Czy małżeństwo to tylko seks?:)

Sądząc z lektury niektórych fragmentów Kodeksu Prawa Kanonicznego, tak – można niekiedy odnieść wrażenie, że jedynie „poprawny” z punktu widzenia fizjologii akt seksualny pomiędzy mężczyzną a kobietą jest tym, co czyni z nich „prawdziwe” małżeństwo.

Warto na wstępie zauważyć, że przeszkoda niemocy płciowej przy zawieraniu małżeństwa znana była już w prawie rzymskim. Nieważnie żenili się np. castrati (czyli eunuchowie:)).

W XII w. papież Celestyn III wprowadził dla małżonków pod tym względem trzyletnią próbę, experimentum, którą dopiero w XIX w. zastąpiono opinią biegłych (np. lekarzy).

„Niemoc płciowa” w prawie kościelnym nigdy nie miała jednoznacznego określenia – i w różnych epokach różnie pojmowano jej istotę. Na przykład dopiero w 1977 r. zostało ustalone, że u mężczyzny wytrysk nasienia (eiaculatio seminis in testiculis eloborati:)) NIE JEST koniecznym elementem aktu małżeńskiego. 🙂

Ogólnie mówiąc, niemoc płciowa powodująca nieważność małżeństwa polega na niezdolności do współżycia: uprzedniej, trwałej, absolutnej lub względnej (kan. 1084 § 1)

Niemoc uprzednia – to taka, która istniała już przed ślubem; trwała – czyli w zasadzie nieuleczalna „na drodze powszechnie dostępnych środków”,; absolutna (bezwzględna) – może odnosić się do wszystkich kobiet czy mężczyzn (ten paragraf dotyczy np. osób trwale aseksualnych:)) ; lub być względna- i odnosić się jedynie do nieprzezwyciężalnej niemożności współżycia z konkretną osobą; pewna – jest podstawą do zabronienia małżeństwa lub do stwierdzenia jego nieważności.

Impotencja może może też być: organiczna (spowodowana wrodzonymi lub nabytymi brakami anatomicznymi – u mężczyzn, albo nieprawidłowościami anatomicznymi – u kobiet); lub czynnościowa (polegająca na zaburzeniach w czynnościach narządów płciowych: u mężczyzn objawia się to brakiem popędu lub jego wadliwością do tego stopnia, że uniemożliwia to stosunek płciowy; u kobiet zaś jest najczęściej spowodowane schorzeniami nerwicowymi, np. pochwicą, polegającą na silnych i bolesnych skurczach mięśni pochwy).

Warto wiedzieć, że wątpliwości w tym zakresie nie stanowią przeszkody do zawarcia małżeństwa zarówno wtedy, gdy wątpliwość jest natury prawnej, jak i faktycznej (zob. kan. 1084 § 2).  Instrukcja z roku 1986 stanowi wprost: „Zabronić można małżeństwa tylko w przypadku przeszkody pewnej, albowiem każdy człowiek ma prawo do zawarcia małżeństwa. W wypadku przeszkody wątpliwej Kościół, trzyma się zasady, że nie należy przeszkadzać w zawarciu małżeństwa (…)

I zapewne to z tej klauzuli korzysta się niekiedy, udzielając sakramentu małżeństwa mężczyznom z uszkodzeniami rdzenia kręgowego (choć warto tu dodać, że nie wszystkie urazy kręgosłupa muszą skutkować impotencją). W myśl zasady: Ty nie mówisz – my nie pytamy?:)

Wątpliwość co do istnienia niemocy płciowej zachodzi również w wypadku wycięcia lub podwiązania u mężczyzn nasieniowodu oraz wycięcia lub podwiązania u kobiet jajowodów albo usunięcia jajników. (Operacje te pod względem moralnym mogą budzić osobne zastrzeżenia, ale o tym już kiedyś pisałam – zob. „Sterylizacja jako zbawienie ludzkości…” ) Wątpliwości mogą też niekiedy nasuwać przypadki obojnactwa. Przy istnieniu takich deformacji narządów płciowych,  które uniemożliwiają współżycie cielesne, małżeństwo jest niedozwolone. Gdy jednak deformacja nie wyklucza aktu płciowego – nie należy zabraniać małżeństwa.

Wszystko to jest oczywiście zrozumiałe w świetle tego, że małżeństwo ze swej natury jest skierowane do zrodzenia i wychowania potomstwa (kan. 1055 § l) Dlatego też małżonkowie powinni być zdolni do podjęcia aktów zmierzających do poczęcia nowego życia.   (Instrukcja z 1986 r., n. 51). 

Niemniej, warto tu zauważyć, że takie rozumienie sakramentalnego małżeństwa nie tylko wyklucza możliwość jego zawierania przez osoby aseksualne czy – tym bardziej – homoseksualne, ale także przez pewne kategorie heteroseksualnych osób niepełnosprawnych, których jedyną „winą” jest niezdolność do uprawiania seksu (bo przecież nie do miłości?).

Zastanawiam się, czy w imię wierności jednemu nie lekceważy się tu aby drugiego istotnego celu małżeństwa, jakim jest dobro małżonków?

Wydaje mi się to tym bardziej trudne do zrozumienia, że np. niepłodność – przy zachowaniu zdolności do współżycia małżeńskiego – nie jest ani przeszkodą do zawarcia małżeństwa (jest to zazwyczaj aktualne przy zawieraniu małżeństwa przez osoby starsze), ani też przyczyną do orzeczenia nieważności małżeństwa (kan. 1084 § 3) – chyba, żeby została zatajona.

Wynikałoby z tego, że „obowiązkiem małżeńskim” jest raczej samo uprawianie seksu, niż prokreacja. 🙂

Przy całej fiksacji prawa kanonicznego na punkcie współżycia, nie uznaje się jednak za małżeństwo związku (konkubinatu) kobiety i mężczyzny przez sam fakt jego podjęcia… Osobom, żyjącym w związkach niesakramentalnych (cywilnych) zaleca się wręcz życie w celibacie – i uznaje się, że wówczas „jest tak, jakby małżeństwa w ogóle nie było.” No, i wciąż jeszcze można unieważnić małżeństwo, które nie zostało „skonsumowane.”

A zarazem historia Kościoła zna wiele przypadków „białych małżeństw”, zazwyczaj wychwalanych pod niebiosa, a nawet wynoszonych na ołtarze…:)

I czy ktoś odważyłby się powiedzieć np. że św. Kinga nie była „naprawdę” żoną księcia Bolesława Wstydliwego (chociaż wydaje się, że ta para NIGDY nie współżyła), a Najświętsza Maria Panna – żoną Józefa?! Przecież nawet Pismo Święte Ją tak nazywa! (Mt 1,20).

 

Nie, nie, nie i jeszcze raz nie! Uważam, że jestem ŻONĄ P., niezależnie od tego, czy współżyjemy ze sobą, czy nie. Bo według mnie to MIŁOŚĆ (a nie seks!) między dwojgiem ludzi oraz ich wola wspólnego życia aż do śmierci są tym, co faktycznie „tworzy” z nich małżeństwo. Seks jest tylko jednym możliwych przejawów tej miłości. I jestem gotowa to powtórzyć nawet na Sądzie Ostatecznym! 🙂

(Przy pisaniu tego tekstu obficie korzystałam z książki ks. Piotra Mieczysława Gajdy „Prawo małżeńskie Kościoła Katolickiego”, wyd. Biblos, Tarnów 2000).

Por. też: „Za co nie lubię św. Augustyna?”; „CYWILNA – znaczy gorsza?”

119 odpowiedzi na “Czy małżeństwo to tylko seks?:)”

  1. ja żyłam bez seksu przez kilka lat…. i wcale nie uważam, że małżeństwo w tym okresie nadawało się tylko na śmietnik. Przez ten cały czas łączyło nas coś wyjątkowego… i to trwa nadal (mimo, że seks wrócił 😉

  2. Femme droga, jak być może wiesz z komentarzy do „Augustyna” (a jeśli nie wiesz, zajrzyj do nich) miałam kilka Czytelniczek, które borykały się z „białym małżeństwem” – czasami przez lata. I wcale nie chciały słuchać pochopnych rad w stylu :”Zostaw go, rzuć go, co z niego za chłop!” – bo, mimo wszystko, ich małżeństwo miało dla nich jakąś wartość także w tym „stanie.” Co ciekawe, wywnioskowałam też z lektury tych tekstów prawa kanonicznego, że kobiecie (czy mężczyźnie) nie wolno „odejść” od współmałżonka (albo, mówiąc ściśle, ubiegać się o stwierdzenie nieważności małżeństwa) jeśli niezdolność do kontaktów seksualnych zaistniała już PO zawarciu związku. Tak więc zakłada się, że człowiek MOŻE obejść się w małżeństwie bez seksu – a ono nie przestaje być przez to „prawdziwe.” 🙂

  3. dla mezczyzny cena za seks jest malzenstwo, dla kobiety cena za malzenstwo jest seks… PS nie zgadzam sie z tym, ale cos jest na rzeczy!

    1. Wiesz, przygotowując ten post znalazłam też czyjąś myśl, że mężczyźni rozpoczynają życie rozpustą, a kończą na małżeństwie – kobiety zaś odwrotnie. 🙂 Nie zgadzam się z tym, ale coś jest na rzeczy. 😉 Ktoś też powiedział, że mężczyzna aby kochać musi uprawiać seks – a kobieta, żeby uprawiać seks, musi kochać. Jeśli o mnie chodzi, to sądzę, że – i dla kobiet i dla mężczyzn – najlepiej jest, gdy te dwie rzeczy idą w parze. Z tym, że mężczyźni w toku życia powinni się nauczyć je ŁĄCZYĆ ze sobą – kobiety zaś nigdy nie powinny ich ROZDZIELAĆ. 🙂

      1. Hmmmz tym pierwszym powiedzokiem faktycznie…moze ono pochodzi z czasow, gdy kobieta uzyskiwala samodzielnosc towarzyska nazwijmy to dopiero poprzez malozentwo i wtedy hulaj dusza… 🙂 nie wiem czy w dziesiejszych czasach w ogole juz ten podzial ma znaczenie…w koncu czasem jest tak, ze to mezczyzna kocha a kobieta chce seksu…

  4. Witaj, Albo, po przerwie. (:W najnowszej polityce w raporcie o seksualności księży pada piękne zdanie, o tym, że Kościół tak koncentrując się na aspektach seksualnych człowieka stał się organizacją kojarzoną głównie z ograniczeniami seksualnymi. W zupełności się z tym zgadzam, jak i z tym, co piszesz. Swoją drogą raport jest bardzo dobry, trochę broni kleru (mówiąc że odsetek pedofilów jest zupełnie taki sam jak np. wśród nauczycieli), trochę gani postępowanie instytucji (zakaz bycia księdzem dla gejów). I wspomina o tym, że powołanie do celibatu nie jest wszystkim dane na całe życie, bo seksualność ludzka jest dynamiczna. Jeśli nie czytałaś, to polecam, tylko końcówka jest nieco słabsza.Stosunek Kościoła do seksu jest ogólnie kwestią ciekawą, nie ma co. Założenie że przed ślubem za rączki, po ślubie po ciemku i „po bożemu”, wcale nie jest jakieś przestarzałe, a jeden Knotz wiosny nie czyni. Mam wrażenie że Kościół wypiera seks, który jest przecież tak naturalny jak jedzenie, sen, oddychanie czy sikanie. Nie rozumiem też założenia, że antykoncepcja poza „naturalną” odpada. Naturalna nie jest dla wszystkich i gratulacje jeśli się udaje. Czym szkodzą komu prezerwatywy czy hormony(poza organizmem, ale to kwestia świadomego wyboru)? Nie mówię tu o środkach wczesnoporonnych, bo tu rozumiem stanowisko Kościoła przynajmniej po części, ale czego chcą od środków zapobiegających powstaniu zygoty? Niektórzy tłumaczą to brakiem szacunku męża do żony, który może wtedy żądać seksu kiedy chce i traktuje ją jak rzecz… Rozumiem, że kobieta jest podwładną która nie może powiedzieć „nie”, a na dodatek nie ma prawa też chcieć seksu bądź kiedy. Małżeństwo jako takie piękna rzecz, ale z mojej wiedzy udzielają sobie go małżonkowie w obliczu Boga, a przy błogosławieństwie kapłana. Dlaczego zabraniać go osobom, które CHCĄ wyznać sobie miłość wobec Boga, skoro sakrament ten jest właściwie aktem woli? Dlaczego pytać o seks w związku pod względem fizycznej możliwości, skoro osoby fizycznie zdrowe mogą być np. orientacji aseksualnej i pomimo poprawnej anatomii nie odczuwać potrzeby uprawiania seksu? Festiwal nonsensów. Cudowny stosunek do seksualności jest w judaizmie – seks małżeński w święto to dobry uczynek, a każdorazowo towarzyszy mu boża obecność, co podnosi go do rangi modlitwy. Seks ma służyć przede wszystkim wzrastaniu miłości między partnerami i tworzeniu szczęśliwego związku – Talmud zawiera nawet wskazówki dla mężczyzn, że należy dbać o satysfakcję partnerki i szanować jej wolę. Płodność jest raczej drugoplanowa w samych zbliżeniach. Narzeczeni mają prawo kochać się nim dojdzie do ślubu, a poczęte w ten sposób dziecko jest zupełnie uznane. Seks przedmałżeński między ludźmi, którzy się kochają nie jest co prawda pochwalany, ale nie jest też zakazany. Judaizm dopuszcza też użycie środków antykoncepcyjnych, które nie prowadzą do poronienia. Niektórzy są też niechętni prezerwatywom, bo chodzi o to aby „stać się jednym ciałem” – ale ogólnie jakaś dowolność w doborze antykoncepcji jest. A poza tym powinno się mieć tyle dzieci, na ile nas tylko stać, bezdzietność z wyboru odpada, skoro można kochać się i bez ślubu. Seksualność w judaizmie jest po prostu akceptowana i doceniana, jako wspaniały element Boskiego stworzenia, a nie spychana i wypierana jako dzieło szatana. Czy nie moglibyśmy czegoś się nauczyć od starszych braci w wierze?

    1. Oj, Doris, jak zawsze zasypałaś mnie tyloma sprawami, że potrzeba byłoby chyba dziesięciu komentarzy, żeby to wszystko rozsupłać. Może więc najpierw to, co najbardziej rzuciło mi się w oczy – a potem zobaczymy. No, więc tak – „szkoda dla zdrowia” w wypadku antykoncepcji hormonalnej wcale nie jest sprawą błahą – przynajmniej nie od strony etycznej. WIĘKSZOŚĆ religii stoi na stanowisku, że człowiekowi nie wolno szkodzić sobie samemu, ponieważ życie (i zdrowie) jest darem Boga. Ta sama zasada ma zresztą zastosowanie w przypadku przyjmowania narkotyków. Warto tu wziąć także pod uwagę kontekst historyczny powstania tego nauczania moralnego – w czasach, gdy rodziło się chrześcijaństwo, większość środków antykoncepcyjnych była po prostu truciznami, od których kobiety nierzadko umierały. Czy to nie tłumaczy w Twoich oczach choć częściowo surowości Ojców Kościoła wobec takich praktyk? Zresztą dopiero niedawno różne ginekologiczne sławy przyznały, że rzeczywiście pierwsza pigułka antykoncepcyjna, która zawierała 300 razy (!) więcej hormonów, niż środki stosowane obecnie, miała SZKODLIWY wpływ na zdrowie kobiet – a więc także to, co napisał w tamtym czasie o niej Paweł VI nie było tylko przejawem jego „ciemnoty i zacofania.” Trafnie także przewidział, że jej bezrefleksyjne stosowanie doprowadzi w końcu do kryzysu demograficznego na Zachodzie – i to w czasach, gdy wszystkie inne „autorytety” trąbiły, że grozi nam przeludnienie. Jak zresztą wielokrotnie już tu pisałam, nie tylko antykoncepcja hormonalna ulega ewolucji, zmieniają się także metody naturalne, osiągając skuteczność porównywalną z niehormonalnymi środkami antykoncepcyjnymi, a nawet pigułką jednoskładnikową. Sama od lat z powodzeniem stosuję kilka różnych metod, mimo, że mam bardzo nieregularne cykle i tryb życia. I to TAKŻE jest kwestia mojego (naszego) świadomego wyboru, a nie tego, że „ktoś nam tak kazał z ambony.” Nie przeczę, że mogą (w rzadkich przypadkach) zdarzać się kobiety, u których „to nie zadziała”, niemniej to samo można powiedzieć o WSZYSTKICH innych metodach. Zdarzają się nawet osoby uczulone na lateks. 🙂 Zresztą kwestia stosunku do antykoncepcji NIE JEST kwestią dogmatyczną i może ulegać zmianie (odsyłam w tej sprawie na dużo bardziej kompetentny blog red. Sporniaka). Nie masz też racji, że w kwestii „rewolucji seksualnej w Kościele” jest tylko Knotz – albo Radio Maryja. Ja np. znacznie bardziej lubię książki Wołochowiczów, prezentujące znacznie bardziej swobodny stosunek do tych spraw, niż Knotz (który, bądź co bądź jest zakonnikiem:)). Zapewniam Cię, że nic tam nie ma o „po ciemku, po bożemu i pod kołdrą.” Jeśli zaś chodzi o judaizm, którym się tak zachwycasz, to masz rację – i zarazem jej nie masz. Trzeba bowiem wziąć pod uwagę, że judaizm (inaczej, niż np. katolicyzm i większość wyznań chrześcijańskich) nie jest rzeczywistością jednorodną. Zupełnie inaczej na te kwestie zapatrują się członkowie „synagog liberalnych” – którzy dopuszczają nawet aborcję przez „partial birth” (czyli de facto rozkawałkowanie dziecka w trakcie porodu, jeśli jego narodziny zagrażają życiu matki) oraz większość środków antykoncepcyjnych – a inaczej Żydzi ortodoksyjni. Zasadniczo jednak antykoncepcja dozwolona jest dla kobiet, a zakazana dla mężczyzn, gdyż według rabinów to głownie na nich spoczywa micwa (Boży nakaz) „peru urebu” – czyli „bądźcie płodni i rozmnażajcie się.” Tak więc (inaczej niż w islamie, gdzie za coś takiego można by nawet zapłacić głową) kobieta może brać pigułkę lub założyć spiralę, ale mężczyźnie NIE WOLNO (poza wyjątkowymi przypadkami,. które zna także katolicyzm) założyć prezerwatywy. Myślę, że Ciebie, jako feministkę, takie nierównomierne rozłożenie odpowiedzialności powinno razić bardziej, niż mnie, która feministką nie jestem. Kolejna sprawa to to, że w ortodoksyjnych rodzinach żydowskich przestrzega się bardzo ściśle okresów fizycznej separacji małżonków, która niekiedy może trwać przez większość cyklu, już nie wspominając o menstruacji czy połogu. Natomiast na pewno godne podkreślenia i naśladowania jest, że judaizm NIE ZNA platońskiego i gnostyckiego rozróżnienia na „złe” ciało i „czystego” ducha, który to tyle złego uczynił przedostając się do chrześcijaństwa. Bardzo podobają mi się sentencje rabiniczne w rodzaju: „Kiedy mąż i żona są razem [zjednoczeni w miłości] Chwała Boża ich otacza.” Tego typu myślenie o współżyciu seksualnym starają się propagować np. Wspólnoty Drogi Neokatechumenalnej.

    2. Natomiast, co do reszty – mnie wcale nie dziwi, że odsetek pedofilów wśród księży nie różni się jakoś znacząco od tego, który występuje w innych „zawodach.” Wbrew wnioskom, do jakich może prowadzić narastająca (jak sądzę) „histeria antykatolicka” w niektórych środowiskach, to NIE SUTANNA CZYNI PEDOFILA, a likwidacja przymusu celibatu (oraz „poluzowanie” wszelkich innych wymagań odnośnie etyki seksualnej) nie jest cudownym środkiem, który uzdrowi chrześcijaństwo – dobitnie o tym świadczy chociażby przykład skandynawskich Kościołów protestanckich, które radośnie zezwoliły na prawie wszystko, cokolwiek ludzie czynią w tej sferze – a MIMO to mają odsetek praktykujących wiernych w granicach 1-2%. Czy chrześcijaństwo (jakakolwiek zresztą religia czy światopogląd) które absolutnie niczego już od nas nie wymaga (dbając tylko o nasze dobre samopoczucie) – ma w ogóle jeszcze rację bytu? I – przekornie trochę zapytam – dlaczego te ciągłe żądania obniżenia wymagań moralnych dotyczą prawie wyłącznie VI przykazania? Dlatego, że seks jest taki PRZYJEMNY (a co przyjemne – nie może być grzechem?:))? Argument: „dajcie sobie spokój, ludzie to od wieków robili, robią, i będą robić!” także średnio mnie przekonuje. O ile mi wiadomo, ludzie „od zawsze” również kradli i zabijali – i to pomimo istnienia we wszystkich kulturach praw, które tego zabraniały. Czy znaczy to, że powinniśmy znieść te „nieżyciowe” prawa – i pogodzić się z tym, że popędy: posiadania i zabijania tak samo przynależą do naszej „natury” jak i popęd seksualny?:) Myślę, że nie – bo choć zasady etyczne rzadko mówią nam o tym, „jak jest”, to jednak mówią bardzo dużo o tym, „jak być powinno.” Dlatego myślę, że Kościół powinien raczej częściej okazywać MIŁOSIERDZIE i wyrozumiałość dla różnych szczególnych sytuacji (i tu ma rzeczywiście bardzo dużo do nadrobienia – nie sądzę jednak, by to się zaczęło znacząco zmieniać za pontyfikatu obecnego, bardzo konserwatywnego papieża: choć cenię Benedykta XVI za – po raz pierwszy tak jasno wyrażone – stanowisko w sprawie pedofilii. Pytanie: czy należało zrobić coś więcej?), niż zmieniać swoje ZASADY po to, by przypodobać się „opinii publicznej.” Ja nie widzę nic złego ani w błogosławieństwie dla pary aseksualnej (można byłoby ewentualnie się za nich modlić tylko o otwartość na ten piękny, Boży dar:)), ani w tym, że kobieta gwałcona przez męża-alkoholika zażywa pigułkę, a mężczyzna chory na AIDS zakłada prezerwatywę, by nie zarazić żony, którą kocha. Jednak, pochylając się zawsze nad konkretnym człowiekiem z jego niepowtarzalnymi problemami, warto nie stracić z oczu faktu, że chrześcijaństwo (podobnie jak judaizm, islam czy buddyzm – z którego na Zachodzie zrobiono rodzaj niezobowiązujących ćwiczeń gimnastycznych :)) JEST WYMAGAJĄCĄ RELIGIĄ. Jezus był Nauczycielem, który wiele wymagał i od siebie i od swoich uczniów (i wielu odchodziło od Niego, nie mogąc tego słuchać:)). I chociaż zastanawiam się czasem, czy rozpoznałby w KK tę wspólnotę uczniów, której dał początek – to myślę także o tym, czy odnalazłby swoją naukę w niektórych Kościołach, „zreformowanych” (czasami aż do granic ateizmu – bo cóż to za „średniowieczna bzdura” wierzyć jeszcze w osobowego Boga?:)) pod publiczkę? Wolnomyśliciele bardzo chwalą takie Kościoły – ale sami też do nich nie chodzą… 🙂

      1. Wpadłam tu wreszcie, więc po kolei:W argument o zakazie pigułki przez szkody dla zdrowia nie wierzę. Papierosy są celową szkodą dla organizmu, która nikomu nie przynosi pożytku, a o paleniu jako grzechu nigdy nie słyszałam. Człowiek szkodzi swojemu zdrowiu na milion sposobów, przez zaniedbanie i celowo – pigułka nie jest największym złem jakie ludzkość wymyśliła. W czasach powstania chrześcijaństwa (mówimy o czasach do IV w czy do ostatniego z „wielkiej piątki” soborów)? może i środki anty były zwyczajnymi truciznami, ale to się lekko zmieniło i dziś te środki są najbezpieczniejsze jakie się da. A skoro uciekamy w historię, to co powiesz na pielgrzymki biczowników czy sterczenie na słupie i inne pomysły autodestrukcyjne na chwałę Bożą?Kryzys demograficzny = kobieta pracująca zawodowo = kontrolowane macierzyństwo = odłączenie seksu od prokreacji = pigułka z 1960. Bezsprzecznie racja. Co nie znaczy że chciałabym pójść na studia tylko po to by znaleźć męża, któremu będę mogła uprać, wyprasować, ugotować i podstawić pod nos. To nie jest szczyt moich marzeń. Dzięki Ci, Panie, za pigułkę! ((;Judaizm w kwestii formalnej jest fantastyczny właśnie w kategorii stosunku do seksualności. Zamiast pisać że kobieta jest „swoistym piekłem”, pożądanie jest z gruntu złe i jakiekolwiek „zbyt ciepłe” uczucia nawet w małżeństwie są cudzołóstwem, Żydzi uważają że seks to dar Boży, tak jak i ciało. Trzeba się nim cieszyć, dobrze (!) z niego korzystać i dbać, aby wszystko było zdrowe.Nie rozumiem dlaczego porównujesz seks do zabijania, no nie rozumiem! Co to ma wspólnego? Freud niby coś tam pisał, ale niestety Freud jest już dość mocno nieaktualny. Poza tym popędy posiadania i zabijania to trochę nie ta bajka, bo tak się składa że wprost nie mają „usprawiedliwienia” w żadnej sytuacji, bo szkodzą wspólnocie i jej członkom. Seks jest na tyle wyjątkowy, że jest miły i służy rozwojowi wspólnoty, nawiązywaniu relacji i tak dalej. Wszystkie religie, nawet najbardziej surowe, przyzwalają na seks w określonych warunkach, a z tego co wiem nie wszystkie godzą się na zabijanie czy przywłaszczanie/kradzież. To znaczy różnica jakaś jest. No ale skoro seks stoi na równi z morderstwem, to może i karmienie piersią jest porównywalne do oddawania moczu?Co do wymagań – jestem za. Niech Kościół wymaga uczciwości, niech wymaga prawości, współczucia, altruizmu, szlachetności i wierności. Może gdyby się skupiać bardziej na grzechach wobec bliźnich, a nie na grzechach wobec dogmatu i przekonań z I w p.n.e., żyłoby nam się lepiej a świat byłby piękniejszy? Bez sytuacji że kochające się małżeństwo nie przystępuje do komunii bo stosują hormony, bez sytuacji że ktoś na co dzień żyje z sąsiadami w kłótni „o miedzę” a w kościele ma miejsce w pierwszej ławce?

  5. Zasiadam i czytam … dziękuję za odwiedziny u mnie i za mądre słowa … zapraszam ponownie kiedy tylko będziesz miała ochotę … Pozdrawiam serdeczniehttp://magda-w-19.blog.onet.pl/

  6. Nawiasem mówiąc, wszyscy księża, jakich poznałam w życiu (a sądzę, że mogło ich być nawet kilkuset), byli to zupełnie „normalni”, heteroseksualni mężczyźni, lepiej lub gorzej radzący sobie ze swoją seksualnością – tak, jak każdy z nas. Niezależnie też od tego, co napisałam, myślę, że rozumiem, dlaczego Kościół MUSI tak obstawać przy fizycznym i prokreacyjnym aspekcie małżeństwa. Bo jest to właściwie jedyny aspekt, który tak wyraźnie odróżnia związki damsko-męskie od wszystkich innych rodzajów związków seksualnych (czy miłosnych) jakie są możliwe między ludźmi. Para kochających się gejów przy najszczerszych chęciach nie może spłodzić dziecka…No, a jeśli zgodzimy się, że małżeństwo to TYLKO kwestia wyrażenia woli, to trudno byłoby znaleźć powód dla zakazu nie tylko „małżeństw” homoseksualnych, ale również poligamicznych (tutaj można byłoby posiłkować się dodatkowo Starym Testamentem) czy nawet związków dorosły-dziecko. A jednak sądzę, że kwestia komplementarności (nie tylko fizycznej!) płci („Mężczyzną i niewiastą stworzył ich…”) oraz monogamia są ważnymi cechami małżeństwa…

    1. Albo Droga,obiecałam sobie, że nie będę porównywać, ale szczery podziw chyba mogę wyrazić (nie mylić z jałowym „pocieszaniem”). Mozolnie, ciężko,czasami robiąc parę kroków w tył, ale jednak pniesz się do góry, czego Ci gratuluję. Co do zarzutu, że nie widzę w Tobie CZŁOWIEKA, to muszę nadmienić, że parę razy nazwałam Cię DZIECKIEM BOŻYM, którego godność wyraża się m.in. w tym (jak zapewne wiesz), że ciało to ŚWIĄTYNIA DUCHA ŚWIĘTEGO – a to coś znacznie więcej.

      1. Córko, dziękuję za uznanie – chociaż mam wrażenie, że nie Tobie oceniać moje „postępy” … Tylko Bóg, który widzi w całości moją (naszą!) drogę, może wiedzieć, co jest „krokiem w przód”, a co w tył. A jeśli Ci chodzi o to, bym w końcu ze skruchą wyznała przed Tobą, że nie jestem ŻONĄ P. to po lekturze tego posta powinnaś już wiedzieć, że tego nigdy nie uczynię…:)

        1. Zauważ, że nie oceniałam co jest krokiem w przód, a co w tył – to mam nadzieję wyznasz ze skruchą spowiednikowi, a nie mnie. Kościół jest systemem naczyń połączonych więc wzrastanie jednego odczuwają inni i mogą wyrazić swoją radość, prawda?, podobnie jak grzech jednego naczynia, choćby nie wiem jak ukryty ma wpływ na pozostałych. Nie zbawiamy się indywidualnie, ale we wspólnocie – nawet najwytrwalszy pustelnik modli się o łaski dla innych, bo inaczej jego życie na pustkowiu byłoby warte funta kłaków.

          1. Natomiast masz rację co do tego, że ostatnio mam wrażenie, jakbym w swoim życiu duchowym robiła trzy kroki do przodu, a potem dwa do tyłu. Nie wiedziałam, że to aż tak widać. 🙂 Ostatnio w pewnej książce znalazłam taką sentencję jednej z Matek Pustyni, którą staram się odnosić sama do siebie „Niebezpieczną jest rzeczą, by nauczał innych ktoś, kto sam nie został wpierw wypróbowany w praktycznym życiu. Bo jeśli ktoś, kto posiada zrujnowany dom, przyjmuje w nim gości, naraża ich na ryzyko z powodu opłakanego stanu domostwa. Podobnie jest z kimś, kto nie zbudował sobie najpierw własnego wewnętrznego mieszkania- ci, którzy do niego przychodzą, mogą ponieść szkodę. Słowami można ludzi nawrócić na właściwą drogę, ale rani się ich swoim złym zachowaniem.”

          2. Utrzymując taką sekwencję kroków idziesz naprzód, czego także sobie i innym życzę 🙂

    2. Tak przekornie zapytam – a skad ty wiesz czy wszyscy byli heteroseksualni czy nie. Chodziłas za nimi, byłaś ich materacem czy ci sie spowiadali? Ostatnia afera pod Rzeszowem, parafianki murem stanęły za księdzem – ich ukochany ksiądz molestował dzieci? nigdy w zyciu. A ksiądzu udowodnili co mieli udowodnic, się przyznał i już siedzi.

      1. Olu, księża których znałam, byli moimi przyjaciółmi – i bardzo szczerze opowiadali mi o wielu sprawach. Tak więc, nawet gdyby któryś z nich był homoseksualny (co zresztą samo w sobie nie jest grzechem) – wiedziałabym o tym. 🙂

        1. To miałas kilkuset (sama piszesz) księży – przyjaciół? A może tak było jak z moją przyjaciółką. Znałyśmy się kupę lat, taki typ niedotykalski., bardzo wierząca a do tego dobrze przez matkę pilnowana. Wyszła za mąz i pewnie ze 2 tygodnie po slubie ktos mi powiedział że J. jest w ciązy. Zwyczajnie zaczęłam sie smiać, kazda inna ale nie ona. Potraktowałam to jako plotkę i jako plotkę jej przekazałam z komentarzem czego to ludzie nie wymysla. Mina mi zrzedła kiedy potwierdziła, była w 4 miesiącu ciązy a ja bym była dała sobie rękę uciąć że przed slubem nic między nimi nie było.

          1. Olu, rozumiem, że patrzysz na świat przez pryzmat własnych (najczęściej złych) doświadczeń z ludźmi – szanuję to. Ale Ty w zamian uszanuj, że ja miałam inne. I tak – myślę, że zdążyłam w ciągu życia blisko poznać nawet kilkuset księży. (Chociaż dokładnie nigdy ich nie liczyłam:)) Z nich tylko o jednym mogę z przekonaniem powiedzieć, że był homoseksualny, czego zresztą nie ukrywał – a ja nie słyszałam o żadnych gorszących wybrykach z jego strony.

      1. Jak zwykle idealizm i przesada.Przewaznie rodzina długo sie nie orientuje kto jaka płeć preferuje a tu setki księży opowiada o swoich najinymniejszych sprawach i to kobiecie, osobie obcej?

        1. Olu, już Ci powiedziałam: każdy sądzi innych według siebie. Ani nie idealizuję, ani nie przesadzam. Zresztą biorąc pod uwagę, że osoby homoseksualne w ogóle stanowią MNIEJSZOŚĆ w społeczeństwie, dlaczego zakładasz, że musiało ich być więcej w tej niewielkiej w końcu grupie, którą poznałam? Zresztą rozmawialiśmy i o innych nurtujących ich problemach – zapewniam Cię, że było mi znacznie łatwiej otwierać się przed ludźmi, którzy rewanżowali mi się tym samym. Ponieważ jednak nie chcę zawieść zaufania, którym mnie (kobietę i do tego „obcą” jak ślicznie zauważyłaś) obdarzyli, nic już na ten temat więcej nie napiszę. Chcesz mnie uważać za fantastkę – proszę bardzo. Nic nie muszę nikomu udowadniać.

          1. Ani nie chodzi o sądzenie wg siebie czy nie wg siebie ani nie o to czy ich było paru czy parunastu. Chodzi o to ze tak naprawde tego nie wiesz a jedynie coś tam się domyslasz. Dałabys głowę za kazdego z paruset księzy?

        1. To mnie zupełnie zadziwiasz. Tylu osobom rozpowiadałas cos co mozna powiedzieć jednej, góra trzem najbardziej bliskim? Przeciez oprócz księży masz zaufane osoby „cywilne” no i wszystkim rozpowiadasz?

  7. Witaj Albo 🙂 Post ogólnie ciekawy, wciągnęłam się w tak interesująco przedstawiony temat, ale jedno mi nie pasuje w tej notce: co ma sterylizacja do „niemożności płciowej” (jak to określiłaś w poście)? Znam bardzo wielu wysterylizowanych mężczyzn – jak sama wiesz na Zachodzie jest to dość popularne – i nie ma to nic wspólnego z życiem intymnym, bo to przecież nie kastracja :)))Nie oceniam tutaj moralności tego zjawiska, sama bym się na to nie zdobyła, choć uważam, że każdy człowiek powinien mieć prawo do decydowania o swoim ciele i o tym, czy chciałby jajowody/nasieniowody podwiązać (nie – jak w Polsce – ustanowione odgórnie), tylko nie rozumiem związku między sterylizacją a Twoim określeniem „niemożność płciowa”.Pozdrawiam 🙂

    1. Przepraszam, miało być oczywiście „niemoc”, a nie „niemożność” (skąd ja to wzięłam?;)), niewyspanie daje się we znaki, ale jeszcze raz przeczytałam własny komentarz i zauważyłam tę bzdurę językową 🙂

    2. Ja też nie całkiem to rozumiem, Sentis, jednak zauważ, że ksiądz autor stwierdził, że jest to „przyczyna wątpliwa” to jest taka, która nie musi skutkować odmową udzielenia ślubu kościelnego. Natomiast rozumiem, że od strony moralnej może to powodować rozterki – bo jeśli ktoś wierzy w Boga to powinien również wierzyć, że całe jego ciało (a więc także nasza PŁODNOŚĆ) jest Jego darem. (Dlatego chrześcijaństwo nie pozwala na wycinanie kobietom łechtaczki, na przykład – choć z punktu widzenia prokreacji ten narząd wydaje się całkiem „zbędny”:) – jeśli jednak go posiadamy, to znaczy, że wolą Stwórcy było, by kobiety doświadczały w akcie miłosnym rozkoszy – i nie należy ich tego pozbawiać…). Dla mnie popularność tego zabiegu świadczy raczej o tym, że nawet „stuprocentowe środki antykoncepcyjne” nie dają ludziom wewnętrznego spokoju i pewności, skoro uciekają się aż do tak drastycznych metod.

      1. Tak, rozumiem o czym piszesz, tylko widocznie ten ksiądz nie rozróżnia niezdolności do prokreacji na własne życzenie (a tym właśnie jest sterylizacja) od „niemocy płciowej”, bo niemoc płciowa to stan, w którym z jakichś powodów zdolność kopulacji jest ograniczona i/lub całkiem niemożliwa (np. trwała impotencja). Rozumiem, że sterylizacja może być przeszkodą w przypadku ślubu kościelnego (jedną z tych, które właśnie wymieniłaś w poście), jednak akurat nie ma to nic a nic wspólnego z niemocą płciową, bo to dwie różne sprawy, o to mi chodziło 🙂 Widocznie wspomniany ksiądz tego nie wie.Zastanawiałam się kiedyś właśnie nad tą popularnością sterylizacji, właściwie większość mężczyzn, których znam, poddała się temu zabiegowi (kobiety jeszcze ani jednej nie poznałam, albo może nie przyznają się tak otwarcie?) i z jednej strony jest to lepsze rozwiązanie, bo nie ingeruje w układ hormonalny kobiety ani mężczyzny, nie jest uciążliwy jak środki mechaniczne a z drugiej… Załóżmy, że mężczyzna ma dwójkę dzieci i kwalifikuje się do podwiązania lub przecięcia nasieniowodów w wieku 30 lat. I tak zrobił. I załóżmy, że ten związek się rozpadł, on poznał parę lat później kobietę bezdzietną, która chciałaby mieć dziecko. I co wtedy? On już wybrał, a co ona ma zrobić? Jak najbardziej rozumiem i szanuję Twoje stanowisko wiary, że skoro Bóg dał płodność to nie powinno się w to ingerować tak drastycznie 🙂 Chodziło mi tylko o to, że powinno być to dostępne dla każdego, bo mamy różne światopoglądy i to są nasze ciała. Ktoś, kto jest wierzący i tak tego nie zrobi, bo ma taką zasadę a niewierzący powinien mieć do tego prawo, bo to jego/jej jajowód/nasieniowód i prawo karne nie powinno mieć tutaj nic do gadania moim zdaniem. Decyzję powinno pozostawić się ludziom w tej konkretnej kwestii.Muszę jeszcze nadmienić, że sterylizacja też nie daje 100% pewności. Nic nie daje. Ostatnio głośny był przypadek kobiety w UK, która 13 lat temu była dwa razy wysterylizowana (podwiązanie i przepalenie jajowodów) i niedawno została mamą synka. Takie rzeczy też się zdarzają 🙂

      2. Część kobiet, choć podobno mniejsza, przeżywa orgazm pochwowy a łechtaczka u nich reaguje słabiej na bodźce dotykowe… Zgadzam się z tym co piszesz i właściwie nie mam wiele do dodania. Mnie równiez mierzi traktowanie seksu w Kościele hierachicznym jako czegoś z gruntu grzesznego, a wynoszenie pod niebiosa „czystości”, dziewictwa, białych małżeństw, celibatu itp. W moim odczuciu celibat, który posiada pewne oczywiste zalety, powinien być dobrowolny. Jeden ks. Knotz wiosny nie czyni, trwa dalej swoiste zakłamanie, hipokryzja i zamiatanie pod dywan księżych grzechów, których być może w wielu wypadkach ( jak choćby w Twoim) można uniknąć, gdyby nie nakładano na wiernych więzów nie do udźwignięcia.

  8. Albo,to moja działka (nawet magisterkę z tego stworzyłam dawno temu :), więc się wypowiem 🙂 co do lektur w tym zakresie, to chyba lepsza jest monografia Stawniaka o niemocy płciowej 🙂 no i klasyk Pawluk, komentarz do KPK, chyba tom 3 :)co do reszty,sterylizacja ma niewiele wspólnego z niemocą płciową, a raczej z bezpłodnością wtórną, jako, że samo podjęcie współżycia jest fizycznie możliwe.bezpłodność przestała być przeszkodą, o ile nie jest zatajona, dopiero w KPK 1983, wcześniej stanowiła przeszkodę i stanowiło to problem w szczególności w przypadku małżeństw osób starszych, gdzie np. kobieta na skutek menopauzy stawała się de facto bezpłodna. czemu bezpłodność jest traktowana „łagodniej”? wytłumaczenie jest dość proste, poza skrajnymi przypadkami, można potencjalnie przyjąć, że nigdy nie ma 100 proc. pewności, że ona zaistniała. Zdarzają się przypadki, że osoby przez lata uważane i zdiagnozowane jako bezpłodne doczekały się potomstwa. W przypadku impotencji sytuacja jest inna, bowiem jeśli nie ma zdolności podjęcia współżycia, w konsekwencji nie ma możności poczęcia. stąd ta różnica. z tym zastrzeżeniem, że traktujemy akt seksualny zgodnie z definicją używaną przez prawo kanoniczne. to najprostsze z możliwych wytłumaczeń, ale jak masz jakieś pytania, to daj znać, spróbuję odpowiedzieć szerzej.co do unieważnienia małżeństw nieskonsumowanych, w przypadku ratum non consumatum nie mamy do czynienia z unieważnieniem ( a właściwie z orzeczeniem nieważności, bo to jest prawidłowy termin, i to nie jest czepianie, bo czym innym jest unieważnienie czegoś co było nieważne, a czym innym orzeczenie, czyli potwierdzenie nieważności czegoś co było nieważne od samego początku a o to chodzi :))) ale z dyspensą – zastrzeżoną dla papieża, od małżeństwa ważnie zawartego, ale nieskonsumowanego :)i wreszcie, to nie jest tak, że ja nie pytam, a Ty nie mówisz, bo jednym z tematów które są poruszane w ramach spisywania protokołu przedmałżeńskiego jest kwestia niemocy płciowej (iimpotentia coeundi), więc temat w zasadzie nie do uniknięcia.i na koniec, nie sam seks jest celem, ale możliwość jego uprawiania. a czy i jak często się to robi to już inna kwestia.pozdrawiam

  9. No to teraz pytanie:Skoro ja dzidzi mieć nie mogę to według kościoła za mąż też wyjść nie powinnam bo z mojego małżeństwa dzieci nie będzie? :))

    1. Nie, Natalio, cały paradoks prawa kościelnego polega na tym, że Ciebie to ograniczenie nie dotyczy. Niepłodność nie powoduje nieważności małżeństwa. 🙂

      1. Nie byłabym taka pewna. Zatajenie faktu że małżonek jest niepłodny jest atutem do uzyskania unieważnienia małżeństwa. Tak w niedzielę klarował w TVP jakis ksiądz i prawnik prawa kanonicznego.

        1. PS. Jeżeli to będzie oczywiście zatajone. Ale z drugiej strony przy slubie kościelnym jest taka formułka że …przyjme…dzieci i wychowam….. A jak wiadomo ze nie przyjmę i nie wychowam to co wtedy nalezy powiedzieć?

          1. Zakłada się zawsze, że Bóg może dać małżonkom dzieci w ten czy inny sposób.:) Zresztą „formułka” o której piszesz, nie mówi o PRZYJĘCIU tylko o GOTOWOŚCI przyjęcia – a to jest pewna różnica. Ponieważ (jak wiadomo) nie ma 100% skutecznych środków zapobiegania poczęciom (oprócz całkowitej abstynencji lub całkowitego usunięcia narządów płciowych), należy przyjąć, że to zawsze zdarzyć się może. Poza tym Bóg może obdarzyć małżonków dzieckiem (dziećmi) również na drodze adopcji czy przypadków losowych. Prawda?

  10. Jak dla mnie sprowadzanie związków (nie tylko małżeńskich) tylko do seksu to kompletny absurd. Gdyby taka miała być prawda wcale nie warto byłoby tworzyć związku 🙁

  11. Niesamowite jakimi dziwacznymi przepisami jest obłożone małżeństwo w kościele. Zadziwiające… A wydawałoby się, że do tego trzeba być mężczyzną i kobietą i się kochać.”Zabronić można małżeństwa tylko w przypadku przeszkody pewnej, albowiem każdy człowiek ma prawo do zawarcia małżeństwa”Jeżeli każdy człowiek ma prawdo do zawarcia małżeństwa, to osoba, która posiada ową przeszkodę „pewną” nie jest już człowiekiem? Tak z tego wynika xD Jeśli mówią, że każdy to każdy. Proste. Ale chyba wiele jest takich nieścisłości i nielogiczności w przepisach kościoła?

    1. No, tak, i tak również można to zrozumieć… Chętnie pogadałabym o owych nielogicznościach z moim spowiednikiem, który (jako filozof i etyk) niezwykle mądrym był człowiekiem, jednak odkąd dokonałam (jego zdaniem) „niewłaściwego” wyboru, przestał się ze mną kontaktować. Jakby nie było już nic więcej do powiedzenia. Czasami takie milczenie bardziej boli, niż jawne odrzucenie…

  12. chyba masz jakieś przestarzałe dane. Poczytaj nowy KKK. Tam jest jasno powiedziane jaki jest cel małżeństwa.

    1. Wiem, jaki jest cel małżeństwa. 🙂 „Płodność” (nie zawsze rozumiana tylko fizycznie) – i miłość małżonków. 🙂

  13. Nie należy się raczej wypowiadać na pewne tematy nie znając rzeczywistego stanu rzeczy. To , że się coś przeczytało nie oznacza, że się wie o co chodzi. Ciekawych zachęcam do samodzielnego przestudiowania zagadnienia i wciągnięcia właściwych wniosków.

    1. Mój drogi/moja droga – jedna z obecnych tu Komentatorek jest specjalistką w omawianym przeze mnie zakresie – i jestem pewna, że gdybym popełniła jakieś poważne uchybienia, bez wątpienia zwróciłaby mi na to uwagę (jak to już kilkakrotnie czyniła). A może Ty zechcesz mi powiedzieć, w czym się mylę?

  14. Wg KK pożycie to tylko i włyłacznie rozród…noowe pokolenie….Małzenstwo ma w tym momencie obowiązek płodzenia nowych ludzikow…bez żadnej milości tylko im wiecej :barakn(ów)ków bożych tym lepiej…i tyle

    1. Nie, to także jest nieprawda. 🙂 Małżonkowie są powołani do przekazywania życia, ale nie są do tego ZMUSZENI. Powinni sami „roztropnie rozważyć” ile dzieci są w stanie należycie wychować i obdarzyć miłością. To po pierwsze. Po drugie, uczono mnie, że małżeństwo katolickie ma DWA cele – „płodność” i miłość małżonków. Jedno bez drugiego nie istnieje – podobno. 🙂 Jeśli więc ktoś po pijaku gwałci żonę – i spłodzi jej nawet dziesięcioro „aniołków” – to żadna zasługa… Jasne?

      1. A ja oglądałam „Rozmowy w toku” i tam była zakochana w sobie para, z tym, że dziewczyna miała jakąś wadę genetyczną i była bardzo małego wzrostu na wózku i zapytani czy wezmą ślub z bólem odpowiedzieli, że bardzo chcieli przyjąć ten sakrament w kościele, ale ksiądz się nie zgodził bo nie będzie z tego dzieci… i ślubu im nie dał! okrutne moim zdaniem…

        1. Moim też. Tym bardziej, że „przeszkoda” była w tym wypadku raczej hipotetyczna, niż „pewna” – bo skąd ten ksiądz mógł wiedzieć, że NA PEWNO nie będzie z tego dzieci? Zawsze ubolewałam nad pewnego rodzaju ambiwalentnym stosunkiem ludzi Kościoła do osób niepełnosprawnych – z jednej strony gloryfikuje się ich cierpienie, a z drugiej… Pamiętam, jak bolesny zawód przeżyłam jako mała dziewczynka, gdy dowiedziałam się, że (z racji niepełnosprawności) nie będę mogła zostać bielanką. Jezusowi się nie podobałam?:) Przez podobne trudności muszą przechodzić niepełnosprawni chłopcy, którzy czują powołanie do kapłaństwa – przyjmuje się bowiem za Starym Testamentem, że ten, kto służy przy ołtarzu musi być fizycznie „bez skazy” – jak gdyby dla Boga o wiele ważniejsze nie były skazy na duszy, niż na ciele kandydata… Oczywiście, zdarzają się chlubne wyjątki od tej zasady, jednak jest ich niewiele. I kto wie, czy „Matka Kościół” nie odtrąca w ten sposób swoich dzieci, które gotowe byłyby jej służyć najbardziej żarliwie…

  15. Ciężki temat, seksualność w Kościele wciąż jest podejrzana. Niestety mierzyć się z tym muszą małżonkowie, a nie kreujący doktrynę kapłani. :(Ostatnio zauważyłem, że oddalam się coraz bardziej od nauczania Kościoła w sprawach etyki seksualnej. Nie potrafię zaakceptować wielu reguł nią rządzących i nie jestem w stanie zrozumieć pokrętnej (dla mnie) i chwiejnej (moim zdaniem)argumentacji. Rozumiem obawę o rozluźnienie obyczajów i uprzedmiotownienie partnera dzięki antykoncepcji, ale to samo może się stać podczas stosowania NPR. Mentalność antykoncepcyjna u NPRowców jest możliwa, czy więc brak takiej mentalności u osób korzystających z prezerwatyw też? Sporniak stara się odpowiedzieć na te tematy od dawna i z pewnością wnika w sprawę głębiej niż ja sam jestem w stanie. Niemniej jednak nie wiem co mam dalej z tym robić skoro otwarcie się buntuję przy sprawach, które (jak to zaznaczał Jan Paweł II i Kongregacja Nauki Wiary) jednak „obowiązują wiernych w sumieniu”.Śmiem twierdzić, że Kościół w dalszym ciągu uznaje zrodzenie potomstwa za główny i najważniejszy cel małżeństwa, wbrew temu co głoszą dokumenty soborowe itp. Gdy spojrzeć do KPK można się dowiedzieć, że w sytuacji krytycznej (gdy małżonkowie nie znają istotnych celów małżeństwa) wystarczy pouczyć ich TYLKO o celu zrodzenia potomstwa. Casti connubi wiecznie żywe… Moim zdaniem ten cel jest drugorzędny i służy pierwszemu i najważniejszemu celowi – dobru małżonków. Jeśli zrodzenie potomstwa nie służy małżeństwu, to należy go unikać – i to do potencjalnych rodziców należy decyzja w jaki sposób to osiągną. Oczywiście w grę nie wchodzą środki wczesnoporonne i niestabilne hormony. Bliższy jestem tu prawosławiu, niż własnemu Kościołowi rzymskokatolickiemu.Niedobrze mi z tym szczerze mówiąc, bo czuję się na marginesie własnej wspólnoty. Choć z drugiej strony grzesznik ze mnie nieprzeciętny, więc w centrum nigdy nie byłem. Ale ciężko mi pojąć dziurawą etykę seksualną, którą można podważyć z prawie każdej strony. Cień Augustyna i platońsko/gnostyckie złe ciało ciągle tu jeszcze krążą.

    1. Mam podobne odczucia, Bobołaku – i myślę, że akurat w tak delikatnych kwestiach nauczający kapłan powinien (jak to tłumaczył mój niezastąpiony spowiednik) zatrzymać się taktownie na progu sypialni – podobnie, jak świeccy zatrzymują się z szacunkiem u progu prezbiterium (w prawosławiu ikonostas jeszcze bardziej to podkreśla:)). Jeśli małżeństwo jest sakramentem, którego mężczyzna i kobieta udzielają sobie nawzajem, to ich pożycie jest liturgią, w której nikt nie ma prawa uczestniczyć poza nimi i Bogiem. I tylko od ich własnego serca i sumienia powinno zależeć, jaki zechcą nadać jej kształt. Inaczej zamienilibyśmy tę najpiękniejszą „komunię”, której oni udzielają sobie nawzajem w festiwal nakazów i zakazów – to wolno, tego nie wolno, a o tym nawet nie myśl, bo to grzech – a w ogóle, to skończmy z tym jak najszybciej, kochany, bo im dłużej jesteśmy w sypialni, tym więcej mamy powodów, by gnać do spowiedzi…:) Oczywiście, są rzeczy (złe) które skutecznie niszczą świętość seksu małżeńskiego, jak np. właśnie pigułki wczesnoporonne (bo to tak, jakbyśmy zaraz po wykwintnej uczcie łykali środek na wymioty…) albo uczestnictwo w orgiach (modnie teraz zwane „swingowaniem”) – wówczas bowiem dopuszczamy do udziału osoby niepowołane. Ale o tym każdy człowiek wierzący powinien wiedzieć nawet bez przypominania mu o grzechu…

  16. Nie uważam żeby małżeństwo było konieczne aby być szczęśliwym w związku,ja jestem szczęśliwa z partnerem i to jest dla mnie najważniejsze.Żaden papier nie da gwarancji tylko uczucie obojga ludzi,poszanowanie i kochanie się.Kościół gdyby mógł zabronił by wszystkiego,wolnego związku,dzieci z tych związków.Uważam że to indywidualna sprawa ludzi a kościół i księdza niech najpierw zaczną zmieniać siebie,podejście do wiary i wyzbędą się obłudy i zakłamania.Bo kto jest bez winy niech pierwszy żuci kamień.

    1. Wasz problem polega na tym, że w małżeństwie widzicie tylko papier, a nie święte przymierze, łączące ludzi na całe życie. Albo traktujecie je magicznie („Małżeństwo da nam gwarancję stabilności/wierności/nierozerwalności!”), a gdy widzicie, że to w życiu nie działa to obarczacie właśnie je. Sprawa jest prosta – najpierw podważono sensowność małżeństwa (po co ono w ogóle jest?), a problemy, które z tego wynikły zrzucono właśnie na samo małżeństwo, a nie ów idiotyczny pogląd, który je neguje. Życzę troszeczkę szerszego oglądu sprawy i uchwycenia różnych perspektyw.pzdr

      1. Jakby na to nie patrzec to jest niestety papierem. Ludzie tak samo sie kochają, tak samo postepują dzień przed slubem i dzień po ślubie. Jeżeli jest dobrze to jest dobrze, jeżeli jest żle to zaden slub nie pomoże, co więcej niczego nie gwarantuje. Jeżeli kogoś sie kocha, jeżeli postępuje się uczciwie to wcale nie musi sie tego przysięgac. Dziecko się kocha, rodziców kocha a przecież ta miłość przysięgi nie wymaga.Jakby było inaczej to 40% małżeństw by się nie rozwodzilo.

        1. Wiesz, między innymi dlatego, żeby po ślubie było (choć trochę) „inaczej” niż przed, Kościół zaleca, by ze współżyciem zaczekać do ślubu. 🙂 A jeśli ludzie żyją ze sobą latami „jak małżeństwo” a potem dopiero biorą ślub, to ja się niespecjalnie dziwię, że ten fakt już niczego w ich życiu nie zmienia. A jeżeli już zmienia, to raczej na gorsze. Miałam koleżankę, która rozstała się z chłopakiem, bo przed ślubem „przećwiczyli” już chyba wszystkie pozycje seksualne, jakie tylko przyszły im do głowy – i nie bardzo umieli sobie wyobrazić, CO JESZCZE mogliby robić ze sobą po ślubie. A na różnych forach spotykam 20-latków, którzy już są znudzeni seksem i twierdzą, że „jest przereklamowany.” Biedni – zbyt szybko „wyprzytykali się z amunicji”… A przecież seks został nam dany po to, by podtrzymywać więzi – na całe lata… Powinnam jeszcze dodać coś, co będzie mi bardzo trudno wytłumaczyć, jeśli jesteś ateistą. Katolicy (i prawosławni) wierzą, że małżeństwo jest SAKRAMENTEM, tzn. że Bóg udziela im w tym momencie specjalnej „łaski” (pomocy) i błogosławieństwa na wspólne życie. Ta łaska jednak szybko „wyczerpuje się” w zderzeniu z szarą codziennością jeśli się o nią STALE nie prosi. Widzisz – nie wystarczy „przysięgać sobie przed Bogiem” – trzeba jeszcze w Niego (i w Jego pomoc) WIERZYĆ. 🙂 Inaczej taka przysięga to faktycznie tylko kolejny „papier” bez żadnego znaczenia. Za to wśród małżeństw, które regularnie się modlą (i nie mam tu na myśli „klepania paciorka!”) odsetek rozwodów jest niższy niż 10%.

          1. Fakt, jeżeli przed slubem nie współżyją to po slubie coś się zmieni ale takich osób jest bardzo mało a zmienić się może in plus ale i in minus no i co wtedy? Przez „łóżko” juz się wiele małżeństw rozleciało.Przykład tej koleżanki która wycwiczyła juz wszystkie pozycje jest marginesowy, to nie był związek oparty na jakis trwalszych podstawach a związek oparty jedynie na seksie czyli na chemii, seks sie znudził, związek rozleciał i po sprawie. A wolny związek, nazwa potoczna równie dobra jak konkubinat.

          2. Dobry związek nie powinien rozlecieć się przez „łóżko” – a złego to i „łózko” nie naprawi. Po prostu dlatego, że nawet po najwspanialszej nocy trzeba w końcu z tego łóżka wyjść. A jeśli ludzie naprawdę się kochają, ufają sobie i rozmawiają ze sobą o wszystkim (także o swoich pragnieniach i potrzebach seksualnych) to z czasem osiągną harmonię. Badania naukowe pokazują, że bardziej zadowoleni ze swego życia seksualnego są ludzie, pozostający w trwałych związkach, niż „skaczący z kwiatka na kwiatek.” Bardzo rzadko się zdarza, by ludzie byli idealnie do siebie „dopasowani” od pierwszego razu – a z drugiej strony równie rzadko się zdarza całkowita niemożność „dostrojenia się” pod tym względem. Nad sferą seksualną w związku (jak zresztą i nad każdą inną!) trzeba pracować – nic nie jest tu z góry „dane” i przesądzone. A jeśli czasami jest to trudne (bo np. ona lubi kochać się delikatnie i czule, a on „na ostro”:)) to od czego jest fachowa pomoc – lekarze, psychologowie, terapeuci, literatura? Gdyby ludzie zawsze mogli się „dopasować” metodą prób i błędów, to co robiliby seksuolodzy?:)

          3. Przez łóżko juz się wiele małżeństw rozleciało. On chce trzy razy dziennie, ona raz na tydzień no i powód do awantur jest. Ona uwaza że on jest w łóżku kiepski więc szuka wrażeń poza domem, zdrada i po małzeństwie. Zona wg niego nie zaspokaja jego potrzeb więc szuka kochanki, jedna zona kochankę będzie tolerowała, druga pozew pod pachę i do sądu. Jakby wszystkie związki były dobre to by rozwodów nie było a nawet jak nie rozwodów to pozycia jak pies z kotem. Nawet nie musi byc zdrada, bywaja tez i inne przypadki, niekiedy bardzo ciekawe. Młode małzeństwo na dotarciu, ona dostaje grzybicy wiadomo gdzie (nie z powodu braku higieny i nie od kochanka). Idzie do lekarza, dostaje leki dla siebie i dla męża ktorego zaraziła a który jest zarazony ale nie ma objawów więc mu to nie przeszkadza, jej choroba przeszkadza i to bardzo. Tłumaczy mężowi na wszelkie sposoby ze musi sie leczyc a on ma jedna odpowiedz…objawów nie mam więc leczyc sie nie musze a zone zmusza do pozycia.Efekt wiadomy, ona bez przerwy cierpiaca, on ma to gdzies – jedyne wyjscie walizki za próg.

          4. Ale i tutaj, Olu, podstawowym problemem nie jest seks, tylko raczej to, że jedno drugie ma w nosie…

          5. Może i tak a może i nie. Jeżeli się kłócą jedynie o seks to seks jest podstawowym problemem, jeżeli sie rozchodza przez pieniądze to pieniądze są powodem rozpadu, jeżeli kłócą sie na temat teściowej to i przez teściowa się rozchodza. Jakby sie nie mieli w nosie to by sie nie kłócili i tak kółko sie zamyka.

          6. ….no a jeżeli ja bym coś chciał, a moja żona ciągle nie ma ochoty,i zawsze to ja jestem stroną czynną a ona czeka na to żeby jej na „tależu podano”,i gdybym nie nakłaniał jej to bardzo czesto „niczego” by nie było. Jestem tą sytuacją już zmeczony i mam dosyć!!! Uważam ze coś jest nie tak. Co robić???

          7. Jeżeli rozmowy z żoną nic nie dają, radzę poszukać fachowej pomocy. To niedobrze, gdy w małżeństwie stale „prosi” tylko jedna strona… Jednak (muszę Cię pocieszyć) w większości przypadków kobieca niechęć do seksu ma jakąś jasno określoną przyczynę – i na ogół da się ją usunąć. Może to być (i najczęściej bywa) przemęczenie, dalej złe doświadczenia z przeszłości, słabo rozbudzony temperament, ból w trakcie stosunku, wstyd czy też wpojone przekonania na temat ról seksualnych w małżeństwie („to mężczyzna ma być stroną aktywną, „przyzwoita” kobieta zaś jest „księżniczką”, która ma tylko biernie leżeć i czekać, aż zostanie „obsłużona.”). I tak dalej…

    2. Aniu, dla mnie ślub kościelny to nie jest tylko kolejny „papierek” – to przysięga składana sobie nawzajem przed Bogiem w obecności świadków. I jakie jest, Twoim zdaniem, to „właściwe” podejście do wiary? Bo chociaż nie uważam, że Kościół powinien „zabraniać ludziom wszystkiego” to nie uważam także, że powinien na wszystko zezwalać, dlatego tylko, że wielu rzeczy (jak aborcja, rozwód z błahego powodu czy zdrada) wielu ludzi dziś już wcale nie uważa za złe. I wiesz, co… Nie obraź się, ale samo określenie „wolny związek” zawsze wydawało mi się trochę nielogiczne. Czy to znaczy, że małżeństwo jest (w dzisiejszych czasach!), „związkiem niewolnym” (niedobrowolnym?). Wolny związek… Znaczy, że co? Że mogę p.uszczać się ile wlezie? A, nie przepraszam, chyba nie mogę – przecież jestem jednak „w związku” – tyle, że w „wolnym”… 🙂 Wolny związek. „Wolny” od czego? Od kłótni, sprzeczek, trudności, zazdrości, problemów, przemocy? ZAWSZE? Oj, bo nie uwierzę! Czy może wolny od odpowiedzialności, wzajemnych zobowiązań, miłości? Też jakoś nie wierzę. Człowiek jest albo „wolny” (czyli „sam”) – albo w związku. „Wolny związek” to jakaś sprzeczność.

      1. Wolny związek to nie sprzeczność. Instrumentalizacja seksu jest widocznie możliwa dla niektórych par (chociaż większość pewnie pada ofiarą własnych złudzeń) i coś takiego jak zdrada pojawia się dopiero, gdy z tego „niewinnego” seksu partner zacznie się angażować emocjonalnie. Dla mnie to niepojęte, ale wierze, że tacy ludzie istnieją.. Co do ślubu kościelnego i jego „papierowej” natury.. Tak, ślub to tylko papierek dla ludzi, którzy chcą żyć bez złudzeń, bez rytułałów przejścia, bez kultu, poza światem należącym do Boga. To papierek dla osób, które nie mają wypranej głowy, że oto dzieje się coś mistycznego, niesamowitego, gdzie wielkie słowa pozostawiają w głowach trwałe ślady i moc zobowiązań. Jednak, nawet taka iluzja odsłania pewien pokład człowieczeństwa, który nie mógłby się ujawnić bez niej. Szczęśliwi Ci, którzy wierzą bo doświadczą czegoś co niewierzącym nie jest dane. Ja pozostaję przy prawdzie, która pochodzi z mojego pochrześcijańskiego serca. Wcale nie różnego od wykładni KK w tej sprawie.

        1. No, fakt – istnieją przecież związki, gdzie ludzie „swingują” – i wówczas usprawiedliwiają się, że „to żadna zdrada, przecież to tylko seks – rozrywka bez znaczenia; takie samo hobby jak bilard”; albo związki poligamiczne, gdzie ma się wielu partnerów – i ci z kolei tłumaczą (Notabene, zupełnie odwrotnie:)) że „nie chodzi im przecież o seks, tylko o miłość.”

  17. Małżeństwo, czy też związek po prostu (w takim jestem już od dawna), to oczywiście nie tylko seks. Jednak seks to dopełnienie bardzo ważne, czy najważniejsze? Zależy dla kogo 😉 Dla mnie osobiście są dni kiedy seks mógłby nie istnieć (zmęczenie, choroba itd.), więcej jest mimo wszystko takich, kiedy jest ważny. Kiedyś usłyszałam od znajomej, której małżeństwo wisiało na włosku, że seks dla niej to głównie orgazmy i tak strasznie jej tego teraz brak, bo mąż za coś się obraził i z uniesień nici. Czyżby handel seksem? Mój K. stwierdził, że gdybym seks wykorzystywała jako kartę przetargową, to na pewno nie bylibyśmy razem (bynajmniej nie w takim rozumieniu jak teraz). W jak wielu małżeństwach tak właśnie jest? W wielu…niestety. Dla mnie seks, to niesamowita przyjemność, bliskość ukochanej osoby nie porównywalna z niczym innym i ostatnie o czym bym marzyła, to uprzedmiotowienie go (co często się zdarza w związkach z długim stażem…) Jest on ważny, nie może być najważniejszy (kiedy związek opiera się tylko na seksie), ale nie może tez być eliminowany, bo to część nas, czy tego chcemy czy nie…bardzo przyjemna swoją drogą ;-)Pozdrawiam

    1. To, że są dni, kiedy zupełnie nie masz ochoty na seks, to rzecz zupełnie normalna – na ogół związana z naszą kobiecą fizjologią, a także trybem życia i pracy (także mężczyźni, kiedy są przemęczeni, mogą nie mieć ochoty – i nie należy się za to na nich zżymać). Chociaż wiadomo również, że niekiedy warto się „przełamać.” Wiele kobiet nie ma ochoty na zbliżenia w okresie napięcia przedmiesiączkowego, ale stwierdzono, że właśnie seks łagodzi objawy PMS. Tak więc, drogie panie, pomyślcie o tym, zanim znowu powiecie mężczyźnie: „Nie dotykaj mnie!!!!” On Wam tylko niesie pomoc. 🙂 Seks jest, oczywiście, ważną częścią związku – „wymyśloną” po to, żeby go cementować (nasze babcie mówiły, że co się stłucze za dnia, to się w nocy sklei:)) – i nie należy z niego rezygnować bez poważnej przyczyny. Niedobrze jednak, gdy staje się częścią najważniejszą – bo może to skłaniać np. do poszukiwania „nowych doznań” poza małżeństwem, a nawet do uzależnienia. (Zauważyliście, jaki ostatnio mamy wysyp „seksoholików”, ludzi, którzy już całkowicie stracili nad tym kontrolę?) Pewien mój znajomy ksiądz mawiał, że z przykazań wynika, że tak grzechy, jak i potrzeby seksualne są dopiero na SZÓSTYM miejscu. 🙂 Ja bym może przesunęła je nieco do góry, ale na pewno nie na sam początek listy. 🙂

  18. Ja jestem po ślubie siedem lat i też nic z tego,żona ma pochwicę i nie chce słyszeć o seksie a ja już się poddałem

  19. Doris, mówiąc ściśle Kościół już nie naucza, że „jakiekolwiek gorące namiętności” są złe nawet w małżeństwie, a kobieta jest narzędziem szatana – tak, owszem, bywało czasem dawniej, ale to, używając Twego własnego określenia, już się leciutko zdezaktualizowało. 🙂 Porównywałam morderstwo i NIEKTÓRE akty seksualne, które uważam za niemoralne (jak np. zdrada i gwałt) nie dlatego, jakobym uważała, że to jedno i to samo – a jedynie, by pokazać, że wbrew temu co mówią niektóre modne poglądy etyczne („wszystkie pragnienia, jakie się w nas pojawiają, są z natury dobre i nie należy ich zwalczać”) mamy też szereg pragnień złych – Fromm, (który nie był chrześcijaninem, lecz niewierzącym Żydem) nazywa taki rodzaj wolności „wolnością zachcianek.” I jak sądzę, przeciwko takiej wolności Kościół powinien ZAWSZE występować. Ps. Piszesz, że Kościół powinien „wymagać wierności” – a dlaczego niby?;) Czy nie zostało już „naukowo udowodnione” że z natury jesteśmy poligamiczni, a swingowanie to przecież taka super sprawa?:) Po co w ogóle od kogokolwiek czegokolwiek wymagać? Po co wymagać od siebie? Czy wymagania nie są „opresywne” z samej swej natury?:) Czy – jeżeli już niektórym ludziom nawet w XXI w jest potrzebna jakaś tam religia, to czy nie lepiej byłoby zbudować ją na jednym jedynym dogmacie „możecie robić, cokolwiek chcecie, o ile służy to Waszej przyjemności”? Nie jestem pewna, o wierności jakim „dogmatom” piszesz (nawiasem mówiąc, Jezus też był strasznym „konserwatystą” – wymagał od swoich ciemnych, otumanionych uczniów wierności jednej tylko żonie…:) – bo, jak tu już gdzieś pisałam, nauczanie dotyczące antykoncepcji dogmatem NIE JEST i jako takie może zostać zmienione. Chociaż nie jestem pewna, czy (podobnie jak to stało się w Kościołach protestanckich) nie przyniesie to ostatecznie więcej szkody niż pożytku. I także pisałam, że gdyby w krajach, w których upowszechniono antykoncepcję drastycznie spadła liczba aborcji, pierwsza bym jej z entuzjazmem przyklasnęła. Ja naprawdę nie jestem zapiekła w moich przekonaniach. Tak jednak się nie dzieje – i wiesz o tym równie dobrze, jak ja.

  20. Dalej – Kościół nigdy oficjalnie nie popierał (a często nawet zakazywał!!!!) procesji biczowników i nadmiernej ascezy, widząc w niej albo zagrożenie dla zdrowia (co ZAWSZE jest grzechem, jeśli robi się to świadomie i celowo – albo dogadzanie własnym nietypowym instynktom. Ludzie, którzy się w tym lubowali, często bywali po prostu masochistami. A jeśli wierzy się, że ciało ludzkie jest „świątynią Boga” to wszystkie wykroczenia człowieka przeciwko własnemu ciału są poważnym złem. Pigułka – przy wszystkich zagrożeniach – owszem, może być przydatna w pewnych sytuacjach – ale na pewno nie jest „lekiem na całe zło”. Nie zgadzam się również, że kobiety, które (świadomie) nie chcą z tego dobrodziejstwa korzystać, są zwyczajnie ograniczone a ich horyzont kończy się na zupkach, kupkach i podawaniu mężowi kapci na klęczkach. Czyżbyś AŻ TAK ŹLE o mnie myślała?:) To, przepraszam Cię bardzo, taka sama „prawda” jak to, że kobiety, które pigułki używają, z całą pewnością robią to po to, by się puszczać bez ograniczeń. 🙂

    1. Dodam jeszcze, ze palenie papieros ow, jak również bicie żony, „żarcie się z sąsiadami” itp. rzeczy, o których Twoim zdaniem Kościół mówi ZBYT MAŁO (MOIM TEŻ!!!! – WIELOKROTNIE krytykowałam tu utożsamianie „niemoralności” z seksualnością!!!!) – są grzechami. Palenie oraz maltretowanie nawet ciężkimi. I zgadzam się, że powinno się o tym mówić więcej, niż o antykoncepcji i in vitro. Natomiast niezaprzeczalnie jest coś w tym, że jeśli tylko uda się skłonić ludzi, by uważali poważne rzeczy (a seks z pewnością do takich należy!) za sprawy małej wagi, wówczas te mniej ważne (jak obmowa sąsiada czy ściąganie na egzaminie) zaczną prawdopodobnie uważać za coś zupełnie bez znaczenia. Choć, oczywiście, taki sam efekt daje nadmierne skupienie na jednych grzechach kosztem innych. I naprawdę nie trzeba być Żydówką, aby uważać seks wyłącznie za piękny dar Boży. 🙂 To kolejny stereotyp, że katolicy kochają się (a przynajmniej powinni:P) z podręcznikiem moralności w rękach – a po każdym razie, gdy „pozwolili sobie” na przeżywanie rozkoszy gnają do spowiedzi…:)

  21. Ja powiem tak….Byłam w związku z mężczyzna dla którego seks to była podstawa. Ja niestety za mało go znałam w zasadzie nasz związek opierał się na paru godzinnym siedzeniu w jego samochodze i spacerach. Kiedyś powiedział mi, że jak było by mu źle ze mna w łóżku, to pomimo, że mnie kocha zostawił by mnie..;/Teraz jestem w ,,zdrowym” związku. Planujemy zaręczyny, a seks jak to mówi mój partner to rzecz drugorzędna. Dla niego liczę się ja jako osoba a nie jako przedmiot pożądania. W wolnych chwilach zapraszam do siebie: http://wyuzdana69.blog.onet.pl/

    1. Rozumiem Cię. Seks jest rzeczą ważną w związku, ale z pewnością nie najważniejszą (już tu gdzieś wyżej pisałam, że pewien mój znajomy ksiądz mawiał, że „potrzeby seksualne są dopiero szóste!” :)). Miałam kiedyś koleżankę, która rozstała się z chłopakiem, ponieważ wspólnie „wypróbowali” już wszystkie pozycje, jakie tylko przyszły im do głowy – i nie bardzo wiedzieli, co jeszcze mogliby robić razem w małżeństwie. Myślę, że zdrowy seks jest jak źródlana woda – zaspokaja pragnienie, pozwalając zająć się czymś innym. Natomiast seks, któremu poświęca się zbyt wiele uwagi jest jak ta zatruta studnia z jednego z komiksów o Kajku i Kokoszu – podsyca w nas pragnienia, których nie sposób zaspokoić.

  22. Brak mi tu definicji przeszkody „pewnej” i „wątpliwej” oraz przykładów.W zasadzie musiałałabym się odnieść prawie do każdego akapitu, więc sobie daruję. Niemniej to co piszesz nie jest spójne, a czasem wzajemnei się wyklucza. Nie chodzi tu o to, że ty coś źle napisałaś, tylko o przedstawione zagadnienia-zasady. To powoduje, że np. unieważnienie małżeństwa jest bardzo uznaniowe i zapisy, które tu przedstawiłaś, są idelnym wytrychem no najróżniejszych manipulacji. Podobnie zresztą jak sama zgoda na zawarcie małżeństwa i udzielenie sakrementu. Niedawno miał ślub mój znajomy z kobietą, która jest po 5 rozwodach i dwóch konkubinatach i ma trójkę dzieci, każde z innym mężczyzną. On jest po jednym rozwodzie. I parze tej udzielono ślubu kościelnego! Dodam, że nie są już w wieku prokreacyjnym. Zatem to dla niezrozumiałe, wręcz oburzające. http://selina.blog.onet.pl

    1. Takie jest prawo. Dlatego sprawy prowadzone w tych przypadkach są bardzo bolesne, gdyż sędziowie wypytują strony o najdrobniejsze szczegóły ich pożycia małżeńskiego. Muszą mieć absolutną pewność, że zaistniała sytuacja nieważności małżeństwa. Obie strony z pewnością mają duże problemy z tego powodu. W ogóle iurydyczna natura Zachodu jest, moim zdaniem, źródłem wielu problemów w naszym Kościele. Prawosławni mają do tego więcej dystansu, gdyż Wschód był zawsze bardziej „płynny”, dzięki czemu nie muszą się mierzyć z olbrzymią ilością prawnych i dogmatycznych regułek. Regułki te zaś próbują sprowadzić rzeczywistość naprzyrodzoną (dogmaty) lub delikatne sprawy ludzkiego życia (np. prawo małzeńskie) do suchej definicji, co zazwyczaj nie kończy się dobrze. Ale taką mamy naturę.A małżeństwo niezawierane w Kościele nie jest sakramentem, więc można po nim zawrzeć małżeństwo sakramentalne. O ile nupturienci rozumieją nierozerwalność takiego małżeństwa i są w stanie sprostać zobowiązaniom z poprzednich związków niesakramentalnych (utrzymanie dzieci, pomoc dla poprzedniego małżonka itp.). A tak w ogóle to dziwi mnie trochę postawa ludzi – Kościół nie pozwolił na małżeństwo, to źle bo zabraniają wstrętne świnie, a jak pozwoli grzesznikom zawrzeć, to też źle bo to oburzające. :/

      1. Witaj, Bobołaku – dobrze Cię tu znów widzieć – bo znowu mnie Onet skrzywdził poleceniem tekstu i znów mam tu nalot ludzi, którzy myślą, że wiedzą, kim jestem i co myślę – a niekiedy mają nawet problemy z przeczytaniem ze zrozumieniem tego, co napisałam… Trudno. Trzeba i to przeżyć raz na jakiś czas…

        1. Życie, Albo. Bez polecanek onetowych na blogach zawsze jest spokojnie, bo przybywają ludzie „znajomi”, którzy wiedzą czego się moga w danym miejscu spodziewać. Nawet stałe trolle jakieś milsze się wydają, pewnie dlatego, że swoje. :DW takim przypadku jak ten masa geniuszy i znawców musi się wypowiedzieć na tematy, ktorych nawet nie rozumie – co można zaobserwować w wielu postach poniżej. Ale taka jest sieć i trzeba to zdzierżyć. Trzymaj się.

          1. Masz rację, Bobołaku… Mogę coś rzec? Jakoś coraz bardziej Cię lubię (choć to może niedobrze wyróżniać któregokolwiek z Czytelników:)). Własne trolle łatwiejsze są do zniesienia, bo już jakby trochę obłaskawione i mniej więcej wiadomo, jak sobie z nimi radzić. A jednak ilość bezinteresownej złości w Sieci nie przestaje mnie zaskakiwać. La Femme (na blogu również polecanym przez Onet) ośmieliła się napisać, że mąż kochał się z nią, by ją pocieszyć po śmierci Ojca – i za to spotkały ją epitety w rodzaju „zboczona.” Nie sądzę, by na to zasługiwała…

      1. Nie przerosło mnie, nie wiem jednak, co mogłabym jeszcze dodać, oprócz tego, że masz rację – w niektórych punktach to nauczanie wydaje mi się niezbyt spójne. Jednak zdaję sobie sprawę, że jego uproszczenie także mogłoby rodzić szereg problemów. Gdyby bowiem kwestie małżeńskie sprowadzić jedynie do miłości między osobami, cóż stałoby na przeszkodzie, żeby błogosławić np. związek złożony z pięciu mężczyzn i trzech kobiet, albo (pamiętasz naszą dyskusję o „kochaj i rób co chcesz”?) dorosłego z dzieckiem? Czyż te wszystkie osoby nie mogą się „naprawdę kochać”? Nie jestem jednak przekonana, czy sama „miłość” wystarczy, by jakiś związek uznać za małżeństwo. Ale…jeśli nie miłość – to co? Chrześcijaństwo wybrało prokreację i wychowanie dzieci (niekoniecznie własnych) jako ten czynnik wyróżniający małżeństwa spośród innych związków międzyludzkich. Sądzisz, że nie miało takiego „prawa”? Nawet jeśli niektórzy są (nie z własnej winy) spod tego prawa wyłączeni?

        1. Tu nie o kwestię praw chodzi, czy miało, czy nie miało. Każda religia ma swoje zasady. Zastanawiam się jako zwykły człowiek nad jasnym i zrozumiałym powszechnie przesłaniem dla wiernych. A im więcej na ten temat czytam, tym to wszystko bardziej niespójne i zagmatwane. Jednak nurtują mnie 2 kwestie. Jedna dotyczy tych dwóch terminów, myślałam, że w materiale, z którego czerpałaś wiedzę było to objaśnione tylko w Twoje notce się nie pojawiło z uwagi na skrót. Druga, to przykład, który podałam. Jakoś tego nie rozumiem. Dlaczego daje się śluby kościelne ludziom po kilku związkach, albo takim co sekszą się na prawo i lewo bez żadnych zasad, a np. katolikom, którzy przestrzegają wierności będąc w pierwszym związku, chcą po jego rozpadzie zawrzeć drugi i już nie. Wiem, w świetle kościoła nie ma rozwodu i są jakby nadal związani węzłem małżeńskim. Jednak to mnie nie przekonuje. Wielokrotnie trafiłam na zapis, że można zawrzeć ślub kościelny przed Bogiem a nie przed księdzem. Polega to na wzajemnym oświadczeniu o zawarciu ślubu przed Bogiem bez udziału księdza. I jest to ważny ślub kościelny. Zatem jaka gwarancja, że osoby, które mają za sobą kilka cywilnych związków wsześniej tego nie uczyniły? Z drugiej strony mniejszym złem dla mnie jest instytucja rozwodu w majestacie kościoła niż legalizowanie przez kościół związków osób, które przez całe życie żyły wbrew zasadom kościoła, a sam ślub w kościele nie jest wynikiem ich nawrócenia a jedynie próżnością.

    1. Pretensje proszę zgłaszać do Autora publikacji, z której korzystałam. Ja starałam się rzecz przedstawić jak mogłam najlepiej. Nie wyszło mi? Trudno.

  23. Jeśli swoje małżeństwo opierasz na tych wszystkich bajkach…to współczuje!Wiesz że „nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu”…? A ten blog..to fanatyzm religijny! rozumiem że teraz mnie na stos…?

    1. Jeśli ten blog to fanatyzm religijny, to współczuję wyczucia i delikatności jaskiniowca. Obawiam się człowieku, że prawdziwego fanatyzmu nie widziałeś w życiu na oczy. A wkrótce zobaczysz, gdy muzułmanie zaczną się zjeżdżać do Polski. Wtedy ludzie zrozumieją, że katolicy rzeczywiście byli tolerancyjni i wyrozumiali w wielu miejscach. Bo tylko jojczyli, a nie podkładali bomby.W ogóle martwi mnie, że ludzie pozwalają sobie na publikowanie tego typu komentarzy. Aż żałuję, że tu nie ma cenzury autorskiej. Widać wyróżnienie Onetu sprowadza masę trolli.pzdr

    2. Maćku, jeżeli na stos, to chyba razem ze mną – jestem żoną byłego księdza i NIGDY nie byłam fanatyczką. Skądinąd martwi mnie, że tak wielu ludzi nie odróżnia wiary od fanatyzmu religijnego…

  24. Jestes w jakis sposob uzalezniona od kosciola, czy nie masz innych problemow w zyciu? Nie martw kazde uzaleznienie mozna wyleczyc, tylko trzeba chciec…

    1. Nie jestem uzależniona od Kościoła… A nawet jeśli, to nie bardzo chcę się z tego leczyć… Będziesz mnie nawracał siłą?:)

    1. 😉 Dziękuję Ci! Kiedy to przeczytałam, przynajmniej się uśmiechnęłam…”Fajnie, że się ożeniłem – będę mógł wreszcie zdradzać żonę!” 🙂 Wiesz, co to mi przypomniało? Odcinek serialu South Park, w którym pewien człowiek po operacji zmiany płci cieszył się, że został kobietą, bo…nareszcie będzie miał prawo zrobić sobie skrobankę. A wiesz, co mówił Woody Allen? „Jasne, że moja żona jest obiektem seksualnym – ilekroć proszę ją o seks, ma obiekcje!”:)

  25. Roztrząsanie zasad religii i próba ich logicznego zrozumienia jest działaniem bezcelowym. Religia z samej swojej istoty jest pozbawiona logiki i opiera się na podstawowym założeniu – ” tak jest, bo tak napisano”.Natomiast religia dąży do przejęcia kontroli nad człowiekiem w sferze fizycznej i duchowej. Tym samym, aby utrzymać człowieka w ryzach, narzuca dziwaczne zasady celem regulacji również sfery seksualnej i nakłada kary za ich złamanie (grzech). Dotyczy to naprawdę każdej zinstytucjonalizowanej religii.

    1. Nie zgadzam się, Słowianko. Chociaż Bóg ze swej istoty jest dla nas „niepoznawalny” (w tym sensie, że przekracza nasze rozumienie) to wierzę także, że jest Istotą rozumną (Logosem) – tak więc to, co jest prawdą, powinno być również logiczne. Dlatego wierząc stale szukam odpowiedzi. Rozum bez wiary czasem staje się ograniczony, natomiast wiara bez rozumu – prawie zawsze staje się fanatyczna.

  26. sprawa jest dosyć prosta, seks jest środkiem a nie celem. Małżeństwo jest traktowane jako jednostka społeczna która ma zapewnić bezpieczne, rozwijane w zdrowiu fizycznym i psychicznym potomstwo. Dlatego obwarowanie podjęcia współżycia przyjęciem na siebie zobowiązań przed obliczem urzędu. Podstawowa rola sexu to prokreacja. Seks istnieje po to by przekazywać potomstwo w ramach gatunku. Taja jest rzeczywistość. Ludzie dorobili sobie do tego aureoli konsumpcji, przyjemności i obecnie trendy jest być stale seksualnie gotowym, otwartym etc. W małżeństwie seks obok roli prokreacji ma b. ważną role okazywania bliskości więzi dwojga płci, ale też przy takim współżyciu seks jest środkiem a nie celem. Konkubinat, jest fajny bo do niczego nie zobowiązuje a seks…. jest fajnym urozmaiceniem życia, celem w samym sobie.

    1. Trudno. Zdarza się nawet lepszym ode mnie. 🙂 Ale przygotowując ten tekst dowiedziałam się np. że podobnie (jak do zalegalizowanej prostytucji właśnie) odnosiło się do instytucji małżeństwa wielu różnych ludzi, również takich, którzy z Kościołem nie mają wiele wspólnego. Pomyślałam sobie, że wychodząc od tych stwierdzeń prawa kanonicznego można by porozmawiać o tym, co – i dlaczego – uznajemy za „małżeństwo.” Związek mężczyzny i kobiety? Dwóch kobiet (mężczyzn)? Pięciu mężczyzn i trzech kobiet?:) Nie? A dlaczego nie?:) Jaka w ogóle jest (powinna być) definicja „małżeństwa”? Co (jeśli nie prokreacja) wyróżnia ten związek spośród innych? Oto jest pytanie, które chciałam postawić…

  27. Zbędna prowokacja – tylko z nudów,czy perfidnie przemyślana?Robisz sobie „jaja” z niby problemu,którego już nie ma!!!

    1. Zapewniam Cię, że problem jest dosyć aktualny – dla wielu par, żyjących (nawet w nakazanej „czystości” – nie lubię tego określenia, ponieważ sugeruje, że współżycie seksualne to coś, co czyni człowieka „nieczystym” nawet w małżeństwie. Zapewniam Cię, że dla mnie Maryja nie byłaby wcale mniej „bezgrzeszna” gdyby nawet współżyła z Józefem!) w związkach cywilnych, którym odmawia się nawet określenia „małżeństwo.”

  28. Przeczytałam kilka notek i zadziwia mnie twoja niekonsekwencja.Z jednej strony prawie fanatyzm jesli chodzi o religię,cytaty i wyjaśnienia zagadnień prawa kanonicznego,deklaracje wiary i momentami fragmenty w dyskusjach,które zakrawają na czyste teoretyzowanie albo rzucanie fragmentami gdzieś przeczytanymi,a z drugiej pozwoliłaś sobie na związek z kimś kto był kapłanem.Wydaje mi się,że skoro ktoś tak mocno przestrzega praw kościoła to nawet do głowy nie powinno mu przyjść,że można się w coś takiego pakować.I miłość czy takie brzydko mówiąc pierdoły nie są żadnym wytłumaczeniem.Chyba że dla przedszkolaka.Masz zasady to ich nie łam-proste rozwiązanie.

    1. Życie nie jest czarno-białe, niestety… Prosta odpowiedź. Ps. A „fanatyczką” nigdy nie byłam i nie jestem.

      1. Ciut ciut fanatyczka jednak jesteś. Powołujesz się bez przerwy na swoich spowiedników – mój spowiednik powiedział to , powiedział owo a spowiednik to niby jest takim niepodwazalnym autorytetem? zawsze mówi z pewnym skrzywieniem zawodowym a więc mało obiektywnie. Jeżeli masz problem to dlaczego nie piszesz – mój psycholog czy psychoterapeuta powiedział to czy tamto . Czyzby ksiądz był niepodważalnym autorytetem?

        1. Nie, Olu – ale do psychoterapeutów nigdy nie chodziłam, a do spowiedzi i owszem. 🙂 I wcale nie uważam, żeby to było skrzywienie – nauczyłam się od nich wielu mądrych rzeczy, a prócz tego byli moimi przyjaciółmi. I nie chcę ich teraz zapomnieć. A w ogóle to ubię wspominać raczej to, co dobrego spotkało mnie od ludzi niż to, co było złego. Nawiasem mówiąc, nie można być „ciut, ciut fanatyczką.” Fanatyzm jest z natury postawą skrajną – albo się nią jest, albo nie. 🙂 Ale jeśli uważasz, że nią jestem – to po co tu przychodzisz?:) Nie wyglądasz mi na osobę, która lubi słuchać fanatyków. A może przychodzisz tu, bo jestem w stanie wysłuchać Twoich racji (a z tego, co pisałaś, ludzie w „realu” często bywają dla Ciebie nieprzyjemni i niesprawiedliwi)? A zatem nie jestem fanatyczką. Ani ciut ciut. 🙂 Jestem, kim jestem – choć wielu moich Czytelników zapewne wolałoby, żeby mnie było łatwiej „zaszufladkować.” A gdybym była taką naiwną idealistką, jak mi to czasem zarzucasz, to też wolałabym, żeby moje życie (i przekonania) było proste jak budowa cepa: tu czarne, tu białe, tu dobro a tam zło. Ale nie jest. I za to od wszystkich obrywam w łeb. Ale to już takie rozkosze blogowania, do cholery. Jak napiszesz prawdę – powiedzą, że fantazjujesz, jak popuścisz wodze fantazji – będą święcie przekonani, że to szczera prawda o Tobie… Ludzie zawsze myślą, co chcą – i już nawet nie będę próbowała tego zmienić. JA wiem, kim jestem – i to mi wystarczy.

          1. Wyciągasz daleko idace wnioski i chyba czytasz to co chcesz przeczytać. Ludzie sa w stosunku do mnie tacy sami jak dla każdego, ani lepsi, ani gorsi tylko w tym jest cały problem ze nie jestem fantastka i idealistka, ciebie jeszcze zycie z idealizmu nie wyleczyło, mnie tak no ale jak będziesz zyła tak długo jak ja to wszystko przed toba. Nie mam całego legionu przyjaciół księzy a z kolei księża nie są dla mnie wyrocznia.

          2. Cóż, każdy ma nadzieję że ….małzenstwo bedzie po sam grób, ze nigdy nie zachoruje na raka, że nie spowoduje wypadku samochodowego. Tyle tylko ze zycie bardzo często te nadzieje weryfikuje.

  29. Kto firmuje ten chłam? Omg – związki sakramentalne i cywilne? Co to za buras wymyślił? Zapewne Rydzykowe bojówki tu działają.

    1. Jestem żoną eksksiędza i „Rydzykowe” to by mnie powiesiły na suchej gałęzi… Ale widzę, że Ty też. 🙂

    1. Wiesz, z dwojga złego wolę już myśleć za dużo, niż za mało. A co to znaczy „normalna rodzina”?;)

  30. Seks jest dopełnieniem całej miłości. Możemy pozostać w małżeństwie na sferze seksualnej, jednak nie jest to najważniejszy wymiar miłości małżeńskiej. Po drodze jest jeszcze wymiar erotyczny, gdzie w porównaniu z pierwszą sferą nie chodzi tylko o sferę fizyczną, ale i emocjonalną. Tutaj występuje niebezpieczeństwo egoizmu. Na zasadzie wzmacniania bodźca seksualnego , tak aby zaspokoić potrzeby ciała, rozładować popęd, napięcie. Potem jest sfera przyjaźni, która pozwala poznawać słabe i mocne strony partnera. Niewiele małżonków dochodzi do oddania się sobie w pełni, na dobre i na złe, bez względu na to co się stanie. Wszystkie te sfery powinny działać wspólnie, nie może się liczyć tylko jedna, a zwłaszcza właśnie tylko seksualna. Nie można traktować współmałżonka przedmiotowo, aby zaspokoił nasze potrzeby. Należy go traktować podmiotowo. Troska o taki wymiar, który doprowadzi do tego, że miłość będzie bez względu na to co się będzie działo. Jeśli jest tylko seks, to zanika spojrzenie na inne potrzeby współmałżonka, a jak już do tego dojdą inne indywidualne przyjemności i praca to już wogóle. Prawdziwa miłość nigdy nie ustaje. Małżeństwo to bycie atrakcyjnym każdego dnia ( nie tylko fiz, ale i duchowo), wzajemne zrozumienie i uznanie, kultura wzajemnego odnoszenia się do siebie, zaufanie, dopasowywanie się, rozmowy … ile jest rzeczy poza seksem … troska o całą osobę, a nie tylko fizyczną część …

  31. Seks jest dopełnieniem całej miłości. Możemy pozostać w małżeństwie na sferze seksualnej, jednak nie jest to najważniejszy wymiar miłości małżeńskiej. Po drodze jest jeszcze wymiar erotyczny, gdzie w porównaniu z pierwszą sferą nie chodzi tylko o sferę fizyczną, ale i emocjonalną. Tutaj występuje niebezpieczeństwo egoizmu. Na zasadzie wzmacniania bodźca seksualnego , tak aby zaspokoić potrzeby ciała, rozładować popęd, napięcie. Potem jest sfera przyjaźni, która pozwala poznawać słabe i mocne strony partnera. Niewiele małżonków dochodzi do oddania się sobie w pełni, na dobre i na złe, bez względu na to co się stanie. Wszystkie te sfery powinny działać wspólnie, nie może się liczyć tylko jedna, a zwłaszcza właśnie tylko seksualna. Nie można traktować współmałżonka przedmiotowo, aby zaspokoił nasze potrzeby. Należy go traktować podmiotowo. Troska o taki wymiar, który doprowadzi do tego, że miłość będzie bez względu na to co się będzie działo. Jeśli jest tylko seks, to zanika spojrzenie na inne potrzeby współmałżonka, a jak już do tego dojdą inne indywidualne przyjemności i praca to już wogóle. Prawdziwa miłość nigdy nie ustaje. Małżeństwo to bycie atrakcyjnym każdego dnia ( nie tylko fiz, ale i duchowo), wzajemne zrozumienie i uznanie, kultura wzajemnego odnoszenia się do siebie, zaufanie, dopasowywanie się, rozmowy … ile jest rzeczy poza seksem … troska o całą osobę, a nie tylko fizyczną część …

    1. jestem zona impotenta. nic do niego nie czuje bo jak milosc bez seksu ktory laczy.mam ochote na zdrade a boje sie grzechu, nawet nie wiecie jak trudno jest tak zyc.malzenstwo z tego co czytam to chyba niewazne z samej jego natury.kto mi to wytlumaczy potrzebuje jakiegos ksiedza na internecie

      1. Skontaktuj się z Sądem Biskupim w Twojej diecezji. Tam powinni Ci pomóc. W przypadku nieuleczalnej niemocy płciowej (która istniała już przed zawarciem związku) – istnieje możliwość stwierdzenia nieważności małżeństwa. Inaczej mówiąc: MASZ PRAWO – z samej natury związku małżeńskiego – do satysfakcjonującego pożycia, które nie będzie zdradą ani grzechem. Musisz się tylko odważyć o to zawalczyć.

Skomentuj ~Alba Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *