukiem rozpędzony skacze na podest. Nie wiem, ja w takich warunkach skupić sie nie mogę. Pozdrawiam:)

    1. Że gdzieś tam są wyryte inicjały JPII w które maluch kopie, to jeszcze nie świętokradztwo, szczególnie, jeśli dziecko nie umie czytać 🙂 W przypadkach „ekstremalnych” dobrym wyjściem jest przeniesienie się z dzieckiem do innego pomieszczenia, warto byłoby się też – zastanowić nad PRZYCZYNAMI takiego zachowania, zamiast się tylko oburzać czy gorszyć. Może to dziecko nie jest „niegrzeczne” tylko po prostu CHORE, np. ma ADHD albo autyzm? Osobną kwestią jest to, że w świecie, w którym tyle jest hałasu i w którym nawet zabawki wyją, migają i piszczą, dzieci nie są przyzwyczajane do CISZY. Ani do „sacrum.” Wszyscy mówią tylko:”Bądź cicho!” „Nie wierć się!” „Stój spokojnie!” – a nikt na ogół nie tłumaczy dzieciom DLACZEGO mają się tu zachowywać inaczej, niż w domu. Zresztą, jeżeli nam dorosłym zdarza się „nudzić” na mszy (tylko się do tego nie przyznajemy, jak słusznie napisała Iza) – to czego wymagać od dzieci? Często barierą nie do przebicia jest sam kościelny język – archaiczny i niezrozumiały nawet dla dorosłych…

  6. „Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie przeszkadzajcie im; do takich bowiem należy królestwo Boże.” wg mnie słowa te oznaczają nie mniej ni więcej – zapoznaj dziecko z przykazaniem miłości, daj im wolność i nie zabijaj wrażliwości. Te słowa nie oznaczają „przyprowadź dziecko do Światyni”.Jezus mówił, że Prawo jest dla człowieka a nie odwrotnie.Po co wlec ze sobą dziecko do Kościoła , gdy to nic nie rozumie z tego co tam ” się przedstawia”.Stary Testament mówi wręcz, że Bóg nie mieszka w świątyni ludzką ręką zbudowanej. Bóg jest wszędzie. Boga trzeba mieć w sercu. Ja byłam przymuszana do chodzenia do Kościoła. Nie cierpiałam tego. Swoich dzieci nigdy nie przymuszałam ale też nie zabraniałam. Na razie twierdzą ,ze „tam ” jest nudno. Doceniam ich szczerość. Nie bulwersuje mnie to bo ja to samo myślałam ale nie miałam odwagi tego głośno powiedzieć.

    1. Izo, ja ZAWSZE uważałam, że przymuszanie dzieci do chodzenia do kościoła nie ma sensu;a już zwłaszcza wtedy, gdy rodzice sami tam nie chodzą, ale dziecko posyłają, „bo tak wypada.” Myślę, że każdy człowiek, nawet wychowany w najbardziej „pobożnej” rodzinie musi sam znaleźć własną drogę do Boga (nawet Jezus przeszedł przez ten etap). Inaczej dochodzi do bardzo częstego przypadku małego „Marcinka”, który mówi do taty: „Jak będę duży, to też nie będę MUSIAŁ chodzić do kościoła, prawda?” Ale z drugiej strony, Izo – nie chce mi się wierzyć, by ludzie, dla których ich wiara jest czymś ważnym i pięknym, nie próbowali tego przekazać swoim dzieciom („bo jak dorośnie, to sam się „tymi sprawami” zainteresuje!”). Nawet niektórzy ateiści, którzy tak głośno mówią o „prawie do wyboru” wychowują dzieci we WŁASNYM światopoglądzie (tylko ciekawe, dlaczego nie mówią wtedy o „indoktrynacji” dzieci?:)). Wiesz, bardzo podoba mi się postawa mojego brata i bratowej – oboje są agnostykami, ale nie zabraniają 11-letniemu synowi chodzić do kościoła wtedy, kiedy on sam odczuwa taką potrzebę. A ja, Izo, miałam w życiu wielkie szczęście doświadczyć „innego” Kościoła, niż ten, który bywa „nudny” – poznałam wiarę jako coś żywego, radosnego, przemieniającego człowieka – wiarę w Boga pełnego miłości. I to właśnie chciałabym pokazać Antkowi…A czy go to „pociągnie”, to już jego wybór…

      1. Ja też tak uważam.Uważam również ,że Jezus był wielkim Nauczycielem i warto czasem usiąść z dzieckiem (ciut starszym tak około 12 roku życia) i poczytać Mu Ewangelie i porozmawiać.Szczególnie Kazanie na Górze. Natomiast tym , którym dzieci w Kościele przeszkadzają zalecam stuknięcie się w czoło. Bo gdzie wtedy jest miłość bliźniego , wyrozumiałość. Jeśli komuś dziecię przeszkadza niech wybiera msze wieczorne. Mi dzieci w Kościele nigdy nie przeszkadzały.Bo jak??One są takie niewinne i słodkie.Nawet jak rozrabiają..

  7. Kilka lat temu byłem świadkiem sytuacji w kościele, gdy to małe 3-4 letnie dziecko spacerowało sobie wzdłuż nawy głównej i prawie wchodziło do prezbiterium. Ksiądz spokojnie wygłaszał kazanie, a mama malca pobiegła go zatrzymać. W tej chwili ksiądz przerwał na chwilę mowę i powiedział do matki: „Proszę go zostawić. To dom także jego ojca”.A teraz poważnie. W mojej opinii takie dzieci nie mają nic lepszego do roboty w kościele jak tylko po nim chodzić i „zwiedzać”. Na podstawy teologii są za małe, a mimo to przymusza się je, że „muszą iść do domu Bozi”. Przeznaczać msze specjalnie dla dzieci do 6 roku życia też się nie powinno, bo to jakiś rodzaj indoktrynacji. Myślę, że najlepiej jest zostawić kościół świadomym wierzącym – małe dzieci nie będą się nudzić, a starsze osoby będą miały spokój do modlitwy. Lekka utopia, co prawda, ale cóż…Pozdrawiam

    1. Adku, a jak uczysz dziecko od początku własnego języka i kultury to też jest rodzaj „indokrynacji”? Dlaczego nie poczekasz, aż dorośnie i samo sobie którąś wybierze?:) Bardzo mi się podobało to, co powiedział tamten ksiądz – też tak uważam. To dom także ich Ojca… Wisz, ja nie chxciałbym, żeby mój syn czuł, że MUSI chodzić do „domu Bozi” – wołałabym, żeby CHCIAŁ. (Lubisz składać wizyty pod przymusem?:)) Może zresztą na początku poza godzinami nabożeństw…Zresztą Bóg nie „mieszka” tylko w świątyni – i tego też chciałabym go nauczyć…

  8. Nie bywam często, ale wydaje mi się, że atmosfera w KK na mszy w porównaniu z kościołami ewangelicznymi to oaza spokoju i ciszy. U nas najwięcej do powiedzenia mają maluchy, które po prostu płaczą, a matki (za to ich podziwiam) chcą ich przyzwyczajać do atmosfery nabożeństwa i przede wszystkim same chcą w nim uczestniczyć. Nieco starsze dzieci z reguły są grzeczne, nieco onieśmielone. Po godzinie dzieci wychodzą (w czasie śpiewu) na swoje zajęcia, a jeżeli jakiś maluch ma zły humor to rodzić może wyjść do innego pomieszczenia. Inną kwestią jest modlitwa dzieci. Dzieci potrafią się pięknie modlić ale wolą to robić we własnym gronie. Nabożeństwo dla „starszych” trochę je dekoncentruje i najlepiej czują się przy śpiewaniu pieśni. Trzeba mieć, jak napisałaś wiele wyczucia, aby pobudzić dzieci do modlitwy, a potrafią modlić się nie tylko o siebie, ale także o innych i są to na prawdę wzruszające modlitwy. Powinniśmy zatem pozwolić dzieciom przychodzić do Jezusa w każdym możliwym momencie. Pozdrawiam 🙂

    1. Myślę, że to dobre pomysły, Jerzy – i warto by było korzystąć z tego, do czego już doszli nasi bracia w Chrystusie. „Jeden jest Pan, jedna wiara, jeden chrzest, jeden jest Bóg i Ojciec wszystkich” A propos – „chrzest”: podczas chrztu naszego synka wszyscy nowi chrześcijnie protestowali tak glośno (zapewne przeczuwając, jak ciężki jest los chrześcijanina tej ziemi!:)), że chyba wszyscy obecni modlili się żarliwie, żeby nabożeństwo już się skończyło…;)

  9. kiedy bylam mala u nas w parafi zawsze na 11-ta byla msza dla dzieci… i o dziwo wtedy wlasnie zbieralo sie w kosciele najwiecej staruszek, ktore zajmowaly lawki w pierwszych rzedach (przeznaczone wlasnie dla dzieciakow)… no i oczywiscie te naganne spojrzenia, jesli dziecko siedzialo, a taka babcia stala… a przeciez rownie dobrze mogla pojsc na msze rano, albo na 18-ta i nie byloby problemu, prawda? pozdrawiam

    1. Te karcące spojrzenia starszych pań rzeczywiście są straszne… Ja ustępowałam im miejsca nawet, kiedy już byłam w zaawansowanej ciąży, bo nie byłam w stanie wytrzymać takiego wzroku… 🙂

Skomentuj ~Dek Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *