Słodki PRL.

W odpowiedzi na apel naszej blogowej „egzekutywy” (Redakcji Onetu) postanowiłam i ja coś skrobnąć na temat słusznie minionej epoki, jako że „komunistyczne święto” (22 Lipca) tuż, tuż…

A propos…„Zakłady Przemysłu Cukierniczego 22 Lipca” – tak oficjalnie nazywała się w owych zamierzchłych czasach fabryka, którą wszyscy i tak nazywali po staremu „Wedlem.” Pamiętam, że po wyroby tejże stało się w Warszawie w długich (i wielokrotnie zakręcanych ;)) kolejkach – i to raczej tylko w okolicach największych świąt.

Wyroby były zgrzebnie pakowane (pamiętam, że mając 7-10 lat z upodobaniem zbierałam zagraniczne, kolorowe…opakowania po czekoladach – rzecz, która z pewnością żadnemu współczesnemu dziecku nawet nie przyszłaby do głowy. Dziś papierki się wyrzuca i już.), ale równie pyszne (a może nawet lepsze!) niż dziś… „Ptasie Mleczko”, „Torcik Wedlowski” – mniam, mniam…

To było od święta – a co mieliśmy na co dzień? „Wyroby czekoladopodobne”, które nazwano tak chyba dlatego, że podobne były do…wszystkiego, tylko nie do czekolady. Te, które osobiście pamiętam, bardziej przypominały raczej bardzo twardą masę krówkową, zaledwie nadającą się do spożycia.

W sezonie wakacyjnym były także lody na patyku marki „Bambino” – (podobno śmietankowe, naprawdę – o smaku wody). Wolałam owocowe, „Calypso” (w plastikowych kubeczkach), te były jednak trudniejsze do zdobycia – oraz, w miejscowościach turystycznych – tzw. „gofry”, rodzaj zimnych wafli z bardzo słodkim, ohydnym syropem. I przyznam się, że po przemianach roku 1989 byłam szczerze zdziwiona odkryciem, że prawdziwe gofry to coś zupełnie, ale to zupełnie innego…

Na szczęście były jeszcze iryski, bardzo dobre iryski, które moja babcia chowała przed naszymi bystrymi oczkami w szufladzie stołu w sieni – bo to luksusowe dobro było wydawane na kartki, w ilości, o ile się nie mylę, 10 dkg na głowę statystycznego obywatela.

Jako dziecię niewinne nie byłam za bardzo zorientowana w meandrach socjalistycznej gospodarki (nieustannie nękanej przez „przejściowe trudności”) i uważałam to za jakiś globalny spisek dorosłych przeciw dzieciom.

Mściwie obiecywałam sobie zatem, że kiedy dorosnę, kupię sobie tyle irysów, ile tylko będę w stanie zjeść… I cóż to za złośliwość historii, że dziś iryski piętrzą się wszędzie, a ja zupełnie nie mam na nie ochoty…

80 odpowiedzi na “Słodki PRL.”

  1. Ulubiona przeze mnie była czekolada „JAWA” , producenta nie pomnę, ale była dobra i chrupiąca, ponadto „chrupanka krakowska” coś podobnego do „jawy”, ale to wszystko było jeszcze przed tym, nim ostatecznie komuna zeszła na psy i nigdy się już nie podźwignęła. Palenie (głównie sportów, mazurów i giewontów – ohyda) rzuciłem w stanie wojennym, bo były nie do osiągnięcia – kartki i kilometrowe kolejki przed koiskami „ruchu”. Pamiętam hasło z tego czasu, krążące w społeczeństwie : „rolniku, lepsza jakość siana, to lepsza jakość sportów”…. A autentyczne hasło pierwszomajowe niesione w pochodzie przez koło gospodyń wiejskich brzmiało: ” My kobiety ze wsi X, kroczem do socjalizmu „…

    1. :))) Dobre to z tym „kroczem” – to tak mi się przypomniało, że w Siedlcach, dawnym mieście wojewódzkim, ustawiono nagą figurę Atlasa na ratuszu nieco na ukos, aby nie wypinał się ani na kościół, ani na budynek Komitetu Wojewódzkiego partii…Bardzo dyplomatycznie. 🙂 Czekolada „Jawa” to już chyba nie moje czasy – ja jestem z epoki środkowego Gierka (1976 r.) i pamiętam jeszcze wodę z sokiem z ulicznych saturatorów (zdziwisz się, ale to akurat lubiłam), oranżadę w proszku i bardzo smaczny (chociaż trudny „do dostania”) napój w foliowych torebeczkach do picia przez słomkę. Aha, i jeszcze rabarbar w czekoladzie – pocięte i chyba kandyzowane łodygi oblane cieniutką warstewką „kuwertury.” Oj, nie było nam za słodko… 🙂

      1. A ja pamiętam, że blisko przejścia granicznego we Frankfurcie nad Odrą, dokąd (do NRD) w latach 70-tych można już było jeździć bez paszportu, a jedynie z pieczątką w dowodzie osobistym, był olbrzymi malunek na ścianie budynku. Malunek był ogólnie „słusznej” treści: przedstawiał trzy koła zębate, każde zazębiające się z dwoma pozostałymi, podpisane: PRL, NRD i ZSRR. Wszyscy ci, którzy mieli jakiekolwiek pojęcie o technice wiedzieli, że TO SIĘ NIE MOŻE KRĘCIĆ!

        1. Toteż się NIE kręciło…:) Aczkolwiek mój synek ma taką zabawkę, z zazębiającymi się czterema kółeczkami – wystarczy zakręcić jednym, by obracały się wszystkie… Wypisz-wymaluj jak Związek Radziecki i Układ Warszawski…

    2. Te jawy były robione chyba w Raciborzu w Ślązaku: ale nie jestem pewien. Natomiast ten producent produkował przepyszne krówki.

      1. A, tak, krówki też pamiętam. Były ich nawet dwa rodzaje – ciągutki i kruche. Osobiście zawsze wolałam te drugie. 🙂

    3. Aleś ty glupia.Byłam w liceum,gdy była Solidarność i wiedzialam,że celowo niszczy się przedsiębiorstwa,zamiast pomóc im,robi sankcje,by skompromitować socjalizm,a wystarczyło oderwac nas jakimś sposobem od Sowietów..Jedzenie bylo pyszne,śni mi się ono do dziś.Krówkę chciałam zjeść i wyplułam.Szukam tej dawnej i nie ma w internecie.Nigdy nie byłam głodna w wielodzietnej rodzinie,rodzice się nie rozwodzili,robili nam święta,kochali nas. Wyksztalciliśmy się i osiągnęliśmy wysoki poziom wiedzy,bo do dziś muzycy ,informatycy z mojej rodziny pracują na Zachodziec ,w USA.Reagan tylko czyhał,by rozwalić komunę i nową niewolę nąrzucić ,czyli UE.Nie glosowaliśmy na nią.Wybory sfałszowano.Staliśmy się rynkiem zbytu dla Zachodu,który najmniej ucierpiał i nas zdradził.Niszczyliśmy na rozkaz Balcerowicza ,Sacha i Sorosa własne maszyny w zakładach,by zniszczyć ewentualną konkurencję(Kabel).Doprowadzano do nierentowności przedsiębiorstwa ,nawet te nowe,by dać początek takim Kwaśniewskim i Kulczykom,czerpiącym ,co się da z naszego polskiego majątku.Też mi złodziejscy oligarchowie.Wszystko było manipulowane,celowo doprowadzano sklepy do pustych półek.Wcześniej nie były puste.Było skromnie,ale czlowiek był szczęsliwy w rodzinie,szkole,na wakacjach,w kościele,leczył zęby za darmo i mam wsztytkie żywe do dziś..Grałam na pianinie,występowałam w radio,tv.Sankcje i puste półki,choć kolejki gwarantowały dobre jedzenie,nawet w tym ostatnim okresie .To uderzanie w ludzi było po to,by studenci i robole kierowani przez pewną nację buntowali się.Byłam dzieckiem tuż przed Solidarnością i odżywialam się w szkole i w fomu ,a dziś moje drugie dziecko (15 lat) nie ma obiadów w szkole,brak stołówki,je więc kebaby.Miałam kolonie ,6 tygodni(dwie). Teraz jakieś zdziadziałe obozy,sklepy konopne,tatuaze i plucie na kościół przy ochronie Polańskiego.Gdzie jest ta super krówka,ten torcik ,chrupanka,chałwa?Zniszczyli Polskę w imię zmian i dla nadprodukcji oraz pazernosci Zachodu.Wolałabym polski socjalizm.Masy nadal zaiwaniają dla nielicznych bogaczy.Pojecia nie macie,jakie bylo pyszne jedzenie za czasów mojej babci,mamy i moich.Bracia mojej mamy byli po UJ przed wojną.Byli hrabiami,a mama hrabianką.To nie zmienia mojego zdania o tym ,co było dobre po wojnie.

      1. Dziecinko, aquilam volare doces. Orła uczysz latać. Jestem historyczką, córką milicjanta, katoliczką. Dzięki temu nie jestem zaślepiona i widzę różne strony problemu. I to, co było złe w PRL-u – i to, co było dobre w naszej transformacji. Oraz odwrotnie. Ojciec jednej z moich koleżanek był dyrektorem dobrze prosperującego PGR-u, który zniszczono, ponieważ „trzeba było” go zniszczyć.

  2. Z przykrością muszę stwierdzić i pełną odpowiedzialnością za swoje słowa,iż słodki był PRL,ale słodka nie mniej jest Trzecia rzeczpospolita i ta zapowiadana czwarta.W tej pierwszej brak było słodkości i nie tylko,za to były pieniądze dla wszystkich.Teraz jest przesyt słodkości pod każdym względem ,ale pieniążki nie garną się do naszych dłoni po przepracowaniu np.10 godzin dziennie.A na te wszystkie dobra trudno zarobić,i te wszystkie słodkości są tylko w zasięgu naszego wzroku.Pomarzyć to dobra rzecz[nie ma bezrobocia,nie ma bezdomnych,potrzebujących pomocy,szpitale funkcjonują kwitnąco,szkoły jeszcze lepie].Poza tym Sejm i Senat ma się dobrze.Ale co tam, Polska mądrością stoi,utwierdzona silnymi ramionami ludzi rządzących.Żaden kryzys nie może się z nami mierzyć ,nie ma po co.

  3. u mnie w mieście też były kolejki po wyroby wedowskie, ja najlepiej pamiętam czekoladę nadziewaną truskawkową, maczki – czekoladki na wagę i delicje też na wagę. 😉 to były prawdziwe rarytasy 😉 ale jak ty mogłaś nie lubieć lodów bambino? ja je uwielbiałam 😉 chociaż mimo wszystko calypso były lepsze – ale ja je pamiętam w kostkach, w papierkach w niebiesko czerwone napisy ;-)aaa iryski też lubiałam – szczególnie te mleczne! mniam mniam :-)a pamiętasz śnieżynki czy śnieżki? takie cukierki czekoladowe podobne wielkością do dzisiajszych kasztanków czy tik-taków? tamte były w różowym złotku chyba z żółtymi paskami 😉 ??

    1. Pamiętam te cukierki… Moja mama twierdzi, że kiedyś była też czekolada „Śnieżka” – podobno w dzieciństwie się tym przejadła, bo jej tata (a mój dziadek) pracował jako inspektor ochrony przeciwpożarowej w fabryce, z której pochodziły te słodycze. Wiem, wiem, że wielu ludzi uwielbiało lody „Bambino” – ale ja zawsze byłam dziwnym dzieckiem. 😉 Nasz synek ma to zresztą po mnie: woli rzeczy kwaśne niż słodkie…:)

  4. Z tego co pamiętam to czekolada wedlowska była lepsza w smaku nisz ta z pakietów przesyłanych z NRF.Koledzy którzy mieli tam rodzinę przynosili słodycze do szkoły. Nasze wyroby z PRL były jakby słodsze. Na opakowaniach tych czekolad z NRF były drukowane zdjęcia drużyn piłkarskich po mistrzostwach w 1974r, i to było coś. Pamiętam dropsy zawinięte w rulonik na których łamało się zęby jak któryś je gryzł , bardzo twarde no i groszki w pudełeczkach plastikowych z dziurką. Po zjedzeniu zawartości pudełko służyło do noszenia klepaków( drobnych pieniędzy, groszówek) służących do gry w klepki lub innych skarbów. Uwielbiałem też lody w waflach na gałki przywożone w termosie przez handlowca na motorze dzięki którym poznałem jak bolą zastrzyki z penicyliny. W późniejszych latach 70 pojawili się lody śnieżynki jak je przywieźli do sklepy to były od razu wykupywane, te dopiero smakowały. POZDRAWIAM

    1. Aha, i oczywiście guma balonowa z historyjkami z Kaczorem Donaldem. A co do darów z zagranicy, to nie cierpiałam tego sera żółtego (popularnie zwanego „reaganem”) i nie mogłam nawet zrozumieć, czemu ludzie tak się tym zachwycają… A jeśli chodzi o słodycze (których zawsze było mi za mało) to pewnie i tak byłam w lepszej sytuacji, niż inni, bo moja ciotka w 1979 czy ’80 roku wyszła za mąż za cudzoziemca i przysyłała nam paczki z drugiej strony żelaznej kurtyny (oczywiście, zawsze przychodziły otwarte…). Ale wtedy miałam już młodszego braciszka i takie „delikatesy” jak czekolada mleczna były przede wszystkim dla niego. Zresztą moi bracia droczyli się ze mną, bo zawsze pierwsza zjadałam swój kawałek, a oni potrafili zachować coś na później…

  5. Słodki PRL..no coż początek szkoły podstawowej obfitował w czekoladki wedlowskie z ktorych pamiętam pachnące muszelki, buteleczki i beczułki :-)). Napój „Złota Rosa”, Polococta, sezamki, rurki ze śmeitaną już nigdy tak nie smakujące jak wtedy. Potem przyszedł kryzys i wszysko zeżarł. Nastąpiły smutne, szare lata 80-te. Ludzie byli za to wtedy jacyś inni. Owszem urządzali karczemne awantury w kolejkach ale ja się nie dziwię bo władze doprowadziły do zbiorowego szaleństwa. Pamiętam smak prawdziwej szynki, pachące pasztetowe (a nie teraz gdzie jest sama bułka i podobno nawet papier toaletowy). Śmieszną rzeczą, ktora utkwila mi w glowie to walacy się wiadukt kolejowy , zatapetowany transparetem „PZPR wprowadzi nas w XXI wiek”. Wszyscy się chichotali gdy to widzieli a ja na miejscu aparatu władzy uznałabym to nawet jako sabotaż. Absurdów było wiele ale jako dziecko jeździłam co roku na 3-tygodniowe kolonie nad morze, obozy a dzisiaj..nie stać mnie aby to ufundować swoim dzieciom. PRL zmuszał nas do pomyslowości. Dzięki niemu umiem szyć, szydelkować i robić na drutach. Moje dzieci już nie widzą konieczności nauki tych czynności.Bo po co?Tania chińszczyzna zalała rynek..PRL..czas moich zielonych lat. PRL..stan wojenny czołgi na ulicy i pełno wojska. PRL..kopalnia Wujek -smutna Wigilia..

    1. Pamiętam także pomarańcze i banany, które miały zupełnie inny smak niż te dzisiejsze (które są tu przywożone jeszcze zielone i umieszczane w „dojrzewalniach”) i pamiętam, jak z początkiem lat 80-tych to wszystko nagle zniknęło ze sklepów. Pozostał tylko ocet na półkach. Ale nie zapomniałam także darmowych podręczników, otrzymywanych ze szkoły (nikomu się wówczas nie śniło, by co roku wymieniać je na nowy komplet), wczasów pracowniczych i leczenia w sanatoriach dziecięcych, na które inaczej moich rodziców nie byłoby stać… A „dzieci PRL-u” miały chyba większą wyobraźnię niż dzisiejsze, które się „nudzą”, otoczone zabawkami, o jakich ja mogłam tylko pomarzyć. Pamiętam, że miałam kilka ukochanych lalek – a z braku „Barbie” wycinało się z tektury laleczki, ubierane także we własnej roboty papierowe ubranka. A latem były jeszcze podchody, zabawa w chowanego, budowanie szałasów i namioty, zrobione z koców… Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek w życiu się „nudziła.”

        1. Dzieciństwo, jakiekolwiek by było, z perspektywy czasu (prawie) zawsze wydaje się piękne…:) choć właśnie w takim namiocie z koców przeżywałam też pewne „zakazane zabawy”, które potem – śmiem twierdzić – zaważyły na całym moim życiu (i pewnie nie tylko moim). Mimo wszystko uważam, że byłam szczęśliwym dzieckiem.

  6. Piszesz to wszystko z pozycji młodej osoby i pamiętnych kartek. Ja juz troche lat przezyłam, sklerozy jeszcze nie mam i pamiętam i dobre strony i złe. Przeciez wiecznie pustych półek z octem i kolejek po kawę na kartki nie było. Było też normalnie, były półki pełne towarów, była prawdziwa czekolada i prawdziwa szynka a nie to co jest teraz czyli szynkopodobne paskudztwo. Były zakłady pracy, była praca, były studia ( z prawdziwego zdarzenia a nie mnóstwo pseudo uczelni po ktorych za pieniądze jest dyplom i taki sam magister po UJ jak i po wyzszej szkole drapania po plecach w Pikutkowie Dolnym), były stypendia fundowane i absolwent uczelni nie musiał kariery zawodowej zaczynac od posredniaka i kuroniówki.W sumie, były i minusy ale były i plusy a żeby o tym wiedziec trzeba było to poprostu przezyć a nie opierac swojej wiedzy na jakiś fragmentarycznych okresach.

    1. No, wiesz, Olu – ja z wykształcenia jestem historyczką, więc wydaje mi się, że wiedzę na temat PRL mam raczej całościową niż fragmentaryczną. Ale któż to może powiedzieć sam o sobie?:) Tak więc dziękuję za Twoje cenne uwagi. A w tym poście przywoływałam tylko swoje dziecięce wpomnienia dotyczące słodyczy – a te, z natury, mogą być subiektywne…:)

      1. Odpowiem ci tak – wiedza książkowa jest wiedza książkowa a wiedza nabyta, przetestowana na własnej skórze to moga być dwie różne wiedze. Masz najlepszy dowód- opracowania pewnych tematów historycznych, co książka to inna interpretacja w zalezności od tego kto pisze. Nieraz sama się łapię na tym że słucham o wydarzeniach których byłam świadkiem i własnym uszom nie wierze, wydaje mi się że ja chyba zyłam w innym świecie.

        1. I tu się z Tobą Olu zgadzam! Ja urodziłem sie w 1950, do szkoły poszedłem w 1956, jeszcze wtedy wisiał krzyż, niżej godło (oczywiście orzeł był bez korony – jakby to orły nosiły korony, zresztą teraz na wymarciu), a poniżej trzej bohaterowie naszego szczęscia – Lenin, Marks, Engels. Zakonnica prowadziła lekcje religii – czy ja z nich coś pamiętam? Nic! W dobrym duchu i poczuciu obowiązku oraz moralności wychowali mnie Rodzice. Były jeszcze kołchoźniki i pamiętam jak walili z nich grobowym głosem, że zmarł nasz tow. Bierut. Potem krótko był tow. Ochab i nastał tow. Wiesław. I znikły krzyże z klas, zakonnice (również ze szpitali) i zaczął się okres „gomułkowski”. Ale pamiętam, że jeszcze przed szkołą i już w niej chodziliśmy z Babcią do pobliskiego sklepiku kupić coś na śniadanie, pani kroiła na maszynie i szynkę i kiełbasę i żółty ser. Co to były za smaki! A w Delikatesach, na stoisku „kolonialnym” (tak się wtedy nazywało) można było kupić czekoladę angielską na kostki! (Boże, co za ochyda), papierosy amerykańskie na sztuki i oczywiście przyprawy. I była „tania jatka”, gdzie można było kupić wszystko ale również koninę i baraninę. Ktoś tu w komentarzach wspominał o „Jawie” (b. lubiłem – 9 zł) i „Śnieżce”. A teraz żeby zjeść baraninę muszę ją zamawiać w sklepie (52-76 zł/kg), szynka nie do zjedzenia, kiełbasy zazwyczaj też nie, ser żółty to już nie mówię, czekolady Wedlowskiej muszę szukać bo są same erzace zachodnie. Raz na jakiś czas Żona kupuje pod Opolem w sklepie ekologicznym prawdziwą szynkę lub kiełbasę (stary smak) ale ceny są o połowę wyższe. „Wędliny” robię sam, tzn. piekę schab lub karczek na różne sposoby. Więc jadam nabiał – twarogi (te są dobre), inne serki, jajka (też ze wsi). Tak więc w moim życiu został zapach PRL-u. A po 1975, gdy zaczęło się żle – no cóż nigdy w życiu nie jadłem tyle mięsa, co wtedy, nie piłem wódki, co wtedy a i czekoladę lub czekoladki potrafiłem zdobyć. Szkoła przetrwania, której nauczyłem się za granicą dzięki Gierkowi. Popzdrawiam serdecznieJAS

          1. Jasiu, a może to jest tak, że „kraj lat dziecinnych” zawsze wydaje nam się „święty i czysty”?:)

          2. No i właśnie o tym pisze.Trochę smiesza mnie wypowiedzi osób i to wypowiedzi autorytatywne na tematy o których nie maja pojecia.Młodych pamięć sięga jedynie kartek i wyrobów czekoladopodobnych i mysla że tak było zawsze.A było i dobrze i było i żle tylko że o tym co było dobre jakoś się nie pamięta albo nie chce pamiętać bo wieczne krytykowanie jest trendy.Jakby na to nie spojrzeć, teraz towaru pełne półki i co z tego? Ludzie pieniędzy nie mają a ten towar to też nic nie jest wart, chłam i tyle a tyle osób grzebiących po smietnikach i odchodzących w aptekach od okienka nie było jak świat swiatem.

          3. Co do aptek, pozwolę sobie mieć trochę inne zdanie – cały czas pamiętam, ile moja mama musiała się nachodzić i „nastać” w kolejkach, żeby kupić zwykłą watę… I pamiętam także to, że niektóre lekarstwa dla sąsiadów i znajomych załatwialiśmy przez osoby mieszkające za granicą, bo tu ich nie było. Ale, fakt faktem – podstawowe leki były bardzo tanie i ogólnie dostępne.

          4. W sumie na jedno wychodzi ale…..chyba jest mniej przykro jak lekarstwa nie ma niz jak wiesz ze jest na wyciągnięcie reki a nie masz za co kupić.Wiesz że teraz tez ludzie za granicą kupuja lekarstwa. Była teściowa mojej córki jechała ze Sląska na Słowację po lekarstwa dla matki bo tam podobniez taniej.A że była „ciężko myśląca” to oszczędność paru złotych ją rajcowała, ze wypaliła bak benzyny, ze straciła cały dzień to juz szczegół.

          5. Nie wiem, czy jest mniej przykro, Olu – tak czy inaczej bez potrzebnego Ci leku możesz umrzeć. Nieważne, czy akurat nie ma go w aptece, czy NFZ Ci go nie zrefunduje (bo to też jest podłe i straszne). Pamiętam, że dawniej ludzie raczej nie umierali przed szpitalem, a teraz to się zdarza… Kiedyś bardzo bolała mnie noga – ledwo doszłam do izby przyjęć. I nikt nawet nie zgodził się mnie obejrzeć, chociaż chciałam zapłacić za tę „nadprogramową usługę” z własnej kieszeni. Jak widzisz, wcale nie gloryfikuję obecnych czasów…

        2. Ale zauważ, proszę, że ja nie pisałam o PRL-u wyłącznie w czarnych barwach. Pamiętam i to, co było dobre (darmowe podręczniki, wczasy, sanatoria) i to, co trochę gorsze (puste półki, kartki, kolejki). A czy z naszymi wspomnieniami nie jest w ogóle tak, że te gorsze jakby szybciej blakną? (Widać to np. ostatnio na przykładzie Jerzego Buzka – zdaje się, że wszyscy już zapomnieli, jak marnym był premierem…). Zawsze wolimy widzieć przeszłość w jasnych barwach…

          1. I tu popełniasz błąd . Ile lat trwał PRL a ile lat były puste półki?Cały czas?

          2. No, cóż – ja bym mogła odwrócić pytanie, i zapytać, ile lat było tego dobrobytu? I kiedy było tu tak, jak w tym samym czasie na Zachodzie? (Nawet na Węgrzech, w Czechach czy w NRD ogólny poziom życia był jednak trochę wyższy…)

          3. W kazdym razie o wiele dłużej było lepiej jak gorzej.Ja pamietam od końca lat pięćdziesiątych, pamiętam rok1976 (przed slubem stałam w sklepie i pamietam jak dziś półki pełne różnorodnej kawy a ja nie wiedziałam która kupić), pamiętam kolejki po tą sama kawę ale to był juz rok 1986 (brzuch miałam pod nosem ale stałam solidnie).

  7. Obecnie 99% czekolad niczym nie odbiega od wyrobów czekoladopodobnych z PRL. A kiełbasę tryudno znaleźć lepszą niż PRL-owska zwyczajna uważana wtedy za nie zjadliwą. I proszę a jemy dużo gorsze świństwa i mamy wybór

    1. Zapewne masz rację – wszystko straciło smak i zapach – ale tak już jest, że naprawdę dobry towar musi mieć odpowiednio wyższą cenę. Czego wymagać od „jedzenia masowej produkcji” z supermarketu? To normalny, rynkowy mechanizm… Zastanawiam się także, na ile ten „lepszy smak dzieciństwa” jest wynikiem tego, że wiele rzeczy jadło się po prostu rzadziej?

      1. Przeciez kiedyś też działał mechanizm rynkowy a szynka była szynką a nie szynkopodobną obrzydliwościa.

        1. KIEDY działał ten mechanizm rynkowy, Olu? Przed wojną, czy w PRL-u. kiedy ludzie na ogół brali to, co „dawali” – nawet jeśli były to ewidentne buble? Potem się to w domu jakoś poprawiało, naprawiało we własnym zakresie (bo Polacy to zaradny naród:)) – i tak to się kręciło… Natomiast zgadzam się z Tobą, że przemysłowo „produkowana” żywność jest na ogół niskiej jakości (za to jest jej DUŻO) i nie ma już tego smaku i zapachu… Cóż robić – jakość przeszła w ilość, a nie odwrotnie.

          1. No ale rozmawiamy powiedzmy o wedlinach, nikt wtedy ulepszaczy wszelkiej maści nie znał więc wyroby były wyrobami. Nie było sposobu na to zeby z 0,5 kg miesa powstato 1,5 szynki.W moim mieście sa i były zakłady mięsne dość znane w kraju. Jak „za komuny” zaczęli cos tam kombinować, cała dyrekcja poszła siedziec a wyroki były łacznie z dozywociem.

  8. Bardzo nieobiektywne. Taki byl okres to prawda Ale za to towary panstwowe byly najwyższej jakosci. Teraz tez sa do niczego nie podobn . Zobaczcie kielbasy i inne przysmaki A poza tym latwo porownywac do obenych czasow Porownajcie do przed 39 roku I co ? PRL byl niebem dla tych co zyli biede nedze i poniżenia w poslce spzred 39 roku. I w PRL po smietnikach nikt jedzenia nie szukal. Mozna setki przykladow podac dla tego co bylo dobre. Czy sprzedajemy obecnie cos co nasze panstwo obecne zbudowalo ? Nie . Wszysko co powstalo za PRL Stocznie, fabryki, huty, Kopalnie . Domy i osiedla cale. Ludziom brakowalo towaru ale mieli pieniądze.Ale w koncu kazdy mial co chcial nawet jak po cos musial postac. Teraz jest towar ale wlasnie brak pieniedzy, bezrobocie ,ogromne zdluzenie. A towary ? Dalej kupujemy chinszczyzne bo na dobre dzinsy nie stac Na dobere towary nie stac. Wszystko co offeruje sie to tandeta .I chodzimy w tandecie oprocz bardzo bogatych .Nasz kraj wyglada jak chinczycy wszystko w tandecie Gdzie jest Moda Polska ,gdzie Cora gdzie Dana . Gdzie fantazyjnie ubrane Polki w szytch u krawczyń ciuchach ? Ktore wyroznialy sie w calej Eurpoie?No powidz gdzie.. chcialo by sie zaspiewac…Tak że spojrzmy z rożnych stron na to co bylo . I poczekajmy co powiedza o obecnych czasach za lat 20 . I widze wasze miny jak wasze dzieci powiedza eee tata spadaj z tamtymi czasami.

    1. Osobiste wspomnienia rzadko bywają obiektywne – dlaczego akurat moje miałyby być?:) Poza tym, pamiętaj, że byłam wtedy tylko dzieckiem. A z tą jakością państwowo produkowanych towarów też bym nie przesadzała – jeszcze pamiętam, ile wśród nich było bubli. Oczywiście, dostrzegam również „plusy” tamtego okresu (darmowe kształcenie, leczenie, wczasy) – ale, jak się tak dobrze przyjrzeć, także niektóre z nich mogą uchodzić za minusy – „czy się stoi, czy się leży, dwa tysiące się należy!” Brak bezrobocia i osłony socjalne spowodowały, że ludzie przestali szanować swoją pracę. Po co ktoś naprawdę zdolny i pracowity miał się wysilać, skoro nierób i pijak – w imię socjalistycznej równości – zarabiał tyle samo? Natura ludzka, niestety, jest taka, że ludzie nie pracują, jeżeli nie muszą. Nie twierdzę, że obecnie żyjemy w raju. Ustrój idealny, moim zdaniem, w ogóle nie istnieje.

      1. No i znowu kontra. Prace zaczęłam w 1972 roku, zakład był duzy (zakłady dziewiarskie znane w kraju i za granica) i nie powiem ze się obijałam, zasuwałam jak mały samochodzik, mąż jest architektem i też nie powiem zeby się obijał, roboty miał tyle że nie wiedział w co ręce włozyć. Mój zakład padł, 3600 osób poszło na bruk a teraz mozna podziwiać……pusty, 8 pietrowy biurowiec i hale fabryczne z powybijanymi oknami.Potem pracowałam w melioracji, firma zasobna, kupa sprzętu i kupa zleceń. I nagle się okazało że melioracje ludziom sa niepotrzebne, sprzęt rozkradli, biurowiec kupił prywaciarz i zamienił na mieszkania no i zaklad „zdechł” a załoga do pośredniaka po kuroniówkę.A teraz to niby prace się szanuje? po pierwsze pracodawca pracownika nie szanuje a po drugie wyjedż na autostrade i zobacz jak pracownicy pracują – korki jak cholera a ludzie stoja oparci o łopaty i się obijają jak moga.

        1. Przede wszystkim, nie powiedziałam, że WSZYSCY się obijali – chociaż ci, którzy uczciwie pracowali (jak Ty, Twój mąż czy moi rodzice) raczej kokosów w tym „systemie sprawiedliwości społecznej” nie zrobili. Po co się mieli „wychylać” skoro ci, którzy się obijali, zarabiali dokładnie tyle samo? (Bo takie były „widełki płacowe” i już!). Kiedyś do mojej mamy, która była główną księgową w pewnej firmie, przyszedł traktorzysta (zresztą świeżo wtedy upieczony „związkowiec”) i zapytał, czemu to ona (wiceprezes firmy) zarabia TROCHĘ więcej niż on – bo przecież, krzyczał, „żołądki mamy jednakowe!” Taki to był system… Na to moja mama zirytowana odparła:”Wie pan co, panie Kowalski? Żołądki to my może i mamy jednakowe – za to głowy zupełnie różne!” I właśnie przez takich ludzi moja mama nigdy nie wstąpiła do „Solidarności.” Ale nie o tym chciałam. W tym samym zakładzie był również inny traktorzysta, który nałogowo pił – i głównie leżał pod traktorem. A mimo to nie wolno go było zwolnić z pracy. Nie twierdzę, że teraz ludzie się nie obijają – ale jednak wizja bezrobocia przynajmniej trochę ich motywuje.

          1. Moze i kokosów nie zarobili ale czy myslisz że teraz zarabiaja? Kiedys jak mi się pobory nie podobały mówiłam zegnam i szłam do innej pracy (nigdy nie na gorsze a na lepsze), zreszta tak znowu żle nie zarabiałam. W nowym ustroju tez pracowałam za pieniądze nieporównywalnie mniejsze a jakbym zaczęła grymasić to bym usłyszała że na moje miejsce jest kolejka chętnych więc jak mi nie pasuje to……Podobnie w projektowaniu, kiedyś się liczyło ileś tam procent wartości projektu szło dla projektantów a teraz ani połowę z tego nie dostaja.Zresztą ja i mąż starając sie o wczesniejsze emerytury braliśmy lata pracy „za komuny” bo teraz jakos nie było czym sie pochwalić.

  9. W 1977 R.- EPOCE ROZKWITU GIERKA. SKLEPY ZASYPANE TOWARAMI LUDZIE ROBIACY ZAKUPY W STOISKACH PRZED SKLEPAMI, BO DO SKLEPU KOLEJKA PO KOSZYKI . SKLEPY SAMOOBSŁUGOWE SPOŁEM SPROWADZIŁY COCA-COLĘ, POJAWIŁY SIĘ PANSTWOWE PALUSZKI SOLONE, W CENTRUM NOŻE SZWEDZKIE , KOSMETYKI DIORA I COTY. TO NIE MIT TO WYCINEK TAMTEJ RZECZYWISTOŚCI.SKLEPY ADAM , MODA POLSKA , KORA WÓLCZANKA- TO WYSOKIEJ JAKOŚCI TOWARY ZNANE JUŻ NA CAŁYM ŚWIECIE – KTO BYŁ NA TARGACH POZNAŃSKICH W LATACH 70 TEN PAMIETA NIESŁUCHANY DOBROBYT, BARWY I KOLORY ÓWCZESNYCH SAL WYSTAWOWYCH Z CAŁEGO SWIATA. JAK CZASEM CZYTAM SMETKI O SZARZYŻNIE PRL TO MAM WRAŻENIE ŻE KTOŚ POSTANOIŁ OPISAĆ ROK 1948 SKRZYŻOWANY Z POCZĄTKIEM LAT 80, A PRZECIEŻ POMIĘDZY BYŁY 32 LAT WCALE NIE BURO-SZARE, WCALE NIE NA KARTKI I WCALE NIE W ŻAŁOBIE NARODOWEJ NAD UTRACONĄ WOLNOŚCIĄ

    1. Nie mówię, że to był tylko wycinek tamtej rzeczywistości. Za Gierka rzeczywiście wszyscy sobie trochę „pożyliśmy” (zresztą za pożyczone pieniądze), z tym, że ja to słabo pamiętam, bo w 1977 roku miałam zaledwie rok i większość mego dzieciństwa przypadła na te szaro-bure lata 80.-te. Zresztą schyłek lat siedemdziesiątych przyniósł globalny kryzys paliwowy i nasz z trudem osiągnięty „sukces gospodarczy” szlag trafił. Tyle tylko, że dziś mamy co wspominać. A co do coli, to pamiętam jeszcze świetną pepsi w małych, szklanych butelkach – na pewno o niebo lepszą, niż dziś. No, i hasło: „Stwierdzono w wyniku żmudnych analiz, że Coca-Cola nie szkodzi na socjalizm!”:)

    2. oczywiście że masz rację! niedostatki towarowe spowodowane były tylko nadmiernym eksportem żywności! skądś przecież państwo musiało pozyskiwać dewizy! a wczesne lata 80-te były biedne, bo władza chciała nam dać w tyłek za solidarność, zaś związek tylko mieszał i strajkował!

      1. Pozyskiwało te dewizy, żeby stawiać huty i zakłady chemiczne, z których społeczeństwo miało niewielkie korzyści (sam Edward Gierek powiedział kiedyś, że nasza stal nadawała się raczej na czołgi niż np. na puszki do konserw – nie mieliśmy odpowiednich maszyn do jej walcowania), a podstawowych produktów i tak często brakowało (pomijam dekadę lat 70.-tych). Aha, i nareszcie, dzięki Tobie, wiem już skąd się brały te przejściowe trudności z zaopatrzeniem – to Zachód masowo wykupywał naszą żywność za dewizy! (A ja myślałam, że to raczej Związek Radziecki…) No, widzisz – a mnie w szkole podstawowej tłumaczono, że wszystko jest, tylko, że spekulanci masowo wykupują towar… (Kiedy moja mama, będąc przewodniczącą Komitetu Rodzicielskiego, chciała kupić z okazji Dnia Dziecka 14 laleczek dla dziewczynek z naszego przedszkola, kazano jej podpisać oświadczenie, że to „nie na handel.”). Tymczasem, jak się okazuje, przyczyna leżała zupełnie gdzie indziej… Ps. Czy teraz nasze państwo już nie potrzebuje tych magicznych „dewiz”?:) Coś mi się zdaje, że rację miał Kisielewski, kiedy pisał, że w socjalizmie bohatersko rozwiązuje się problemy, nieznane w żadnym innym ustroju…Ps2. Skoro było tak świetnie, to czemu „Solidarność” tak szybko stała się ruchem masowym? Aż tylu było wśród nas nierobów i awanturników?:)

        1. nasze państwo już nie potrzebuje tylu dewiz, bo teraz mamy walutę wymienialną (liczącą się w świecie)! a za komuny rynek wewnętrzny funkcjonował na złotówkach o bardzo małej wartości w stosunku do walut zachodnich.! tak więc tutaj się towary dystrybuowało, a tam za dolary sprzedawało ! w końcu ten socjalizm to był sztuczny system ekonomiczny i to było złe! ale towary produkowane były w wielkiej ilości, niezależnie od tego, czy na rynek krajowy szły, czy na zachód, czy do tzw zsrr!!!

        2. sorry alba, że teraz nie na temat, ale to dlatego, że nigdy nie podaję nieznajomym swego maila! na temat żywności za komuny się różnimy, ale chciałem ci tą drogą przekazać, że w zupełności popieram twoje zdanie na temat tzw aborcji, mimo iż jestem prawie niewierzący! zabijać dzieci nienarodzonych nie wolno, tak jak i każdego człowieka, bo to największe zwyrodnienie zabijać, tym bardziej bezbronnego dzieciaczka!!! na razie! pozdro! muszę spadać!

          1. W porządku, nie ma przymusu, by się ze mną zgadzać we wszystkim – ale miło mi, że czasami jednak się zgadzamy. 🙂

  10. czyś ty się człowieku szaleju najadł ??? to wg ciebie nie było za komuny czekolady ??? a gdzie ty mieszkałeś, w korei północnej ??? wyroby „czekoladopodobne” były również wtedy, ale są i dzisiaj !!! dzisiaj, tzw najtańsza czekolada po 1 zł sprzedawana często na targowiskach, to właśnie wyrób czekoladopodobny !!! a ja za komuny kupowałem dzieciom tylko czekoladę (bo była – vide np Wedel), a gdy byłem dzieckiem to też była !!! czekoladę robi się z kakao, a tego było za komuny pełno w sklepach !!! jako dziecko piłem prawie codzień !!!

      1. nie o to chodzi czy ktoś miał lepiej, tylko o to, że słodycze (i czekolada) były ! nie wiem czemu pokutuje takie kłamstwo, że nie było ich ! ale nikt przecież nie obżerał się słodyczami !!

        1. Skoro wszystkiego było w bród, to po co była REGLAMENTACJA żywności? 🙂 A, już wiem: w trosce o zdrowie Narodu… żebyśmy się słodyczami nie przejedli…

          1. reglamentację wprowadzono po to, aby na kraj wydzielić niezbędną ilość, a na eksport wysłać jak najwięcej!

          2. No, to eksportowali KOSZTEM własnego narodu, wypisz-wymaluj jak Ceauscescu, któremu nawet Międzynarodowy Fundusz Walutowy przyznał nagrodę za teminowe spłaty zadłużenia – nikt nie myślał o tym, że przy okazji „Słońce Karpat” niemal zagłodziło Rumunów…

          3. Owszem, mój zakład tez eksportował a ile było gadania ze za tanio, że za duzo. Jak się zaczęło walić, kontrakty diqabli wzięli a wtedy całowaliby po rekach i jeszcze ceny obnizyli zeby tylko znowu brali towar

          4. np mięso! tyle mięsa ile my za komuny jedliśmy, to dzisiaj nas nie stać na to! musieliśmy wykupić kartki, bez kartek kupowało się kurczaki, oraz wiele mięsa prywatnie od chłopa!! dzisiaj nie jem nawet połowy tego co za komuny!

          5. No, to po kiego były te kartki, skoro i tak karmili nas ci wstrętni „spekulanci”? (Z którymi zresztą władza WALCZYŁA – nielegalny obrót mięsem był PRZESTĘPSTWEM, czyżbyś już o tym zapomniał?)

          6. Co ty opowiadasz za nonsensy. Jak nie było mięsa to się jechało do chłopa na wieś, kupowało świnię i samemu przerabiało na wędlinę a mięso wsadzało do zamrażarki.A gdzie jest powiedziane ze to było zabronione? Przed kazdymi swiętami ludzie się umawiali kto z kim kupuje swintucha i u kogo nastapi przerobka.A bo to mało świń u mnie w domu (mam duża kuchnię) bylo przerobionych na wędliny? Zebys skosztowała jakie fajne wyroby robił mój mąż -architekt z kolega projektanem? w zyciu takich nie jadłas.Męża szwagier tak się rozpędził że dopiero pewnie ze 3 lata jak przestał świnie kupować.

          7. Moi rodzice też robili wędliny, pewnie wcale nie gorsze. 🙂 Wszyscy robili. Ale to nie zmienia faktu, że oficjalnie władza walczyła ze „spekulantami” i handlarzami mięsem aż do samego końca PRL-u. Wierz mi, że wiem, co mówię – mój tata był milicjantem. A z tymi świniami „od chłopa” to była taka cicha umowa ze społeczeństwem: my Wam wydzielimy po trochu na kartki, bo resztę i tak zorganizujecie sobie sami. Tak samo, jak opowiadała mi moja mama (księgowa), kalkulowano pensje pracowników, szczególnie na „dobrych” stanowiskach, jak sklepowa czy magazynier: „a, temu to można dać trochę mniej, towarzyszko – on i tak resztę sobie DOKRADNIE!” Pamiętaj też, że to jeszcze za czasów Gomułki skazano paru ludzi za udział w „aferze mięsnej” (w tym jednego na śmierć…) – czy to wtedy właśnie było tak dobrze?

          8. A niby jak walczyła? Swinię się kupiło (prawo nie zabraniało), jak milicja zatrzymała na drodze ze świnia czy kiełbasami w samochodzie to najwyżej zasalutowała bo więcej nie miała nic do powiedzenia.Z produkcja bimbru moze i udawała że walczy ale i tak mało skutecznie bo wszyscy pędzili na potęgę.

          9. Ze „spekulacją” też walczyła, a przynajmniej udawała, że walczy…

          10. Alez to nie była żadna spekulacja, zwyczajne kupowanie na własne potrzeby a jaki przepis mi zabraniał zjedzenie na obiad pół świni?

          11. Jakbys tamte czasy pamiętała to bys wiedziała że strajk gonił strajk a jak zakład strajkował to nie produkował, a jak nie produkował to co miał sprzedawać?

          12. Wiem, że w latach 80-tych ciągle były strajki, ale wcześniej też były „przejściowe trudności w zaopatrzeniu” (dość popatrzeć na stare kroniki filmowe, które przecież nie były kręcone przez opozycję – i pokazywały tamto życie takim, jakim było naprawdę – a czasami nawet trochę lepszym…).

          13. A tego, że stałaś w kolejkach i leciałaś na złamanie karku, kiedy coś „rzucili” to już nie pamiętasz?:) Zaiste, pamięć ludzka jest wybiórcza – i ZAWSZE idealizuje „dawne, dobre czasy.” 🙂

          14. Wyobraz sobie że też pamiętam bo jeszcze sklerozy nie mam i staram sie byc obiektywna. A ile to lat trwało?

          15. Młoda jestes więc dla ciebie to był cały obraz tamtych lat, dla mnie to był urywek historii.

  11. Dzisiaj zjadłam cukierka o nazwie Michałek Biały zamkowy, producent krakowski „Wawel”.Przypomina nieco w smaku wspomniana chrupankę krakowską, przysmak mojego dzieciństwa i młodości. produkowała ja krakowska fabryka cukiernica, ale nie „Wawel”.Dla mnie rarytasem też była „Jawa” i „Danusia” i blok wedlowski z herbatnikami i orzechami arachidowymi, 2,10 zł za 10 dag w sklepiku obok szkoły . No i jeszcze chałwa 2,80 za 10 dag.Najczęściej kupowało się za złotówkę, którą uzyskiwaliśmy za butelkę. Żadna butelka sie nie zmarnowała.Pojawiła sie „Danusia” o różnych smakach, ale gdzież im do „Danusi” sprzed lat.

  12. Od: Urszula Brodzinska Data: 3 lutego 2011 21:23Temat: „chrupanka krakowska”Do: mail@wawel.com.plSłodycze, które odeszły, a my ciągle je pamiętamy..Chrupanka Krakowska – pierwsza miłość z dzieciństwa.Czy istnieje jakaś iskierka małej nadziei na wznowienie produkcji tego niezapomnianego smaku. Smaku, smaków !!! Pozdrawiam Urszula Brodzińska i rzesze ludzi pamiętających to „dzieło”, które nazywało się „chrupanką krakowską”A teraz niespodzianka w nawiązaniu do meila, przesyłam link ze wznowioną produkcja , choć w innej formie :http://www.wawel.com.pl/pl/produkty/item/g,2038,p,2412,Chrupanka_Krakowska.html – pozdrawiam Urszula Brodzińska

    1. Dziękuję, zajrzę. I… smacznego! Choć nie jestem pewna, czy powrót do „smaków dzieciństwa” jest naprawdę możliwy. A to z dwóch powodów. Po pierwsze ludzka pamięć (także ta smakowa) jest zawodna, selektywna. Freud nie miał racji – nie jest możliwe „odzyskanie wspomnień” w kompletnej, nienaruszonej formie. Zwróciłam uwagę na to, że dla ludzi, którzy często w dzieciństwie cierpieli głód nawet ich domowy chleb był rarytasem – bo rzadko go widywali. Stąd dopuszczam możliwość, że i słodycze mego dzieciństwa – ptasie mleczko, prince polo czy delicje w rzeczywistości nie smakowały aż tak pysznie. Inna rzecz, że one chyba naprawdę smakują teraz inaczej. W latach 70-tych i 80-tych (już nawet nie wspominając o wcześniejszych) w przemyśle spożywczym ns całym świecie nie stosowano jeszcze tylu sztucznych zamienników i polepszaczy (bo ich nie było). Mogę z ręką na sercu powiedzieć, że np. wyroby „Wedla” zauważalnie zmieniły smak w latach 90-tych.

Skomentuj ~Ola Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *