Zakała rodziny?

Stare przysłowie mówi, że nigdy nie należy „chwalić dnia przed zachodem słońca” – i z pewnością odnosi się to również do naszych dzieci.

Znałam mamusię, która miała dwóch synów – jeden, w młodości chodzący ideał i ministrant, zaraz po wyjściu spod maminych skrzydeł zgotował żonie i dzieciom istne piekło na ziemi, drugi zaś, awanturnik i niebieski ptaszek, zmajstrował nieletniej panience dziecko, mając lat zaledwie 18 – za co został przez matkę wypędzony z domu – jednak do dziś (od dwudziestu lat!) żyje z tą samą małżonką przykładnie.

Znałam też taką, co to pouczała wszystkich, „jak to trzeba wychowywać dzieci” – a syn, którego „gwałtem pchała” na lekarza, rozpił się i po pijanemu przejechał człowieka, natomiast córka odebrała męża niepełnosprawnej kobiecie. Była jeszcze i taka, która marzyła, żeby synuś został księdzem, a że ów zupełnie „woli Bożej” nie czuł, siłą go odwoziła do seminarium, z którego notorycznie uciekał…

A żeby już tak daleko nie szukać… Mój młodszy brat, kiedyś słynący z nie najmądrzejszych pomysłów, ustatkował się wreszcie i ciężko pracuje w Anglii na utrzymanie swojej rodziny – a ja,  ta zawsze grzeczna i wzorowa, poślubiłam byłego księdza…

No, i które z nas teraz jest tą „czarną owcą” w rodzinie?:) A, Bóg jeden wie, Bóg jeden wie…

To zupełnie tak, jak w pewnej „arabskiej” historyjce, którą gdzieś kiedyś znalazłam (niestety, było to dawno temu i wiem, że ani wiernie ani w całości nie przytoczę…).

„Mędrzec rzekł:
– Moja żona zaszła w ciążę i po upływie dni urodziła syna…
– O, to dobrze! – zakrzyknęli słuchacze.
– Może dobrze, może źle, któż to wie? Gdy syn mój dorósł, zaciągnął się do wojska i wyruszył z sułtanem na wojnę…
– O, to niedobrze! – zawołali słuchający.
– Może dobrze, może źle, któż to wie? Sułtan odznaczył mego syna z uwagi na dzielność, i powrócił on do nas jako człowiek majętny…
– O, to dobrze!
– Może dobrze, może źle, któż to wie? Mój syn został ciężko ranny i wrócił do domu kaleką…
– O, to niedobrze!
– Może dobrze, może źle, któż to wie?”
I tak dalej, i tak dalej…

 
Czarna owca, biała owca… która jest która? Któż to wie? 🙂

(Źródło obrazka: www.picasaweb.google.com)

23 odpowiedzi na “Zakała rodziny?”

  1. Często zdarza się tak, że rodzice poprzez swoje dzieci chcą realizować swoje marzenia, których nie udało im się spełnić, a nie powinno tak być, każdy jest inny…pozdrawiam;)

    1. Wiem, jak to jest…Moja mama nie mogła iść na studia, dlatego bardzo pragnęła, żebym pracowała naukowo… Oczywiście, może się zdarzyć tak (i tak chyba stało się po części w moim przypadku), że w końcu przyjmiesz marzenia i plany swoich rodziców za własne – ale zdarza się to rzadko. Warto też wiedzieć, że np. sakrament kapłaństwa przyjęty w ten sposób („bo mamusia chciała, żebym został księdzem!”) jest nieważny.

      1. Nieważny? Nie bardzo rozumiem dlaczego nieważny. Skoro ślubował ów (teraz) Kapłan. Jak niby Mamusia chciała aby slubował, a może wypowiadała za Niego słowa ślubów. Nie zgadzam się z Tobą Albo iż jest nieważny. Jest ważny jak każdy sakrament.

        1. Beato, to nie ja tak twierdzę, lecz prawo kanoniczne, które pozwala stwierdzić nieważność ślubów (tak kapłańskich, jak i małżeńskich) jeśli nie zostały one złożone z własnego przekonania. To nie jest moje „widzimisię” – zapytaj któregokolwiek znajomego kapłana.

          1. Ale to że mamusia kazała trzeba udowodnić. A jak udowodnisz ze dorosłemu mężczyżnie mamusia kazała sie zenić czy byc księdzem? Na sznurku go do ołtarza ciągnęła czy jak? Jezeli dał sie jakoś zaciągnąć to wcale nie znaczy że został z przymusu tylko znaczy że jest jakis ociężały umysłowo., brak mu jakiejkolwiek woli więc się poprostu na męża czy na księdza nie nadaje.

          2. Albo idąc za tym co napisałaś. Skoro takie śluby są nieważne, to czy można wg tegoż prawa (kanonicznego) kochać inną Osobę (powiedzmy na boku) kochać i nie grzeszyć? Nie ma możliwość wziąć z nią ślubu (ponieważ jeden już mamy). Nie ma możliowści z tą kochaną (tak naprawdę) osobą być, mieszkać, bo wiąże nas tamten (nieważny) ślub. Myślę, że nie masz racji a przekonana jestem, że prawo kanoniczne tego jednoznacznie nie określa, tylko Ty właśnie tak je interpretujesz.Pozdrawiam i nie miałam złych intencji, jedynie samą ciekawi mnie ten fakt.

          3. Jeżeli takie śluby są nieważne, Kościół może potwierdzić ich nieważność – i wtedy można zawrzeć normalny związek małżeński. Nie wymyśliłam tego, ani też nie jest to moja nadinterpretacja. Historię takiego właśnie księdza, którego święcenia zostały unieważnione (a właściwie: uznane za nieważne) ponieważ przyjął je tylko ze względu na matkę, możesz znaleźć w książce ks. Piotra Dzedzeja „Porzucone sutanny.” Aha, nie poczułam się także obrażona – zadając pytania nie można mnie obrazić. 🙂

  2. Po prostu dla Boga nigdy nie istnieje „za późno” i każdemu w każdej chwili jego życia wskazuje jego najlepszą drogę. Jeden to zauważa, a drugi i tak idzie swoją własną drogą. Ale nawet jeśli w danej chwili wybierze tę swoją drogę, to przecież w następnej może już wybrać tę wskazywaną przez Pana.

    1. Masz rację…może więc i ja…my…mimo wszystko idziemy we właściwym kierunku, chociaż tak jakby…zakosami?:) I może jednak moi rodzice nie mają powodów, by się za mnie wstydzić – choć jestem pewna, że nie było ich zamiarem, bym wyrosła na żonę księdza…Prawda jest taka, że nie mamy wpływu na wszystko – i tak mi jakoś staje przed oczami ten ojciec młodocianego przestępcy, który płacząc mówił, że przecież nie chciał wychować syna na mordercę. Przyznam Ci się, że teraz bardziej mu wierzę, niż zanim sama zostałam matką. Może naszym zadaniem jako rodziców jest dać dzieciom z siebie wszystko, co najlepsze – i pozwolić im iść swoją drogą, wierząc, że to, co w nich „zasialiśmy” prędzej czy później zaowocuje? Bo na całą resztę i tak nie mamy wpływu. Czego się boję, to przekreślania dziecka z góry, co najczęściej zdarza się w szkołach („z Ciebie, Kowalska, to i tak już nic nie będzie!”), ale czasem także w rodzinach („jesteś taki sam, jak Twój ojciec-alkoholik”), albo w środowisku lokalnym („nie baw się z Jasiem, jest dla Ciebie za biedny!”, „nie spotykaj się z Markiem – jego ojciec się powiesił!”). Poczucie „gorszości” nabyte w dzieciństwie jest czymś, czego później bardzo trudno się pozbyć. Podejrzewam, że mój brat robił w życiu wiele rzeczy tylko po to, żeby sobie udowodnić, że potrafi. Ja natomiast robiłam wiele, żeby „wyjść” poza narzucone mi oczekiwania – i to też nie zawsze wychodziło mi na dobre. Nie jest łatwo być „czarną owcą” w rodzinie, ale, szczerze mówiąc, nie jest łatwo być również „bielutkim barankiem.” Bo kiedy nie sprawiasz problemów, nikt nie zwraca na Ciebie uwagi…:)

      1. (Patrz:przypowieść o „synu marnotrawnym”: obecnie egzegeci twierdzą, że powinno się tę przypowieść nazywać raczej przypowieścią o miłosiernym ojcu, bo tak naprawdę to „złych” synów było DWÓCH – tylko, że jeden zbuntował się otwarcie, a drugi w skrytości ducha. Ten „grzeczny” – jak to zwykle bywa, czuł się niedoceniony…i zazdrościł temu, który sobie „poużywał” – do tego stopnia, że dorzucił do jego historii szczegół [własne pragnienie?] o hulankach z „nierządnicami.”:))

      2. Piszesz „Może naszym zadaniem jako rodziców jest dać dzieciom z siebie wszystko, co najlepsze – i pozwolić im iść swoją drogą, wierząc, że to, co w nich „zasialiśmy” prędzej czy później zaowocuje?” i niewątpliwie masz rację – tak jest na pewno, choć oczywiście każdy rodzić chciałby, by ten wpływ był większy.

        1. Mój Tata zawsze mówi, że jeśli naprawdę kocha się dziecko (tzn. jeżeli kocha się je „mądrze”) to zawsze w końcu wyjdzie ono na ludzi – chociaż niektóre nasze życiowe perturbacje zapewne nieraz kazały mu wątpić w słuszność własnej teorii… 🙂

  3. Nie ma czarnych owiec ani zakałów.Są tylko ludzie nieszczęśliwi,nieporadni,lub kierujący swoim życiem nie tak ,jak by tego życzyła sobie rodzina.Dla rodziców bez względu na to jakimi jesteśmy osobami,i w jakich stosunkach z nimi żyjemy,zawsze jesteśmy kochani,choć nam tego nie okazują,bo robią to z przekory,ale w głębi serca nas kochają.To jest widoczne wszędzie,jeśli się obserwuje ludzi.Swego czasu miałam przyjemność pracować społecznie z ludżmi i wysłuchiwać cierpliwie ich bolączek i żalów.Musiałam im wiele rzeczy przetłumaczyć ze sposobu ich rozumowania na sposób pojmowania rzeczywistości.Okazało się ,że są skłonni do bardzo wielu dobrych uczynków,do wybaczania,do miłości,do okazywania uczuć,których im było trudno uzewnętrznić.Mądry Król Salomon napisał:”Bo któż wie,co dobrego ma człowiek w życiu,przez liczbę dni swego marnego życia,które mu przemijają jak cień?Któż może powiedzieć człowiekowi,co się po nim zdarzy pod słońcem.”; „Nie ma bowiem na ziemi człowieka prawego,który zawsze czyni dobrze i nie grzeszy” (Kaznodziei 6:12);(7:20).

    1. Miałam podobne doświadczenia z uczniami, na których inni nauczyciele już dawno postawili „kreskę” – okazało się, że i oni oni całkiem sporo potrafią, jeśli podejść do nich bez uprzedzeń. Irytowały mnie te pytania w rodzaju: „Dlaczego on ma u Ciebie czwórkę?Przecież to Kowalski!” Jest prawdą, że szkoła jest miejscem, gdzie szczególnie łatwo można przykleić dziecku „etykietkę”, z którą będzie się musiało borykać przez całe życie. Podobnie zresztą zdolni uczniowie bazują na opinii, jaką sobie wyrobili wcześniej – i czasami więcej uchodzi im na sucho. Często sprawcami przemocy w szkole są właśnie takie „dobre” dzieci z „dobrych domów”, po których „nikt by się tego nie spodziewał.” Chyba tylko Pan Bóg nie sądzi nas po pozorach…Kiedyś czytałam historię życia Evy Lavalliere, znanej aktorki z przełomu XIX i XX w. Ponieważ była biedna, niekochana i zaniedbana przez rodziców, kiedy w jej szkole którejś z koleżanek coś zginęło, podejrzenie padło na nią. Wychowawczynie przekonały przerażoną dziewczynkę, żeby się „przyznała”, i obiecały, że natychmiast jej wybaczą. Zmaltretowana Eva przyznała się do kradzieży, której zresztą nie popełniła – a potem musiała przez cały dzień chodzić po szkole z upokarzającym napisem „złodziejka” na szyi. O wszystkim poinformowano też jej rodziców, którzy tego wieczora przeszli samych siebie w pastwieniu się nad dzieckiem. Oczywiście, odtąd, gdy tylko komuś coś zginęło, natychmiast podejrzewano Evę… Tak właśnie działa mechanizm powstawania „czarnej owcy.”

  4. No właśnie któż to wie…. moja ciotka miała dwóch synów…obaj nie sprawiali jej tak zwanych problemów wychowawczych – zresztą może i sprawiali ale z tego co pamiętam to skarg na nich jako takich nie było… Jeden starszy miał towarzystwo, które ciotce się nie podobało… to byli chłopcy z paragrafami na karkach, popijali, palili itd. ale mimo to jej syn nie był chłopakiem, który spędzał jej sen z powiek… Drugi młodszy miał towarzystwo suuper, jego koledzy dobrze się uczyli, byli grzeczni, posłuszni itd… Po latach okazało się, że ten młodszy jest alkoholikiem… z jego opowieści wynikało, że już jako młody chłopak popijał z kumplami gdzie się dało… Starszy ma żonę i dzieci wzorowy mąż ,.. młodszy samotny alkoholik po kilkunastu detoksach, żyjący jak pasożyt… samotny … pozdrawiam

    1. „Grzeczni chłopcy” bardzo często popadają w nałóg alkoholowy – ponieważ różne myśli tłumią w sobie i zalewają wódką. Znałam przypadek, że matka była bardzo dumna, że syn jest taki „spokojny”, siedzi w domu i nigdzie się nie wałęsa. Jej szczęście trwało jednak tylko do chwili, gdy się okazało, że chłopak od lat jest alkoholikiem…

      1. Powiem Ci że w tym przypadku który opisałam, problem być może leżał gdzie indziej… Bo zauważ że obaj byli grzecznymi chłopcami… ciotka obawiała się tylko o towarzystwo tego pierwszego… tylko widzisz… Tam był alkoholik w domu… i jak w każdym domu gdzie jest problem alkoholowy dzieci przyjmują pewne role… widać ten drugi przyjął rolę Aniołka ale i tak robił co chciał… odwracał od siebie uwagę …i tak ją skutecznie odwrócił że być może uśpił czujność ciotki… zresztą w tych przypadkach można tylko spekulować i nie zawsze trafić w sedno … pozdrawiam 🙂

        1. Wszyscy trzej synowie mojej ciotki byli bardzo dobrze wychowanymi chłopcami – ale ten najmłodszy był najgrzeczniejszy, zawsze stawiany wszystkim chłopakom za wzór. I on właśnie (zresztą mój ukochany cioteczny brat – kiedy byłam mała, twierdziłam, że się z nim „ożenię.”) zachorował na chorobę alkoholową (z której obecnie się leczy), a nie jego bracia – chociaż po nim „nikt się tego nie spodziewał.” (A czy po mnie ktoś się spodziewał,że wyjdę za księdza?:)). Może masz rację i jest to kwestia „uśpienia rodzicielskiej czujności.” Ale na to chyba nie ma reguły…

    2. Ktoś powiedział, że pierwszą połowę życia marnują nam rodzice a drugą połowę dzieci…. coś w tym chyba jest….

  5. Dzisiejszy cytat z Biblii pasuje do tego postu chyba najlepiej ze wszystkich cytatów. Zaciekawiła mnie pewna rzecz: wyszła pani (mówię „pani”, bo jestem niepełnoletnia i mam dopiero 15 lat) za mąż za byłego księdza/ niedoszłego księdza (już nie pamiętam jak to było). Przepraszam, że o to pytam, ale mogę wiedzieć ogólnie, jak do tego doszło? (codzienna-egzystencja)

    1. Ogólnie jak do tego doszło opowiada początek tego bloga…:) A mówiąc najogólniej – w pewnym momencie swojego życia byłam bardzo, bardzo nieszczęśliwa i buszując po Sieci spotkałam młodego kapłana, który mi pomógł. Myślałam, że się tylko zaprzyjaźnimy (jestem niepełnosprawna i naprawdę żadna ze mnie „pokusa”) -tymczasem zakochaliśmy się w sobie…Ot, i cała historia…

Skomentuj ~dionka Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *