„Hej, kolęda, kolęda!” (temat dyżurny).

Rozpoczął się styczeń, a wraz z nim sezon „kolędowy” i dyżurnym antyklerykałom Sieci w to graj: nareszcie będzie można ZNOWU zupełnie bezkarnie dokopać „fagasom w czarnych sukienkach” (a zapewniam, że jest to jeszcze jedno z łagodniejszych i bardziej kulturalnych określeń, jakie znalazłam – zdarzają się i dużo gorsze…), którzy nie wiedzieć czemu wtedy właśnie masowo nachodzą domy Bogu… a nie, przepraszam, ewolucji… ducha winnych ateistów (łaknąc ich pieniędzy niczym wyposzczony wampir świeżej krwi) – nie przestając przy tym uchodzić we własnych (a i cudzych!) oczach za człowieka ze wszech miar otwartego, tolerancyjnego, i w ogóle. Zwłaszcza „i w ogóle.”

Temat jest już tak ograny, że nawet nie chce mi się „strzępić klawiatury”, ale na fali ogólnego zainteresowania i ja coś napiszę…
Przede wszystkim pragnę jeszcze raz oświadczyć, że księdza powinni przyjmować tylko ci ludzie, którzy rzeczywiście tego CHCĄ – wierzcie mi, że to i dla nich nic przyjemnego, być odpędzanym od czyichś drzwi przy akompaniamencie niewybrednych inwektyw. Jeśli napiszę, że jest to jeden z powodów, dla których niektórzy kapłani BARDZO kolędować nie lubią, to i tak mi nikt nie uwierzy…
Po drugie, powtarzam, że „aspekt finansowy” nie powinien w żadnym razie mieć tu znaczenia decydującego (a bywa tak niestety, bywa), a sama wizyta nie powinna mieć tak sztywnego, sformalizowanego charakteru. Cóż to za „dobry pasterz”, który odwiedza swoje owieczki raz do roku – i tylko po to, aby je dokumentnie „ostrzyc” z kasy?! Choć zdaję sobie jednocześnie sprawę z faktu, że wobec malejącej liczby duchownych i rozmiarów naszych parafii postulat, aby ksiądz ZNAŁ ludzi do których idzie i ich problemy, jest zwyczajną utopią…
Po trzecie wreszcie: sami kapłani powinni pamiętać o tym, że idąc „do ludzi” idą jak gdyby „jak owce między wilki” (Mt 10,16) – choć zdarzają się i takie sytuacje, że doprawdy nie wiadomo, kto tu jest „owcą” a kto „wilkiem”… – i muszą być do tego należycie przygotowani. Niech pamiętają również i o tym, że niewiele jest rzeczy, które mogą aż tak zrazić ludzi do Kościoła jak chciwy, gburowaty czy niedelikatny ksiądz „po kolędzie”.
Podpowiadam: raczej nie należy „grzmieć” kobiecie, która po rozwodzie z mężem-alkoholikiem żyje w udanym związku niesakramentalnym, że jest straszliwą grzesznicą, która na pewno nigdy nie wyjrzy z piekła, a bezpłodnemu małżeństwu, które się modli o pozytywny wynik in vitro już od progu tłumaczyć, że z pewnością są winni śmierci kilkorga swoich niewinnych dziatek… Niech się nie boją trudnych pytań – i niech w każdej sytuacji spróbują być świadkami Boga, który kocha KAŻDEGO człowieka (niezależnie od liczby zaliczonych przezeń „pierwszych piątków.”). Trudne? Wiem… Ale jeśli jakiś ksiądz tego nie potrafi, niech lepiej zostanie w domu!
A swoją drogą, cała ta doroczna „kolędowa wrzawa” dowodzi po raz kolejny słuszności mojej tezy, że gdyby nawet Kościół katolicki nie istniał, to – ku uciesze internautów – należałoby go chyba wymyślić…
  
Zastanówcie się, proszę, dlaczego aż tylu ludzi na hasło „kolęda” ma tylko takie skojarzenia…

77 odpowiedzi na “„Hej, kolęda, kolęda!” (temat dyżurny).”

  1. Dwa lata temu ostatni raz przyjęłam „kolędę”. Pamiętam, że strasznie chciało mi się śmiać z księdza, który najpierw był „do rany” przyłóż, dowcipkował, gadał jak najęty do czasu..gdy padło zdanie – iż nie żyjemy w związku sakramentalnym. Wtedy księdzu odwidziało się nasze towarzystwo i spiesznie nas opuścił. Ta zmiana zachowania od wylewności do arktycznego lodu była aż nadto widoczna. Nawet się facet nie dopytał „dlaczego”. Widocznie my z mężem jawiliśmy się jako te plewy, które nalezy od ziarna oddzielić. Mam to w nosie. W zeszłym roku przyszedł w dzień roboczy po 21 więc tylko mu kulturalnie podziękowaliśmy wskazując na zegarek. A w tym roku – po prostu nie chce mi się w tym uczestniczyć – więc ministrantowi powiem NIE. Kulturalnie bez inwektyw. Nie używam ich zresztą w kontaktach międzyludzkich.

    1. To przykre co Cię (was!) spotkało ze strony tego kapłana – i mnie, „dewotce”strasznie za niego wstyd – i ogromnie Cię przepraszam…Widocznie facet nigdy nie czytał w Piśmie o tym, że skaleczoną owieczkę należy opatrzyć i przytulić do serca, a nie poszczuć psami. Właśnie przeciwko (między innymi) takim zachowaniom napisałam tego posta.

    2. Zamykasz drzwi Chrystusowi, bo nie wiesz, z jakim słowem przyjdzie do Ciebie w tym roku kapłan. Zauważ, że wcześniej, w tej samej sytuacji go oczekiwałaś… Może tak naprawdę oczekujesz, Ty i Twój partner (bo dla katolika nie mąż) szczerej rozmowy z kapłanem? Może warto spróbować jeszcze raz?

      1. Albo, nie masz księgi gości (tzn. nie mogę jej znaleźć na Twoim blogu), więc piszę tu. Możesz liczyć na mój głos w konkursie Blog Roku 2009. Chcę w jakimś sensie docenić Twój, podobny do mojego, głos w sieci. Tylko ja nie wypowiadam się na tak obszerne tematy, jak Ty to robisz od dawna.Sam też startuję, tylko w innej kategorii.Pozdrawiam!www.hipokamp.blog.onet.pl

        1. Dziękuję, Luc. Odwdzięczę Ci się tym samym, bo jesteś dzielnym człowiekiem. A nad wyborem kategorii poważnie się zastanawiałam – i do dziś nie wiem, czy dobrze wybrałam. Znalazłam się bowiem (nikomu nie uwłaczając!) w towarzystwie blogów o hafcie krzyżykowym, kuchni francuskiej i grach komputerowych. Ale od lat przecież mówię, że chrześcijaństwo niezmiennie mnie fascynuje – jest więc moją pasją. 🙂

          1. Moim zdaniem tych kategorii jest za dużo. Wiele blogów zakwalifikowałbym do kilku naraz.

      2. I w tym także masz rację, Luc, że nigdy nie należy zamykać się na spotkanie z drugim człowiekiem – bo nigdy nie wiadomo, co Pan Bóg zechce nam przez niego powiedzieć. Pamiętaj jednak, że nie jest łatwo przejść do porządku dziennego nad swoimi wcześniejszymi zranieniami związanymi z Kościołem. Trudno też słuchać „twardych” słów na swój temat…a jeszcze trudniej mówić takie słowa tak, aby nie raniły…

        1. Albo, nigdy tego nie pisałem ani Tobie, ani na blogu. Ile ja „dobrych rad” i teorii na temat chorób psychicznych słyszałem od ludzi Kościoła, takich, którzy uważają się za ludzi światłych i wskazującym innym drogę. Byli to księża i ludzie świeccy. Po jednej takiej rozmowie o mało co nie wylądowałem w psychiatryku… Ostatnio z takim radami spotkałem się w Nowy Rok. Nie mówiąc też o tym, co słyszę z ust mojej wierzącej matki… Wiem, że zranienia są poważne, ale chowanie urazy to też nic dobrego. Cieszę się tylko z tego, że nie słyszę takich głupot ani od mojego kierownika duchowego, katechistów, lekarzy i psychoterapeutów…

          1. Myślę, że wiem, o czym mówisz – Luc. Ja też słyszałam z ust wielu bardzo pobożnych ludzi rozważania na temat: „kto aż tak bardzo zgrzeszył – ja, czy moi rodzice?” że jestem niepełnosprawna… No, popatrz, a mogłoby się wydawać, że coś się w ludzkiej mentalności zmieniło w ciągu 2000 lat, odkąd uczniowie o to samo pytali Chrystusa. Ale to tylko powinno stanowić przestrogę dla wszystkich – świeckich i kapłanów – że zbyt łatwe osądzanie i potępianie może „na amen” zamknąć serce człowieka, który będzie odtąd uciekał z krzykiem na dźwięk wszystkiego, co tylko będzie mu się kojarzyło ze słowem „Bóg.” Prawda?

          2. Przykre, co piszesz… Jestem w szoku.Potrzeba dużo modlitwy i głębokiej relacji z Chrystusem, który nigdy by tak nie powiedział do Ciebie czy do mnie. Trzeba wołać Boga o posłanie odpowiednich ludzi, którzy pomogą nam nieść krzyż i nie tracić wiary.Stać mnie jedynie na taki komentarz.www.hipokamp.blog.onet.pl

      3. :-)).Albo czyli Twój mąż to też nie mąż…:-). Luc! Jak ja nie lubię tej katolickiej demagogii. Wybacz mi Bracie! Nie „kupuję” Twego tekstu.

        1. Izo, znam Luca na tyle dobrze, że wiem, że w jego wykonaniu nie jest to „katolicka demagogia” – przykro mi, jeśli tak to odebrałaś. Tak, wiem, że według nauki mojego Kościoła mój mąż nie jest (bo jako kapłan być nie może, przynajmniej na razie) w pełni moim mężem – a ja jestem jedynie jego „tak zwaną” żoną – lecz nie odbieram tego w kategoriach jakiejś szczególnej „nienawiści” Kościoła do mnie i do takich osób, jak ja, raczej jako bolesną konsekwencję mojego własnego wyboru, którą muszę ponieść.Wiem, że osobom postronnym może być to trudno zrozumieć, szczególnie że w modzie jest raczej unikanie odpowiedzialności za wszelką cenę („no, to co, że na imprezie poszłam do łóżka z pierwszym lepszym facetem bez żadnych zabezpieczeń – jeśli pojawią się „kłopociki”, i tak powinnam mieć „święte prawo” je usunąć!”). Ja jednak wierzę, że tylko to, za co człowiek jest gotowy cierpieć, ma dla niego jakąś wartość. No, więc ja jestem gotowa cierpieć za moje małżeństwo, bo myślę, że jest wielką wartością i darem Bożym. I to nie jest żadna „demagogia” Izo (swoją drogą, strasznie łatwo używa się nam tego słowa: wystarczy, że powiesz komuś: „Skończ z tą demagogią!” i już zamykasz mu usta na amen…). To moje życie.

          1. :-)). A ja nie lubię masochizmu i dla mnie cierpienie jest zbędne. Nie było zamysłem Stwórcy, abyśmy czerpali satysfakcję z cierpienia. Dla mnie najważniejsza w życiu jest miłość (nie mylić z pożądaniem) i to mnie łączy z mym mężem..ups partnerem. I to Mu przysięgałam w lesie, mając za świadka Boga. Pan Luc nie zastanowił się nad tym co napisał – bo za przeproszeniem co mnie obchodzi Jego opinia, że mój mąż dla Niego nie jest moim mężem? Ale OK.. Mea culpa. Powinnam była przemilczeć. Przepraszam.

  2. Chociaż nie przyjmuje księdza w czasie kolędowania,to nie oznacza,że nie zawsze może wejść do mnie bez zaproszenia na kawę czy herbatę,lub po prostu porozmawiać.Jednak księża omijają nas szerokim łukiem.Jeśli chodzi o to,jak czują się w czasie takich wizyt pasterskich od domu do domu-znam to z pierwszej reki i wiem ,jak zachowują się ludzie kiedy idzie się do nich z ewangelią.Tak „wilki i owce” -to naprawdę trafne określenie.Nie będziemy tu dociekać kto jest „wilkiem”,a kto „owcą”?Po prostu wykonujemy swoje powierzone przez Boga zadanie.To jego mamy na względzie i jego miłość do ludzi.To,że zostaniemy obrzuceni inwektywami ,upewnia nas w słuszności tego,co robimy.Jesteśmy nastawieni na to, czego możemy się spodziewać i co powinniśmy czynić,aby ludzie zmienili zdanie i zaczęli patrzeć oczyma wiary i posiąść umysł Chrystusowy.By zaczęli podążać dokładnie jego śladami.

    1. Ma pani rację, pani Tereso, że jest to poniekąd ryzyko wliczone w „zawód” głosiciela Ewangelii – nawet samego Jezusa i Jego uczniów nie wszędzie przyjmowano z otwartymi ramionami, czasami witały ich drwiny i grad kamieni. I przypuszczam, że tak samo byłoby i w dzisiejszych czasach, gdyby teraz chodzili po ziemi. Natomiast co do sprawy wzajemnych stosunków Świadków Jehowy i katolików, to myślę, że wciąż za dużo jest tu wzajemnej nieufności a nawet nienawiści – zbyt często jedni drugich uważają za „sługi szatana.” Możliwe również, że czasami świadkowie boją się „nawracania” na katolicyzm, a niektórzy księża tego, że mogliby nie sprostać biblijnej dyskusji ze Świadkami…;) Ja tam bym przyszła do pani na herbatę…

      1. Dziękuję Pani Aniu! Każda herbatka podana szczerze{nawet ta wirtualna} jest pyszna i jest dla podniebienia niczym plaster miodu.

  3. U mnie problem kolędowania rozwiązał się sam, przyjmowałem księdza z największą życzliwością i uprzejmością ale nie dawalem ani grosza i przestal przychodzić, bo poco tracić czas , pewnie ! Ale są księża i księżulkowie jak wszędzie. Pozdrawiam dobry post.

    1. To straszliwie smutnie, Air, co napisałeś – bo to by oznaczało, że niektórych księży obchodzi WYŁĄCZNIE drenaż naszych portfeli… Ale masz rację – i w tym „fachu”, jak w każdym innym, są różni ludzie. I tak, jak wszędzie, zazwyczaj ci „dobrzy” i autentycznie zaangażowani „obrywają” niesprawiedliwie za tych, którzy w ogóle nie powinni imać się takiego zajęcia…

      1. Ale przeciez mówi się że ksiądz to osoba powołana więc nasuwa sie pytanie – jak mozna powołac zdzierce i krwiopijce?

  4. Czasem wizyta księdza jest sympatyczna, a czasem zdawkowa, sztywna, w pośpiechu. Tak czy inaczej doceniam w nich to, że pomimo wiedzy o innym wyznaniu chcą odwiedzić mój dom. Może liczą na nawrócenie zbłąkanej owieczki na łono macierzystego kościoła? Pozdrawiam 🙂

    1. Czy jest sympatyczna czy jest zdawkowa to i tak praktycznie do nawrócenia nie prowadzi bo jakby sie mozna bylo nawrócic w 10 minut (bo tyle trwa wizyta a raczej wizytacja) to byłby chyba cud. A tak ksiądz przyjdzie – niekiedy faktycznie o 21, sprawdzi obecność no i sie zaczyna rozmowa praktycznie o niczym, raz była na temat….kota, raz na temat obrazów na scianach, takie ble ble i tyle. Znam tez przypadek ze faktycznie starsza kobieta chciała z księdzem porozmawiać – bardzo wierzaca, mieszkała sama, z domu nie wychodziła, akuratnie zmarł jej syn więc była w dołku. Ksiadz nawet nie usiadł, otworzył torbe, pokazał koperty i zwyczajnie dał jej do zrozumienia zeby dała co ma dać a głowy mu nie zawracała.Raz sama chciałam przełamać ten impas, chciałam sie poradzić ale ksiadz jak usłyszał ze mam problem szybciej wyszedł jak wszedł.

      1. Olu, to bardzo przykre, że masz takie (tylko?) doświadczenia z księżmi. Nie biorę oczywiście w obronę tego, co to tylko „pokazał koperty i wyszedł” – ale muszę jednak dodać, że jak się ma „w harmonogramie” 250 mieszkań do odwiedzenia, to nawet przy ogromnie dobrej woli (a ja nie zakładam że każdy „klecha” ma tę wolę koniecznie złą i myśli wyłącznie o kasie…) nie sposób poświęcić każdemu tyle czasu i uwagi, ile on faktycznie potrzebuje. Myślę, że taka wizyta powinna służyć raczej stworzeniu przyjaznej atmosfery (żeby taki człowiek w ogóle CHCIAŁ przyjść do księdza ze swoimi kłopotami) i „wysondowaniu problemu” – i ewentualnie umówieniu się na późniejszą dłuższą rozmowę.

        1. Nie mówiac juz nawet o kasie ale jezeli taka wizyta ma trwac 10 minut albo i mniej to jaki jest jej cel? Chyba taki sam jak wizyta u lekarza który ma założenie ze jeden pacjent równa sie 2 minuty i niech spada. Taka sztuka dla sztuki – zeby odfajkowac ze sie było no i z tego co wiem kasa dla księdza (kiedyś słyszałam taka wypowiedz – oddam długi po kolędzie)

          1. No, tak – nie da się ukryć, że dla niektórych księży „kolędowe” to całkiem intratny sposób na podratowanie własnego budżetu. Całkiem tak samo było dawniej z tzw. „mandatówkami” (zyskami z mandatów) w milicji…

          2. Ja tylko jednego nie rozumiem po cholerę w ogole dajecie księżom jakieś pieniądze „po kolędzie”. A gdzie „darmo dostaliście darmo dawajcie”? Przecież księża mają intratne interesy, zarabiają na pogrzebach ( to mnie wnerwia – jak hieny), chrzcinach, ślubach, pracując w szkole jako katecheci. Po kie licho jeszcze im dajecie kasę w kopertach? Ja nigdy nie dałam nawet złotówki. Ministrantom a i owszem bo te biedne dzieciaki się strasznie namarzły to przynajmniej miały jakąś nagrodę. Ksiądz to zawsze jakąś kawę wypije a i koniaczkiem nie wzgardzi…

          3. Masz rację, Izo, że często sami wierni „rozpieszczają” finansowo swoich pasterzy – a potem na to narzekają…

  5. U mnie w bloku nikt księdza nie odpędza od drzwi, obojetnie grzecznie czy inwektywami, zostało to załatwione w, moim zdaniem, bardzo dobry sposób. ksiądz informuje na mszy, kiedy chodzi w danym rejonie, kto chce przyjąc księdza, pisze na drzwiach K+M+B i ksiądz nawet nie puka do innych drzwi. pozdrawiam

    1. Chodzi do „swoich” i to na pewno rozwiązuje część problemów. 🙂 Ale – widocznie jestem niepoprawną marzycielką 🙂 – ciągle nurtuje mnie również pytanie, w jaki sposób księża mogliby dotrzeć i do tych, co nienawidzą „czarnych” a kościół omijają szerokim łukiem? Czy można coś na to poradzić?

  6. Albo,jestem skłonna uwierzyć, że spora grupa księży nie lubi kolędy, podobnie jak często nie przepadają za nią sami odwiedzano. Dla mnie to tylko przysłowiowy czubek góry lodowej. Bo jeśli kolęda jest okazją do spotkania, to o czym mają rozmawiać strony, które o sobie nic nie wiedzą. Niestety w Polsce kontakt pasterza z owieczkami ogranicza się do kolędy, chyba, że ktoś jest bardziej aktywny w życiu parafii. To pierwszy problem. Drugi jest taki, że księża nie wykorzystują tej okazji do rozmowy, choć krótkiej tylko do stereotypowego podejścia i często krzywdzących ocen. Przykłady o tym jak było sympatycznie, do czasu kiedy się okazało, że to ludzie żyjący na kocią łapę, w związku cywilnym i przestawało być miło można mnożyć. I tu nie chodzi o głaskanie po główce, ale o podjęcie dialogu, czemu radykalna ocena na dzień dobry nie sprzyja. czemu tak jest? Na pewno tak jest łatwiej, proste odpowiedzi i recepty na życie. Ale jest jeszcze problem braku edukacji. W większości księża po prostu nie potrafią wejść w normalny dialog i nikt im nie pomaga się tego nauczyć. A co do osób, które wykorzystują kolędę jako okazję, żeby sobie „poużywać” na księżach i KK cóż w idealnym świecie po prostu powinni sobie darować przyjmowanie księdza z korzyścią dla obu stron. Inna rzecz, że tak kończą się czasami wizyty zbyt gorliwie umoralniających księży.pozdrawiam

    1. Freyu, myślę, że tak się kończy (dla obu stron) sztampowe podejście do sprawy. Często kolęda jest – i dla odwiedzanych i dla odwiedzających – po prostu kolejnym dość przykrym obowiązkiem, który trzeba po prostu „odbębnić” i mieć to już za sobą. Niestety, to samo dotyczy także wielu innych aspektów życia „kościelnego”, takich, jak msza święta, kazanie (księża udają, że wierzą w to, co mówią, a ludzie z kolei udają, że tego słuchają), spowiedź (z jednej i z drugiej strony kratek można usłyszeć mechanicznie wyklepany „wierszyk”), czy modlitwa. A propos – wiem, że to może zabrzmieć strasznie „dewocyjnie”, co teraz napiszę, ale nie dbam o to. Myślę, że księża idący „na kolędę” powinni się modlić za ludzi, do których pójdą – i za tych, którzy ich nie chcą też. A także za samych siebie, żeby nie „chlapnąć” nic głupiego…

      1. Albo, masz rację z tym sztampowym podejściem. Ja pójdę jeszcze o krok dalej dodając rutyniarstwo. Tylko to o czym mówimy to skutek, a ja się zastanawiam nad przyczyną. Bo zgadzam się z Tobą, że problem nie dotyczy tylko kolędy. Czy to jest kwestia słabości formacji seminaryjnej (ze jest ona słaba to chyba nie muszę nikogo zorientowanego w temacie przekonywać), czy to jest problem ogólnej postawy jaką prezentuje większość księży, tzn. poczucia pewnej wyższości i niczym nie uzasadnionego dystansu? jeśli dodać do tego brak predyspozycji indywidualnych (i tu pojawia się pytanie, czy każdy ksiądz powinien chodzić po kolędzie; moim zdaniem nie, tak jak nie każdy powinien głosić kazania, wykładać, czy uczyć w szkole – każdy z tych obszarów wymaga predyspozycji, które nie objawiają się cudownie wraz ze święceniami) to zaczynamy mieć spory problem. Naiwnie liczę, że takie dyskusje staną się przyczynkiem do zgłębienia problemu przez hierarchów. ale zdaje sobie sprawę, że to naiwność granicząca z głupotą

        1. Myślę, że masz rację, Freyu, że takie rozmowy „szeregowych wiernych” jak my (a jeśli o mnie chodzi, to mój status w Kościele jako „jawnogrzesznicy” jest jeszcze niższy, niż Twój :)) niewiele zmieniają. Ale mimo wszystko sądzę, że i tak warto na ten temat porozmawiać. Mój mądry spowiednik mawiał, że dobra rozmowa nie musi mieć żadnych konkretnych „skutków.” 🙂

          1. Albo, święta racja, każda rozmowa o ile jest rozmową a nie monologiem i polega na wymianie zdań, argumentów i przemyśleń jest dobra nawet jeśli nic się na jej skutek nie zmieni. A co statusów, cóż między nami są jednak pewne podobieństwa 🙂

  7. > Niech pamiętają również i o tym, że niewiele jest rzeczy, które mogą aż tak zrazić ludzi do Kościoła jak chciwy, gburowaty czy niedelikatny ksiądz „po kolędzie”.To ich nie obchodzi – bo instytucja, która ich zachowanie akceptuje autorytet swój zachowuje.> Podpowiadam: raczej nie należy „grzmieć” kobiecie, która po rozwodzie z mężem-alkoholikiem żyje w udanym związku niesakramentalnym, że jest straszliwą grzesznicą, która na pewno nigdy nie wyjrzy z piekła, a bezpłodnemu małżeństwu, które się modli o pozytywny wynik in vitro już od progu tłumaczyć, że z pewnością są winni śmierci kilkorga swoich niewinnych dziatek…Dlaczego promujesz hipokryzję? Jak to katolicy, to niech liczą się z tym co katolicka nauka społeczna lub teologia mówi na takie tematy.Stawiając sprawę jak Ty to robisz – wszyscy będą potępiani za np. in vitro tylko nie Ci, których ten zakaz dotyczy – tzn. katolicy.Już dziś w Kościele księża grzmią ciągle na rozwiązłość np. ateistów (zwykle wymyśloną), przymykając jednocześnie oko na realna rozwiązłość swoich parafian.> Niech się nie boją trudnych pytańZamiast radzić – daj przykład a nie zasłaniaj się przy niewygodnym pytaniu słowami typu „dlaczego tak nienawidzisz katolików”.> i niech w każdej sytuacji spróbują być świadkami Boga, który kocha KAŻDEGO człowieka (niezależnie od liczby zaliczonych przezeń „pierwszych piątków.”). Trudne?Czyli Ci co kupowali odpusty zostali oszukani? … a przecież Kościół jest święty i kłamać nie mógł!

    1. Nie promuję hipokryzji (nazwania zła – grzechu – dobrem) lecz MIŁOSIERDZIE. Obawiam się, że nie zrozumiesz różnicy…

      1. Promujesz. Katolik nie powinien żyć w konkubinacie. Taka postawa jest złem w katolicyzmie. Katolik nie powinien korzystać z in vitro, bo tej metody KK zakazuje. Jeżeli każesz księdzu akceptować takie postawy, to znaczy, że promujesz olewanie wszelkich zasad.Mówienie o konieczności przestrzegania zasad, narzucenie ich innym przy jednoczesnym ich nieprzestrzeganiu to hipokryzja a nie miłosierdzie.

        1. Przede wszystkim, nikomu nie narzucam swoich zasad – i nie twierdzę, że sama zawsze i we wszystkim ich przestrzegam. (jestem grzesznicą, jak inni – a może większą niż inni). A jednak „miłosierdzie” to jest taka postawa, w której potępia się zły czyn, ale nie człowieka, który to czyni. Religia, która wyżej stawiałaby przestrzeganie swoich zasad niż dobro CZŁOWIEKA nie zasługiwałaby na miano chrześcijańskiej. Sam Jezus nie był zwolennikiem przestrzegania „zasad” za wszelką cenę (nie pozwolił ukamienować „jawnogrzesznicy”, choć tak nakazywało Prawo Mojżeszowe, które dla Niego, jako dla Żyda, powinno być święte i nienaruszalne; uzdrawiał w szabat, itd.). A jeśli uważasz, że jestem hipokrytką, to trudno. Nie Ty pierwszy, nie ostatni. Całkiem możliwe zresztą, że wszyscy macie rację. Mea culpa. Nie jest to jeszcze z pewnością najgorsze, co można o mnie powiedzieć. KAŻDE określenie, które Ci przyjdzie do głowy, będzie zapewne prawdziwe.

          1. > A jednak „miłosierdzie” to jest taka postawa, w której potępia się zły czyn, ale nie człowieka, który to czyni. Przez katolickie „potępianie czynów” jednak w przeszłości zginęło tysiące ludzi (a nie tylko czynów).> Religia, która wyżej stawiałaby przestrzeganie swoich zasad niż dobro CZŁOWIEKA nie zasługiwałaby na miano chrześcijańskiej.Tzn katolicyzm nie jest wyznaniem chrześcijańskim skoro zabijał ludzi tylko dlatego, że według wierzeń tak powinno się robić?> Sam Jezus nie był zwolennikiem przestrzegania „zasad” za wszelką cenę Mowa o katolicyzmie nie o Jezusie.

          2. Katolicyzm, jaki wyznaję (a który nie ma nic wspólnego z dziwaczną ideologią, którą sobie stworzyłeś, i z którą walczysz) podobnie jak wszystkie inne wyznania chrześcijańskie bierze początek od Jezusa. Od tego Jezusa, który rozmawiając z Samarytanką (a więc dla Żyda „nieczystą” już z samej „zasady”) powiedział jej prawdę o niej samej – ale nigdzie jej nie POTĘPIŁ. To po pierwsze. A po drugie, teraz ja mogłabym napisać, ileż to zbrodni popełniono w imię innych (niechrześcijańskich) idei – RÓWNIEŻ w imię „wyzwolenia ludzkości od ciemnoty i klerykalnego zabobonu.” Jednakże napiszę jedynie – i mogę to pisać „do końca świata i o jeden dzień dłużej” – że poczuwam się do winy za WSZYSTKIE (prawdziwe i domniemane) „katolickie zbrodnie”. I za wszystkie przepraszam.

          3. > Katolicyzm, jaki wyznaję (a który nie ma nic wspólnego z dziwaczną ideologią, którą sobie stworzyłeś, i z którą walczysz)Czym różni się ten mój katolicyzm od Twojego?> podobnie jak wszystkie inne wyznania chrześcijańskie bierze początek od Jezusa. Ani Jezus nie stworzył Kościoła, ani sam katolicyzm nie jest oparty o nauki ewangeliczne – jaki więc ma ta doktryna początek w Jezusie? Taki, że Kościół wbudował Jezusa w swoją mityczną historię?> A po drugie, teraz ja mogłabym napisać, ileż to zbrodni popełniono w imię innych (niechrześcijańskich) idei Mowa jednak o katolicyzmie a nie o chrześcijańskich ideach.Teraz zrobiłaś dokładnie to o czym pisałem we wpisie „Manipulacje chrześcijan w dyskusjach”.> że poczuwam się do winy za WSZYSTKIE (prawdziwe i domniemane) „katolickie zbrodnie”. I za wszystkie przepraszam.Przeprosiny można uznać, jeżeli ktoś zrywa z winą. Np. ktoś przeprasza, ze kradł jabłka z ogrodu sąsiada a więcej tego nie zrobi. Przeprosiny jego są nic nie warte gdy ma zamiar dalej kraść. Tak samo Ty. Swoją obecnością w Kościele popierasz jego ideologię – więc po co przepraszać za coś z czym nie zerwałaś?

          4. Jeżeli w ten mało finezyjny sposób próbujesz mnie nakłonić do apostazji, to Ci się nie uda. Jestem „nieposłuszną córką Kościoła” i dobrze mi z tym. 🙂 A co do „manipulacji w dyskusjach” to bądź spokojny, w tym nikt Ci nie dorówna. 🙂 Ujmując zresztą rzecz logicznie nie ma sensu przepraszać właśnie za winy instytucji, z którą się definitywnie „zerwało” – za co wówczas miałabym przepraszać?! Wtedy to nie byłaby już moja sprawa – podobnie, jak nie czuję się w obowiązku przepraszać za talibów, którzy w Afganistanie wysadzili w powietrze dwutysiącletnie buddyjskie posągi… Nie moje małpy, nie mój cyrk.

          5. A co do różnicy pomiędzy moim „nieortodoksyjnym” katolicyzmem a Twoim antykatolicyzmem to wydawało mi się, że dla wszystkich (łącznie z Tobą) jest ona oczywista. 🙂 Ale niech będzie. Ja nie uważam katolicyzmu (i katolików) za największe zło i najbardziej zakłamaną, zbrodniczą religię w dziejach ludzkości – a taki nieodparty wniosek nasuwa się po lekturze Twoje bloga (być może – nie było to Twoim zamierzeniem). Dostrzegam (temu nie możesz zaprzeczyć) winy, grzechy, i błędy KK, ale MIMO TO chcę w nim pozostać, jako że widzę RÓWNIEŻ przykłady wielu wspaniałych, prawych ludzi, którzy w nim byli i są – a skoro oni dawali sobie jakoś radę z tym, by POMIMO grzechów Kościoła w nim być i pozostać przy tym w zgodzie z własnym sumieniem, to poradzę sobie i ja. Jeśli teraz nazwiesz mnie „hipokrytką” – to już Twój problem. Nie mam na ten temat nic więcej do powiedzenia – wszakże, jeśli się ktoś domaga szacunku dla własnego światopoglądu, winien uszanować cudzy.

          6. > A co do różnicy pomiędzy moim „nieortodoksyjnym” katolicyzmem a Twoim antykatolicyzmemMowa była o Twojej i mojej wizji katolicyzmu a nie o katolicyzmie i moich antykatolickich poglądach.> zbrodniczą religię w dziejach ludzkości – a taki nieodparty wniosek nasuwa się po lekturze Jeżeli taki wniosek nasuwa Ci się po lekturze bloga – zważywszy, że podawane są tam fakty, cytowane teksty księży itp. – to znaczy, że sama widzisz w katolicyzmie taką doktrynę. Nie widzisz w tym co piszesz sprzeczności?> wszakże, jeśli się ktoś domaga szacunku dla własnego światopoglądu, winien uszanować cudzy.No właśnie. Szkoda, że tą myśl kierujesz zawsze do innych, nidy sama nie zastanowisz sięnad jej przestrzeganiem.

          7. Wiesz co, Ateisto – ja bym chciała na Twoim blogu zostać potraktowana tak, jak sama traktuję swoich Czytelników (w swej przenikliwości zdaje się nie zauważyłeś, że bywają tu ludzie o najrozmaitszych poglądach, nie tylko zdeklarowani katolicy – I NIGDY żaden z nich nie posądzał mnie o „nietolerancję” i „nienawiść” z takim uporem, jak Ty. Zresztą sądzę – czytając niektóre inne blogi – że MILEJ Ci się dyskutuje z „nietolerancyjną” Albą niż z wieloma innymi osobami, które albo obrzucają Cię inwektywami (a Tobie w to graj, bo ŻYWISZ SIĘ takimi incydentami) albo też już dawno zablokowały możliwość dodawania przez Ciebie komentarzy. Ja tego nie zrobiłam i nie zrobię (chciałbyś;)- cytuję: „Bo wy to tylko blokować potraficie!). Do Ciebie i tylko do Ciebie należy decyzja, czy chcesz tu nadal przychodzić i „cierpieć prześladowania” ze strony tak pełnej nienawiści i braku szacunku istoty, jak ja.Prawda?

          8. > w tym nikt Ci nie dorówna. :)Na czym wiec moje manipulacje mają polegać?> za co wówczas miałabym przepraszać?!Za to, że to popierałaś.> Wtedy to nie byłaby już moja sprawa – podobnie, jak nie czuję się w obowiązku przepraszać za talibów, którzy w Afganistanie wysadzili w powietrze Gdybyś znała swoją doktrynę wiedziałabyś, że nawet w katolicyzmie cośtakiego obowiązuje. Przy spowiedzi katolik musi postanowić, że zerwie z grzechem i zadośćuczynić tym przeciwko którym zgrzeszył.

          9. Ateisto, prosiłam Cię już tyle razy, byś mi NIE MÓWIŁ co ja „powinnam jako katoliczka.” Jesteś OSTATNIĄ osobą, która ma prawo to czynić. Czy ja się wtrącam do Twego pełnego tolerancji i miłości do ludzi ateistycznego światopoglądu?

        2. Ps. Ale gwoli ścisłości to konkubinat jest sytuacją niepożądaną (grzechem) NIE TYLKO w katolicyzmie – choć wiem, że dla Ciebie akurat „katolicyzm” to takie słowo-wytrych, które oznacza wszystko, cokolwiek złego jest w religii…:)

          1. Pisałaś o potępianiu tego ze strony Kościoła katolickiego – nie ze strony innych wyznań.

          2. Nie pisałam o potępianiu czegokolwiek przez Kościół, tylko przez niektórych księży. Chyba NIGDZIE na tym blogu nie znajdziesz sformułowania „Kościół katolicki potępia…” – które tak często bywa (nad)używane przez innych publicystów. Sądzę, że potępianie LUDZI w ogóle nie powinno być „zajęciem” Kościoła…

          3. > Nie pisałam o potępianiu czegokolwiek przez Kościół, tylko przez niektórych księży. Księża potępiają to co zasługuje na potępienie według doktryny Kościoła.

        3. Mnie sie wydaje że masz racje. Jak sie wlazło miedzy wrony to sie kracze jak i one. Zasada chyba prosta, jestem członkiem KK więc przestrzegam zasad bo nie można przestrzegac czegos połowicznie – na zasadzie jestem wierzaca i praktykująca ale slub jedynie cywilny to dla mnie nie problem, przestrzegam zasad ale antykoncepcja jak najbardziej,wpółzycie przed slubem czemu nie. Albo mi zasady pasuja i przestrzegam albo mi nie pasuja i się z tej wspólnoty wypisuje. To tak jakby ortodoksyjny Zyd zajadał się wieprzowina.

    2. I tak mi nie uwierzysz (zresztą nie dbam o to – Ty masz swój światopogląd, a ja swój, i nie zamierzam Cię do niczego „przekonywać”) ale niektórych „z nich” jednak to obchodzi i to bardzo. 🙂

  8. Nie mam negatywnych skojarzeń związanych z „kolędą”. Nie mam też wrażenia, by te wizytacje wnosiły cokolwiek istotnego do życia „wiernych”. Księża wizytujący zwykle się śpieszą i rozmowa ogranicza się do dość zdawkowej wymiany zdań na zasadzie : „co słychać ?” Gdyby tego obyczaju nie było, też pewnie i dziury w niebie by nie było. Myślę, że księża powinni podawać do publicznej wiadomości wysokość wpływów z kolędowych darów i sposób ich wykorzystania na cele parafii. O ile mi wiadomo, nie ma takiego zwyczaju. A szkoda.

    1. Zwyczaju takiego istotnie nie ma (a powinien być!) aczkolwiek zdarzają się chlubne wyjątki. Znałam proboszcza, który podawał do publicznej wiadomości wysokość zbiórki kolędowej i jej przeznaczenie. Niestety, niedawno dowiedziałam się, że został DYSCYPLINARNIE przeniesiony na inną parafię właśnie w związku ze sprawami…finansowymi. A było to tak: pewien niezamożny człowiek stracił w wypadku dwie bliskie osoby – i udał się do macierzystej parafii celem załatwienia pogrzebu. Usłyszawszy, ile tam wynosi podwójna stawka „co łaska” za ostatnią posługę, załamał się.Przypadkiem dowiedział się o tym mój znajomy i powiedział mu: „Słuchaj, bracie, wiem, że jest ci ciężko – daj tyle, ile możesz, a ja ci ich pochowam.” Ceremonia odbyła się bez dalszych problemów. Niestety, wieść o tym dotarła do uszu pierwszego proboszcza, który zawrzał z oburzenia i zadenuncjował kolegę do biskupa, twierdząc, że swoim „karygodnym postępowaniem” podważył on jego autorytet wśród wiernych. Nie wnikając w całą sprawę, biskup przeniósł nieszczęśnika (którego jedyną winą było to, że miał dobre serce…) karnie w inne miejsce. Po prostu chciał mieć święty spokój… Czegóż się nie robi, by zachować miłość i braterską zgodę w „świętym stanie duchownym”, prawda? I przyznam Ci się, Marku, że jak słyszę takie opowieści, to doprawdy czarno widzę przyszłość Kościoła katolickiego…

      1. Aniu, myślę, że są ludzie i ludziska, są księżą i „księżyska”. Ale biskupem powinien być ktoś większego formatu a nie klechowaty urzędnik broniący korporacyjnej solidarności, żeby przypadkiem ktoś nie zepsuł rynku usług duchowych „zaniżaniem” cen. Wtedy myślę, że oni sami nieraz dzielnie pracują na swój coraz gorszy ogląd w ocenie społecznej. W końcu Kościół „urzędowy”, to przede wszystkim Kościół na poziomie parafii i jak tu się źle zacznie dziać, to nie pomogą encykliki i listy pasterskie choćby najbardziej światłe i mądre.

        1. Marku, obawiam się, że właśnie parafie są miejscem, gdzie często JUŻ się bardzo źle dzieje. A jak „przeciętni zjadacze chleba” oceniają Kościół, jeśli nie przede wszystkim przez pryzmat swojego proboszcza i swojej parafii (tej najbliższej swego miejsca zamieszania „stacji obsługi duchowej”?:(). Listy pasterskie, owszem, czytają księża z ambony, ale czasem wątpię, czy nawet oni rozumieją, o co tam chodzi. A encyklik to już prawie nikt nie czyta – poza studentami teologii, którzy muszą. Problem jest zawsze ten sam – hermetyczny język, który dodatkowo „odgradza” pasterzy od ich wiernych… Ty, a może oni to robią celowo – żeby się poczuć mądrzejsi i bardziej „wtajemniczeni”?”Córko, czy czujesz, jak pali Cię ogień piekielny?” 🙂 Ni choroby, proszę księdza… 😉

  9. Przyszło mi jeszcze do głowy, że przynajmniej części z tych problemów, o jakich tu piszecie, można by uniknąć, np. wprowadzając zwyczej odwiedzin nie wszystkich, ale, dajmy na to, 100 rodzin w parafii każdego roku. A w kolejnym można by odwiedzić innych sto rodzin – i tak co kilka lat każdy miałby szansę naprawdę SPOTKAĆ SIĘ ze swoim duszpasterzem na dłuższej rozmowie… Co sądzicie o tym?

    1. Albo, to też jest jakiś pomysł, choć można podejść do tematu inaczej i rozłożyć wizytę tzw. duszpasterską na dłuższy okres czasu. Oczywiście wtedy nie byłaby to kolędą 🙂 nie wydaje mi się, żeby były po temu formalne przeciwwskazania.Nie mniej jednak problem jest jeszcze jeden; taki duszpasterz musi też chcieć porozmawiać, a mam wrażenie, że większość nie jest tym zainteresowana i ogranicza się do tematów objętych sprawozdawczością KK. Pomijam już standardowy brak delikatności. Nawiedzający mnie ksiądz uraczył mnie ostatnio pytaniem dlaczego nie mam męża. Ilość złośliwych odpowiedzi, która przemknęła mi przez głowę była dość spora, jednakże ograniczyłam się do odpowiedzi, że na tak postawione pytanie nie odpowiem :)Czasami myślę, że aby coś się naprawdę zmieniło KK w Polsce będzie się musiało zderzyć z syndromem pustych kościołów.

      1. Niestety, obawiam się, Freyu, że Kościół (nie tylko katolicki) w takiej formie, jaką znamy, obumiera – i sądzę, że tej „śmiertelnej choroby” nie wyleczy nawet terapia wstrząsowa w postaci pustych świątyń (sądząc z przykładu Europy Zachodniej). Ale chrześcijaństwo nie byłoby sobą, gdyby w tej śmierci nie tkwiło już ziarenko ZMARTWYCHWSTANIA. 🙂 A są nim, w moim przekonaniu, małe wspólnoty w rodzaju Taize, Chemin Neuf czy Neokatechumenatu. Opierają się one w większym stopniu na indywidualnej WIERZE poszczególnych członków (duchownych i świeckich) niż na potędze INSTYTUCJI. Ci ludzie nie potrzebują nawet kościołów, by pielęgnować wiarę, mogą się spotykać gdziekolwiek, po domach, jak w pierwszych wiekach – bo oni sami SĄ Kościołem.Charakterystyczne dla takich grup jest też zniesienie tego dystansu między duchownymi a świeckimi, a którym pisałaś.I to dzięki ich wierze Kościół „przeżyje” obecny kryzys.

        1. Aniu, mam dokładnie takie samo zdanie jak Ty w tej właśnie materii. Kościół małych wspólnot i FULL Ewangelii…. Myślę, że skostniały i do cna „zurzędolony” system hierarchiczny, jest takim samym przeżytkiem jak feudalizm. Ruiny tego systemu mogą być i wierzę, że będą humusem, na którym wyrośnie NOWE… Symptomy tego już są w postaci wspólnot, o których wspomniałaś. Może jednak też być tak, że zwycięży „przedsoborowie” w kościelnej wierchowce. Co wtedy ? Agonia systemu chyba wówczas rozciągnie się znacząco w czasie…

          1. Tak, myślę, Marku, że w tym drugim wypadku agonia się nieco przedłuży – ale tak czy inaczej wierzę w zmartwychwstanie… Pamiętasz może, kiedyś napisałam posta (który niestety przeszedł bez echa) o tym, że „parafie” w takim kształcie, jaki mamy obecnie, wcale nie są konieczne do funkcjonowania Kościoła. Przez pierwszych kilkaset lat Kościół doskonale obywał się bez tej struktury, która, rzeczywiście, z feudalizmem ma wyjątkowo dużo (także historycznie) wspólnego. Ksiądz proboszcz to przecież rodzaj drobnego „pana feudalnego” który sprawuje „rząd dusz” nad swoją wioską lub grupą wiosek, niekiedy mając do pomocy jednego lub kilku „wasali” – wikarych. Ileż ja słyszałam opowieści o tym, że „pryncypał” zabiera młodym prawie wszystkie pieniądze, każąc im prawie „przymierać głodem.” Sam zaś składa hołdy tym, co „siedzą wyżej” – dziekanowi, biskupowi, arcybiskupowi…A skoro można się było bez tego obejść w przeszłości, w przyszłości też będzie można. To tylko kwestia zakorzenionych w nas nawyków.

          2. Aniu, pytanie tylko kto to zrobi, byłaby to rewolucja na niebywałą skalę. Jak na razie widać jedynie okopywanie się znacznej części hierarchów w swych zamkach: plebaniach, pałacach biskupich i sławetnej rozgłośni i stamtąd słychać coraz głośniejszą kanonadę oskarżeń miotanych na lewo i prawo, przeciwko różnej maści „wrogom” Kościoła. Już się wręcz mówi o wrogach wewnątrz Kościoła, którzy o niczym innym nie marzą, jak tylko o jego upadku. Pewnie ów „złotousty” doktor – dyrektor, z łatwością zaliczył by Ciebie i mnie do grona nieprzejednanych wrogów Kościoła.

        2. Trudno mi się odnieść do doświadczenia wspólnot, bo jest mi ono obce, ale z różnych powodów miałam dość kontakt z KK w Niemczech i co zrozumiałe z duchownymi. I powiem tak, nie wiem czy to konsekwencja pustych kościołów, czy inna mentalność, ale moje doświadczenia są jak najbardziej pozytywne, również, a może przede wszystkim (bo o tym tu sobie rozmawiamy) w wymiarze międzyludzkim. Nie było niepotrzebnego dystansu tylko dialog i to nie zawsze na poziomie wysokiego C, ale codzienności. Jakoś trudno mi sobie wyobrazić statystycznego polskiego księdza, którego interesuje to, czy tęsknie za domem i bliskimi, czy nie czuje się dyskryminowana i generalnie czy czegoś nie potrzebuje…także myślę sobie, że prawda jest jednak gdzieś po środku.

          1. Masz racje. Córka mojej kuzynki wyszła za mąż w Stanach za Amerykanina, slub był w obrzadku prezbiteriańskim. To co jej rodzice usłyszeli od proboszcza w swojej parafii wybierając metryke chrztu to się w głowie nie mieści.A w Stanach? na wieść o jej slubie ksiądz rzymsko-katolicki przysłał jej piekny bukiet róż.

          2. Ja znam podobny przypadek z naszego podwórka. Mieszkamy otóż w okolicy, gdzie oprócz katolików mieszka wiele osób wyznania mariawickiego („płockiego”). I kiedyś pewna „para mieszana” przyszła do naszego byłego proboszcza załatwiać ślub. Ksiądz, jako że był starej daty i o ekumenizmie chyba nie słyszał, zaczął się wyśmiewać z wiary tamtej dziewczyny – „bo co to za Kościół, w którym księża mogą się żenić?” Na to mariawitka odparła, że ich prawo kanoniczne im tego nie zabrania, i że chyba lepiej oficjalnie się ożenić, niż mieć kochankę. Na to proboszcz, że skoro ona (sic!) obraża Kościół katolicki, to on się już postara, żeby nigdzie w Polsce ślubu kościelnego nie dostali – dopóki on żyje…

  10. Kolęda , to zależy jak kto na nią czeka .Jeden z ufnością inny ze trwogą .Znam wikarego z mojej parafii od lat i rozmawiam z nim jak z przyjacielem .Nie myślę , że przychodzi do mnie po kasę bo wie że u mnie jej niema .Zna moje dzieci , bo przecież uczył je religii , pyta jak radzą sobie w szkołach do których poszli . Jest normalnie po ludzku , nie widzę w nim urzędnika raczej dobrego człowieka . A kościół , to miejsce gdzie mogę przyjść kiedy chce , pobyć sam na sam z Bogiem .

    1. Z ta trwoga to chyba przesada. Jak wiem że wizyta może być nie po mojej mysli poprostu księdza nie przyjme i po sprawie.

  11. Witam:) chciałam się odnieść do tematu. Otóż w tym roku było tak. U mojej mamy w Parafii przyjełam kolędę gdyż tamtejszy proboszcz, ale także wikariusz są naprawdę w moim rozumieniu księżami z powołania. Gdy przyszedł w tym roku akurat proboszcz na kolędę, to czuło się, że przyszedł przyjaciel, ktoś kto chcę Cię wysłuchać, porozmawiać o domu, o kłopotach ale o szczęsliwych chwilach. Wysłuchał o wszystkich, nie zgromił tylko delikatnie upomniał o spowiedzi i naprawdę było, aż tak miło.Z kolei w Parafii gdzie teraz mieszkam razem z mężem nie przyjęliśmy księdza. Z racji tego, że napiszę wprost zraziliśmy się do niego jako do człowieka i jako do kapłana. Odbywając nauki przedmałżeńskie jakiś czas temu najważniejsze dla niego było aby zapłacić mu inaczej nie dał nam podpisu w książeczce do nauk. Z kolei gdy poszliśmy po zapowiedzi, naprawdę nie mając pieniędzy zażyczył sobie dość zawrotną sumę jak dla nas na dorobku, obrażając się przy tym jak to nie mamy i notując, że ta para nie dała. Po czym nakazał nam przynieść po weselu, bo przecież wtedy na pewno uzbieramy. Mogę wprost powiedzieć, że nie zanieśliśmy. Można to różnie odebrać, ale nie chcę mieć nic wspólnego z takim księdzem dla którego tylko kasa się liczy i dobra zabawa (ale to już inna kwestia)..Także nie wiem czy zależy to od charakteru czy jakieś postawy księży, ale naprawdę spotkałam się z dwoma skrajnościami, że tak powiem…Pozdrawiam

  12. Niech Biedzie Pochwalony Jezus Chrystus !dużo wiary ,mało rozumu ,tego się trzymaj marny robaczku Z poważaniem .

    1. Pani Janino, a nie można by raczej – „dużo wiary i dużo rozumu”?:) Wie pani co, ja miałam mądrych nauczycieli, którzy mi powtarzali, że mało wiedzy może oddalić mnie od Boga – za to dużo wiary do Niego przybliża. I tego się wolę trzymać.

Skomentuj ~teresakociolek@vp.pl Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *