Scjentologia czyli ostatnie kuszenie bogaczy.

Do niedawna wiedziałam o „Kościele scjentologicznym”, organizacji założonej w 1951 roku przez Rona Hubbarda, mniej więcej tyle, co wszyscy – że jest to dość dziwaczna sekta, specjalizująca się głównie w wyłudzaniu bajońskich sum od sławnych i bogatych (jak Tom Cruise czy John Travolta).

Ostatnio jednak przeczytałam wstrząsające świadectwo Marii Pii Gardini, Włoszki, która doszła w tej organizacji do wysokich stopni „wtajemniczenia”, zanim w 1993 roku zdecydowała się z niej odejść – i wydaje mi się, że teraz już lepiej rozumiem mechanizmy, które otwierają przed scjentologami ich konta i portfele.

Przede wszystkim, scjentologia (pomimo używania nazwy „Kościoła” i ezoterycznych treści, rodem z kiepskiego s.f.) bardzo pragnie uchodzić za doktrynę „naukową” (w ogóle nie operuje np. pojęciem Boga), a nawet zdolną rozwiązać wiele problemów, trapiących współczesne zachodnie społeczeństwa, jak narkomania czy otyłość. Szereg ośrodków leczenia uzależnień albo „kursów doskonalenia umysłu” jest formalnie powiązanych z sektą – i stanowią one jedną z bardziej wygodnych dróg werbowania nowych wyznawców.

A dalszy mechanizm jest już prosty – po ukończeniu jakiegoś kursu lub terapii adeptowi proponuje się kolejny…i kolejny, oczywiście słono opłacany. Za oficjalne ukończenie („potwierdzenie”) danego poziomu też trzeba wnieść stosowną opłatę. Chodzi zatem głównie o sprzedaż jak największej liczby „produktów” Scjentology,  bo oprócz kursów są to również książki, breloczki, bransoletki i tym podobne gadżety, rzekomo niezbędne adeptowi do potwierdzenia swojej drogi ku najwyższej doskonałości.

O samej „doktrynie” nie będę się wiele rozpisywać, bo nawet czytanie o tym wydawało mi się nużące (szczerze współczuję ludziom, którzy przechodzą cały ten „program” w praktyce, często przez lata – choć, oczywiście można przejść go szybciej – wiele tu zależy od wartości podpisywanych czeków, które w ruchu nazywa się „dobrowolnymi darowiznami na kościół” a które bywają często wymuszane niegodziwymi metodami).

Powiem tylko, że często wstępem do całej zabawy jest tzw. Puryfing (oczyszczenie), który sprowadza się do seansów w saunie, wielogodzinnego biegania i łykania preparatów witaminowych w drakońskich dawkach. Maria Pia, która po takiej „kuracji” zaczęła mieć problemy z sercem, nie ukończyła całego cyklu (nazywanego też „produktem zero”) – ale jako że była doprawdy bardzo zamożna, to niedopatrzenie zostało jej odpuszczone. Niemniej zdarzały się również przypadki niewyjaśnionych zgonów osób, pozostających pod „opieką” sekty.

Następnym krokiem są sesje tzw. „auditingu” – czegoś w rodzaju psychoterapii czy też świeckiej „spowiedzi” – które mają na celu oczyścić duszę adepta z traum z przeszłości, odbywane przed audytorem, lub (na wyższych poziomach) w samotności, przy użyciu prostego wariografu, zwanego w ruchu „e-metrem.” I sądzę, że to jest właśnie rzecz, która może przyciągać do scjentologów wielu ludzi: w świecie, gdzie już prawie nikt nie ma dla nikogo czasu, ktoś nagle siedzi i słucha całymi godzinami Twoich wynurzeń – pod warunkiem, że wcześniej hojnie za to zapłacisz.

Gwoli sprawiedliwości trzeba dodać, że „audytorzy” nie oglądają ani grosza z tych pieniędzy (wszystkie są przesyłane do kasy w centrali ruchu), sami również płacą za kursy doskonalące ich umiejętności oraz za pobyt w ośrodkach ruchu, a często są zmuszeni do wysłuchiwania nawet kilkuset godzin sesji w miesiącu. Co ciekawe: nie istnieje coś takiego, jak „tajemnica spowiedzi” – wszystkie wyznania są skrzętnie spisywane i przesyłane do centralnego archiwum. To tak, jakby księża katoliccy musieli z każdej spowiedzi sporządzać szczegółowy raport i wysyłać go do Watykanu…

Niektórzy byli członkowie twierdzą, że informacje zgromadzone w ten sposób były wykorzystywane przeciwko nim – czemu, naturalnie, organizacja zaprzecza.

W każdym razie, ten etap wstępny (pre-clear w żargonie scjentologicznym) można zakończyć oficjalnym uznaniem za „clear” – czystego, co odbywa się z użyciem e-metra. Ron Hubbard twierdzi, że kto osiągnął ten stopień, staje się „przejrzysty” a jego ciało powinno w sposób widoczny promieniować „wewnętrznym światłem.” Ale że scjentologowie wierzą w wielką liczbę własnych wcieleń, owo „oczyszczanie” też może trwać latami.  Dopiero potem zaczyna się „właściwa” droga scjentologiczna, podzielona na 12 etapów (kolejnych płatnych kursów!), zwanych OT (Open Thetan).

W stosunku do poprzednich różnią się one tym, że adept oprócz zwykłego auditingu jest zobowiązany do „self-auditingu” przy użyciu e-metra, który należy sobie nabyć (urządzenie warte najwyżej kilkadziesiąt euro z logo organizacji sprzedawane jest po cenie kilkaset razy wyższej…), nakierowanego tym razem na (uwaga, uwaga!) oczyszczenie ciała i umysłu z „tetanów” i „clusters” tj. istot duchowych (kosmitów?!) które przyłączyły się do naszej osobowości rzekomo przed milionami lat… I tak można się „oczyszczać” bez końca, aż do dwunastego OT…

W razie jakichkolwiek pytań czy wątpliwości adeptowi doradza się, by dalej podążał drogą OT, w myśl zasady: „Idź dalej, to zrozumiesz!” (podczas gdy w rzeczywistości im dalej, tym bardziej niedorzecznie – sądzę, że to dlatego, że na pewnym etapie umysł wyznawcy jest już tak urobiony, że przyjmie wszystko, każdą bzdurę…)

Maria Pia oficjalnie „zaliczyła” tylko 8 OT, choć w rzeczywistości przeszła wszystkie poziomy. Po prostu w pewnym momencie…zabrakło jej pieniędzy na ich „potwierdzanie.” Prawie cała ogromna fortuna jej rodziny trafiła do kasy sekty – a nawet, kiedy w końcu zapragnęła odejść, musiała wykupić specjalny, przeznaczony do tego celu…kurs! Co zresztą, wbrew obietnicom, wcale nie zapobiegło nachodzeniu jej przez członków organizacji, którzy w dalszym ciągu nachalnie domagali się nowych „dobrowolnych darowizn na kościół.”

Niedawno na pewnym portalu znalazłam informację, że „Kościół” ten jest już obecny także w Polsce: Polacy, przed nami test głupoty!” – napisał autor artykułu.

Ale muszę Wam powiedzieć, że kiedy to wszystko czytałam, nasunęło mi się pewne (być może przypadkowe) podobieństwo do praktyk niektórych „inicjacyjnych” wspólnot chrześcijańskich (jak Droga Neokatechumenalna), w których również mówi się członkom (którzy przecież na ogół są już ochrzczeni!): „Nie, nie, na tym etapie jeszcze nie możemy Ci tego wyjaśnić – podążaj dalej tą drogą, a wszystko stanie się proste!”

Żeby to było jasne – sama wiele zawdzięczam Wspólnotom Drogi Neokatechumenalnej, których piękna liturgia próbuje łączyć zwyczaje pierwszych chrześcijan z zaleceniami Soboru Watykańskiego II. Niepokoi mnie tylko ten JEDEN konkretny element…

19 odpowiedzi na “Scjentologia czyli ostatnie kuszenie bogaczy.”

  1. Witaj…uciekam gdzie pieprz rośnie od wszelkich nawiedzonych niezależnie od tego czy są w sekcie,kościele czy ktoś działa jako indywidualista ze schizą szerzenia misji.Ale czytać o wszystkim co dziwne,oryginalne,niepokojące luuubię ,oj lubię tyle,że dystans zachowuję. Pozdrawiam najserdeczniej.petronela-krk.blog.onet.pl

    1. Cóż…czasami granica pomiędzy głęboką wiarą (czy też pragnieniem wiary), a, jak to nazwałaś, „nawiedzeniem” bywa bardzo cienka – co jest z korzyścią dla różnych dziwnych ludzi i grup, a ze szkodą dla tych żarliwie wierzących – bo i oni, na wszelki wypadek, są obdarzani etykietką „nawiedzonych.”

  2. Cóż, metody właściwie identyczne jak w każdej innej religii. My, patrzący na to z zewnątrz, widzimy bezsens takich praktyk. Ale wyobraź sobie sytuację, że rozmawiasz z jednym z nich, który mówi Ci: „nie jesteś w naszym Kościele, to tego nie rozumiesz, tu potrzeba wiary”. Sądzę, że każda organizacja, która zabrania krytycznego myślenia i tworzy 'tajemnice wiary’, ma zadatki na sektę. Niestety – wiele z nich, ma status 'religii’, której nie można tknąć. Pozdrawiam

    1. Patrząc na to z zewnątrz (co wcale nie oznacza BEZSTRONNIE :)) rzeczywiście trudno czasami wychwycić różnicę pomiędzy „religią” a „sektą” – niemniej w tym konkretnym przypadku (jako chrześcijanka i katoliczka) widzę co najmniej dwie:1) Nikt w Watykanie nie prowadzi „centralnego rejestru grzechów”, o czym tu już pisałam. Księża są zobowiązani do zachowania tajemnicy nawet wóbec przełożonych.2) „Religia” na ogół nie zaprzecza, że nią jest. Sekty zwykle chowają się pod przykrywką instytucji naukowych (pamiętasz to sławne „pięć minut” jakiejś sekty, która ogłosiła, że dokonała klonowania człowieka?) , charytatywnych czy też ekologicznych i prozdrowotnych…

      1. > 1) Nikt w Watykanie nie prowadzi „centralnego rejestru> grzechów”, o czym tu już pisałam. Księża są zobowiązani do> zachowania tajemnicy nawet wóbec przełożonych.jasne. tu się z Tobą zgodzę, że to znacząca różnica. niemniej dla obecnych członków takiej sekty może być to jak najbardziej normalne zachowanie. to tak jak z islamem – dla nas kobieta zakryta od stóp do głów jest poniżana, a dla nich jest to naturalna kolej rzeczy. tym ciężej jest komuś powiedzieć, że zapisywanie jego czynów „w wielkiej księdze” jest bezsensem…

        1. Mogłabym teraz odparować, że dla człowieka owładniętego jakimś urojeniem to, co widzi i słyszy (oraz działania, jakie na podstawie tego podejmuje) jest także jak najbardziej realne i racjonalne. Sama w ramach depresji poporodowej próbowałam sobie przeciąć żyły widelcem, a lekarzy, którzy próbowali mi w tym przeszkodzić, uważałam za wrogów. 🙂 Myślę, że stan umysłu człowieka owładniętego przez sektę jest bardzo temu bliski. I tak, jak raczej intuicyjnie wyczuwamy różnicę pomiędzy „normalnością” a „obłędem” tak samo na ogół jesteśmy w stanie odróżnić „religię” od „sekty.”

    1. Nawet mimo wszelkich zastrzeżeń i ostrożności, jakimi je obwarowałam? 🙂 Wiesz, ja jestem bardzo marną kandydatką do jakiejkolwiek sekty, ponieważ mój umysł zawsze stawia pytania. A jeśli nie otrzymuję na nie odpowiedzi, w mózgu zapala mi się czerwona lampka. I nic na to nie poradzę. Myślę, że tylko Bóg ma prawo mówić do człowieka: „Teraz tego nie zrozumiesz” – jak Jezus rzekł do Piotra. Jeśli rzecz toczy się pomiędzy ludźmi, zawsze traktuję to jako pewien unik, nawet, jeśli chodzi o pytania zadawane przez dzieci. Nie twierdzę, że trzeba „wiedzieć wszystko i natychmiast” a jednak jakaś sensowna odpowiedź na rozsądne pytanie zawsze nam się należy.

      1. Gdybyś napisała notatkę nt. tego, co Ci się nie podoba w neokatechumenacie, to nie miałbym najmniejszych zastrzeżeń. Problem jest w samym fakcie porównania i zupełnie nie zależy od tego, jak bardzo się przy takim porównaniu krygujesz (napisałem to złośliwie, bo dobrze wiem, że to wcale nie chodzi o krygowanie się – na tyle Cię znam, że to wiem, ale równie dobrze Twoje zastrzeżenia mogły zostać przyjęte, jako zwykłe krygowanie). W efekcie pozostaje wrażenie, że chcesz pokazać, iż wszędzie tam, gdzie ma się do czynienia z jakąkolwiek wiarą, ma miejsce manipulowanie wyznawcami (może nie wszędzie aż tak skrajne, ale wszędzie jest).

        1. Nigdy bym nie powiedziała, że manipulacja jest „wszędzie” ale byłam w tak wielu wspólnotach, że wiem, że się ZDARZA – i myślę, że nic dobrego nam nie przyjdzie z tego, jeśli będziemy udawać, że jest to problem, który dotyczy tylko uznanych „sekt.” Miałam znajomego, który bardzo się angażował w Odnowę Charyzmatyczną (z którą zresztą sama byłam w tym czasie związana) – i jego grupa po pewnym czasie postanowiła się „odizolować od świata”, więc on rzucił studia i wyjechał mieszkać razem z nimi…Słuch po nim zaginął. Historie związane z manipulowaniem członkami zdarzały się też ostatnio w niektórych grupach Ruchu Rodzin Nazaretańskich. A jeśli chodzi o to, „co mi się nie podoba” (czy raczej co mnie niepokoi) w Neokatechumenacie, to pisałam już o tym w poście p.t. „Współnoty na manowcach.” Można, oczywiście, zawsze powiedzieć, że jestem mało „pokorna” (i to będzie prawda!), ale naprawdę nie potrafię – choć wierz mi, że bardzo się starałam! – „myśleć tak, jak wszyscy.” Mam głęboką potrzebę „przynależenia” do jakiejś grupy – a jednocześnie równie głębokie przekonanie, że nigdzie tak do końca „nie pasuję.” Kiedy byłam w szkole przy Czerniakowskiej, jeden z pracujących tam księży wykrzyknął: „Dziewczyno, jakżeś ty się tu uchowała z takimi poglądami? Przecież to tak jakby diabła wsadzić do święconej wody!” Na pewno przesadził, bo byłam już wtedy bardzo pobożną dziewczynką, ale…coś w tym jest.

          1. Można, oczywiście, zawsze powiedzieć, że jestem mało „pokorna” – to w ogóle nie o to chodzi. Odpowiadasz z boku moich zarzutów. Ale moje wcale nie musi być na wierzchu.

          2. Ani moje. 🙂 A że odpowiadam trochę nie na temat, to może dlatego, że nie rozumiem w czym rzecz?:) Pisząc o Neokatechumenacie w tym kontekście miałam na myśli jedynie własne „luźne skojarzenie” – i natychmiast zastrzegłam, że mogę się mylić.

  3. Niektórzy widać mają sporo pieniędzy, a nie mają przyjaciół….Swoją drogą…w saunie posiedziałbym z przyjemnością… Pozdrawiam 🙂

  4. Albo z dużym zainteresowaniem przeczytałam notkę, bo o kosciele scejnto… słyszałam już wcześniej… praktyki widzę, są bardzo podobne do wszystkich innych jakie stosują sekty, by przyciagnąć „wiernych”, ale tu dodatkowo naiwnych ogołaca się z pieniędzy. Niestety, wiele sekt, które nie mogą formalnie zaistnieć w innych krajach, bez problemu rejestruje się w Polsce. Człowiek w jakiś sposób zagubiony, samotny, szukający jakiejś „mocy” staje się czesto łatwym łupem takich organizacji. Niestety, wiele z nich uzywa równiez Biblii i „gadki” o Bogu by zmylić ewentualnych nowych człownków i nadac swej działalności pozór poboznosci i związków z jakąś religią – lecz Jezus powiedział, że poznamy prawdę, a ona nas wyzwoli, prawdą jest On sam i wszystko co ze sobą przyniósł na ziemię w postaci przypowieści, zachęcenia, ostrzeżeń itp. Ale by za Nim iść i doświadczać Go i Jego mocy trzeba zaprzeć się samego siebie, wejść na wąską drogę, a to już mniej się podoba… Natomiast sekty nie patrzą na to w jaki sposób tak naprawdę żyją członkowie, najważniejsza jest kasa i wierni, oddani niewolnicy, którzy będą w to samo wciągać innych… Pozdrawiam cię serdecznie.

    1. Również scjentolodzy wspominają coś o Jezusie, lecz nie odgrywa On istotnej roli w ich wierzeniach. Uczęszczanie do kościołów chrześcijańskich jest tolerowane, ale źle widziane, należy także zerwać wszelkie kontakty z osobami „wrogimi” wobec sekty, co może również obejmować wyznawców innych religii. Czytałam także, że powstanie tej sekty było skutkiem…zakładu pomiędzy Hubbardem a jego kolegami, miłośnikami s.f. No, to teraz musi się ogromnie cieszyć, że znalazł aż tylu zagubionych i naiwnych ludzi…

  5. witajja byłam scjentologiem. przeszłam kilka kursów. trwało to kilka miesięcy, które wspominam jako koszmar, chociaz wtedy wcale nie bylo tak źle. kiedy czyta się Dianetykę to człowiek zaczyna im wierzyć. myślisz sobie, że to może być prawda.

    1. No, cóż – pewnie tak… Szczególnie, jeśli czytasz TYLKO „Dianetykę”, prawda? Sądzę, że mechanizm jest podobny jak w innych sektach – stopniowo i niezauważalnie odcinają Cię od innych źródeł informacji (bo i sekta staje się coraz bardziej absorbująca). W ten sposób córka Marii Gardini umarła na AIDS, ponieważ w końcu chciała leczyć się już tylko metodami „scjentologicznymi.” Byłam też zaskoczona, kiedy gdzieś przeczytałam, że scjentologia powstała najprawdopodobniej jako wynik pewnego zakładu między Ronem Hubbardem a jego przyjaciółmi: założył się on ponoć z nimi, że dzięki swej literackiej fantazji jest w stanie stworzyć nową „religię”, w którą ludzie masowo uwierzą. I, jak widać, wygrał…

      1. tak, oni mają książki dosłownie na wszystko. na drobne wypadki, na kłótnie, na stres na wszystko. są takie specjalne broszurki na temat pracy, leków, małżeństwa, dzieci itp. to całkiem chore, że ludzie w to wierzą. ja się wyrwałam z tego, ale do dzisiaj mam pewne wątpliwości na ten temat

Skomentuj Adek_ Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *