Mity edukacji seksualnej.

Czasami naprawdę myślę, że ten obśmiany „od góry do dołu” pomysł Sowińskiej, by seks był dozwolony „tylko dla dorosłych” (od 18. roku życia) nie jest wcale taki głupi. (Choć wiem, że w praktyce byłby niemożliwy do wprowadzenia w życie..). Bo skoro nie pozwalamy „małolatom” prowadzić samochodu, czy pić alkoholu, to skąd pomysł, że akurat seks to bezpieczna dla nich zabawa? Jak się czyta na różnych forach, co nastolatki wiedzą (a raczej- czego nie wiedzą!) na ten temat, to naprawdę nóż się w kieszeni otwiera.

Jednym z prawicowych „mitów edukacji seksualnej” jest na przykład to przekonanie, że lekiem na całe zło miałoby być kompletne nieuświadomienie i „niewinność” młodzieży. „To jest instynkt – twierdzą – i nie trzeba nic o tym wiedzieć, aby to robić!” Niestety, również i takie podejście i intensywna propaganda abstynencji doprowadziły do wzrostu liczby ciąż wśród nastolatek w amerykańskim „pasie biblijnym.” Wiadomo, że owoc (absolutnie) zakazany najbardziej kusi.

Mam wszakże wątpliwości czy coś takiego jak „zupełnie neutralna edukacja seksualna” w szkołach w ogóle gdziekolwiek istnieje. To, co mówimy (i czego nie mówimy) młodzieży na ten temat, jest zawsze jakoś „skażone” przez nasz osobisty światopogląd. Szczerze wątpię, na przykład, czy edukatorzy z organizacji, która bardzo wyraźnie jest powiązana z producentami pigułek, poinformują uczniów rzetelnie również o ich skutkach ubocznych…

Przeczytajcie sobie np. Raport Pontonu na temat edukacji seksualnej w szkołach – powiedzieć o nim, że jest „tendencyjny”, to za mało.

Ja miałam „przysposobienie do życia w rodzinie” w szkole KATOLICKIEJ, i nikt nigdy nie mówił nam takich bzdur, jak te, o których jest tam mowa, np. że „gwałt to kara za rozwiązłość” a w małżeństwie kobieta powinna „poddawać się mężowi z cichością i pokorą” – broń Boże z przyjemnością, bo to, panie, grzech! 😉

Ale uwaga – w krajach, gdzie „nowoczesna edukacja seksualna” (czy też: instrukcja obsługi prezerwatywy lub pigułki) jest na porządku dziennym (mój francuski kuzyn opowiadał mi, że automat z prezerwatywami pojawił się w jego szkole, kiedy miał 12 lat. Zabrał wtedy jedną do domu i zapytał mamę, co to jest :)) – wcale nie jest lepiej w kwestii ciąż młodocianych matek. W niektórych krajach nieletnie uczennice mogą otrzymać pigułki poronne w szkolnym gabinecie bez wiedzy rodziców – w innych „rekordzistki” mają za sobą nawet po kilka zabiegów, nim jeszcze zdążą zdmuchnąć 18 świeczek na torcie…

Jednym z największych „mitów” jest przekonanie, że tam, gdzie „niezideologizowana” edukacja seksualna jest powszechna, a środki antykoncepcyjne ogólnie dostępne, spada liczba zabiegów przerywania ciąży. Gdyby tak było, pierwsza bym jej z entuzjazmem przyklasnęła. 

Niestety, przykład krajów wysoko rozwiniętych, jak Francja, czy Anglia, nie potwierdza tego. Liczba aborcji utrzymuje się tam od lat na mniej więcej stałym poziomie (choć i sam seks i znaczenie owego „zabiegu” znacznie się przez te lata strywializowały – na zasadzie: skoro „mogę” to zrobić, a prawo mi tego nie zabrania, to znaczy także, że to, w gruncie rzeczy, „nic takiego” , ot, jeszcze jedna, dopuszczalna metoda ANTYKONCEPCJI). 
A więc dokładnie odwrotnie, niż twierdzą działaczki proaborcyjne: rzekomo, jeśli kobietom zezwoli się na przerywanie ciąży praktycznie na każde życzenie, to czując się „bezpiecznie” wcale nie będą chciały tego robić. Nic z tych rzeczy. Rosja, która ma dosyć liberalne przepisy, ma również najwyższy na świecie wskaźnik aborcji: 50 na każdy 1000 kobiet. (I dlatego żadna z owych pań nie krzyczy:”Rosjo, daj prawo do aborcji!” – imperium Miedwiediewa i tak już wymiera – również na AIDS.)

LICZBAMI zresztą manipulują obydwie strony sporu – w krajach, które mają bardziej „restrykcyjne” przepisy aborcyjne, organizacje „pro choice” celowo zawyżają rozmiary „podziemia aborcyjnego” (starając się przy tym usilnie wywołać w nas wrażenie, że cała rzecz odbywa się, jak przed wiekami, w brudnych norach „fabrykantek aniołków” – nie zaś, za sowitą opłatą, w antyseptycznych prywatnych gabinetach lekarzy). Z kolei ich adwersarze z ruchów „pro life” udają, że nie widzą tych wszystkich ogłoszeń o „bezbolesnym wywoływaniu miesiączki”, o czym tu już kiedyś pisałam…

Dr. Bernard Nathanson, który w młodości walczył o liberalizację prawa w USA, a po latach przeszedł na „jasną stronę mocy” tak opisuje tę strategię: „Jeżeli na przykład w całym kraju wykonano 250 tysięcy zabiegów, my mówiliśmy o 2,5 miliona…”

Biorąc to wszystko pod uwagę, prywatnie szacuję liczbę aborcji rzeczywiście wykonywanych w Polsce na jakieś 20-25 tysięcy rocznie. To dużo więcej, niż chcą źródła oficjalne, które mówią najwyżej o kilkuset tego typu przypadkach – ale i znacznie mniej, niż chciałyby nam wmówić organizacje feministyczne, które mówią o 200 tysiącach… 

Nawet przy zastosowaniu implantu antykoncepcyjnego (99,99% pewności) raz na 10.000 przypadków może się zdarzyć, że się zajdzie w ciążę. A więc nawet najdoskonalsza antykoncepcja nie zwalnia nas od myślenia i od odpowiedzialności za drugiego człowieka. I o tym także każda dziewczynka i każdy chłopiec (w ramach edukacji seksualnej) dowiedzieć się powinni. Choć wiem, że ludzie zdumiewająco rzadko stosują się do tego, co wiedzą…

A skąd się biorą te wszystkie problemy? Ano stąd, że nasza biologia coraz bardziej „nie nadąża” za zmieniającą się kulturą – i tak jak przed wiekami, 12-letnia dziewczynka i 15-letni chłopiec mogą zostać rodzicami, mimo że w naszym świecie sami są jeszcze „dziećmi”…

Postscriptum: A ostatnio nawet tak modelowo antyklerykalna gazeta, jak „Nie” (w artykule pod wiele mówiącym tytułem: „Świat się skrobie”) niechętnie przyznała, że pomimo wszelkich antykoncepcyjnych wysiłków spadek liczby aborcji na świecie jest wciąż prawie niezauważalny. 

„Szacunkowe dane mówią, iż w połowie lat 90-tych takich zabiegów było 19,9 mln rocznie, a w obecnej dekadzie – 19,7 mln. Z czego – to oczywiście nadal szacunkowe dane – około 8 milionów kobiet cierpi na komplikacje po zabiegu (…)” (NIE, nr 44/2009). Nie może być! Aż tyle?! A ja, głupia, ciemna dewotka, sądziłam, że aborcja to dziś już rutynowy, niegroźny zabieg, obojętny, lub nawet dobroczynny dla zdrowia…

A i tak cały czas się zastanawiam, czy naprawdę pomiędzy „edukacją seksualną” prowadzoną na zasadzie: „Nie róbcie tego, bo to GRZECH!” a taką, która mówi: „Wiemy, że i tak będziecie to robić i nic nie możemy na to poradzić – więc róbcie to przynajmniej tak, by było higienicznie i bezpiecznie!” NIE MA jakiejś „trzeciej drogi”? „Seks jest rzeczą zbyt ważną i zbyt piękną, żeby uprawiać go byle jak, z byle kim i byle gdzie!” Sama przeszłam właśnie taką…


109 odpowiedzi na “Mity edukacji seksualnej.”

  1. co ja na to ? powiem Ci, że masz dar, przede wszystkim rozpisywania się ! a co do artykułu, to tak szczerze powiedziawszy jestem przeciw seksu przed ukończeniem pełnoletności. W aktualnych realiach(czasach) jest mało wiarygodne, by 'nastolatkowie’ byli aż tak dojrzali na tym etapie. I przede wszystkim – bezpieczeństwo.pozdrawiam ;))

    1. Moje „rozpisywanie się” bierze się stąd, że nad niektórymi tematami myślę i pracuję przez kilka tygodni (lub nawet miesięcy – pierwszy szkic do tego tekstu nosił datę z maja :)) – i stopniowo dopisuję różne uwagi, które mi jeszcze przyszły do głowy. 🙂

  2. Nie wiem, czy jest na to jakoś złoty środek. Z jednej strony, edukacja seksualna powinna istnieć, przynajmniej na poziomie podstawowym – tylko po to, by obalić pewne mity. Wśród nastolatków krążą różne fałszywe informacje, np. że za pierwszym razem nie można zajść w ciążę. Z tym trzeba walczyć. Z drugiej strony, nie chciałbym, aby seks był traktowany jak zabawa dla nastolatków, bo z pewnością nim nie jest…Co do aborcji – nie będe powtarzał, zapraszam do mnie, do jednej z pierwszych notek – link na końcu. Ciekaw jestem, co o tym myślisz.Przy okazji – śmieszą mnie informacje o ograniczonej skuteczności środków antykncepcyjnych, uzyte jako argumenty przeciw antykoncepcji. To tak, jakby stwierdzić, że nie warto używać spadochronów, bo mogą się nie otworzyć ;)http://nitager.blog.onet.pl/Krotka-rozprawa-o-zabijaniu-cz,2,ID223990985,DA2007-06-28,n

    1. Ps. Jeśli chodzi o spadochrony, to, mówiąc ściśle, w pewnych sytuacjach ich używanie nie ma sensu – np. w samolotach pasażerskich. 😉 Ale oczywiście ta analogia nie dotyczy antykoncepcji. Mitów wśród młodzieży krąży całe mnóstwo (słyszałam i takie rewelacje, jak to że żeby nie zapłodnić dziewczyny, mężczyzna musi wcześniej wziąć bardzo gorącą kąpiel; wystarczy po stosunku energicznie poskakać; a najłatwiej o dziecko podczas miesiączki-na wszelki wypadek mówię, że to wszystko nieprawda:)) – i na pewno trzeba je obalać. Ale warto również mieć świadomość, że ANTYKONCEPCJA to jeszcze nie wszystko…

      1. Ale zeby te mity obalać nalezy młodzież poprostu uswiadamiać. Jak tego nie potrafią rodzice bo są zacofani to powinna robic to szkoła i przygotowany do tego nauczyciel (ale nie katecheta mówiący ze po zazyciu tabletek wyrasta broda i wąsy i ze jedyny dobry sposób to „watykańska ruletka”). Kiedys wpadła mi w ręce typowa gazeta dla nastolatek. W kąciku porad były pytania – groza wiało. Najlepsze było pytanie – czy jak wypierze dziewczyna majtki z męskimi gaciami to może zajść w ciążę. I jeszcze jedna uwaga, aborcji jest z pewnościa o wiele więcej jak podajesz. Ostatnio wyczytałam ze w Anglii w ciagu roku poddało się aborcji ok. 30 tys. Polek i to były dane dotyczace zabiegów w szpitalach. A ile było na zabiegu prywatnie?To tylko Anglia a Ukraina, a Czechy, a Słowacja, a Niemcy a w końcu prywatne gabinety w Polsce?

        1. Ok, a więc dorzućmy jeszcze ze 75 tysięcy (będę hojna w szacowaniu) – choć aborcje dokonane za granicą liczą się do TAMTEJSZYCH statystyk, Olu – wszystko to razem daje nam ok. 100 tysięcy, a więc tak jakoś o połowę mniej, niż chcą feministki. A jeśli w innych krajach jest tych aborcji (przy BARDZO liberalnych przepisach i pełnej refundacji z budżetu) ok. 200 tys. rocznie, to zwyczajnie niemożliwe jest, by tyle samo ich było w Polsce, gdzie i prawo jest bardziej restrykcyjne i koszty trzeba ponieść. Prawda? Zresztą, nawet gdyby te nieszczęsne 200 tysięcy było prawdą, to moje podstawowe pytanie pozostaje w mocy: CO, tak naprawdę, zmieniła ta cała edukacja seksualna? (Skoro i „u nas” i „u nich” jest tyle samo aborcji, co było?) A przecież mówiono nam (i ciągle się mówi): „Jeżeli naprawdę nie chcecie aborcji, trzeba wprowadzić wszędzie antykoncepcję!” Przykro mi, ale to po prostu NIE DZIAŁA. Jedyny bardzo pozytywny efekt, jaki mi przychodzi do głowy, jest taki, że obecnie mamy w Europie (poza Rosją) i USA o wiele mniej zakażeń HIV. Ale i tak niedobrze, że wiele kobiet, które biorą pigułkę, zapomina przy tym o dodatkowym zabezpieczeniu przed AIDS podczas przypadkowego seksu. Czują się „bezpiecznie” – jak gdyby niechciana ciąża była jedynym zagrożeniem, jakie należy w tej sytuacji brać pod uwagę. Ps. Ostatnio na „Frondzie” pokazano jeszcze jeden ciekawy sposób omijania naszego prawa (widzisz, nawet oni nie wierzą w oficjalne dane). Wystarczy otóż nie założyć kobiecie karty ciąży w pierwszych 10-12 tygodniach. Nie ma karty – nie ma ciąży. I nie ma, rzecz jasna, ewentualnej aborcji…

          1. Ps. A co do tych mitów, to jeden z „lepszych” jakie słyszałam, dotyczy tego, że nie należy kąpać się w basenie, z którego korzystają również mężczyźni – bo mogą tam być jakieś „żywe plemniki.” Nieśmiertelne są chyba również pytania o to, czy można korzystać ze wspólnej muszli klozetowej (albo wanny) oraz czy można zajść w ciążę w wyniku seksu oralnego (na wszelki wypadek dodam jednak, że WHO zaleca również taki seks – z nieznajomym – uprawiać w prezerwatywie, z uwagi na zagrożenie AIDS). Aż dziw bierze, że nasze dzieciaki nie wierzą już, jak dawniej, że dzieci rodzą się na skutek pocałunku (a może jednak?:)) albo siedzenia na tym samym krześle, na którym wcześniej siedział jakiś facet…:)No, normalnie, kiedy się czyta takie rzeczy, można dojść do wniosku (niczym Nelly Rokita), że właściwie wystarczy tylko dmuchnąć, żeby być w ciąży. Ale skoro to jest coś, co (rzekomo) każda głupia potrafi, to ciekawe, skąd się biorą potem te wszystkie problemy z poczęciem, nawet u zupełnie zdrowych osób? Nieznajomość podstaw fizjologii czasami mnie aż poraża. „Już miesiąc temu odstawiłam pigułki anty, a dziecka jak nie ma, tak nie ma.” No, tak – nikt jej zapewne nigdy nie tłumaczył, co trzeba zrobić, gdy się CHCE mieć dziecko – uczono ją tylko, jak się przed tym zabezpieczyć…I to też jest niedobrze.

        2. Wąsy i broda przedstawiane jako działanie uboczne tabletek antykoncepcyjnych to jeszcze małe piwo. Jego Nieomylność biskup Frankowski powiedział kiedyś „Polskę można seksem zabić!”…

          1. O, Jezu… (Przepraszam, ale znów mi się wyrwało…). Nie wiem, czy się śmiać czy płakać wobec tego… o ile to prawda. On to mówił POWAŻNIE?! No, popatrz, a mnie, ciemnej, zakonnej wychowance, seks kojarzył się zawsze raczej z dawaniem życia niż z jego odbieraniem… Zabić Polskę seksem… Piękne…:) Co to, my jesteśmy jak te małe ryjówki, które przez całe swoje dorosłe życie (krótkie, bo krótkie – chyba ok. 10 dni) kopulują bez snu i jedzenia, aż wreszcie padają z wyczerpania?:)

          2. Co napisano piórem, nie wyrąbiesz i toporem…Przejrzyj sobie roczniki Naszego Dziennika. Znajdziesz tam jeszcze lepsze „odkrycia” Nieomylnych…Przy całym szacunku dla wiary i religii (jestem ateistą) oraz dla możliwości palnięcia głupstwa przez każdego (jestem tolerancyjny), tu jednak gruchnąłem śmiechem. Powtórzę za Krasickim „…Godna litości ułomność człowiecza…”.

          3. Nie czytuję „Naszego Dziennika” (z reguły) ale chyba zacznę, skoro to, jak widzę, całkiem zabawna lektura. 🙂 A skoro już zacząłeś Krasickim (który zresztą biskupem był:)), to ja tak samo skończę: „Szanujmy mądrych, przykładnych, chwalebnych – śmiejmy się z głupich, choć i przewielebnych!” Szczerze mówiąc, nie wiem, czy Cię za takie „kwiatki” przepraszać, czy się za nie wstydzić, czy z nich śmiać – ale zaczyna mi się wydawać, że wobec takich pokładów „poświęconej głupoty” tolerancyjni ateiści muszą wykrzesać z siebie naprawdę dużo dobrej woli wobec wierzących…

          4. Wstydzić się nie musisz. Ani tym bardziej przepraszać… Nie Twój błąd wytknąłem..Ja czytam, praktycznie, całą prasę katolicką. Uwierz mi, że warto. Z tym, że Ty, osoba bardzo światła i powinnaś znać to, co piszą Twoi współplemieńcy. Tak na marginesie dodam, że Nasz Dziennik jest jedną z bardzo niewielu gazet, która ma całkowicie polski kapitał…

          5. Takiej prasy nie czytam, chyba że jakies przedruki ale za to bardzo lubię słuchać ….RM. To jest lepsze jak najlepszy kabaret, jak jakies fale zanikają to to zawsze jest słyszalne a do tego uratowało nas…od mandatu. Jechalismy samochodem, radio grało (a tylko RM było słyszalne) a tu za zakrętem stali. Było troche więcej na liczniku niż powinno, zatrzymali wiec troche dla rozładowania atmosfery zaczęłam nawijać że takiego poboznego radia słuchamy i takie tam bzdety. Mandatu nie dali, punktów nie odebrali ale pod jednym warunkiem – przestaniemy tego słuchać.

          6. Zgadzam się – mnie RM nadawało nawet w zepsutym radiu… 🙂 Ale ja go nie lubię – wiem, że bywa czasem zabawnie (jak wtedy, gdy jakiś zakonnik tłumaczył na antenie, jak to mąż powinien oddawać się żonie – mniejsza o szczegóły, ale skąd on to wie? Jeśli faktycznie żyje w czystości, to nie powinien wiedzieć:)), ale nie wiem, co to radio ma w sobie, że potrafi ogłupić tylu niegłupich ludzi. Domyślam się tu jakiejś psychomanipulacji, więc wolę się trzymać z daleka…

          7. No, to już rozumiem, dlaczego w RM pod hasłem „Przegląd prasy POLSKIEJ” odbywa się wyłącznie czytanie artykułów z „Naszego Dziennika.” 😉 W innych okolicznościach bym się może i ucieszyła, bom szczera patriotka, ale niestety obawiam się, że „polskość” (a tym bardziej „katolicyzm”) w wydaniu o. Rydzyka raczej nam chluby nie przynosi… Wolę „Tygodnik Powszechny”, może jeszcze „Gościa Niedzielnego” i „Frondę” (w celu zmierzenia się z radykalniejszymi poglądami). A „Rydzykowi” to nie moi 'współplemieńcy’ – raczej bardzo odlegli kuzyni…;) Oni by mnie powiesili na suchej gałęzi…

  3. Skoro wszelkie usiłowania, skrajne nawet, restrykcyjne czy liberalne prowadzą do podobnych rezultatów, to znaczy nie ograniczają liczby aborcji.To może zamiast jałowych wysiłków, zamknąć wieko tej trumny. Natura poradzi sobie sama z tym problemem najskuteczniej. Myślę że to jest ta inna droga.Uświadamiać nie uświadamiać, zakazywać nie zakazywać,dywagacje zbędne.Tysiące lat jakoś ludzkość i natura dawała sobie radę z tym problemem.Przestańmy się martwić i uszczęśliwiać innych zajmijmy się sobą, Świat stanie się lepszy. Wiem z doświadczenia człowiek pozostawiony sam sobie zachowuje się racjonalniej, pomijając wyjątki.

    1. Hmmm…Być może masz rację. A może nie. 😉 Wiesz, to mi przypomina historię pewnego leśniczego, znajomego moich rodziców, który miał pięcioro dzieci: czterech synów i córeczkę. Chcąc je wszystkie nauczyć pływać, wypłynął łódką na sam środek jeziora – i powrzucał je jak koty do wody. Broniąc się instynktownie przed śmiercią, nauczyły się wprawdzie pływać, ale…córka przez wiele lat miała do ojca pretensje: „Rozumiem, synów miał kilku, ale ja byłam tylko jedna… Nie żal by mu było, gdyby nie zdążył mnie wyłowić?” Widzisz, boję się, że pozostawiając wszystko „naturze” zachowujemy się – trzymając się przenośni Nitagera – jak ludzie, którzy każą innym wyskoczyć z samolotu, ale… bez spadochronu.

      1. Ja też być może, na dwoje babka wróżyła …..? Nie w tym rzecz. Chcę powiedzieć to są tematy zastępcze skoro nie ma nowych idei zapładniających myśl ludzką , zajmujemy się drobiazgami . Dobrze, dobrze już słyszę słowa, argumenty jak głazy ciężkie. Nie będzie to miało żadnego wpływu na zmiany proporcji pomiędzy tlenem a dwutlenkiem węgla w atmosferze co ma rzeczywisty wpływ na huragany i powodzie (powszechne ocieplenie). Pozdrawiam z szacunkiem.

        1. Nie zamierzam wytaczać przeciw Tobie ciężkich argumentów. 🙂 Powiem tylko, że od stuleci myśl ludzka obraca się wokół kilku (i ciągle tych samych) tematów. A tym bardziej dzieje się to wśród blogerów: wszyscy piszemy mniej więcej o tym samym. 🙂 Postanowiłam jednak zamieścić tu ten post (z dawna już przygotowany), ponieważ zdawało mi się, że logicznie dopełnia on tekst poprzedni. Nie przejmuj się – pojutrze pojawi się tutaj coś zupełnie innego. Pozdrawiam z sympatią.

    2. Z aborcja jest tak jak z prohibicja w Stanach albo kartkami na wódkę u nas. Był zakaz, były kary a ludzie pili na potegę o wiele więcej jak w okresie kiedy zakazu nie było.

  4. Myślę, że edukacja seksualna powinna być pogłębiona – warto poruszyć takie tematy jak intymność i oddanie się małżonków, wierność jednemu partnerowi, wpływ przedmałżeńskich kontaktów seksualnych z innymi partnerami na budowanie intymnych relacji w małżeństwie. Myślę, że potrzebne jest propagowanie wartości czystości przedmałżeńskiej, gdyż obecnie młodzi, którzy jeszcze nie „zaliczyli” pierwszego razu są postrzegani jak staroświeccy dziwacy. Pozdrawiam 🙂

    1. Myślę, że masz rację, Jerzy. Warto byłoby jakoś wesprzeć tych, którzy w dzisiejszych czasach chcą „płynąć pod prąd.” Bardzo mnie ucieszyło, kiedy podczas dyskusji na analogiczny temat na innym blogu pewien agnostyk ze Szkocji opowiadał się także za uczeniem młodzieży, jak się wyraził „panowania nad sobą.” Być może mieszkając w tej „nowoczesnej Europie” zdążył się już dosyć napatrzeć na to, do czego może prowadzić jego kompletny brak. Żeby nie było, że jest to tylko wymysł tych „zacofanych chrześcijan.” 🙂

  5. Wiek „zezwolenia” na seks według mnie ważny jest tylko w sprawie pedofilii, ponieważ nie ważne co będzie stało w kodeksach młodzież i tak kochać się będzie. Ja i mój narzeczony straciliśmy dziewictwo będąc wybitnie nieletni, minęło parę lat, teraz wychodzę za tego chłopaka za mąż i jestem bardzo szczęśliwa. (Nie byłam i nie jestem w ciąży.) Teraz jestem dorosła, mogę spojrzeć z dystansu na to, co wydarzyło się kiedyś. Wiem, że dużo ryzykowaliśmy z powodu braku 100% pewności co do zabezpieczenia, ale to się wtedy nie liczyło i nie będzie się liczyć dla młodzieży np. gimnazjalnej. Widzę w tym wielką, naprawdę wielką winę rodziców! Przecież nie trzeba religii, by uczyć swoje dziecko szacunku do drugiego człowieka, odpowiedzialności, umiejętności przewidywania skutków własnych czynów. Rodzice krzywdzą swoje dzieci puszczając je „samopas” w zły świat nie dając im wcześniej najważniejszych umiejętności. Moja mama bardzo mnie kochała, ale nigdy nie porozmawiałyśmy poważnie o związkach, seksie… O tyle dobrze, że sama z siebie byłam na tyle rozsądna, że sobie z tym poradziłam i nikt na szczęście mnie nie skrzywdził. Ale co z tego, skoro codziennie wiele dziewczyn jest krzywdzonych, ponieważ NIKT w domu nie nauczył ich, że powinny się szanować, a seks to coś, co powinno się dziać między ludźmi, którzy się kochają, a nie mają „nagłą potrzebę”.NIBY natura sobie radzi, NIBY ludzie są rozsądni, ale popatrzmy na współczesną popkulturę. Młodzi ludzie są pod bardzo silnym wpływem reklam, filmów i teledysków epatujących złymi wzorcami wykorzystania własnego ciała, zmysłów. Ktoś musi ich nakierować na dobrą drogę, wytłumaczyć że wszechobecne wzorce nie zawsze są dobre. Młody człowiek sam sobie z tym nie poradzi!Tak więc bardzo zależy mi na edukacji seksualnej jako takiej, w domu, w szkołach. Nie możemy powiedzieć po cichu liczyć na to, że dziewczynka niejako „sama z siebie” stwierdzi, że modelka z teledysku nie jest dobrym wzorem. W końcu jest takie pojęcie jak „wychowanie”. Uważam, że obecnie zbyt wielu młodych ludzi jest „rzuconych na pożarcie” twórcom popkultury, ponieważ nikt ich nie nauczył jak powinni poprawnie reagować. Zawsze będę w tym temacie bronić młodych.

    1. Masz rację, Shee – nie powinno się zostawiać młodych ludzi samych sobie, licząc na to, że w dzisiejszych czasach, w dobie Internetu, „sami sobie z tym poradzą”. Zwróciłaś też uwagę na bardzo ważną rzecz, pośrednio związaną z tematem – postrzeganie (własnego) ciała przez młodzież. Kiedy surfuję po Sieci, przeraża mnie np. ilość blogów (prowadzonych przez nastolatki), propagujących anoreksję jako styl życia. Te dziewczyny naprawdę sądzą, że w ten sposób zbliżą się do „ideału piękna”, jakim są modelki. Nie wiem, jaka w tym „zasługa” także nienaturalnie chudej lalki Barbie. Swego czasu czytałam, że pewien lekarz sugerował zastąpienie tych laleczek lalką mającą normalne KOBIECE kształty – niestety jego pomysł przeszedł bez echa. Pojawiły się za to lalki wyglądające jak…prostytutki – a ich producent cynicznie stwierdził, że „symbolizują one wszystko, czym te dziewczynki chcą być.” Ja tam nie wiem, ale kiedy miałam 7, 9, czy 11 lat nie marzyłam o tym, by zostać prostytutką… U chłopców natomiast to naturalne zainteresowanie ciałem przybiera niekiedy formę „pakowania” na siłowni, które może także być rujnujące dla ich zdrowia. I także o tego typu problemach należałoby z młodzieżą rozmawiać, nim będzie za późno.

      1. A jeśli się komuś wydaje, że takie tematy, jak anoreksja czy kompleksy na tle własnego ciała (za mały biust, za mały penis…) nie mają absolutnie żadnego związku z „edukacją seksualną” to niech się lepiej zastanowi. Niektóre badania pokazują nawet wyraźny związek pomiędzy anoreksją a „ucieczką od dorosłości” (dziewczęta nie miesiączkują i nie nabierają kobiecych kształtów) a nawet wcześniejszym molestowaniem seksualnym („jeśli nie będę wyglądać jak kobieta, on mi tego nie zrobi…”).

  6. Jest trzecia droga – wiedza oparta na faktach. Zachęcanie do zdobywania wiedzy, wyciągania wniosków a przede wszystkim uczenie odpowiedzialności za swoje czyny.

  7. Aborcja nie jest tylko efektem ubocznym nieostrożnego seksu. Jest czymś autonomicznym, a seks tylko narzędziem. Seks to seks, a aborcja to aborcja. Trzecią drogą jest afirmacja posiadania rodziny i dzieci – nieważne, czy te dzieci powstają w wyniku dzikiego seksu liberalnego, uświadomionego seksu liberalnego, czy pełnego łaski i godności seksu katolickiego.

    1. Niestety, Dibeliusie, WYDAJE MI SIĘ (ale może mi się tylko wydaje) – że aborcja bardzo często (nie mówię, że ZAWSZE, są i inne przyczyny, społeczne i ekonomiczne) JEST produktem ubocznym nieodpowiedzialnego seksu. (Po prostu dlatego, że dzieci – wyłączając in vitro – na ogół biorą się z seksu.:)) Zwłaszcza wśród ludzi bardzo młodych („Wszystko inne zawiodło?Zapomniałam wziąć pigułkę? Nie ma strachu, zawsze pozostaje jeszcze ABORCJA!”). Przyznam Ci się szczerze, że byłam trochę zażenowana determinacją, z jaką matka tej „słynnej” 14-latki z Lublina walczyła o aborcję dla córki, nawet po tym, jak wyszło już na jaw, że to nie był żaden gwałt, tylko „normalne” współżycie dwojga nastolatków. Było jej pewnie wstyd, że „Agata” zaszła w ciążę, zanim matka zdążyła ją uświadomić, nie dziwota więc, że próbowała pozbyć się „problemu” sposobem starym jak świat…

  8. Ja myślę, że jest taka „trzecia droga”. To nauczenie dzieci i młodzież szacunku do wszelkiego życia, współczucia i odpowiedzialności za słabsze istoty. Osobiście za najlepszy przykład mogę podać tu naukę szacunku do przyrody i zwierząt. Dziecko widząc jak rodzice opiekują się np. kociakiem (i samo w tą opiekę wciągane) uczy się szacunku do życia. Oczywiście wtedy kiedy zwierzątko jest traktowane jako „członek rodziny” a nie zabawka lub rzecz! Czy młody człowiek, który nie wyobraża sobie skrzywdzenia zwierzęcia będzie miał sumienie uśmiercić dziecko, choćby jeszcze nie narodzone? Niestety – w większości właśnie przez traktowanie zwierząt jak rzeczy dzieci uczą się że słabszymi można pomiatać i robić z nimi co się chce. Mam czwórkę zwierząt – wszystkie odebrane małoletnim katom lub porzucone! I mam rocznego synka, który już uczy się traktować to stado jako swoich „braci mniejszych”. I spotykam się ciągle z wrogimi komentarzami ludzi na temat mojego „dziwactwa”. A smuci mnie fakt, że chodząc na msze tylko 2 (!) razy przez całe życie usłyszałam piękne kazanie o poszanowaniu przyrody… Grzmiąc o piekle i grzechu nie naprawi się zła, bo to może uczynić tylko i wyłącznie żywy przykład. Przykład szacunku, odpowiedzialności i opieki. Tego życzę skłóconemu i walczącemu o hasła społeczeństwu.

    1. Trzecią drogą jest jak zwykle ŚWIADOMOŚĆ. Jednak do Świadomego społeczeństwa droga jeszcze daleka. Obecnie ludzie mają w sobie wystarczająco dużo religijności aby nienawidzić, a za mało aby kochać. Jak ta tendencja się odwróci, to i problem aborcji będzie mniejszy.

      1. Religijność, która nie pomaga ludziom KOCHAĆ, ale podsyca w nich „naturalne” tendencje do NIENAWIŚCI nie jest prawdziwą religijnością. Rzekłam. 🙂

        1. Czy MIŁOŚĆ potrzebuje jakiejkolwiek religii? Czy potrzebuje dogmatów i obrzędów i hierarchicznej biurokracji?

          1. Nie wiem.:) Wiem tylko, że Bóg jest miłością – i że ludzie mają prawo do tego, by przychodzić na ten świat z miłości, nie „z przypadku” – jakkolwiek głupio i idealistycznie to brzmi.

          2. Zupełnie nie potrzebuje, ludzie niewierzący też sie kochaja, też maja dzieci i wcale nie sa gorsi. A co ma miłość do religii?

          3. Olu, nigdy i nigdzie nie twierdziłam, że niewierzący są „gorsi”. Każdy, kto potrafi kochać, ZNA Boga, choćby nawet był zagorzałym ateistą. A kto nie umie kochać swoich bliźnich, nie zna Boga, choćby nawet latał do kościoła trzy razy dziennie. Wystarczy?:)

          4. Dla mnie ma, dla Ciebie nie musi. 🙂 Chodziło mi tylko o to, że ludzie nie dzielą się na lepszych i gorszych według tego, czy wierzą w Boga czy też nie, tylko czy kochają bliźnich, czy nie – w tym zawiera się sedno każdej „wiary”. W tym sensie ci, który „modlą się pod figurą, a diabła mają za skórą” są bardziej NIEWIERZĄCY od tych, którzy otwarcie deklarują ateizm. Ps. Czy musisz mnie chwytać za każde słówko, które napiszę?:)

    2. Wiesz, zgadzam się ze wszystkim, co napisałaś o szacunku, odpowiedzialności i opiece (a swoją drogą, zastanawiam się, czy opieka nad małymi zwierzątkami nie byłaby dobrym wstępem do „wychowania seksualnego” dla dzieci 7-9-letnich? W końcu przychodzimy na świat tak samo, jak wszystkie inne ssaki…Nastolatkom zaś należałoby – w ramach pracy domowej – powierzać już opiekę nad ludzkimi maluchami… Uczyłyby się wówczas, że seks niekiedy miewa poważne konsekwencje – ale nie tylko. Zastanawiam się, czy tyle przypadków maltretowania dzieci – także wśród ludzi młodych i zdawałoby się, wykształconych – nie bierze się po części i z tego, że wszyscy dziś wiedzą, „jak się robi dzieci” – ale nikt im np. nie tłumaczy, dlaczego niemowlęta płaczą i jak sobie z tym fantem poradzić…). Jest też prawdą, że jeśli ktoś krzywdzi zwierzęta, to bardzo prawdopodobne jest, że tak samo będzie postępował z ludźmi… Ale nie zawsze, niestety, można powiedzieć odwrotnie. Bywają ludzie, którzy BARDZIEJ kochają zwierzęta, niż innych ludzi.

      1. To prawda, że niektóre osoby bardziej kochają zwierzęta niż ludzi. Chyba dlatego, że od ludzi doznali pogardy, przykrości, oszukano ich i skrzywdzono… Jednak takie trochę zdziwaczałe osoby raczej nie krzywdzą ludzi, ale się izolują i zamykają we własnym świecie. Ciężko mi sobie wyobrazić aby kobieta „kociara” lub np. pokazany niedawno w TV pan, który opiekuje się jeżami – mogliby skrzywdzić bodaj podrzucone im niemowlę. Dziecko z początku (przepraszam jeśli kogoś urażę) bardziej właśnie przypomina zwierzątko, nie powie nam czego chce, aby go zrozumieć trzeba bacznej uwagi i cierpliwości. Co do szkolnego wychowania seksualnego, niestety uważam, że szkoła nie ukształtuje właściwej wrażliwości i poczucia obowiązku, niezależnie od tego jakby się nauczyciele starali i jaki byłby program. Takie uczucia wynosi się tylko z domu. Dziecko 7 letnie ma już osobowość, na którą najbardziej wpłynął PRZYKŁAD rodziców (nie nauki i nie słowa). I po kilku godzinach w szkole wraca do domu gdzie nadal największym wzorcem jest rodzicielski PRZYKŁAD. Wskazane byłoby pokazać dzieciom w szkole, jak należy się opiekować choćby właśnie maluchami zwierzęcymi, pokazać ile to może dać radości i dumy. Wskazane byłoby zachęcanie starszej młodzieży do wolontariatu np. pomagania potrzebującym młodym mamom… Jednak do tego musiałby się zmienić cały program edukacji, to nie kwestia wychowania seksualnego. Dzieci nie maja czasu, gnane z jednego przedmiotu na drugi, przeładowane pracami domowymi, często jeszcze korepetycjami… Uczone przez dom, media, szkołę przede wszystkim „wyścigu szczurów”. Dopóki pieniądze i kariera będą najwyższą wartością szkole pozostaje w kwestii seksu jedynie techniczny instruktaż. Niestety 🙁

        1. Masz rację – więc jedyne, co nam pozostaje, to stary, dobry, rodzicielski PRZYKŁAD właśnie. Przykład wzajemnej troski, odpowiedzialności, wierności i czułości, to chyba najlepsze „wychowanie seksualne” jakie można dać dziecku. Moi rodzice zawsze twierdzili, że lepiej, by dzieci widziały, jak się rodzice przytulają i całują (oczywiście bez przesady), niż jak się biją i kłócą. I to samo próbujemy przekazać naszemu synkowi – kiedy zdarza nam się czasem pokłócić, maluch stara się nakłonić nas, byśmy się pocałowali. 🙂

  9. Mądzrze brzmi to co piszesz, właściwie z większością zdań tego tekstu się zgadzam. Sprostuję tylko, że wspomniany „pomysł Sowińskiej” zrodził się nie w głowie p. Sowińskiej, tylko w głowie dziennikarzy, relacjonujących jej wypowiedź.W każdym razie: podziwiam rozsądek i pozdrawiam!

    1. Możliwe, że nie ona to wymyśliła – jednak później pomysł był firmowany jej nazwiskiem. Nie zmienia to wszakże meritum sprawy, prawda?

  10. Z edukacją seksualną jest tak jak z edukacją matematyczną (czy jakąkolwiek inną) – wszyscy ją przechodzą, ale mało kto po szkole potrafi rozwiązać prosty układ równań 🙂 Czy to wina „bezużytecznej” wiedzy czy może ludzi i ich „zainteresowania” tematem?

    1. Masz rację, coś w tym jest. 🙂 Ale kto z nas, tak naprawdę, może powiedzieć o sobie, że jest w tych sprawach „fachowcem”? Ksiądz będzie mówił o „grzechu” (bo on zna tę sferę życia ludzkiego głównie z konfesjonału, a więc raczej od tej ciemniejszej strony), lekarz o przebiegu erekcji, edukator o antykoncepcji, psycholog o różnicach pomiędzy płciami, seksuolog o nerwicach, etnolog o obyczajach różnych ludów, poeta i rzeźbiarz o pięknie ciała ludzkiego, prostytutka o upodobaniach, małżonkowie o codzienności… A ludzka seksualność jakoś wymyka się im wszystkim. Może więc tego typu zajęcia powinny być jak najbardziej INTERDYSCYPLINARNE, ukazywać różne punkty widzenia? Bo przecież moje ciało to ja sam(a). To coś o wiele więcej, niż „budowa męskich i żeńskich narządów płciowych.”

      1. Ps. Właśnie znalazłam ciekawy cytat z Alberta Camusa: „Szkoła przygotowuje dzieci do życia w świecie, który nie istnieje.:)

    2. Z edukacją matematyczną jest jeszcze gorzej niż z seksualną. Jest to wynik przymusowego obniżania poziomu wiedzy ogólnej. Przecież głupcami lepiej się rządzi. Juz to kiedys przerabialiśmy (vide-szkoły w zaborze carskim, czy himmlerowski zakaz nauczania pisania i czytania dla podludzi)…A dziś nasz wspaniały Trybunał Konstytucyjny wprowadził przymus religijny twierdząc, że doliczanie do średniej oceny z religii (przedmiotu nieobowiązkowego) jest zgodne z Konstytucją. Następnym krokiem będzie wprowadzenie obowiązku uczestnictwa w mszach i uzaleznienie od tego wypłaty za wykonaną pracę (też to już było). No to ja zwinę manatki z takiego zdurniałego i klerykalnego kraju. Tylko to mi pozostało… Nie mam zamiaru mieszkać tu, gdzie lada momenŧ zapłoną stosy drewna (święconego). I to w imię tzw. Boga…

      1. Oj, uderzasz w tony alarmistyczne… 🙁 Gdybym chciała pozostać w tym samym tonie polemiki, mogłabym teraz napisać, że równie prawdopodobne jest, że niebawem w „oświeconej” Europie zapłonie stos złożony z krzyży zdjętych ze szkolnych ścian, na którym – w charakterze Bogini Rozumu – radośnie pląsać będzie naga posłanka Senyszyn. A to wszystko w imię tzw. „postępu i tolerancji.” 😛 Mogłabym tak napisać, ale ostatnio mam coraz mniej czasu na takie głupoty. 🙂 Więc tylko zamiast tego napiszę, że zawsze uważałam, że w szkołach publicznych religię/etykę powinno zastąpić wspólne dla wszystkich RELIGIOZNAWSTWO (patrz: odnośny post), bo poziom WIEDZY RELIGIJNEJ jest zatrważająco niski zarówno wśród wojujących ateistów (przewodniczący Episkopatu Holandii kiedyś opowiadał, że ludzie czasem zwracają się do niego per „księże kanibalu”, ponieważ nie wiedzą już, co znaczy słowo „kardynał”:)) jak i wśród gorliwych katolików (ostatnio na „Frondzie” wyczytałam, że islam to nic innego, jak szatańska sekta…). A wiadomo, że poziom wzajemnej nienawiści i uprzedzeń jest odwrotnie proporcjonalny do poziomu wiedzy. Na każdy temat zresztą. A wielebny Giertych zrobił nam-wierzącym niedźwiedzią przysługę…

        1. Na temat wiedzy religijnej nie będe dyskutował. Nie moja to działka. Jednak obowiązkowe uczęszczanie na lekcje religi katolickiej (innej w naszych państwowych szkołach wykładac nie wolno, spójrz w rozporządzenia MEN), to jest jawne pogwałcenie zasady rozdziału kościoła i państwa. Ku zgrozie tzw. katolików (nie myl z ludźmi wierzącymi) mamy demokratyczne państwo prawa, a nie jakąś klerykalną kolonię Watykanu. Dlatego nie powinno być jakichkolwiek symboli religijnych tak w urzędach jak i w szkołach. Relatywne podejście do prawa jest naszą chorobą. Toczy nas ona od wieków. Dlatego postaram się wyemigrować z tego kraju. Nie ma tu miejsca dla ludzi wolnych. Gdy przeczytałem orzeczenie TK w sprawie obowiązkowego przymusu religijnego w szkołach postanowiłem dać dyla z kraju, który wymusza wyznawanie jedyniesłusznej wiary… Już to przerabialiśmy. Wyszło bokiem. A może nie spalono Jana Husa? A może Giordano Bruno zmarł ze starości?

          1. Ojojoj… A tak było miło…:( A może towarzysze hiszpańscy (ani mniej ani bardziej okrutni od prawicowych siepaczy Franco) czy latynoamerykańscy nie gwałcili i nie torturowali zakonnic? A może w imię „równości i braterstwa” po Rewolucji Francuskiej nie zamordowano miliona osób? A może… Naprawdę chcesz dyskutować w ten sposób? Ja nie chcę. Przykłady skrajne rzadko są DOBRYMI przykładami. I stanowczo protestuję przeciwko określaniu mianem ludzi „wolnych” jedynie „wolnych od religii” – jak gdyby wybór teistyczny zakładał zniewolenie umysłu. Ja nie zamierzam (na razie) emigrować „z tego kraju” natomiast życzyłabym sobie żyć w takiej Polsce i w takiej Europie, w której ateiści nie czuliby się obywatelami drugiej kategorii, ale by i wierzący nie musieli kryć się ze swoim światopoglądem w katakumbach. Czego i Tobie i sobie życzę. I mam nadzieję, że jednak nie będziesz musiał stąd uciekać.Myślę, że „tolerancja” rozumiana jako „rób to w domu po kryjomu” nie jest prawdziwą tolerancją – co zresztą sama lewica świetnie wykorzystuje w walce o prawa gejów. Wybacz dewotce, ale trudno mi zrozumieć w imię czego (poza pragnieniem „świętego spokoju religijnego”) kwestie światopoglądowe miałyby być głębiej zepchnięte w sferę prywatności, niż seksualne?:) A o sprawie Giordana Bruna będę też jeszcze pisała – z tym, że nie wiem, kiedy, bo zarobiona jestem…:)

          2. A jeszcze w sprawie religii w szkole. Tu gdzie mieszkam (Dolny Śląsk) spory odsetek stanowią prawosławni oraz przedstawiciele innych wiar. Zgodnie z obowiązującą interpretacją prawa (vide-rozporządzenia) oni MUSZĄ uczęszczać na wykłady prowadzone przez katolickich wykładowców. Jeżeli, jako osoba wykładająca i znająca historię, nie wiesz, że demokratyczne państwo prawa jest NEUTRALNE jeżeli chodzi o światopogląd i nie wyróżnia żadnej wiary, to mówi się trudno… Ale pozdrawiam Cię serdecznie i pozostaję w szacunku dla Ciebie…

          3. Racja. Państwo jest neutralne światopogladowo tylko jakos o tym sie zapomina.

          4. Jeżeli muszą uczęszczać na zajęcia Z RELIGII (no, z edukacją seksualną też może być problem:)) to podzielam Twoje oburzenie – natomiast sformułowanie „zajęcia prowadzone przez katolickich wykładowców” zabrzmiało mi tak, jakby katolik nie mógł (z zasady) uczyć „innowierców” matematyki czy historii. 🙂 Mam nadzieję, że nie o to Ci chodziło. Co do idei neutralności światopoglądowej państwa nie mam jasno wyrobionego zdania – po prostu zbyt często wydaje mi się, że obecnie wprowadzana w życie forma tejże UPRZYWILEJOWUJE osoby bezwyznaniowe w przestrzeni publicznej. (Co, na przykład mam zrobić, jeśli ktoś poczuje się „do głębi urażony” symbolem religijnym który będę miała na szyi, np. w pracy? Nie wiem, czy w imię obrony „świeckości” powinnam go zdjąć? I nie są to bynajmniej pytania wzięte z sufitu. Pewnej brytyjskiej pielęgniarce wręczono wymówienie za to, że nosiła krzyżyk na szyi pod ubraniem ochronnym. Wytłumaczono jej, że ten przedmiot może stanowić „zagrożenie bakteriologiczne.” Ciekawam, czy takim samym zagrożeniem byłby dowolny inny klejnot czy amulet?) Ale, podkreślam, MOŻE mi się jedynie tak zdaje. Osoby wierzące są przecież tak podatne na wszelkie złudzenia.:) Myślę, że państwo powinno być neutralne światopoglądowo w tym sensie, że powinno wkraczać w tę sferę życia obywateli jedynie wtedy, gdy naruszone zostaną czyjeś prawa – np. gdy ateista zostanie zwolniony z pracy czy też będzie szykanowany za swój światopogląd. Natomiast powinno pozostawić im pełną swobodę działania (lub nie działania) w tej dziedzinie tak prywatnie, jak i publicznie. Jeśli więc uczniowie w jakiejś klasie CHCĄ zdjąć krzyż, niech to zrobią, nie niepokojeni przez nikogo – a jeśli zechcą by wisiał, niech wisi. Pomarzyć?:) Jako historyczka wiem, że idea „neutralnego państwa” narodziła się w Europie po wyniszczających wojnach religijnych wieku XVI i XVII – zapewne na zasadzie: „Skoro różnice w tych sprawach wywołują tyle nienawiści, lepiej będzie, dla zapobieżenia temu w przyszłości, publicznie przyjąć, że o tym się nie wspomina.” Nie mówię, że to źle – zastanawiam się tylko, czy jest to jedyny możliwy „wzór” na pokój religijny. Z szacunkiem i sympatią.

          5. Nie miałem zamiaru uczyć wróbla ćwierkać, ani orła latać… ……………………Przy całym szacunku jaki mam dla ludzi o innych poglądach niż moje, muszę kolejny raz przypomnieć, że historia i logika mają bardzo często bezkolizyjne tory ruchu i takież skrzyżowania…Widzę, że nie wiesz w czym tkwi problem. Nie rozumiesz zasady rozdzielenia państwa i kościoła. Lub nie chcesz widzieć. Normalne… Uczniowie MUSZĄ uczęszczać na zajęcia z religii, bo w przeciwnym przypadku jest niższa średnia ocen. Zaś wieszanie znaków religijnych (jakichkolwiek) w szkołach państwowych JEST naruszeniem zasady wolności religijnej i nieprzymuszania do uczestnictwa w życiu religijnym (zajrzyj do Konstytucji) i należy taki czyn zaliczyć do crimen status…Mam przyjaciela z czasów studiów. Pochodzi on z Senegalu i jest wyznawcą islamu. Jednak NIGDY nie narzucał mi swojego światopoglądu. Ale on jest po prostu religijny i tolerancyjny………………Dobrze wiesz, czego się czepiłem wspominając o katolickich wykładowcach. Ale gdy udajesz, że nie wiesz, no to proszę bardzo. Przykład z twojej łączki. Jejmość historyczka (absolwentka KUL), ucząca w szkole gdzie i mnie przyszło uczyć, wygłaszała kiedyś w jednej z klas wielkie peany na temat PiusaXII, tego wielbiciela faszyzmu. Gdy jeden z uczniów przypomniał „zasługi” Pacellego w dziedzinie światowego pokoju (pytanie brzmiało: Przez kogo był wystawiony paszport dyplomatyczny, który miał przy sobie Adolf Eichamnn?), wyleciał z klasy z hukiem oraz uwagą, że ma zakazane komunistyczne poglądy (sic!)…………………..Sprawa krzyżyka na szyi pielęgniarki.Tu gdzie teraz pracuję, bardzo rygorystycznie wymagane jest używanie odzieży ochronnej i roboczej (z prądem żartów nie ma), dlatego nie dziwi mnie to, że jakąś pielęgniarkę pożegnano z powodu używania w miejscu do tego nieprzewidzianym, przedmiotu, który nie należał do, wymaganego obowiązkiem, stroju roboczego. Zaręczam, że pożegnano by ją gdyby miała nawet jakiś pierścionek na palcu. Nie dorabiaj do tej sprawy spiskowych teorii……………..Pozostaję z najwyższym szacunkiem

          6. No dobrze, aby nie było zarzutu, że jestem tylko i wyłącznie poważny jak dożywotni wyrok…Cytat z klasówki”Autorem Mazurka Dąbrowskiego jest Józef Piłsudski…,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,,No i weź tu się spokojnie herbaty napij w gnieździe szerszeni (p.v. pokój nauczycielski), gdy ktoś odczyta takie odkrycie… Pozdrawiam 🙂

          7. No, to i ja dorzucę – żeby nie było, że jestem wyłącznie ponurą inkwizytorką, która erotycznie śni o Torquemadzie: P: „Chociaż Napoleon był taki mały, to jednak założył ogromne reformy.” 🙂 Herbaty starałam się w takich razach unikać…:)

  11. Zauważyłam, że zarówno treść notki i komentarzy pod nią zmierza raczej ku kolejnej dyskusji na temat aborcji, a nie edukacji seksualnej. Nie jestem pewna, takie było zamierzenie?W notce zabrakło mi jakiegoś przedstawienia stosunku Kościoła na temat antykoncepcji. Nasza polska rzeczywistość skrzeczy, często można przeczytać np. w gazetach, że „to Kościół blokuje wprowadzenie rzetelnej edukacji seksualnej do szkół”. Oczywiście wiadomo, że nie chodzi tu o krytykę nauki o wzajemnym szacunku kobiety i mężczyzny i o odpowiedzialności w stosunku do drugiego człowieka. Czy nie jest tak, że cały „spór o edukację seksualną” rozbija się o antykoncepcję? Sama Albo pisałaś, że w Twojej katolickiej szkole lekcje przysposobienia do życia w rodzinie były prowadzone bardzo dobrze, ale czy były akceptowane tam inne metody planowania rodziny niż naturalne? Ja na to patrzę z takiej strony – są dziewczyny, które są w stanie wziąć na siebie odpowiedzialność, podejmują się obserwacji swojego organizmu. Co więcej, będą robić to poprawnie i nie stosując sztucznej antykoncepcji nie zajdą w ciążę zanim nie będą na to w pełni gotowe. Wszystko pięknie, ale wszyscy wiemy, że rzeczywistość nie jest różowa. Oczywiście, należy się cieszyć że część takich nauk będzie realizowana z bardzo dobrym skutkiem, ale nie będzie to działać na szerszą skalę. Po prostu nie będzie.Na gimnazjum przypada okres największego buntu, braku autorytetów, eksperymenty z używkami, też tzw. czynności seksualne. Młoda dziewczyna (nie oszukujmy się, młodzi faceci o antykoncepcji nie myślą) mając do wyboru poznanie swojego organizmu, co wymaga cierpliwości i uwagi, i sztuczną antykoncepcję, wiadomo co wybierze. Strzałem w stopę jest też edukacja seksualna na lekcjach religii. Wielu młodych ludzi ma za nic słowa katechetów i księży, nie chcą słuchać, jeżeli w naukach wyczują cień ideologii. Wiadomo, można być idealistycznym, jednak według mnie w edukacji seksualnej chodzi głównie o jak największą powszechność. I o antykoncepcję właśnie… To trochę tak jak z prelekcjami na temat alkoholu, są w szkołach powszechne, natomiast na wycieczkach szkolnych piwo i wódka są „elementem obowiązkowym”. Tyle że jeżeli podopieczny na wycieczce raz się upije, najgorszą rzeczą która go spotka to kac, odwiezienie do domu przez rodziców i obniżona ocena z zachowania. Tak więc problemu alkoholu w szkołach „nie trzeba” rozwiązywać, bo nie rzuca się w oczy tak bardzo. Przeciwnie jak wiadomo jest z seksem. Ryzykowne zachowania mogą skończyć się ciążą lub niemiłą chorobą. Dlatego trzeba w tym momencie odłożyć idealizm na bok. Wychowawczyni może odwracać wzrok i nie widzieć picia na wycieczkach, bo „jakoś to będzie”, będzie można nadal na prelekcjach udawać, że wszystko jest ok. A seks… Z jednej strony mamy nawet sympatyczne lekcje, na których dowiemy się „jak być powinno”, często usłyszymy o szkodliwości seksu przedmałżeńskiego, wzajemnym szacunku, wadach antykoncepcji. Z drugiej strony jest szara rzeczywistość, w której te miłe lekcje nie znajdują odzwierciedlenia. Problemu nie ma, gdy ktoś jest naprawdę wierzący. A co, jeżeli nie? U mnie i moich rówieśnic w czasach liceum idea czystości przedmałżeńskiej nie zdobyła popularności. Po prostu żadna z nas jej nie popierała. I w tym momencie musi się znaleźć w szkołach miejsce na edukację seksualną nieobarczoną religią. Postawienie młodego człowieka przed wyborem „albo po ślubie albo wcale” nic nie da. Większość wybierze trzecie rozwiązanie – „teraz”. Młodzież chce dyskutować, jednak w większości przypadków nie lubi argumentacji związanej z religią. Tak było też ze mną, co z tego, że miałam (i nadal mam) tylko jednego mężczyznę, który już niedługo będzie moim mężem? Nigdy nie pozwolę sobie powiedzieć, że kochając się z nim bez ślubu byłam egoistyczna, że uciekałam od odpowiedzialności, szłam na łatwiznę, że jestem jak „nadgryzione jabłko”. To by mnie obrażało. Zawsze kieruję się tym, co uważam za słuszne. Kocham mojego narzeczonego i żadna argumentacja nie przekona mnie, że to niesłusznie że kocham się z nim, nie ma takiej siły. Można by zapytać: „Co byś zrobiła, gdybyś zaszła w ciążę w liceum, też byś była taka pewna siebie?” Ja odpowiem na to tak – mówi się, że żadna metoda antykoncepcji nie jest pewna na 100%, z drugiej strony nic na tym świecie nie jest pewne. Zawsze zakładaliśmy prezerwatywę poprawnie, przez 4 lata żadna nie pękła. A gdyby pękła teraz, to płaczu by nie było, studentka z dzieckiem to normalna rzecz. Cieszę się, że moje życie ułożyło się tak, a nie inaczej. Potrafiłam sobie wszystko poukładać zawsze biorąc pod uwagę odpowiedzialność i szacunek. Uważam, że nad każdym czynem można postawić strzałeczkę, w stronę dobra lub zła. Wierzę, że jestem dobrym człowiekiem, mimo małoletniego seksu i prezerwatyw. Młodzi mają prawo do antykoncepcji. Byleby wykorzystywali ją z szacunkiem do drugiej osoby, a nie z chęci szybkiej przyjemności,PS: 1 grudnia obchodzimy Światowy Dzień Walki z AIDS. (Dobrze dobrana „Myśl na dziś…” Albo!) Dlatego zawsze będę bronić prezerwatyw. Bardzo zmniejszają ryzyko zarażenia chorobami przenoszonymi drogą płciową. To smutne, ale w naszych czasach jest to bardzo, ale to bardzo ważna sprawa…

    1. Racja, edukacja seksualna na lekcjach religii to jest zupełnie poroniony pomysł. Po pierwsze znając młodziez to ksiadz dla nich nie jest żadnym autorytetem, po drugie nie jest w tej dziedzinie fachowcem , po trzecie mówi to co musi (a nie to co często sam uważa za stosowne i co sam stosuje) a swoimi teoriami jedynie powoduje usmieszki i nic więcej. Podobnie jest z naukami przedmałżenskimi. Co z tego że ksiądz mówi o współzyciu przed slubem jako o grzechu jak i tak przewaznie mówi do tych, które juz w ciąży sa. Akuratnie przypomniało mi sie opowiadanie siostrzenicy mojego męża. Na owych pseudo naukach ksiądz mówił do dziewczyn o czystości a one miały brzuchy pod nosem. Siostrzenica była szczupła więc ja pochwalił ze sie zasosowała do nauk kościoła – na to ona – prosze księdza , ja juz syna mam.W sumie- zawracanie kijem Wisły.

    2. Co do AIDS, zawsze uważałam, że najlepszym – i jak najbardziej zgodnym z moim „otumanionym przez wiarę sumieniem” 😛 – wyjściem jest:A – jeśli nie masz stałego partnera, staraj się zachować ABSTYNENCJĘ seksualną;B – jeśli już masz partnera, BĄDŹCIE SOBIE WZAJEMNIE WIERNIC – jeśli z jakichś względów nie chcesz/nie możesz stosować się do dwóch poprzednich zaleceń – CHROŃ SIĘ, ZAKŁADAJĄC PREZERWATYWĘ. I tyle.:) I czy ja gdzieś napisałam, że ci, którzy nie podzielają mojego „idealistycznego” światopoglądu, są „złymi ludźmi”? Dlaczego tak to odebrałaś? Jeśli Cię to uspokoi, ja sama nie jestem „święta” (czy może raczej „świętoszkowata”?:)) – kilku moich wzniosłych pragnień dotyczących seksu nie udało mi się zrealizować, chociaż bardzo nad tym ubolewam. Naprawdę wiem, że „wszyscy jesteśmy tylko ludźmi” – a w tej dziedzinie „nie ma mocnych” (pominąwszy zupełnie aseksualnych, którzy patrzą na wyczyny pozostałych z obrzydzeniem, wynikającym z tego, że nie rozumieją, co inni widzą w tym całym seksie.:))

        1. Ależ już nie wszyscy, Olu (poczytaj o tym na blogu Artura Sporniaka) – a ja mam ten luksus, że mogę słuchać już tylko tych MĄDRYCH. A teologia moralna rozróżnia zło „mniejsze” i „większe” – jeśli ktoś, nie może/nie chce unikać przypadkowych kontaktów seksualnych, to zdecydowanie LEPIEJ jest użyć prezerwatywy, niż zarazić żonę/męża jakąś groźną chorobą. Moi spowiednicy zawsze mnie uczyli, że DOBRE jest to, co przynosi więcej dobra – a jeśli już nie można tak, to, co przynosi mniej zła.

          1. Nie pamietasz co na ten temat mówił Benedykt XVI, co JPII a co inni papieże? Paweł VI powiedział wyraznie w jedej z encyklik „stosowanie prezerwatywy samo w sobie jest złe” A to co mówi „szef” (który podobnież ma zawsze rację) powinno byc powtarzane przez podwładnych bo inaczej to się wszystko kupy nie trzyma

          2. Ale teraz już co roztropniejsi przyznają, że życie ludzkie jest WIĘKSZĄ wartością, niż ludzka „moralność” (choćby ks. Arkadiusz Nowak). Zresztą nauczanie o antykoncepcji (tak samo, jak o celibacie) NIE JEST nauczaniem „dogmatycznym” , tak więc MOŻE kiedyś ulec zmianie – a tym bardziej można o tym dyskutować… A BXVI, o ile mnie pamięć nie myli, NIE POWIEDZIAŁ wcale, że wszyscy, którzy używają kondomów, zmierzają niechybnie do piekła (choć tak to natychmiast zinterpretowały niektóre media) – a tylko, że „prezerwatywy nie rozwiążą wszystkich problemów Afryki.” Ani mniej, ani więcej, tylko właśnie tyle. Jeśli o mnie chodzi, to też nie uważam, że „gumka” jest lekiem na całe zło, które trawi Czarny Ląd – ale na pewno (przy prawidłowym stosowaniu, o które tam czasami trudno) zmniejszają ryzyko zakażenia AIDS. I tyle.

          3. Poczekajmy jeszcze troszkę, aż kościelni nieomylnie nieomylni uznają, że stosowanie prezerwatyw jest dopuszczalne i nie jest grzechem. Może raptem tyle ile czekał Kopernik na OFICJALNE uznanie swojej teorii za prawdziwą… Oj, raptem coś około czterystu lat…Tak, czepiam się i jestem złośliwy…

          4. Mówi się, że „młyny kościelne mielą powoli” – ale teraz mamy czasy niebywałego postępu technicznego, tak więc myślę, że i one będą musiały przyspieszyć, albo też zardzewieją i staną na zawsze. Co by zapewne niezwykle ucieszyło niektórych „tolerancyjnych” towarzyszy z lewicy. 😉 Oddaję wet za wet. 🙂

          5. Tylko ciekawe czy one zdąża przyspieszyc bo jak tak dalej pójdzie to wierzacych i praktykujących będzie jak na lekarstwo.Stare pokolenie wymiera a młodym jakos z kościołem nie po drodze – ostatnio podawali że w grupie wiekowej 18 -24 lat deklaruje sie cos nie wiele ponad 20% z tendencja spadkowa

          6. Olu, w wyznaniach protestanckich, które są dużo bardziej liberalne, odsetek wierzących i praktykujących waha się od 2 do 10%, z tendencją do przechodzenia na (dużo bardziej wymagający) buddyzm lub islam. Nigdy zresztą nie uważałam, by chrześcijan musiała być koniecznie WIĘKSZOŚĆ. A jeśli się (za 100 czy 200 lat) wreszcie staną jednoznacznie „mniejszością” to może jakiś oświecony ateista weźmie ich w obronę?:)

          7. Proces laicyzacji Zachodu, Olu (niestety) nie jest związany tylko z (nie)akceptowaniem przez poszczególne wyznania tego, co wierni robią we własnych sypialniach. Gdyby to było takie proste, wystarczyłoby w tej dziedzinie pobłogosławić absolutnie wszystko, by na powrót zapełnić świątynie. Różnej maści wolnomyśliciele oczywiście z entuzjazmem przyklaskują takim pomysłom, ale, chociaż wychwalają pod niebiosa takie „wyzwolone seksualnie” Kościoły, sami TEŻ do nich nie chodzą. 🙂

  12. Ja też krytykuję często obecny stan edukacji seksualnej. W opublikowanym chwilę przed północą poście „Lepiej zapobiegać niż leczyc” podjąłem temat Światowego Dnia Walki z AIDS – choroby też w dużej mierze zależnej od poziomu wiedzy z zakresu, o którym piszemy. Zapraszamhttp://tatulowe.blog.onet.pl/

    1. Zajrzę, Tatulu, zajrzę na pewno (tym bardziej, że od dawna do Ciebie nie zachodziłam…). A teraz napiszę tylko, że świat z AIDS jest światem, w którym brak edukacji seksualnej może kogoś kosztować życie. I to dosłownie. Jeśli więc miałabym wybierać pomiędzy wymogami jakiejś tam „moralności” a czyimś zdrowiem i życiem – zawsze wybiorę ŻYCIE.

    2. Napisałam to już – w nieco obszerniejszej formie – na Twoim blogu, Tatulu, ale tutaj jeszcze raz powtórzę. To oczywiście smutne, że w dzisiejszych czasach bardziej niż partnerowi trzeba ufać testom na HIV i prezerwatywie, ale takie są fakty, a tam, gdzie może chodzić o życie, z faktami się nie dyskutuje. Pewna pani, Christine Maggiore, która uparcie „nie wierzyła” nie tylko w testy, ale nawet w samo istnienie HIV, dawno już nie żyje. Na AIDS zmarła również jej córeczka, i być może wiele innych dzieci, bo „edukatorka” tłumaczyła ich seropozytywnym matkom, że MOGĄ karmić piersią!!! A swoją drogą, choć młodzież na ogół wie już co nieco o AIDS, o tyle często nie jest świadoma istnienia innych chorób przenoszonych drogą płciową…

  13. To nie jest dobry post, napiszę szczerze- głupi- nic nie wnosi, ” nie trzyma się kupy”- nie wiem, co autor chciał osiągnąć, ale to co napisał nie przemawia do czytelnika…

  14. Zgadzam się z większością tego, co napisałaś. Też miałam to, szczęście, że nie karmiono mnie mitami, w liceum miałam rozsądną nauczycielkę, która starała się pokazać nam seksualność od strony związków międzyludzkich i wzajemnego szacunku, jaki wiąże się z seksem. Tak więc jest trzecia droga. Tylko kluczem do niej jest dobry nauczyciel, który wie, co i jak chce przekazać.

  15. Problem edukacji seksualnej, a właściwie jej totalnego braku to nie jest sprawa znana od dziś. Tak się składa, że byłem nauczycielem i któregoś dnia dostałem nakaz od dyrekcji szkoły aby przeznaczyć jedną z lekcji wychowawczych na próbę omówienia tej poważnej sprawy. Miałem wtedy wychowawstwo siedemnastoletniego stada rozbrykańców (ale powiedz do takiej osóbki dziecko). Zabierałem się do tego jak pies do jeża, bo nie jestem biologiem tylko matematykiem. Wreszcie przyszedł mi do głowy pomysł, aby wykład na tematy związane z seksem i jego różnymi efektami powierzyć lekarzowi. Dość długo szukałem chętnego, ale wreszcie się udało. Sam wykład… Hmmm. Za mało tu miejsca aby całość przedstawić, jednak przyznam z dumą, że pan doktor postarał się przygotować do lekcji wybornie. Praktycznie brak było modnej w Polsce demagogii (czy w jedną czy w drugą stronę). Młodzież słuchała z otwartymi ustami. Okazało się, że ich wiedza była mniejsza niż szczątkowa… Pytań nie zadawano. Sądzę, że z powodu fałszywego wstydu mocno zakorzenionego w naszym społeczeństwie. Za to po lekcji eksplodowała, z siłą wulkanu, wielka dyskusja pomiędzy tym stadem rozbrykanych kozłów i kóz… I tu możnaby zakończyć opowieść, ale dwa dni później zostałem wezwany przez dyrekcję na „dywanik” ponieważ (cytuję wypowiedz Jaśnie Pani Dyrektor) DEMORALIZUJĘ młodzież… Dodam tylko, że dyrekcja szkoły jest po KUL… Niedługo później miałem wizytację (na jednej z lekcji podstaw analizy matematycznej) z ramienia Kuratorium, po której wpisano mi do akt „Nauczyciel używa KOMUNISTYCZNYCH metod nauczania”… To przelało czarę. Odszedłem ze szkoły bez najmniejszego żalu…

    1. O, Jezu Chryste, że tak powiem… Wiesz, kiedy w mojej szkole zaczynały się lekcje z pdż-tu, niektóre „pobożne” mamusie były tym szczerze oburzone – no, jakże to tak, „u zakonnic”? Wtedy moja mama, która była w Radzie Szkoły, wstała i powiedziała:”Zamknijcie się! Jak nam samym się nie chciało uświadomić dzieci – trzeba przyznać, że była w tym momencie samokrytyczna 🙂 – to powinniśmy być wdzięczni, że ktoś chce nas w tym wyręczyć!” I kiedy przeczytałam to, co napisałeś, pomyślałam, że (wbrew temu, co się teraz mówi…) szkoły katolickie wcale nie są pod tym względem najgorsze. Niektórzy to chcą być „świętsi od papieża.” Szczerze Ci współczuję – myślę, że zrobiłeś kawał dobrej roboty i w Niebie będzie Ci to policzone. 🙂 Serdecznie pozdrawiam.

      1. Kłaniam się w pas mądrej i religijnej osobie.Ja?? Do nieba??Przyznam, że masz wspaniałe poczucie humoruTak się składa, że jestem ateistą.

        1. Tak się składa, że na „bramach niebieskich” (czymkolwiek one są) nie widnieje napis „NIEWIERZĄCYM WSTĘP WZBRONIONY!” 🙂 Zauważ, że Jezus nie zapytał „kandydatów na zbawionych” jaką religię wyznawali, tylko „czy dali Mu jeść, czy dali Mu pić.” A prywatnie jestem przekonana, że dobrze żyjący ateiści będą z pewnością najbardziej zdziwionymi wśród wszystkich zbawionych – i zarazem najbardziej BEZINTERESOWNYMI, ponieważ oni czyniąc dobro czynili to nie licząc na żadną pośmiertną „rekompensatę.” Ps. Zapytano kiedyś pewnego świętego, czy sądzi, że tylko katolicy mogą pójść do nieba. „Tego nie wiem. – odparł – Ale wierzę, że RÓWNIEŻ katolicy mogą się tam dostać!” 🙂

          1. Ale poczytaj sobie Nieomylnych (żeby nie było wątpliwości, biskupim w tym papież, są nieomylni, tu rzecz dotyczy zasad wiary). Oni rozwieją Twoje wątpliwości…Ale nie martwię się tym że niebo (czy też piekło) nie istnieje. Ja po prostu nie wierzę w istnienie Boga…

          2. Matematyku, mówiąc ściśle to „nieomylny” w sprawach wiary jest wyłącznie papież – biskupi już niekoniecznie (na szczęście:)) – chyba, że występują jako „liczba zespolona” 😉 zwanma Soborem Powszechnym, które to zjawisko występujke w Kościele (moim zdaniem:)) zdecydowanie za rzadko. Nie przypominam sobie, by jakiś papież czy Sobór nieomylnie stwierdził, że wszyscy ateiścui trafią niechybnie do piekła.:)) Choć jako żona byłego księdza nie muszę się zasadniczo (już) przejmować akimikolwiek odgórnymi rozstrzygnięciami w tej sprawie. 🙂 A Twoja niewiara nie robi na mnie żadnego wrażenia i w niczym nie umniejsza faktu, że wspaniale się z Tobą gawędzi – a jeśli chcę, by szanowano moją wiarę, muszę także uszanować czyjąś NIEWIARĘ. Choć przyznam szczerze, że zawsze uważałam, że spośród wszystkich ścisłych umysłów właśnie matematycy mogą mieć NAJMNIEJSZY problem z wiarą religijną. 🙂 Weźmy pojęcie nieskończoności… albo aksjomaty… twierdzenia, których się nie dowodzi, to przecież coś w rodzaju „dogmatów.” 😉 Daruj mi tę refleksję, ale mi się przypomniało, że często dyskutowałam o tych „stykach matematki z metafizyką” z moją matematyczką w zakonnym, bądź co bądź, liceum. 🙂 Nie bierz tego, broń Boże, za próbę jakiegoś podstępnego „nawracania Cię.” :))

          3. Pojęcie nieskończoności najtrafniej zdefiniował jeden z matematyków pisząc”Najlepszą definicją nieskończoności nie jest łaska boża, lecz ludzka głupota”…Ot, złośliwiec z niego (jak z każdego matematyka)…

          4. Ja to znałam w wersji przypisywanej Einsteinowi (też złośliwiec z niego był :)): „Dwie są tylko rzeczy nieskończone: Wszechświat i ludzka głupota – z tym, że w kwestii Wszechświata nie jestem całkowicie pewien.” 🙂

          5. to co zacytowałem przypisywane jest Gottfriedowi Wilhelmowi Leibnizowi.

          6. Musiałem sprawdzić (ot, matematyczne podejście do życia) w Kodeksie Prawa Kanonicznego. Ty też zajrzyj. Jest tam odkładnie określona sprawa nieomylności…

          7. Zajrzę, oczywiście – historyków też uczą, że nawet jeśli ktoś mówi im, że „Warszawa leży nad Wisłą”, powinni sięgnąć do źródeł i sprawdzić to. 🙂 Ale z lekcji religii (prowadził je m.in. Tadeusz Bartoś) pamiętam, że sensu stricte nieomylny jest tylko papież – i to tylko w szczególnych sytuacjach – gdy przemawia ex cathedra – papież Jan Paweł II w ciągu swego pontyfikatu skorzystał z tego przywileju tylko RAZ – oraz biskupi, ale jeśli występują kolegialnie. Paweł VI na przykład na szczęście nie zaangażował swojej „nieomylności” w sprawę antykoncepcji, i dlatego właśnie sądzę, że mogę o tym dyskutować bez obawy o „herezję.” 🙂

  16. Gdzieś kiedyś przeczytałam, że gdyby seks – tak, jak się tego po nim spodziewamy – przynosił ludziom samo dobro, to świat cały powinien się pławić w szczęśliwości. Niestety – i o tym nigdy nie należy zapominać – ludzka seksualność ma też swoją bardzo wyraźną „ciemną stronę” – w postaci molestowania, gwałtów czy zdrady. Młodzież również wcześniej, niż dawniej styka się z pornografią (a u niektórych nagłe zetknięcie z nią, połączone z niewłaściwym komentarzem, może się nawet przerodzić w trwały uraz do seksu), a bywają i tacy, którzy są od niej uzależnieni. Po dawnemu także młodzi ludzie mają wątpliwości co do własnego ciała (dziewczęta martwią się rozmiarem biustu, a chłopcy…:)) czy też orientacji seksualnej. I o tym wszystkim też ktoś powinien z nimi rozmawiać…

    1. A czy jest choćby jedna taka „rzecz”, która przynosi samo dobro? Sama miłość – może być największym szczęściem a może prowadzić do zazdrości, zniewolenia… Wiara – może być siłą do czynienia dobra, a może przerodzić się w fanatyzm i doprowadzić do wojny. Jacy ludzie takie i „wykorzystanie” powierzonych im darów. Co do pornografii to oczywiście jest jej w dzisiejszym świcie za dużo… Ale jej wpływ na młodzież potęguje się nieumiejętnością dorosłych do podążania za rzeczywistością, do szczerej rozmowy, do zastanowienia się… Nadal w większości domów o nagości się nie rozmawia i udaje, że człowiek wcale nie ma biustu, pupy, narządów płciowych… Albo przeciwnie paraduje się goło ale nadal NIE ROZMAWIA. Młodzi mają wątpliwości dotyczące swojego wyglądu z początku wcale nie na tle seksu. Tak samo martwią się pryszczami, „obciachowym” ciuchem, jak i biustem 🙂 Jeśli z domu dziecko wyniesie przekonanie, że jego wartość nie zależy od wyglądu, a nagość jest czymś zupełnie naturalnym (ubiór to nie zakrywanie „wstydu” tylko wyraz szacunku dla kultury i oczywiście praktyczna ochrona przed pogodą) nie wpadnie tak łatwo w sidła pornografii. Bo na widok „gołej babki” (lub faceta) powie : „no i co z tego” przecież wszyscy to mamy?

      1. Masz rację – więc może ZANIM zaczniemy z młodzieżą rozmawiać o wytrysku i urokach miłości francuskiej, warto byłoby zapytać ją samą, czego ona po takich lekcjach oczekuje. Może najpierw trzeba porozmawiać i o tym, że pryszcz, że nogi krzywe a biust nie taki, że „dziewczyny są dziwne, a chłopaki myślą tylko o jednym”, że jak się chłopak będzie pakował, to może mieć wprawdzie dużą klatkę, ale bardzo małego ptaszka? Moja nauczycielka miała taki obyczaj, że pozwalała sobie zadawać anonimowe pytania (wiadomo, że tak jest łatwiej – zawsze można udawać, że rzecz dotyczy nie mnie, lecz koleżanki/kolegi :)). W ogóle jestem zdania, że w tych kwestiach trzeba więcej z młodzieżą ROZMAWIAĆ niż ją POUCZAĆ. Marzy mi się dyskusja w klasie na wiele „pokrewnych” tematów, które wciąż powracają na blogach: „Czego pragną mężczyźni?” „Czego pragną kobiety?” „Co byś zrobił(a), gdyby się okazało, że ktoś, kogo kochasz, jest bezpłodny?” (to pytanie rzuciło mi się gdzieś w oczy zupełnie ostatnio) i tak dalej, i tak dalej – ale wiem, że aby to „wypaliło” potrzebne jest zaangażowanie i szczerość, o którą w szkole trudno. Dużo łatwiej jest zrobić „techniczną” pogadankę o zapobieganiu AIDS (która też, oczywiście, jest potrzebna) niż zaprosić kogoś, kto żyje z tą chorobą, do rozmowy z młodzieżą… A jeśli chodzi o nagość, to myślę, że nie zakrywamy jej tylko ze względów klimatycznych, czy też z poczucia (fałszywego) wstydu – ale także z szacunku dla samych siebie. „Ciało nasze jest święte, więc je trzeba ukryć…” – napisał kiedyś ks. Twardowski. I wiesz, co? Ja nadal mu wierzę. Tak sobie myślę, że gdybym miała w posiadaniu diament warty milion dolarów, to raczej nie obnosiłabym go po ulicach. A ja sama jestem więcej warta, niż ten diament – dlatego nagość jest dla mnie DAREM czyli czymś „nie dla wszystkich.” (Nawet, kiedy miałam te swoje odchylenia w stronę cyberseksu, unikałam pokazywania się w kamerze). Wczoraj w nocy znalazłam na Onecie wiadomość, że internauci chętniej pokazują sobie swoje genitalia niż twarze. I myślę, że to dosyć smutne. Narządy płciowe są wszystkie do siebie podobne (w ogólnych zarysach:)) – to TWARZ mówi coś więcej o człowieku… Niektórzy historycy twierdzą, że jeden z momentów „wyjścia” ludzi poza świat zwierząt, to ten, kiedy zaczęli się kochać, patrząc sobie w oczy (większość zwierząt kopuluje od tyłu). Albo ten, kiedy zaczęli zakrywać swoją nagość…

        1. Owszem rozmowa jest najważniejsza. Tylko, że ludzie dorośli mają najczęściej już tak zakorzenione własne kompleksy, czasem wyprane mózgi, że nie tylko z braku czasu lub lenistwa nie rozmawiają z dziećmi. Nie rozmawiają bo się boją lub nie umieją rozmawiać. Tak samo jak w kwestii „klapsa” wielu twierdzi „mnie bili i wyrosłem na porządnego człowieka”… i również „ze mną nikt nie rozmawiał, a wyrosłem…” Brakuje tzw. dobrych chęci, głębszego zastanowienia… odwagi do przyznania własnego błędu (lub błędu swoich rodziców). Ile by było dyskusji na ten temat – zmiany na pewno nie będą szybkie. Nie szkoła, książki i internet, lecz dom jest od wychowania do życia w rodzinie. Publiczna dyskusja jak najbardziej jest potrzebna, bo dzięki niej chociaż mały procent rodziców może podjąć ten trudny temat, w następnym pokoleniu ilość „uświadomionych” znowu wzrośnie o kilka procent… To taki dobry trend, ale na spektakularne efekty trudno tu oczekiwać :)O nagości napisałam, że jej zakrywanie jest też wyrazem szacunku, może nie tyle do samego siebie jak dla kultury i tradycji danego narodu. Przecież dzikie plemiona żyjące jeszcze w Afryce lub Ameryce Pd. nieraz prawie wcale nie zakrywają ciała, co nie przeszkadza ani trochę w tym, żeby surowo przestrzegać norm kulturowych i moralnych jakie tam istnieją.

          1. Myślę, że mimo wszystko nie istnieje żaden lud, który by ZUPEŁNIE nie zakrywał ciała. Nawet Indianie amazońscy, których „jaśnie oświecony” pan Darwin z pozycji XIX-wiecznego pruderyjnego dżentelmena uznał za „ogniwo przejściowe” w ewolucji właśnie z powodu ich prawie zupełnej nagości, noszą przecież niewielkie przepaski (przypominające nasze stringi:)) lub tykwy, zakrywające męski organ płciowy. 🙂 Normy związane z nagością są właściwe jedynie ludziom – zwierzęta ani nie są „nagie” ani też się nie „obnażają.” Stąd nie wydaje mi się – jak to się często mówi – by powrót do całkowitej nagości był rzeczywiście powrotem do „natury.” A jeśli nawet, to jest to raczej regres, niż postęp.

  17. Jakoś ten Twój najwyższy szacunek, matematyku, wyziera już tylko z ostatnich słów – z reszty wypowiedzi wieje lodowatym chłodem.:) Ale cóż, może sobie czymś zasłużyłam na podejrzenia o ignorancję lub/i złą wolę. Speszę zatem uspokoić Cię że wiem, na czym polega zasada „neutralności państwa”, wiem, że najprawdopodobniej miałeś na myśli zmuszanie do udziału w katechezie (chciałam się jedynie upewnić, bo sformułowanie nie było jednoznaczne) co uważam za rzecz HANIEBNĄ. Wydawało mi się jednak, że wypracowany w wieku XVIII model „państwa świeckiego” który nadal obowiązuje (i nie podważam tego!!!!!) w XXI stuleciu można by przedyskutować na nowo. Ostatnio w pewnej książce znalazłam zdanie: „Gdyby ludzie wykazali nieco więcej dobrej woli, ich symbole mogłyby ich łączyć, a nie dzielić.” Myliłam się. I przepraszam, że nadal w to wierzę. Spokojnie możesz to przypisać mojemu naiwnemu idealizmowi – i takiemu właśnie pojmowaniu tolerancji. Pozostaję z niekłamaną sympatią.

    1. To że nie we wszystkim się zgadzamy nie jest niczym złym. Że nie zrozumieliśmy się. Też nic złego. Zdarza się. Z Twoich wypowiedzi wywnioskowałem, że albo nie do końca zrozumiałaś pojęcie demokratycznego państwa prawa, albo próbujesz zastosować coś na kształt prowokacji. Dość delikatnej, przyznaję. Nie sądzę, aby zapłonął stos krzyży (jak to przewidujesz), myślę, że prędzej wrócą czasy ciekawie pojętej sprawiedliwości. Sarkastycznie wspomnianej przez Mariana Załuckiego (o ile już nie wróciły)”… każdemu kawał gęsiale dla mnie dużykto, bowiem, sprawiedliwyten sobie zasłużyłKażdemu ciastko z krememmnie – gdzie więcej kremuA komuż innemu niż sprawiedliwemu…”Sama przyznajesz, że przymuszanie do uczestnictwa w życiu religijnym jest hańbą dla państwa. Jestem tego samego zdania. To przymuszanie widać, jak na dłoni, w ciekawym orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego dotyczącego doliczania do średniej ocen, noty z religii (weź kartkę, ołówek i policz sobie). A nie wiem czy pamiętasz jak Józef kardynał Glemp zarzekał się, że koszta związane z zatrudnieniem katechetów nie będą obciążały kasy państwa. Wyszło jak na załączonym obrazku, który znasz doskonale…Powracając do głównego wątku. Prędzej zejdą się ze trzy niedziele w kupie, a pomiędzy nimi będzie wolna sobota, niż znajdzie się złoty środek w sprawie edukacji seksualnej…Pozostaję w szczerym podziwie…

  18. No, to jeszcze coś związanego bardziej z tematem – bo dyskusja poszła nam wyraźnie w stronę konfrontacji światopoglądów, a nie chciałam tego. Anegdotka poniekąd autobiograficzna, która ukazuje stan naszego pierwotnego nieuświadomienia (gdy przyszłyśmy do liceum). Otóż pod wpływem zajęć na temat judaizmu zastanawiałyśmy się poważnie, na czym DOKŁADNIE (technicznie) polega ów tajemniczy zabieg obrzezania. I niektóre z nas doszły do wniosku, że musi tu chodzić o…obcinanie bród! Przypuszczam, że nasza pani profesor miała niezły ubaw, zanim wytłumaczyła nam, w czym rzecz… A swoją drogą, w dzisiejszych czasach taka niewiedza byłaby już chyba niemożliwa? (Właśnie zajrzałam na blog pewnej wyzwolonej nastolatki, dla której moralne w seksie jest wszystko prócz gwałtu… włącznie ze zdradą…a wierność to psychiczna aberracja…Ani słowa o jakichś uczuciach, a wartość seksu mierzona wyłącznie ilością orgazmów… Nieważne, gdzie, kiedy, z kim i dlaczego…Ja tam jej nie żałuję – ale mimo wszystko jakoś smutno mi się zrobiło… Taki cynizm u młodziutkiej dziewczyny… Chyba, że to tylko poza obliczona na zyskanie popularności bloga. Oby.)

    1. Popadanie w skrajności mamy, chyba, we krwi… Tej młodej tzw. wyzwolonej też nie żałuję. Sama sobie przykleja pewną łatkę (najdelikatniejsza nazwa – puszczalska). Za jakiś czas, może, zrozumie że umiar jest najlepszym środkiem. Tylko, żeby nie było zbyt późno na opamiętanie. Też znam, przynajmniej, kilkanaście podobnych przypadków źle pojmowanej swobody w podejściu do seksu. Różnie się to kończyło. Bardzo różnie…

  19. A co powiesz, matematyku, o najnowszym pomyśle DZIECI 8-12-letnich, aby kolorowe silikonowe bransoletki symbolizowały różne zachowania seksualne? Żółta na przykład, oznacza że chłopak (dziewczyna) chce, by go przytulić i pocałować a niebieska – że „trzeba” z nim uprawiać seks oralny… Cóż za rewolucja w naszej ars amandi – nie trzeba już się nawet trudzić rozmową. Wystarczy mieć odpowiednią bransoletkę. Daruj „konserwatyzm” ale – jako historyczce – wydaje mi się, że dawniej młodzi mężczyźni (w których hormony buzują zawsze tak samo:)) musieli się nieco bardziej natrudzić, by zaciągnąć partnerkę w ustronne miejsce. Myślę też, że jeśli coś jest zbyt łatwo dostępne (jak seks w obecnych czasach) to łatwo się dewaluuje. Czy te dzieciaki w ogóle wiedzą, że seks może również coś WYRAŻAĆ? Szczerze wątpię, czy się o tym dowiedzą, jeśli będziemy im mówić tylko o niebezpieczeństwach związanych z AIDS i niechcianą ciążą. Ostatnio zajrzałam na blog pewnej wyzwolonej nastolatki, dla której nie do zaakceptowania w seksie jest jedynie gwałt – z niewiernością nie ma już najmniejszych problemów. „Gdyby facet zachował się wiernie, liczba naszych orgazmów wynosiłaby ZERO, a tak są dwa.” No, jasne, i TYLKO to się w życiu liczy. Ta mała chyba nikogo jeszcze nie kochała… Tylko z uwagi na wrodzoną delikatność nie napisałam jej, że jeśli rzeczywiście tylko o to chodzi, pierwszy lepszy wibrator może jej zapewnić więcej doznań. Wiem, wiem, ludzie cyniczni i libertyni byli w każdej epoce – rzadko jednak bywali aż tak młodzi. To smutne, nie uważasz? Chyba, że to tylko taka poza. Oby!

    1. Ja jestem mniej delikatny i napisałbym tej młodej bałwanicy bezpośrednio. Z tym, że ona musiałaby przeczytać moja uwagę ze ZROZUMIENIEM (i tu może wyjść problem)…W każdych czasach wołano na cały glos: Co za młodzież wyrosła!. I załamywano ręce nad totalnym zepsuciem. Jednak to co się dziś czasem wyprawia w szkołach, woła o pomstę tak do nieba jak i do materii nieożywionej… Te opaski (co za idiota je wymyślił?) to, tak uważam, miało wyjść coś, w małej skali podobnego, do znanego na mojej młodości kracianego flirtu. Jednak tam teksty były znacznie delikatniejsze (chociaz bywały i frywolne, ale nie ordynarne). Każde z nas ma za sobą grę w butelkę… Przecież nie zawsze byłem taki Matuzalem i taki prawie święty;). Należy uczyć kultury zachowania. To nietylko zadanie szkoły, ale również rodziny. A sama doskonale wiesz, że bardzo różnie z tym bywa. Pamiętam jak kiedyś nauczycielka prowadząca (chyba) trzecią klasę pokazała mi uczniowskie wypociny na temat Pinokia. Było tam pewne zdanie, które tu zacytuję i z góry przepraszam za gorszący tekst”… Więc lis postanowił Pinokia wyruchać…”. Dla tej koleżanki było to śmieszne, a dla mnie przerażające. Jakiego języka ten dzieciak słucha? Jaki język używany jest u niego w domu?… Od słownictwa zacząłem. Reszta to tylko rozwinięcie. Dać trzeba młodym ludziom tyle swobody ile można i niewięcej. Masz przykład ze szkolnej łączki. Większość uczniów próbuje palić papierosy, nie zważając na zakazy obowiązujące w szkole. I co lepiej, nikt już nie umie z tym walczyć (lub raczej nie chce). Za czasów, gdy nie było zaświadczeń o dysortografii, złapany na paleniu uczeń miał wielką szansę być relegowanym ze szkoły (tak było w moim technikum). Podobnie karano, gdy uczeń przyszedł do szkoły nietrzeźwy. Spróbuj dziś skarcić ucznia w taki sposób…___________________________________________ Osobiście jestem za mówiniem prawdy czy na temat antykoncepcji, czy też AIDS bez owijania w bawełnę, ale sposób powiedzenia MUSI być właściwy dla wieku. Doskonale wiesz co mam na myśli. Dzisiejsze czasy skracają niektóre procesy dochodzenia do wiedzy. I niekoniecznie z dobrym skutkiem, nad czym srodze boleję. Gdyż poznana wiedza bywa bardzo często mocno wypaczona. Zaczytuję pewną bardzo znaną (może nawet na pamięć) Tobie księgę „…Cognoscetis veritatem, et veritas liberabit vos…” i kreślę się z najwyższym poważaniem…

      1. No, cóż, już w tekstach sumeryjskich i egipskich można przeczytać uwagi w stylu: „Dzisiejsza młodzież jest knąbrna, źle wychowana i nie słucha starszych.” 🙂 A jednak z tamtej, „wczorajszej” młodzieży coś tam wyrosło – więc pozostaje mieć nadzieję, że i z tą będzie podobnie. Tym niemniej wciąż mam wrażenie, że rewolucja seksualna nie przyniosła ludzkości tyle szczęścia, ile się po niej spodziewano. Tak jak każda, także ta pożera czasem własne dzieci. Kiedyś napisałam, że seks jest najlepszym z najgorszych substytutów miłości, jakie znam (ja też nie zawsze byłam taka „święta” na jaką wyglądam :P). Problem polega na tym, że dzieciaki, którym bardziej niż kiedykolwiek brakuje miłości, zamiast tego bawią się w seks…ale nie wygląda na to, by od tego stawały się lepsze i szczęśliwsze. Pocieszające jest jednak, że nie tylko w fizyce każdej akcji towarzyszy reakcja. „W obecnych czasach -przeczytałam kiedyś gdzieś – moralność stała się kwestią mody: jednego roku w modzie jest whisky i sado-maso, w następnym – mleko i dziewictwo.”

  20. Znowu różnica doktrynalna. Tym razem dotycząca roli, jaką powinna spełniać szkoła: czy służyć przekazywaniu rzetelnej, obiektywnej wiedzy, czy indoktrynacji. Moim zdaniem temu pierwszemu. „Edukacja seksualna” to ingerencja w prywatne sprawy uczniów, próba kształtowania określonych postaw życiowych, a więc indoktrynacja. Nie posłałbym dziecka do szkoły, w której występuje. Wychowaniem dzieci powinni się zajmować rodzice, nie instytucje.

    1. Niezbyt rozumiem, co masz na myśli, pisząc w tym wypadku o „różnicy doktrynalnej”- wydaje mi się, że myślimy podobnie, choć może wyraziłam to nieco innymi słowami. Możliwe też jednak, że w czasie, który już upłynął od napisania przeze mnie tego tekstu, moje poglądy leciutko wyewoluowały w tę stronę. 🙂 Wkraczanie przez szkołę („państwową”) na terytorium postaw moralnych uczniów (gdzieś już tu pisałam o edukatorce z Łodzi, która WYŚMIAŁA chłopaka, który doświadczał rozterek moralnych w związku ze swoją seksualnością – jeśli to jest NEUTRALNOŚĆ to ja jestem chińska cesarzowa…) uważam zawsze za podejrzane. Z drugiej jednak strony, mam też wątpliwości, czy naprawdę da się przekazywać samą „suchą” wiedzę, nie przekazując jednocześnie pewnych postaw. A nawet gdyby było to możliwe – czy taka szkoła to na pewno coś, do czego powinniśmy dążyć?

      1. Tak, bo za kształtowanie odpowiednich postaw i wychowanie powinni odpowiadać rodzice; szkoła indoktrynując uczniów w duchu jakiegoś konkretnego światopoglądu przyczynia się do ideologicznej „urawniłowki”. „Tam gdzie wszyscy myślą tak samo, nikt nie myśli zbyt wiele”.

        1. Niestety, szkoły NIGDY nie są „neutralne” – żeby tak było, musiałyby w nich nauczać roboty, a nie ludzie, obdarzeni własnym systemem wartości. „Neutralność” to mit – w końcu założenie „rezygnujemy z wychowania – to sprawa rodziny, my jesteśmy tylko od przekazania WIEDZY” też jest JAKIMŚ programem wychowawczym. Pominę, że utopijnym. Takiej szkoły nigdy nie było – i chyba nie będzie.:) Nie po to „państwo” kiedyś przejęło od rodziny funkcje kształtowania nowych pokoleń zgodnie z wzorcem przyjętym w danej kulturze – żeby teraz się tego zrzec. Dlatego jestem zdecydowaną zwolenniczką całkowitej prywatyzacji kształcenia – niech każdy wychowuje swoje dzieci tak, jak sam chce, a nie tak, jak mu nakazuje „państwo” – świeckie czy wyznaniowe.

          1. Ja również jestem za prywatyzacją kształcenia (choć wątpię, żeby współczesne państwo polskie zrezygnowało z chęci indoktrynacji przyszłych poddanych), wtedy dla swoich dzieci wybrałbym te szkoły, które jako program wychowania przyjęły zrzeczenie się owego „kształtowania” (czy brak programu można nazwać programem? Nie wydaje mi się).

Skomentuj ~airborne Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *