Św. Marcin Luter?

W tradycyjnym katolicyzmie od wieków przyjęło się przeciwstawianie „dobrego” reformatora, np. św. Franciszka, który próbował odmienić oblicze chrześcijaństwa własnym przykładem ubóstwa i modlitwy – oraz „złego”, Marcina Lutra, który otwarcie gromił grzechy Kościoła – a w końcu (chyba trochę wbrew swej woli…) utworzył własny…

A jednak czasami, jak sądzę, trzeba zło i grzech w Kościele odważnie nazywać po imieniu (co wcale nie znaczy – piętnować grzesznika – co tak chętnie i gorliwie robimy czasem w odniesieniu do ludzi, znajdujących się jakoś „poza” Kościołem – patrz: casus Alicji Tysiąc, choć i za nią przecież umarł Chrystus…) – bo inaczej takie przykłady wiary, jak św. Franciszek są tylko rodzajem „listka figowego”, którym osłaniamy naszą własną grzeszność.  My możemy być kiepskimi ludźmi, bo przecież oni byli „święci” – i w perspektywie całego Kościoła to i tak wychodzi in plus.

Tak właśnie z całą pewnością rozumowali dostojnicy i prałaci w czasach Franciszka: mogli się nadal spokojnie tarzać w bogactwie i rozpuście, bo jakaś mała „grupka wariatów” postanowiła być „święta” ZAMIAST nich…

Zestawienie Franciszka i Marcina jest rzeczywiście ciekawe. Pierwszy uważał, że można „naprawić świat” przez miłość, radość i pokorę – a drugi, za swoim mistrzem, surowym św. Augustynem, że świat (a więc i człowiek) jest aż do tego stopnia zepsuty, że uratować go może jedynie łaska Boża. 

Z drugiej strony, czy mógł dość do innych wniosków, obserwując rozpasanie i korupcję w Kościele Juliusza II? Czy mógł bez zastrzeżeń, pokornie uwierzyć, że WSZYSTKO, co robią ci ludzie, jest przejawem „świętości Kościoła”? 
W październiku 1510 roku Luter przyjechał do Rzymu w sprawach swojego zakonu i wrócił zdruzgotany tym, co tam zastał. 
Zobaczył papieża, poświęcającego więcej czasu wojnom niż administrowaniu Kościołem (to o Juliuszu II opowiadano przecież dykteryjki, że w razie gdyby św. Piotr nie zechciał go wpuścić do raju, gotów ze swoją armią szturmować Niebo), gorszące zachowania księży, bluźniercze szafowanie sakramentami, a wreszcie – co wywołało w nim największy wstrząs i oburzenie – odprawianie aż siedmiu mszy świętych przy jednym ołtarzu (Pewien ksiądz, widząc, że Luter odprawił dopiero jedną trzecią swojej mszy, miał ponaglać go słowami: „Pospiesz się, inni czekają!” Podobne problemy miał zresztą kilka wieków później o. Pio…).
Nie bez racji chyba powiedział o nim papież Jan Paweł II:
„Naukowe badania uczonych, tak ze strony katolickiej, jak i ewangelickiej, (…) w których już osiągnięto znaczną zbieżność poglądów, doprowadziły do nakreślenia pełniejszego (…) obrazu osobowości Lutra oraz skomplikowanej rzeczywistości historycznej, politycznej, społecznej i kościelnej pierwszej połowy XVI wieku. W konsekwencji została przekonująco ukazana głęboka religijność Lutra, którą powodowany stawiał z gorącą namiętnością pytania na temat wiecznego zbawienia. Okazało się też wyraźnie, że problemu zerwania jedności Kościoła nie można sprowadzić ani do niezrozumienia ze strony pasterzy Kościoła katolickiego, ani też jedynie do braku zrozumienia prawdziwego katolicyzmu ze strony Lutra…”
Wydaje się zresztą, że sam Luter wcale nie pragnął zrywać z kościelną tradycją, a jedynie ją „oczyścić” i zachować w takim kształcie, na jaki pozwalało jego pojmowanie Pisma Świętego. Zaciekle zwalczał niektórych co bardziej radykalnych reformatorów (zresztą trochę jakby wbrew własnemu poglądowi, że każdy powinien mieć prawo do osobistej interpretacji Pisma…:)) – do końca wierzył np. w rzeczywistą (a nie jedynie symboliczną) obecność Chrystusa w Eucharystii – co zresztą spowodowało, że wiele z ponad 500 istniejących dziś Kościołów i sekt protestanckich wypiera się jakichkolwiek związków z „doktorem Marcinem.”

Oczywiście, popełnił przy tym wiele błędów (a jednym z nich było chyba właśnie to przekonanie, że w miejsce „obalonej” Tradycji katolickiej wszyscy teraz powinni entuzjastycznie przyjąć JEGO punkt widzenia)  , a polityczne konsekwencje niektórych z nich były wręcz tragiczne w skutkach (wojny religijne w nowożytnej Europie itp.) – ale który ze świętych był od nich wolny?

A trzeba sobie powiedzieć jasno i stanowczo, że dopiero tak wielkie „trzęsienie ziemi”, które wywołał, obudziło niektórych chrześcijan z letargu, w którym tkwili od kilku stuleci, przekonani, że wystarczy  formalnie „być w Kościele” i spełniać pewne czysto zewnętrzne praktyki, aby wejść do nieba obydwiema nogami. 

Wystąpienie Lutra doprowadziło m.in. do zwołania soboru, który m.in. powołał do życia seminaria duchowne i pozwolił przełożyć Biblię na języki narodowe także w środowiskach katolickich (choć musiało upłynąć jeszcze kilka stuleci, nim katolicy zaczęli Biblię CZYTAĆ…). 

To Luter przypomniał całemu Kościołowi, że oprócz „uczynków” ważna jest także wiara, wewnętrzna przemiana serca… Inna sprawa, że nie wiadomo, na ile to osobiste spotkanie z Chrystusem zaszło w nim samym. Ale przecież nie można powiedzieć, by owoce jego działania były jednoznacznie złe.

Dlatego kiedyś z radością przyjęłam poświęconą mu ekumeniczną konferencję pod znamiennym tytułem: „MARCIN  LUTER – ŚWIADEK JEZUSA CHRYSTUSA.” Z pewnością zasłużył sobie na ten zaszczytny tytuł.


39 odpowiedzi na “Św. Marcin Luter?”

  1. Prawidłowa ścieżkę myślową poszerzyłbym o apoteozę pracy co zaowocowało dobrobytem społeczności protestanckich, w porównaniu z nędzą społeczności katolickich na całym świecie. Świetny tekst, pełen podziwu „a”.

    1. Zgoda, z tym, że ta apoteoza pracy to już bardziej dzieło Kalwina, w związku z jego teorią „predestynacji”: jeśli Ci się dobrze wiedzie na tym świecie, znak to niechybny, że Bóg Cię „z góry” umiłował i na pewno dostąpisz zbawienia. Sam Luter jeszcze nie stawiał sprawy tak ostro, to dopiero surowi i obłędnie pracowici purytanie (wywodzący się z kalwinizmu), po wypędzeniu z Europy, zbudowali potęgę gospodarczą USA. Można powiedzieć, że narodziła się ona z LĘKU przed wiecznym potępieniem…:) Co ciekawe, w stronę „kalwińskiego” wywyższenia pracy poszło także Opus Dei, co wielu (również katolików) ma mu za złe. Przyznam Ci się, że nigdy nie mogłam tego pojąć: „Biedny i ciemny katolik- źle, ale bogaty i wpływowy – jeszcze gorzej!” Z innej beczki: uważam, że wykształceni katolicy na ogół więcej wiedzą i z większą sympatią wyrażają się o protestantyzmie, niż odwrotnie. Niestety, wielu protestantów nadal żywi przekonanie, że katolicyzm to nic więcej, jak tylko „średniowieczne zabobony” i że nic a nic się nie zmienił od czasów Lutra… Tymczasem Jan Paweł II miał rację, gdy nazywał nienawiść między chrześcijanami różnych wyznań „skandalem.”

      1. Nie zgodziłbym się z tym, że na dobrobyt społeczeństw zachodnich wpłynęło w głównej mierze wyznanie, takie czy inne. W końcu w Stanach, Amiszowie z przyczyn religijnych jeżdzą bryczkami i nie używają elektryczności i ich raczej rozwój gospodarczy nie interesuje, mimo ewidentnej pracowitości i religijności. Rozwój gospodarczy Zachodu zawdzięczamy w głównej mierze ideologii liberalizmu A.Smitha. Sama pracowitość to za mało, ważne jest stworzenie odpowiedniego pola do działania w sferze gospodarczej dla jednostki, traktowanej jako wolny Podmiot Prawa. Nie sądzę by religia, lub jej brak miało tu jakieś istotne znaczenie, w każdym razie na pewno nie zasadnicze. Purytanizm, tak charakterystyczny dla pewnych odłamów protestantyzmu, był w istocie hamulcem rozwoju gospodarczego.

        1. Marku, w przeszłości, szczególnie w latach 60-tych i 70-tych ubiegłego stulecia, powstało nieco prac historycznych, łączących rozwój gospodarczy z Reformacją. Warto jednak pamiętać i o tym, że w swoim czasie (w X-XIII wieku) podobnie stymulującą rolę odgrywał Kościół katolicki, zwłaszcza zakony – no, i że w Europie Zachodniej, zrujnowanej przez wojny „religijne” co najmniej od końca wojny trzydziestoletniej następuje postępujący rozbrat pomiędzy religią a „ŻYCIEM” (wiara nie przeszkadzała np. angielskim czy holenderskim kupcom handlować niewolnikami). Zachód, jaki znamy, nie jest ani „katolicki” ani „protestancki” – jest POSTCHRZEŚCIJAŃSKI. A może także „preislamski.”

  2. Nie wiem, czy katolicyzm przeszkadza pracowitości, z czego miałoby to wynikać ? Nierobów, leni i nieudaczników można znaleść w każdym wyznaniu i u bezwyznaniowych również.

    1. > Nie wiem, czy katolicyzm przeszkadza pracowitości, z czego> miałoby to wynikać ? Nierobów, leni i nieudaczników można> znaleźć w każdym wyznaniu i u bezwyznaniowych również.>

    2. No, cóż – często zarzuca się katolikom (moim zdaniem niesłusznie), że GLORYFIKUJĄ biedę i cierpienie (zobacz moją niepotrzebną dyskusję z Olą pod poprzednim postem) Choć, biorąc na zdrowy rozum, powinno być zupełnie odwrotnie. Jeśli rzeczywiście nasze uczynki nie mają znaczenia, a liczy się sama wiara, to spokojnie moglibyśmy NIC nie robić.:) Tego typu prądy, zwane kwietystycznymi, są od wieków obecne zarówno w katolicyzmie jak i w wyznaniach protestanckich.

      1. Nieroby i lenie zawsze znajdą jakieś uzasadnienie dla swego nieróbstwa, najlepiej w jakiejś opcji religijnej. Ekonomia ma jednak swoje twarde prawa i zaklinanie rzeczywistości na niewiele się zda. Trzeba rzeczywistość brać za łeb zakasawszy rękawy. Liberalizm gospodarczy daje optymalne warunki do rozwoju gospodarczego, co w praktyce zostało wykazane. Najgorszą rzeczą w tym wszystkim jest łączenie liberalizmu z socjalizmem, co niestety wszędzie na świecie ma miejsce, nie wyłączając USA. Tam też banda nierobów głośno domaga się swoich praw bo wszyscy mamy jednakowe żołądki, tylko że ręce i głowy mamy niejednakowe. Obecny kryzys powstał nie z nadmiaru liberalizmu, tylko z nadmiaru socjalizmu w gospodarce światowej ( np. gwarancje państwowe dla banków = czysty socjalizm, można marnotrawić bezkarnie ludzkie oszczędności, bo państwo, czyli podatnicy pokryje straty, a paru łajdaków i złodziei na tym ukręci swój biznens).

  3. Albo, napisałaś tak:”Zestawienie Franciszka i Marcina jest rzeczywiście ciekawe. Pierwszy uważał, że można „naprawić świat” przez miłość, radość i pokorę – a drugi, za swoim mistrzem, surowym św. Augustynem, że świat (a więc i człowiek) jest aż do tego stopnia zepsuty, że uratować go może jedynie łaska Boża.”Ten fragment skojarzył mi się z przygodą, jaka spotkała pewnego mojego dobrego znajomego, wtedy studenta teologii, podczas jednego z egzaminów. Pytanie dotyczyło pewnych kwestii poruszanych na wykładzie, których niestety, student nie opanował. Postanowił więc ratować się, referując to, co pamiętał z osobistej lektury Pisma świętego. Egzaminator wystawił mu bardzo dobrą ocenę, bo „ktoś, kto Karla Bartha czytał w niemieckim oryginale w pełni na to zasługuje”.Święty Fanciszek, święty Augustyn i (święty) Marcin Luter po prostu na serio potraktowali Nowy Testament. Zarówno „miłość, radość i pokora” Franciszka (kiedyś lubowałem się w „Kwiatkach…” oraz „Innych kwiatkach…”), jak i Boża łaska u Augustyna oraz Lutra – mają swoje źródło w treści Biblii. Myślę, że każdy z nich, na miarę własnej wrażliwości i talentu odkrywali te treści dla siebie i innych, a wyszły z tego reformy (i Reformacje) Kościoła.Z drugiej strony byłem zdziwiony, gdy w jednym z biograficznych filmów o Janie Pawle II usłyszałem wyjaśnienie, że słowa „otwórzcie drzwi Chrystusowi” nawiązywały do wypowiedzi któregoś z mistyków, a ja naiwnie myślałem, że to obraz z Ap. 3,20.

    1. Oczywiście, masz rację, Rabarbarze, niemniej chodziło mi w tym wypadku, o to, że odmienne były „źródła” wiary świętego Franciszka i (św.) Marcina Lutra, poza, oczywiście tym jednym Źródłem wspólnym dla obydwu – Ewangelią. Franciszek był spadkobiercą „pozytywnej” tradycji Arystotelesa (Tomasza z Akwinu), która świat widzialny uznawała za obiektywnie dobry – natomiast Luter, jako że był augustianinem, poprzez św. Augustyna nawiązywał jakoś do „pesymistycznej” myśli Platona, że świat widzialny jest obiektywnie zły, a przynajmniej jakoś „zepsuty” (i dlatego potrzebuje „zbawienia” z zewnątrz). Obydwa te sposoby myślenia są uprawnione – i obydwa są stale obecne w chrześcijaństwie. I tak się czasem zastanawiam, czy po kilkuset latach po wystąpieniu Lutra nie zamieniliśmy się aby miejscami. Ruchy odnowy KK akcentują znaczenie wiary i osobistego przeżycia religijnego (oraz znajomość Pisma) a niektóre Kościoły protestanckie zamieniły się już tylko w instytucje społeczno-charytatywne, jakby przyznając tym samym, że „wiarę poznaje się [tylko?] z uczynków.” 🙂

      1. Nie mógł być Franciszek , skoro zmarł w 1226 roku, podczas gdy Tomasz urodził się w 1224 lub 1225 roku (informacje za wikipedią).Hagiografowie przełom w życiu Franciszka przypisują wpływowi słów z ewangelii Mateusza (bodaj był to fragment Mt. 5,25-34), natomiast bardzo wątpliwe jest, by Biedaczyna miał jakąkolwiek styczność z filozofią Arystotelesa.Cały optymizm i radość Franciszka bierze się z przeżywania bliskości Boga i ufania Mu – jego życiowa postawa jest więc bliska ideom wyrażonym najdobitniej przez apostoła Pawła który, bardziej niż Platon, stał przecież u podstaw optyki Augustyna.W chrześcijaństwie teza o „zepsuciu” świata i potrzebie przyjęcia zbawienia „z zewnątrz” nie jest konkurencyjna dla tezy o możliwości przeżywania szczęśliwego życia, pełnego radości i wewnętrznego pokoju. Te treści są zhierarchzowane: „Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię” (Mk. 1,14), „…jeśli się nie nawrócicie, wszyscy tak samo zginiecie” (Łk. 13,3-5), „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Kto słucha słowa mego i wierzy w Tego, który Mnie posłał, ma życie wieczne i nie idzie na sąd, lecz ze śmierci przeszedł do życia.” (J. 5,24)To co na pewno łączy Augustyna i Franciszka (a myśle, że również Lutra, chociaż za mało o nim wiem), to to, że nawrócili się. Niestety, wydaje się, że większość współczesnych świętych tego „nie potrzebuje”. Pójście śladami Fraciszka, Augustyna czy Lutra nie jest możliwe bez tego kroku – owszem, można się inspirować ich życiem i spuścizną, ale bez nawrócenia człowiek „nie ma Bożego życia w sobie”.Jak wiesz, dla mnie bardzo ważne jest poznawanie Boga przez Pismo święte. Ważniejsze niż lektura „żywotów” pobożnych ludzi. Zachwycał mnie święty Franciszek, czytałem trochę tekstów Augustyna, najmniej znam Lutra. Mimo to kilkakrotnie spotkałem się z sytuacją, że oskarżano mnie o protestantyzm. Dlaczego poważne traktowanie Biblii nie mieści się w kanonach katolicyzmu? Dlaczego ktoś, kto już to czyni staje się doktorem kościoła, świętym reformatorem albo wyklętym odstępcą, ale już na pewno nie normalnym wierzącym?

        1. Tradycje „arystotelesowskie” tj. pozytywnego ujęcia świata, a co za tym idzie także dowartościowania „czynów” na tym świecie spełnianych sięgają w chrześcijaństwie czasów Orygenesa i Pelagiusza (którego doktryny o tym, że człowiek może się zbawić poprzez naśladowanie CZYNÓW Chrystusa nigdy w całości nie potępiono) – i były żywe przez całe średniowiecze. Ruch franciszkański z pewnością wpisuje się w tę tradycję.Św. Tomasza podałam tylko jako najbardziej znany przykład takiej postawy. Luter, przeciwnie, przejął od Augustyna przekonanie o naszej fundamentalnej grzeszności (i w związku z tym „nieprzydatności” wszelkich dociekań poza teologicznymi. Uderzająca jest rezerwa a nawet wrogość Lutra wobec badań astronomicznych – mniemał bowiem, że mogą przeczyć Biblii, znacznie wcześniej, niż na taki pomysł wpadła inkwizycja.) Czy nie pobrzmiewa tu echo augustyńskiego: „Chcę poznać Boga i duszę – i nic poza tym”? Jest także prawdą, że my-katolicy szczególnie po Soborze Watykańskim „protestantyzujemy” – i ma to swoje aspekty pozytywne (mogę np. jak równy z równym dyskutować o Biblii z dowolnym spośród Braci Odłączonych). Sami protestanci jednak po latach zaczęli dostrzegać że być może przy okazji „wylano zbyt wiele dzieci z kąpielą” – i stąd powstają np. PROTESTANCKIE wspólnoty zakonne (Luter, dla którego było to tylko gniazdo zepsucia, złapałby się za głowę:)). I tak, dążąc z dwóch różnych stron, jakoś zbliżamy się do siebie…

          1. Nie wiem dlaczego nazywasz „tradycjami arystotelesowskimi” obecne w chrześcijaństwie od początku wizje albo na jakiej podstawie widzisz ich początek dopiero u Orygenesa bądź Pelagiusza? Uważam, że każdy z autorów ksiag Nowego Testamentu, włącznie z Pawłem, podkreślał wagę uczynków. Rzekome przeciwstawienie Jakuba (autora listu) – Pawłowi jest sztuczne, gdyż wynikło z błędnego zrozumienia obu – bo obaj (z różnymi akcentami) podkreślali wagę zarówno wiary, jak i będących jej konsekwencją uczynków.Trudno byłoby obronić tezę, iż wszyscy ci autorzy Nowego Testamentu byli pod wpływem Arystotelesa, albo że istnieje jakieś bliskie pokrewieństwo jego filozofii z chrześcijaństwem. Po prostu takiej inspiracji nie było. Co innego gdy chodzi o filozofów chrześcijańskich z późnego średniowiecza.Z drugiej strony „przekonanie o naszej fundamentalnej grzeszności” również nie zaczęło się od Augustyna – znajduje bowiem z różnym natężeniem oparcie zarówno w Ewangeliach, Dziejach Apostolskich, jak i listach, szczególnie Pawła.Nie podzielam przekonań, że chrześcijaństwo jakoś istotnie inspirowane było wcześniejszymi koncepcjami filozoficznymi. O ile autorzy NT czerpią skądś inspirację – to ze Starego Testamentu. Sam Paweł krytycznie odnosił się do filozofii (Kol. 2,8). Jeśli Luter podobnie potraktował astronomię – nie powinno nas to dziwić, jeśli będziemy pamiętać, że w tamtym okresie miała ona ścisłe związki z astrologią.Nie uważam, że jako katolicy po Soborze Watykańskim II „protestantyzujemy” – po prostu wracamy do źródeł. Sobór, przynajmniej formalnie, zakończył okres kontrreformacji. Przez cztery stulecia Kk był nastawiony przeciwko ideom, które w pewnych szczegółach wprawdzie nie były doskonałe, jednak kierowały się ku ewangelicznym fundamentom. Mówienie o „protestantyzowaniu” oznaczałoby, że posoborowe nurty w Kk są wprowadzaniem elementów obcych, znanych dopiero od czasów Reformacji, a w istocie są one powrotem do źródeł.Unikam używania odnośnie wierzących innych wyznań określenia „bracia odłączeni”. Odłączeni? od kogo? przez kogo? To są po prostu bracia w wierze w Chrystusa. Ktoś inny, ochrzczony jako niemowlę w Kościele katolickim „odłączonym” już nie jest, choćby w swoim życiu w Chrystusa nie wierzył, wypierał się Go – bo formalnie wciąż jest mojego Kościoła członkiem? Stokrotnie więcej mnie duchowo łączy z tymi rzekomo „odłączonymi” (pod warunkiem ich żywej wiary), niż z tymi drugimi!

          2. Ufff…. Rabarbarze…aleś mnie zasypał pytaniami, zarzutami, i czym tam jeszcze 🙂 Poczułam się jak pod pręgierzem, w krzyżowym ogniu i w ogóle. Zwłaszcza w ogóle. 🙂 Może od końca – terminu „bracia odłączeni” NIE JA użyłam pierwsza, lecz Vat. II który niezwykle sobie cenię. DLA MNIE to określenie NIE MA charakteru pejoratywnego (inaczej niż dawniejsze „heretycy”, „schizmatycy” – czy – z drugiej strony barykady „papiści”. Do dziś w Sieci jest mnóstwo CHRZEŚCIJAŃSKICH – PODOBNO – stron, gdzie słowo „katolik” jest najgorszą obelgą) jest po prostu stwierdzeniem stanu faktycznego: jesteśmy „odłączeni” choć może lepiej by było powiedzieć – ROZŁĄCZENI. Nie wierzymy W TO SAMO CHOĆ WIERZYMY W TEGO SAMEGO – ja dałabym się zabić za wiarę w rzeczywistą Obecność Chrystusa w Eucharystii, bo nie potrafię wyprzeć się tego, czego sama wielokrotnie doświadczyłam – a dla niektórych moich braci w Chrystusie to właśnie jest „herezja”, zabobon i bluźnierstwo. Co nie przeszkadza mi ich kochać (ROZŁĄKA w rodzinie zawsze jest rzeczą bolesną – a przecież jesteśmy „krewnymi” przez Jezusa, który umarł za nas wszystkich) i podziwiać „nieobłudną wiarę”, wszędzie, gdziekolwiek ją znajdę.

          3. Masz rację Albo, pisząc z wielkim szacunkiem o Soborze Watykańskim II. Ja również doceniam jego wkład i dokonaną ZMIANĘ oficjalnej postawy Kościoła katolickiego w wielu kwestiach. Formułując cele, jakie biskupi na soborze sobie postawili, napisali między innymi: „popierać to, co może ułatwić zjednoczenie wszystkich wierzących w Chrystusa….” (Konst. o liturgii 1), a więc wskazali wokół Kogo (a nie wokół jakich prawd) to zjednoczenie ma się dokonywać, a jednocześnie nie użyli zastosowanego później zwrotu „bracia odłączeni”.Ważniejszy dla mnie jest temat określania jako źródła chrześcijańskich treści autorów stosunkowo późnych, podczas gdy idee te mają swoje oparcie w Nowym Testamencie. Warto na te faktyczne, wczesne źródła wskazywać, gdyż środowiska niechętne chrześcijaństwu często wysuwają argumenty, że:- chrześcijaństwo przejęło swoje treści z innych religii i filozofii- wśród uczniów Jezusa występowały spierające sie ze sobą frakcje i to, co ostatecznie zwyciężyło, daleko odbiega od pierwotnego nauczania (Jezusa)- Jezus nigdy nie pretendował do roli, którą z czasem przypisało Mu chrześcijaństwo.Albo! Bardzo Cię lubię i cenię. Nie zmieni tego fakt, że czasami „w drobiazgach” możemy się różnić, albo zbliżenie naszych stanowisk wymaga takiej jak ta wymiany myśli.Pozdrawiam

        2. Ps. Nie przejmuj się, sama wielokrotnie słyszałam, że jestem z pewnością Świadkiem Jehowy. Myślę, że to relikt pokutującego od czasów Reformacji przekonania, że „katolik nie powinien Biblii czytać”. Jak już tu wielokrotnie pisałam, moje rozumienie „katolicyzmu” (jako pewnej „powszechności”, obejmującej różnych ludzi) pozwala na niewyłączanie z tej współnoty nikogo, kto się SAM do niej przyznaje…

  4. Marcin Luter nie był ani pierwszym, ani jedynym reformatorem Kościoła. Reformacja polska, dla mnie najbardziej interesująca, poszła w oryginalnym kierunku, odrzucając ostatecznie zarówno luterańskią zasadę Sola Scriptura (Nic tylko Pisma), jak i kalwińską zasadę módl się i pracuj, a grab sam wyrośnie. Polscy chrystianie, bo o nich tu mowa, poszli w kierunku budowy silnych relacji z Bogiem, co miało potem przełożenie na budowę gmin ewangelicznych, w których rozważania teozoficzne stały na równi z działalnością praktyczną na rzecz innych ludzi (podkreślam innych ludzi, a nie współwyznawców! bo to żadna sztuka, dmiąc w jedną trąbę, wzajemnie czynić sobie dobrze, ale tylko sobie!). Przecież na tym polega rzeczywistość opisana w Biblii. Abraham uwierzył bo miał z Bogiem relację. Nie dlatego, że gdzieś wyczytał, bo ani nie umiał czytać ani nie było Biblii. Izrael przeszedł przez setki lat doświadczeń Bożej Opatrzności i to jest sednem Tory! Zycie Jezusa to także życie w relacji z Bogiem i wypełnienie Jego oczekiwań. Jezus nie miałby mocy, którą miał gdyby nie jego kontakt z Bogiem, gdyby nie pewność życia wg Bożej Woli. I pamiętamy kluczowe wydarzenia jego misji: deklaracja by żyć dla Boga (chrzest), pustynia i narodzenie z ognia. A potem znak potwierdzający moc: wesele w Kanie. Wreszcie nieustraszone głoszenie Prawdy i brak lęku przed śmiercią. Czy ktoś, kto nie wierzy nie boi się śmierci? Sakramentalne pytanie: a skąd mam wiedzieć? Bracia polscy przykładali dwie miary: Objawienie i rozum. I to jest klucz do sukcesu chrystiańskiej teozofii – równowaga wiary i rozumu, mistyki i racjonalizmu. Nie da się zaprzeczyć, że każde doświadczenie Boga jest formą Bożego Objawienia. Biblia relacjonuje wydarzenia pochodzące od Boga i Mądrość pochodzącą od Boga. Pierwszym objawieniem jesteśmy my sami–stworzeni przez Boga lub, jak myślą inni, będącymi jego obrazem. Zresztą Mądrość którą przypisujemy Bogu też o tym mówi: na obraz i podobieństwo. Jeśli tak, nasz rozum jest w stanie pojąć Bożą Wolę i zrozumieć Jego Mądrość. Rozum był i jest narzędziem weryfikacji, czy coś od Boga pochodzi czy nie.Pozdrawiam

    1. To rzeczywiście ciekawe – i ciekawe dlaczego tak oryginalna forma protestantyzmu wyrosła właśnie na polskim gruncie. Ps. Zawsze uważałam, że wygnanie arian z Polski powinno stanowić dla nas powód do wstydu – choć należy pamiętać, że braci polskich, chrystian czy „socynian” prześladowały „równo” wszystkie wyznania, także te wyrosłe z Reformacji. Tolerancja religijna to wynalazek stosunkowo młody – w Europie nowożytnej dominowało raczej przekonanie, że należy zastąpić jedną wersję prawdy religijnej inną. Także Kalwin rozkazał spalić swego przyjaciela za antytrynitarne poglądy… Ale to oczywiście w niczym nie usprawiedliwia nas-katolików, jako że zawsze byliśmy tu w większości.

  5. Ciekawy punkt widzenia. Myślę, że katolicy zawdzięczają więcej Lutrowi, niż sami są w stanie to przyznać…500 kościołów i sekt protestanckich… co masz na myśli?

    1. Pastorze – mniej więcej tyle jest obecnie wyznań wywodzących się z Reformacji – i niektóre z nich wypierają się zupełnie związków z Lutrem (kto wie, może jest dla nich zbyt „katolicki”?:)). A ja jestem prawie pewna, że gdyby urodził się 400-500 lat później mógłby się stać jednym z filarów Odnowy Kościoła – i do tego haniebnego rozłamu wcale nie musiałoby dojść. Jezus modlił się za swoich uczniów „aby byli jedno.” Wierzę głęboko, że „jeden jest Pan, jedna wiara, jeden chrzest. Jeden jest Bóg i Ojciec wszystkich, który jest i działa ponad wszystkimi, we wszystkich i przez wszystkich.” (Ef 4,5-6). Ale Bóg, który ze wszystkiego potrafi wyprowadzić dobro, uczynił to także w tym przypadku.

    2. Ciekawi mnie właśnie to, dlaczego protestantym jest taki rozdrobniony i dzieli się chyba dalej, trudno się już połapać w tych rytach i odmianach. Ciągłe podziały na coraz drobniejsze wspólnoty, nie są chyba tylko wynikiem ambicji ich liderów ( taką mam nadzieję).

      1. Jeden z moich znajomych księży kiedyś stwierdził, że to, że poszczególne wspólnoty „nie zachowują jedności między sobą” jest wymownym znakiem, że to wszystko nie pochodzi od Boga (w końcu szatan -„diabolos” – to 'duch rozdzielający’). Przecież także św. Jan pisze: „Gdyby byli naszego ducha, pozostaliby z nami.” (1 J 2,19). Ja jednak bałabym się postawić aż tak daleko idącą tezę. Cały czas się bowiem zastanawiam, co jest ważniejsze – JEDNOŚĆ („za wszelką cenę”) czy PRAWDA? Przypuszczam, że że jest to problem, przed którym stawało wielu reformatorów, w tym i sam Luter, a także np. twórcy Soboru Watykańskiego II. Czy jest słuszną rzeczą wycofać się z reform, byle tylko nie utracić „tradycjonalistów”? Nie wiem…

        1. Co do ciągłych podziałów, to byłbym skory przychylić się do opinii owego księdza. W KK ostatnio też mamy „lepszych” katolików w postaci lefebrystów, że o rodzinie radyjnej nie wspomnę. Czuję tu krecią robotę złego. Nie ma lepszego pola do działania dla złego, jak wodzenie świętoszków po manowcach i bałamucenie im w głowach.

        2. Nie wiem na jakiej podstawie ów ksiądz stwierdził, że ? Spójrzmy na to inaczej. Jakiego rodzaju jedność zachowują między sobą dwie, położone w różnych częściach Polski katolickie Kościoły lokalne (parafie)? Jedność wyznawanej wiary – ale kosztem jej rozumienia, bo jak coś dokonało się poza naszą świadomością, poza naszym wyborem, to utożsamiamy się z tym w mniejszym stopniu. Jedność organizacyjna – ale to oznacza, że ktoś z zewnątrz wyznacza, a nie rada parafialna zatrudnia „liderów” Kościoła. Co uzbierają z datków wiernych – idzie na lokalne potrzeby, albo na uzgodnione zewnętrzne cele, a żadna inna „struktura” nie wyciąga po drodze ręki po swoją dolę.Jeśli zapytasz się: kto jest głową twojego Kościoła – katolik najpierw powie: papież, może biskup albo proboszcz, ale niewielu pomyśli, że Chrystus. W „nie zachowujących wspólnoty między sobą” Kościołach protestanckich udzielenie właściwej odpowiedzi nie będzie nastręczać trudności – i tak naprawdę stanowi również podstawę właściwej, duchowej jedności między wszystkimi chrześcijanami.Praktycznym sprawdzianem „zachowywania jedności” są śluby między wyznawcami pochodzącymi z różnych Kościołów. Sądzę, że mniej jest z tym związanych barier wśród „skłóconych” protestantów, niż w Polsce, choćby między katolikami i prawosławnymi…

          1. Dla mnie głową Kościoła też jest Chrystus, cała reszta umundurowanych to słudzy nieużyteczni ( bez względu na to jakby się nadymali). Tym niemniej podziały w Kościele na pewno nie sa dziełem Boga, który modlił się o jedność „jako On z Ojcem Jednością jest”. Jeśli Bóg nie jest autorem podziałów w Kościele, to kto zatem? ( tylko proszę mi nie mówić o krasnoludkach – nie wierzę w ich istnienie).

          2. Masz rację. Do tego, by zgodnie z Jezusową modlitwą jedność Jego uczniów była świadectwem dla świata (J. 17,21) potrzebna jest nie tylko duchowa, ale i organizacyjna, formalna jedność.Nie sprzyja tej jedności frakcyjność oparta na innych autorytetach, niż Chrystus: „Myślę o tym, co każdy z was mówi: Ja jestem Pawła, a ja Apollosa; ja jestem Kefasa, a ja Chrystusa. Czyż Chrystus jest podzielony? Czyż Paweł został za was ukrzyżowany? Czyż w imię Pawła zostaliście ochrzczeni?” (1 Kor.1, 12-13)Pozdrawiam

          3. Otóż to Rabarbarze, oparłeś to głębiej na Słowie, bowiem bez Słowa i głębokiego w Nim osadzenia, jesteśmy jak dzieci we mgle, a zły tylko zaciera łapska…. Nim się coś wymyśli „mądrego” i jakiś kolejny podział Kościoła, najpierw trzeba jednak zapytać Boga co o tym sądzi, a więc sięgnąć z pokorą do Pisma Świętego. Mnie osobiście szczególnie na nerwach grają lefebvryści, mam w stosunku do nich jaknajgorsze skojarzenia tymbardziej, że dodatkowo lżą Jana Pawła II. Ciekaw jestem jaki rodzaj belzebuba stoi za tym podziałem…

  6. Ps. A w związku z tematem przypomniał mi się jeszcze taki dowcip: „Ilu potrzeba Amiszów, żeby wymienić żarówkę? Odpowiedź wspólnoty amiszów: – A po co wymieniać? Ilu potrzeba zielonoświątkowców, żeby wymienić żarówkę? – Co najmniej czterech – jeden wkręca, a trzech modli się o wypędzenie ducha ciemności. Ilu potrzeba luteran, żeby wkręcić żarówkę? – Dwóch. Pod koniec jeden i tak będzie przeciw. A ilu potrzeba katolików, żeby wkręcić żarówkę? – Jednego. Ale W ŻADNYM WYPADKU nie może to być człowiek świecki!” :)))

  7. Ps. A co do Platona i Arystotelesa, Augustyna, Lutra i Franciszka… to widzę nich wszystkich (i w wielu innych jeszcze myślicielach) przeplatające się poprzez dzieje ludzkości cyklicznie zwracanie się to ku rzeczywistości widzialnej, to ku niewidzialnej. Nic na to nie mogę poradzić. 🙂 Musisz mi darować tę moją drobną idee fixe. 🙂 Oczywiście, w świecie Biblii takie rozróżnienie traci nieco na znaczeniu, ponieważ Bóg stworzył „byty widzialne i niewidzialne” a i sam człowiek jest jednością duszy i ciała. Niemniej, choć w mniejszym stopniu, zainteresowania świętych „wychylają się” odrobinę to w jedną to w drugą stronę (zauważ, że Kościół czci jako wzory do naśladowania zarówno „prozaiczną” Martę, jak i „uduchowioną” Marię z Betanii:)). Nawiasem mówiąc, rozróżnienie między „wiarą” a „uczynkami” zawsze wydawało mi się nieco (?) sztuczne – i żal, że w tak niepotrzebnych sporach zginęło aż tylu chrześcijan. Kiedy Jezus mówi, że w Dniu Ostatecznym powie do zbawionych: „daliście Mi jeść…daliście Mi pić…” to ma na myśli ich „wiarę” (albo, nie daj Panie Boże, „wyznanie”) czy „uczynki”?:) Bo mnie się zdaje, że chodzi po prostu o MIŁOŚĆ. „Kto miłuje, zna Boga”. I tyle.

    1. Aniu, odpowiedź też dał Jezus uczniom, którzy się „łokciowali” i chcieli zasiadać po Prawicy. Choć się ostro nadymali, zostali skarceni – pewnie się uważali za godniejszych od innych i dlatego chcieli „zasiadać”. Skąd my to znamy ?

    2. Bóg i Jego zasady są identyczne dla wszystkich, ale nasza wrażliwość i osobista droga życiowa – już nie. Dlatego jest miejsce w niebie i dla Marii i dla Marty.Co do obrazu Sądu Ostatecznego w Mt. 25,31-46 warto zwrócić uwagę, że obejmie on „wszystkie narody” i ludzi, którzy nawet nie słyszeli o Jezusie. („Kiedy nakarmiliśmy Cię?”, albo „Kiedy nie daliśmy Ci jeść?” – zdziwieni są jedni i drudzy). Nie tak jest z tymi, do których dotarła Ewangelia i którzy w Jezusa uwierzyli: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Kto słucha słowa mego i wierzy w Tego, który Mnie posłał, ma życie wieczne i nie idzie na sąd, lecz ze śmierci przeszedł do życia.” (J. 5,24). NIE IDZIE NA SĄD.Czy oznacza to, że ktoś taki jest bez grzechu? Nie, ale „Darował nam wszystkie występki, skreślił zapis dłużny obciążający nas nakazami. To właśnie, co było naszym przeciwnikiem, usunął z drogi, przygwoździwszy do krzyża” (Kol. 2,13-14)oraz „Takie jest przymierze, które zawrę z nimi w owych dniach, mówi Pan: dając prawa moje w ich serca, także w umyśle ich wypiszę je. A grzechów ich oraz ich nieprawości więcej już wspominać nie będę” (Hbr. 10,16-17).Bóg darował mi wszystkie występki, moich grzechów nie będzie już wspominał. Nie pójdę na sąd, bo już ze śmierci przeszedłem do życia.

  8. Pozdrawiam wszystkich ! Marcin Luter był wysokim ,duchownym Katolickim Kapłanem uczonym w piśmie Świętym ,i widział zło w kościele ,dlatego zrobił reformacje ,odwalił jeden kamień ,a my mamy odwalać pozostałe złe kamienie ,Z Panem Bogiem Brudny Halina .

  9. Pani Alba ,proszę ,się nie śmiać z Świadków Jehowy ,ponieważ tak jak Oni znają Pismo Święte ,to mało kto przepraszam ,i Pozdrawiam jeszcze raz Halina Brudna

    1. Ależ…nigdy bym nie śmiała się śmiać, pani Halino. 🙂 Niektórzy z nich, jak pani Teresa Kociołek, regularnie odwiedzają tego bloga – i całkiem miło nam się rozmawia…

  10. Pozdrawiam wszystkich ,ale przede wszystkim pozdrawiam Panią Brudną chaline ale napisała Pani Świete słowa co do Marcina Lutra i Światków jehowy Ludzie tych spraw nie rozumjeją , albo są za ślepieni swoimi mądrosciami co się kupy nie tzryma Z Poważaniem Dorowolski

Skomentuj Alba Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *