O trudnej sztuce pomagania…

Jak wiadomo, jestem osobą niepełnosprawną, więc kiedy tylko zaczęłam pisać ten tekst, natychmiast stanęły mi przed oczami dwie pobożne panie, które aż tak bardzo”chciały mi pomóc” w pewnym kościele, że mnie skutecznie…z obu stron unieruchomiły – tak, że poczułam się prawie jak ich zakładniczka.


No, tak – można by powiedzieć, że dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane i na tym zakończyć. 

Ale refleksja nad tym problemem dała mi też okazję do osobistego rachunku sumienia. Zastanawiam się, czy ja, ze swoją chęcią pomagania i doradzania bliźnim, też nie jestem swego rodzaju „emocjonalną prostytutką.” 

„Tylko mi powiedz, co Cię trapi, a ja na pewno znajdę lekarstwo!” – zdaje się mówić taki ktoś, i aż się pali, żeby nam”pomóc.” 

Swego czasu, pisząc tego bloga, sama się przekonałam, że próba takiego – nawet bardzo  delikatnego – wejścia bez pukania w czyjeś życie może być bardzo bolesna dla mnie samej, chociaż zrobiłam to w dobrej wierze.

Czasami wystarczy powiedzieć/napisać o jedno słowo za dużo – i już masz w kimś osobistego wroga…

Muszę się doprawdy bardzo pilnować, żeby nie być jak ten człowiek, co powiedział: „Ja tak bardzo kocham ludzi – szkoda tylko, że oni nie chcą tego docenić!”

12 odpowiedzi na “O trudnej sztuce pomagania…”

    1. No, tak, Air – coraz bardziej przekonuję się, że starożytni mieli rację, mówiąc: „Lekarzu, ulecz samego siebie!” Z drugiej strony, miałam znajomego księdza, który mi mówił, że ludzie dojrzali najskuteczniej pomagają SOBIE, kiedy pomagają innym. Chociaż wydaje mi się również, że zły to „terapeuta”, który przy pomocy „pacjenta” próbuje rozwiązywać jedynie WŁASNE problemy. Znałam np. spowiedników, którzy mieli istną obsesję na tle szóstego przykazania (jak gdyby nie było dziewięciu pozostałych). Zwykle później okazywało się, że taki nadmiernie „dociekliwy”, zbyt surowy (czy też przeciwnie – zbytnio pobłażliwy) dla bliźnich kapłan miał poważne kłopoty ze swoją seksualnością. Nie bez racji mówi się także, że „rada jest najtańszym towarem.” Czasami łatwiej nam „coś” dla kogoś zrobić, coś powiedzieć niż po prostu z nim POBYĆ, prawda? (Myślę, że może to być nawet trudniejsze dla mężczyzn, niż dla kobiet – w końcu to Waszą naturą jest DZIAŁANIE…:)). „Nie robić nic” zbyt często kojarzy nam się z bezsilnością, a przecież bardzo nie lubimy przyznawać się do bezradności…”Nie wiem, jak Ci pomóc, nie wiem, co powiedzieć” z trudem przechodzi nam przez gardło, prawda?:) Dlatego czasami nawet nie pytamy samego zainteresowanego, jakiej pomocy oczekuje…

      1. Znajomy ksiądz prawidłowo rozumował, tak właśnie w istocie jest, z rozlicznymi wariacjami. A mężczyźni jaki kobiety bywają różni. Pozdrawiam.

  1. Ludzie różnie reagują na udzielane im rady.Nigdy nikogo nie uszczęśliwi się na siłę jeśli sam tego nie chce.Ile jest ludzi ,tyle charakterów,nie sposób wszystkim sprostać.Czasem wydaje się,że ludzie nie potrzebują rady,ale pytają,żeby potwierdzić swoje myślenie,jeśli usłyszą coś innego,są niezadowoleni.Biblia jednak mówi prawdę:”Kto koryguje szydercę,ściąga na siebie hańbę,a kto upomina niegodziwego-ma w sobie wadę.Nie upominaj szydercy,żeby cię nie znienawidził.Upomnij mądrego,a będzie cię miłował.Daj mądremu ,a stanie się jeszcze mądrzejszy.Udziel wiedzy prawemu,a pomnoży swą umiejętność”(ks.Przysłów9;7-9).Czyż nie jest to prawdą?A co do osób doświadczonych,które mogą udzielać nam rad-Biblia też wspomina:”Siwizna jest korona piękna,gdy się ją znajduje na drodze prawości”’.Możemy zatem,a nawet powinniśmy zaciągać rad od osób doświadczonych wiekowo,lecz mają to być osoby prawe.Tak nam radzi Biblia.Zatem musimy sami zwracać na siebie uwagę kogo się radzimy,lub komu udzielamy rad.

    1. Ma pani rację, pani Tereso – a w tym kontekście biblijnym przypomina mi się jeszcze przypadek Hioba, którego przemądrzali „przyjaciele” wręcz zasypali mądrymi radami i pouczeniami, zamiast zwyczajnie spróbować WCZUĆ SIĘ w jego sytuację.

  2. Tez jestem osoba niepelnosprawna, ale zyje w dosc odmiennej kulturze (w Kanadzie) i pewnie dlatego troche odmiennie widze caly problem. Wydaje mi sie, ze w polskim spoleczenstwie bardzo mocno zakorzeniona jest niechec do (uzasadnionego) proszenia o pomoc, z jednej strony, i do otwartego mowienia o kalectwie blizniego – z drugiej (lansowane w mediach eufemizmy w rodzaju „sprawni inaczej” sa tego dowodnym przykladem). Potrzebujacy podswiadomie domagaja sie odgadywania ich konkretnych potrzeb – takze emocjonalnych – wrecz czytania w myslach i sercach. Pragnacy im pomoc czuja sie w obowiazku przyjscia z pomoca przy rownoczesnym leku, zeby zapytaniem o „garb” nie urazic „garbatego”. I tak kolo sie zamyka. Problemem wydaje sie byc zarowno nadmierna duma tych pierwszych, jak i stygmatyzujaca pseudo-delikatnosc tych drugich.

    1. Emigrantko…myślę, że to wielka sztuka zarówno pomagać, jak i prosić o pomoc – jedno i drugie wymaga wielkiej POKORY, której nam często bardzo brakuje. Moi rodzice uczyli mnie,. że kiedy się komuś coś daje, należy to czynić tak, by obdarowany nie poczuł się tym upokorzony – i wydaje mi się, że dotyczy to również propozycji pomocy. Niestety, ludzie często mylą LITOŚĆ ze współczuciem i dobrocią. Tymczasem współczucie jest, jak sama nazwa wskazuje, próbą zrozumienia tego, co może czuć druga osoba – litość natomiast pozwala samemu pomagającemu poczuć się LEPSZYM. Dlatego litość jest podłym uczuciem – i dlatego sądzę, że nikt na nią nie zasługuje. Osobną sprawą jest (naturalny, moim zdaniem) wstyd i zażenowanie, jakie odczuwamy wobec czyjejś „inności.” Bardzo się cieszę, kiedy ludzie otwarcie przyznają mi się do takich uczuć („Nie wiem, jak Ci pomóc”, „Bałem się podejść i zapytać”) – szczerość jest zawsze lepsza, niż, jak to napisałaś, pseudo-delikatność. Najbardziej naturalne są w tym dzieci – dopóki rodzice w trosce o „dobre wychowanie” nie nauczą ich udawać, że niczego nie widzą. Nigdy nie zapomnę tego małego chłopczyka, który pod tężniami w Ciechocinku wołał za mną zachwycony: „MAMO, PATRZ, JAK TA PANI ŁADNIE TAŃCZY!” Jak żyję, nie słyszałam, żeby ktoś porównał mój sposób chodzenia do tańca.:) Dla mnie to było urocze – ale, oczywiście, mamusia chłopczyka na przemian bladła i się czerwieniła – no, bo jak on śmiał być taki „niedelikatny”?:) Ale, muszę Ci powiedzieć, że moim zdaniem gorzej pod tym względem jest w tych „rozwiniętych” krajach, gdzie osoby niepełnosprawne są programowo „usuwane z pola widzenia”, jak np. Holandia. Przecież wiadomo, że ludzie najbardziej boją się tego, czego nie znają…

    2. Nie sądzę by osoby niepełnosprawne wymagały od innych jakiegoś szczególnego protekcjonizmu a tym bardziej użalania się nad nimi. Oczywiście należy im pomagać, w miarę możności ułatwiać życie osobom niepełnosprawnym ruchowo, ale najwazniejsza jest chyba akceptacja faktu niepełnosprawności przez pełnosprawnych i nie traktowanie ich jako „sprawnych inaczej”. Ważne jest też, by osoba niepełnosprawna zaakceptowała swój stan jako normalny, ułatwia to tym pełnosprawnym właściwy do niej stosunek ( bez mazgajstwa, litowania się, nadmiernej troskliwości i opiekuńczości itp.). To zapewne niełatwe, ale czy jest jakaś inna droga ?

      1. Myślę, że pewne „niemożności” osoby niepełnosprawnej stają się wtedy czymś oczywistym i normalnym i wtedy pomoc im też jest czymś oczywistym, normalnym i codziennym jak poranna filiżanka kawy.

      2. Wisz, jeszcze trudniej, niż ofiarować pomoc jest czasami ją PRZYJĄĆ – nikt z nas nie lubi przyznawać się do swojej bezradności, prawda? Ja sama, jako że jestem bardzo dumną i ambitną osobą, radzę sobie z tym problemem na dwa sposoby: 1) staram się zawsze, by pomoc nie była jednostronna. Także osoby niepełnosprawne mogą POMÓC innym w wielu sprawach, co pozwala mi nie ustawiać się zawsze i tylko w roli”petenta”: kogoś, kto potrzebuje pomocy i o nią prosi. Stanowczo wolę postawę typu: „Ty pomożesz mnie, a ja Tobie.” 2) Jeśli trudno mi czasem zgodzić się na zależność od innych osób, staram się myśleć o Jezusie, który przecież MÓGŁ sam dojść na miejsce swego ukrzyżowania – a jednak, wyczerpany, bez protestu przyjął pomoc przypadkowego przechodnia… To też wymaga pokory… A poza wszystkim, wyznaję zasadę, że osoby niepełnosprawne nie potrzebują OPIEKUNÓW, tylko PRZYJACIÓŁ – powinny więc żyć tak, aby sobie ich zdobywać. (Wiadomo, że wiecznie skwaszona mina i roztaczana wokół aura nieszczęścia skutecznie odstraszają ludzi:)). I mam szczęście mieć ich paru…

  3. Pomoc może czasem ograniczyc się o tego, aby być przy kims w trudnej sytuacji, żeby wiedział, że nawet jesli problem ma rozwiązać sam, to jest ktoś obok. ostatnio rozmyslałam tez na ten temat. o przyjaźni mówi śię, że 'pomóc w biedzie” itd. a czasem bywa tak, że niektórzy z nas nie potrafią być ze swoim przyjacielem wtedy, kiedy jest dobrze. dopiero kiedy jest problem, wtedy czują się jak ryba w wodzie. to tak samo niezdrowe, jak znikanie kiedy pojawia sie problem.pozdrawiam

    1. Oj, to rzeczywiście dziwaczne… Powiedziałabym, że ktoś taki to nie tyle przyjaciel co…terapeuta z Bożej łaski. Pojawia się tylko wtedy, gdy może zaoferować swoją (oczywiście – niezastąpioną) radę i pomoc, a drugiego człowieka traktuje nie tyle jako przyjaciela, co jako „pacjenta” na którym może wypróbować skuteczność swego postępowania…

Skomentuj ~airborne Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *