O ile samotny ojciec jest lepszy niż samotna matka?

Jestem przekonana, że gdyby chodziło o kobietę samotnie wychowującą dzieci, nikt by się już dzisiaj – w dobie poprawności politycznej – nie ośmielił postawić takiego pytania. 🙂

Ale jeśli idzie o mężczyzn, to nawet wśród najbardziej zagorzałych zwolenniczek „równości” pokutuje stary mit, że „najgorsza matka jest lepsza od najlepszego ojca.” Pewien facet usłyszał od pani sędziny na rozprawie sądowej, że nie może wychowywać swego dziecka,  ponieważ go…NIE URODZIŁ!

Tymczasem znałam chłopaka, który nie chciał, by jego dziewczyna usunęła ciążę, i samotnie wychowywał swoją córeczkę, studiując i pracując jednocześnie. (Kochająca mamusia zaraz po porodzie poszła w Polskę). A ile malutka miała „cioć”! 😉 Była dzieckiem całego akademika, bo wszyscy go  podziwiali…

Mój tata też przez długie okresy wychowywał nas (troje!) samodzielnie, bo mama poświęcała się karierze zawodowej i często nie było jej w domu. Do dziś mam z nim bliższy kontakt, niż z nią. Sama natomiast jestem – jak wiadomo – niepełnosprawna i to głównie mój mąż opiekuje się naszym synkiem od chwili jego urodzenia. Jestem przekonana, że gdyby mnie nagle zabrakło, świetnie poradziłby sobie sam…

Postscriptum: Ostatnio przez blogi przetoczyła się także dyskusja o kobietach, które chcą mieć dziecko – i w tym celu szukają nie ojców, lecz dawców nasienia. Niektórzy widzą w tym jedynie dowód rosnącej niezależności „drugiej płci”, która manifestuje w ten sposób jedynie swoje „prawo do samostanowienia.”

A moim zdaniem tu wcale nie chodzi o to, że wszystkie pełne, „katolickie rodziny”, jak je się z przekąsem nazywa, są idealne i żyją rzeczywiście „po Bożemu” – ani o to, że każda kobieta, samotnie wychowująca dziecko to diabeł wcielony – bo to z pewnością nieprawda.

W tym wszystkim niepokoi mnie raczej założenie:„Chcę mieć dziecko – tak, jak mam samochód, własną firmę i laptopa – ale facet jest MI do tego niepotrzebny!” Zakładam zatem z góry, że i mojemu dziecku OJCIEC jest zupełnie zbędny, bo przecież wiadomo, to tylko pijak, bijak i molestator – nic pozytywnego nie wnosi. Lepiej go zastąpić dawcą spermy… Żeby dziecko było tylko MOJE, MOJE, MOJE! Ciekawe, że nikt nie zauważa, że w ten sposób kobieta decyduje NIE TYLKO o sobie (do czego ma święte prawo), ale i o całym życiu innego człowieka?

A ostatnio czytałam również o pewnej ponad 70-letniej Brytyjce, która dopiero teraz „poczuła że mogłaby być dobrą matką” (ciekawe, swoją drogą, co robiła wtedy, gdy był czas po temu?) – i pragnie się poddać zabiegowi in vitro z użyciem komórek pochodzących od obcych dawców. Czy myślicie, że i jej należałoby na to pozwolić w imię „świętego prawa do macierzyństwa”?


Uprzedzając Wasze pytania: ja sama zastanawiałam się wielokrotnie, czy z moją niepełnosprawnością „nadaję się” na matkę – i nie obrażę się wcale, jeśli ktoś mi napisze, że zupełnie nie. Wiem też, co to znaczy pragnąć dziecka – ale gdybym nie miała partnera, nigdy nie poddałabym się sztucznej inseminacji tylko po to, żeby zaspokoić to pragnienie. Dziecko to nie jest środek służący ku temu, żeby „zrobić sobie dobrze.”


65 odpowiedzi na “O ile samotny ojciec jest lepszy niż samotna matka?”

  1. Też wychowywałem córkę , od urodzenia sam , matka nie potrafiła nawet przewijać , Miała stalowe palce i dziecko płakało gdy zbliżała się do niego . Jeśli się chce można obalać stereotypy . Dziś córka ma 35 lat jest wspaniałą kochaną żoną , matką , i najlepszą córką . Z matką miała też poprawne relacje . Dodam miała dwa domy , po rozwodzie matka wyszła drugi raz za mąż ale ja i była żona zachowaliśmy wzajemną przyjaźń i szacunek więc dziecko pomimo rozwodu miało oboje żyjących w przyjaźni rodziców odwiedzaliśmy się wzajemnie i wspomagali w potrzebie , uzgadniali linię wychowawczą (matka germanistka nauczyciel akademicki)Można się rozwieść ze zrozumieniem racji stron , bez szkody dla dziecka i dalej wychowywać je razem . Ja nie chciałem by córka miała macochę nie ożeniłem się . Córka to docenia dzisiaj .Miłych nieskończenie długich chwil .

    1. No, właśnie – a kolejny stereotyp to „dziewczynie ojciec niepotrzebny” (bo z chłopakiem to może jeszcze w piłkę pogra – ale dziewczynie po co?;)). Tymczasem badania socjologiczne dowodzą, że najszczęśliwsze kobiety to te, które miały bliski kontakt ze swoimi ojcami. I odwrotnie – te, którym zabrakło w dzieciństwie pozytywnego wzorca mężczyzny, z reguły wcześniej niż ich rówieśniczki rozpoczynają życie seksualne – i częściej mają problemy ze zbudowaniem poprawnej relacji. (Szczególnie, jeśli matka i inne bliskie kobiety od małego wpajały dziewczynce, że „faceci to samo zło”)

  2. Ciekaw jestem, co te panie od dawców nasienia, którym trudno odróżnić dziecko od nowego modelu samochodu uczynią, jeśli ich pociecha nie zostanie słynnym lekarzem albo prawnikiem, nie będzie miała głowy do języków, jednym słowem nie spełni oczekiwań aktywnej mamusi, której dziecko powinno świecić przykładem zachowania, wiedzy i inteligencji…

    1. No, cóż – wtedy zapewne powiedzą, i będą przestrzegać inne, że „mieć bachora” to największa życiowa pomyłka…A wiesz, że swego czasu istniały nawet „banki spermy geniuszy”, które miały gwarantrować posiadanie ponadprzeciętnie inteligentnego potomstwa?Niestety, okazały się klapą, bo jedynie 2% dzieci wykazywało jakieś niezwykłe zdolności – mniej więcej tyle, co w całości populacji. Jeśli więc szuka się „specjalnie wyselekcjonowanego” nasienia, to w zasadzie równie dobrze można by się przespać z przypadkowo poznanym nieznajomym (upewniwszy się przedtem, że nie ma on AIDS).

  3. Uważam,że na wszystko trzeba mieć zrównoważony pogląd.Co komu przynależne i w jakiej mierze.Wywoływanie sensacji swoimi zachciankami,czy pragnieniami,nie jest akurat w dobrym guście,ani z punktu widzenia naszego Stwórcy.Bo czyż ta siedemdziesięcioletnia kobieta do końca przemyślała czym mogą zakończyć się jej uwidaczniające się macierzyńskie uczucia w tak słusznym wieku?Kaznodzieja napisał:”Na wszystko jest wyznaczony czas-czas na każdą sprawę pod niebiosami.Czas rodzenia i czas umierania[….],czas szukania i czas uznawania czegoś za stracone;czas zachowywania i czas odrzucania[…..],czas miłości i czas nienawiści.Rzekłem w swym sercu o synach ludzkich,iż prawdziwy Bóg ich przesieje,by się przekonać,że i oni są zwierzętami”[Kaznodziei 3 :1-7,18]

    1. Pani Tereso, to oczywiście prawda,że „wszystko ma swój czas i jest wyznaczona godzina na wszystkie sprawy pod niebem” – obawiam się jednak, że ta kobieta nie myśli w ten sposób. Ona CHCE, ona zapłaci i ona wymaga – bo ona teraz wreszcie „dojrzała” do tego, żeby być matką. Mniejsza o to, że jej ciało dawno już „przejrzało.” I mniejsza o niebezpieczeństwa czyhające na to biedne jej-nie jej dziecko. Przecież nawet, jeśli udałoby jej się donosić tę ciążę (co samo w sobie jest już bardzo watpliwe), może się zdarzyć tak, że umrze, zanim dziecko osiągnie pełnoletność – a nie ma już rodziny, która by je wychowała. To wszystko jednak się nie liczy. Liczy się tylko jej „PRAWO” do posiadania dziecka…i nie wątpię, że znajdą się tacy, którzy ją poprą w tym nowatorskim zamiarze…

  4. mój tata też na krótki czas został z nami – z moją siostrą która miała miesiąc i ze mną (rok i trochę) sam. oczywiście pomagali nam ciocie, babcie i wiele różnych osób. ale nikt nie oddał nas do domu dziecka. i tata też musiał sobie radzić. i znowu ja nie rozróźniam płci – bo kocha się dziecko bez względu na to, czy jest się kobietą czy mężczyzną. i jeszcze dodam, że mój brat cioteczny też wychowywał przez trzy lata swoje dziecko – żona robiła karierę – i mimo rozwodu, który nastąpił po trzech tych latach – nadal ma świetny kontakt ze swoim dzieckiem. zresztą ja znam takich ludzi, którzy pokochali nie swoje dzieci i te dzieci będą im wdzięczne przez wieczność. więc wolę ojców niż domy dziecka, to fakt.

    1. O, rety…:) Wiem, że nie o to Ci chodziło, ale zabrzmiało to trochę tak, jakby ojciec był po prostu „mniejszym złem” w porównaniu z Domem Dziecka – no i oczywiście w porównaniu z matką. 🙂 A że kobiety również nie są tak „samowystarczalne” w wychowaniu dzieci, jak im się zwykle wydaje („poradzę sobie bez Ciebie – tylko zapłodnić, niestety,. nie potrafię się SAMA!”) to powinny nam dostatecznie uprzytomnić doświadczenia z wiosek dziecięcych, gdzie dzieci programowo są wychowywane przez samotne „ciocie”-wychowawczynie. Jasne, że to lepiej, niż w tradycyjnej placówce, gdzie wychowawcy pracują „od 8 do 16” – ale i tak zaobserwowano, że dzieciaki (zwłaszcza dotyczy to chłopców) żyjące w środowisku praktycznie pozbawionym mężczyzn, sprawiają wiele kłopotów wychowawczych. Ostatnio próbuje się więc temu zaradzić, zatrudniając w wioskach w większym zakresie wychowawców płci męskiej. Również P. odpowiadał na ofertę takiej pracy.’

  5. Witaj Alba,Nie wiem, czy poddałabym się zabiegowi sztucznego zapłodnienia, gdybym nie miała przez długie lata z kim mieć dziecka. Nie byłam w takiej sytuacji.Pełno jest dobrych ojców, coraz więcej. Niestety nadal wychowanie dzieci spoczywa jednak i tak na kobietach w rodzinie. A kobiety są na tyle dobrze zorganizowane, że część ojców zupełnie odcina się od dzieci i zajmuje innymi sprawami. Takie dzieci i tak są wychowywane przez Matki, Babcie, czasem Dziadków. Niewiele się to różni od kobiety sztucznie zapłodnionej, która chce po prostu mieć dziecko, człowieka, któremu może ofiarować całą swoją miłość. jak wszystkie inne matki na świecie. Jeśli kobieta bez mężczyzny nie miałaby mieć prawa do dziecka, to kobieta po rozwodzie też musiałaby zgodnie z tym oddać dziecko, bo sobie nie poradzi. … Właśnie do takiego, z gruntu błędnego myślenia mogłyby rozważyć takie rozważania :))Pozdrawiam!

    1. Iw, wydawało mi się, że dosyć jasno się wyraziłam: chodziło mi o kobiety, które Z GÓRY wykluczają ojców, bo „faceci to świnie – a my sobie świetnie ze wszystkim SAME poradzimy – tylko ta Matka Natura jakaś taka wredna i zapłodnić, niestety, nie możemy się SAME!”, a nie o te, którym po prostu tak ułożyło się życie. Mówi się „prawo do dziecka, prawo do dziecka, prawo do dziecka…,” – odmienia się to wyrażenie przez wszystkie możliwe przypadki (jedna z Czytelniczek napisała mi nawet o „prawie do urodzenia ZDROWEGO dziecka” , uzasadniając tym aborcję. No, cóż, widocznie moja mama tego „prawa” nie miała, skoro jestem niepełnosprawna…Stąd już tylko krok do „prawa” do urodzenia dziecka określonej płci i z odpowiednio wysokim IQ…) jakby dziecko (do tego ładne, zdolne i zdrowe) było czymś, co po prostu każdemu się „należy”, jak przysłowiowemu psu zupa – a jakoś nikt nie mówi o PRAWIE DZIECKA do posiadania dwójki kochających je rodziców…Przecież nawet dzieci rozwodników często to mają…Niepokoi mnie również, że kobieta, która przez lata nie mogła lub nie chciała zbudować trwałego związku z drugim człowiekiem, nagle „funduje” sobie dziecko. Żeby je kochać, czy raczej, żeby ONO ją kochało? Pamiętaj, że dziecko jest o wiele mniej „wymagające” od dorosłego partnera – kocha bezwarunkowo, nawet wtedy, gdy matka je krzywdzi…I co będzie, jeśli dziecko kobiety, która przelała na nie WSZYSTKIE swoje uczucia (co samo w sobie już jest bardzo niezdrowe), nie spełni pokładanych w nim nadziei? (Może:”Tyle mu poświęciłam, a on – taki niewdzięczny!Poszedł do tej lafiryndy, swojej dziewczyny!”) Jak wiesz, mam wreszcie upragnionego synka – a jednak nie uważam, bym miała do tego „prawo.” Macierzyństwo to dla mnie raczej niezasłużony dar, niż lek na samotność. A jeśli nowoczesne kobiety rzeczywiście czują się tak bardzo samotne, to może niech lepiej hołubią pieska? Przynajmniej będzie PEWNOŚĆ, że nikogo w ten sposób nie skrzywdzą…

      1. Dla Pań skapryszonych bardzo milutkie są yorki…nawet kupkę robią bardzo milutką… A może jednak dzieworództwo ma jakąś przyszłość ?

        1. Yorki? Eeee, nie. Słyszałam, że są nadpobudliwe… Dla potrzebujących miłości zdecydowanie lepsze są duże „miśki”, np. bernardyny albo owczarki podhalańskie. Łagodne jak dzieci.:) A co do dzieworództwa, to obawiam się, że radykalne feministki zrobią wszystko, co w ich mocy, aby miało wspaniałą przyszłość. (Najbardziej kretyńskie zdanie, jakie ostatnio przeczytałam, to: „Jedyne, czego kobiety nie potrafią, to zapładniać!” – żal, że Matka Natura uczyniła obojniakami tylko niższe formy życia;)). Zresztą gdyby im to przyszło do głowy, mogłyby się w tym powoływać i na „precedens” Maryi, która została Matką, „nie znając męża.” Z tym, że Ona nie chciała mieć Syna „tylko dla siebie.” No, i na pewno nie była samotną Matką…:)

          1. Mnie osobiście wkurza ciągłe wyśpiewywanie i podkreślanie ubóstwa Świętej Rodziny. Uwłacza to św. Józefowi, który był zapewne zacnym cieślą i odpowiedzialną głową rodziny i na brak zleceń pewnie nie narzekał. Myślę też, że puntem honoru każdego szanującego się ojca ( i szanującego swą rodzinę) jest m.in. i to, by jego rodzina żyła w dostatku. A co do „samozapładniania” się niektórych feministycznie nastawionych dam, myślę, że to tylko kwestia czasu i rozwoju biotechnoligii. Skoro na razie mogą się jedynie „samozadawalać” to dlaczego w przyszłości nie miałoby to mieć „pełnych ” konsekwencji ?

          2. Z tym „ubóstwem” Świętej Rodziny to sprawa jest rzeczywiście problematyczna – jeśli się weźmie pod uwagę, że izraelski 'naggar’ (nieco zbyt wąsko tłumaczony na polski jako „cieśla”) był w rzeczywistości wszechstronnym rzemieślnikiem, który umiał zrobić praktycznie wszystko, od sprzętów kuchennych po budowę domu – z pewnością więc jego zarobki były większe, niż zwykłych rolników czy robotników najemnych. Jego pozycję społeczną można porównać z sytuacją kowala na XIX-wiecznej wsi polskiej. Kowale, jak wiadomo, należeli do najbardziej majętnych mieszkańców – podobnie też było z żydowskimi „cieślami.”

          3. No własnie Aniu, wprawdzie to nie moja domena, ale intuicyjnie czuję, że w przekładach biblijnych może być więcej takich „kwiatków’ .

          4. Na pewno jest ich więcej – przede wszystkim dlatego, że dla niektórych słów użytych w tekstach oryginalnych brakuje współczesnych odpowiedników (’naggar’ jest tu dobrym przykładem. Bo niby jak to przełożyć?’Rzemieślnik pracujący w drewnie’?:)). A inne znowu są wieloznaczne, jak choćby „brat” (może oznaczać zarówno brata rodzonego jak i kuzyna, jakiegokolwiek krewnego lub członka tego samego plemienia, przyjaciela czy wreszcie – członka gminy chrześcijańskiej – stąd nader częste nieporozumienia i oskarżenia chrześcijan o kazirodztwo w pierwszych wiekach) czy „siostra” (może oznaczać nie tylko „chrześcijankę” lub „kuzynkę” ale także np. żonę lub narzeczoną:)). A skoro już o św. Józefie mowa, to warto tu może jeszcze raz przypomnieć, że przypuszczenie, że był „stary” jest najprawdopodobniej fałszywe. Był to tylko zabieg autorów wczesnych apokryfów, służący do udowodnienia, że Józef NIE MÓGŁ być biologicznym ojcem Jezusa.

          5. Ps. Wystrzegałabym się jednak zbyt uwspółcześnionych przekładów Pisma, z których by wynikało, że „Jezus wybrał sobie Dwunastu spoko ziomali i nazwał ich Apostołami.” 🙂 Jest to, mimo wszystko, tekst starożytny, i lepiej niech taki pozostanie – nawet, jeśli nie wszystko dziś rozumiemy. Nie tak dawno jakiś „znawca” udowadniał na blogu, że wyrażenie „zaprawdę powiadam wam…”, często używane w przekładach Ewangelii oznacza „zamiast prawdy…” Biedaczek, już nie wiedział, że „zaprawdę” to po prostu mocniejsza forma „potwierdzenia”, tak samo, jak „bynajmniej” jest wzmocnieniem zaprzeczenia. Przypomina mi się tu także przekład feministyczny, w którym zamiast „Ojcze nasz” stoi „Ojcze i Matko nasza” – te panie czują się w obowiązku nawet Jezusa nawracać na „poprawność polityczną.”:) A znowu w jednym z nowszych przekładów ks. bpa Romaniuka zamiast „wypadku nierządu” znajdziesz „małżeństwo nieważne” – o czym tu już pisałam. Tego typu przekłady nie tyle są wierne oryginałowi, co określonej kulturze, ideologii czy nauczaniu…

          6. No własnie Aniu, ks. Romaniuk w tym wypadku poszedł po „bandzie”, by nadal umocniać tępe doktrynerstwo w zakresie „małżenskiego węzła gordyjskiego”, uprawiane od wieków w KK. Pod tym względem prawosławie jest znacznie bardziej liberalne, a przecież czytają to samo Pismo. Ja z kolei bardzo lubiłem przekład ks. J. Wujka, pisany piękną staropolszczyzną i dla mnie całkiem czytelny. Tam jest mowa w tym wypadku o porubstwie ( jako następstwie rui – co za soczystość języka – pycha!!). Współczesne przekłady Pisma na jezyk blokersów, to chłam nie do strawienia…. To na pewno nie dla mnie.

          7. No właśnie, pokutuje taki kolędowy obraz Józefa jako starego safanduły, który nie potrafił utrzymać rodziny ( w litanii do tegoż :”miłośnik ubóstwa” tfu, na psa urok). Druga bzdura kolędowa, to brak przygotowania Miriam do porodu ( w nóżki zimno, żłóbek twardy i rąbek zdjęty z głowy z braku pieluszek). Ciekawe, kto to do kata wymyślił ??? Pokutują te bzdury w świadomości wiernego ludu całe wieki a hierarchia temu chyba przyklaskuje, jakby ubóstwo było czyms szlachetnym i godnym naśladowania. Chyba od czasów św. Franciszka, który wszystko rozdał, u hierarchii do dnia dzisiejszego włącznie, raczej nie można zanotować szczególnego zamiłowania do życia w ubóstwie, raczej wprost przeciwnie ( no, może co najwyżej niektóre klasztory klauzurowe żyją na wzór św. Franciszka)……

          8. A że i Jezus nie był „nędzarzem” to świadczyć może ten szczegół z Jego tuniką, która widocznie była na tyle kosztowna, że żołnierze nie chcieli rozdzierać jej na części…Dodać tu trzeba, że w Izraelu ojciec miał obowiązek nauczyć syna swego rzemiosła – więc i Józef na pewno nauczył Jezusa być dobrym naggarem…

          9. Nie zapomnij o mlynarzach! Taka mlynarzowna to byla najlepsza partia w okolicy!

          10. Tak..mówiło się nawet: „córka młynarza – albo:piekarza – na białej mące wychowana!”:)

          11. Z owczarkami podhalańskimi bywa różnie, bernardyny też bywają agresywne a jak zwali jeden z drugim do ogródka to jest co wynosić…. a york jest malutki i jak nawet ugryzie, to śladu na rączce damulki nie zostawi….

  6. nie wiem jaki jest Twój stopien niepełnosprawności ale skoro „zrobiłaś”, urodziłaś i potrafisz o nim (dziecku) tak pisać to jestem pewna ze poradzisz sobie z wychowaniem. Może faktycznie włożysz w to więcej siły i zaangarzowania i bedziesz potrzebować więcej pomocy ale wychowanie dziecka to nie tylko fizyczna praca ale i umysłowa, a z Twoimi poglądami ża życie to myslę że Twoje dziecko na pewno wyrośnie na mądrą osobę.p.s.70 letnia matka to mocne przegięcie moim zdaniem

    1. Wiesz, muszelko, paradoks polega na tym, że „zrobiłam” i urodziłam dziecko…z braku innej możliwości!;) Odkąd pamiętam, zawsze marzyłam o tym, żeby stworzyć dom dla kilkorga osieroconych dzieci. Dopiero kiedy podrosłam, zrozumiałam, że żaden sąd w Polsce nie „przyzna” dziecka osobie, która sama potrzebuje pomocy. Tak więc jeżeli chciałam mieć dziecko, jedynym wyjściem było je sobie urodzić.:)Ale przyznam Ci się szczerze, że do dziś trudno mi zrozumieć, dlaczego ludzie, których jedynym problemem zdrowotnym jest niepłodność, wolą „męczyć się” z in vitro albo z matkami zastępczymi, zamiast pokochać jakieś opuszczone dziecko. Moim zdaniem wszystkie dzieci MAJĄ PRAWO mieć rodziców. I dlatego jestem sceptycznie nastawiona np. do pomysłu adoptowania dzieci przez pary homoseksualne – czy ktoś zapytał te dzieci, czy nie wolałyby mieć raczej mamy i taty, zamiast taty i „wujka Michała” albo mamy i „cioci Zosi”? Wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach wszyscy za bardzo akcentują swoje „prawo do dziecka” kosztem praw tych dzieci…

      1. Jakbym miała do wyboru in vitro czy dziecko z domu dziecka wybrałabym to pierwsze. Jednak co swoje to swoje, skąd bym wiedziała czy dziecko z domu dziecka nie ma jakiejś czy utajonej choroby (dzieci są przewaznie z rodzin patologicznych), czy jakiegoś obciążenia, czy jak to sie mówi złych genów.A do tego spotkałam juz takie przypadki, rodzice wzięli dziecko z domu małego dziecka, wychuchali, dobrze wychowali a po latach znalazła się biologiczna matka, dziecku w głowie namieszała, dziecko powiedziało rodzicom którzy go wychowali pa pa i koniec piesni. A słyszałas o przypadku ze rodzice wychowali dziewczynke z domu dziecka, wykształcili a córeczka jak matka zachorowała ani palcem nie kiwnęła tylko powiedziała dosadnie – nie mam zadnego obowiazku bo ty nie jestes moja matka. Ja studiując własnie u takiej rodziny mieszkałam i jakby nie ja i moja koleżanka to ta wtedy juz staruszka zmarłaby z glodu a córka by się zainteresowała jakby matka zaczęła juz cuchnąć.

  7. A propos tej 70-latki. Natury się nie przeskoczy. Najlepszy czas do rodzenia to około 25 lat. Potem po prostu fizycznie jest ciężej wychowywać dzieci. No a jak już urodzi to co? Jest nieśmiertelna? Czy wkalkulowała wczesne osierocenie dziecka? A co do stopniowania macierzyństwa czy ojcostwa. Matka to jednak matka co by nie mówić ale wychowywać dziecko powinni obydwoje rodziców. Rozwód nie stoi temu na przeszkodzie o czym świadczy pierwszy komentarz. Czytałam kiedyś bloga pewnej odważnej kobiety, która ( o zgrozo !) rozwodem wymusiła na ojcu swoich dzieci, jego nimi zainteresowanie. Tak też bywa. Świat jest dziwny.

    1. Ona twierdzi, że nie ma problemu, bo…ma „wielu przyjaciół”, którzy w razie czego wychowają jej dziecko…A co do „niedzielnych tatusiów” to cały czas się zastanawiam, czy jednak nie jest to jakiś efekt uboczny emancypacji kobiet. Dawniej mężczyzna był „zmuszony” (choćby przez społeczny nacisk) żeby interesować się losem swojej rodziny, a teraz – po co? „Moja była ze wszystkim świetnie sobie sama poradzi!Wystarczy że zapłacę – a czasem i to nie, skoro ona zarabia lepiej ode mnie!”

  8. „Dziecko to nie jest środek służący ku temu, żeby „zrobić sobie dobrze.”” A mnie wmawiałaś, że pragnienie wystarczy i wszystko pokona. Jesteś hipokrytką.

    1. Niczego innego się po Tobie nie spodziewałam…Niemniej, o ile dobrze pamiętam, pisałam Ci także o tym, że to pragnienie musi wypływać z miłości między dwojgiem ludzi. Widzisz we mnie to, co chcesz zobaczyć…

      1. Pewnie, a weszłam po to, by sprawdzić czy moze się zmieniłaś… A spotkałam skamlanie o to, czy masz pisać.. zresztą… nic już nie mówię. Nie wchodź w moje życie

        1. No, Ty się nie zmieniłaś na pewno…Wciąż przypisujesz INNYM te same złe intencje. Możesz być z siebie dumna. Naprawdę.

          1. To jest ta dziewczyna, z powodu której ciągle się zastanawiam nad sensem pisania tego bloga (ona te moje rozterki nazwała ślicznie „skamlaniem”) bo kiedyś uraziłam ją bardzo, choć niechcący, nieprzemyślanym stwierdzeniem, że wszystko chce mieć zaplanowane i dopięte na ostatni guzik (nawet dziecko). Nie wiem jednak, o co jej chodziło z tym „nie wchodź w moje życie!” bo od tamtej sprawy starannie omijam jej bloga. A ten post – i ta końcowa uwaga, która ją tak zbulwersowała – dotyczył przecież kobiet, które chcą mieć dziecko, ale odrzucają związek z mężczyzną. To z pewnością jej nie dotyczy – więc za co zarobiłam tę „hipokrytkę”?Podejrzewam, że chciała mi tylko dokopać…Niech jej idzie na zdrowie…

      2. Co nieco przesadzasz. Zeby mieć dziecko wcale rodzice nie muszą się kochać, mogą żyć zgodnie, w przyjazni, tak na zasadzie małżenstwa z rozsadku – a takowe są częściej jak myślisz i wcale nie bywaja gorsze od tych wielce się kochających.Chyba że uważasz tak jak niektóre panienki mówiące – kochałam się z nim co oznacza że się z kims poprostu przespała.

  9. Mój mąż zajmuje się naszym synkiem od początku. Prawda jest taka, że to ja pracuję na utrzymanie naszej rodziny – tak zdecydowaliśmy, ponieważ moje zarobki są wyższe i w ten sposób jedno z nas mogło zostać z małym w domu.Nie odważyłabym się stwierdzić, że ojcowie nie nadają się do opieki nad dziećmi. Kiedy patrze na mojego męża, jestem szczęśliwa, ze dzięki niemu nasze dziecko nie było skazane na opiekunkę, że kochający tatuś poświęcił mu siebie na maksa. Nauczył się wszystkiego: fantastycznie gotować, zmieniać pieluszki, opiekować w chorobie, wstawać w nocy… rewelacja.Czasem zazdroszczę mu tych chwil, bo mam świadomość, jak wiele mi umknęło, ale i ja staram się spędzać z naszym synkiem cały mój wolny czas. Bardzo jednak cieszę się z głębokiej więzi, jaka istnieje między nimi. Z matką dziecko ma tę więź jakby naturalnie, jeśli tylko ona poświęca mu swoją uwagę, bo mieszkało w brzuszku 9 miesięcy, a potem jeszcze urlop macierzyński, który ja z nim spędziłam. Z ojcem taka więź się dopiero nawiązuje (w naszym przypadku urlop wychowawczy) – i to jest bezcenne.Teraz nasz synek idzie do przedszkola, tata do pracy – i jest ok. Najbardziej cieszę się, że udało nam się dać naszemu dziecku maksymalne poczucie bezpieczeństwa na starcie – maksymalne zainteresowanie i uwagę obojga rodziców. Tego nie da się nadrobić ani niczym zastąpić.

    1. Gdzieś kiedyś przeczytałam, że żaden mężczyzna „z natury” nie umie być ojcem – jest to doświadczenie, do którego ZAPRASZA go kobieta. I to właśnie chodzi – żeby mężczyzny od dziecka nie „odpychać” („Zostaw Bubusia, jak ty go trzymasz, jeszcze mu krzywdę zrobisz!”). My mieliśmy to szczęście, że wiedząc dokładnie, kiedy zaszłam w ciążę, mogliśmy być rodzicami od samego początku – i więź P. z synkiem nawiązywała się prawie równolegle z moją.

  10. Zgadzam się z treścią bloga. Ojciec jest bardzo potrzebny i są mężczyźni, którzy znakomicie wychowują swoje dzieci. Sama znam takich panów. Jednakże u mnie jest zupełnie inaczej. Mój mąż zupełnie nie interesuje się dziećmi, czasami jak wracam z popołudniowego dyżuru to nawet nie ma pojęcia gdzie są chłopcy (obaj mają po naście lat i potrzebują i luzu i kontroli). Często zastanawiam się po co on mi jest w ogóle potrzebny. Nie ma pojęcia o szkole, o potrzebach własnych dzieci, nie panuje nad ich zachowaniem, nie partycypuje zupełnie w ich wychowaniu, nawet nie zarabia na ich utrzymanie (chętnie spełnia tylko swoje zachcianki) za to chętnie krytykuje moje z trudem wypracowane zasady współegzystencji i odpowiedzialności.

    1. Naprawdę szczerze Ci współczuję – problem tylko w tym, że większość kobiet PRZED ŚLUBEM nie zadaje sobie takich pytań i wydaje się (ich mężczyznom), że w pełni akceptują „tradycyjny” podział ról w rodzinie – a potem okazuje się, że są w tej roli nieszczęśliwe. W zachowaniu męża i ojca dużą rolę odgrywa też przykład jego własnej rodziny. Jeżeli mężczyzna od małego jest przyzwyczajony, że wszystko, co dzieje się w domu to „święty obowiązek” jego matki i sióstr, a on jest „królewiczem” któremu one mają służyć, to nie dziwota, że taki model będzie próbował realizować i we własnej rodzinie. Rację miał pewien kaznodzieja, gdy powiedział, że wiele kobiet jest opuszczonych w małżeństwie, choć ich mężowie fizycznie wcale od nich nie odeszli…

      1. Przed slubem to można akceptować czy nie akceptować, bez różnicy. Przed slubem to się mówi a po slubie to się sprawdza to co bylo mówione. Przed slubem kazdy chce sie pokazać z jak najlepszej strony a wtedy nawet największy leń i maminsynek jest wyrywny do pomocy a po slubie mu przechodzi.Dlatego też jestem za mieszkaniem razem przed slubem bo jak się jest razem 24 godziny przez jakiś czas (choćby rok) to szydło i tak wylezie z worka bo w końcu jak długo można udawać.

        1. Udawać można bardzo długo, Olu. Znałam parę, która mieszkała razem przez 2 lata, a rozstała się po 6 tygodniach po ślubie. Myślę, że stare prawo cygańskie, które pozwalało młodym mieszkać ze sobą przed ślubem przez ROK (ale ani dnia dłużej!) a potem się rozstać lub pobrać, wcale nie było takie głupie. Rok to chyba dostatecznie długo, żeby „przyjrzeć się sobie” z każdej strony?:) Nie można wahać się w nieskończoność. A ja wciąż zachodzę w głowę, jakim cudem w przeszłości ludziom zdarzały się SZCZĘŚLIWE małżeństwa (wiem, wiem, zaraz mnie zgasisz, że zdarzały się i nieszczęśliwe – a co, teraz jest ich mniej, chociaż ludzie „próbują się” na potęgę?:P) skoro nie było zwyczaju mieszkania ze sobą przed ślubem? Może po prostu byli bardziej dojrzali, co?

          1. To prawo cygańskie bardzo mi się podoba, szkoda że nie obowiazuje u nas. A małżeństwa – jakie były takie i są – i szczęsliwe i nieszczęśliwe, bywa różnie. Jeżeli mierzysz „szczęśliwość” małżeństw ilością rozwodów to jestes w zupełnym błędzie. Pewnie że było mniej rozwodów ale pytanie dlaczego? mężowie byli lepsi, mniej zdradzali czy mniej pili i bili?

          2. Odwrócę pytanie – czy TERAZ, po tych wszystkich przemianach, umiemy sobie dużo lepiej radzić w związku i jesteśmy zawsze szczęśliwi?:)

          3. A czy przed przemianami zyjąc w związku tylko dlatego że tak wypadało byli ludzie szczęśliwi?

          4. Olu, wtedy różnie bywało – i TERAZ też różnie bywa. Przemiany (prawie) niczego na lepsze nie zmieniły. Wiem na pewno, że moi rodzice byli (są!) ze sobą szczęśliwi naprawdę, tak samo moi dziadkowie i pradziadkowie od strony mamy (po stronie taty bywało burzliwie) – tak więc mam dobry przykład z domu…

          5. Ty masz dobry przykład z domu ale ty to nie znaczy wszyscy. Ja tez mam dobre przykłady ale nie patrze tylko na koniec mojego nosa.Jakbym uważała że jak mnie sie udało to musi to byc normą to bym zachwalała pod niebiosa małżeństwa zawarte w takim tempie jak ja – 3 miesiące znajomości, zadne razem mieszkanie, żadne wspólne łóżko a widzisz że tak nie uważam.To ze mnie się udało wcale nie świadczy że każdemu musi sie udać.

          6. A co ma piernik do wiatraka, pozycie pradziadków to trwałości twojego związku?Rodzice czy dziadkowie mogli byc nawet swięci a ciebie mąż może pare razy zdradzić (jak sie doczytałam to juz sobie raz zycie odmienił więc nic nie stoi na przeszkodzie że znowu mu się odmieni) i nawet nie zauważysz jak zawisniej na wokandzie, nie takie przeciwniczki rozwodów juz są ….rozwódkami.Absolutnie ci tego nie zyczę ale pamiętaj – nigdy nie mów nigdy bo dzisiaj moze byc super a jutro zupełnie do d…y. Ot, nasi znajomi, byli małżeństem zupełnie dobrym ponad 40 lat i co? jemu na stare lata odbiło, znalazł sobie młodsza od swojej córki i było po herbacie.

          1. Oczywiście, że tak, Misiu – „ja go zmienię!” to najbardziej rozpowszechniony kobiecy mit. Wprawdzie to pijak i ordynus, ale przy mnie będzie łagodny jak baranek… A po ślubie, na ogół, jeśli coś się zmienia, to częściej na gorsze (tak więc nawet wspólne mieszkanie niewiele pomaga). W naszej miejscowości było dwóch braci – jeden spokojny, wzorowy uczeń, abstynent – wszystkie kumy prorokowały, jaka szczęśliwa będzie ta, która taki „skarb” dostanie. Jego brat, rozrabiaka, stanowił jego zupełne przeciwieństwo. A jednak to ten pierwszy urządził żonie „piekło na ziemi” w małżeństwie, a ten drugi ustatkował się i jest wzorowym mężem i ojcem. Przemiana jest możliwa, ale musi wynikać z woli samego mężczyzny, nie jego żony. Matka mojego byłego chłopaka, bardzo piękna kobieta, w młodości tańczyła w kaszubskim zespole ludowym – i miała nawet narzeczonego z drugiego końca Polski – ale uznała, że lepiej wyjść za sąsiada zza płotu, bo go przecież „dobrze zna”, a lepszy znany wróg, niż nieznany przyjaciel. No, i to „mniejsze zło” (którego wady starała się bagatelizować: „Pije?A co tam, każdy chłop pije…”) okazało się po latach złem dużo większym. Czy należy w tym wypadku winić tylko jego charakter, czy może tę kobiecą ślepotę? Opowiadano mi o przypadku, że nawet matka chłopaka chodziła do jego dziewczyny prosić, by nie wychodziła za niego, bo jest nic niewart. Panna się jednak uparła – i jakże potem musiała żałować…

          2. Jakbyś zaglądnęła do statystyk sądowych to bys wiedziała że wcale ani alkoholizm (czy inne nałogi), ani zdrady nie są najczęstszymi przyczynami rozwodu.Najczęstrza przyczyną rozwodu jest niezgodność charakterów no a niestety charakter człowieka mozna poznać jedynie żyjąc z nim 24 godziny na dobę.

          3. „Niezgodność charakterów” to najgłupsza przyczyna rozwodu, z tej przyczyny, że NIE MA dwóch ludzi o idealnie zgodnych charakterach. Moi rodzice, na przykład różnią się od siebie jak ogień i woda. Mam wrażenie, że często (nie zawsze!) tym terminem maskuje się inną przyczynę:”jesteśmy sobą znudzeni” albo „nie chce się nam już ze sobą dogadywać.” Rodzice (38 szczęśliwego małżeństwa) uczyli mnie, że po to się ma całe długie życie, żeby się do siebie dopasowywać i docierać. Wiem, wiem, zaraz powiesz mi, że życia nie znam. Ale IM się jednak udało – i wolę wzorować się na nich, niż na przykładach takich, jak Twoja córka i Twój zięć.

          4. No masz rację, zycia specjalnie nie znasz, opierasz się albo na związku rodziców albo na swoim i myslisz że masz gotowa recepte na udany związek. A niezgodność charakterów to wcale nie jest najgłupsza przyczyna a wręcz przeciwnie. Nikt nie mówi że małżonkowie musza się we wszystkim zgadzać na 100% bo takie małżeństwo byłoby nudne jak flaki z olejem ale w podstawowych sprawach jednak powinnni się zgadzać i nie mów że mogli się przed ślubem dogadać bo przewaznie coś co przed slubem nie stanowi problemu po slubie jest nie do przeskoczenia.Lubisz czytać ksiązki, kupować a tu po ślubie mąż zaczyna ci za każdą książkę robić awanture bo tak jak mówiła moja nieboszczka teściowa – szkoda oczu, lepiej się przespać. Przed slubem planujecie że będziecie mieć dwoje dzieci a po slubie mąż ci powie że dzieci go irytuja i sobie nie zyczy.Ty mu opowiadasz jak było w pracy czy na uczelni a on ziewa, za to on ci opowiada o wale korbowym więc ty ziewasz.On chodzi do kościoła ty nie chodzisz , przed slubem no problem a po slubie w każdą niedzielę gorzkie żale że jestes taka czy owaka bo nie idziesz. Ty lubisz wolny czas spędzać aktywnie a jego spod telewizora wołem nie wyciągniesz, ty lubisz porządek , on bałaganiarz do ntej potegi i tak można w nieskończoność. Więc co pozostaje? dwoje ludzi którzy się ze sobą albo wiecznie sprzeczają albo sie ze sobą normalnie nudzą bo w końcu ile mozna rozmawiać o kolorze zasłon.No i jedni tkwią w takim marazmie do smierci a inni się rozwodza bo szkoda życia.

          5. PS. a co tu mozna się wzorowac czy nie wzorować, kazdy człowiek jest inny, przeciez ty nie jestes klonem twojej matki a twój mąż klonem twojego ojca zeby małzenstwa „przekalkowac. No i jeszcze jedno – jest takie powiedzenie – nie chwal dnia przed zachodem słońca.

  11. Myślę, że to zależy od charakteru zarówno owego statystycznego samotnego ojca, jak i owej statystycznej samotnej matki. Przede wszystkim mówi się, że najlepiej wychowywać się nie tyle co z rodzicami, no bo oni są przecież do tego konieczni, ale i wspólnie z rodzeństwem, zwłaszcza starszym. O ile samotny ojciec jest lepszy od matki???No…może o tyle, że pracuje i jest w stanie więcej zrobić. To także zależy od charakteru i wieku dziecka. Myślę, że dla takiego 3-4 letniego bobasa, wychowywanie się z samym tylko ojcem nie jest zbyt dobre, no bo wiadomo, że te małe szkraby to nic tylko mama i mama. Natomiast jeżeli jest starsze dziecko, powinno być dobrze. Przecież o wiele łatwiej wytłumaczyć takiemu 13-14-latkowi czy takiej 13-14-latce, że coś się stało, np. umarł jeden z rodziców i od teraz muszą żyć niejako w pojedynkę razem. Samotna matka jest analogicznie lepsza, tylko pod tymi samymi warunkami, co ojciec. Istnieje jeszcze jedna ważna sprawa. Nastolatek powinien się nauczyć, że osamotniony ojciec, zwłaszcza jeżeli jest to ojciec jedynego dziecka, oczekuje i fizycznego i duchowego wsparcia od swojej pociechy. Każdy samotny rodzic jest też dobry, jeżeli potrafi także zrozumieć i serdecznie wspierać swoją pociechę. Oto recepta.

  12. Bardzo konkretny i rzetelny blog , a ostatnio mało mówi się o poważnych problemach. Dobrze , że ludzie zastanawiają się nad takimi sprawami i wyciągają wnioski. Ja uważam podobnie, to czy jest się dobrym rodzicem nie zależy od płci , a feministki traktują dziecko jako coś co im się należy , przecież to czysty egoizm…

    1. Ja uważam, że dziecko jest raczej DAREM, na który zupełnie nie zasłużyłam, niż czymś, co mi się „należało.”:)

  13. witaj 🙂 mój partner jako samotny ojciec byłby beznadziejny, ale stosując się do moich wskazówek i poleceń (pierwszego nasteletnie już syna wychowałam sama) zajmuje się świetnie naszym półtorarocznym synkiem, wszystkim dzieciom życzę takiego ojca, ale tylko przy pomocy odpowiedzialnej matki, bo … kilka razy zapomniał podać obowiązkowe żelazo, w weekend, kiedy żłobek zamknięty zapomina podać śniadanie, i tak by można sporo wymieniać, ale i tak bym nie chciała innego tatusia dla moich dzieci, niech da czułość a ja dam resztę i dlatego jest nam dobrze 🙂

  14. tak się składa że jestem samotnym ojcem co wychowuje dzieci , dwoje dzieci dla ścisłości do tego córka jest bardzo chora a matka no cóż ma kolejnego partnera ( tak to się teraz nazywa) i powiem wam że nie życzę nikomu takiej sytuacji , problemy od począwszy szkoły do nie jednokrotnie przełożonej zakonnicy aż do społecznej opieki , bo im nie pasuje że potrafię zarobić i utrzymać własne dzieci , tylko oni żądają żebym zgłosił się do nich w celu 'opieki ” i dotacji w wysokości 200 złotych nie wiem jaki oni mają w tym interes , Jest naprawdę ciężko przeszedłem wiele kontroli policyjnych , na zasadzie czy aby nie używają ? bo to nie możliwe żeby sam facet wychowywał dzieci a może on jakiś inny , może zboczony ? i bach donos do prokuratora niech to wyjaśni , ale pytam się komu ? komu na tym zależy ? bo matka dawno położyła laskę na swoje dzieci , teraz dostałem zawiadomienie że mam sprawę w sądzie że dzieci nie potrafię utrzymać na odpowiednim poziomie ( założyła nie jednokrotnie przełożoną) bo to Ona jest kobietą i to ona wie jak należy wychowywać dzieci, o zgrozo zakonnica nazywająca siebie matką !!! a ja ojciec tylko mogę powiedzieć o sobie KOCHAM SWOJE DZIECI

  15. dobrze bylo by żeby wszyscy faceci byli tacy jak Twój mąż jednak jest to nie możliwe .U mnie problem polega na tym że cała odpowiedzialnosc wychowania dzieci spadł na mnie .Mąż pracuje daleko i nie może z nami byc na codzień,jest z nami tylko w łikendy lub co drugi .A jesli już jest to i tak mało poświęca dzieciom czasu bo zawsze w domu jest coś do zrobienia.No i co można zrobic w takiej sytuacji nic.

    1. No, cóż, mój mąż też nie jest tylko „kurakiem domowym” – poza opieką nad synkiem „normalnie” pracuje i dlatego tym bardziej go podziwiam. Jednak zdaję sobie sprawę, że gdyby był np. kierowcą tira i wyjeżdżał w długie trasy, nie byłoby to takie proste. Należy podziwiać, że takie małżeństwa jak Twoje w ogóle trwają – dzięki dzielnym kobietom. A jednak ciągle wierzę w to, że jeśli ludzie się pobierają, to nie po to, by „radzić sobie sami.”

Skomentuj ~Alba Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *