„Ci ludzie to chrześcijanie i nic złego się u nich nie dzieje!”

Tymi słowami, które są parafrazą zdań powtarzanych po tylekroć w dziejach mojej religii, chciałabym rozpocząć swój („zamówiony” przez jedną z Czytelniczek) felieton na temat Wspólnot Drogi Neokatechumenalnej.

Na wstępie muszę zaznaczyć, że kiedy byłam jeszcze we wspólnocie, proszono nas (z naciskiem) abyśmy nie publikowali w Sieci żadnych własnych przemyśleń na ten temat – rzekomo w obawie o to, by nie rozpowszechniać dalszych „złośliwych plotek” na temat Drogi. Jeśli więc decyduję się dziś (z pewnymi oporami) złamać ten zakaz, to czynię to jedynie dlatego, że uważam, że garść rzetelnych informacji jest zawsze lepsza od worka pełnego szeptanych plotek. (Jednakże Czytelnicy mego tekstu niech wezmą również pod uwagę, że spędziłam we wspólnocie Drogi jedynie około dwóch lat, tak więc moja wiedza na jej temat z pewnością nie jest pełna.)

Tak więc, bardzo krótko – o czym w ogóle mówimy?

W latach 60.-tych ubiegłego stulecia hiszpański malarz Francesco (zwany dalej Kiko) Arguello przeszedł głęboki kryzys duchowy, w wyniku którego zamieszkał w slumsach Madrytu, „uzbrojony” jedynie w Pismo Święte i gitarę. Żyjąc wśród „najbiedniejszych z biednych” (złodziei, Cyganów, prostytutek) stopniowo stworzył z nich pierwszą wspólnotę, poszukującą powrotu do źródeł chrześcijaństwa, W tym też czasie spotkał Carmen Hernandez, osobę zaangażowaną zarówno w pracę społeczną, jak i w poszukiwania liturgiczne Soboru Watykańskiego II. Kiko, Carmen i ks. Mario Pazzi stanowią obecnie trójkę odpowiedzialnych za Drogę na całym świecie.

Poinformowany o zadziwiających rezultatach pracy Kiko w slumsach, arcybiskup Madrytu zaprosił go do głoszenia rekolekcji (katechez) w zlaicyzowanych miejskich parafiach, w wyniku czego zaczęły przy nich powstawać niewielkie (liczące nie więcej, niż 50 osób) grupy ludzi (neokatechumenów) pragnących pogłębiać swoją wiarę przez cotygodniową lekturę Pisma Świętego i Eucharystię. Z Madrytu ruch ten rozprzestrzenił się stopniowo na inne miasta Hiszpanii i dotarł do Rzymu… W 2001 roku (według Wikipedii) wspólnoty Drogi istniały już w ponad 100 krajach świata, na wszystkich kontynentach.

Co zatem odróżnia Drogę od innych tego typu „pobożnych” inicjatyw? Jest co najmniej kilka takich elementów. Może najpierw to, co najbardziej „widać”. Wspólnoty mają własną, zatwierdzoną przez Stolicę Apostolską, liturgię – z komunią świętą pod dwiema postaciami i Hostią w formie płaskiego, przaśnego chleba, podobnego zapewne do tego, jakiego używał Jezus podczas Ostatniej Wieczerzy.

  

Dalej: szeroki udział świeckich (bez różnicy, kobiet i mężczyzn) w przygotowaniu liturgii. Ludzie sami (zgodnie z ustalonym wewnątrz wspólnoty „harmonogramem”) spotykają się po domach, przygotowując komentarze i stosowne pieśni (w większości napisane przez Kiko na podstawie tekstów Pisma Świętego) – dzielą się także ze sobą swoimi przemyśleniami na temat czytanych tekstów biblijnych podczas Liturgii Słowa i innych spotkań wspólnoty. W takim układzie „homilia” wygłaszana przez księdza bywa często rodzajem podsumowania i uściślenia tego, co zostało wcześniej powiedziane. „Powszechna” i spontaniczna jest również modlitwa wiernych.

Inną cechą charakterystyczną jest podział całej „Drogi” (notabene, sama nazwa ruchu nawiązuje do określenia, jakim wg Dziejów Apostolskich nazywali się pierwsi chrześcijanie, zob. np. Dz 24,14) na bardzo wyraźne etapy – co upodabnia ją bardzo do starożytnego (jak również współczesnego) katechumenatu, przygotowującego adeptów do przyjęcia chrztu. W „klasycznym” katechumenacie jednak te okresy trwają znacznie krócej – tu zaś dogłębna formacja „dojrzałego chrześcijanina” może zająć i całe długie życie. 🙂 Jest to zresztą jeden z zarzutów, podnoszonych przeciwko Drodze.

Wspólnoty, co ważne, rządzą się „demokratycznie”, wybierając własnych odpowiedzialnych – zazwyczaj jest to któraś z należących do grupy par małżeńskich. Raz dokonany wybór można zmienić podczas kolejnego spotkania rekolekcyjnego całej wspólnoty, zwanego „konwiwencją.” Takie spotkania powinny odbywać się raz na około 2 miesiące.

 

(Ta ikona autorstwa Kiko towarzyszy wszystkim spotkaniom wszystkich wspólnot neokatechumenalnych na świecie…:))

Kolejnymi cechami charakterystycznymi Drogi są (powiązane ze sobą) – radykalizm ewangeliczny (bo ludzie, którzy przez lata, co najmniej dwa razy w tygodniu, słuchają Słowa Bożego, próbują je także bardzo konkretnie wcielać we własne życie:)) i misyjność. W wielu zlaicyzowanych krajach Zachodu (jak np. w Holandii) te małe grupki zapaleńców stopniowo zapełniają na nowo opustoszałe kościoły  – istnieje również „instytucja” rodzin w misji, które (na wezwanie) rzucają wszystko i jadą osiedlić się tam, gdzie akurat są potrzebne – zwykle tworząc tam zalążek nowej wspólnoty.

Grupy znane są z tego, że „przygarniają” wszystkich życiowych rozbitków, a ogólnie mówiąc, wszystkich, którzy chcą poznać albo odkryć na nowo piękno i bogactwo chrześcijaństwa – także niewierzących. Wspólnoty typu neokatechumenalnego powstają także wśród braci z innych Kościołów – przede wszystkim anglikanów i (z pewnymi oporami) prawosławnych.

Kilka razy do roku (zwykle w Adwencie i Wielkim Poście) odpowiedzialni za wspólnoty na danym terenie organizują cykl spotkań (katechez) otwartych dla wszystkich chętnych (Czytelnikom głębiej zainteresowanym tematem bardzo polecam! Będą mogli naocznie i „nausznie” stwierdzić, czy wszystko, co opowiadano im o „neonach”, to prawda:)), po których mogą oni zdecydować, czy chcą wspólnie stworzyć nową grupę.

We Wspólnotach Drogi rodzi się też wiele powołań zakonnych (co ciekawe, najwięcej z nich do zakonów kontemplacyjnych:)) oraz kapłańskich. Klerycy, którzy wywodzą się ze wspólnot mają nawet własne, międzynarodowe seminaria Redemptoris Mater, w których mogą kontynuować formację wspólnotową.

Niestety, ostatnio z wielkim zaskoczeniem doczytałam się także, że kard. Arinze (w imieniu papieża Benedykta XVI?) wystosował do wspólnot list, w którym stanowczo nakazuje im dostosowanie „niektórych praktyk” (a w rzeczywistości prawie wszystkich!) do tych istniejących w całym Kościele, w czym niektórzy upatrują pierwszy krok do całkowitego przekreślenia specyfiki Drogi (por. np. tu: http://www.ekumenizm.pl/content/article/20051228234514880.htm).

No, i to…chyba tyle z mojej strony. Na początek. Jeśli chcielibyście o coś zapytać, pytajcie. Jeśli będę umiała odpowiedzieć – odpowiem!

  

A to jest jeszcze jeden obraz autorstwa Kiko – dla mnie szczególny. To właśnie ten obrazek Dobrego Pasterza wisiał na drzwiach mojej szafy tej nocy, gdy „wymodliłam sobie męża.”

90 odpowiedzi na “„Ci ludzie to chrześcijanie i nic złego się u nich nie dzieje!””

  1. Z tego co wiem o DN,to napewno jest to wspólnota zamknięta.Do wpólnoty,która powstała mozna tylko dojść wtedy,kiedy zostaną zorganizowane katechezy wstępne i konwiwencja założycielska.Inni parafianie nie mają wstępu na mszę neokatechumenalną,Są to grupy hermetyczne ściśle strzegące swych tajemnic,Jeżeli grupa odbędzie następny etap wtajemniczenia np,I skrutynium,to jyż nikt nowy do nich nie może wstąpić.Na tym skrutynium jak i na innych przejściach są składane pewne śluby np.każdy wobec katechistów odpowiedzialnych za dana wspólnote deklaruje gotowośc wyzbycia sie wszystkich swoich dóbr,majątku na rzecz potrzebujących czyt.odpowiedzialnych katechistów wędrownych.Niejasne są tez finanse grup tzn katechistów.Kilka razy w roku wśród swoich członków zbieraja oni datki do wora i z tych zbiórek nikt nigdy sie nie rozlicza.Zachęy gloszone przez nich to przewaznie slowa:bądzcie hojni,wyzbądzcie się tych szmat”pieniędzy”aby was nie kusiło wydanie ich na jakiś grzeszny cel.Obowiązuje tam bezwględne podporządkowanie katechistom w imie głoszonej ideii pokory i posłuszeństwa.W tym i nie tylko tym względzie wspólnoty DN mają cechy sekt żydyjących w czasie spotkań niejednokrotnie śpiewa sie pieśni żydowskie a inne często na melodię i w rytmie żydowskim,także tańce wykonywane po nabożeństwah to nic innego jak tańce Zydowskie,a niejednokrotnie katechiści zachowuja się jak guru.I co Wy na to?

        1. A może tak jak i wśród księży trafiają się różni katechiści i stąd też jakiś guru? W każdym razie ja się raczej nie nadaję do żadnej takiej hermetycznej wspólnoty. Bo jestem wręcz obrzydliwym przykładem wady narodowej zwanej „upór i bunt” 😉

    1. Wiesz, jako osoba która (w przeciwieństwie do Ciebie) zna wspólnoty neokatechumenalne nie tylko z głupich (i na dodatek antysemickich!!!!) plotek muszę odpowiedzieć, że: 1) tańce liturgiczne i melodie, które się śpiewa NIEKIEDY owszem są „żydowskie” ale to dlatego, że również chrześcijaństwo ma żydowskie korzenie. Jezus, Jego Matka i Apostołowie – wszyscy byli Żydami i Z PEWNOŚCIĄ by się na takie śpiewanie nie obrazili. Prędzej na ludzi, którzy zioną nienawiścią, nie znając tego, o czym mówią. 2) Zbiórki pieniędzy „do woreczka” w ramach wspólnoty owszem, się rozlicza – tak, że wszyscy wiedzą, ile mamy „na koncie” i na co ile wydaliśmy. Natomiast NIGDY nie zdarzyło mi się widzieć, by ktoś był przymuszany do dawania czy przepisywania czegokolwiek „na Drogę” – wszystko odbywa się na tyle dyskretnie, że kilka razy w życiu zdarzyło mi się nie tylko do tego woreczka dołożyć, ale i z niego „wziąć” kiedy byłam w potrzebie. Oczywiście starałam się później zwrócić to wspólnocie (przy kolejnej zbiórce). Wszystko dzieje się na zasadach pełnej dobrowolności! Może nawet bardziej, niż w parafiach, gdzie księża często mówią – co łaska, ale nie mniej, niż…- i jakoś nikogo to nie gorszy. 3) Nie jest prawdą, że wspólnoty są „sekciarskie” – „przywódcą” tej sekty w każdej parafii jest PROBOSZCZ – który po pierwsze MUSI wyrazić zgodę na katechezy a po drugie uczestniczy we wszystkich spotkaniach i koryguje nasze błędy. Nie są również zamknięte – każdy z nas może zaprosić na spotkanie kogoś z krewnych czy przyjaciół, oczywiście wcześniej „wprowadzając go w temat”, żeby się zbytnio nie zdziwił. 4) Niemożność przystąpienia do grupy w dowolnym momencie nie wynika z „sekciarstwa” tylko z etapowego charakteru formacji. Osoby, które są we wspólnocie 12 lat, są na innym etapie, niż te, które chciałyby wejść z ulicy. Podobnie jest zresztą np. w oazach. To tak, jakbyś pytał, dlaczego pierwszoklasista nie zostanie przyjęty na studia – Przecież to jawna „dyskryminacja”?:) 5) Dobrze jest kiedy ludzie wspólnie rozpoczynają formację od początku i wspólnie ją kończą – wówczas nikt nie czuje się „lepszy” ani „gorszy” od nikogo. Choć zgadzam się, że rodzi to niebezpieczeństwo (które i mnie czasami lekko doskwierało) potraktowania wszystkich „hurtowo” a nie indywidualnie, na zasadzie: „To nieważne, że jesteś profesorem teologii, my Cię dopiero tu nauczymy, JAK trzeba wierzyć.” Ale to samo niebezpieczeństwo istnieje przecież i w innych wspólnotach, np. w zakonach. Kiedy ktoś, kto był karmelitą bosym, wstępuje do jezuitów, nie traktuje się go przez to inaczej, niż pozostałych kleryków, prawda? A wobec Boga wszyscy jesteśmy równi – czy to Gosia, czy kardynał. I w tego typu wspólnotach można bardzo pięknie doświadczyć Kościoła, w którym profesor uniwersytetu i sprzątaczka są dla siebie jak brat i siostra. 6) Względnie zamknięty charakter spotkań wynika też i z tego, że ŁATWIEJ się otwierać przed kimś, kogo się już zna, niż przed nieznajomymi. To nie znaczy (od razu mówię, bo i takie bzdury słyszałam) że spowiadamy się sobie nawzajem! Spowiedź jest „zwykła”, indywidualna, przed kapłanem, choć można z niej skorzystać także (ale niekoniecznie i nie wyłącznie) podczas specjalnych liturgii pokutnych, na które zaprasza się „dodatkowych” księży z parafii (bo proboszcz, jak już mówiłam, musi być obecny zawsze). Chętni spowiadają się indywidualnie a w tym czasie cała wspólnota śpiewa pieśni i modli się za nich. Na zakończenie kapłan udziela wszystkim błogosławieństwa. Faktycznie, „hardcore”, jak cholera…:( 7) Kwestia posłuszeństwa przełożonym może faktycznie jest nieco przejaskrawiona (to mi dokuczało, bo z natury jestem bardzo niezależna) ale z perspektywy czasu, myślę, że i to ma pewien sens – katechiści są zatwierdzeni do posługi przez odpowiedzialnych za Drogę, a ci mają aprobatę Stolicy Apostolskiej. „Niewolnicza” prawie wierność tekstom założyciela może służyć po pierwsze umacnianiu jedności ruchu (to niezwykłe uczucie wiedzieć, że wszyscy członkowie na całym świecie słuchają tej samej katechezy Kiko) – a po drugie, uniknięciu właśnie tych „odchyleń od normy”, które i tak nieustannie się „neonom zarzuca. Wychodzi na to, że jakkolwiek by się nie starali, i tak zawsze będą podejrzani… 🙂 A ja bym radziła spojrzeć na rzecz „po Jezusowemu” tzn. oceniać Drogę po owocach, tak, jak to zrobił np. wspomniany przeze mnie biskup Madrytu na samym początku… Czytałam, że np. w Finlandii Droga stawia nowe kościoły tam, gdzie od lat nie było już żadnej katolickiej parafii. TO się nie liczy? Tylko że „podobno tańczą i śpiewają po żydowsku”?:)

        1. Wychował sie wśród Zydów,ale jego myślenie ?Takie błędne stwierdzenia słyszałem wiele razy.Dlaczego katolicy tak myślą?

        2. A Bóg (z tego, co wiem:)) nie ma „rasy”, płci ani języka – tak więc NIE MOŻE Mu PRZESZKADZAĆ (ani Go obrażać!) śpiew w jakiejkolwiek tonacji. To może oburzać tylko niektórych ludzi. Ps. Jako osoba, która miała szczęście poznać całe bogactwo ruchów, wspólnot i charyzmatów w KOŚCIELE (A W NIEKTÓRYCH Z NICH SAMA BYŁA WYZNACZONĄ PRZEZ KOŚCIÓŁ ODPOWIEDZIALNĄ…) sądzę, że mimo krótszego od Twojego stażu w tej akurat formacji – potrafię ją (d)ocenić nie mniej obiektywnie, niż Ty…

          1. Crystus Jezus jest Bogiem i na pewno był płci męskiej.Do Boga zwracamy się Panie Boże w rodzju męskim,

      1. Mnie zaniepokoiła tylko jedna informacja o wspólnocie Drogi. Mianowicie to, żeby samodzielnie o niej nie mówić – przecież Jezus nakazywał uczniom szerzyć Słowo Boże, nie chować światła pod korcem. Skoro Droga przynosi takie dobre owoce, to dlaczego nie wolno o niej rozpowiadać i zachęcać? Takie miałam trochę bluźniercze skojarzenie z filmem „Fight club”

        1. Wiesz,mnie się to też wydawało niezrozumiałe i niepotrzebne. Możliwe, że źródło tej „tajemniczości” ruchu tkwi w jego historii. Za czasów Franco w Hiszpanii neokatechumeni byli co najmniej podejrzani. Niemniej nie należało przenosić konieczności ukrywania się również na „czasy pokoju”, bo to od razu rodzi podejrzenia, że ma się jednak coś do ukrycia…

        2. Wiesz,mnie się to też wydawało niezrozumiałe i niepotrzebne. Możliwe, że źródło tej „tajemniczości” ruchu tkwi w jego historii. Za czasów Franco w Hiszpanii neokatechumeni byli co najmniej podejrzani. Niemniej nie należało przenosić konieczności ukrywania się również na „czasy pokoju”, bo to od razu rodzi podejrzenia, że ma się jednak coś do ukrycia…

    2. Co my na to? – mnie zaskakuje Twoje niezrozumienie ruchu, w którym byłeś! Ja nie byłem (choć np. jako chrzestny najstarszej z córek mojego przyjaciela uczestniczyłem w liturgii wielkosobotniej przeszło ćwierć wieku temu), ale wydaje mi się, że więcej rozumiem. Pamiętaj, że pierwsze wspólnoty chrześcijańskie były wspólnotami żydowskimi. Skoro droga neokatechumenalna stawia na powrót do korzeni chrześcijaństwa, to jest jasne, że wraca do żydowskich źródeł chrześcijaństwa. Czy naprawdę wydaje Ci się czymś dziwnym, że wraca się do żydowskiej paschy? – nasza współczesna msza ma swoje źródło w żydowskiej passze! A żydowska pascha, to m.in. wino i taniec! Wino, o którym Jezus mówił „Bierzcie i pijcie” podczas ostatniej wieczerzy nie było przez przypadek – ono było, bo to element wieczerzy paschalnej. Co wg mnie daje powrót do źródeł? – wszystkie znaki mają przywróconą pierwotną treść! Bardzo łatwo o to, by znaki utraciły wszelką treść – tu to, co wielu osobom wydaje się być pustym znakiem, na nowo zaczyna coś znaczyć! Okazuje się więc, że to nie jest tylko forma, lecz że to jest treść; okazuje się, że życie wiarą oznacza wypełnienie życia treścią. Oczywiście nade wszystko osiąga się to poprzez formację, ale ta liturgia sprzyja dojrzewaniu wiary. (do pozostałych rzeczy się nie odnoszę, bo to rzeczy niepoważne) I pamiętaj – jedynym kryterium prawdy są owoce – „po owocach ich poznacie”. Wspomniałem, że przeszło ćwierć wieku temu uczestniczyłem w całonocnej liturgii (i to najważniejszej w całym roku liturgicznym), a wszystko dzięki temu, że żona mojego przyjaciela wówczas od kilku lat była we wspólnocie (to była jedna z pierwszych wspólnot w Polsce) – osoby równie świętej, jak ona, potrafiącej nieść przez swoje życie krzyż przeogromny, nie znam. Sam nie jestem w neokatechumenacie i nigdy nie byłem, ale jestem całkowicie przekonany patrząc na owoce (a kilka osób z neo znam, choć wspominam tylko o jednej), że właśnie to jest ta „sól ziemi”.

      1. No, właśnie, Leszku – OWOCE. 🙂 Jezus przecież mówił: „Po owocach ich poznacie.” Ja również znam wiele osób z neo – i o większości z nich mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że to ludzie wielkiej wiary. A takie osoby jak mój szanowny Czytelnik to raczej antyreklama dla całego przedsięwzięcia – podobnie, jak zresztą ja sama. Muszę jednak dodać, że DLA MNIE właśnie to usilne dążenie do serdecznego braterstwa z judaizmem jest jednym z najwartościowszych elementów Drogi. W ojczyźnie Chrystusa znajduje się zresztą głowny ośrodek ruchu, Domus Galileae, gdzie wspólnoty wyjeżdżają na kończące Drogę rekolekcje.

        1. Coś musiało zaślepić NieJankiela, szczególnie, że właśnie przyjął taki nick. Ale może przynajmniej przeczytał to, co mu napisaliśmy… I może kiedyś w nim też to słowo wyda owoce…PS: Przepraszam, że nie odpowiedziałem wcześniej, ale dziś dopiero teraz wszedłem do internetu (a i tak dla mnie to niebywałe – do tej pory brałem udział w każdej Drodze Krzyżowej organizowanej przez św. Annę – począwszy od tej pierwszej, na której była nas niemalże garstka; niestety przez swoją głupotę się przeziębiłem i w tym roku uczestniczyłem tylko w samej liturgii)

          1. Niestety, to dość typowe zarzuty przeciwko Drodze – że jest zbytnio „judaizująca.” Kiedyś w mojej parafii ktoś rozrzucił obrzydliwe ulotki, mówiące coś o neokatechumenacie jako „żydowskiej sekcie” czy coś w tym rodzaju…

          2. Sam jesteś zaślepiony, frajerze. Jak ci się podoba żydowski rytuał to w*******laj do judaizmu, z pewnością wtedy będziesz bliżej żyda Jezusa. Wszystkie wspólnoty chrześcijańskie to frajerstwo. Możesz mnie nazwać „dzieckiem diabła”, jeśli ci to ulży:)))

          3. Nie zauważyłam, by ktokolwiek chciał Cię tutaj nazywać „dzieckiem diabła.” Jak dotychczas, to Ty szukasz zwady. I jeszcze jedno. Nie cenzuruję komentarzy, ale nie pozwolę obrażać moich Czytelników.

      2. No, właśnie, Leszku – OWOCE. 🙂 Jezus przecież mówił: „Po owocach ich poznacie.” Ja również znam wiele osób z neo – i o większości z nich mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że to ludzie wielkiej wiary. A takie osoby jak mój szanowny Czytelnik to raczej antyreklama dla całego przedsięwzięcia – podobnie, jak zresztą ja sama. Muszę jednak dodać, że DLA MNIE właśnie to usilne dążenie do serdecznego braterstwa z judaizmem jest jednym z najwartościowszych elementów Drogi. W ojczyźnie Chrystusa znajduje się zresztą głowny ośrodek ruchu, Domus Galileae, gdzie wspólnoty wyjeżdżają na kończące Drogę rekolekcje.

      3. No, właśnie, Leszku – OWOCE. 🙂 Jezus przecież mówił: „Po owocach ich poznacie.” Ja również znam wiele osób z neo – i o większości z nich mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że to ludzie wielkiej wiary. A takie osoby jak mój szanowny Czytelnik to raczej antyreklama dla całego przedsięwzięcia – podobnie, jak zresztą ja sama. Muszę jednak dodać, że DLA MNIE właśnie to usilne dążenie do serdecznego braterstwa z judaizmem jest jednym z najwartościowszych elementów Drogi. W ojczyźnie Chrystusa znajduje się zresztą głowny ośrodek ruchu, Domus Galileae, gdzie wspólnoty wyjeżdżają na kończące Drogę rekolekcje.

      4. No, właśnie, Leszku – OWOCE. 🙂 Jezus przecież mówił: „Po owocach ich poznacie.” Ja również znam wiele osób z neo – i o większości z nich mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że to ludzie wielkiej wiary. A takie osoby jak mój szanowny Czytelnik to raczej antyreklama dla całego przedsięwzięcia – podobnie, jak zresztą ja sama. Muszę jednak dodać, że DLA MNIE właśnie to usilne dążenie do serdecznego braterstwa z judaizmem jest jednym z najwartościowszych elementów Drogi. W ojczyźnie Chrystusa znajduje się zresztą głowny ośrodek ruchu, Domus Galileae, gdzie wspólnoty wyjeżdżają na kończące Drogę rekolekcje.

  2. Ja dwukrotnie wziąłem udział w „inauguracyjnym” spotkaniu w mojej parafii. Co mnie zadziwiło, to fakt, że dwa razy usłyszałem tę samą treść – myślę że nawet „słowo w słowo”. Po drugie: nie było tam żadnej możliwości porozmawiania, zadania pytania, podzielenia się własnymi przemyśleniami. Jedynym, co można było usłyszeć, to zaproszenie: przyjdźcie na kolejne spotkania, z czasem wszystko się wyjaśni… Po jakimś czasie poznałem kogoś, kto w Neokatechumenacie spędził wiele lat – i potwierdził on, że to typowa praktyka.Żeby moja wypowiedź nie zabrzmiała jako sama krytyka, to podkreślę, że Neokatechumenat jest jedną ze struktur w Kościele katolickim (obok Oazy i Odnowy w Duchu Świętym, może są i inne podobne ruchy) adresowanych do świeckich, w których głoszona jest Dobra Nowina i w której ludzie odnajdują Boga – i są dobre tego owoce. Szczególnie warty podkreślenia jest aspekt wspólnoty – parafia bowiem to struktura zbyt duża, by ludzie między sobą się znali i utrzymywali bliższe więzi. Mam jednak wrażenie, że dla duchowego rozwoju bardziej owocny bywa udział w małej, kilkuosobowej grupie, bo tam jest większa szansa na „interakcję”.

    1. Ażewby być w pełni uczciwa, muszę także napisać, że to „niewolnicze” podejście do katechez Kiko mnie również niepokoiło. Chodzi w tym podobno o to, by zachować pierwotną, ustną formę przekazu Ewangelii, a jednocześnie uniknąć przekłamań w wyniku „efektu głuchego telefonu.” Rozumierm to, jednakże wydaje mi się, że redukuje to ewangelizatorów do roli biernych „przekaźników” nauczania założyciela. Sami katechiści przyznają, że uczą się tekstów katechez z nagrań magnetofonowych, na pamięć. A biorąc pod uwagę ich długość niekiedy bywałam zmęczona wielogodzinnym słuchaniem i (subiektywnie) czułam się trochę jak poddawana jakiejś „indoktrynacji”. Jako animatorka innego ruchu (Światło-Życie) miałam nieporównanie większą swobodę w podejściu do materiałów i w zadawaniu pytań. Jezuickie posłuszeństwo nigdy nie było mi bliskie. Możliwe, że jestem na to zbyt mało „POKORNA” – A KOMUŚ, KTO SAM „NAUCZAŁ” zwykle trudno wejść w rolę osoby nauczanej. 🙂 Wydaje mi się jednak, że Droga traktuje swoich członków trochę bardziej zbiorowo, niż indywidualnie – „nieważne, kim byłeś wcześniej i jakie są Twoje doświadczenia wiary – my Ci tu pokażemy autentyczne chrześcijaństwo!” Od razu zaznaczam, że NIE JEST to wyłącznie problem neokatechumenatu – tak samo jako wyłączny traktują swój charyzmat inne ruchy.:) Zadrzało mi się np. słyszeć od moich przyjaciół zaangażowanych w Odnowę w Duchu św. zdziwienie, że inni też posiadają jakieś charyzmaty. 🙂 Osobiście cieszę się,że dane mi było poznać więcej, niż tylko duchowość jednej wspólnoty. Droga jest rzeczywistością piękną i wspabniałą, jednak nie wyczerpuje bogactwa chrześćijaństwa! Czasami było mi troszkę za ciasno w tak zakreślonych ramach. Niemniej wydaje mi się, że te drobne, we gruncie rzeczy, niedogodności, są w pełni rekompensowane przez piękno i głębię liturgii, która jest w pełni posoborowa i, przede wszystkim, przez możliwość częstego dzielenia się Słowem Bożym. Natomiast propozycje ostatnich „reform” (o ile zostały wiernie przedstawione w artykule, który czytałam) zamiast eliminować rzeczywiste zagrożenia związane z Drogą, uderzają właśnie w to, co w niej najwartościowsze – liturgię i rolę świeckich.

      1. To „niewolnicze” trzymanie się wzorca sprawia, że co prawda pierwotna treść wykładu nie ulega zniekształceniu, ale z drugiej strony nie pozwala by ten, który wykład głosi – sam przekazywaną treść dojrzale przyjął. Chrześcijanie tak „niewolniczo” – trzymają się tekstu Pisma, bo to jest źródło naszej wiary (mam nadzieję, że teksty założyciela Neokatechumenatu nie mają tego poziomu autorytetu, bo to byłby problem).Przed laty przeczytałem jakąś książkę broniącą/opisującą Neokatechumenat. Pamiętam, że autor twierdził, że katechumenat (okres przygotowania przed chrztem) był od początku – i widział jego miejsce nawet tam, gdzie faktycznie go nie było (bo katechumenat to zjawisko nieco późniejsze niż czasy apostolskie) – np. już podczas kazania Piotra w dniu Zesłania Ducha Świętego. To trochę tak, jak z tym biblijnym dowodem, że Abraham nosił jarmułkę:):).

        1. Rabarbarze, będę tu bronić historycznej „dawności” katechumenatu. W najdawniejszej (zapisanej w Dziejach Apostolskich – bo sądzę, że to będzie dla Ciebie miarodajne źródło:)) tradycji Kościoła GŁOSZENIE/NAUCZANIE/PRZEPOWIADANIE Dobrej Nowiny zawsze poprzedzało przyjęcie/udzielenie chrztu (por. np. Dz 8,30 nn; 10,28-48…). A nowinę tę należało następnie „ustami wyznać” i „w sercu w nią uwierzyć” (Rz 10,9) tj. przyjąć bardzo osobiście do siebie. Także we wstępie do Ewangelii wg św. Łukasza czytamy, że została ona napisana po to, by adresat „mógł się przekonać o całkowitej pewności NAUK, których mu udzielono.” (Łk 1,4). 🙂 Chrześcijaństwo w swej istocie JEST religią „wtajemniczenia”(mistagogii) – o czym trochę zapomnieliśmy w czasach późniejszych, przyjmując całe „narody” hurtem do Kościoła bez głębszego nauczania. Była to zresztą rzecz, która od początku wzniecała wrogość przeciw chrześcijanom („No, bo co oni robią na tych swoich spotkaniach? Podobno uprawiają kazirodztwo i kanibalizm…”:) Dlatego tytuł tego postu jest parafrazą słów pewnej torturowanej diakonisy, zapisanych przez Pliniusza Młodszego w II w. po Chrystusie). Ale teraz, kiedy jesteśmy świadkami tego, jak całe narody „odchodzą od Kościoła”, warto do tej pierwotnej katechezy (kerygmatu) powrócić, nie sądzisz? Nie ma przy tym moim zdaniem wielkiego znaczenia, czy odbywa się to jeszcze przed chrztem, czy już po nim. I na tym, z grubsza rzecz biorąc, polega neokatechumenat. 🙂

          1. Albo! Jestem ostatnią osobą, która wzbraniałaby się przed uznaniem potrzeby głoszenia ewangelii niewierzącym, jak i umacniania wiary dopiero co nawróconym, przybliżania Pisma świętego zarówno młodym, jak i starszym, nie pomijając emerytów i śmiertelnie chorych… Obojętnie jak to się nazywa – niech będzie to czynione. Do tego, by czynić słuszne rzeczy – nie potrzeba osobnej nazwy ani „zinstytucjonalizowania” całej idei… Napisałem, że w czasach apostolskich nie było jeszcze katechumenatu – i podtrzymuję swoje zdanie…Filip głosił ewangelię Etiopczykowi – podczas podróży. Wykorzystał czas, a skoro dostrzegł zainteresowanie i wiarę – nie zwlekał z ochrzczeniem Afrykańczyka… Piotr u Korneliusza nawet nie dokończył swojej „przemowy” – a już pojawiły się u słuchacza przejawy obecności Ducha Świętego. Chrzest w tej sytuacji był formalnością (chodziło o „poganina”, więc Duch Święty jeszcze przed chrztem – był argumentem dla oponentów). A strażnik w Filippii – który chciał się zabić, gdy w nocy drzwi więzienia się otworzyły i sądził, że więźniowie uciekli… „Tej samej godziny (…) natychmiast przyjął chrzest…” (Dz. 16,33). Gdy była wiara – nie zwlekano z chrztem… Na wzrastanie w wierze i poznaniu Boga będzie czas przez resztę życia…Nie mam zastrzeżeń, gdy neokatechumenat odwołuje się do praktyki katechumenatu, funkcjonującej w Kościele bardzo wcześnie, ale zapewne już nieco po czasach apostolskich… Nie podważam idei katechumenatu – stwierdzam jedynie, że pierwotnie takiej praktyki nie było…To, że się go tam usiłuje wtłoczyć – jest przejawem nie liczenia się z chronologią. Uzasadnienia dla praktyk, które pojawiają się późno (w tym wypadku praktyk wartościowych), usiłuje się znaleźć przez nadinterpretację tesktów biblijnych… (To właśnie miałem na mysli pisząc wcześniej o biblijnym dowodzie na to, że Abraham nosił jarmułkę – nakrycie głowy dzisiejszych żydów. Pismo mówi, że Abraham wyszedł z domu swego ojca i powędrował do obiecanego Kaananu… Stąd dowód: Przecież żaden pobożny żyd nie wyszedłby z domu bez jarmułki…:):).Problem dostrzegam w tym, że zamiast głosić ewangelię i wzywać do nawrócenia – w kolejnych wiekach Kościół katechumenat sformalizował i zredukował do jeszcze jednego obrzędu. Obecnie podczas chrztu niemowląt najpierw osesek w jednym obrzędzie (zwykle dokonywanym pod chórem) zostaje „katechumenem”, a w kolejnym, późniejszym o 3 min. – jest już chrzczony. Co to ma wspólnego z praktyką w czasach apostolskich lub poapostolskich? Neokatechumenat jakoś usiłuje ratować sutuację, podobnie jak inne ruchy w Kościele…

  3. Hierarchia kościelna to ludzie, którzy sami siebie nie są w stanie utrzymać. Żyją z datków, więc potrzebują rzeszy ludzi, która będzie generowała dochody. W tym celu organizują ludzi, którzy nawracając powiększają grupy generujące dochody. Przykościelne DDA, AA po to właśnie są. Przy tym wiele osób świetnie się bawi, zrywa z alkoholem lub wychodzi z bezdomności albo zwyczajnie ma zajęty czas swego dotychczas bezcelowego życia. To oczywiście dobrze. Ale gdyby nie dogmat „co łaska” lub psychologiczne „daj mi, bo dałem tobie”, żadna z tych grup nie zostałaby stworzona pod skrzydłami kościoła. Bo najważniejsze to zebrać jak największą grupę ludzi, która wygeneruje zysk. I tyle.

    1. Mi, serdecznie współczuję Ci takich złych doświadczeń z hierarchią kościelną, niemniej muszę Ci powiedzieć, że nie masz racji. Po pierwsze, neokatechumenat NIE POWSTAŁ z inicjatywy duchownych (a czasem przy ich zdecydowanym sprzeciwie), lecz świeckich – i to jest właśnie wielu solą w oku. A po drugie, tworzą go w zdecydowanej większości ludzie niezamożni (a nawet biedni) którzy żadnych „zysków” (materialnych) Kościołowi nie przynoszą. 🙂

  4. styczność – tak to najlepiej można określić – mam z neokatechumenatem od kilku lat i uważam, że jest to jedna z lepszych rzeczy jaka mi się trafiła. tak na dobrą sprawę nie jestem we wspólnocie ale często przychodzę na Eucharystię i nie ma z tym problemu. nigdy też nie spotkałam się bezpośrednio z zakazem mówienia, pisania i przyznam, że w takim wypadku włączyłoby mi się pewnie czerwone światełko. tym bardziej, że znajduje się w internecie tyle złego na temat wspólnot, że może warto byłoby dawać także inne świadectwo. czytając czy słuchając o pewnych „ekscesach” (i nie są to, niestety, całkiem odosobnione przypadki) mam wrażenie, że pod wieloma względami jest u nas sytuacja bardzo zdrowa. homilia jest zawsze (no, zależy od prezbitera…) taka jak być powinna, Ciało Pańskie nie kruszy się po podłodze, nie stwierdziłam też „bombardowania miłością” w innym zakresie niż nieustanne głoszenie kerygmatu 😉 i nawet jeśli pewne rzeczy mnie drażnią i nie mam koniecznie ambicji „robienia drogi” to uważam ten charyzmat za wartościowy. już sama Eucharystia, przepiękna. pojutrze Pascha, całonocna co rzadko się zdarza w parafiach, niezwykle wymowna. mimo to, wariatów nie brakuje i wszędzie, także w Kościele, także w neokatechumenacie są ludzie, którzy chyba nie bardzo wiedzą o co chodzi (albo co gorsza uważają, że wiedzą lepiej) – i stąd te wszystkie „skrzywienia”, które rzucają negatywny obraz na całość.

    1. Polecam ksązke kś.Enrico Zoffli o neokatechumenacie ze wstępem Bp.Kraszewskiego.Pt Czy droga neokatechumenalna jest prawowierna.

      1. znam fragmenty, z całym szacunkiem, uważam, że nie warto. strata czasu. nadużyć o których pisze autor nie neguję natomiast na podstawie swojego doświadczenia (i nie tylko) stwierdzam, że bardzo rzecz uogólnia. nadużycia, które nota bene zdarzają się niestety wszędzie, nie tylko w neokatechumenacie, nie są regułą.

    1. Można także zajrzeć do książek kś.prof.Michała Paradowskiego pt.”Kościół od wewnątrz zagrożony” oraz „Neokatechumenat”.

      1. Dyziu, widzę wiele zagrożeń dla współczesnego Kościoła – tak zewnętrznych, jak i wewnętrznych – ale neokatechumenat z pewnością nie jest jednym z nich…

    2. Racja, Stark, lecz dotyczy to równie dobrze Drogi Neokatechumenalnej, jak i Odnowy w Duchu św., Opus Dei czy Radia Maryja… A jednak Kościół, ażeby był naprawdę „katolicki” czyli POWSZECHNY, MUSI mieścić w sobie różne poglądy i charyzmaty. Nikt nikogo do udziału w takiej czy innej grupie nie zmusza, stąd nie do pojęcia jest dla mnie ta nieufność czy wręcz wrogość skierowana ku jednej tylko wspólnocie.

  5. Myślę sobie, że jak coś jest „boże”, czyli dobre, i aktualnie potrzebne,to sie ostoi. Nawet wbrew Papierzom 😉

      1. och, sorki, Lesiu!wybacz moją ortograficzną wpadkę, zresztą bardzo istotną co do treści.Bardzo sobie cenię osoby czepiające sie takich „pierdółek”. To niewątpliwie wzbogaca dyskusję merytorycznie i świadczy o wysokiej kulturze osobistej tych osób;)Nie to, co my profani, którym nie raz zdarza się pomylić klawisze;)

        1. Przyznaję, że mi zaimponowałaś, odzywając się po tej mojej zaczepce. A moja uwaga była merytoryczna – bo jeśli nie było to od „papierka”, to niestety było to bezmyślnym powtarzaniem modnej obecnie obiegowej „prawdy”. Jak zapewne zauważyłaś w całej tej dyskusji stoję zdecydowanie po stronie neokatechumenatu, jednak wcale nie uważam, by to, co w kościele wartościowe działo się jedynie poza hierarchią. Moja reakcja była reakcją na powtarzanie tej „prawdy”.

  6. Mam znajomych w neo. Mają małe dzieci i któregoś razu zabrali mnie na wyjazdową konwiwencję do opieki na tymi bobaskami. Mnie zrobiło się przykro w niedzielę rano, kiedy była Eucharystia i z DN przyszły dosłownie 2 osoby…

    1. Jak zapewne wiesz, Żydzi inaczej odliczali godziny, niż my dzisiaj; neokatechumenat nawiązując do tego, eucharystię „niedzielną” odprawia w sobotę wieczorem. Jest to zresztą zgodne z całym kościołem powszechnym – zbytnio to się nie przyjęło, ale każdy katolik może pójść na „niedzielną” mszę w sobotę wieczorem. A jeśli zważyć, że pierwowzorem mszy jest żydowska pascha, to właśnie ten wieczorny czas jest jak najbardziej właściwy. My po prostu zatraciliśmy poczucie wielu rzeczy i stąd za najwłaściwsze wydaje się na nam chodzenie do kościoła w niedzielę rano. Inny przykład związany ze sposobem liczenia czasu dotyczy tego, czy niedziela jest siódmym, czy pierwszym dniem tygodnia. Od czasów soboru na każdej mszy niedzielnej słyszymy, że to pierwszy dzień tygodnia, ale sondaż uliczny wykazałby coś przeciwnego – no przecież Bóg siódmego dnia odpoczywał! Owszem, odpoczywał siódmego dnia, ale to była sobota! Natomiast niedziela, jako dzień zmartwychwstania, otwiera zupełnie nowy rozdział w historii człowieka. Dlatego Chrystus zmartwychwstał w pierwszym dniu tygodnia. Utraciliśmy świadomość żydowskich korzeni, a to sprawia, że nie rozumiemy wielu bardzo elementarnych rzeczy.

      1. Z tego wniosek,że wielowiekowe ośiągnięcia kościoła na nic.Waże tylo tradycja żydowska.Liczenie czas wg.żydów.Jeżeli ta niedziela zaczyna się w sobotę po południu,to poniedziałek w niedzielę po południu i jeżeli ktoś nie był w sobotę wieczorem na mszy a pójdzie w niedzielę np.na godz.20 to znaczy że jest w sprzeczności z przykazaniami kościoła o obowiązku niedzielnej mszy św.Do czego doprowadzają głupie argumenty p.Kiko Arguello?

        1. Jeszcze raz powtarzam, że to Sobór Watykański II wprowadził tę możliwość, by w „niedzielnej” mszy uczestniczyć w dowolnym terminie od soboty wieczorem poprzez całą niedzielę. Kiko wykorzystał tę możliwość i jestem całkowicie pewien, że tylko ze skutkiem pogłębionego zrozumienia uczestnictwa w liturgii. Sam chodzę w niedzielę wieczorem, Ty też możesz tak chodzić i nikt Ciebie nie zmusza, byś chodziła w innym terminie; pozwól więc i Ty innym uczestniczyć w liturgii w takim terminie, jaki im odpowiada.

  7. Dzięki Alba za ciepły (i fachowy) opis Drogi. Masz talent. Ja już jestem 20 lat i tak nie potrafię..:-)Pokój z Tobą!!!

    1. Wiesz, Heniu, to dziwne, ale odtąd to napisałam, cały czas chodzi mi po głowie ten fragment z Ewangelii: „I ty byłeś jednym z nich…Nawet twoja mowa cię zdradza.” (Mt 26,73) 🙂

  8. Ale czemu to się dzieje za prawie zamkniętymi drzwiami? Mam ogromne wątpliwości. Zawsze (ZAWSZE) w takich przypadkach pojawia się elitaryzm i myślenie „my prawdziwi, wy źli”. Nie znam nikogo z kręgu tej wspólnoty, przyznaję. Mimo to nie mogę pozbyć się przeczucia, że przekroczono tam dużo granic. Może nawet zbyt dużo…Też miałem kiedyś ciagoty elitarne i redukcjonistyczne. Ale jeśli Kościół nie będzie powszechny w pełnym znaczeniu tego słowa, to nie będzie go w ogóle.

    1. Szema Alba i inni!.Tyle informacji o neokatechumenacie na tak i na nie,że trudno coś ocenić.Mnie przekonały bardziej te na nie.Skoro św.pamięci Biskup Kraszewski był na nie a dla mnie to wielki człowiek o ustalonym autorytecie w Archiddiecezji Warszawskiej i całym kościele,że z Jego zdaniem się liczę a o jego stosunku do noo można przeczytać w intrenecie.Zaśpiewam Wam pieśn”Hevenu Szalom alehem……..

      1. Wiesz, zeniu, mnie się wydaje, że stosunek do tego typu zjawisk w Kościele najlepiej wyrabiać sobie na podstawie własnego doświadczenia, a nie opierając się na czyimś autorytecie, choćby największym. A jeśli już o biskupach mowa, to wielkim orędownikiem Drogi jest np. ks. bp Kiernikowski z Siedlec – sam przeszedł taką formację w Rzymie i bardzo wspiera grupy działające w jego diecezji. Czyżby ten biskup był „gorszym” pasterzem, niż jego szanowny kolega Kraszewski? Nie sądzę. Myślę za to, że „różne są dary łaski” – a neokatechumenat jest jednym z nich…

    2. Odpowiedź na Twoje pytanie daje socjologia (ale nie chcę tu robić wykładu z socjologii) – tak to zawsze jest i trzeba to po prostu przyjąć do wiadomości. Nb. mnie w pewnym momencie drażniło takie zaangażowanie hierarchii w reaktywację Akcji Katolickiej (i w pewnym sensie odwrócenie się od ruchów wspólnotowych) – Akcja Katolicka z punktu widzenia URZĘDNIKA jest czymś o wiele lepszym, niż wspólnoty, ale z punktu widzenia PASTERZA ważne powinny być tylko wspólnoty, bo tylko w nich może w pełni dojrzewać czyjaś wiara. Tak, jak to tutaj pisałem, sam nie jestem i nie byłem w neo, ale sporo osób znam – grzech pychy jest im całkowicie obcy i jak mi się wydaje, nade wszystko jest to zasługa formacji, jaką przeszli w neokatechumenacie. Twoje obawy są zrozumiałe, bo wszystko, co nieznane budzi lęk (a z drugiej strony wśród wspólnot bywały nadużycia – już nie pamiętam, jak się nazywała wspólnota, która została rozwiązana, ale była taka) – jednak jestem pewien, że w żadnym wypadku nie dotyczy to neokatechumenatu.

    3. A w końcu zapomniałem napisać najważniejszego – pierwsze wspólnoty chrześcijańskie też były „za zamkniętymi drzwiami”/

      1. Dlatego dostawały (być może w jakimś stopniu zasłużony) wpi****l od rzymian. Każda grupa ludzi, która alienuje się od innych wzbudza agresję.

        1. Sataniści też. 😛 Agresja jest jednak ZAWSZE w większym stopniu winą agresora, niż ofiary. Inaczej każdy mógłby powiedzieć: „A, co, dowaliłem mu, bo mu się NALEŻAŁO!”

    4. To nie wiedziałeś do tej pory, że chrześcijaństwo jest „elitarne”? (…”Usiłujcie wejść przez ciasną bramę..” albo: „Kto nie wyrzeka się wszystkiego a idzie za Mną – nie może być Moim uczniem..)Poza tym, czyż Żydzi to nie elita tego świata? Czy się to komuś podoba czy nie… A chrześcijaństwo, jak zresztą i zbawienie, bierze początek od Żydów. Nie każdy wprawdzie może być Żydem niestety, ale każdy może być chrześcijaninem, na szczęście. A to oznacza szczególne wszczepienie w naturę i życie wewnętrzne Boga. Konsekwencje tego są takie, że chrześcijanie (prawdziwi..) są alter Christi i przyjmują w życiu te same postawy co Chrystus, który „skończył marnie”, odrzucony nawet przez „swoich”, (uważających się za elitę w niewłaściwym znaczeniu)

      1. Elitą świata są ci, którzy umieją kochać. Doprawdy, Bóg nikogo nie będzie sądził za narodowość. Skończmy wreszcie z tym podziałem na wierzących i niewierzących, na żydów i na resztę świata. Czy Jezus komukolwiek narzucał swoją żydowskość?

    5. Zgoda, Bobołaku – tylko że ja nie jestem pewna, czy „powszechny” powinno znaczyć „masowy” w sensie religijności wielkich „imprez” w rodzaju pielgrzymek czy ślubów Narodu – czy raczej „obejmujący WSZYSTKICH” w ich różnorodnych potrzebach i charyzmatach. W Kościele katolickim (czyli „powszechnym” :)) takim, jak ja go rozumiem, powinno być miejsce i dla Neokatechumenatu, i dla Radia Maryja. W końcu to Sobór Watykański II stwierdził, że Kościół powinien być „wspólnotą wspólnot” – i każda z tych grup jest jakąś cząstką Kościoła, choć nie byłoby dobrze, gdyby którejś z nich zaczęło się wydawać (a zdarza się to i charyzmatykom, i lefebrystom), że to ona „wymyśliła” chrześcijaństwo i tylko ona je prawidłowo realizuje.

  9. Mam sporo znajomych „neonow” i choć bardzo się lubimy, nigdy nie umiałam rozgryźć tej wspólnoty. Chciałam kiedyś przyjść na Eucharystię w neo, ale usłyszałam krótkie i stanowcze NIE. „bo nie zrozumiesz”. Od tej pory jestem raczej niechętna Drodze,bo mam prawo podejrzewać ich o nadużycia liturgiczne,skoro osoba postronna,lecz przynalezaca do wspólnoty kościoła rzymskokatolickiego, nie jest w stanie uczestniczyć w ichniej liturgii,coś jest nie tak. Ten brak jedności różnych ruchów kościelnych naprawdę mnie mierzi, bo już nie traktujemy siebie jako braci i sióstr w jednym kościele,lecz dzielimy wszystkich wiernych na oazę, KSM, neonow, focolare i tych „innych,których należy wciągnąć do swojego ruchu”. Wrong,wrong. Odkąd „wyrzucilam sie” że wspólnoty oazowej, jestem spokojniejsza, bo wewnątrz wspólnoty nie szanowano autonomicznosci jednostki, JEJ prawa do własnych przemyslen, a wreszcie – nikt nie sprawdza,czy jestem w Krucjacie Wyzwolenia Czlowieka. (to śmieszne, ale od 16 latków wymagano,by coś podpisywali, mimo ze każdy z nas tłumaczył sie,ze generalnie i tak nie będzie pił do końca liceum…)

    1. Ale w oazie też nie jest tak, że każdy przychodzi sobie kiedy tylko chce – i to mimo, że liturgia oazowa jest zwykłą liturgią. Uważam, że powinniśmy szanować prawo każdej wspólnoty do tego, by wprowadzać nowych członków w sposób przyjęty w danej wspólnocie. To jest prawo każdej wspólnoty i wydaje mi się, że każda z tego prawa korzysta. Wszystkie grupy, które zajmują się formacją człowieka, tak właśnie czynią – nie tylko religijne. Sam przez wiele, wiele lat byłem instruktorem harcerskim – w harcerstwie też nie jest tak, by każdy mógł sobie wstąpić w dowolnym momencie.

  10. Radości Zmartwychwstania Pańskiego dla wszystkich, byśmy przeżyli tę Radość najpełniej jak tylko potrafimy.

  11. Muszę jeszcze dodać, że ewentualny (nie zawsze występujący – to zależy, jak słusznie zauważyła Barbara, od indywidualnych cech osobowości) negatywny wpływ katechistów na wspólnoty jest w dużym stopniu zneutralizowany przez fakt, że (podobnie jak św. Paweł:)) odwiedzają oni założone przez siebie grupy średnio 2-3 razy do roku – głównie po to, by wygłosić katechezę i dowiedzieć się, „co słychać”. Tak więc przez większość czasu poszczególne grupy rozwijają się prawie zupełnie niezależnie.

      1. Jasne, Zybid, ale dodać należy, że ów „haracz” nigdy nie jest przymusowy – oraz, ze „wdowi grosz” w tym woreczku waży dokładnie tyle samo, co 1000 dolarów. 🙂 Właśnie w tym celu wprowadzono kolektę „do worka” – aby nikt nie wiedział, ile (i czy w ogóle) kto daje. Bo to nie kwota „co łaska” się liczy, tylko gotowość dawania. Warto też dodać, że z tych pieniędzy wspólnota kupuje np. mszalne wino oraz kwiaty do dekoracji stołu eucharystycznego, można też nimi wspomagać potrzebujących.

  12. powiem szczerze, że jakoś mnie omineła całkiem znajomość tego „odłamu” chrzescijaństwa, jesli tak mozna powiedzieć, bo nie chciałabym nikogo tym urazić.przeczytałam z dużym zainteresowaniem i teraz się zastanawiam, bo mój blog nazywa się „poszukując drogi”…. cos w tym słowie :”droga” jest takiego mistycznego…. pozdrawiam

      1. A jaki powód Ty Albo miałaś aby zejść z Drogi Neokatechumenalnej.Zmiana miejsca zamieszkania nie musi być powodem.Znam takich co mieszkają w miejcu takim gdzie nie ma wspólnot ale nie rezygnują sporadycznie uczestnicząc w spotkaniach i konwiwencjach.Na to jest zgoda katechistów.Być może Twoje odejście osłabiło wspólnotę,może liczebnośc była niewielka.Czy tego nie żałujesz,czy myślisz o powrocie.oby nie było za pózno bo wspólnota może póść dalej a wtedy naprawdę możesz żałować.Małe dziecko nie jest żadną przeszkodą a tylko wymówką.Przemyśl to jeszczcze póki nie jest za póżno.Myślę,że bracia przyjmą Cię i nie potraktują jak syna marnotrawnego, a może i tak samo tzn.ucieszą się.Czy masz jakieś kontakty z bracmi ze swojej wspólnoty,czy też spaliłaś za sobą mosty.

        1. Nie, nie spaliłam za sobą WSZYSTKICH mostów – i być może kiedyś zdecyduję się wrócić do wspólnoty, Drogi Czytelniku (czyżbyś był(a) z mojej dawnej parafii?:)), chociaż nie będzie to łatwe, ponieważ niektórzy w niej czują się trochę urażeni, że z z bardzo poważnych zmian w moim życiu zwierzałam się Czytelnikom na blogu, a nie braciom we wspólnocie – uważałam jednak, że tak będzie lepiej. Bezpośredni powód mojego odejścia był jednak inny – zauważyłam, że wspólnota zaczyna wymagać ode mnie większego zaangażowania, niż ja byłam w stanie zaoferować. Trudno, na przykład, wyjaśnić rodzinie, dlaczego liturgię paschalną powinnam spędzić z „obcymi ludźmi” w odległym mieście, a nie w rodzinnej parafii. 🙂

          1. Może więcej niż z parafii.A to,że o sobie opisałaś na blogu a nie podzieliłaś sie z braćmi to nie było dobre.Uniknięto by domysłów oraz innych szeptów.Czżbyś była aż tak nieufna.Zdziwienie może by było ale na krótko.Wszyscy by na pewno zrozumiel

          2. O neokatechumenacie można duzo przeczytać w aktualnuch wpisach na blogu bp.kiernikowsiego e-rozmowy o dobrej nowinie.Zachęcam

          3. niestety, zdaje się, że takie jak my nie mają już czego w neokatechumenacie szukać :(życzę Tobie i sobie, właściwie nam wszystkim, żebyśmy znaleźli swoje miejsce w Kościele. nawet jeśli ma to być „tylko” ostatnia ławka…

          4. Nie bądź taką pesymistką, Estel – już tu gdzieś pisałam o księdzu ożenionym z siostrą zakonną, których wspólnota nie potępiła, a nawet dała im możliwość działania na misji… Ale i w moim mieście we wspólnotach było kilka małżeństw niesakramentalnych. Po prostu nie mogli przystępować do komunii (co może być psychologicznie trudne, ponieważ przy praktyce komunii „z rąk do rąk” wszyscy WIDZĄ, że Ty nie możesz…), dopóki nie zobowiązali się do życia w celibacie – to wszystko. Moi bracia i siostry ze wspólnoty chyba mieli do mnie żal, że tak nagle im „uciekłam”, nie mogąc się zdobyć na publiczne wyjaśnienia – a potem, no cóż… chyba się zniechęcili i postawili na mnie krzyżyk… Z drugiej strony, w miarę postępów formacji, wspólnota ta wymaga poświęcania coraz większej ilości czasu, którego przy niemowlęciu nie miałam. Niemniej wspólnoty neo nie są zasadniczo zamknięte na wszelkich życiowych rozbitków. Ewangelia jest skierowana również do takich osób, jak my. Spróbuj zatem, jeśli będziesz miała okazję. Zachęcam! Zawsze można odejść z Drogi, jeśli ktoś czuje, że to nie dla niego.

    1. Nie, Emmo, mnie w ogóle mało co „mierzi” w postępowaniu innych ludzi, szczególnie tam, gdzie widzę szczerą wiarę, szacunek i wzruszenie. A tam to widziałam za każdym razem, kiedy było mi dane razem z nimi spożywać Ciało i Krew Pańską. Co więcej, jako historyczka sądzę, że ten sposób, który Ciebie, jak rozumiem, „mierzi” – jest bardzo bliski temu, w jaki sposób sprawowali Eucharystię pierwsi chrześcijanie…Czemu np. nasze ręce (słyszałam i taki argument!) miałyby być mniej „godne” przyjmowania komunii, niż język? Czyż Bóg nie stworzył jednego i drugiego? Czy nie możemy zgrzeszyć jednym i drugim? Czy ostatecznie – Jezus nie jest Tym, który sam wydał się W RĘCE ludzi? Przykro mi, ale nie widzę tu żadnej ujmy dla powagi sakramentu. Może Ty trafiłaś na wspólnotę, w której dopuszczano się jakiejś profanacji – bo ja nie! Zakładam bowiem, że to mówisz z własnego doświadczenia, a nie z ohydnych plotek „co też te neony wyprawiają!” ? Najlepiej idź na katechezy i SAMA się przekonaj…

      1. „jest bardzo bliski temu, w jaki sposób sprawowali Eucharystię pierwsi chrześcijanie”

        Ale to chyba źle? Wszak Kościół „musi” ciągle zmieniać się i reformować. Czyż nie tak, Albo, uważasz?
        Ci „pierwsi chrześcijanie” to pojęcie bardzo mgliste i bardzo szerokie. Można imputować im wiele rzeczy. Nawet to, że kobiety były kapłanami.

        „Czemu np. nasze ręce (słyszałam i taki argument!) miałyby być mniej „godne” przyjmowania komunii, niż język?”

        To chyba Józef Ratzinger tak twierdził. Sam tak chętnie udzielał komunii na rękę jako arcybiskup Monachium.
        A gdy został papieżem, to nagle mu się odmieniło. Zaczął podawać do ust i tak mu oczka smutniały, gdy ktoś wyciągał łapę po komunię.
        Ale cóż, musiał zbierać to co zasiał.

        1. Emmo, w prawdziwej reformie Kościoła NIE CHODZI (tak, jak myślisz) o „wywalenie do kosza” wszystkiego, co było dawniej TYLKO DLATEGO, że to dawna tradycja. Chodzi raczej powrót do źródeł i oddzielenie ziarna od plew – oraz o słuchanie tego, co DZIŚ mówi Duch do Kościoła. Bo ja czasem mam wrażenie, że Ty zapominasz, że prawie WSZYSTKO, co uważasz za „odwieczną i świętą praktykę Kościoła”, kiedyś też było „nowinką”, której wielu się sprzeciwiało. Co do komunii świętej „na rękę” – myślę, że nieufność wzięła się stąd, że czasami niektórzy (zwłaszcza na Zachodzie) przyjmowali ją niedbale, bez szacunku. Ale przecież to samo można zrobić, przyjmując ją do ust. Zdarzały się przypadki, że przedstawiciele różnych sekt brali ją w usta i wynosili z kościoła dla odprawiania dziwnych obrzędów. Można ją wziąć do ust i wypluć, na przykład. Albo wypiąć „brudny jęzor” i rozdziawić gębę… (jak Ty piszesz o „łapskach” to ja mogę też…) A ja ponawiam pytanie: czy Bóg nie stworzył jednego i drugiego? Czy to nie RĘCE Chrystusa uzdrawiały, dotykały, nie ręce zostały przybite do krzyża? Czy nie pozwalał się dotykać nie tylko samym świętym?

          Emmo, pamiętaj: „Królestwo Boże [czyli Kościół:)] jest jak człowiek, który ze swego skarbca wydobywa rzeczy stare i nowe.” I ja naprawdę wierzę, że da się łączyć jedno z drugim. Ty nie?

          Ps. A o tym, jak naprawdę żyli pierwsi chrześcijanie mówią nam teksty źródłowe, które przecież Ty też uznajesz – np. teksty Ojców Kościoła. Oni wprost pisali o ludziach „którzy wyciągają ręce, aby przyjąć Ciało Chrystusa” – i wcale tego nie potępiali. To był wtedy NORMALNY sposób udzielania komunii. Na długo przedtem, zanim przeczytał to pewien nawrócony hiszpański malarz – i za zgodą swego BISKUPA zaczął z braćmi i siostrami przyjmować ją tak samo.

  13. A jak myślisz, Albo, dlaczego Józef Ratzinger, gdy został papieżem, zrezygnował(próbował zrezygnować)z tego zwyczaju?
    Mimo faktu, że usta człowieka są równie grzeszne jak dłonie?
    I mimo swej wielkiej miłości do Kika i jego Drogi?

    1. No, cóż, Emmo – najuczciwszą odpowiedzią z mojej strony byłoby: „nie wiem, powinnaś o to zapytać samego Josepha Ratzingera” – i dobrze o tym wiesz. Podejrzewam jednak, że Tobie się wydaje, że ZNASZ już odpowiedź na to pytanie, a brzmiałaby ona, jak sądzę, mniej więcej tak: „Widzisz, Albo, nawet jeden z ojców tak zwanego Soboru Watykańskiego II zorientował się w końcu, że ten Sobór to było SAMO ZŁO dla Kościoła – i pragnął to wszystko odkręcić, tylko że nie zdołał.”:) Pozwól mi jednak mieć własne zdanie w tej kwestii, dobrze? A mnie się wydaje, że po pierwsze papież-senior wraz z wiekiem coraz bardziej tęsknił do Kościoła swego dzieciństwa (przedsoborowego), a po drugie reagował w ten sposób na pewne NADUŻYCIA w udzielaniu tego sakramentu, jakie się pojawiły zwłaszcza na Zachodzie (o czym już mówiłyśmy). A nie dlatego, że „do buzi to się podoba samym aniołom, a do ręki jest grzesznie, źle i fuj!”:)

  14. „Widzisz, Albo, nawet jeden z ojców tak zwanego Soboru Watykańskiego II zorientował się w końcu, że ten Sobór to było SAMO ZŁO dla Kościoła – i pragnął to wszystko odkręcić, tylko że nie zdołał”

    A gdzież tam! Dla niego sobór, to tak jak dla Ciebie Antek i Aniela.

    „a po drugie reagował w ten sposób na pewne NADUŻYCIA w udzielaniu tego sakramentu, jakie się pojawiły zwłaszcza na Zachodzie”

    Jakie nadużycia, żadnych nadużyć nie ma! Pierwsi chrześcijanie tak czynili!

    „A nie dlatego, że „do buzi to się podoba samym aniołom, a do ręki jest grzesznie, źle i fuj!””

    I dlatego oczka mu tak smutniały jak ktoś wyciągał rękę?

    „No, cóż, Emmo – najuczciwszą odpowiedzią z mojej strony byłoby: „nie wiem, powinnaś o to zapytać samego Josepha Ratzingera” – i dobrze o tym wiesz.”

    Albo, lubisz pisać o papieżu Franciszku, o tym co myślał udzielając chrztu dziecku ludzi żyjących w konkubinacie, albo czym się kierował wkładając piuskę na głowę małej dziewczynki, więc równie dobrze możesz coś napisać o Ratzingerze.

  15. „W latach 60.-tych ubiegłego stulecia hiszpański malarz Francesco (zwany dalej Kiko) Arguello przeszedł głęboki kryzys duchowy, w wyniku którego zamieszkał w slumsach Madrytu, „uzbrojony” jedynie w Pismo Święte i gitarę. Żyjąc wśród „najbiedniejszych z biednych” (złodziei, Cyganów, prostytutek) stopniowo stworzył z nich pierwszą wspólnotę, poszukującą powrotu do źródeł chrześcijaństwa,”

    Pismo Święte i gitarę….Ciekawe co jadł i z czego żył. Ciekawe jak naprawdę było z tym kryzysem duchowym

    1. Wydaje mi się, Emmo, że to, co napisałaś, to już trochę nadmierna podejrzliwość…:) A nigdy nie zastanawiałaś się, ż czego żyli i co jedli różni wielcy święci, którzy także „porzucali wszystko, co posiadali”, jak np. (nomen omen) św. Franciszek? 🙂 On sam mówił, że biedacy dzielili się z nim tym, co sami posiadali. A „kryzys duchowy” u bogatego, dość rozpieszczonego młodzieńca to też dość częste zjawisko. Przypomnij sobie oprócz Franciszka św. Augustyna, św. Ignacego z Loyoli i wielu, wielu innych. 🙂 Nie trzeba zaraz podejrzewać o złe intencje ludzi, których postępowania nie rozumiemy… 🙂

Skomentuj ~niejankiel Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *