Choroby duszy i ciała…

Być może wielu z Was doda otuchy w zmaganiach z własnymi dolegliwościami, gdy powiem, że wielu świętych nie tylko cierpiało permanentne niezrozumienie (o. Pio, s. Faustyna), ale i cierpiało na różne „choroby duszy.” W niektórych przypadkach (Joanna d’Arc) trudno wręcz odróżnić, co było charyzmatem, a co skutkiem jakiejś choroby. Sama Matka Teresa cierpiała z powodu stanów depresyjnych przez wiele, wiele lat. 


Może więc spróbujmy czasem spojrzeć na to i od tej strony – nie tylko jako na „krzyż”, który nas dotknął,  ale i jak na pewną szczególną „łaskę” (wiem, wiem – to bardzo trudne – sama często modlę się słowami Mojżesza i… Faustyny Kowalskiej: „Wybacz, Panie, ale udziel tych łask komu innemu!” – w związku z moją niepełnosprawnością:)). 

Ludzie zazwyczaj nienawidzą tego, czego się boją, a boją się tego, czego nie rozumieją – a „choroby duszy” zwykle trudniej jest pojąć, niż te dotyczące ciała, bo ich „nie widać.” Do tego dochodzi jeszcze krzywdzący stereotyp „wariata”, osoby nienormalnej.

Sama dziękuję Bogu za to, że w jednej ze wspólnot miałam koleżankę, niezwykle inteligentną młodą kobietę, żyjącą ze schizofrenią – to mnie raz na zawsze wyleczyło z głupich, potocznych opinii na temat „osób chorych psychicznie”. 

Teraz już wiem, że „takie” choroby to po prostu choroby – takie, jak wszystkie inne – nikt przecież nie tłumaczyłby osobie chorej na raka albo na próchnicę , na przykład, że „mogłaby wyzdrowieć, tylko nie chce”, prawda?:)

A drugie doświadczenie, za które dziękuję Bogu, to moja ciężka (z halucynacjami) depresja poporodowa. „Byłam po tamtej stronie lustra” – więc tym bardziej podziwiam ludzi, którzy muszą zmagać się z tym na co dzień. Pamiętam, że mój cudowny położnik powiedział wtedy:”Proszę pani, kobiety łatwiej się przyznają, że mają rzeżączkę, niż depresję!” Ciekawe, dlaczego, prawda? 😉

***

Inny problem wart rozważenia: czy mówić dzieciom o ciężkiej chorobie rodziców?

No cóż, wydaje mi się, że dzieci są mądrzejsze (i silniejsze) niż się wielu dorosłym wydaje – a większość z tego, co chcielibyśmy przed nimi ukryć, one i tak WIEDZĄ – i zwykle tylko udają przed nami, żeby NAS oszczędzić. A jeśli rodzic nagle zasłabnie, źle się poczuje – to co, dalej będzie okłamywać dzieci, że wszystko jest w porządku? 

Matka chrzestna mojego syna właśnie wygrała wieloletnią walkę z nowotworem – i jej dzieci (obecnie 9 i 14 lat) od początku były poinformowane o jej chorobie. 

Myślę, że rzecz nie w tym, CO mówimy dzieciom, ale W JAKI SPOSÓB to robimy. Można przecież powiedzieć dziecku: „Ach, to straszne, mamusia ma raka i na pewno umrze!” ALBO: „Tak, to poważna sprawa, ale można z tym żyć.” Prawda? 

Sama zresztą trochę się martwię, co będzie, gdy mój synek dostrzeże wreszcie, że jego mama nie jest „taka sama” jak inne mamy – a wiem, że ten moment zbliża się nieuchronnie…

 

40 odpowiedzi na “Choroby duszy i ciała…”

  1. Witaj Albo! wybacz, że skopiowałam mój wpis, który był ostatnią odpowiedzią na Twój komentarz z 1 lutego. Rozumiem Ciebie doskonale- gdyż też było mi dane macierzyństwo jako osobie niepełnosprawnej. Po Twoich wpisach wnioskuję, iż otrzymałaś bardzo wiele miłości w rodzinnym domu- a to jest największy kapitał w życiu. Albo przesyłam Tobie dwa namiary- jeden to adres bloga http://marcin-wolski.blog.onet.pl/ W necie „wolski.lesniak”- nie mylić z Marcinem Wolskim.Drugi namiar to link artykułu o autorze bloga (przypadkiem dostałam gazetę, za którą nie przepadam i odnalazłam w necie link do tego artykułu) http://www.se.pl/wydarzenia/kraj/piaseczno-zabiora-im-dzieci-bo-sa-bied ni_127105.html?p=2 Druga strona artykułu jest ważniejsza. Przesyłam Tobie dlatego, iż wraz ze znajomymi towarzyszyliśmy 21 lat młodemu człowiekowi, który całe życie wychowywał się w domu dziecka. Takie domy naprawdę nie przygotowują wychowanków do życia. Nasz znajomy- kiedy go poznaliśmy był mieszkańcem domu dla bezdomnych mężczyzn. Spotkanie z tym człowiekiem to było odkrycie nieznanego nam świata przede wszystkim ogromnego braku miłości od początku życia. Ten brak miłości owocował wieloma tragediami w życiu tego człowieka. Pomóc osobiście nie mogłam, gdyż sama miałam bardzo trudną sytuację (też jestem osobą niepełnosprawną i zostałam sama z dwójka maleńkich dzieci). Jedyną pomocą z mej strony była modlitwa i intencje mszalne za tego człowieka, który przez swoje doświadczenia nienawidził Boga, księży i kościoła. Obecnie podjął studia na Uniwersytecie Warszawskim i po 21 latach „wychodzi na prostą”.Przepraszam za tak długi wpis- ale Ty masz takie wrażliwe i dobre serce. Proszę pomódl się za Marcina Leśniaka, którego blog właśnie znalazłam.Pozdrawiam

    1. Racja, Visiu, miałam szczęście być niezwykle kochanym dzieckiem – z tym, że moja mama (w dobrej wierze) była zawsze nieco bardziej wymagająca w stosunku do mnie, niż wobec moich braci – co zaskutkowało tym, że sama chyba trochę „rozpuszczam” synka. Na szczęście jest jeszcze P., który umie jasno wyznaczać małemu granice… U mnie w domu było odwrotnie. 🙂

  2. dzieci szybciej akceptują odmienność niż my dorośli… i wierzę, że również Twoje dziecko nie zobaczy w tym nic dołującego… przecież Cię kocha i widzi przede wszystkim Twoją miłość.. reszta nie jest już taka ważna :)A sądzę, że jesteś nawet lepszą matką niż wiele tzw sprawnych matek…. bo z pewnością dajesz z siebie jeszcze więcej 🙂

    1. Masz rację, femme, że dzieci na ogół nie mają problemu z odmiennością, dopóki im nie „uświadomimy” że INNY znaczy „gorszy.” Gdzieś tu już pisałam, jak pewien mały chłopczyk uroczo skomplementował mój sposób chodzenia:”Mamo, patrz, jak ta pani ładnie TAŃCZY!” Ja byłam tym zachwycona, za to mamusia chłopczyka na przemian robiła się blada, zielona i czerwona. 😉 Biedaczka, pewnie myślała, że „o tym” się nie mówi…

  3. A co można nazwać „normalnością”? To tak jak z plastikowymi siedzeniami w pociągach – niby zrobione ergonomicznie, dla wygody pasażerów – a jakoś na nikogo nie pasują i lepiej siedzieć na prostej drewnianej ławce 😉 Tak samo niemal nikt nie pasuje w 100% do ram zwanych „normalnością”. A dzieci nie widzą nic złego w „inności” dopóki się im tego nie wmówi, Twój synek wyrastając wśród kochających ludzi ma wielką szansę aby uniknąć niedobrych stereotypów. Jeśli zobaczy, że szczęście nie zależy od „bycia idealnym” może mu być nawet ŁATWIEJ w przyszłości niż tym, którzy czują presję dopasowania do wszelkich mód i kanonów :):):) Pozdrawiam serdecznie 🙂

  4. A co można nazwać „normalnością”? To tak jak z plastikowymi siedzeniami w pociągach – niby zrobione ergonomicznie, dla wygody pasażerów – a jakoś na nikogo nie pasują i lepiej siedzieć na prostej drewnianej ławce 😉 Tak samo niemal nikt nie pasuje w 100% do ram zwanych „normalnością”. A dzieci nie widzą nic złego w „inności” dopóki się im tego nie wmówi, Twój synek wyrastając wśród kochających ludzi ma wielką szansę aby uniknąć niedobrych stereotypów. Jeśli zobaczy, że szczęście nie zależy od „bycia idealnym” może mu być nawet ŁATWIEJ w przyszłości niż tym, którzy czują presję dopasowania do wszelkich mód i kanonów :):):) Pozdrawiam serdecznie 🙂

  5. Hej 🙂 Tak czytam tą dzisiejszą twoją notkę i taka refleksja mnie naszła. Przez dwa miesiące przebywałam w szpitalu psychiatrycznym i nikogo stamtąd bym nie nazwała nienormalnym 🙂 Myślę, że ci którzy cierpią na choroby duszy są osobami, które być może widzą więcej i na to jeszcze dokłada się ich wrażliwość. Poza tym normalność to pojęcie wzgęldne, może i ludzie stworzyli pewne ramy dla tego, ale to takie szufladkowanie. Oczywiście w przypadkach kiedy to zagrażamy sobie, lub innym wtedy należy z tym coś zrobić. Jednak ja jestem za reformowaniem psychiatryków, lub ich zupełnym unicestwieniem. Nie wiem jak za granicą sprawy się mają, ale w Polsce jeszcze wiele brakuje. Wiadomo personel składa się z ludzi i każdemu nierwy mogą wysiąść, ale tam łamie się prawo do integralności osoby (ale teraz swoje żale wylałam na monitor). Tak ciągnąc ten temat… Pewnie jak każdy wierzący, wątpiący i poszukujący człowiek i ja nie raz kłóce się z Tatą. Dlaczego? Po co? przecież cierpienie nia ma sensu. Przez wiele lat nie mogłam zrozumieć. Jednak… Ostatnio zauważyłam pewne zmiany w ludziach z którymi przebywam na codzień na uczelni i poza nią. Jedna dziewczyna zwierzyła mi się, że zaczęła uczęszczać na Msze niedzielne, że już nie robi pewnych rzeczy, które robiła kiedyś, że ich żałuje. Nie chodziła do kościoła ponieważ uważała to za niepotrzebne a nawet wstydliwe, bo przecież do kościoła chodzą tylko ludzie pobożni i stare dewotki 😀 Kiedy poznała mnie zmieniła zdanie, widzi moje ułomności. Nie ewangelizuje nikogo, ja po prostu staram się im pokazywać siebie, swoje poglądy. Kiedyś też wstydziłam się kiedy wychodziłam do kościoła. Zawsze wtedy rodzice mi dość uciążliwie dokuczali poprzez zgryźliwe komentarze. Wytrzymałam to, w nich też zauważam zmiany. Czuje, że Bóg przeze mnie działa. Czekałam na ten moment dość długo, byłam zbyt niecierpliwa nie raz. Powoli to co się działo kiedyś w moim życiu teraz nabiera znaczenia. Życie nie raz daje niezłego łupnia. Jakiś czas temu mój spowiednik duchowy chciał abym podzieliła się z innymi swoim świadectwem, wtedy to przemilczałam bo strach i wstyd. Po jakimś czasie napisał do mnie, że ludzie nie powinni być kowalami swojego losu, bez Boga, bez bliźnich. Jednak myśle, że do niektórych rzeczy trzeba dojrzeć, czasami trzeba też przeczekać, zrozumieć… A choroby duszy to faktycznie są ciężkie do zrozumienia. To nie jest jakiś egoizm, że ktoś nie mówi o tym co go trapi wszystkim kogo spotka. Najpierw potrzeba modlitwy, rozmowy z Ojcem, zawierzenia, aby tym wszystkim jakoś pokierował…Aj… i znowu pisze bez ładu i składu 😀 Mam nadzieje, że nie odbiegłam za daleko od tematu, tak myślę, że to co nas spotyka, nawet jeżeli boli to faktycznie dar… łaska… Ale aby ją zrozumieć potrzeba czasu. Pozdrawiam serdecznie Ciebie Albo i twoją rodzinę 🙂

    1. Wiesz, Mickey, ja wychodzę z założenia, że NIE MUSZĘ wszystkiego rozumieć, aby być całkiem szczęśliwą osobą. Bóg, który mnie stworzył tym, kim jestem, wie najlepiej, dlaczego… Jednak i ja sama wiem, że gdyby nie moja niepełnosprawność, byłabym zupełnie kimś innym. Czy lepszym – nie wiem. A jednak niepełnosprawność daje mi zdrowy dystans do wielu rzeczy, które na ogół ludzie uważają za ważne (uroda) albo przerażające (starzenie się, niedołężność).

  6. To, w jaki sposób Twoje dziecko kiedyś zareaguje, gdy dowie się, że mama nie jest w pełni sprawna zależy od jego rozwoju duchowego, na który rodzice powinni wywierać większy nacisk teraz. To bardzo błędne, kiedy mówi się, że z tym można poczekać do momentu, gdy dziecko będzie w odpowiednim stadium rozwoju. Bzdura – jak zaznaczyłaś dzieci są o wiele bystrzejsze i należy uświadamiać je w miarę wcześnie.Pozdrawiam!

  7. Nie jestem zwolenniczką szczególnego celebrowania chorób i przypisywania im aury szczególnej łaski bożej..brzmi to trochę fałszywie. Szczególna to miłość boża, która karze umierać małemu dziecku na raka, albo doświadczać innych dramatów.Chociaż wierzę, że choroby i cierpienie w ogóle wnoszą w życie wielu ludzi pewien rodzaj światła, wprowadzają naturalną hierarchię wartości, UCZĄ.Natomiast wielu współczesnych psychologów i psychiatrów uważa, że choroby ciała są wynikiem głebokiego smutku, przeżywania traum, dławienia w sobie pewnych uczuć, tęsknoty, niedostatku miłości itp. Jak wiadomo, dzieci, które nie doświadczają miłości w najwcześniejszym etapie swojego życia potrafią nawet umierać – a co najmniej znacznie słabiej się rozwijają.Virginia Woolf, która była molestowana w dzieciństwie, całe dorosłe życie cierpiała na przewlekłe depresje. A taki Schiller, bardzo wrażliwy chłopiec, na skutek spędzenia 8 długich lat w bardzo chłodnej, wojskowej szkole, stał się z inteligentnego chłopca, najgorszym w całej klasie. Cierpiał nieustannie na jakieś choroby.Takie astmy, reumatyzmy, egzemy, choroby oczu czy nadciśnienie, ludziom wydają się złym losem, a to często manifestacja cierpienia duszy, efekt nieznoszenia swojego życia ( albo czegoś w tym życiu).

    1. Ja również zetknęłam się z teoriami mówiącymi, że wszelkie choroby wynikają ze stanu umysłu (podświadomego). Zarówno twierdzenie, że choroby są „łaską od Boga” jak również, że sami jesteśmy sobie „winni” wydaja mi się przesadą. Taka jest kolej życia, tak nas stworzyła natura, niektórzy umrą z powodu chorób, niektórzy ze starości albo w wypadkach. Chorują nie tylko ludzie, ale ludzie zastanawiają się nad tym „dlaczego”, „po co”, „jaki w tym sens”. Czy rak drzewa też można tłumaczyć na sposób religijny albo „umysłem rośliny”? Ale jeśli komuś wiara pomaga lepiej radzić sobie z cierpieniem, być lepszym człowiekiem, patrzyć dalej niż na własną chorobę – to bardzo dobrze 🙂

    2. Witaj Barbaro :),kwestia chorób ciała ma związek z moim osobistym doświdczeniem. Był taki okres w moim życiu, w którym byłam mocno nieszczęśliwa i cierpiałam na jakieś chroniczne dolegliwości. Miałam przede wszystkim nieżyt żołądka i właściwie wydawało mi się, ze pewnie mam już raka :(. Czułam prawie nieustanny ból.W momencie, gdy odzyskałam równowagę emocjonalną – organizm jak za dotknięciem magicznej różdżki wrócił do normy – bez leków i terapii ( w okresie około pół roku ból zniknął całkowicie).Ciała nie da się oszukać, nawet jesli starannie udajemy, że jest okay, tkanki naszego organizmu wiedzą swoje.Sa oczywiście i takie choroby, które zdają się nie wynikać ze smutku, trafiają się nam nieoczekiwanie jak piorun z nieba. No cóż, może to zła karma 🙂

      1. To prawda. Bardzo wiele dolegliwości może wynikać ze stanów emocjonalnych. Każdy lekarz powie, że w przypadku np. nadciśnienia, wrzodów żołądka itp przede wszystkim trzeba UNIKAĆ STRESU 🙂 Ta sama grupa to też wszystkie sensacje (nie tylko żołądkowe) przed egzaminem, prezentacją, wystąpieniem publicznym… Ja takich sytuacji na szczęście z doświadczenia nie znam, ale kiedyś ciężki stres w domu przełożył się u mnie na bezsenność. Dusza ma wpływ na ciało i to wielki – dobrym przykładem tego są właśnie depresje. Trudno jednak podciągnąć pod chorobę duszy zapalenie płuc, a ból brzucha może być spowodowany nie tylko stresem, ale także zjedzeniem nieświeżej ryby. Dlatego myślę, że nie każdą chorobę można tłumaczyć „Bożymi wyrokami”lub przypisywać „chorym emocjom” – istnieją bardziej naturalne i przewidywalne przyczyny zewnętrzne.

    3. Ja z kolei mam pewien dystans do tego typu teorii „psychosomatycznych” bo wynikałoby z tego, że prawie wszyscy cierpimy niejako „na własne życzenie.” A jeśli chodzi o chore dzieci, to sądzę, że Bóg, który je kocha, cierpi razem z nimi…

  8. Pracowałam z niepełnosprawnymi dzieciakami w szkole z oddziałami integracyjnymi. Dla równiesników te dzieciaczki były „w porzo”, zauważyłam też, że dzieci bardzo sobie wzajemnie pomagały. Tak zupełnie zwyczajnie, bez ściemy. Gorzej z dorosłymi. Niby trwają caly czas kampanie uswiadamiające, ale jakoś tak nie bardzo o nich sie mówi, no i co rusz pojawiają się „błyskotliwe” wypowiedzi polityków i innych myślicieli (patrz Korwin Mikke, tudzież Kazia Szczuka)…To samo tyczy chorób duszy. Trwa i wydaje się, że będzie jeszcze trwała izolacja osób z chorobą psychiczną. Sama, pare lat temu, zmagałam się z depresją. Dla mnie jednak była to zwykła choroba, tak jak piszesz. Wizyta u psychiatry NAPRAWDĘ nie różni się od wizyty np. u ginekologa (jeden i drugi zagląda w intymne miejsca;)). Do tego stopnia weszło mi to w krew, że podczas pewnej pierwszej randki, gdy z „adoratorem” rozmawialismu o stanie słuzby zdrowia (też randka, hehe), jak gyby nigdy nic wypaliłam: „no bo wiesz, gdy leczyłam się u psychiatry…” Chłop zdębiał- pewnie sobie pomyślał, że zaraz włożę swą twarz w talerz napełniony makaronem:) Nie muszę dodawać- to była ostatnia randka z tymże chłopcem:)))

  9. to też zależy od wieku dziecka. przecież 8/9 letnie dziecko o większości poważnych chorób nie ma pojęcia, myśli, że to coś typu grypa. Jednak tak to zdecydowanie inne podejście mówić , że mama ma raka, może umrzeć, a powiedzieć, że mama musi udać się do lekarza pod specjalistyczną opiekę, gdzie się nią zajmą i pomogą w szybszym powrocie do zdrowia…dziękuję za komentarza. crimeofpassion

  10. Jako 13 komentarz – skopiowałam artykuł- bo faktycznie podany link nie otwiera się. Albo tu jest historia przedstawiona przez dziennikarkę. Obecnie poza netem nie bardzo mogę inaczej kontaktować się. „Piaseczno: Zabiorą im dzieci, bo są biedni •Tagi: bieda, dom dziecka, dzieci, mazowieckie, piaseczno •Data publikacji: 20.01.2010 21:56Każdego dnia, których Marcin Leśniak (29 l.) spędził w domu dziecka tysiące – mężczyzna obiecywał sobie, że gdy będzie dorosły i założy rodzinę, zrobi wszystko, by jego dzieci nie cierpiały biedy i zawsze miały dach nad głową. Niestety, potworny los sprawił, że pan Marcin musi walczyć o to, by jego ukochany syn Krzyś (3 l.) i córeczka Oleńka (1,5 roku) nie trafili do bidula.Wszystko dlatego, że zdaniem kuratora sądowego rodziny Leśniaków nie stać na wychowywanie dzieci.- Nie mam już siły! – mówi Marcin Leśniak z Piaseczna, tuląc swoją ukochaną żonę Iwonę (24 l.) i dwójkę maluchów. – W każdej chwili do naszych drzwi może zapukać kurator i zabrać nam dzieci. Tylko dlatego, że nie mamy pieniędzy i zalegamy z opłatami za wynajmowane mieszkanie – panu Marcinowi głos więźnie w gardle. Mężczyzna całe życie był zdany tylko na siebie. Najpierw koszmarny pobyt w domu dziecka. Potem kilka tragicznych lat w rodzinie zastępczej. – Rodzice zastępczy nigdy mi nie powiedzieli, że mnie kochają. Robili tylko awantury – wspomina. Po jednej z takich kłótni, Marcin musiał wrócić do bidula. Gdy skończył 18 lat, opuścił dom dziecka. Na odchodne dostał plecak, garnki, talerze, sztućce i radio. Potem musiał radzić sobie sam. Przyjechał do Warszawy, mieszkał w kanałach na Żeraniu, a w dzień pracował na wózku widłowym i zbierał na własny kąt. Udało się! Wynajął mieszkanie, a potem poznał Iwonę i choć jej rodzice nie akceptowali chłopaka z domu dziecka, para pobrała się i założyła rodzinę. Pan Marcin chwytał się każdej posady, harował za 7 zł brutto. Jednak skromna pensja nie wystarczała na jedzenie i mieszkanie, a losem dzieci zainteresował się w końcu kurator sądowy, który zajrzał małżeństwu do portfela.- Ludzie uważają, że człowiek z domu dziecka to degenerat, nie chcą dać szansy – mówi pan Marcin. – Ja mam rodzinę i chcę ją utrzymać. Żona jest w ciąży i z rozpaczą myślimy o tym, co będzie, kiedy maleństwo przyjdzie na świat. Zrobię wszystko, żeby żadnego mojego dziecka nie spotkał los, który spotkał mnie! Nie pozwolę, by dzieci trafiły do bidula – deklaruje ojciec.Pan Marcin prosi Czytelników „Super Expressu” o propozycję pracy, która pozwoli mu utrzymać rodzinę, oraz o ubranka dla dzieci. Wszyscy, którzy mogliby pomóc, proszeni są o kontakt z rodziną Leśniaków pod nr. tel.: 514-457-737, 22 412-03-59″Osobiście mogę teraz tylko obmodlić tę sprawę. Pozdrawiam

    1. moja żona od prawie 18 lat jest dotknięta trwałym kalectwem, ale, chociaż nie rezygnuje ze swych oczywistych przywilejów, strzeże swej… normalności! przez jej rodzinę byłem niemal uważany za potwora, gdy tępiłem wszelkie ich gesty nadopiekuńczości, a dziś żona mi raczej za to dziękuje! ciało ma nadal chore, ale duszę w pełni zdrową!!!podaje Ci rękę (wyłącznie po to, by się przywitać!)

  11. Witam Cię Albo.Problem, który poruszyłaś przewija się w wielu blogach. Z reguły komentarze są bardzo pozytywne, jednak nie zawsze oparte na doświadczeniach, czy fachowej wiedzy. Mamy tu do czynienia ze schorzeniami czy poprawniej nazywając dysfunkcjami psychicznymi i fizycznymi. Minęły już czasy kiedy dolegliwości umysłowe budziły lęk u ludzi a z osób niepełnosprawnych naśmiewano się albo patrzono na nich z litością czasem ze wzgardą. Minęły, chociaż nie w każdym środowisku. Profesor Antoni Kępiński mówił o ludziach cierpiących na schizofrenię, że oni inaczej czują. To prawda. Są wrażliwsi od tzw. normalnych ludzi, więcej dostrzegają, głębiej, są szczerzy do bólu, zamykają się czasem w swoim świecie bo boją się odtrącenia i zranienia. Zapewne znasz z literatury, czy sztuki wielu wspaniałych artystów, twórców, którzy mieli problemy ze swoją psychiką i to dzięki temu pozostawili po sobie wspaniałe dzieła, bo oni więcej widzieli, inaczej czuli i myśleli. Dzisiejsza psychiatria zna wiele metod psychoterapii, które dają doskonałe efekty, pod warunkiem, że z terapeutą i chorym współpracuje najbliższa rodzina. Tylko zaniedbane schorzenia psychiczne, nie leczone w porę kończą się źle. Najgorsze co możemy zrobić osobom niepełnosprawnym to użalać się nad nimi, litować, wyręczać ich we wszystkim, a karygodna jest nadopiekuńczość matek, rodzeństwa. Taki człowiek tkwi w niemożności bycia normalnym. Bo przecież jest normalny. Ma pewne ograniczenia ale nie jest przedstawicielem odmiennego gatunku. Traktowanie go na równi ze sprawnym rodzeństwem podnosi jego poczucie wartości i samoakceptacji. Pozwala na usamodzielnienie się na tyle na ile to jest możliwe. Czy mówić dzieciom o chorobie rodzica? Oczywiście. W zależności od wieku dziecka należy odpowiednio rozmawiać z dziećmi. Dzieci są mądre i wrażliwe i czasem postrzegają więcej niż dorośli. Wszystko zależy od relacji w rodzinie, od zaufania, szacunku rodziców do siebie i dzieci.Chyba za dużo napisałam jak na zwykły komentarz, bo temat jest ważny i szeroki.Życzę Ci wszystkiego dobrego i dziękuję za poruszenie tego zagadnienia.

  12. myślę, że choroby psychiczne i rak mają bardzo dużo współnego. wiesz co? strach społeczeństwa. ludzie boją się osób z depresją tak samo jak osób z rakiem. nie wiedzą jak się zachować, co powiedzieć, więc omijają te osoby szerokim łukiem. moja koleżanka ma chorą psychicznie koleżankę, która musi zażywać leki by funkcjonować. ale dobrze się dogadują, spotykają się, wychodzą gdzieś. osoby chore na raka też nie chcą tylko opieki, użalania się nad nimi i grobowego nastroju. niestety nikt nas tego nie uczy. może były by to dużo korzystniejsze zajęcia w szkole niż przysposobienie obronne na przykład. pozdrawiam

  13. No, cóż już w latach 80.tych XX wieku filozof i psycholog Erich Fromm pisał, że nasze czasy charakteryzują się „ucieczką od cierpienia” – które jednak nie jest czymś, czego należy za wszelką cenę unikać, lecz nieodzownym elementem naszego losu. „Rozumujemy tak – pisał – maszyny nie doświadczają rozterek – dlaczego miałyby one dręczyć żywe automaty?” Wydaje nam się, że „szczęście” jest stanem normalnym, a nieszczęście – chorobą, z której należy się jak najszybciej wyzwolić (i odwrotnie: każda choroba to wyłącznie „nieszczęście” – i na ogół nie potrafimy w niej dostrzec nic pozytywnego, czy choćby wartościowego…). Stąd każde obniżenie nastroju, każdą trudność, diagnozujemy od razu jako „depresję” i biegniemy do „specjalisty” aby nas z tego wyleczył. Myślę, że niezadługo wymyślimy pigułki, które będą nas (sztucznie) utrzymywać stale w świetnym samopoczuciu. Brrr…(Kto wie, może i dlatego ludzie coraz bardziej nie lubią tych Kościołów, które jeszcze przypominają im, że NIE WSZYSTKO, co robią jest całkiem OK. Szukają raczej takiej „wiary”, która poprawi im nastrój… Po co psuć sobie humor myśleniem o jakichś tam „grzechach”?).

  14. Depresja jest ciężką i poważną chorobą a nie jakimś dziwaczeniem jak chandra. Z drugiej strony chandra może przejść w depresję, tak samo jak ludzie ze skłonnością do melancholii są bardziej podatki na zapadnięcie na te schorzenia. Depresja poporodowa wcale nie jest rzadka- szkoda, że wciąż wielu nie rozumie, że to nie znaczy, że matka nie kocha dziecka- ona kocha i życie by oddała ale jest chora i potrzebuje pomocy.A co do choroby rodziców- dziecko chyba powinno wiedzieć. Inaczej dowie się od 'życzliwych’

  15. Jak katolik może mieć depresję? Z tego co ciągle piszą mi katolicy, jedną z zalet religii a wad ateizmu ma być to, że tylko ateistów może dotykać depresja i jej skutki (np. samobójstwa). 🙂

    1. Ateisto, czy doprawdy KAŻDY temat musi Ci służyć jako przytyk do katolicyzmu?:) Depresji to Ty nie masz – ale OBSESJĘ (ANTYKATOLICKĄ) prawie na pewno. 😉 Ale ponieważ szanuję WSZYSTKO to, co innym ludziom daje poczucie sensu życia i szczęścia – niechaj i tak będzie…

      1. > Ateisto, czy doprawdy KAŻDY temat musi Ci służyć jako przytyk do katolicyzmu?:) Tak jak każdy mój wpis musi odbić się wylewaniem waszych obelg na mnie. :)Argument depresji zaś – choć po części prawdziwy, bo rzeczywiście w państwach zlaicyzowanych więcej jest przypadków depresji – jest bardzo często argumentem na szkodliwość ateizmu. To zaś jest argumentem za tym dlaczego należy tępić ateizm i ateistów, którzy przyczyniają się do jego rozprzestrzeniania.

        1. Ateisto drogi, czy możesz mi podać choć JEDEN przykład MOJEJ (nie: „naszej”) obelgi pod Twoim adresem? A że w państwach zlaicyzowanych więcej jest przypadków depresji to nie tylko wina „ateizmu” ale i szerzej: rozpadu więzi społecznych, poczucia wspólnoty, rodziny… Religia jest bardzo silnym czynnikiem wspólnototwórczym, ale przecież nie JEDYNYM. Ps. Zapewne to bez znaczenia, ale nie tylko sama nigdy nie uważałam, że należy „tępić ateistów” ( „tępić” to można co najwyżej jakieś robactwo, nigdy ludzi) ale też nigdy mnie tego nie uczono w żadnym kościele. A Ty uważasz, że można „tępić” katolików?:(

          1. > Ateisto drogi, czy możesz mi podać choć JEDEN przykład MOJEJ (nie: „naszej”) obelgi pod Twoim adresem?Przeczytaj raz jeszcze mój poprzedni komentarz.> A że w państwach zlaicyzowanych więcej jest przypadków depresji to nie tylko wina „ateizmu” ale i szerzej: rozpadu więzi społecznych, poczucia wspólnoty, rodziny… Religia wcale nie wiąże rodziny.Antydepresyjnie zaś może działaś właśnie wiara w Boga i kult – pozwalają mieć nadzieję, nie czuć się samym i zajmują umysł.> Zapewne to bez znaczenia, ale nie tylko sama nigdy nie uważałam, że należy „tępić ateistów” Jesteś jednak we wspólnocie, która obrała sobie taki cel. :)> A Ty uważasz, że można „tępić” katolików?:( Można w rozumieniu możliwości – tak.Można w rozumieniu pozwolenia – nie.Skąd takie pytanie?

          2. Zaskoczę Cię, ateisto: w dzisiejszym świecie często właśnie WIARA w Boga pociąga za sobą większe koszty psychiczne: odrzucenie, wyśmiewanie, niesprawiedliwe uogólnienia.To ATEIŚCI w laickim świecie, gdzie ich myśli nie mają prawa mącić „wrogie symbole” (nawet znajdujące się na czyjeś, zupełnie prywatnej szyi – za noszenie niepozornego krzyżyka w pracy zwolniono tramwajarza w Amsterdamie. Co będzie następne? Stwierdzenie, że krzyżyk na szyi ekspedientki w sklepie zatruwa żywność?:)) czują się znacznie bardziej komfortowo…W wielu kręgach „jestem inteligentnym człowiekiem=jestem ateistą” a zatem, kim jestem ja?:) Ciemną babą, z definicji… Ale trudno – „chcę nadal żyć jak Narnijczyk, nawet jeśli Narnia nie istnieje.” TO MOJE PRAWO.

      2. Co do obsesji – ja widzę wśród katolików obsesję antyateistyczną. Kościół zajmuje się ateistami bardziej gorliwie niż własnymi „owieczkami”. Dochodzi do tego, że katolickie wierzenia zaczynają dotyczyć ateistów.Katolicy wierzą przykładowo, że każdy ateista to komunista, że ateiści „marzą o złączeniu się ze światem zwierząt, ponieważ zwierzęta nie myślą” (za księdzem Bajdą), że ateiści nie są zdolni do odpowiedzialności, miłości i wierności; że ateizm to wiara w niewiarę, wiara w nieistnienie Boga lub „wiara w to, że miłość nie istnieje i że człowiek nie jest osobą” (za księdzem Dziewieckim). 🙂

        1. Nie powiedziałabym, że zarzuty „obsesji” są uzasadnione czy to w stosunku do katolików czy ateistów. Nikt nie chce czuć się wykluczonym dziwakiem, a jakoś tak się składa, że grupy uzurpują sobie stanowczo zbyt często monopol na prawdę. To, co piszesz cytując księży, to tylko część głosów, a im coś bardziej niesprawiedliwe i krzywdzące tym bardziej zapada w pamięć. Myśląc negatywnie o katolikach będziesz zawsze dostrzegał to najgorsze ich oblicze, spróbuj poszukać wypowiedzi zgoła przeciwnych 🙂 Krzywdzące szufladkowanie zapewne zawsze gdzieś będzie trwało, ale warto samemu się od tego oddzielić. Niedawno chciałam wystąpić do ludzisków z gestem „hej, hej, nie martwcie się, zobaczcie – jesteśmy zupełnie inni ale nikt z nas nie musi czuć się dziwny – w całym świecie panuje wspaniała różnorodność”. I co? A to, że wkrótce musiałam udowadniać, że „przecież nie jestem wielbłądem”. Po co się denerwować, lepiej poszukać pozytywniejszych klimatów :):):)

          1. > Myśląc negatywnie o katolikach będziesz zawsze dostrzegał to najgorsze ich oblicze, spróbuj poszukać wypowiedzi zgoła przeciwnych 🙂 Po co mam szukać przeciwnych? To szukanie negatywnych jest moim interesem – walką o swoje prawa. To z resztą negatywne są zgodne z doktryną Kościoła a nie te pozytywne.

          2. I tym oto komentarzem właśnie udowodniłeś, że myślisz o Kościele i o jego doktrynie tak samo jednostronnie (czyli NIEPRAWDZIWIE) jak ks. Dziewiecki o ateistach. 🙂

        2. Gdybym rzeczywiście miała obsesję antyateistyczną, mogłabym teraz przytoczyć o wiele więcej równie krzywdzących i głupich wypowiedzi wielkich myślicieli na temat chrześcijaństwa (poczynając od Woltera i Nietzschego). 🙂 Jednakże jako chrześcijanka nie powinnam żywić nienawiści do nikogo – ani nawet licytować się na to, kto bardziej cierpiał w historii ludzkości – wierzący czy niewierzący. A za tak durne wypowiedzi (swoją drogą, musisz darzyć ogromną „miłością” ks. Dziewieckiego, skoro tak często się na niego powołujesz przy różnych okazjach – ja go nie czytuję wcale – widocznie jego poglądy bardziej pasują do Twego światopoglądu, niż do mojego…) – mogę Cię tylko przeprosić.

          1. Nie rozumiem Albo dlaczego przepraszasz za czyjeś durne wypowiedzi??Pozdrawiam:)

          2. Misiu, Ty powinnaś wiedzieć najlepiej, że jako chrześcijanie jesteśmy „współodpowiedzialni” za wszystko, cokolwiek, gdziekolwiek, kiedykolwiek robią nasi bracia. 🙂 W odróżnieniu od ateistów – ci grzeszą zawsze na własny rachunek. 😉

          3. Widzisz Abo, ja nie potrafię brać na plecy wszystkich grzechów wierzących -myślę,że Jezus zrobił to najdokładniej!Nie przepraszam za coś, czego ja nie zrobiłam,bo uważam nie ma takiej potrzeby! Nie osądzam i nie wypominam!Modlę się za nich, ale nie przepraszam-czułabym,ze to nieszczere.No bo jaki ja mam wpływ na głupotę drugiego?:) Staram się nie wdawać w dyskusje jeśli widzę,że komuś chodzi jedynie o to, bo kogoś obrazić, pokłócić się, zranić.Czasem gryzę się w język, bo wiem,że umiałabym odpowiedzieć tak,że zaboli,ale bywa,że nie wytrzymuję.Wstyd mi wtedy,że nie dałam rady.Ale też wybaczam sobie,bo jestem tylko człowiekiem i ciągle nad sobą pracuję:) ;)Buziaki

          4. Wiesz, Misiu, ja się nauczyłam, że najskuteczniejszą metodą „walki” z ludźmi, którzy chcą mnie zranić, jest nadstawić im drugi policzek… Pokora i przyznanie się do „winy” (nawet nie swojej) wytrącają z ręki wszelką broń… Co za radość „walić” w kogoś, kto się nie broni?

Skomentuj ~Gwiazdka Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *