Droga w przeciwną stronę?

Niedawno (na fali wzrastającej popularności starszych notek) pod postem na temat „pogańskiego” traktowania sakramentów przez niektórych ludzi pojawił się wpis pewnej Czytelniczki, śmiertelnie oburzonej tym, że ośmieliłam się użyć w tytule słowa „pogański” , tak rzekomo obraźliwego dla „rodzimowierców.”


Przyznam, że zrazu się zdziwiłam – spodziewałam się ataku raczej ze strony „metrykalnych” katolików, o których (i do których) był ten tekst. 

Pominę tu już fakt, że słowo „poganin” NIE MA w moich ustach żadnego wydźwięku pejoratywnego- jest to po prostu NEUTRALNE określenie dla wyznawców różnego rodzaju „politeistycznych religii naturalnych” stosowane przez wielu historyków i religioznawców o różnych światopoglądach (używał go także w swoich książkach mój wielki mistrz, prof. Aleksander Krawczuk, który, o ile mnie pamięć nie myli, był ateistą. Było wolno jemu, to wolno i mnie, biednej). 

Słowo to wywodzi się od łacińskiego rzeczownika’paganus’ oznaczającego po prostu mieszkańca wsi lub pasterza – i proszę tutaj znowu nie dorabiać sobie do tego negatywnych znaczeń, które zazwyczaj wiążą się z potocznym użyciem słowa „wieśniak.” Określenie to powstało po prostu dlatego, że tradycyjne kulty dłużej utrzymywały się na wsiach niż w miastach… (I proszę zauważyć, że także tzw. „ludowy katolicyzm”  nadal zachował całkiem sporo schrystianizowanych elementów „pogańskich.”) Kiedy św. Paweł mówił o „poganach” to z pewnością nie czynił tego po to, aby kogokolwiek obrazić.

Ale kiedy już ochłonęłam z pierwszego szoku, wywołanego niezasłużoną w moim odczuciu krytyką, zaczęłam myśleć (wbrew pozorom, czasami mi się to zdarza:)).
 
Jako że sądzę, że monoteizm jest mimo wszystko LEPSZYM rozwiązaniem „problemu Boga” niż politeizm, zastanawiam się, co sprawia, że tylu współczesnych ludzi wraca do tradycyjnych wierzeń? Co ich skłania do wykonania tego swoistego „kroku wstecz”?

Myślę, że po pierwsze zainteresowanie własną kulturą i historią, które każe im dostrzegać większą wartość w tym, co rodzime, niż w tym, co odbierane jest jako „narzucone z zewnątrz” (niekiedy nawet siłą). To na pewno nie przypadek, że różnego typu obrzędy pogańskie są niezwykle popularne w krajach skandynawskich, gdzie chrześcijaństwo wprowadzano ogniem i mieczem…

Kolejna sprawa to to, że w dobie intensywnego rozwoju rozmaitych ruchów ekologicznych kulty przyrody cieszą się nieraz większym uznaniem, niż tradycyjnie pojmowany judaizm, chrześcijaństwo i islam – które ustawiały człowieka zawsze w roli samowolnego „pana i władcy” wszelkiego stworzenia. Ksiądz Stanisław Musiał w cytowanej już tutaj przeze mnie książce („Dwanaście koszy ułomków”) słusznie zauważa, że zmierzenie się z tym problemem jest jednym z ważniejszych wyzwań dla chrześcijaństwa XXI  wieku. Pilnie potrzebujemy nowego św. Franciszka!

Także i feministki coraz częściej odczuwają pokusę, aby zastąpić postać Boga Ojca, jednoznacznie kojarzoną przez nie z „podporą patriarchalnego ucisku” bardziej „przyjazną” dla kobiet postacią Gai, bogini-matki.

A wreszcie, co wcale nie najmniej ważne, za wzrost liczebności wyznawców kultów neopogańskich jesteśmy także odpowiedzialni my sami – chrześcijanie, ilekroć spełniamy nasze „obowiązki religijne” mechanicznie, rutynowo, bez zrozumienia i bez najmniejszego przełożenia na nasze codzienne życie. W takim klimacie nawet nasza wiara w Boga Jedynego staje się dla innych ludzi jakąś bardzo odległą abstrakcją. W zetknięciu z nami łatwiej im już uwierzyć w „bliskie” nam siły natury, które, jak się zdaje, zewsząd nas otaczają.

I TO dopiero jest prawdziwe „pogaństwo” – w porównaniu z którym magiczne kulty przyrody mogą się wydawać niezwykle żywotne i pełne duchowej głębi…

Aczkolwiek warto pamiętać, że każda taka nasza próba ożywienia dawnej religii (podobnie jak próba wskrzeszenia martwego języka) jest z konieczności zawsze trochę sztuczna, teatralna. Jesteśmy bowiem w stanie (a i to nie zawsze…) odtworzyć dawne obrzędy, ale już nie rzeczywiste przeżycia i myśli, które im towarzyszyły. Bo, jak to ktoś mądry kiedyś powiedział, „bogowie żyją tylko tak długo, jak długo żyją ich wyznawcy.”

Mój wykładowca od historii starożytnej opowiadał kiedyś, jak to na terenie byłej Jugosławii spotkał bardzo wykształconego człowieka (zdaje się, że tamten był filologiem klasycznym), który uważał się za ostatniego prawdziwego czciciela Zeusa: „Zapytałem go: „Słuchaj, a jak ty go czcisz? Stać cię na to, by składać mu przepisaną ofiarę ze 100 wołów?” Ano, właśnie…

   

(Artur Grottger, Modlitwa wieczorna rolnika)

68 odpowiedzi na “Droga w przeciwną stronę?”

    1. Ale są tacy, co widzą – chociaż to prawda, że „jeszcze się taki nie narodził, co by wszystkim dogodził” – a mój błąd polega na tym, że niejednokrotnie próbuję…przez co staję się nudna i mało wyrazista…

  1. Dawno nie trafiłam na bloga, który mógłby mnie wciągnąć do tego stopnia, co ten. Ciekawe przemyślenia. I głębokie do tego.Zdecydowanie pozdrawiam :)PSHmm… Co ja widzę, Fronda? 😀

    1. No, widzisz… A niektórzy twierdzą, że są płytkie, mdłe i nijakie. Oraz obraźliwe do tego. 🙂 Ale myślę, że to dobrze – żeby mi się nie poprzewracało w głowie…

  2. Mnie się wydaje, że kulty neopogańskie (przynajmniej w polskich warunkach) to zagrożenie bardzo abstrakcyjne – znacznie mniejsze niż np. płynące z sekt.

    1. Toteż ja nie pisałam o tym w kategoriach „zagrożenia dla naszej świętej wiary katolickiej”, Leszku – starałam się raczej „rozgryźć problem”, zrozumieć, co kieruje ludźmi, którzy porzucają monoteizm na rzecz „tradycyjnego” politeizmu. 🙂

  3. Bardzo cieszę się widząc osobę wiary chrześcijańskiej, która rzeczowo i sensownie ujmuje temat nieomal z zewnątrz. Gratuluję bezstronności i rzeczowego punktu widzenia. A teraz odnośnie treści. Poganin to dla autorki osoby nie wierzące w Boga Jedynego? Czy konkretnie chodzi o rozumienie Judeochrześcijańskie tudzież podchodzące pod Islam.Zgodzę się w kwestii, że współczesny politeizm to cofnięcie się w czasie. Akurat ekologia to temat biznesu dla wielkich tego świata. Choć ma również swoje odbicie w postaci kultu przyrody. I znowu zgodzę się, że Chrześcijaństwu potrzebna jest postać na miarę świętego Franciszka. Czy autorka modny dzisiaj neobuddyzm (bo o wschodnim buddyźmie w wykonaniu obywateli Ameryk, czy też Europy nie mówię, bo to jest inna mentalność i światopogląd) oraz klasyczny buddyzm uznaje za pogaństwo? Bo w ramach przedstawionych kryteriów za pogaństwo można uznać hinduizm – religię z całą pewnością politeistyczną i z bardzo wyraźnym naciskiem na miłość i cześć dla przyrody.Dalej – jak autorka postrzega tak zwany prąd New Age? Zwany przez niektórych filozofią, sektą, religią…

    1. Drogi Wolandzie, obawiam się, że dogłębna odpowiedź na przedstawione kwestie przekracza ramy jednego komentarza i wymagałaby ode mnie co najmniej kilku dodatkowych postów, spróbuję jednak odpowiedzieć skrótowo. Hinduizm jest w moim przekonaniu najbardziej rozwiniętym i wysublimowanym systemem typu pogańskiego, tak jednak starożytnym, że godnym najwyższego szacunku. Można by powiedzieć, że jest to szczytowe osiągnięcie ludzkości w tej sprawie. Wahałabym się natomiast co do jednoznacznych definicji buddyzmu – sądzę, że jest to nie tyle religia pogańska, co system „ateistyczny” w tym sensie, że idea Boga osobowego nie odgrywa w nim roli wiodącej (może poza niektórymi szkołami buddyzmu zen), podobnie jak np. w konfucjanizmie. Obydwa NIE SĄ pogańskie. Sądzę wszakże, że MOŻNA w jakiś sposób wierzyć w Boga Jedynego pozostając poza trzema wielkimi religiami monoteistycznymi, które wymieniłeś. I takich „znających Boga” nigdy w życiu nie zaliczyłabym do pogan. Natomiast jeśli chodzi o New Age, to jest to „zjawisko” (czy może raczej grupa zjawisk) na tyle zróżnicowane, że mogę jedynie powiedzieć, że ruchy neopogańskie i New Age mają pewne „punkty styczne” (np. niechęć do tradycyjnych religii monoteistycznych, fascynację przyrodą, magią i nieodkrytymi energiami Kosmosu) ale nie są ze sobą tożsame. Przecież w tym wielkim tyglu zwanym New Age można także odnaleźć elementy monoteistyczne, choć zwykle są one „nieortodoksyjne” – jak np. gnoza chrześcijańska czy Kabała żydowska. Ja sama po raz pierwszy zetknęłam się np. z Ewangeliami apokryficznymi właśnie w czasopismach z nurtu New Age – i nie wydaje mi się, aby to akurat było w nich „pogańskie.” Nie wiem, czy taka odpowiedź Ci wystarczy? Jeśli chcesz, możemy pozastanawiać się nad tym wspólnie…

        1. Trochę szkoda, bo liczyłam na dalszą rozmowę. 🙂 A tu temat się wyczerpał. 🙂 Dla mnie to oznacza konieczność pracy nad następnym postem…:)

      1. Pytanie, czy neopogaństwo i inne ruchy nie jest odpowiedzią na marazm i drętwotę oficjalnego nauczania KK ? Coraz częściej odnoszę wrażenie, że jest coraz więcej pytań, na które KK i urzędowe nauczanie nie znajduje odpowiedzi, stąd też wzrost ateizmu i ruchów typu New Age. Nie mam problemów z wiarą, ale razi mnie nuda i drętwa mowa płynąca z „ambon”, z radyja a zwłaszcza supernuda kreowana przez autorów listów pasterskich. Czy odpowiedzią na szerzące się neopogaństwo i ateizm jest „usztywnienie” stanowiska papieża i oficjalnego nauczania, poprzez powrót do przedsoborowia i „tradycji” ? Wielu wyznawców tzw. „tradycji ” odsądza Vaticanum II od czci i wiary, zarzucając reformom tegoż soboru wszystko co najgorsze i winiąc za złą kondycję chrześcijaństwa, szczególnie w Europie. Ja z kolei myślę, że jest to typowy przykład brania skutków za przyczyny i niedostatecznego i niepełnego realizowania reform, jakie dał Kościołowi V II. Aniu, co o tym myślisz ?

        1. Niestety, obawiam się, Marku, że masz rację i Kościół in toto pod wodzą swoich pasterzy nie zmierza w najlepszym kierunku. Zdaje się, że niektórym z nich wydaje się, że jedyną receptą na współczesny świat jest okopać się we własnej „oblężonej twierdzy.” I coraz częściej mam wrażenie, że Kościół pod wodzą obecnego papieża to INNA wspólnota, niż ta, którą znam i kocham, a którą „opuściłam” (opuściłam?). (Choć istnieje również możliwość, że to JA sama bardzo się zmieniłam, pozostając tak długo „poza domem” – weź to, proszę, pod uwagę, czytając moje oceny.) Zachowujemy się czasem nie jak czciciele Żywego Boga, lecz kustosze martwej, choć czcigodnej Relikwii. I to również miałam na myśli pisząc o czynieniu z Boga jakiejś abstrakcyjnej i odległej Idei. Niemniej w tym wszystkim mam zawsze nadzieję, że Duch Święty, który pozwolił Kościołowi przetrwać okres prześladowań, wypraw krzyżowych, Aleksandra Borgię na papieskim tronie, Inkwizycję, Reformację i rewolucję – i tym razem nie zostawi nas samych.

  4. Może jednak jest tak,że nie znajdujemy odpowiedzi na nurtujące nas pytania w religiach powszechnych.Nie dostrzegamy sensu w tym,w jaki sposób postrzegają ludzkie istnienie,teraźniejszość i przyszłość.A może ktoś się potężny za tym kryje?Wiem jedno, Biblia wyjawia dążenia i skłonności serca człowieka.Pytanie tylko,czy jesteśmy dobrymi obserwatorami,czytelnikami i słuchaczami.?Czy dostrzegamy zagrożenia ze strony potężnych sił duchowych?Bo to one wprowadzają zamieszanie przedkładając wielorakość różnych kultów.

    1. Może jest tak, pani Tereso, że kiedyś słyszeliśmy te odpowiedzi, tylko potem z różnych przyczyn przestaliśmy je słyszeć. Pamięta pani moją anegdotkę o Indianinie, który w huku Nowego Jorku usłyszał cykanie świerszcza? I to nie dlatego, że miał lepszy słuch – pozostali usłyszeli brzęk upadającej na chodnik monety… Jak mówi Pismo: „Mają uszy, ale nie słyszą” (notabene to samo mówi się tam często o posągach bóstw pogańskich:)). Swego czasu przeraziła mnie pewna szwedzka pani pastor, która stwierdziła, że Biblia nie jest [już] Słowem Bożym, a pytania, jakie stawia, nie są naszymi pytaniami… Boję się tak „zreformowanego” chrześcijaństwa – bo o ile powrót do politeizmu to droga w odwrotnym kierunku, o tyle coś takiego to droga donikąd…

      1. Właśnie Pani Aniu dlatego należy szukać przyczyn takiego spaczonego poglądu.Bo jeśli Biblia wyraźnie ostrzega przed pewnymi poglądami ,podszeptami i wyjaśnia ,gdzie znajduje się ich źródło,to oczywistym jest,że jeśli widzimy spełnianie się takich zapowiedzi – należy mieć się na baczności.Tak ,jak ten indianin,który widział i słyszał wszystko,co się wokół niego dzieje.Natomiast P.Pastor zbyt filozoficznie podeszła do dzieła,które nie jest dziełem człowieka,a skomentowała Słowo Boże z człowieczego punktu widzenia i we własnym odczuciu.

  5. Jeżeli ludzie szukają nowych religii to znaczy, że stare im nie wystarczają. Mnie osobiście nic do tego. Każdy ma własne życie do przeżycia. Znam osobiście jednego „młodego gniewnego” Słowianina, ktory wrócił do kultywacji starych bóstw. Jak z nim na ten temat rozmawiałam, to mi powiedział, że w ten sposób odnalazł swoją słowiańską tożsamość i chrześcijaństwo właściwie jest mu kulturowo obce. Może to wynika z faktu, że Polacy nie tworzyli chrześcijaństwa? Że w pewnym sensie zostało nam ono narzucone? Nie wiem. Spotkałam się nie tak dawno z opinią pewnego katolickiego teologa, który uważa, że polski katolicyzm jest właściwie pogański. Podobno potrzebna jest nowa ewangelizacja..No i nie wiem czy nie ma racji patrząc na kult stu pięćdziesięciu tysięcy róznych Maryji..świętych, JPII etc. Bóg ( jedyny) się rozmył w Polsce.

    1. To jest główny powód,tak zwane”pomieszanie z poplątaniem”- chrześcijaństwa z elementami pogaństwa i folkloru.Dlatego jest ono dalekie od ideału,jaki prezentował Jezus Chrystus.Natomiast to,co zostało narzucone mieczem,było już skażone przez elementy zaczerpnięte z wierzeń w Cesarstwie Rzymskim.Czyli typowo pogańskie – wielu bóstw,bogów oraz człowieka boga w osobie Cesarza.Wielu zwyczajów i obyczajów różnych kultur starożytnych i nowożytnych.Prawdziwe wielbienie zostało wyparte przez wszystko,co tylko przynosiło korzyści materialne.Mam na myśli straszenie ogniem piekielnym,brakiem zbawienia,anatemą,byleby tylko pozyskać władzę zwierzchnią nad wiernymi i w konsekwencji przejąć nad nimi wszelką kontrolę.

      1. Strach przed wiecznym potępieniem ma, zdaniem wielu duchownych, stanowić straszak na niewiernych i oddziaływać na wiernych „wychowawczo”. Patrząc jednak choćby na pedofilską aferę Kościoła w Irlandii odnoszę wrażenie, że tamtejsi duchowni niewiele sobie robili z tego, co powszechnie serwowali wiernym z ambon. Nic bardziej odstręczającego jak zakłamanie i rozmijanie sie z głoszonymi ideami. To prosta droga do zaniku chrześcijaństwa i powrotu do pogaństwa.

        1. Jeżeli w pogaństwie nie ma obrzydliwej przemocy wobec dzieci to dlaczego nie? Cóż warte chrześcijaństwo gdy tak ostro mija się z duchem Jezusa?

          1. Izo, wydaje mi się, że przemoc wobec dzieci istniała i istnieje nadal we wszystkich religiach. Często mówię, że pedofilia nie ma wyznania – choć jest może najbardziej haniebna dla wyznawców chrześcijaństwa, o którym nawet nieprzychylny mu Karol Marks powiedział, że „nauczyło nas kochać dzieci.” Już tu kiedyś pisałam o tym,że Jezus, tak zazwyczaj łagodny wobec wszystkich grzeszników, reagował oburzeniem na myśl, że ktoś mógłby zgorszyć dziecko: „takiemu lepiej byłoby uwiązać kamień młyński…” W kultach pierwotnych wartość dziecka nie była duża – zwłaszcza, że umieralność wśród dzieci była wysoka. Nie opłacało się w nie zatem za wcześnie „inwestować.” W niektórych składano ofiary z dzieci. A i do tego, co my dziś określamy mianem pedofilii antyczni mieli stosunek znacznie bardziej pobłażliwy – literatura pełna jest opisów „miłości” starszego mężczyzny do młodziutkiego chłopca. Tej „słabostce” miał nieraz ulegać sam Zeus. W starożytnym Rzymie istniał też obyczaj,że niemowlę uzyskiwało prawo do życia dopiero wtedy, gdy zostało oficjalnie „podniesione z ziemi” (gdzie kładła je akuszerka tuż po porodzie) przez ojca. Jeśli nie dopełniono tego aktu, traktowano je jak „śmieć” który można wyrzucić gdziekolwiek – choćby do śmietnika albo na pożarcie psom. (Podobno instalacje kanalizacyjne w stolicy Imperium niekiedy zapychały się ciałami poronionych płodów i noworodków…) Czy nie ma w tym podobieństwa do nowoczesnych pomysłów Petera Singera, który już teraz postuluje, by przez pierwszy miesiąc życia dziecka decyzję o jego życiu lub śmierci pozostawić wyłącznie w rękach jego rodziców? A tymczasem autorzy starożytni z pewnym zdziwieniem pisali, że chrześcijanki i tym się wyróżniają, że „dzieci swoich nie wyrzucają.” Myślę, że dobrze by było wrócić do tych szlachetnych tradycji…

        2. Masz rację, Marku – to naprawdę ogromny problem, kiedy nawet duchowni (którzy z powołania powinni „prowadzić innych do wiary w Żywego Boga”) już nie wierzą w to, co do znudzenia powtarzają. Wiara może narodzić się tylko z innej wiary (podobnie, jak pochodnię zapala się jedną od drugiej) – a z pustego to i Salomon nie naleje… Jak to opowiadał pewien ksiądz o tym, jak wyglądało uprawianie przez niego „fachu duchowlanego”, zanim się nawrócił:” Wierzcie mi, że potrafiłem mówić 20 minut kazanie, i ani słowa o Bogu nie powiedzieć. A mówiłem o wszystkim: o polityce, o aborcji, o rozpasaniu obyczajów, o budowie kościoła i o tym, że ludzie za mało dają na tacę. Ale czciłem martwego Boga…”

      2. Ja tego nie widzę aż tak czarno, Ali Babo – wydaje mi się, że sam rdzeń chrześcijaństwa przetrwał nienaruszony w otulinie tych wszystkich „kulturowych naleciałości.” A czy to nie paradoks, że w krajach protestanckich, które szczerze chciały czcić Boga „tak, jak stoi w Piśmie”, odrzucając te wszystkie pogańskie „dodatki” – często nie czci się Go już wcale? Aby wiara (jakakolwiek wiara) mogła przetrwać w sercach ludzi, musi stopić się w jedno z ich codziennym życiem i tradycją.

    2. No, cóż, Izo – można odeprzeć ten zarzut wskazując na to, że chrześcijaństwo wszędzie asymilowało się z rodzimą kulturą, przejmując z tamtejszego pogaństwa najczęściej elementy najbardziej wartościowe – tak więc (zwłaszcza w krajach słowiańskich) szybko przestało być „obce”.- a stało się elementem własnej tożsamości (to nie kto inny, jak święci Cyryl i Metody stworzyli podstawy pisma słowiańskiego, co zawsze jest fundamentem rozwoju własnej kultury… W pewnym więc sensie rodzime tradycje znalazły kontynuację w chrześcijaństwie. Oczywiście, niedobrze dla chrześcijaństwa, jeśli wpływy „pogańskie” (różnego typu gusła, czary i legendy) zaczynają w nim przeważać nad przesłaniem Ewangelii – jednakże religia zupełnie pozbawiona elementów „ludowych” mogłaby być aż do tego stopnia surowa, że dla nikogo nie pociągająca. Często mówię, że w „Boga filozofów”, doskonale teoretycznie „udowodniony” Absolut można by wprawdzie uwierzyć, że nie sposób go pokochać. Wydaje mi się, że ludzie po części dlatego uciekają w stronę „religii naturalnych” że są dla nich „bliższe ziemi” – podczas, gdy ten Bóg, o którym słyszą z wysokości ambony, zdaje się im zbyt abstrakcyjny. Pogaństwo to (zazwyczaj) nie jest brak wiary w Boga Najwyższego – to tylko brak wiary w to, że człowiek może się do Niego „dopchać”. I stąd mnożenie pomniejszych „pośredników.” Kult świętych, wbrew pozorom, nie był pierwotnie „pogańską naleciałością” na ciele chrześcijaństwa – wywodził się on ze zrozumiałej czci i szacunku pierwszych chrześcijan wobec tych, którzy oddali życie za wiarę. Stąd dopiero zrodziło się przekonanie, że tacy ludzie są szczególnie bliscy Bogu – i w związku z tym mogą coś nam u Niego „załatwić” (wyprosić) niejako po znajomości. Tak długo jednak, jak ten kult udaje się utrzymać w rozsądnych granicach (gdzie święci są raczej naszymi „starszymi braćmi w wierze” i wzorami do naśladowania, niż ogniwami pośrednimi, przez które biedny petent może dopiero uzyskać dostęp do Szefa), a ludzie wiedzą, że mogą się zwracać do Boga również bez ich wstawiennictwa – nie widzę w tym wielkiego zagrożenia dla monoteizmu. Zauważ, że nawet surowo monoteistyczni Żydzi stworzyli kult cadyków, świętych mężów, cieszących się u Stwórcy szczególnymi względami. Jeśli jednak zaczyna się to wymykać spod kontroli (pewien ksiądz powiedział w homilii:”Matko Boska Częstochowska, przyjechała do nas z Fatimy Twoja siostra!”:)) oczywiście trzeba to stale „oczyszczać” przez powrót do źródeł, do Ewangelii.

      1. To nie był zarzut Albo tylko chłodna obserwacja. Sama wiesz, że cala ,że tak to ujmę, oprawa katolicyzmy – te święta mają podłoże pogańskie np. Święta Bożego Narodzenia. A Jezus chodził święcić jajka? Nie bogini Ester przypadkiem jest kojarzona z pisankami? I tak dalej i tak dalej…a postać bogini Maryi – matki Jezusa? Jest w ogóle nadmiernie wywyższna – nie ma oparcia w Ewangeliach prawda? Ten jej pogański wizerunek stylizowany na Izydzie? I tak dalej i tak dalej..A Noc Świętojańska? Nie jest ukradziona przez katolicyzm? Musiałabym popytać ( bo już nie pamiętam) kolegi Słowianina – ile jeszcze Świąt Słowiańskich zawłaszczył sobie katolicyzm. A ilu polskich katolików czytało w ogóle Ewangelie? 2 – 3%. Nie jest to pogaństwo? A te kościoły opływające w pogański przepych na przekór słowom – że Bog nie mieszka w świątyni ludzką ręką zbudowaną. A te procesje na Boże Ciało jak się mają do słów, aby uczeń Jezusa nie był w modlitwie jak ten zawodzący poganin. A cały ten ceremoniał Mszy Św. nie pachnie kultem boga Mitry? A ile w chrześcijaństwie zaratusztrianizmu? Ile filozofii greckiej.. Gdzie ten Jezus na Boga? A Bóg? On to biedny w ogóle gdzieś zakopany jest.

        1. PS.Nie atakuję chrześcijaństwa. Warto jednak się trochę zastanowić nad jego kondycją i pochodzeniem.. Przepraszam za literówki tak w ogóle 🙂

        2. Ufff, za dużo tego wszystkiego w jednym komentarzu, żeby „rozplątać” – więc napiszę tylko – Ty mówisz – „ukradzione”, „zawłaszczone” – ja zaś „zasymilowane” i „schrystianizowane” – nie widzisz różnicy tonu?:) Wydaje mi się, że chrześcijaństwo swój „światowy sukces” zawdzięcza właśnie temu, że nie było – jak judaizm czy również monoteistyczny sikhizm (sikhowie wymierają, ponieważ ich religia zabrania konwersji) – tak zapatrzone we własną „WYJĄTKOWOŚĆ” aby nie doceniać tego, co warte zachowywania z innych kultur i tradycji. Religie pogańskie nie były „misyjne” – żeby wyznawać religię Słowian, wystarczyło być Słowianinem – natomiast młody Kościół musiał przystosować się do języka różnych kultur – i czerpał z niego to, co mogło być pomocne. Bez tych wszystkich zabiegów niemożliwe byłoby „głoszenie wszystkim narodom.”, które NAKAZAŁ Chrystus. Wiesz, jak Kościół traktuje dawne kulty pogańskie? Jako dobre PRZYGOTOWANIE do głoszenia Ewangelii. Chociażby te jajka – czy wiesz, że jaja barwione na czerwono były bodaj NAJSTARSZYM znanym ludzkości symbolem wiary w zmartwychwstanie? (Znajdowano je już w grobach z epoki neolitu).Gdzie tu SPRZECZNOŚĆ z przesłaniem Ewangelii?! Albo dlaczego nie obchodzić pamiątki przyjścia na świat Tego, który sam o sobie mówił, że jest „ŚWIATŁOŚCIĄ ŚWIATA” tego samego dnia, kiedy poganie z różnych kultur obchodzili „narodziny światła” – skoro i tak nie znamy dokładnej daty tego wydarzenia? Chrześcijanie egipscy pierwszych wieków „adaptowali” do swoich potrzeb prastary hieroglif ankh (zwany też krzyżem egipskim) – dlatego że symbolizował m.in. zmartwychwstanie i życie wieczne. Nie wydaje mi się, żeby to było „pogańskie” – raczej jest to próba wyrażenia nowych treści przy użyciu znanych symboli. Myślę, że wielka mądrość Ojców Kościoła POLEGAŁA WŁAŚNIE NA TYM, że umieli wyjść poza własne „plemienne” uprzedzenia (większość starożytnych religii pogańskich to były systemy ograniczone do jednego ludu czy plemienia). Bez tego chrześcijaństwo nie byłoby dziś NICZYM więcej jak tylko jedną z niezliczonych sekt żydowskich. Podobnie zresztą jak bez Jezusa- Boga, który Cię tak mierzi. Dla mnie jednak (wybacz) jest On fundamentem całej mojej wiary.

          1. Mnie Jezus- Bóg nie mierzi. Ja widzę w Jezusie Człowieka a nie Boga. Tylko tyle..A chrześcijaństwo jest jednak w świetle nauk Jezusa – pogańkie. Nie będę Cię drażnić Albo. Aha. Ja obdarłam Boga z tej mitycznej otoczki..i wierzę w Jego Moc. Mnie cuda, bajeczki , mity nie są potrzebne. Mamy w końcu XXI wiek. I wracając do tych nieszczęsnych pisanek i świąt. To znaczy, że słowa Jezusa bez tych gadżetów są mało atrakcyjne? Ja tam nie wiem tak naprawdę czy Jezus nakazał ewangelizować inne narody – czy też, jak piszą egzegeci, są to słowa dopisane później. Gdyby Jezus chciał ewangelizować antyczny świat to chyba by się przespacerował? A On jakoś nie miał na to ochoty za życia. Jednak jako Żyd przyszedł do Żydow. Wiele wskazuje na to, że nie był jedynym w tamtym czasie – na to wskazują odkrycia z Nag Hammadi I Qumram. Nie odnosisz wrażenia, że jakby Jezus wszedł do katolickiego Kościoła to chyba by padł z wrażenia? Niekoniecznie pozytywnego? A jakby tak wkroczył do Watykanu w towarzystwie kobiet i grzeszników to co? Wywołałby konsternację? A Jego Matka z rodzeństwem znowu by wpadła z uwagą, aby przestał się narażać i czy postradał zmysły? Było tyle religii Albo sama wiesz. Jak chrześcijaństwo nie odrze z mitu Jezusa to przeminie jak inne antyczne religie.

          2. Izo, mnie się wydaje, że to właśnie ludzie, którzy kwestionują historyczną wartość Ewangelii robią w istocie z Jezusa „mit” – bardzo mglistą, niejasną postać, o której nie wiadomo właściwie NIC – ani kim był, ani czego nauczał. Z historycznej, konkretnej postaci robią pewien „symbol” nie bardzo wiadomo czego. Z Jego słów i czynów robią „ducha Jezusa” pod którego można podpiąć WSZYSTKO co się komu żywnie podoba. W ten sposób można w Jego usta włożyć DOWOLNĄ ideę – i twierdzić, że „Jezus na pewno nie miałby nic przeciwko temu.” Rozważ to w kontekście tego, co napisałam o Jego stosunku do dzieci – jakie mam prawo, by powoływać się w tej sprawie na słowa Mistrza zapisane w Ewangelii, skoro nie jest ona wiarygodna w żadnym punkcie. Piszesz, że Jezus by się zgorszył, wkraczając do Watykanu na czele „celników i grzeszników” a skąd pewność, że W OGÓLE z nimi się zadawał, jeśli to wszystko tylko „fikcja literacka”?:) Czytałam książkę pewnego byłego księdza, z której wynikało, że ogólnie pozytywny obraz Jezusa jaki wszyscy (także niewierzący) mamy zakodowany w pamięci to też jedynie złudzenie – a w rzeczywistości był On rozpustnym satrapą z kompleksem Edypa, który wykorzystywał naiwność biedaków i miał cały harem kobiet. Skąd wiesz, że nie?:) Daruj, Izo – granicą moich ustępstw na rzecz „racjonalizacji Jezusa” jest to zdanie ze św. Pawła: „Jeżeli Jezus nie zmartwychwstał, próżna jest nasza wiara, a my sami jesteśmy bardziej od wszystkich ludzi godni politowania.” (Jako że czcimy martwego Mistrza, a w dodatku takiego, o którym nic pewnego nie da się powiedzieć…). Z wielu rzeczy jestem w stanie zrezygnować, ale z tego nie – i mam w tym momencie zupełnie w nosie, czy uznasz mnie za „katolicką fanatyczkę, z którą nie da się poważnie porozmawiać.” 🙂 Nie wierzę, by ludzie, którzy na wszystkich kontynentach świata umierali za tę prawdę, zginęli na próżno. Uważam ponadto, że Jezus odarty zupełnie z nadprzyrodzoności i ustawiony na równi z innymi współczesnymi sobie rabinami przestanie „istnieć” – a wraz z Nim chrześcijaństwo, które stanie się tylko jednym z odłamów judaizmu (który zresztą też się sekularyzuje i zanika – także bowiem on jest w dużym stopniu „religią plemienną”).

          3. A tam zaraz fantatyczka katolicka. No co Ty. Ja tylko dyskutuję. Masz prawo wierzyc w co chcesz. I ja nie mam prawa odmawiać Ci tego prawa (masło -maslane?:)). Jest istotna różnica w naszym postrzeganiu Jezusa – to jest pewne. Ja w ogóle nie czczę martwego Mistrza. Ja staram się zrozumieć Jego słowa – jako Człowieka żywego. Z krwi i kości. I ważna jest dla mnie nawet ta garstka słów, która po Nim na pewno pozostała i ktore wg egzegetów na pewno pochodzą od Niego. Nie moge jednak odciąć Jego postaci od korzeni żydowskich, ponieważ On byl Żydem i Jahwe jest Bogiem Żydów. Jednym , Jedynym. I nie widzę niczego złego do powrotu do korzeni Czy to możliwe? Czy Jezus przyszedł do pogan? Dlaczego chrzescijanie zawsze tak nerwowo reagują na takie dyskusje? Jezus- Żyd nie wart jest uwagi czy co?

          4. Izo, podstawowa różnica między Jezusem, a wszystkimi inni rabinami żydowskimi polega na tym, że On właśnie „przyszedł do pogan.” 🙂 A Jezus jako Żyd oczywiście wart jest uwagi i szacunku (myślałam, że na tym blogu niejednokrotnie dawałam wyraz temu, że nie odcinam chrześcijaństwa od jego żydowskich korzeni) – i tutaj nasuwa mi się jeszcze jedna uwaga o rzekomych związkach Eucharystii z mitraizmem. Owszem, nie da się wykluczyć, że przez pierwsze wieki istniały wzajemne wpływy – zresztą były one tak złożone, że nie zawsze da się powiedzieć, co chrześcijaństwo przejęło z mitraizmu, a co odwrotnie – niemniej pierwotny ryt mszy świętej ukształtował się – poza oczywistym nauczaniem Jezusa w tej sprawie – przede wszystkim na wzór żydowskiej uczty sederowej (paschalnej) oraz wspólnotowych spotkań esseńczyków. Po co szukać rozwiązań za daleko, jeśli inne, równie dobre ma się tuż pod nosem?:)

          5. Przepraszam Cię bardzo, ale Jezus fizycznie do pogan nie przyszedł. Decyzja o wyjściu poza judaizm przyszła później. Oczywiście nie wiemy co Jezus robił do czasu rozpoczęcia działalności ale nie ma dowodow na to, że wyszedł poza judaizm.

          6. Oczywiście, że „nie ma dowodów” jeśli jako nic nie warte ludowe podania odrzucimy ewangeliczne opowiadania o spotkaniach (całkiem licznych:)) Jezusa z cudzoziemcami (o nakazie głoszenia „dobrej nowiny” wszystkim narodom nawet nie wspomnę, ponieważ już wcześniej lekko odrzuciłaś go jako „późniejszy dopisek”:)) Coś takiego dla „szanującego się” żydowskiego rabina było zupełnie nie do pomyślenia. Prozelityzm żydowski, jeśli w ogóle się pojawiał, to raczej w kosmopolitycznych gminach Rzymu i Aleksandrii, a nie w samym sercu Judei. Zauważ, że ŻADEN z późniejszych „kandydatów na mesjasza” (z którymi tak chętnie zestawia się Jezusa) nie wykazuje nawet najmniejszej inicjatywy w stosunku do „pogan.” Wszyscy oni mówią jedynie o „wyzwoleniu Izraela” pojmując je albo w kategoriach apokaliptycznych („Bóg ześle ogień z nieba i spali tych plugawych pogan”:)) albo – zdecydowanie częściej – militarnych i politycznych. Sądzę, że Jezus odróżniał się od nich także pod tym względem.

          7. Wydaje się, że problemem apostołów po zmartwychwstaniu Jezusa nie jest kwestia czy głosić ewangelię poganom, ale jak to robić, nie łamiąc przy tym judaistycznych reguł. Gdy „czas dojrzał” potrzeba było Bożej ingerencji, by przeszkody te przełamać:”Przemówił więc do nich: Wiecie, że zabronione jest Żydowi przestawać z cudzoziemcem lub przychodzić do niego. Lecz Bóg mi pokazał, że nie wolno żadnego człowieka uważać za skażonego lub nieczystego. Dlatego też wezwany przybyłem bez sprzeciwu” (Dz. 10,28-29) – tak powiedział Piotr do Korneliusza. Jak głosić Ewangelię poganom, jednocześnie nie „przestając z nim”, ani nie „przychodząc do niego”?

          8. Owi „egzegeci”, na których się powołujesz to grupa kilku sfrustrowanych teologów, którzy opuścili swoje Kościoły, z różnych powodów, a teraz próbują swoją decyzję „racjonalizować”, odwołując się do rzekomo zafałszowanego obrazu Jezusa w tych Kościołach. Chcąc przypisać sobie rolę „awangardy” nauk teologicznych, solidarnie cytują siebie nawzajem, a dyskredytują tych, którzy mają inne zdanie.Ich podejście do Biblii jest stronnicze. Jeśli np. Jezus rozesłał swoich uczniów, nakazując im pójść do Izraelitów, a następnie (po kilku dniach lub tygodniach) powrócić, to owi „egzegeci” wyciągają wniosek, że Jezus posyłał swoich uczniów wyłącznie do Żydów. Jeśli w tej samej ewangelii pojawia się nieco później rozesłanie do wszystkich narodów – „egzegeci” twierdzą, że to późniejszy dopisek… W ten sposób można dowodzić niemal dowolnej tezy…

          9. No, właśnie, Rabarbarze – też mi to chodziło po głowie. Na podstawie każdego tekstu źródłowego można wyciągnąć dowolne wnioski, jeśli tylko te fragmenty, które zgadzają się z NASZYM (z góry przyjętym) założeniem uznamy za „wiarygodne” (a niby dlaczego właśnie te, a nie inne?:)) a wszystkie pozostałe beztrosko pominiemy… Kiedyś gdzieś czytałam o ciekawym eksperymencie egzegetycznym pewnego uczonego, zresztą agnostyka, który postanowił „wymazać” z tekstu Ewangelii wszelkie „cudowności” – aby, pozbywszy się tych wszystkich „prymitywnych zabobonów”, dotrzeć w ten sposób do „najgłębszego, humanistycznego i racjonalnego jądra nauczania Jezusa.” I co się okazało – „oczyszczony” w ten sposób tekst stracił zupełnie swój sens, moc i głębię…

          10. Oczywiście, że trudno jest nam oderwać się od tego co już wiemy, od tego w co wierzymy i czytając Pismo budować nasze wyobrażenia „bezstronnie”. Z drugiej strony, mimo powtarzanych wielokrotnie przez Vermesa zapewnień o jego bezstronności, jest on w rzeczywistości stronniczy jak mało kto…Wogóle zwolennicy „historycznego Jezusa” jako kluczowe dla całej ewangelii najczęściej wskazują słowa Jezusa z krzyża „Boże mój Boże, czemuś mnie opuścił” – i twierdzą na tej podstawie, że Jezus przegrał swoje życie, że Bóg Go zawiódł, bo Jezus miał (zapewne) nadzieję, że wcześniej Bóg go uratuje… Po pierwsze pomijają (lub bagatelizują) fakt, że słowa Jezusa są cytatem z psalmu 22, który w dalszej części mówi o „happy endzie” (a werset Ps. 22,28 – o oddaniu Bogu pokłonu przez wszystkie „szczepy pogańskie”). Po drugie: kryteria oceny, stosowane przez Vermesa, zwrócenie się przez Jezusa do Boga inaczej jak przez „Ojcze” lub „Abba”, powinny dyskwalifikować jako nieautentyczne… Cóż, jeśli jakiś składnik mozaiki da się wykorzystać zgodnie z własną koncepcją, zwolennicy „historycznego Jezusa” nie są drobiazgowi…

          11. To ciekawe, Rabarbarze, co piszesz o tych (rzekomo) „zawiedzionych nadziejach mesjańskich w Jezusie” – bo, po pierwsze, przypomina mi to ciekawy fragment Ewangelii o uczniach, którzy także „spodziewali się” zupełnie INNEGO Mesjasza, niż Jezus (jak na mój gust to trochę dziwne przyznawać się do takich oczekiwań w tekście, który rzekomo został od początku do końca spreparowany wyłącznie po to, żeby „prostaczkowie” bez zastrzeżeń uwierzyli w tę „niesłychaną brednię” o boskości Jezusa), a po drugie, przywodzi mi to na myśl deklarację żydowską „Dabru Emeth” na temat stosunku judaizmu do chrześcijaństwa – tam także napisano, że z punktu widzenia religii mojżeszowej Jezus nie był (jak to się często uważa) „mesjaszem fałszywym” (oszustem, uzurpatorem), był jednak Mesjaszem (prawdziwym!:)) któremu się „nie udało.” A wracając do głównego tematu posta, to myślę, że – paradoksalnie – o ile dla Żydów (podobnie jak dla naszych uczonych:)) nie do pomyślenia była boskość Jezusa (i dlatego MUSI nas zastanawiać fakt, dlaczego tę niepojętą „herezję” głoszą w pierwszych wiekach prawie sami Żydzi, którzy wiedzieli, że to ZABRONIONE przez ich religię) o tyle poganie mieli raczej odwrotny problem – trudno im było uwierzyć w Jego człowieczeństwo. 🙂 Bóg czy heros, który zmartwychwstał? Nie ma sprawy, znali wiele takich MITÓW. Ale żeby tak bezczelnie i w żywe oczy twierdzić, że dokonał tego jakiś „syn człowieczy”? No, nie – tego to już za wiele!

          12. Jezus umarł, skazany w religijnym procesie pod zarzutem bluźnierstwa: „A najwyższy kapłan rzekł do Niego: Poprzysięgam Cię na Boga żywego, powiedz nam: Czy Ty jesteś Mesjasz, Syn Boży? Jezus mu odpowiedział: Tak, Ja Nim jestem. Ale powiadam wam: Odtąd ujrzycie Syna Człowieczego, siedzącego po prawicy Wszechmocnego, i nadchodzącego na obłokach niebieskich. Wtedy najwyższy kapłan rozdarł swoje szaty i rzekł: Zbluźnił. Na cóż nam jeszcze potrzeba świadków? Oto teraz słyszeliście bluźnierstwo. Co wam się zdaje? Oni odpowiedzieli: Winien jest śmierci.” (Mt. 26,63-66)Jeśli Jezus nie wystawił „na próbę” religijnej tolerancji żydowskich przywódców, to trudno wskazać inny powód pośpiesznego procesu i skazania Go. Nawet jesli – jak sugerują niektórzy – Jezusa skazano za wypędzenie przekupniów ze Świątyni, to nadal nie wiemy, dlaczego wobec Jezusa zapanowała taka niechęć w świecie judaizmu już po Jego śmierci. Vermes uważa, że Jezus jest najwspanialszym przykładem charyzmatycznego, apokaliptycznego, wiernego judaistycznej tradycji, typowego żydowskiego uzdrowiciela I w. Podaje przykłady kilkunastu, rzekomo podobnych Mu postaci – o których zachowały się relacje w Jerozolimskim Talmudzie. Cała ta argumentacja pomija „drobny” fakt, że o Jezusie w pismach żydowskich tego okresu nie przeczytamy ani słowa (oprócz paszkwilu późniejszego o ok. 200 lat). Z jakiego powodu Jezusa wykluczono spośród tego grona nauczycieli, skoro – rzekomo – nie odróżniał się od nich niczym, prócz faktu, że był najwybitniejszy?…Nie można postaci Jezusa zinterpretować właściwie, nie odnosząc się do proroctw zapowiadających Mesjasza. Vermes i „spółka” uważają, że interpretacja uczniów, że Jezus wypełnił mesjańskie proroctwa – jest ich popaschalną reakcją na „klęskę” Nauczyciela… Że Jezus wcale nie twierdził iż „Mesjasz będzie cierpiał…i zmartwychwstanie” (Łk. 24,46). Ale to znaczyłoby jedynie, że Jezus spełnił mesjańskie proroctwa, dotyczące również cierpienia i śmierci Mesjasza (np. Iz.53; Ps. 22), wcale o tym nie wiedząc, a apostołowie (chociaż dopiero po śmierci Jezusa) lepiej zrozumieli Pisma, niż On…

          13. To było piękne, Rabarbarze – dziękuję!:) Przychodzi mi tu jeszcze do głowy, że chyba ŻADEN z wcześniejszych czy późniejszych pretendentów do tytułu Pomazańca nie zginął śmiercią tak hańbiącą (Szymon Bar Kochba, uznany za Oczekiwanego przez większość starszyzny, zginął w walce, „jak mężczyzna” -a jego ciała nigdy nie odnaleziono – cóż za wspaniała okazja, by stworzyć „legendę” o kolejnym wniebowzięciu – a jednak nigdy nie powstał żaden Kościół czy „sekta” barkochbitów…) – a część z nich dożyła w spokoju swoich dni – CO więc było przyczyną aż tak wielkiej nienawiści do Jezusa, jeżeli naprawdę nie wyróżniał się niczym szczególnym wśród tej czeredy proroków i uzdrowicieli? Moja wielka mentorka, prof. Świderkówna, przekonująco kiedyś udowodniła, że spośród wszystkich ówczesnych”kandydatów na Mesjasza” Jezus był jednym… z najgorszych!:) Wobec tego fakt, że Jemu właśnie udało się zrobić tak oszałamiającą „światową karierę” musi budzić zdziwienie…

          14. No Jezus w oczach ortodoksyjnych Żydów bluźnił. Czy mam mieć im to za złe? Jezus chyba nie miał ( Ojcze wybacz im, bo nie wiedzą co czynią -jakie ważne słowa – i wg mnie nie oznaczają, że mordują Boga tylko czynią zło z niewiedzy, z braku miłości do bliźniego i z czystych ludzkich żadz np. żądzy władzy). A w historii chrześcijaństwa mało to ludzi mordowano, za nieprawomyślne poglądy? A Jezus był jedynym Żydem zamordowanym przez Rzymian? Jeden, jedyny ukrzyżowany? Tam szło to chyba w tysiące. Terror rzymski był straszny. Ja nie mam nic do Vermesa. Jako historyk odwalił kawał dobrej roboty. Dla mnie nie umniejszył Jezusowi(historycznemu). Jezus nadal jest dla mnie jednym z niewielu „wiedzących” jak zjednoczyć się z Bogiem. On wskazał Drogę ( m. in. „Kazanie na Górze” lub Ewangelia Tomasza – wiem, że gnoza – ale piękna). To jest dla mnie ważne. A nie jakieś pogańskie rytuały i np. filozofia Paltona.

          15. Owszem – spośród wędrownych Nauczycieli to chyba jeden jedyny zamordowany w ten sposób… Inni ginęli od miecza (Bar Kochba), ewentualnie ukamienowani („standardowa” kara przewidziana przez Prawo dla bluźnierców i fałszywych proroków) albo zrzuceni z murów miejskich (Ewangelie podają wzmiankę, że próbowano to zrobić również z Jezusem). A jeśli Jezus zginął – jak chcą niektórzy – nie za swoje przekonania „religijne” a tylko jako jeden z licznych „wichrzycieli politycznych” to i tak kara mu wymierzona jest niezwykle surowa. Krzyże owszem w Cesarstwie stawiano gęsto, ale przede wszystkim dla zbuntowanych niewolników (jak po powstaniu Spartakusa) albo w przypadku najcięższych przestępstw kryminalnych. Do której z tych kategorii można zaliczyć Jezusa?:) Ps. Nawiasem mówiąc, przeprowadzona w latach 30. XX w. w Jerozolimie rabinistyczna „rewizja” procesu Nazarejczyka potwierdziła, że skazano wówczas Niewinnego (w dodatku z naruszeniem procedur prawa żydowskiego, które zakazywało np. przeprowadzania procesu nocą). Tak więc Jezusowe „Nie wiedzą, co czynią” można rozumieć na dwa sposoby: 1) „Nie wiedzą, że NAPRAWDĘ jestem tym, za kogo się podaję.” (I do takiego wyjaśnienia się skłaniam) 2) „Jestem niewinny bluźnierstwa, o które mnie oskarżają. W rzeczywistości nie zbluźniłem, tylko oni tak to zrozumieli.” Jezus wiedział, że za fałszywe oskarżenie Tora przewidywała karę śmierci – dlatego Judasz postanowił sam wymierzyć sobie sprawiedliwość. Modli się więc za swoich prześladowców, by ich ominęła „pomsta Boża.” (I myślę, że to jest bliższe Tobie, jako niewierzącej w boskość Jezusa:)) . Co zrozumiałe, taką interpretację wybrali też rabini, którzy wydali wyrok uniewinniający Jezusa. W swoim uzasadnieniu powołują się na „kruczek językowy” który faktycznie można różnie interpretować – że mianowicie Jezus przed swymi sędziami nie używa (zakazanego przez Prawo) słowa „JHWH” czy też jego zamienników (np. Adonai – Pan, Święty, Błogosławiony itd.) – ale mówi o sobie „Syn Błogosławionego.” (Potwierdza, gdy najwyższy kapłan go tak właśnie nazywa). Jest to – mimo wszystko – rzecz zupełnie niesłychana. W całej Biblii nie natrafiłam na ślad innego człowieka, który pozwoliłby sobie na tak niebywałą poufałość z Bogiem, choć można tam znaleźć wielu ludzi, których określano mianem „proroka” czy też nawet „przyjaciela Boga”. Jezus najwyraźniej uważał się za Kogoś WIĘCEJ niż ci wszyscy święci mężowie – i temu w świetle dostępnych źródeł (także żydowskich) trudno jest zaprzeczyć. Koran komentuje ten fakt, kilkakrotnie, z oburzeniem:”Mówią oni [tzn. chrześcijanie] że Bóg wziął sobie Syna…” – a przecież to zupełnie niemożliwe! Jak widać, dla surowego monoteizmu islamskiego nawet jakoś tam „przybrane” Synostwo Boże Jezusa (czy też jakiegokolwiek innego człowieka) jest absolutnie nie do pomyślenia. Pomiędzy nami a Bogiem tak w islamie jak w judaizmie zieje nieprzekraczalna przepaść – a tu jakiś „syn cieśli” ośmiela się mówić rzeczy, które przystoją raczej poganinowi. W mitologii greckiej, owszem, czasem zdarzało się, że ten czy ów bóg „adoptował” swego ulubieńca – i przenosił go w poczet nieśmiertelnych… Juliusz Cezar, na przykład, uważał się za potomka Wenery, a po śmierci go deifikowano. Nie spotkałam się jednak z przypadkiem, by ktokolwiek umarł za (nie)wiarę w boskość Cezara – wydaje się raczej, że cały ten kult traktowano z bardzo dużym przymrużeniem oka…

          16. Syn cieśli? A może robotnik rolny? A może jednak „uczony w Piśmie”? Wyobrażasz sobie, aby robotnik rolny rozmawiał jak równy z równym z „uczonymi w Piśmie”? To tak jakbym ja chciała sobie podyskutować z arcybiskupem czy papieżem. Przez 2000 lat narosło już tyle mitu wokół Jezusa, że chyba jednak lepiej skupić się na Jego słowach. Ponadczasowych, ponadkulturowych – słowem uniwersalnych. Nie ma biografii Jezusa, wszyscy badacze muszą korzystać z tekstów jakie pozostały ( a nienapisane są przecież przez Jezusa tylko są „echem” wspólnot wczesnochrześcijańskich), z odkryć Qumram i Nag Hammadi.

          17. Widzisz, Izo, takie nieporozumienia wynikają najczęśćiej z niewiedzy na temat tego, kim był ów „naggar” (gr. tekton) – którego polszczyzna niezbyt szczęśliwie przełożyła na „cieślę” – w społeczności dawnego Izraela. Otóż NIE BYŁ to jakiś „biedak”, prostaczek Boży, przeciwnie – był to wysoko wykwalifikowany rzemieślnik, którego pozycję społeczną można porównać z pozycją kowala na wsi polskiej w XIX w. (a może nawet lepiej – bo dobry naggar potrafił w potrzebie i dom postawić…). A skoro kowala stać było, by posyłać dzieci „do szkół” – to zdolnego „cieślę” tym bardziej.

          18. Izo, nie zrozumiałaś mnie. W swoim poście rozważałem, czy możliwe jest, że Jezus nic nie mówił o swoim bóstwie, o swoim mesjaniżmie, a całą rzecz po fakcie „dopisali” Jego uczniowie. I wskazałem, że gdyby tak było, to odpoda wskazywany przez ewangelistów religijny motyw procesu i skazania Jezusa. Zwróć też uwagę, że Jezus w swych słowach o Synu Człowieczym nawiązuje do mającego mesjańską wymowę fragmentu z prorockiej księgi Daniela (Dn. 7,13-14). W tym fragmencie (na który prtzecież powoływał się Jezus) jest wyraźnie powiedziane, że po objęciu panowania przez Mesjasza „służyły Mu wszystkie narody, ludy i języki”. Jeśli – jak twierdzą Twoi „egzegeci” – Jezus nigdy nie wysyłał uczniów na cały świat, że „dopisali” to uczniowie – to ich wpływy sięgały daleko wstecz – pogan musieli dopisać również do tekstów starotestamentalnych, wcześniejszych od Jezusa o kilkaset lat….

        3. Moja natomiast chłodna obserwacja brzmi, że ci, którzy tak bardzo chcieli „oczyścić” kult Boga (aby był tak „racjonalny”, by nie wadził już nawet wojującym ateistom) zwykle przestali czcić Go w ogóle…

          1. Istotą chrześcijaństwa jest zmartwychwstanie „zwykłego” człowieka jakim był Jezus. Bez tego historycznego faktu chrześcijaństwo nie ma sensu a chrześcijanie są najbardziej godni pożałowania ze wszystkich wierzących w cokolwiek ( jak pisał Św. Paweł). Można o wszystkim dyskutować ale ten fakt jest poza dyskusją. Jeśli można coś polecić, to książkę Josha McDowella stanowiącą moim zdaniem, świetny wywód prawniczy w formie procesu poszlakowego dowodzącego zaistnienia tego faktu, tytuł :”Sprawa Zmartwychwstania”. Polecam szczerze!

          2. Idea zmartywchwstania nie jest tylko domeną chrześcijaństwa ( w starożytnym świecie raczej występowało w różnych religiach – Jezus na pewno nie był pierwszy). Nie wiem czy ktoś Cię nie zje za tego „zwykłego” człowieka. Pozdrawiam.

          3. Izo, owszem, IDEA zmartwychwstania istnieje w różnych kulturach (i tu znów pytanie: DLACZEGO uczniowie Jezusa głoszący tę prawdę nie mieli przy tym nawiązywać do tego, co „poganom” było już wcześniej znane?:)) – niemniej chrześcijaństwo jest JEDYNĄ religią, która ośmiela się twierdzić, że zmartwychwstanie „przydarzyło się” nie tyle jakiemuś mitycznemu bogu czy herosowi, co właśnie „zwykłemu” człowiekowi, w Konkretnym miejscu i czasie historycznym. Takiego czegoś nie mogli ścierpieć ani „racjonalistycznie” nastawieni poganie (i dlatego bezlitośnie wykpili św. Pawła, kiedy tylko wspomniał o zmartwychwstaniu Jezusa) ani surowo monoteistyczni uczniowie Mahometa – Koran twierdzi, że „nie zabili Go, ani Go nie ukrzyżowali, tylko tak im się zdawało.” (Sura 4:157). Jest to zresztą na swój sposób logiczne – jeśli Jezus był, jak wierzą muzułmanie, prorokiem, Wysłańcem umiłowanym przez Boga, to NIE MÓGŁ zginąć tak haniebną śmiercią (Mahomet, zauważ, podobnie jak Jezus miał być wzięty za życia do nieba…). Napis na kopule któregoś z głównych meczetów (nie jestem pewna, czy nie na dawnym kościele Hagia Sophia) wzywa chrześcijan, by raz na zawsze pozbyli się swoich „złudzeń”: „Jezus jest tylko człowiekiem, synem Marii, człowiekiem pośród innych ludzi.” A jako taki, nawet, jeśli i umarł (w co Mahomet jak widać powątpiewał) – NIE MÓGŁ zmartwychwstać. Ludzie nie zmartwychwstają. Proste, prawda?:) Cały szkopuł jednak w tym, że choć co pewien czas ten i ów uczony ogłasza triumfalnie, że oto odnalazł „ostateczne rozwiązanie kwestii Jezusa” (tak, jak ostatnio czyni to Geza Vermes), prawda jest taka, że mimo 2000 lat studiów niewiele więcej o Nim wiemy, niż wiedzieli ci, którzy w I w. spisywali Ewangelie. Jezus wciąż pozostaje „religijnym skandalem” i „największą Tajemnicą Boga.” Tajemnicą, którą można w zasadzie tylko albo przyjąć albo odrzucić.

        1. Ależ wcale się nie gniewam, Izo, a tym bardziej nie próbuję Cię na siłę „nawracać” (brrr, co za pomysł…:)) – chciałabym tylko, abyś zrozumiała, że również i mój, „tradycyjny” punkt widzenia na Jezusa nie jest wcale tak pozbawiony podstaw, jak się z pozoru wydaje… 🙂 Nic więcej. 🙂

  6. Neopoganizm jest religią, ani kultem. Próba wskrzeszenia dawnych obrządków nidgy nie wyjdzie poza granice zabawy. I w takich kategoriach nalezy to rozpatrywać – to rozrywka, hobby, coś jak współczesne turnieje rycerskie. Sama otoczka i nimb tajemnicy – bez najważniejszego: wiary. Neopoganie nie wierzą w Swiatowida czy Swarożyca – to tylko próba wskrzeszenia tradycji, chwalebna z naukowego punktu widzenia, bo przybliża ludziom dawne dzieje.

    1. Masz rację, Nitagerze – można spojrzeć na to i od tej strony…:) Chociaż w co NAPRAWDĘ ludzie wierzą, a w co nie – to wiedzą tylko oni sami. To nie kto inny, jak „wielebny guru wszystkich wojujących ateistów” Richard Dawkins często twierdzi, że ludzie inteligentni i wykształceni, którzy mówią, że wierzą w Boga, „w rzeczywistości z pewnością wcale tak nie myślą.”:) Ja nie jestem tak zadufana w sobie, jak on – i dlatego powiem tak: wśród współczesnych neopogan (tak samo, jak w przypadku satanistów na przykład) z pewnością WIĘKSZOŚĆ stanowią ci, dla których jest to rodzaj zabawy…

      1. Dobrze, że wzięłaś te słowa w cudzysłów – mam nadzieję, że nie traktujesz ich poważnie. Dawkins to żaden guru – ateiści nie potrzebują żadnego przywódcy. To po prostu naukowiec, starający się myśleć trzeźwo. Na mnie zrobił pozytywne wrażenie, choć byłem do niego srogo uprzedzony. A że często cytowany – nie sposób odmowic mu racji, gdy pokazuje, ile zła na świecie wyrządziły rożne religie i jakie spustoszenie niektóre z nich czynią w mózgach ludzkich nawet dziś. Jego przekaz jest czytelny i łatwo przyswajalny – stąd popularność. Nie we wszystkim się z nim zgadzam – to fakt. Jemu marzy się świat bez religii. Mnie – świat, w którym religia będzie prywatna sprawą każdego człowieka i każdy człowiek będzie szanował wierzenia innych, lub ich brak. Ale też wiele jego poglądów podzielam.Co do pogaństwa – nie zapominaj, że słowo toprzez wieki było uzywane jako pogardliwa nazwa ludów „nieoświeconych”, które można było, a nawet trzeba było eksterminować. Coś jak hitlerowscy „podludzie”. Może i nie ma negatwnego wydźwięku z defiicji, ale tak właśnie się ludziom kojarzy. To coś takiego jak „moherowy beret” – tez nabrało u nas wydźwięku pogardliwego, choć oznacza najnormalniejszą rzecz na świecie, w dodatku bardzo pożyteczną 😉

        1. Oczywiście, że nie taktuję tych słów poważnie.:) A co do Dawkinsa – to jako autor „Samolubnego genu” był wiarygodnym naukowcem – jako autor „boga urojonego” jest (dla mnie) już tylko zacietrzewionym ideologiem. Daruj tę uwagę, ale jestem zdania, że TAKŻE ateizm ma swoich fanatyków. Nie można być dobrym religioznawcą, jeśli się NIENAWIDZI przedmiotu swoich badań – widziałeś kiedyś fizyka jądrowego, który by nienawidził cząstek elementarnych?:) Nawiasem mówiąc, to nie „religie” (jak chce Dawkins) są tym „śmiercionośnym wirusem” który sprawił tyle zła. Ludzie to są takie istoty (o czym większość religii nieustannie nam przypomina), że są w stanie mordować się w imię dowolnej idei, także zupełnie niereligijnej (ilu to ludzi „zrównano” na gilotynie w imię – i owszem – wolności, równości i braterstwa? Ilu zginęło w drodze do „postępu”, a ile – w drodze do socjalizmu?Ilu wierzących zamordowano tylko dlatego, że nie chcieli przyjąć „światopoglądu naukowego”?). Przypuszczam, że świat bez religii wcale nie byłby „rajem” – obawiam się raczej, że JESZCZE BARDZIEJ przypominałby piekło…

  7. Bardzo się cieszę, że mogę się z Twojego bloga dowiedzieć tylu ciekawych rzeczy 🙂 Nie mam zbyt wiele styczności z tekstami biblijnymi ani też z historią Kościoła, a takich faktów, jak np. poprzedzający Jezusa pretendenci do roli Mesjasza… nie pozna się na katechezie ani na mszy. Niestety patrząc na „dzisiejszą myśl” p. Linde – lepiej nie oceniać Boga patrząc na katolickie nabożeństwa 🙁 Mnie osobiście wręcz mierzi, kiedy na nabożeństwie ksiądz tak szybko „klepie” pacierze, że wierni nawet nadążyć nie mogą… Trudno się skupić, nie mówiąc już o przeżywaniu modlitwy. Czuję, że jestem bliżej Boga np. podczas samotnej górskiej wędrówki niż w świątyni. I w tym jestem pewnie „poganką uprawiającą kult przyrody” 🙂

    1. No, cóż – niewierzący ksiądz nie „wychowa” żarliwych wiernych… Na szczęście dane mi było przeżywać wiele chwil radosnej bliskości z Bogiem TAKŻE podczas katolickich nabożeństw. 🙂 A co do przyrody, to nie każdy jej „kult” jest 'pogański’ – ile tylko „z wielości i piękna stworzeń poznaje się ich Stwórcę.”(por. Mdr 13,5)

      1. I ja pamiętam „prawdziwe” nabożeństwa – szczególnie msze tzw. studenckie, na których i kazanie było ciekawe i nigdy nie spotkałam się tam z „klepaniem” modlitw. Dobrze też wspominam nabożeństwa plenerowe – choćby sylwestrową mszę na Jaworzynie Krynickiej 🙂 Jak tylko mój Młody nieco podrośnie wybierzemy się tam razem 🙂 Niestety w małych parafiach „na prowincji” ksiądz to przede wszystkim „kasjer”. A w mojej obecnej parafii mogę iść na mszę tylko wtedy, kiedy pogoda pozwala stać pod kościołem, albo kiedy „podrzucę” synka sąsiadce – tak niemile widziane są małe dzieci. A szkoda 🙁

        1. W samo sedno trafia ten wers o pięknie stworzeń, które świadczy o ich Stwórcy 🙂 A dodać jeszcze można, że w obliczu dzikiej przyrody człowiek może zobaczyć siebie we właściwej perspektywie, odczuć, że są siły potężniejsze od niego… i przestać „sam się zgrywać na bóstwo” 😉 Może tego właśnie brakuje w dzisiejszym świecie, gdzie za prawdziwe „pogaństwo” uważam nie powrót do politeistycznych korzeni, ale „religię pieniądza”.

  8. A co w tym obraźliwego? Kto jak kto, ale chrześcijanie są wyjątkowo tolerancyjni… No, przynajmniej tak mi się wydaje 😉

    1. No, widzisz, Kontrastowa, a jednak cokolwiek bym nie napisała, to ZAWSZE ktoś się obrazi… 🙂 Muszę chyba przestać się tym przejmować…

  9. Dziś na Onecie znalazłam wypowiedź Eltona Johna, który przypuszcza, że Jezus musiał być prześladowany za swój homoseksualizm.:) I tym sposobem – dzięki tej „Ewangelii wg św. Eltona” – już wiemy, za co Jezus zginął na krzyżu: ani chybi za to, że był gejem!:( Jako „heteryk” nie mógłby przecież być Tym, kim był – wiadomo, że „oni” to sami nietolerancyjni okrutnicy, prawda? 🙁 Ale czy w takim razie działacze gejowscy nie powinni bronić obecności krzyża w miejscach publicznych? Może jego zdejmowanie to zwykła „homofobia”?:)

    1. Piękna „perełka”… czego to ludzie nie wymyślą 😉 Kiedyś wspomniałaś o geju, który twierdził, że wszyscy faceci są gejami tylko sobie tego nie uświadamiają… Jak to się mówi: „głodnemu chleb na myśli”. A niektórym do tego stopnia, że popadają w krańcową przesadę 🙂

  10. Plus jeszcze, nie zapominajmy, jest grupa osób, dla których jest to po prostu „cool”, „trendy” itp. móc powiedzieć, ze sie wierzy w coś, w co wierzyli nasi przodkowie przed tysiącami lat, taka próba odróznienia się od tłumu. pozdrawiam

    1. Tak, masz rację, na pewno wśród naszych „neopogan” są i tacy, dla których jest to kwestia mody, pewna młodzieżowa (głównie) „subkultura.”

Skomentuj Alba Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *