Nie taki straszny „Gość.”

„Gość Niedzielny” (co najmniej od czasu pamiętnej rozprawy z Alicją T. w roli głównej) w powszechnej świadomości (medialnej) został zrównany w stopniu nienawiści i nietolerancji z „Naszym Dziennikiem”. Albo i gorzej.

Ponieważ jednak ja lubię wiedzieć, co tak NAPRAWDĘ mają do powiedzenia ci, o których „wszyscy”  mówią źle (co, jak wiadomo, jest cechą wszystkich tak nietolerancyjnych i zapiekłych osób, jak ja…) wkrótce po tamtej  „aferze” z porównaniem aborcji do Holocaustu (które zresztą, jak się dobrze zastanowić, wcale nie jest takie głupie: hitlerowcy też przecież nie zabijali „ludzi”, tylko „insekty” – aborterzy nie zabijają – a Boże broń i zachowaj! – „dzieci” , oni tylko „usuwają płody.” Wszystko to, proszę Państwa, jest zatem tylko kwestią aktualnie przyjętej definicji człowieczeństwa), kupiłam sobie zbiór tekstów Franciszka Kucharczaka, felietonisty z tejże gazety.

Bo wiadomo, że u nas zawsze „najbardziej oburzeni” na coś są ci, którzy tego czegoś nawet nie widzieli czy nie przeczytali.

I cóż to ukazało się moim zdziwionym oczom jako wyciąg z tego „szatańskiego” pisma? Ano, na przykład takie, pełne nienawistnego katolstwa teksty, jak:

„Przed tygodniem odbyła się pierwsza rozprawa powtórzonego procesu Nieznalskiej. Zjawiło się sporo protestujących. Przedstawili się jako katolicy – obrońcy krzyża… Ale te podniesione pięści, wygrażanie krzyżami, przeplatane pobożnymi pieśniami – dla prześmiewców to cudny materiał o religijnej ciemnocie…Ludzie, którzy przez zaciśnięte zęby cedzą „Ojcze nasz”, zapominają czasami, że różaniec służy do modlitwy za nieprzyjaciół, a nie do tego, żeby ich na nim powiesić.

„Ostatnio fruwają po Polsce odezwy, zachęcające do tego, żebyśmy wybierali Polaków-Katolików, a nie głosowali na… I tu podano, na kogo nie wolno. Wychodzi z tego, że wolno jedynie na pieniaczy…”

„Człowiek oddany Jezusowi umie powiedzieć „nie” sobie, a nie sprzedawcy gazet.”

„Sam Pan Bóg liczy się z ludzką wolą i nikogo nie zmusza do bycia katolikiem, nikomu też nie każe katolików wspierać. Dlaczego więc państwo nie weźmie przykładu z Pana Boga i nie przestanie zmuszać ludzi do łożenia na coś, z czym się nie zgadzają? Skoro nie chcę, aby z moich pieniędzy ktoś finansował antykoncepcję, nie powinienem też domagać się praktykowania mojej wiary za pieniądze niewierzących lub inaczej wierzących. Świątynia Opatrzności powstanie – no, chyba, że Opatrzność jej nie zechce. Ale wtedy i cały budżet nie pomoże.”

„Oglądałem pamiętny program Kuby Wojewódzkiego z Kazimierą Szczuką w roli głównej. Z programu nie wynikało, że Szczuka wie, kim jest Magda Buczek, a po głosie w radiu trudno rozpoznać, czy jego właściciel siedzi w fotelu, czy na wózku inwalidzkim. Poza tym Szczuka nie parodiowała kalectwa dziewczyny, tylko jej sposób mówienia. Jeśli za takie wypowiedzi [Krajowa] Rada zamierza karać nadawców, to w telewizji będziemy mieli samych gadających poprawnie nudziarzy. Ale nie ich nudziarstwo będzie najgorsze, tylko to, że będą nieprawdziwi.”

„W krzyczącej to samo grupie człowiek nabiera przekonania – skoro wszyscy krzyczą to samo co ja, to znaczy, że ja mam rację.”

„Jeśli chrześcijaninowi można namieszać między uszami byle książką czy filmem, to znaczy, że miał tam dosyć pustawo.”

Rozczarowałam się. No, ale nic – uparcie czytam dalej. Może na dalszych stronach będzie coś o moralnym obowiązku podpalania seks-shopów i kamienowania gejów, wysyłania kobiet po aborcji prościutko do piekła i sprawdzania, czy któryś z naszych przywódców nie jest przypadkiem Żydem?

Franciszek Kucharczak, Tabliczka sumienia., Katowice 2008.

  

116 odpowiedzi na “Nie taki straszny „Gość.””

  1. Bardzo dobrze, że przedstawiasz te teksty 🙂 Takie właśnie postawy należy nagłaśniać, aby religia nie kojarzyła się z „katolskim ciemnogrodem”. Jest przecież wielu światłych księży, filozofów chrześcijańskich, teologów i publicystów. Ba, nawet w „Naszym Dzienniku” trafiają się czasem mądre i pozytywne teksty, chociaż niestety więcej tam judzenia, które rzuca cień na wierzących. Ale – jak to się mówi – kiedy ktoś chce psa uderzyć kij zawsze znajdzie.Bardzo mi się podoba ta myśl, że różaniec ma służyć do tego, aby się za nieprzyjaciół modlić, a nie ich na nim wieszać :):):)

    1. W Naszym Dzienniku jest wielu „światłych” księży. Stamtąd (artykuł ks. Bajdy) dowiedziałem się, że całkowicie nie myślę i chcę należeć do świata zwierząt bo one też nie myślą! Dowiedziałem się też, że Hitler był ateistycznym ludobójcą, że jestem wrogiem Polski i każdy komu zależy na dobru Polski powinien ze mną walczyć oraz, że (także tekst ks. Bajdy) rząd powinien zająć się całkowitą eliminacją ateizmu (ateistów).Zaprawdę – „światli” są wasi księża. ich mądrość poraziła mnie do tego stopnia, ze aż zachciało mi się samemu chwycić za nóż i poderżnąć sobie gardło – dla dobra Polski i na chwałę miłosiernego Chrystusa. :)Uwaga – ostatni akapit to żart. Piszę to w razie gdyby ktoś z was, „światłych” katolików pomyślał, że naprawdę teksty katolickich „myślicieli” są tak przekonujące, że jakiś ateista mógłby się zabić celem wypełniania woli Kościoła.Uwaga 2. – akapit „Uwaga” to nie żart. Po wypowiedzi katolików jakie czytam (m.in. co pisywała Alba na temat np. mnie), mam prawo podejrzewać, ze wielu z was naprawdę wierzy w to, że ktoś mógłby cieszyć się z tego, że będzie przez katolików prześladowany albo może nawet dla katolików – zabije się.

      1. Co jeden Twój wpis, to lepszy (zaczynałem od dołu) – okazuje się, że nawet tytułu nie potrafisz przeczytać. Czy to z nieuctwa, czy z tego, że krew Ci zalewa oczy z Twojej nienawiści?

        1. Co ma to co napisałem do tytułu? To nie ja z nienawiści mam urojenia (tutaj bredzisz coś o tytule, u siebie pisałeś jakim to jestem komuchem i ubekiem itp.).

      2. Attonie, Alba napisała o „Gościu Niedzielnym”, a nie „Naszym Dzienniku”. Twój komentarz jest więc niesprawiedliwy, chociaż faktycznie „Nasz Dziennik” zionie nienawiścią, a głównie szkaluje Żydów, „komuchów”, homoseksualistów i ateistów (tzn. wszystkich, których redaktorzy za takowych uznają). Jednak jak w każdej gazecie można spotkać tam coś wartościowego (baardzo rzadko). Natomiast obok fanatyków istnieje też inne oblicze publicystyki katolickiej i świetnie, że Alba właśnie tych światłych księży „wyławia”.

        1. Barbaro, nie wydaje mi się, aby Attonowi chodziło o szukanie wyważonych sądów – jemu cho9dzi jedynie o promocję WŁASNEGO punktu widzenia. Do czego zresztą ma takie samo prawo, jak ja. 🙂

        2. > Attonie, Alba napisała o „Gościu Niedzielnym”, a nie „Naszym Dzienniku”. Twój komentarz jest więc niesprawiedliwy, Ty jednak pisałaś o Naszym Dzienniku. Ten komentarz był do Ciebie.

          1. Napisałam, że NAWET w „Naszym Dzienniku” też można CZASEM natknąć się na coś mądrego, chociaż ZWYKLE JEST TAM SAMO JUDZENIE. Widzisz jakąś różnicę w tym co napisałam, a co Ty próbujesz zasugerować? Myślę że w absolutnie każdej gazecie, nawet pośród „gnoju” można znaleźć „perełkę”.”Nasz Dziennik” kiedyś czytałam często, bo „nawiedzony” szef w pracy przynosił to wszystkim podwładnym. Uważałam, że aby dyskutować i podważać jego tezy, trzeba najpierw przeczytać. I, co więcej, uważam nadal, że aby nie wyjść samemu na zaślepionego fanatyka trzeba podważać tylko to, co faktycznie budzi niesmak i niezgodę, a nie wszystko „w czambuł”. „W czambuł” zostało potępione po PRL-u wszystko co rosyjskie, a język rosyjski usunięty z przedmiotów szkolnych – owoce tego mamy teraz, kiedy się z sąsiadami trudno dogadać. A mój dziadek mówił: dobrze znać język przyjaciół, a koniecznie trzeba znać język wrogów 🙂 Co prawda tą lekcję odrobiłeś na medal i mistrzowsko posługujesz się językiem swoich wrogów z „Naszego Dziennika”, może więc powinieneś założyć kontr-czasopismo, np. „Wasz Dziennik”, gdzie będziesz cytował i krytykował takie osoby jak stawiany dla przykładu ks. Bajda?

  2. to smutne, Albo, że żyjemy w państwie krypto wyznaniowym… wystarczy tylko ustanowić prawo kanoniczne jako równoległe do prawa laickiego z takimi samymi rygorami egzekucji i już wszystko jasne… agresywny klerykalizm i demonstracyjna bigoteria wywołują taką ksenofobię au rebours! dobrze zatem, że w środowisku intelektualistów katolickich są ludzie rozsądni, zrównoważeni i rzetelni!!! trawestując Aleksandra hr. Fredrę: Bóg im na pewno rękę poda!!!serdeczności

  3. Przyznam, że nie czytuję w ogóle „Gościa niedzielnego” i bardzo dobrze, że dałaś tu taki przegląd cytatów, bo ewidentnie „Gościowi” dorobiono gębę.

  4. Gość Niedzielny to prasa na typowo katolickim poziomie. „Dowiedziałem się” z tej gazety m.in. że ateizm polega na wierze w niewiarę i ateiści powinni mieć mniej praw niż katolicy zaś skandalem jest to, gdy domagają się takiego samego traktowania jak traktuje się katolików.http://ateistaa.blog.onet.pl/

    1. „Gość Niedzielny to prasa na typowo katolickim poziomie.” – widać wyraźnie, że to poziom wyraźnie wykraczający Twój poziom percepcji – jakoś nie umiałeś się odnieść do tych cytatów, które Alba zamieściła.

      1. > „Gość Niedzielny to prasa na typowo katolickim poziomie.” – widać wyraźnie, że to poziom wyraźnie wykraczający Twój poziom percepcjiWidać Twój poziom – katolicki. Stać Cię tylko na inwektywy.> – jakoś nie umiałeś się odnieść do tych cytatów, które Alba zamieściła.To miałem taki obowiązek?

    2. Natomiast z felietonów Franciszka Kucharczaka możesz dowiedzieć się czegoś wręcz przeciwnego 🙂 Mamy wolność słowa, więc wszędzie można trafić na głupoty. Mogę tylko poradzić: olej głupoty i weź przykład z Alby jeśli chodzi o wybór autorów. Cytując zło – dalej je rozpowszechniasz, a o to tym wszystkim mącicielom – nienawistnikom chodzi 🙂

      1. > Natomiast z felietonów Franciszka Kucharczaka możesz dowiedzieć się czegoś wręcz przeciwnego :)Tekst o tym, że ateizm to wiara w niewiarę to właśnie tekst Kucharczaka.> Mogę tylko poradzić: olej głupoty i weź przykład z Alby jeśli chodzi o wybór autorów. Ciekawe, że wy już głupot nie olewacie – z byle ukrzyżowaną żabą do sądu biegniecie.> Cytując zło – dalej je rozpowszechniasz, a o to tym wszystkim mącicielom – nienawistnikom chodzi :)Cytując zło uświadamiam może niektórych – cytując nie popieram tego tylko krytykuję.

        1. ” wiara w niewiarę” czyli co? Wierzę, że nie wierzę? Pewna nie jestem, że nie wierzę ?Czy faktycznie nie wierzę? Wydaje mi się, że kiedy ateista wchodzi w dyskurs z wierzącymi i zacięcie broni swojego stanowiska to niczego pewien nie jest. Bo jeżeli pewna jestem to po co? Po co wchodzić w gadki o czymś co wiem na pewno i w głowie mam to ulożone odpowiednio. Poza tym takie dyskusje mogą być owocne dla obu dyskutujących stron. Czasami można zrewidować sweoje stanowisko.

          1. Wiara jest czymś świadomym – albo się wierzy albo nie. Nie można wierzyć w niewiarę.> Wydaje mi się, że kiedy ateista wchodzi w dyskurs z wierzącymi i zacięcie broni swojego stanowiska to niczego pewien nie jest. Ponieważ?> Bo jeżeli pewna jestem to po co? Po co wchodzić w gadki o czymś co wiem na pewno i w głowie mam to ulożone odpowiednio. Analogicznie – po co katolik wchodzi w gadki z ateistami?Czyli katolik też nie jest pewny i również wierzy tylko w wiarę?Przypominam też, że to katolicy w Polsce zwykle zaczynają dyskusje o Bogu narzucając coś w jego imię. Gdyby nie to, ateiści w ogóle pewnie by na ten temat nie rozmawiali.

          2. Dowodw na istnienie jak i nie istnienie Boga nie ma, Skad więc pewność u ateistów, ze go nie ma? Katolicy wierzą zaś ateiści wiedza na pewno? hm…. dlaczegóż więc popularności ich wiedza nie zdobywa?

          3. > Dowodw na istnienie jak i nie istnienie Boga nie ma, Dowodów na istnienie nie ma – bo to wymysł ludzki. Dowodów na nieistnienie nie ma, bo nie ma takiej operacji logicznej.> Skad więc pewność u ateistów, ze go nie ma?Skąd u Ciebie pewność, ze nie ma Zeusa?> dlaczegóż więc popularności ich wiedza nie zdobywa?Dlategóż, że ani nie nabije to nikomu kieszeni ani nie usprawiedliwi nikomu zła jakie wykonuje. Co ma popularność idei do jej prawdziwości?

          4. wiesz co? pogadałsabym z tobą ale…. jest pewien problem. Ateiści to tacy sami nawiedzeni ludzie jak głęboko wierzący ( czyli mówiąc jeszcze jasniej: oboje jesteśmy szurnięci i nic z naszej gadki nie wyniknie) Ani twoje argumenty mnie nie przekonają, ani moje ciebie….. a tak swoją drogą niezły procesor masz wmontowany. Enter i jest….

          5. Nawiedzeni czym?Propagandą instytucji religijnych?Ideą walki w imię istoty wyższej?Przekonaniem o własnej lepszości wynikającej z przynależności do wspólnoty?

        2. > Tekst o tym, że ateizm to wiara w niewiarę to właśnie> tekst Kucharczaka.Przepraszam, co jest obraźliwego w postrzeganiu ateizmu jako „wiary w niewiarę”? Może takie sformułowania wynikają z faktu, że samo istnienie Boga nie daje się udowodnić, pozostaje tylko wiara. Ktoś nie potrafi zobaczyć, ale wierzy, że Bóg jest, ktoś inny też nie potrafi zobaczyć, ale uważa, że w takim razie Boga nie ma. Nikt nie ma dowodów, tylko swoje rozeznanie, rozumowanie, przeczucie lub wiarę. O co się obrażać?> Ciekawe, że wy już głupot nie olewacie – z byle> ukrzyżowaną żabą do sądu biegniecie.Z ukrzyżowaną żabą poszłabym do sądu, ale nie z powodu „obrazy uczuć religijnych”, tylko znęcania się nad zwierzętami. A jeśli ktoś narysuje sobie żabę na krzyżu, to mnie nie urazi. I wielu wierzących też nie ruszy do boju z powodu „żaby na krzyżu”. Mówiąc takie rzeczy uogólniasz tak samo, jak Twoi wrogowie, czyli fanatycy religijni.> Cytując zło uświadamiam może niektórych – cytując nie> popieram tego tylko krytykuję.Ale krytykujesz bez opamiętania, podpinając pod niektóre skrajne środowiska wszystkich wierzących (vide powyższy przykład „żaby”). I tym samym nie wypadasz wiarygodnie, ludzie zaczynają postrzegać Ciebie jak fanatyka-ateistę, co jest „wodą na młyn” redaktorów „Naszego Dziennika”. I kółko się zamyka. Rośnie tylko nienawiść.

          1. > Przepraszam, co jest obraźliwego w postrzeganiu ateizmu jako „wiary w niewiarę”? Jest to przekręcanie rzeczywistości, manipulacja – mająca na celu zdyskredytowanie postawy kontrdyskutanta, poprzez przyklejenie mu własnych kompromitujących cech (wiara jako coś co nie może być argumentem).> Może takie sformułowania wynikają z faktu, że samo istnienie Boga nie daje się udowodnić, pozostaje tylko wiara.Mowa nie o Bogu jako przedmiocie wiary ale wierze jako przedmiocie wiary. Nie rozumiesz nawet o czym piszesz.Bóg może być przedmiotem wiary, własna wiara nie – bo jest czymś istniejącym w samej świadomości. Można ten absurd by było ciągnąć z tej przyczyny w nieskończoność – „wiara w wiarę w wiarę w wiarę w niewiarę w wiarę w niewaiarę…”.> Z ukrzyżowaną żabą poszłabym do sądu, ale nie z powodu „obrazy uczuć religijnych”, tylko znęcania się nad zwierzętami. Ta żaba była sztuczna. Miał z resztą dość humanoidalny kształt.> I wielu wierzących też nie ruszy do boju z powodu „żaby na krzyżu”.Wielu jednak ruszyło.> Mówiąc takie rzeczy uogólniasz tak samo, jak Twoi wrogowie, czyli fanatycy religijni.Tak – pisałem u siebie dlaczego takie uogólnianie ma sens. > Ale krytykujesz bez opamiętania,Możesz wyjaśnić jak można krytykować bez opamiętania?> podpinając pod niektóre skrajne środowiska wszystkich wierzących (vide powyższy przykład „żaby”). Skrajnym środowiskiem jest tu wspólnota zwąca się Kościołem katolickim. Nie podpinam pod nią osób do niej nienależących.

          2. „Wiara w niewiarę”:> Jest to przekręcanie rzeczywistości, manipulacja – mająca> na celu zdyskredytowanie postawy kontrdyskutanta, poprzez> przyklejenie mu własnych kompromitujących cech (wiara jako> coś co nie może być argumentem).Jeśli wiara może być argumentem dla katolików, to chyba nie można używać jej do skompromitowania przeciwnika.> Mowa nie o Bogu jako przedmiocie wiary ale wierze jako> przedmiocie wiary. Nie rozumiesz nawet o czym piszesz.Przepraszam, ale chyba Ty nie rozumiesz co czytasz 🙁 Skoro nie ma dowodów na istnienie lub nieistnienie Boga – to możesz najwyżej wierzyć, że go nie ma. Stąd pewnie biorą się sformułowania o „wierze” ateistów. Zgadzam się, że akurat słowa „wiara w niewiarę” są co najmniej nietrafne, raczej „wiara w nieistnienie Boga”.> Bóg może być przedmiotem wiary, własna wiara nie. No oczywiście.Co do żaby – np. nikt moich znajomych nawet nie słyszał o tym „skandalu”, więc chyba robisz z igły widły.> > Ale krytykujesz bez opamiętania,> Możesz wyjaśnić jak można krytykować bez opamiętania?Przecież wyjaśniłam, co sam zresztą zacytowałeś (o „podpinaniu”). Kościół jest niejednorodnym tworem i jeśli np. krytykujesz kościelną strukturę instytucji oraz techniki manipulacji wiernymi (są takowe, są, i wielu wierzących też je widzi), to łaskawie racz zauważyć, że wśród katolików też podnoszą się głosy krytyki, a obok „Naszego Dziennika” istnieje np. „Tygodnik Powszechny”.

          3. > Jeśli wiara może być argumentem dla katolików, to chyba nie można używać jej do skompromitowania przeciwnika.Wiara jest argumentem dla katolików? Ciekawe…> Przepraszam, ale chyba Ty nie rozumiesz co czytasz 🙁 Skoro nie ma dowodów na istnienie lub nieistnienie Boga – to możesz najwyżej wierzyć, że go nie ma. O tym jest przedostatni wpis na moim blogu. To równie absurdalne co nazywać niegranie w piłkę sportem. Tutaj zaś mowa nie o tym, że „niewiara to wiara w nieistnienie” (tu przedmiotem (nie)wiary jest Bóg) ale o „wierze w niewiarę” (tutaj przedmiotem (nie)wiatry jest (nie)wiara). Dalej wiec nie rozumiesz o czym piszesz – albo manipulujesz.> No oczywiście.Więc skąd wątpliwości?> Przecież wyjaśniłam, co sam zresztą zacytowałeś (o „podpinaniu”). Kościół jest niejednorodnym tworemFormalnie jest tak jednorodny jak mało która instytucja – to, że nie potrafi utrzymać porządku, to już jego problem. Faktem stanowiącym jest jednak stan formalny. > to łaskawie racz zauważyć, że wśród katolików też podnoszą się głosy krytyki, a obok „Naszego Dziennika” istnieje np. „Tygodnik Powszechny”.To wewnętrzna sprawa Kościoła – jeżeli nic się w samym Kościele nie zmienia, ów krytykanci zaś ciągle w Kościele są, to nic na to nie poradzę.

          4. Attonie, jeśli chcesz z kimś walczyć to najpierw go poznaj. Walczysz z Kościołem katolickim, a nie wiesz nawet tego, że Kościół to nie sami duchowni, papież i Watykan – tylko wszyscy wierni (od hierarchów instytucji po „najmarniejszego” żebraka). Ci wierni są strukturą niejednolitą – a dowody masz choćby w bieżącej polskiej polityce. Co więcej kościelnej hierarchii się to nie bardzo podoba, ale nawet oni „problem” widzą – Ty jednak widzieć nie chcesz. I dobrze, jak nie chcesz to nie musisz, tylko się NIE DZIW, że inni nie przyznają Ci racji. Co do „wiary w niewiarę” – to nie są moje słowa, sam je zacytowałeś, jak piszesz – za Kucharczakiem, więc zupełnie nie mój problem, czy Kucharczak użył słów właściwych, czy uproszczenia i czy Tobie się jego słowa podobają czy nie. Ja twierdzę, że jeśli próbujesz przekonywać iż Boga nie ma – jest to tylko kwestia tego w co wierzysz (np. „nie ma Boga, nie ma duszy”). Podaj najpierw jakieś naukowe dowody na nieistnienie Boga – to przyznam Ci rację, że należy to do obszaru twojej WIEDZY, a nie WIARY.

          5. > Attonie, jeśli chcesz z kimś walczyć to najpierw go poznaj. Walczysz z Kościołem katolickim, a nie wiesz nawet tego, że Kościół to nie sami duchowni, papież i Watykan – tylko wszyscy wierni (od hierarchów instytucji po „najmarniejszego” żebraka).Od kiedy to państwo musi ze swoimi obywatelami normować stosunki umową międzynarodową?> Ci wierni są strukturą niejednolitą Są jednak zobowiązani do jednolitych, narzuconych poglądów, postaw, stylu życia, którego model będąc katolikami akceptują.> Co do „wiary w niewiarę” – to nie są moje słowa, sam je zacytowałeś, jak piszesz – za Kucharczakiem, więc zupełnie nie mój problem, czy Kucharczak użył słów właściwych, czy uproszczeniaTo żadne uproszczenie. To całkiem inny sens.> Podaj najpierw jakieś naukowe dowody na nieistnienie BogaWidać logika jest Ci obca. Gdyby tak nie było wiedziałabyś czego przeprowadza się dowód i na czym polega dowodzenie. Nie zastanowiło Cię nigdy dlaczego w sądzie np. panuje zasada domniemanej niewinności?Wpisz w wyszukiwarce „udowadnianie nieistnienia”.> – to przyznam Ci rację, że należy to do obszaru twojej WIEDZY, a nie WIARY.Nieistnienie widzę – leży ono w sferze empirycznej.

          6. Sam widzisz – kwestia Boga jest wyłącznie sprawą wiary. Stąd jego istnienie lub nieistnienie nie da się udowodnić (i nigdy nie sądziłam że jest inaczej – nie rozpoznajesz prowokacji). Tak samo śmieszy mnie, kiedy ktoś próbuje „udowadniać”, że Bóg jest – jak to robią niektórzy kreacjoniści. Twierdzisz, że jest to sprawa empiryczna – czyli doświadczalna. Ty nie doświadczyłeś istnienia Boga, no to twierdzisz, że nie istnieje. Inni mówią że doświadczyli Jego obecności i twierdzą, że istnieje. Tak samo mógłbyś powiedzieć, że nie istnieje ból przy porodzie, bo tego też nigdy nie doświadczyłeś i nie doświadczysz… To jest jednak tylko subiektywne, jednostkowe odczucie, a nie obiektywna prawda. W zasadzie nie wiem po co walczysz z wiarą, choć mogę zrozumieć Twoją rację w walce z taką formą Kościoła jaką widzimy (Kościół jako władza). I nie ma się co dziwić, że walczysz z takim „kościołem” jaki reprezentują niektórzy agresorzy, których przykłady dawałeś na blogu (tylko, że to już nie „kościół” a „praktykujący niewierzący”).Nie jest prawdą, że wszyscy katolicy prezentują identyczne postawy. Wybory prezydenckie na czasie, mieliśmy w pierwszej turze m.in. wybór między katolikiem dopuszczającym in vitro (Komorowski), katolikiem całkowicie zabraniającym in vitro (Jurek) i katolikiem który waha się powiedzieć co myśli w tej sprawie, żeby nie zrazić żadnych skrajności (Kaczyński). Przy czym zwolennicy każdego z nich krzyczą, że tylko oni są „prawdziwymi katolikami” – w zasadzie zgodny z oficjalnym nauczaniem Stolicy Apostolskiej był tylko Jurek – a jakie zdobył poparcie?. A np. w kwestii aborcji w przypadkach zagrożenia życia kobiety zdania są podzielone nawet między księżmi katolickimi. Wbrew wszelkim staraniom najwyższych władz kościelnych różnice istnieją i głos indywidualnego sumienia zawsze się przebija. A nie widząc tego jesteś po prostu mało wiarygodny.

          7. Barbaro. Podziwiam za cierpliwość. Jednak przypuszczam, że dla Ateisty jego prywatna wojna z katolicyzmem (tak, jak on go pojmuje) jest sensem życia – a ja nie zwykłam ludziom odbierać tego sensu. Wydaje mi się też, że w takiej walce nie chodzi wcale o to, by „wroga” poznać (bo można by go jeszcze zacząć SZANOWAĆ – a dla niego ta zbrodnicza religia, jaką jest katolicyzm, nie jest chyba godna szacunku w żadnym szczególe….) lecz aby go maksymalnie zohydzić – sobie i innym. A teraz On napisze, że zieję nienawiścią i/albo że mam „urojenia” na jego temat – to ostatnio jego ulubiona odpowiedź na wszystko. Niewykluczone zresztą że ma rację – kimże ja jestem twierdzić, że WIEM na pewno, co myśli inny człowiek?:) Ale powiem Ci w sekrecie – wydaje mi się, że on się tą „nienawiścią” żywi, potrzebuje jej, by potwierdzać swoje założenie: „A ja Wam udowodnię, że mnie nienawidzicie!” Kiedyś się CHWALIŁ tym, że zdołał doprowadzić swego dyskutanta do „szczerego” wyznania, że nienawidzi ateistów. Zdaje się, że głównie o to mu chodzi. Choć mogę się mylić. Ze mnie takiego stwierdzenia nie wydobędzie nigdy. Ja nikogo nie nienawidzę – oprócz samej siebie (czasami).

          8. > Barbaro. Podziwiam za cierpliwość. Jednak przypuszczam, że dla Ateisty jego prywatna wojna z katolicyzmem (tak, jak on go pojmuje) jest sensem życia Zbyt sobie pochlebiasz.> On napisze, że zieję nienawiścią i/albo że mam „urojenia” na jego temat – to ostatnio jego ulubiona odpowiedź na wszystko. Nie na wszystko tylko na wasze teorie – takie jak np. snułaś Ty z Leszkiem o mojej komunistycznej, ubeckiej przeszłości.> „A ja Wam udowodnię, że mnie nienawidzicie!”Jak na razie to wy to udowadniacie, ja tylko te dowody zbieram.> Kiedyś się CHWALIŁ tym, że zdołał doprowadzić swego dyskutanta do „szczerego” wyznania, że nienawidzi ateistów. Nie „chwalił” a promował przykład obłudy „tolerancyjnych” katolików.> Ja nikogo nie nienawidzę – oprócz samej siebie (czasami). Tak samo mówił ów przykład – który potem popisał się całkiem innym zachowaniem. Tak samo pisze wspomniany Leszek – który ciągle obrzuca mnie oszczerstwami, pomówieniami i inwektywami. Tak robi i dziesiątki innych katolików. Ile wiec warte wasze słowa?

          9. Czy możesz mi podać choćby jeden przykład MOJEJ do Ciebie nienawiści? Nie papieża, nie Leszka, nie dziesiątków innych katolików? Bardzo to wygodne – jeśli nawet nie da się wprost udowodnić czegoś człowiekowi „pod nazwą” Alba można jej przypisać winy i poglądy miliarda innych katolików Jakże mogłabym się przed tym obronić? Dobrze. Więc niech i tak będzie – jeśli to nada Twojej wizji świata większej spójności. Mógł Jezus być być poczytywany za obłąkanego kłamcę – mogę i ja. W każdym razie znajduję się w dobrym towarzystwie…

          10. > Czy możesz mi podać choćby jeden przykład MOJEJ do Ciebie nienawiści?Choćby ciągłe przyklejanie mi nienawiści – obojętnie o czym bym pisał. Pisałem o tym w moim wpisie o manipulacjach w dyskusjach. To to samo co napisanie komuś bez żadnego uzasadnienia „jesteś kłamcą”, „jesteś złodziejem”.> Nie papieża, nie Leszka, nie dziesiątków innych katolików?Będąc we wspólnocie popierasz jej działanie – jesteś więc obarczona pewną odpowiedzialnością.> Alba można jej przypisać winy i poglądy miliarda innych katolików Jakże mogłabym się przed tym obronić?Sami wasi biskupi tak robią – mówią, że należy wprowadzić jakieś katolickie rozwiązanie ustawodawcze (np. zakaz in vitro), bo 90% Polaków to katolicy, więc 90% Polaków tego chce…

          11. Odpowiedziałeś dokładnie tak, jak myślałam. 🙂 Serdecznie dziękuję!

          12. Jeśli Attonn chce sobie walczyć z Kościołem – niech wojuje na zdrowie. Staram się tylko delikatnie zasugerować, że pole bitwy leży gdzie indziej, nawet radziłam mu założenie np. „Waszego Dziennika” w odpowiedzi na „Nasz…”. Mogliby wtedy zagorzali czytelnicy tłuc się wzajemnie po łepetynach swoimi gazetkami, zostawiając w spokoju mniej wojowniczą część społeczeństwa ;);)

          13. On uważa, zdaje się, że każdy człowiek ma „święty obowiązek” opowiedzenia się po którejś ze stron w tej „szlachetnej walce.” 🙂 Ty również, Barbaro. 🙂

          14. No to ma problem, bo ja jestem jak wiedźmin Geralt – odmieniec próbujący zachować neutralność ;););)

          15. Ja również, tak więc jest nas więcej. Ja zresztą nie odczuwam potrzeby, aby z nim „walczyć” – nie czuję się w żadnej mierze zagrożona przez jego poglądy…

          16. > Stąd jego istnienie lub nieistnienie nie da się udowodnić Nie – pod względem logiki można i należałoby udowodnić jego istnienie. Pod względem materialnym – nie jest to możliwe, tak samo jak nie jest możliwe udowodnienie istnienia każdego innego ludzkiego wymysłu.> Twierdzisz, że jest to sprawa empiryczna – czyli doświadczalna. Ty nie doświadczyłeś istnienia Boga, no to twierdzisz, że nie istnieje.Tak – mam przynajmniej empiryczną obserwację. Możesz uważać, ze się myle, ale póki nie udowodnisz, że tak jest, to Ty tylko wierzysz – nie ja.> Inni mówią że doświadczyli Jego obecności i twierdzą, że istnieje. 1. Jak można doświadczyć obecności czegoś, czego istnienia żadne przyrządy pomiarowe nawet nie wykryły?2. Jeżeli Bóg jest wszędzie, to jak rozróżnić jego obecność od nieobecności?3. Jakie są dowody, ze to odczuwanie rzeczywistego Boga a nie tylko złudzenie?4. Czy Ci, którzy odczuwają obecność leśnych duchów albo kosmitów w pokoju są brani przez Ciebie tak samo poważnie?> Tak samo mógłbyś powiedzieć, że nie istnieje ból przy porodzie, bo tego też nigdy nie doświadczyłeś i nie doświadczyszManipulujesz. Ja nie twierdzę, że Ci ludzie czegoś nie odczuwali – ja twierdze, że to na pewno nie Bóg.> tylko, że to już nie „kościół” a „praktykujący niewierzący”).Praktykują co im Kościół dał do praktykowania.> Nie jest prawdą, że wszyscy katolicy prezentują identyczne postawy. Wiem, ale prawdą jest, ze mam zasadność tak ich traktować ze względów formalnych – ich deklaracji.> A np. w kwestii aborcji w przypadkach zagrożenia życia kobiety zdania są podzielone nawet między księżmi katolickimi. Mogą być podzielone – obowiązek głoszenia mają tylko jednej opcji.

          17. > Nie – pod względem logiki można i należałoby udowodnić> jego istnienie. Nie zgadzam się, gdyby istnienie Boga było do udowodnienia, nie byłoby wiary. Wiara nie jest wiedzą, a logiczne dowody dotyczą dziedzin WIEDZY.> Tak – mam przynajmniej empiryczną obserwację. Możesz> uważać, ze się myle, ale póki nie udowodnisz, że tak jest,> to Ty tylko wierzysz – nie ja.Owszem, ja nie próbuję wmawiać nikomu, że wiem. Owszem – tylko wierzę, może się mylę, ale tego też nie możesz ze zrozumiałych ww przyczyn udowodnić.> 1. Jak można doświadczyć obecności czegoś, czego istnienia> żadne przyrządy pomiarowe nawet nie wykryły?1. Nie tylko istnienie Boga wymyka się urządzeniom pomiarowym. A skąd np. zwierzęta wiedzą o trzęsieniu ziemi dużo wcześniej niż sejsmografy? Przecież nie dysponujemy technicznymi możliwościami zmierzenia wszystkiego – np. wraz z rozwojem techniki odkrywamy coraz mniejsze cząstki materii, a kiedyś atom był „niepodzielny”. Są ludzie, którzy twierdzą, że to co odczuli to była bliskość Boga. I nikt z nas nie jest w stanie udowodnić, czy to jest prawda czy nie – powracamy z powrotem do rozdzielności wiedzy od wiary.> 2. Jeżeli Bóg jest wszędzie, to jak rozróżnić jego> obecność od nieobecności?2. Skoro Bóg jest wszędzie to dlaczego Ty nie odczuwasz tej obecności? Nie wierzysz. A jak ktoś odczuł obecność Boga – może po prostu prawdziwie uwierzył… w Boga, a nie kościelne rytuały.> 3. Jakie są dowody, ze to odczuwanie rzeczywistego Boga a> nie tylko złudzenie?3. Nie ma żadnych dowodów. Po raz enty – wiara nie jest wiedzą i odwrotnie.> 4. Czy Ci, którzy odczuwają obecność leśnych duchów albo> kosmitów w pokoju są brani przez Ciebie tak samo poważnie?4. Pogańskie ludy odczuwają obecność „leśnych duchów”. Owszem – są dla mnie równie poważni jak i przedstawiciele wielkich religii. Może Cię to zdziwi, ale nie przykładam dużego znaczenia do imion bytów duchowych. Zresztą w KK też masz „kupę leśnych duchów” od aniołów i diabłów po dusze zmarłych. A kosmici jak na razie też należą do sfery wiary, bo nie mamy dowodów na ich istnienie, jedynie możemy przypuszczać z pewnym PRAWDOPODOBIEŃSTWEM, że nie jesteśmy w kosmosie jedynym przypadkiem świadomości.> Praktykują co im Kościół dał do praktykowania.> Mogą być podzielone [zdania]- obowiązek głoszenia mają tylko> jednej opcji.Tu masz rację. Niektórzy tylko praktykują to, co odgórnie narzucone, z tym, że gesty na pokaz nie są wiarą i mają niewiele (albo nic) wspólnego z Bogiem. Obowiązek jest – ale i buntu sporo, szczególnie wśród świeckich członków Kościoła. Nadal nie zgadzam się z wrzucaniem wszystkich katolików do jednego wora „złej instytucji”. Z Twoich uogólnień można by zrobić analogię: wszyscy Polacy żyjący w czasach PRL-u byli komunistami. Obowiązek przecież mieli (wypełniać polecenia władzy), a że ktoś tam się buntował i trafiał do więzienia to nic – WSZYSCY POLACY w latach 45-89 TO KOMUNIŚCI 🙁 A Ty się potem dziwisz, że są tacy, co sugerują, że jesteś UB-kiem.

          18. Ja w kwestii formalnej: co to znaczy: „mam zasadność”?:) Lepiej byłoby powiedzieć – „mam PRAWO ich tak traktować…” lub „ZASADNE jest ich tak traktować…” 🙂

  5. W dzisiejszym świecie osoby dumne i bardzo asertywne bywają stawiane za wzór. Natomiast ludzi skromnych i pokornych postrzega się jako słabych, tchórzliwych lub służalczych. Czy jednak prawdziwa pokora naprawdę świadczy o słabości? I czy duma rzeczywiście jest przejawem siły?Ale istnieje też bardzo negatywna forma dumy — pycha.Prawdziwe oblicze dumy i pokoryWedług pewnej definicji pycha to wygórowane mniemanie o sobie. Ten rodzaj dumy budzi niestosowne poczucie wyższości ze względu na urodę, rasę, pozycję, zdolności czy bogactwo . Tacy oceniają siebie zbyt wysoko, choć nie mają po temu żadnych podstaw.Pokorni natomiast starają się patrzeć na siebie uczciwie i obiektywnie, uznając własną niedoskonałość oraz fakt, że w stosunku do Boga zajmują bardzo niską pozycję . Co więcej, potrafią dostrzec, że inni przewyższają ich pod jakimś względem, i nawet się z tego cieszyć . Nie zżera ich więc zazdrość ani zawiść . Nasuwa to wniosek, że prawdziwa pokora sprzyja utrzymywaniu dobrych stosunków z drugimi oraz przyczynia się do stabilności emocjonalnej i poczucia bezpieczeństwa.Człowiek pokornego usposobienia, który nie robi wielkiej kwestii z tego, że jeszcze nie powierzono mu specjalnych zadań, wydatnie przyczynia się do utrzymania pokoju wśród wszystkich ludzi. Nawet gdyby kogoś błędnie oceniono, nie zawsze mądre jest wykazywanie omyłki, zazwyczaj połączone z wywyższaniem swej osoby. Chociażby ktoś zdołał dowieść swej racji, może przy tym zaszkodzić drugim. Mógłby też poderwać autorytet zamianowanych osób. Z pewnością bardzo utrudniłoby mu to współpracę z tymi, których poniżył w oczach otoczenia.Jeżeli więc ktoś uważa, że go źle osądzono, niech zada sobie pytania: Czy ta pomyłka była dostatecznie poważna, żeby ją wyjaśniać bez względu na ewentualne ujemne skutki? Czy raczej nie będzie lepiej poczekać na sprostowanie? Czy robienie z tego kwestii nie wywoła niepotrzebnych kłopotów, które zakłócą pokój w narodzie?Pokorny człowiek zdaje sobie sprawę, że sam również popełnia błędy, toteż gotów jest przyjmować rady i zastosować się do nich. Jeżeli go niewłaściwie potraktowano, może odnieść pożytek z tego doświadczenia, starając się usilnie, by nie popełniać podobnych omyłek w postępowaniu z innymi.

    1. Słusznie prawisz Ali-Babo. Od siebie mogę tylko dodać, że człowiek skromny i obiektywny powinien być jednak też asertywny i umieć dostrzec niedobry autorytet oraz powiedzieć mu NIE (bo np. Hitler też był „człowiekiem mianowanym” i autorytetem – a lepiej byłoby gdyby znalazło się więcej ludzi, którzy by w porę ten autorytet podważyli).

    2. Między niejakim Attonem a o.Rydzykiem, ks.Bajdą ( dobre nazwisko i adekwatne do tego, co ów „uczony” mąż wypisuje w Naszym Dzienniku) i innymi im podobnymi mędrcami, różnica jest w zasadzie tylko pozorna. Dla każdego z nich prawdą jest to, co oni sami za prawdę uważają. Reszta to zwykłe bajdy.

      1. Marku, coś jest w tym, co piszesz – przecież nie od dziś wiadomo, że różne skrajności często są sobie bardzo bliskie – zob. np. „socjalistyczną” retorykę RM – po wielekroć możesz tam usłyszeć, że właściwie za „komuny” było nieźle – byle tylko zastąpić „przewodnią rolę partii” rolą Kościoła. Podobnie dygnitarze nazistowscy i komunistyczni całkiem dobrze się ze sobą dogadywali aż do wybuchu wojny w 1941 roku. Różnił ich właściwie tylko kolor sztandarów… I to także prawda, że kiedy zbyt długo z czymś (lub z kimś) „walczysz” – prędzej czy później sam stajesz się do tego podobny… Miałam kiedyś znajomego, który wszystkie swe siły poświęcił „walce” z nauką Świadków Jehowy – i nie do wiary, jaki zrobił się z niego fanatyk… Tak więc ja staram się w miarę możności nie walczyć z nikim. Zresztą jeden z moich spowiedników dobrze mnie nauczył, że chrześcijanin w ogóle nie powinien „walczyć z” ale raczej „walczyć o”.

        1. Może Cię to zdziwi, Attonie, ale Twoja cenna osoba, oraz jakże godny podziwu ateizm nie znajdują się w centrum mego zainteresowania…

  6. Gwoli uczciwości, muszę także dodać, że w cytowanym zbiorku jest także pewna liczba tekstów, z którymi się nie zgadzam (np. dotyczących religii w szkole lub – co zrozumiałe- oceny księży odchodzących z kapłaństwa:)) – ale i te warto było przeczytać, żeby zrozumieć inny punkt widzenia. Zresztą zgadzanie się ze mną – o ile mi wiadomo – nie jest wymaganiem dogmatycznym. 🙂

  7. Witaj, Albo. no i zobacz, popełniłas kilka linijek tekstu i dorzuciłas parę cytatów, a tu natychmiast cisnienie skoczyło. pozdrawiam

  8. No wlasnie- definicja … na tym sie to wszystko opiera. Od kiedy plod staje sie czlowiekiem? Hm…. znane sa biblijne fragmenty dopuszczajace do aborcji plodow. Tak ze … bardzo to trudny temat i raczej terminu zarezerwowanego do okreslonej sytuacji, kojarzacego sie bardzo zle nie powinien ,kaplan piszacy ow artykul, uzywac… skoro o milosc w tym wszystkim chodzi., o kochanie blizniego sweego nawet kiedy ow blizni nie postepuje tak, jakbysmy sobie tego zyczyli. Bo i nas bola pewne okreslenia uzywane wobec nas. Wcale nieprzyjemne: mafia, ciemnogrod …. Dobrze, nie chce dalej bo uchwycilam sie pioerwszej czesci posta. W ukazanych przez Ciebie fragmentach widac przemyslenia myslacego logicznie czlowieka.

    1. Maran, wybacz, znam dobrze Pismo święte i nie wiem, o jakie fragmenty „dopuszczające aborcje płodów” Ci chodzi? Czy może o ten: „Ty utkałeś mnie w łonie mej matki. Dziękuję Ci, że mnie stworzyłeś tak cudownie, godne podziwu są Twoje dzieła. I dobrze znasz moją duszę, nie tajna Ci moja istota, kiedy w ukryciu powstawałem, utkany w głębi ziemi. Oczy Twoje widziały me czyny i wszystkie są spisane w Twej księdze; dni określone zostały, chociaż żaden z nich [jeszcze] nie nastał.” (Ps 139, 13 nn)?:) Proszę, oświeć mnie, ciemną antyaborcjonistkę – bo takich fragmentów, o jakich mówisz, ja nie znam. Według mojej (skromnej) wiedzy NIGDZIE w Biblii nie mówi się o aborcji, już nie mówiąc o przyzwalaniu na nią. Choć rozumiem, że „Kościół przyjazny kobietom” powinien głosić, że przerwanie ciąży (w porę) jest najpiękniejszym wyrazem miłości do dziecka… (Bo przecież nikomu nie chodzi o jego „zabicie” – a fe, co za brzydkie słowo!)

      1. A fe , a ble a tak dalej…. 🙂 Chodzi mi o to, że z jednej strony rozumiemy kapłana, ktory porównuje aborcje do najstraszniejszego momentu ludobójstwa w naszej współczesnej historii, a sama Biblia tak rygorystycznie do sprawy nie podchodziła. Księga Wyjścia 21;22-23. Ogolnie , czytając ze zrozumieniem, chodzi o to, ze zycie matki stoi ponad życie płodu. „22 Gdyby mężczyźni bijąc się uderzyli kobietę brzemienną powodując poronienie, ale bez jakiejkolwiek szkody, to [winny] zostanie ukarany grzywną, jaką nałoży mąż tej kobiety, i wypłaci ją za pośrednictwem sędziów polubownych. 23 Jeżeli zaś ona poniesie jakąś szkodę, wówczas on odda życie za życie”Porównania typu:” poronienie ale bez jakiejkolwiek szkody”. Co tą szkodą było? Wychodzi na to, ze nie utrata płodu, bo za to tylko grzywna. Natomiast zrobienie czegoś matce to juz oko za oko, ząb za ząb….Taaaa ludzie wtedy prymitywni byli i odpowiedniej wiedzy nie posiadali itd- mozna tłumaczyc , ale i obecnie debaty trwaja od kiedy płód to człowiek? No z tego fragmentu można wnioskowac, ze obecna debata nie jest absolutnie nie na miejscu. Jezeli opieramy się na słowie Bożym to się opierajmy , a nie przerabiajmy go potem. Jezeli uznajemy coś za autorytet, z tym sie nie dyskutuje to…. robmy tak, jak gadamy.Z tego co wierm Alicja T. miała poważne problemy ze zdrowiem. traciła wzrok i ma juz jedno dziecko, które potrzebuje ja tu i teraz. Dla wyjasnienia- nigdy nie dokonałam aborcji i znalazłabym się w głębokiej rozpaczy gdyby kiedykolwiek przyszło mi stanąc przed takowym dylematem. Trzy razy poronilam ( nie z własnych, zamierzonych działań, poczynań…) zanim urodziłam dziecko…. tak więc na słowa zważac trzeba. A im wyżej człowiek stoi i kogos reprezentuje to tym bardziej.

        1. Co do Alicji T. uważałam, że miała prawo zabić swoje dziecko, aby ratować wzrok – zrozumiałabym, gdyby przyznała: „Tak, chciałam to zrobić, bo bałam się ślepoty.” Ze strachu ludzie robią różne rzeczy. Ale tego, że teraz mówi: „Wcale nie chciałam zabić dziecka!” już nie pojmuję. (A o to właśnie procesowała się z „Gościem” – że „miał czelność” napisać, że domaga się odszkodowania za to, że nie pozwolono jej zabić własnego dziecka) Gdyby usunęła „płód” – nie byłoby dziś Julki. Prawda? No, to, co chciała zrobić? Aaaa, rozumiem – pogłaskać szczypcami po główce. Wszystko to, oczywiście, z tej wielkiej miłości…

          1. Nie wiem czego ona chciała. O ile pamiętam z przekazów TV to szło o słowa, o zrównanie jej z tymi, którzy dokonali Holocaustu. Jezeli juz tak ostro jedziemy to musimy wziąć pod uwage fakt, że inni (ci co walczą o prawa zwierząt) też moga przyrównac tych co miącho wpierniczaja do drapiezników, agresorów, bezdusznych istot.Tego jednak w naszej dyskusji nie rozwiążemy.

          2. O, i tutaj się zgadzam – mają prawo tak powiedzieć. I ja im tego prawa nie odmawiam. Natomiast „niedopuszczalne” jest przyrównanie zabijania płodów do zabijania Żydów (choć i to i to dla zabójców byli „nie ludzie”) – bo to razi czyjeś delikatne uczucia. To niesprawiedliwe.

          3. Ja myslę, ze kiedy coś nas spotyka to wszelkie piękne życiowe teorie, ze tak nie mozna, ze tak być nie może biora w łeb. Zostawmy ten Holocaust. Dajmy mu juz spokój. Po prostu sprawa „kobieta w ciąży” to czesto problem kobiety. a poniewaz trudne to jest- to gada się pod wpływem emocji różne rzeczy i szuka usprawiedliwienia dla swoich decyzji. Kościól , skoro walczy o nienarodzone dzieci, powinien jako pierwszy dac dobry przykład. Wybudowac miniej kościołów i w to miejscer kilku kobietom pomóc ( finansowo) podczas ciąży i przy wychowywaniu dzieci. Bo mowienie ze nie możnausuwać płodu i stanie z załozonymi rekoma to tylko bicie piany. A kobieta buja się w trudnych warunkach masterialnych, zdrowotnych często sama. Nierzadko bywa, ze na swojego faceta liczyć nie moze.

          4. Masz rację, Maran – same słowa to o wiele za mało. Dlatego podobnie jak Ty znacznie bardziej cenię tych „obrońców życia” którzy więcej robią, niż mówią. I przepraszam, że byłam dla Ciebie taka okropna. Myślę, że w gruncie rzeczy więcej nas łączy, niż dzieli.

      2. Może wyraziłam się niejasno. Użyłam nie takiego okreslenia.Widzę, że tak. Nie przyzwala, ale nie jest rygorystycznie nastawiona. W pierwszych wiekach chrześcijaństwa, tak samo jak i obecnie, problem byl roztrząsany na wiele sposobów. Byli tacy co już od samego poczęcia uznawali ciało i duszę za jedno, a byli i tacy, co to rozdzielali. Uwazali, że dusza zamieszkuje ciało nieco później.

        1. Kwestia aborcji NIE JEST kwestią wiary w „duszę” – choć aborcjoniści chętnie sprowadzają całą sprawę do „protestu nawiedzonych dewotów.” Zakazywał jej także Hipokrates, a on z pewnością nie był chrześcijaninem. 🙂 Sprawa sprowadza się raczej do tego, czy uważamy, że „to coś” co zabijamy, to istota ludzka, czy zwykła „kurzajka.” (Czy wiesz, że znieczula się nawet motylki, żeby biedne nie cierpiały przed nabiciem na szpilkę – ale płodów przed aborcją się nie znieczula? Bo jeszcze ktoś mógłby sobie pomyśleć, że toto to coś więcej niż robal…Taki płód to fajna zabawka – można mu urwać głowę i nawet nie piśnie…:() A jeśli to drugie, to MOŻNA sobie dowolnie ustawić granice – i powiedzieć np. „noworodek nie jest człowiekiem.” Tak zrobił np. Singer, który twierdzi, że małe dzieci nie są „jeszcze” ludźmi, tylko PRZYPOMINAJĄ ludzi – a zatem należy decyzję, co „z tym” zrobić pozostawić wyłącznie rodzicom. Nie zgadzam się z nim – ale szanuję go, bo jest przynajmniej konsekwentny. I muszę Cię zmartwić: w Kościele aborcję uważano za wielkie zło już w pierwszych wiekach – a „poganie” pisali, że chrześcijanki wyróżniają się i tym, że „tego” nie robią. I to w czasach, gdy rzymskie kanały zapychały się ciałami poronionych płodów. Przykro mi, ale w tej sprawie trudno o kompromis: albo się wierzy, że to Bóg daje życie – albo że to ludzie decydują KTO jest człowiekiem. I wtedy wszyscy możemy być zagrożeni.

          1. Niestety w naszym kraju (i nie tylko) kwestia aborcji nie jest kwestią wiary, a tylko kwestią polityczną, służącą walce z przeciwnikiem politycznym i tumanienia wyborców 🙁 Jakim to dziwnym sposobem „obrońcy życia” (chodzi mi o tych fanatycznych) tak bardzo chcą pokazać, że płód jest człowiekiem, a zapominają że takim samym człowiekiem jest jego matka???? Co usprawiedliwia takie kategoryczne opinie (jak np. p. Terlikowskiego), że „W ŻADNYM WYPADKU” zagrożenie życia matki nie usprawiedliwia aborcji? Dlaczego człowiek ma być człowiekiem tylko „od poczęcia” do… urodzenia? Wiem, że Ty tak nie myślisz i zasadniczo zgadzam się z Tobą i tym, co napisałaś w poście o aborcji. Jednak trzeba głośno powiedzieć o tym, że „obrońcy życia” mają bardzo różne twarze 🙁

          2. Masz rację, Barbaro – mają bardzo różne twarze. Nigdy np. nie mogłam pojąć, jak można być „za” aborcją a „przeciw” karze śmierci (no, jasne: to kilkucentymetrowe „coś” – lewicowa nauka nie wie, co to jest, ani w jaki sposób nagle „robi się” z tego człowiek:) – w macicy kobiety jest ZAWSZE większym zagrożeniem dla wolności człowieka, niż seryjny zabójca…) – albo odwrotnie. (Jak to ma w zwyczaju nasza „bogobojna” prawica). Tak samo mierżą mnie ci wszyscy „ekologowie” którzy rozpływają się nad losem jakiegoś motylka – a jednocześnie gardłują za nieograniczonym „prawem kobiety”. No, pewnie – coś, co macha skrzydełkami to nieporównanie więcej, niż jakiś tam durny „płód.” (Chyba, że to płód kotnej łani…). Dla mnie życie to życie – i dlatego kobieta nie jest wcale mniej warta, niż jej nienarodzone dziecko, a życie mordercy nie jest więcej warte, niż dziecka z Downem, które z kolei nie waży mniej, niż życie geniusza… Nikomu nie odmawiam prawa do życia, ponieważ nie chciałabym, aby i mnie kiedyś ktoś je odebrał (cóż prostszego, niż zadekretować: „Ludzie z uszkodzeniami mózgu nie są „w pełni” ludźmi – w imię czego pozwalamy tym stworzeniom wegetować między nami?”:)). A ponieważ jesteśmy zdani na zmieniające się definicje człowieczeństwa (w Hiszpanii są projekty, by przyznać – na razie tylko „niektóre” – prawa człowieka małpom człekokształtnym) każdemu z nas grozi, że się na którąś nie załapie… A w ogóle, to zbrodniarze hitlerowscy też mogliby się tłumaczyć tak, jak pani Alicja przed swoją córką. (Powiedziała jej: „Kiedy chciałam to zrobić, nie byłaś dla mnie jeszcze moją córeczką.” ) Także Żydzi „nie byli ludźmi” z punktu widzenia swoich oprawców. Czy to jednak zmienia stan faktyczny? Szczerze wątpię. Równie dobrze moglibyśmy uchwalić: „Wszyscy ludzie, ważący ponad 150 kg nie są istotami ludzkimi w rozumieniu prawa.” Czy skutkiem tego rzeczywiście przestaliby być ludźmi?:) Dlatego ja będę uważać płód (ludzki) za człowieka tak długo, dopóki nauka nie udowodni mi bezspornie, że to coś innego… Aha, i od wczoraj chodzi mi po głowie jeszcze taki cytat (to Maran zaczęła z tą Biblią…:)): „Upomnę się o waszą krew przez wzgląd na wasze życie – upomnę się o nią u każdego zwierzęcia. Upomnę się też u człowieka o życie człowieka i u każdego – o życie brata.” (Rdz 9,5). Nawiasem mówiąc, Biblia zdaje się sugerować, że także to, że zabijamy zwierzęta, aby je zjadać, jest pewnego rodzaju następstwem grzechu pierworodnego – bo również ich życie należy przede wszystkim do Stwórcy (por.Mt 10, 29-30).

          3. No i tu sie zgodzę w całej rozciągłości:) Kościół walcząc o prawo nienarodzonych do zycia powinien też wystapić z akcją dotyczącą nie zabijania i nie spożywania zwierząt, oraz nie ekspetymentowania na zwierzętach i wówczas było by cacy, według mnie-ma sie rozumieć. Natomiast mówienie „Holocaust” i używanie tak ostrych porównań może wzbudzić awersje tych walczących o prawa zwierząt. No bo katolicy ględzą o życiu poczętym a sami mieso zjadają ( skoro to dla nich nie jest to kwestią duszy, a ogólnie zycia).

          4. Masz rację że skrajna lewica jest tak samo fanatyczna jak i skrajna prawica. Tylko coś nie podejrzewam akurat ekologów o żywotne zajmowanie się tematem aborcji – to coś w podobnym guście, jakby napisać, że związek zawodowy górników strajkuje na torach kolejowych, aby wywalczyć podwyżki dla… nauczycieli. A Biblia widać obfituje w paradoksy, skoro w jednym fragmencie można przeczytać, że Bóg upomni się o krew zwierząt, a gdzie indziej mamy opis odnowienia przymierza między rozpołowionymi zwierzętami :(Cóż, dla mnie zawsze było czymś oczywistym, że skoro „na początku było Słowo… i Bogiem było Słowo”, to my wszyscy, ludzie, zwierzęta, rośliny, morza, góry, planety i gwiazdy – powstaliśmy jako „dzieci Boga” i żadnego nie powinno się „zabijać” bez konieczności. Ciekawostka z Apokalipsy „I wymarła w morzach trzecia część zwierząt, Te które mają duszę.” Przepraszam, cytuję z pamięci, więc nie podam wersetu.

          5. Wiesz, Barbaro, kiedyś w „Przeglądzie” przeczytałam uczony artykuł jednego takiego ekologa (legitymował on się nawet jakimś tytułem) – który rozpływał się nad losem całego ekosystemu, natomiast nie miał absolutnie nic przeciwko aborcji („bo na dobrą sprawę nie wiadomo nawet, czy to jest istota żywa.” Tak, jasne, mniej niż pantofelek…). Do dziś nie mogę wyjść z podziwu nad taką intelektualną ekwilibrystyką – i może dlatego stale mam taką zbitkę w pamięci. Zresztą prawie wszędzie w Europie rozmaite „Partie Zielonych” popierały liberalne przepisy aborcyjne. Tak więc: zabić motylka, to czyn niegodny cywilizowanego człowieka – natomiast zabić płód jest właśnie tego człowieka symbolem? No, dobrze.

          6. To jest kuriozalne, aby zastanawiać się czy płód jest żywy. Ja wiem, że istnieją dywagacje na temat tego, od kiedy uznaje się płód za człowieka – i wiele lewicowych środowisk uważa, że za taki moment należy przyjąć wykształcenie mózgu embriona. Tłumaczą to analogią do stwierdzania śmierci w momencie śmierci mózgu. Nie wiem czy mają rację, ale są to rozważania medycznie zasadne i nie na bazie wojenki ideologicznej. Osobiście uważam, że taka wojenka nigdy nie przyniesie rozwiązania. Ludzie są istotami buntowniczymi, przekornymi i żadne restrykcje prawne nie spowodują wyeliminowania aborcji. Potrzebna jest raczej zmiana myślenia i nastawienia do życia ogólnie. Zawsze będę twierdzić, że ktoś, kto ratuje np. małe kotki nie zabije także własnego dziecka – z tym, że mam na myśli ratowanie fizyczne, faktyczne – opiekę, karmienie i sprzątanie po zwierzaczkach, a nie wielkie słowa w mediach.Natomiast są także ludzie, którzy nazywają się ekologami, lub feministkami, lub obrońcami życia po to tylko, żeby zaistnieć, walczyć i odnosić własne korzyści. Prawdziwi ekolodzy (np. ci od Doliny Rozpudy) nie mają czasu aby toczyć spór jeszcze w temacie aborcji. Natomiast owszem, popierają lewicę, gdyż jest bardziej otwarta na ich postulaty. Dlaczego prawica gardzi ekologią (i życiem organizmów innych niż „prawicowcy”) – tego nie jestem w stanie zrozumieć.

          7. Nawet, jeżeli przyjąć za kryterium człowieczeństwa „działanie mózgu” (i tu od razu rodzi się pytanie, którą część mózgu mamy na myśli – bo np. kora mózgowa zaczyna w pełni funkcjonować dopiero po urodzeniu, przy czym mózg „embriona” 7-8- miesięcznego jest fizjologicznie BARDZIEJ rozwinięty niż u noworodka – przed porodem niektóre jego części i połączenia nerwowe samoistnie obumierają – inaczej mielibyśmy zbyt dużą czaszkę, aby się urodzić) – to jednak można wykonać EEG „płodowi” znacznie młodszemu niż 24-tygodniowy, który nie jest „człowiekiem” w myśl prawa brytyjskiego. :)) To dowodzi, że aborcjoniści posługują się argumentami „naukowymi” tylko w takiej mierze, w jakiej wspierają one ich postulaty.

          8. Coś Wam podrzucę. Jakby to ująć. Są to materiały „kontrowersyjne” dla pewnego rodzaju wyznawanego światopogladu, ale warto (myślę) się z nimi zapoznać. Chodzi o ludzki umysł. Mózg prawdopodobnie wypełnia całkiem inne funkcje niż te które zywkliśmy mu przypisywać. Umysł to sprawa naszego pola energetycznego… ale moze lepiej obejrzyjcie. Gośc powoluje się na świat nauki. Problem w tym, że ostatnio i naukowcy staja się mało wiarygodni a biora sie za rozpowszechnianie „prawd” które odpowiadaja pewnym grupom ludzi. Nauka to może być kolejna religia. Nie wszyscy oni (naukowcy) są rzetelni i nie wszyscy dążą do poznania prawdy, ale…….wszystko zależy od tego komu zaufamy, kogo dopóści sie do głosu itd…http://www.youtube.com/watch?v=QfhOfGX-_wYDruga rzecz to od kiedy dusza zamieszkuje ciało no i jest pewna kobieta w sieci ( podczytuje) fragment o aborcji, który tu zamieścilam, a wlaściwie się posłużyłam jest od niej. To ktoś z dość silną osobowością i siła perswazji. No i ogólnie niegłupia z niej laska, tyle tylko, że w KRK byla by uznana za new age, alle dlaczegóż sami mielibyśmy nie rozsądzic czy to co oni czasami gadaja to banialuki, czy zawieraja ziarenko prawdy. Jej bloghttp://astromaria.wordpress.com/A tutaj o aborcji w jej ujęciu.http://astromaria.wordpress.com/aborcja-a-biblia/I nie chodzi mi absolutnie, azeby nasyłać na nią rzesze chrześcijan z pałka w ręku lub Słowem Bożym. po prostu może czasami warto?

          9. Chrześcijanin z pałką w jednej, a Słowem Bożym w drugiej ręce to żaden chrześcijanin. Osobiście nie wierzę w żadną formę „preegzystencji duszy” która miałaby nagle przylecieć z zaświatów i wcielić się w „martwy” płód w macicy. Życie kręgowców zaczyna się wraz z połączeniem gamet. Choć do tekstów mogę zajrzeć. 🙂 A z nauką jest obecnie ten problem (jaki dawniej był z religią:)) że upiera się czasem, że potrafi dać absolutnie pewne odpowiedzi na WSZYSTKIE pytania, także te, które zupełnie do niej nie należą. (Jak: „co jest dobre, a co złe?”) Tak więc (jak zauważył także Kucharczak) każdy może dziś znaleźć własnego profesora, który „naukowo udowodni” wszystko, cokolwiek ktoś zechce usłyszeć. Nie musi to być zresztą „fachowiec” w danej dziedzinie – tak więc biochemika można pytać o etykę, a astronoma o teologię. 🙂 Naukowcy chcą być czasami kapłanami nowej, „zupełnie pewnej” religii. Nie zauważają przy tym, że „absolutna trwałość” jej dogmatów, która w religii i moralności może być uznana za coś dobrego (bo prawda, jeśli jest rzeczywista, nie powinna ulegać zmianom – 2+2 jest cztery, tak teraz, jak i w dobie Cesarstwa Rzymskiego) – w nauce jest raczej czynnikiem hamującym rozwój. Do czasów Kopernika „nikt rozsądny” nie dyskutował z teorią geocentryczną, tak jak dziś w „dobrym towarzystwie” nie wypada wątpić w Darwina. 🙂 To nie kto inny, tylko Einstein powiedział: „W nauce wszyscy twierdzą, że coś „nie da się” zrobić – aż pojawi się taki, który nie wie, że się nie da – i on właśnie to robi.” 🙂 Jeszcze w latach pięćdziesiątych XX w. „poważni naukowcy” twierdzili, że: „Niemowlęta to tylko małe zwierzęta, które nie potrafią się nawet uśmiechać. To, co matki biorą za uśmiech, to tylko grymas towarzyszący oddawaniu gazów.” 🙂 To tyle odnośnie „absolutnie pewnych i niezmiennych” odpowiedzi, jakie daje nauka. (Nawiasem mówiąc, w tym samym czasie było też wielu badaczy, którzy twierdzili, że noworodki są „zbyt mało rozwinięte, aby odczuwać ból” – dopóki się nie okazało, że w rzeczywistości są niezwykle wrażliwe. Dokładnie tak samo obecnie niektórzy twierdzą o płodach.)

          10. Tak mi się wydaje, jakbysmy obie próbowały pisac pracę magisterską. Jabysmy siedziały na jakims seminarium i „przechwalały się”, która jakie dziełka przerobiła, a brak mi w tej dyskusji trochę życia. Do mnie tern materiał filmowy trafił, bo od lat szukałam pewnych wyjasnień dlaczego czuję „cos” dziwnego czego inni nie czują…. Próby wyjaśnienia tego w KRK to bylo lekcewazenie problemu ze strony kapłanów , bo albo nie znali odpowiedzi, albo się bali, albo jedyna odpowiedź jaką człowieka raczyli to uwazaj bo i szatan potrafi być aniolem światłości i na manowce zwodzić. Jedną z kolezanek, która miala ostry czas z pewnego rodzaju „wizjonerstwem” ( o dziwo często się sprawdzalo- a biedna nie chciała kwoli posłuszeństwa KRK) bardzo „ładnie” zastopowali, co nie znaczy, ze wyjasnili co z nia. ogólnie to wszystko uwaga bo zły duch. Dlatego też nauczona sposobem postepowania co niektórych kaplanów ( poza tym oni potrafią na parafii o parafianach plotkować, kto, co i jak….na własne uszy słyszałam, no w końcu to tylko zwykli ludzie- no nie?) zamknełam się na amen i nikomu nic tym „wyzszym ” w hierarchii nie powiedziałam. Ale ….. co z tym czymś zrobic dalej? Odejśc to „cos”nie chciało. Męczyło….. „normalnym” zachcialo mi się byc a tu nie bardzo szło. To było coś na zasadzie tego co wyczytałam w dzienniczku św. Faustyny. Nie tam, ze Jezusa widziałam i z nim rozmawiałam, ale czasami kiedy ktos o czyms mówił to we wnętrzu pojawiało się przekonanie czy kłamie, czy nie….. Wyczuwalam coś takiego, ze czasami wiedzialam, ze mam do czynienia z krypto alkoholikiem. To byl rodzaj pewnego odczucia wraz z pojawiającą się w glowie, czy też sercu odpowiedzią. Panmietam jak kiedys komuś bliskiemu ( bez podawania przykładu kto i co probowalam to wyjasnić i też bylo, ze to nie normalne i ….) a jak odwazylam sie powiedzieć : „wiem co czujesz… dokładnie wiem jaki rodzaj uczuć obecnie w tobie siedzi” to otrzymywalam odpowiedź: ” no wiesz co? Glupoty gadasz”. To jest „coś” na zasadzie bardzo silnej empatii. A wyjasnienie zjawiska dostałam od ludzi swieckich. Konkretnie od jednej pani psycholog zaproszonej przez proboszcza na rekolekcje, w których brałam udział. Pani ta stwierdziła , że nienormalna absolutnie nie jestem i odczuwam, być moze, pola energetyczne innych ludzi. Najprawdopodobniej mam obniżony próg wrażliwości i odbieram badźce, które dla wiekszości są „niedostrzegalne”. Z czasem kiedy zaczelam to obserwować zrozumialam również „sens” modlitw ludzkich, a raczej ich bezsens w co niektórych przypadkach. Modlitwa to jest piekna sprawa, daje temu za kogo sie modlimy lekkość, dobre wibracje, przynosi ulgę, nastraja inaczej- lepiej, lżej ale…… zależy jak się modlimy. Pamiętam starcie z jedną ze starszych koleżanek na temat abstynencji alkoholowej.Ona była jej zwolenniczka. Wierzyła, ze ta forma postu (modlitwy) potrafi wielu z bagna wyciągnąć. Może i tak- kwestia naszej wiary. Wiara czyni cuda. Pozyskiwała swoją modlitwa bardzo wielu zwolenników swojej teorii. Waliła do kapłanów, którzy reagowali różnie. na zasadzie: ” Ok, szczytny cel , ale ja teraz nie mogę mam inne sprawy, posługi na głowie”. Wspierałam ją modlitwa, ale czasami mialam wrazenie, ze ona jest zbyt ekspansywna i na ile w tym dobrej woli innych, a na ile dobrej woli jej. Ci, których pozyskała, czasami chwalę, w kierunku jej osoby pieli, jak to dzięki temu jakość ich zycia się zmieniła. No i raz doszło miedzy nia a mna do dyskusji na temat owej abstynencji jako formy modlitwy i ze ja jakoś tego nie czuję i w sumie czuć nie chcę. Cos co wykracza poza mój sposób pojmowania problemu itd….. Po naszym rozstaniu poczułam ow piekny powiew Ducha Św. lekkośc i pewnośc, ze jest to jedyna z najlepszych dróg w walce z uzaleznieniami. Taka pewność, która spowijała mój umysł i nie dopuszczała nic poza tym…..No i kiedy modlitwa znajomej ustała ( w sumie wprawiona to osoba modlitewnie, na niejednym różańcu zęby zjadła 🙂 ) wtedy powrociłam ja i ….. i moja wolna wola. I trudno- przeciwstawilam się owej modlitwie.Nie dołączylam do grona i dozgonnej abstynencji nie podpisalam. Nie chcę ażeby ktokolwiek cokolwiek mi” narzucał” nawet poprzez tak piękną sprawę jak modlitwa. Poza tym zmieniło sie moje podejście do modlitwy. Bardzo sie zmieniło. Czuje jak czasami wplywa ona na wolną wolę jednostki i nagle diametralnie ten ktos zmienia nastawienie. W sumie o to chodzi, no nie? A co w takim razie z wolna wolą? Poza tym skoro pola energetyczne istnieja i to w jakiś tam sposób jest właśnie naszym umysłem, więc modlitwa to wpływanie mojego pola na inne. Teraz bardzo ostroznie podchodze do modlitw za innych, które mają zmienić ich nastawienie, niby podciagnąć, albo coś przyspieszyć….Jeżeli ktoś mi powie, ze z polami energetycznymi to blaga to go wyślę do kościola i niech spojrzy na średniowieczne freski. Jak swięci byli tam przedstawiami? Ze swiecacą aureolą wokól glowy. To tyle osobistych wynurzeń ***

          11. Wyjdę znowu na straszną „katolkę” – ale trudno, muszę mówić to, co myślę, bo inaczej oszaleję. 🙂 1) Jest prawdą, że wokół każdej żywej istoty istnieją „pola energetyczne” – ale nie sądzę, by miało to cokolwiek wspólnego z magią, okultyzmem i „wyższymi siłami duchowymi” – raczej ze zwykłą fizyką. Możliwe również, że są ludzie którzy lepiej niż inni wyczuwają, a może nawet widzą energię innych osób. Możliwe, że tę „aurę” widzą np. niemowlęta (zauważ, że często sprawiają wrażenie, jakby chciały chwycić „coś” w pobliżu naszej twarzy). I to również nie powinno być jednak powodem do przypisywania sobie jakichś szczególnych „mocy” – ponieważ, jak mnie nauczył pewien mężczyzna, którego bardzo kochałam, są to umiejętności, których KAŻDY może się nauczyć – w większym stopniu więc „naturalne” niż „nadprzyrodzone.” I ja mu wierzę. 2) Jest jednak także prawdą, że NIE WSZYSTKIE siły („energie” czy jak tam jeszcze zechcesz sobie to nazwać) są „dobre” czy też przychylne człowiekowi. Stąd każdy myślący człowiek powinien się nauczyć podstaw rozeznawania – po prostu dlatego, żeby nie brać wszystkiego za dobrą monetę. Osobiście jestem np. przekonana, że niektóre osoby „posługujące” przewidywaniem przyszłości posiadają – nawet nie wiedząc o tym – taki charyzmat (dar) Ducha Świętego (który przecież „wieje tam, gdzie chce”:)). Inne natomiast posługują się po prostu doskonałą znajomością psychologii, jeszcze inne to zwykli oszuści – a w niektórych przypadkach mamy do czynienia z jakimś rodzajem ewidentnie złego (demonicznego) oddziaływania. Czasami warto zaufać w tej kwestii swemu pierwszemu odczuciu w zetknięciu z taką osobą czy takim zjawiskiem. Pamiętam, że kiedy jako mała dziewczynka zostałam zaprowadzona do słynnego wtedy „uzdrowiciela”, Harrisa, doznałam głębokiego uczucia przerażenia – choć ten człowiek nie powiedział do mnie nawet jednego słowa, ani nie zrobił nic, co by mnie przestraszyło – a wszyscy wokół rozpływali się nad tym, jaki to dobry, święty i uduchowiony człowiek. 3) Zalecenie: „Nie dowierzajcie każdemu duchowi, lecz badajcie duchy, czy są z Boga.” jest aktualne dla wszystkich, ale najbardziej oczywiście dla tych, którzy uważają się za chrześcijan. A po czym to się poznaje? Ano, tak jak mówił Jezus – po owocach. Jeśli, np. ktoś otrzymał jakiś „dar” ale to nie sprawiło, że stał się lepszym, bardziej otwartym na ludzi człowiekiem, a inni nie doświadczają w jego obecności pokoju i radości – miałabym poważne wątpliwości co do pochodzenia takiego daru, głosu czy wizji. Warto tu także „wziąć poprawkę” na cechy naszej psychiki, która czasami również płata nam figle i podsuwa różne myśli i obrazy. 4) Ważne jest, by mieć przy sobie jakąś poważną i godną zaufania osobę, która będzie umiała nas wysłuchać bez osądzania (nie musi to być koniecznie osoba duchowna, choć byłoby dobrze, żeby księża byli do tego lepiej przygotowani – bo kiedyś gdzieś przeczytałam, że w pewnej wiejskiej parafii ksiądz doprowadził do wysłania do szkoły specjalnej zupełnie zdrowej dziewczynki, której jedyną „winą” było to, że otrzymała ewidentny charyzmat przewidywania przyszłości) i wytłumaczyć nam, „co się z nami dzieje.” Miałam szczęście spotykać w życiu takich ludzi.Celowo nie odnoszę się bezpośrednio do Twoich doświadczeń, ponieważ nie czuję się powołana do ich rozeznawania. Generalna zasada jest taka: jeśli to, co widzisz, słyszysz lub czego doświadczasz, jest dla Ciebie źródłem wewnętrznego pokoju i pewności, prawdopodobnie pochodzi od Boga – nawet, gdyby wszyscy inni mówili coś innego. „Bóg bowiem nie jest Bogiem zamieszania, lecz pokoju.” Warto także pamiętać, że nawet Jezusowi mówiono, że „mocą Belzebuba wyrzuca złe duchy.” Tak więc ludzie czasami mylą się w ocenie takich zjawisk – sam „obdarowany” w swojej najgłębszej istocie myli się znacznie rzadziej – czytałam np. o kobiecie, która posługiwała „uzdrawianiem” – i nawet wielu ludzi twierdziło, że im pomogła. Jednak ją samą często dręczyły koszmary, bezsenność, myśli samobójcze… Dla mnie był to widomy znak, że coś z tym jej darem było nie w porządku. Ps. A co do dyskusji – to może się już po prostu „wypaliła”?:) Dlatego napisałam kolejnego posta. 🙂

          12. Ps2. Osobiście nie widzę nic złego we właściwie rozumianych „modlitwach za innych” – o ile nie służą one do „wymuszenia” czegoś na kimś (tym „kimś” może być także Pan Bóg :)). Wiesz, jaka jest różnica pomiędzy modlitwą a magią? Magia są to słowa gesty i czynności mające na celu zmuszenie drugiej osoby i/albo sił przyrody, żeby zachowywały się tak, jak JA chcę. Natomiast modlitwa jest PROŚBĄ do Boga o to, by stało się tak, jak dla tej osoby będzie najlepiej. Nie przeczę, że wiele skądinąd bardzo uduchowionych osób ma „magiczne” podejście do modlitwy („Już ja się tak za Ciebie pomodlę, że Cię przerobię!!!!”:)) – ale absolutnie NIE JEST to argument za tym, by się za siebie nie modlić. Choć zawsze w pierwszym rzędzie warto prosić o to, byśmy zmienili się SAMI a nie ten „grzeszny świat.” I myślę, że właśnie ten błąd popełniła Twoja nadgorliwa koleżanka – zamiast się nawracać, chciała „nawrócić” wszystkich innych na swój sposób życia, jako jedyny i najlepszy. Używała przy tym modlitwy, by manipulować ludźmi. Tymczasem „każdy posiada własny dar.” Ps3. Sama jestem abstynentką – i nie jest to dla mnie szczególne „poświęcenie” (nie uważam się też za lepszą od pijących z umiarem). 🙂 Po prostu nie lubię alkoholu. Myślę, że w każdej sprawie, złej czy dobrej, warto zaufać raczej własnemu wewnętrznemu rozeznaniu, niż podążać „owczym pędem.”

          13. Aha, jeszcze jedna ważna rzecz – WSZYSTKIE wizje czy objawienia, jakie zdarzają się ludziom po ukończeniu redakcji Biblii (czyli od końca I w. n.e) należą do kategorii „objawień prywatnych” – oznacza to nie tylko (jak się to zazwyczaj tłumaczy), że nikt nie ma obowiązku wierzyć mnie, Tobie, Nostradamusowi czy siostrze Faustynie (tak, tak – jeśli ktoś nie wierzy, że ona rzeczywiście widziała Jezusa, nie grzeszy:)), ale także – co dla mnie osobiście jest ważniejsze – że niektóre wizje czy „rozeznania” są tylko „do użytku wewnętrznego” danego człowieka. I jeśli wielu ludzi mówiło mi, że czuło się „duchowo napastowanych”, gdy ktoś oznajmiał im: „Będę się za Ciebie modlić!” (a z modlitwą jest trochę jak z seksem – stanowczo lepiej jest to ROBIĆ, niż o tym MÓWIĆ:)), to wydaje mi się, że poczułabym się podobnie, gdyby nawet najprawdziwszy charyzmatyk powiedział mi: „Ja WIEM, o czym myślisz, co czujesz…” Wewnętrzny świat moich braci (i sióstr) to delikatny teren i staram się chodzić po nim ostrożnie – nawet jeśli czasami Pan Bóg pozwala mi tam zajrzeć, wolę zachować swoje odczucia dla siebie. Bo może zostały one mi dane tylko do mojej wiadomości? A tu łatwiej o nieostrożny ruch niż na polu minowym – o czym sama się przekonałam w związku z niejaką Angel na tym blogu. Chciałam dobrze, a zrobiłam sobie z niej wroga „na wieki wieków amen.” Żebyś nie myślała, że ja zawsze wiem, co zrobić z moimi wewnętrznymi „głosami” i że nigdy się nie mylę. 🙂

          14. No niby temat zakonczony a az trzy komentarze do mojego jednego, ale co prawda dość obszernego:)) Tak, jak Ty musisz napisac to , co napisałaś i uznajesz to za słuszne, bo inaczej nie wyrobisz nie pisząc tego – no i dobrze i tak ma być, chodzi w koncu o szczerośc no nie? ( w sumie te argumenty bardzo dobrze znam i inne jeszcze „lepsze” też, ale uwierz przeszłam to na wlasnym dupsku dośc porządnie) tak i ja nie mogę napisać czegoś co jest wbrew mojemu wnętrzu. Ja już nawet (chyba) wiem dlaczego tak sie dzieje i po co się dzieje…. a takich katolików, którzy tak sie modlą jak moja znajoma jest multum. Ksiądz nie raz na kazaniu poodaje przyklad pobożnej niewiasty, ktora modliła się całe życie, azeby mąż z nałogu wyszedl. To nic innego jak długoletnie, dlugotrwałe ( bo przy tego typu zniewoleniu nie zrobi się to hop siup, pstryk i jest) oddziaływanie jej pola energii na pole męża. Po kazdej modlitwie wraca jego wola, aż w końcu jej pragnienie ustawione na niego sie materializuje ( taka dawkę dostanie gośc, ze szok:)).W sumie uzaleznieni nie mają silnego pola energetycznego .Dobra to by trzeba bylo zastapić zwrotami uznanymi przez kościól i zawartymi w jakiejś książce pobożnego kapłana. Wtedy wierni przyjmą., być może:))) Znam ludzi wspanialych, przy których pokój ogarnial mnie niezmierny i takich przy których wiedziałam co jest nie tak, ale nie przy wszystkich wiem, przy tych wobec ktorych wiem co z tym fantem dalej „zrobić”. A swoja droga to nie dowierzaj sobie, nie mów, to moze nie byc od ducha sw, może to coś złego… to jest wstrzymywanie ludzi.My przez to sami nie wiemy kim jesteśmy. TPosluszeństwo jako droga do poznania samego siebie? Ciekawe. Z jednej strony iskra Boża w nas podobienstwo do Niego. Z drugiej być moze zły duch w nas, manowce, przez takie powstrzymywania i tłumaczenia galimatias duchowy wychodzi……A tak ogólnie to trwam przy KRK, choc czasami wydaje mi się że oni bardzo zawężaja, ograniczają, obwarowuja wszystko i mówia, ze Bóg dał taką władzę kapłanowi, że nawet jezeli z czymś się nie zgadzamy to według władzy danej kaplanom Bóg postyąpi zgodnie do zaleceń kapłana ( takie tłumaczenie jedna z kastechetek po teologii mi dawała). Na mojej teologii mi tak nie wyjaśniano, choć ja daleko tam nie zaszłam. A w ogóle to jestem po „niezłe”j ( dlugoletniej) formacji w kościele i co zrobić…..kiedyś łykałam jak młody rekin, teraz z wieloma sprawami sie nie zgadzam. A jeżeli o te dary chodzi. Nie ma darów nadprzyrodzonycch. Może niedługo dowiemy się jak to wszystko w nas się uaktywnia. O ile ktoś tego nie obwaruje i nie uklepie, do rozwikłania przez potomności:)Pozdrawiam i dobrej nocy życzę:)

          15. Wybacz, ale nie wierzę w możliwość oddziaływania swoją energią na energię innych ludzi – a już na pewno nie dzieje się to przez modlitwę. Już wolę po staremu wierzyć w Boga – który również nie jest tylko „jakąś tam” kosmiczną energią (w sumie to „nie za bardzo wiadomo czym”:)) – lecz Żywą Osobą. (O. Verlinde, który jako jogin szukał rozpłynięcia się w tej energii, czyli nirvany, w samym środku buddyjskiej medytacji znalazł Żyjącego) I sądzę, że „dary nadprzyrodzone” jednak istnieją – nauka nie potrafi dać odpowiedzi na wszystkie pytania – i wiem, że NIGDY tak nie będzie.

          16. Hm…. skoro to Żywa Osoba to jestem ciekawa jak Ty sobie ją „”przedstawiasz”, bo przecież tak, czy inaczej mózg ludzki pracuje i…..skoro to osoba to musimy mieć jakiejś jej wyobrazenie. Nie wiem czy BÓG to osoba…… Skłonna jestem stwierdzić, ze nie, a jezeli tak to (nie potrafię sobie GO jako Osoby wyobrazić tak z rekoma i nogami (?) ) .Verlinde na tyle na ile czytałam jego książki i słuchałam prelekcji nic nie wspomniał o spotkaniu Jezusa w postaci cielesnej. Raczej z tegio co się orientuję to przy jego „nawroceniu” (ponownym) on go poczuł. Poczuł ową miłość. Tak jest! I padł na kolana i zmienil wszystko w przeciągu trzech dni. Wyszedł z aszramu itd…. choc to z reguły nie daje się przeprowadzić w ciągu trzech dni. Tak ja to zrozumiałam i takie jest mi to bliskie, bo i tak ja Jezusa przy moim nawróceniu poczułam. On nie zdobyl się na przekroczenie progu miłość, na „przejście” jej……na wyzwolenie się od niej….No i pięknie. W sumie to wierz jak chcesz i pamiętaj to jest wiara. Nic pewnego:)))

          17. Bycie Osobą nie oznacza koniecznie „bycia osobą w ciele” – choć np. mormoni wyobrażają sobie Boga jako cielesnego mężczyznę – ich prawo. Osoba to ktoś, kto ma rozum, wolę i zdolność kochania – a wszystkie te cechy Bóg zapewne posiada – natomiast nie umiem się ich dopatrzyć w nieosobowych „siłach przyrody” – takich jak siła grawitacji czy aura. Aura nikogo nie kocha – aura jest. Jeśli o mnie chodzi, staram się sobie Go za dużo nie wyobrażać – ponieważ sądzę, że przekracza On wszelkie nasze pojęcia. Modlę się do Niego, aby dał mi się poznać takim, jakim rzeczywiście jest, a nie takim, jakim ja Go sobie wyobrażam. Różnica pomiędzy buddyzmem – który jako ścieżka poszukiwania Boga jest starożytną drogą godną szacunku (są zresztą mnisi benedyktyńscy którzy próbują ożywić własną duchowość korzystając z metod medytacji wypracowanych w ciągu wieków przez ich buddyjskich „kolegów” – polecam Ci książkę „Medytacja zen dla chrześcijan.”) a religiami monoteistycznymi polega na różnicy CELU. W buddyzmie (o ile go dobrze rozumiem) chodzi o rozpłynięcie się „ja” w morzu kosmicznej energii (nirvana) – natomiast monoteistom chodzi o „spotkanie” („odczucie”, jeśli wolisz) – Żywej Obecności na różne, właściwe dla ich tradycji, sposoby. Zawsze urzekał mnie ten fragment Biblii, w którym „Mojżesz rozmawiał z Bogiem twarzą w twarz, jak się rozmawia z przyjacielem.” (Na wszelki wypadek dodam, że nie oznacza to, że Pan Bóg ma „twarz” w ludzkim rozumieniu). Ciekawe, że wszystkie trzy religie monoteistyczne definiują modlitwę jako „stawanie w Obecności.” I takiego doświadczenia każdemu życzę, niezależnie od tego, jaką religię wyznaje. Bo kto raz tego doświadczył – ten nigdy nie pomyli z niczym innym.

          18. Hm… i ja nigdy nie zaprzecze , ze miłości Chrystusa nie doswiadczyłam i jego obecności nie wyczułam. Wiesz co? Skoro to osoba to przeciez musi miec jakis kształt, no nie? Mi tez nie chodziło konkretnie o kogos z „ręcyma i nogyma”. Tylko o jakąs kształtna osobę. No bo to nie strumień energii- no nie? To moze jakas swiecąca kula, która stworzyla to wszystko a sama nie została swtorzona? Albo cos w postaci chmury? Bo to nic z energia wspólnego miec nic nie powinno……A jezeli chodzi o tem buddyzm, który o owym rozpłynieciu w czyms tam ględzi….. Rozpłynięcie? Dołaczenie do czegos , do czego nalezymy i absolutnie nie oznacza to zatracenia swojej swiadomości- tak to pojmuję, bo nasz swiadomośc to i JEGO świadomośc. Bóg to wszystko, to świadomośc, prawda, milośc a my częścia tej składowej jesteśmy:)

          19. Właśnie o to chodzi, że w nirvanie NIE MA żadnej świadomości – nie ma świadomości Twojej, Boga, nie ma NIC. Po prostu. Klasyczna filozofia grecka mówi że „byt jest a niebytu nie ma” – natomiast Budda mówi: „bytu nie ma i niebytu nie ma.” 🙂 Wszelkie próby wyobrażania sobie Boga w postaci „cielesnej” (poza Jezusem, w którym, jak wierzę, „Słowo stało się [ludzkim] ciałem”) – moim zdaniem są skazane na porażkę. Bóg jest „Inny” – inny od wszystkiego, co mogłabyś pomyśleć, albo sobie wyobrazić. Jedno, co o Nim „wiem” na pewno, to, że jest „TYM, KTÓRY JEST” – Żyjącą Obecnością, która na dodatek jest Miłością. Tego doświadczyłam i tylko o tym mogę świadczyć. „Teraz widzimy jak w zwierciadle, niejasno, kiedyś zaś poznamy tak, jak i sami zostaliśmy poznani.” Ps. W Biblii, tudzież w innych świętych księgach różnych religii Bóg objawiał się ludziom pod różnymi postaciami – anioła, wiatru, ognia, chmury, światła, głosu…Pewna dziewczynka, wychowywana w ateistycznym środowisku w Bułgarii otrzymała „wrodzoną” łaskę wiary w Boga – i wyobrażała Go sobie pod postacią potężnego, kwitnącego Drzewa. 🙂 Obawiałabym się jednak utożsamić Go bez reszty z którąkolwiek z tych postaci – to tylko małe „ustępstwo” jakie Bóg czyni na rzecz naszej ludzkiej natury.

          20. Wiesz co Albo? wcale mnie nie zmartwiłaś. Tak podchodzisz jakbym tu jakims nosicielem paskudnych teorii była, bo to : ” muszę cie zmartwić” to trochę taka łagodniejsza wersja czegoś w stylu: mam argument nie do podważenia i przykro mi, ale ci nim dokopie. Co wcale nie znaczy, ze temu komuś faktycznie jest przykro, albo zmarwić przeciwnej strony nie chce. Ok ja czytalam wersje, ze zdarzało się to w gminach chrześcijańskich stąd owe dyskursy na temat. Stanowiska czy mozna, czy nie mozna,. bo dusza, a jeżeli tak, to od kiedy…. Neokatechumenatka, która dopusciła sie czegos takowego musiała z chrztem czekać do momentu smierci, więc wniosek jest taki, ze chrześcijanki to też robiły ( nie ma co glowy z dumą unosić) , tylko nie było to „pochwalane” (?), było to potępiane(?)… No ogólnie nie gładzono po główkach. Choc śmiem przypuszczać, że i te Rzymianki, które specjalnie poraniały nie były również po główkach głaskane i gdyby to normalne było to owe ciała noworodków nie pływałyby w kanałach tylko by je grzebano-czy jakos tak. A w owej sytuacji było jak było. Robiły to one (Rzymianki) w tajemnicy.

          21. W Rzymie (ogólnie, bo istniały najróżniejsze szkoły filozoficzne) nie uważano aborcji za coś szczególnie złego. Są nawet historycy, którzy twierdzą, że taka „kontrola urodzeń” doprowadziła w końcu do upadku Imperium, bo skoro zabrakło własnych obywateli do obrony granic i uprawy ziemi, trzeba się było posiłkować coraz liczniejszymi „barbarzyńcami.” A to, że płody – jak również noworodki (bo dziecko w Rzymie nie miało żadnych praw także po urodzeniu, aż do momentu oficjalnego „uznania” przez ojca – dokładnie tak, jak chciałby teraz Singer) wrzucano do kanałów lub na specjalne śmietniska, wynikało po prostu z tego, że większość ówczesnych koncepcji filozoficznych nie ceniła ciała zbyt wysoko – zwłaszcza ciało dziecka był to zwykły „śmieć”, więzienie duszy, z której należało ją wyzwolić. Te dyskusje, o których mówisz, zaczęły się w Kościele właśnie pod wpływem zetknięcia chrześcijaństwa z rozróżnieniem na „ciało” i „duszę” (czego judaizm zasadniczo nie znał – jeżeli teraz znaczna część rabinów opowiada się za aborcją nawet w trakcie porodu, to dlatego, że judaizm utożsamił „życie” z oddechem – zatem póki dziecko samodzielnie nie oddycha, nie jest człowiekiem). Arystoteles uważał, że każda istota żywa ma nie jedną, lecz kilka dusz. „Duszę wegetatywną”, dzięki której rosną i się rozmnażają, mają np. rośliny. Zwierzęta mają oprócz niej także „duszę zmysłową” – która pozwala im odbierać wrażenia, poruszać się i odczuwać ból. Natomiast „nałożona” na nie „dusza rozumna” miała być właściwa jedynie ludziom. I to o moment inkarnacji tej ostatniej spierali się chrześcijańscy teologowie, aż do Tomasza z Akwinu. Dziś jednak wiemy już, że to wszystko nieprawda – przypuszczalnie także rośliny mogą „odczuwać” różne bodźce (być może nawet ból) – a zwierzęta (w pewnym zakresie) „rozumować.” Są to zatem już historyczne spory, podobne do tych z przełomu XIX i XX w., kiedy uważano, że ludzki zarodek przechodzi w swoim rozwoju cały proces ewolucji – najpierw jest pierwotniakiem,. potem jamochłonem, rybą, płazem, gadem, ssakiem a wreszcie w jakiś tajemniczy sposób staje się człowiekiem. Od momentu odkrycia DNA wiadomo, że i to jest bzdura. Obecnie mam zasadniczo to samo DNA (pomijając mutacje, które zachodzą w ciągu życia) które miałam jako „płód” – tak więc z biologicznego punktu widzenia jestem tą samą istotą. Nigdy nie było takiego momentu, że byłabym jaszczurką, choć nie przeczę, że był etap. kiedy byłam do niej podobna. Chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że obydwie te nieaktualne teorie bardzo przydają się aborcjonistom – bo służą do udowadniania, że „to, co zabijamy, to jeszcze nie człowiek – więc przestańcie się awanturować, mohery.” Piszesz o „głaskaniu po główkach. Wiesz, wcale nie to mnie martwi, że ludzie to robili, robią i prawdopodobnie będą robić (bo ani antykoncepcja, ani edukacja NICZEGO w tej sprawie nie zmieniły) – ale to, że się teraz domagają uznania, że jest to coś DOBREGO. Natomiast mylisz się co do mnie – nikomu nie zamierzałam „dokopywać” swoimi komentarzami i naprawdę mi przykro, jeśli tak to odebrałaś. I nic nie poradzę na to, jeśli mi nie uwierzysz.

          22. Według mnie, jezeli to nie jest kwestia wiary w duszę to nie powinniśmy zabijać niczego co jest cielesne. Powinniśmy oszczędzać zwierzęta , stac sie wege….Daje sie motylkom zastrzyk aby nie cierpiały. Nie wszystkim i nie wszedzie. Nieopodal mojego miejsca zamieszkania znajdowała się rzeźnia. Trzeba bylo posłuchac jak te zwierzeta „wyły” traktowane pradem lub inna techniką pozbawiająca je zycia. Ale to oczywiście nie na temat.

          23. Powtarzam: jestem przeciwna WSZELKIEMU maltretowaniu – tak zwierząt, jak i płodów (choć one, oczywiście, nie „wyją”, dlatego zupełnie spokojnie można sobie wmawiać, że NA PEWNO czują mniej niż kalafior…). Ale to oczywiście, nie ma żadnego znaczenia – i tak jestem tą złą i nietolerancyjną, która odmawia człowiekowi „podstawowego ludzkiego prawa” do wyłyżeczkowania macicy… Trudno, niech i tak będzie. Mogłoby być jeszcze gorzej…

          24. Nawisem mówiąc, niektóre (nie wszystkie!) wege-ideologie wywodzą się nie z jakiegoś szczególnego szacunku dla istot żywych (a co, roślinka to niby nie żywa istota?:)) ani nie z przekonania, że to Stwórca daje życie – a jedynie z wiary w metempsychozę (wędrówkę dusz). Nie zjada się wtedy innych istot w obawie, by przypadkiem nie zjeść czyjegoś wcielenia. I aby samemu mieć nadzieję, że się kiedyś nie zostanie zjedzonym. Pewne skrajne odłamy hinduizmu i buddyzmu praktykowały nawet ahimsę – odmowę spożywania czegokolwiek poza czystą wodą, co, naturalnie, prowadziło do samobójstwa. Tak to już jest, że nie jesteśmy „roślinkami” (ciekawe, że to słowo, stosowane do ludzi starych i chorych stało się obelgą) byśmy umieli jak one żywić się „nieszkodliwie” słońcem, glebą i powietrzem (choć przecież i wśród roślin zdarzają się „okrutnie” mięsożerne, a wszystkie najlepiej wzrastają na ciałach martwych roślin i zwierząt). Tutaj na ziemi jesteśmy „skazani” na ciągłą „wędrówkę” jeśli nie dusz (w to nie wierzę) to na pewno materii organicznej, z której budujemy nasze własne ciała. Podstawowe „prawo natury” (chcemy tego, czy nie) brzmi: „Albo zjadasz, albo sam jesteś zjadany.”

          25. O. Pio i wielu innych zylo tylko dzieki Komunii Św. czyli z tego moral taki, że i bez zwierzyny sie da przeżyć.

          26. Ale Komunia to też Żywa Osoba. 🙂 Jesteśmy zatem „kanibalami” – tylko że Ten, Którego zjadamy (mnie nie wolno ;() sam się pozwolił zjeść… 🙂 ON na pewno „przekroczył wszelkie granice” tego, na co Człowiek może się zgodzić.

          27. Ja to właśnie ostatnio przerabiam. i pomimo tego, ze moge do komuni nie podchodzę. Cos się dzieje we mnie. jakaś niezgoda wewnętrzna na cośZnasz to? Troche” pokierane”, ale tyle przed nami zatajano, że kto wie :))http://www.youtube.com/watch?v=LzwghFX0Xw8

          28. Jeśli tak czujesz, to chyba lepiej rzeczywiście komunii nie przyjmować – choć i tak Ci zazdroszczę.:) To wielka władza – móc przyjąć taki Dar i go odrzucić… Ja bym mogła zdychać z głodu pod progiem świątyni Pańskiej… Ale i tak chyba taka tęsknota jest lepsza niż uczucie „że mi się to należy jak psu miska – bo przecież mam czyściutkie sumienie. Oraz rąsie.” Nie. Ja jestem ostatnia z ostatnich, bo wzięłam sobie „skarb” który do mnie nie należał. Nie można w życiu mieć wszystkiego – i ja o tym dobrze wiem… Albo rybki, albo akwarium. 🙂

          29. Bo to wszystko w naszym wnętrzu siedzi. Wiesz co? moze to złe jest, to co teraz napiszę, ale…..nigdy takiego „nabożnego” podejścia do Eucharystii nie miałam. W kosciele podczas Mszy Św. czuje sie z reguly wspaniale, ale bez znaczenia jest czy w danym momencie przyjmę Komunie, czy nie. Nie mam , nazwijmy to „daru rozróżnienia”….Poza tym skoro to jest Chleb Życia więc powinien byc dla WSZYSTKICH, bez znaczenia co zrobili…. bo ludzie robią przeróżniaste głupoty. Czy gorsza jestes TY, która wzięłaś ten niby najwiekszy skarb kościoła i która podeszłabys do Komunii- niz mój sasiad, ktory do zony pędzącej go do spowiedzi gada: ” poczekaj, bo maki z firmy chce troche nakraśc, to najpierw nakradnę a potem pojdę do spowiedzi” żona głęboko wierząca ( w piatki zadnego seksu, ona do spowiedzi lata kiedy do seksu pomiędzy nimi w piatek dojdzie) przytakuje takiemu zachowaniu męża. I oni na zewnatrz sa ok. Dlatego często myslę, że nie fakt przyjęcia Komuni jest gwarantem zamieszkania Chrystusa w naszym sercu. Jak to mówil Mistrz Eckhart ( cytuję z mysli) : lepiej jest iśc w niedzielę z czystym sercem usiąśc na polnym kamieniu i łączyc się z Bogiem duchowo, niż z sercem „nieświadomym” i pełnym złości siedzieć w kosciele ( oczywiście w swoich czasach mial problemy, był ekskomunikowany, ale obecnie wiele jego pism do łask powróciło). Tak, że odpuść sobie. Jesteś bardziej godna niż wielu tych, którzy w niedzielę otwierają przy oltarzu paszczę i połykają oplatek:) I nie myśl, że jesteś ostatnia z ostatnich- takich po prostu nie ma….Daj spokój to jest tak w naszych wnetrzach pokręcone i każdy ma swoj system wartości

          30. Chciałabym jeszcze dodać, że mam ( byc moze) inne podejście do grzechu…. Czasami nie jest on straszny. I zgodze sie ze stwierdzeniem, że” grzech” moze byc pomocny w rozwoju jednostki. Poza tym, Ty faktycznie myslisz, ze coś, kogos Bogu zabrałaś? Ja uwazam, ze nie ma takiej opcji. Nic mu zabrać, ani dac nie mozemy.:)Tzn. niedawno w taki sposób jeszcze myslałam obecnie coraz rzadziej

          31. Wiesz, może nie zabrałam go „Bogu” (bo niby dokąd możemy przed Nim uciec?I czy jest coś, co mogłoby nas od Niego odłączyć? Nie sądzę. :))- ale na pewno ludziom, wśród których pracował. A służył im dobrze. Każdy ksiądz ma „w ręcach” wielki skarb (przebaczenie i Eucharystię) choćby nawet był bęcwałem, który nie wie, co ma. Tak więc każdy ksiądz, który nie robi tego, do czego został powołany, jest pewnego rodzaju „stratą” – nie tyle dla Kościoła (w sensie hierarchii) co dla całego świata. Proboszcz z Ars mawiał: „Choćbyście mieli stu aniołów, nie mogliby oni was uwolnić z grzechów waszych. Jeden zwykły ksiądz może to uczynić.” I oby to czynili chętnie, nie zagradzając nikomu drogi do konfesjonału… Czy jest jakiekolwiek zło, którego Pan Bóg nie mógłby przebaczyć, jeśli tylko człowiek szczerze pragnie przebaczenia? Nie wierzę!

          32. Widzisz, chodzi o to, że my nigdy nie jesteśmy tego „godni” – po prostu dlatego, że to On jest samą Czystością, a my nie. Nawet, jeśli niektórym wydaje się inaczej. 🙂 Natomiast wolałabym, żeby Kościół, zamiast zakazywać niektórym wiernym dostępu do sakramentów, był raczej ich jak najhojniejszym rozdawcą. Łaska, jak mnie uczono, jest to DAR DARMO DANY. Nie można na nią sobie „zasłużyć.”Jezus powiedział: „Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy” a nie: „Wszyscy, którzy jesteście godni.” Nie przeczę, że istniałoby wówczas ryzyko profanacji (nie oddałabym np. Eucharystii komuś, o kim wiem, że jest czynnym satanistą) niemniej Jezus sam „wydał się” w nasze ręce – i bynajmniej nie były to ręce pobożnych kapłanów i świętych ascetów, lecz ręce, które Go ukrzyżowały. Kto może stać naprzeciw ludzkiemu pragnieniu Boga? W tym także bardzo podobał mi się brat Moris, który odpowiadając księżom z Polski, oburzonym faktem, że tylu ludzi przystępuje do ołtarza „bez spowiedzi”, napisał, że nikt nie wie, czy taka „świętokradcza” komunia nie stanie się w takim człowieku zaczynem nawrócenia, przemiany.

          33. Ale z tym seksem w piątek…No, no… Jestem zadziwiona… Nie wiedziałam, że Panu Bogu niemiłe jest okazywanie sobie miłości w piątek… 🙂 Tak mi się tutaj przypomina historyjka z życia Ojców Pustyni. Ojcowie mieli zwyczaj zachowywać w piątek surowy (całkowity) post od wschodu do zachodu słońca. Pewnego piątku jednak dwaj z nich wybrali się w podróż i po drodze pewna kobieta ugościła ich obiadem. Zjedli, podziękowali i wyruszyli w dalszą drogę. Po pewnym czasie młodszy z mnichów sięgnął do torby po chleb i wodę. „Bracie Jeremiaszu – łagodnie upomniał go drugi -post dzisiaj!” „No, jak to, ojcze? Jedliśmy przecież!” „Jedliśmy ze względu na miłość tej kobiety. – odparł starzec – Teraz zaś trzymajmy się naszego postu!” Widzisz, dla mnie powstrzymywać się od zbliżenia, jeśli współmałżonek go pragnie (i jeszcze spowiadać się ze złamania takiego „postu” jak z grzechu!!!!) to tak, jakbyśmy „ze względu na piątek” odrzucili ucztę, którą ktoś dla nas przygotował. Jeśli już ta pani chciała się „umartwić seksem” chyba lepiej by zrobiła, idąc z radością z mężem do łóżka pomimo swoich pobożnych postanowień. Miłość zawsze powinna być najważniejsza.

  9. Natomiast co do kwestii „milczenia Biblii” jeszcze. W starożytnym Izraelu panowała kultura, w której DZIECKO było błogosławieństwem a nie przekleństwem – to bezdzietność i bezpłodność były powodem do wstydu, a nie odwrotnie. Stąd śmiem twierdzić, że ten problem prawie nie istniał w czasach biblijnych. Natomiast kiedy pochodzący „z prowincji” Apostołowie zetknęli się z „zepsutym” światem grecko- rzymskim, gdzie przerywanie ciąży było na porządku dziennym, natychmiast zajęli rygorystyczne stanowisko wobec tej kwestii. Podobnie mogłabyś powiedzieć, że Biblia „nic nie mówi” na temat używania narkotyków czy prowadzenia samochodu pod wpływem alkoholu – tak więc są to kwestie „które można różnie rozumieć.” Tymczasem wszystkie te trzy sprawy sprowadzają się do pytania: czy człowiek może dowolnie dysponować życiem własnym i innych ludzi – czy też ŻYCIE jest darem Boga. „Podpadają” pod przykazanie: nie zabijaj! Aborcja jest złem – choć czasami może się wydawać złem „mniejszym” (np. w sytuacji ciężkiej choroby matki). I żadna ludzka siła nie sprawi, by to „mniejsze zło” stało się większym dobrem – czynem godnym pochwały i naśladowania. Jeśli pani Alicja domaga się oklasków za własne „bohaterstwo” – ode mnie ich nie otrzyma. Przykro mi. Choć oczywiście nie należało robić zabójczyni z kobiety, która ostatecznie dziecko urodziła. I tyle.

    1. Jeśli bezdzietność i bezpłodność były wstydem – to nic się nie zmieniło do dzisiaj. Wystarczy powiedzieć publicznie: „Nie chcę mieć dzieci” – i znajdzie się zaraz tuzin cioć i wujków dobra rada, którzy natychmiast zlinczują :(:(:(

      1. To prawda, że pod tym względem niewiele się (niestety) zmieniło od czasów biblijnych. Bardzo bym sobie życzyła, żeby np. stosunek do adopcji dzieci zmienił się w naszym społeczeństwie w duchu…islamu, gdzie jest ona uważana za jeden z najszlachetniejszych uczynków. Tymczasem u nas bywa tak, że ludzie są dumni z tego, czego powinni się wstydzić („miałem 120 kochanek – patrzcie, jaki ze mnie facet!”) a wstydzą się tego, z czego powinni być dumni („żeby się tylko nikt nie dowiedział, że wzięliśmy dziecko z Domu Dziecka!”).

        1. No i jeszcze te wszystkie procedury adopcyjne 🙁 Ja się zastanawiam, dlaczego się wymaga od rodziców adopcyjnych, żeby byli na tysiąc procent lepsi od zwykłej rodziny? Jakby kryteria adopcji przyłożyć do wszystkich, to dopiero byśmy mieli zapaść demograficzną 🙁

          1. Masz rację – od ludzi, którzy chcą pokochać dziecko „jak swoje” wymaga się nie wiadomo jakich kwalifikacji (plus wysokiego statusu materialnego – jakby w „bidulu” dziecko miało same luksusy – i jakby własny pokój był gwarancją szczęśliwego dzieciństwa…) – a kiedy dwójce alkoholików „drogą naturalną” przybywa dziewiąte dziecko, to nikt im nie robi żadnych „egzaminów na rodziców.” Zawsze z bólem serca myślę o tym, że dla mnie jedyną drogą do tego, aby mieć dziecko było je sobie… urodzić – bo żaden „odpowiedzialny urzędnik państwowy” nie przyzna dziecka „kalece.” A zawsze tak marzyłam o tym, by stworzyć dom dla wielu porzuconych dzieciaków, szczególnie dla tych, które „nie mają szans na adopcję” bo albo są już „przeterminowane” (czytaj: za duże), albo „niepełnowartościowe” – jak ja…

          2. To właśnie jest najsmutniejsze oblicze naszej „prorodzinnej polityki” wszystkich partii od lewa do prawa. Rzeczywistym problemem się nie zajmą, tylko toczą wojenki „o kształt ustawy”. A że papierek i prawo niewiele znaczą w rzeczywistości (przykładem choćby kodeks drogowy)… guzik ich obchodzi. Już nie wiem czy my czy władza żyje w jakimś matrixie 🙁 Niedobrze mi się już robi od tych sztandarów aborcyjnych i in vitro 🙁 A nikt choćby słówkiem nie bąknie o tym, jak by zwiększyć dzieciom z „bidula” szansę na adopcję., albo jak stworzyć system kompleksowej pomocy dla zgwałconych kobiet (np. pomoc psychologiczna, lekarska i materialna w przypadku ewentualnej ciąży). O wiele łatwiej walczyć o czcze słowa, nawet jeśli mają być zapisane w samej konstytucji.

    2. Zepsuty świat grtecko-rzymski… idź tym torem dalej. Toż chrześcijanioe się z owego „zepsutego” świata wywodzili. Z tego zepsutego swiata dołączali do gmin chrześcijańskich, co nie znaczy, ze od ręki przestawali grzeszyć- jakby ktoś od ręki nagle grzeszyc przestał.A może to byli nieskażeni naszą cywilizacją kosmici? Jakas wyjatkowo dobra, kosmiczna rasa? 🙂 Pani Alicja nie doczekała się i ode mnie poklasku. Zamilkłam, bo…. co mnie sądzić skoro nie jestem w jej skórze?

        1. Zrozumiałam. 🙂 Ja również jej nie potępiam- choć, jak mówię, nie przyklaskuję. Ale w oczach niektórych środowisk „Gość” byłby chyba tylko wtedy do zniesienia, gdyby wydrukował zdjęcie w aureoli i z podpisem – „Święta bojowniczko o najświętsze prawo kobiet do Aborcji – módl się za nami!” oraz zamieścił na okładce postulat: „Przerywanie ciąży – ósmym sakramentem!” 🙂

      1. Zdaje mi się, że ten „zepsuty” wzięłam w lekki cudzysłów (a nawet jeśli nie, to znaczy, że to niechcący przeoczyłam) – bo ludzie – czy to chrześcijanie, czy „poganie” zawsze są tacy sami (czyli grzeszni). Różnica polega tylko na tym, że w pewnych kwestiach – tak wtedy, jak i teraz – tylko ci chrześcijanie (którzy ROBILI i robią wiele rzeczy, których nie powinni) mieli odwagę mówić, że jest coś nie w porządku. Wydaje mi się zresztą, że WSZYSTKIE cywilizacje ulegają z czasem dekadencji i „starzeniu się” (także mentalnie). Nasza nie jest wcale wyjątkiem. Dziś już mało kto mówi, że przyszłość należy do Europy… A my walczymy o „prawo do śmierci” z uporem godnym lepszej sprawy…jakbyśmy chcieli jeszcze przyspieszyć to, co i tak nadejdzie…

        1. Rozumiem ludzi dlaczego nie znoszą „naszej” katolickiej gadki. Bo my mamy owa odwagę gadać co jest źle i jak być powinno, natomiast bardzo często nie pokjazujemy tego własnymi czynami. Mówić można-to nie wymaga wysilku, natomiast czynienie tego co sie mówi- tu jest sedno sprawy. Pokaż ludziom katoliku że jest tak, jak gadasz. No i ględzimy o czystości przedmałzenskiej a panny w ciąży z „wiankiem” na głowie w białej sukni biora ślub w kościele katolickim. Zakłamując mozna stwierdzic, ze to nie są katoliczki, tylko takie „niedzielne” katoliczki. Na nie ludzie nie patrzcie. A tere fere, z własnego podwórka znam te „głęboko” wierzące i jednak ups! Znam kobietę dośc „wysoko” w swieckiej hierarchii kosciola, która niejednokrotnie broniła sakramentu małżeństwa w prelekcjach, rozmowach prywatnych, a jak jej córka brzydko mówiąc „zadupiła” czyli wdepnęła w trudny związek to matka na wszystkie sposoby dojśc szukała jakby to córce pomóc sakrament rozwiązać. i nie widziała w swoim poczynaniu nic niestosownego. Inaczej piejemy kiedy dotyka nas cos osobiście. I mówic ze tak a nie inaczej nalezy postepować moga ci, którzy przeszli pewnew sprawy i postapili dokładnie tak jak mówią. Tak tematem wtrętu. moze znasz to:Nie chiodzi o to, ze darwin trocche się pomylił, ale o samą koncepcje ewolucji.http://www.youtube.com/watch?v=PVdB7ypoBKM&feature=player_embedded

          1. Maran, to, co mówisz, oznacza, że chrześcijanami powinni być wyłącznie ludzie bezgrzeszni – ale zauważ, że jako aniołowie nie potrzebowalibyśmy ten całej „szopki” ze zbawieniem przez Chrystusa. 🙂 Wiesz, w historii Kościoła było całe mnóstwo ludzi (także papieży) którzy robili nie to, czego nauczali. A jednak żaden z tych obleśnych papieży nie wyszedł na ambonę i nie powiedział np. „Skoro ja, namiestnik Chrystusa, mam dzieci z własną siostrą i uwielbiam orgietki – przeto od teraz kazirodztwo ma być uznane za najwyższą formę miłości, a seks grupowy za sakrament!” Największym „zwycięstwem” szatana nad ludźmi nie jest wcale to, że ich skusi do złego (w końcu od tego jest kusicielem:)) – ale to, że umie wmówić im, że to, co było złe, jest tak naprawdę bardzo dobre – i odwrotnie. Człowiek nie chce się zmienić ani też niczego nie żałuje, jeśli w swoim mniemaniu nie zrobił nic złego. (I mówię to przede wszystkim sama do siebie). Jezus mówił: „Nie potrzebują lekarza zdrowi, ale ci, którzy się źle mają” – co jednak z tymi, którzy utrzymują, że to wszyscy wokół są chorzy? A skoro już mamy „zaczynać od siebie” – to powiem, że i ja z różnych przyczyn nie dochowałam czystości przedmałżeńskiej (chociaż bardzo tego pragnęłam – i mam nadzieję, że Bóg, który jest Miłością, bierze także pod uwagę pragnienia naszego serca – tak więc jestem przekonana, że mniej surowo sądzona będzie kobieta, która CHCIAŁA urodzić dziecko, ale wydawało jej się, że „nie może” – niż ta, która CHCIAŁA – z błahego powodu – „usunąć” i jest wściekła, że jej nie pozwolono…). Ale to nie znaczy, że obecnie tego nie żałuję. Gdybym mogła cofnąć czas, postąpiłabym zupełnie inaczej. Nie wydaje mi się, abym wówczas zrobiła coś szczególnie mądrego – raczej uwikłałam się przez to w związek, z którego (z powodu seksu) trudniej mi się było wyplątać. Nawiasem mówiąc, jeśli coś jest PRAWDĄ to nie przestaje nią być przez to, że akurat ja się do niej nie stosuję. Już tu kiedyś pisałam o prof. Relidze, który nie wierzył w szkodliwość palenia – i co? Czy papierosy mu nie zaszkodziły? Choć, oczywiście, masz rację, że najlepiej by było, żebyśmy wszyscy żyli dokładnie tak, jak „nauczamy.” Ale na tej samej zasadzie można by powiedzieć – że wszyscy powinniśmy być piękni, młodzi i bogaci. Powtarzam: nie jesteśmy aniołami.

          2. „Jezus mówił: „Nie potrzebują lekarza zdrowi, ale ci, którzy się źle mają” – co jednak z tymi, którzy utrzymują, że to wszyscy wokół są chorzy?” No ale tak własnie postepuja katolicy, czyli „ja” skoro uznaję się za katoliczkę. Tylko 'My’ wiemy jak świat powinien wyglądac. My nauczamy ludzi jak żyć. Jestesmy jednymi z wielu, którzy to czynią. Nauczamy slowem a nie czynem. Przekładamy teorię nad praktykę. Teoretycznie wiemy, praktycznie nam nie wychodzi. Tak jest i kuniec….Pamietam w szkole sredniej jak nam mówiono na religii o doswiadczeniach seksualnych, ze ktos kto często i nie z tzm samym partnerem wtedy traci umiejetnośc kochania. Moze i tak, ale ja znam i takie przypadki, gdzie doswiadczenia seksualne ( nie tłumienie pewnych spraw, nie walczenie z własnym ciałem i nie droga pod prąd) pomogły komuś dojrzec do czwartego, poważnego i na całe zycie zwiazku. Dopoki pewnych rzeczy i spraw nie przejdziesz to się nie nauczysz. Zrozumiec kazanie, a zrozumiec o co chodzi na własnym błędzie to zyciowa nauka. Moja mama zawsze nas uczyła na swoich błędach. Teoretycznie wiedziałyśmy, ale praktycznie…. zero doświadczenia. To tak jakby ktos opisywał smak lodów nigdy ich nie jedząc. Ktos kto wie jak życie wygladać powinno, ale nigdy nie żył… nic nie doswiadczył. Aż w końcu moja mama pojęła, ze na jej błędach się nie nauczymy. musimy nauczyć się na swoich. Jej zycie to jej doswiadczenie…… Jezeli chodzi o owa walke z popędami, ze to takie fantastyczne zrobic to po ślubie, po złożeniu przysięgi małżeńskiej- na legalu,…. no odjazd totalny i gwarant super małżeńskiego pożycia. Teoria piękna i świetlana…. a co pokazuje życie? Ano pokazuje, ze nie zawsze dziewictwo partnerów przed, jest gwarantem czegoś tam….. ot zycie. Dla niektorych moze to byc zawrót głowy szczegolpnie kiedy wyposzczony nareszcie sie doczekał. Sa mężczyźni którzy nie potrafia zaangażowac sie w kobiete bez seksu. Często jest tak, ze seks a potem uczucie. No ale takie przypadki moga byc uznane przez kosciól za dewiację. Często głosimy nauke oderwana od zycia. Zakrecamy ludzi….. tych którzy sa „inni” sciagamy do jednego słusznego poziomu. Powiedz mi, co złego jest w tym kiedy kobiecie i mężczyźnie chodzi o to samo. O łózko? Ona nie czuje sie wykorzystana on też nie. No ale przeciez jak to? Przeciez powinno byc inaczej. Przeciez godnośc kobiety i inne tego typu sprawy. I ustawią ci teorię jak to powinna godnośc kobiety wygladać.nie ma jednego słusznego wzorca zycia, a ludzie sie uczą nawzajem co i jak. *

          3. Jako „zakamieniała katoliczka” powiem ci, że MOŻE być coś złego nawet w rzeczach, na które ludzie obustronnie się zgadzają – tak jak z tym facetem, który zgodził się, by inny go zabił i zjadł. Problem w tym, że istnieją rzeczy, na które człowiek (dla własnego dobra, nie dlatego, że „Bozia” go pokarze) zgadzać się nie powinien – choć, oczywiście, nikt mu nie zabroni, jeśli bardzo chce zrobić sobie kuku. (Czy ktoś, kto się zgodził np. na trwanie w „toksycznym związku” będzie cierpiał mniej przez to, że „sam tego chciał”?) Jego prawo. Natomiast, jeśli rzeczywiście „jest wiele prawd” i w związku z tym nikt nie ma prawa nikomu podpowiadać, „jak żyć” – to wywalmy do kosza Jezusa, Buddę, Mahometa i paru jeszcze innych. Wszystko to przecież byli „nienormalni zarozumialcy” którym się wydawało, że odnaleźli receptę na życie szczęśliwe. Po co to komu? Niech każdy sam decyduje, co dla niego najlepsze! Niech każdy będzie sam dla siebie bogiem – pośród innych, równych mu bogów. Tylko obawiam się, że taki świat bardziej przypominałby piekło, niż niebo. Nawiasem mówiąc – chrześcijaństwo powinno być zawsze PROPOZYCJĄ („jeśli chcesz…” – mówił często Jezus) – I MOIM ZDANIEM jest to propozycja dobra – nigdy PRZYMUSEM. Natomiast jeśli, załóżmy, przyjęty przeze mnie system wartości zakłada, że „bicie staruszek jest czymś złym” (oczywiście przy tym nie powinienem prać własnej babci, ale o tym już mówiłyśmy) to „tolerancja” wcale nie musi polegać na tym, że pozwalam komuś innemu lać tę staruszkę, bo…może on ma inny system wartości?:) Powiedzenie komuś: „Moim zdaniem to, co robisz jest złe!” nie jest zupełnie tym samym, co powiedzenie mu: „Ponieważ to zrobiłeś/aś jesteś złym człowiekiem!” Choć, oczywiście, nikt z nas (wcale nie jestem wyjątkiem!) nie lubi słuchać, że nie jest wcale taki wspaniały, jak mu się zdawało. W modzie są raczej te nurty psychologii i filozofii, które mówią: „Cokolwiek robisz, jest OK.” oraz „WSZYSTKIEGO trzeba w życiu popróbować.” Może jestem dziwaczką, ale nie wydaje mi się, żeby utytłanie się w szambie było konieczną drogą do szczęścia. Niektórych błędów lepiej unikać (tym bardziej, że wielu ludzi przede mną się na nich przejechało) niż się na nich uczyć. A i uczyć się na cudzych błędach zamiast na swoich jest może nie łatwiej, ale bezpieczniej. Tyłek mniej boli. I głupi łeb, który można sobie rozbić o mur. 🙂

          4. Nie. Ja nie chcę dyskutowac nad tym czy jakas wojna jest dobra, czy nie, czy bicie jest ok, czy nie ok, czy amfa jest lepsza niż haszysz…. Sa pewne zachowania nieakceptowane społecznie ( nie ważne czy w tym przypadku ludzie wierzą, czy nie) i są wyciagane za to pewne konsekwencje i tak jest dobrze. Ludzie mają rózne problemy – sami ze sobą. Kazirodztwo jest niebezpieczne dla potomstwa, więc sie go zabrania. nikomu nie zezwala sie na związki „bliższego stopnia”. Nieakceptowana spolecznie sprawą jest seks dorosły dziecko. Tutaj wiekszość ludzi poprze swoje poglady na nie i to też jest w porządku. Ludzie nie muszą do KRK nalezeć ażeby podobne poglądy posiadać. Chodzi o te sprawy inne. „Lżejsze” ? Nie wiem jak je zakwalifikować. Na tych poziomach sie różnimy. Tu zaczyna się narzucanie. „Dziecko. Nie idź z facetem przed ślubem do łóżka, bo sie poparzysz. Ja tak zrobiłam i nic z tego dobrego nie wynikło”. Moze być, ale dlaczego skoro mamusi się nie powiodło to córka nie powinna tego robić, bo w jej przypadku zakończy się podobnie? Jest na to jakas reguła? Znam takie co dziewictwo trzymały dla tego jednego jedynego i….. nic. Zadnych tam hołdów sie nie doczekały. Facet poczul sie dowartościowany, ze jedną rozprawiczył. Są takie, ktore doświadczen seksualnych przed małżeńskich sporo miały i trafiły na takich mężczyzn w zyciu, którzy potrafia je kochać. Bo to nie cnota zdobi kobietę, a cnoty:) Nie forma, a serce….. Są doświadczenia które musi człowiek przejść sam. I na swoim tylku sie przekonac co i jak. To nie znaczy, że jak mama powie nie wierz facetom w to co mówią, to corka wie o co biega. musi sama przejśc pewne sprawy i doswiadczyć. A KRK w pewien sposób blokuje droge do doswiadczen. Pójdziesz na lewo pieklo i sąd ostateczny- tylko ta droga jest właściwa. Potem zaś okazuje się, że niekoniecznie. Tylko pójście w slady Jezusa jest gwarantem tej prawdziwej miłości. Niekoniecznie, bo i w małżeństwach katolickich często do rozpadu dochodzi i rozwodów. Znam małżeństwa, które do kościoła nie pomykały o Jezusie coś tam moze wiedziały czystoścvi przedmałżenskiej nie zachowały a żyły lepiej i zgodniej niż niejedno katolickie małżeństwo. Ogólnie nie doswiadczaj. a to nie tak. Doświadczać musimy. Problem homoseksualistów. Ogólnie to mają powstrzymać się oid zwiazków, od seksu i będzie cacy. Bo seks obu mężczyzn lub kobiet to brrr sprawa. coś nienaturalnego. No ale tacy ludzie istnieją. Potrzeby mają i co? Męcz sie człeku bo zycie to nie bajka. a oni chcą legalizacji. oni chcą zeby w koncu ktoś dopuścił do łba fakt, ze on nie może tak, jak chce kościól. Tak. Kosciól mu wskarze jedną własciwą ścieżkę życia. Dozgonna abstynencja. Bo nie jesteś człowieku normalny i twoje zycie z tego powodu ma wyglądać tak, a nie inaczej….

          5. Widzisz, ale mówiąc w ten sposób sama stwierdzasz, że tylko Twoja ścieżka życia jest dobra, słuszna i właściwa. (A nie tych „durnych katoliczek” co się trzymały wskazań Kościoła jak te głupie barany…:)). A ja znam wiele małżeństw, które „czekały” na siebie do ślubu i są szczęśliwe – i nawet im zazdroszczę, bo sama kiedyś też tak chciałam. Znam też kilka par, w których mężczyzna (lub kobieta) twierdził(a), że „przeszłość się nie liczy – liczymy się tylko my, dziubeńku!” ale jak się na siebie wkurzą, potrafią rzucać „puszczalskimi” i „dz.iwkarzami.” Znałam małżeństwa, które czekały ze ślubem 10 lat („żeby się dobrze poznać”) i rozstawały wkrótce po nim – a znam i takie, które pobrały się po kilku tygodniach znajomości – i do dziś są razem. Widzisz, czego to dowodzi? W KAŻDĄ stronę można podać dowolną ilość przykładów. Ogólnie jednak sądzę, że z życiem jest tak, jak z jazdą samochodem – większą szansę na wypadek ma ten, kto preferuje „sporty ekstremalne” – jazdę bez prawka i pasów 200 na godzinę, na haju (a, co tam – przecież maryśka to tylko lekkie dragi…), na jednym łysym kole i śliskiej nawierzchni, niż ten „nudziarz” co upiera się, żeby zgodnie z przepisami. Że nie doświadczy w życiu „wszystkiego”? No, cóż – zapewne. Ale prawdopodobnie trochę dłużej pożyje. Można się sprzeczać, czy dla kogoś Jezus jest Facetem wartym posłuchania – czy nie. Dla mnie jest – i nie zamierzam się Go wypierać. Jeśli to czyni ze mnie w czyichś oczach „dewotkę” to trudno, przeżyję to. Dla Ciebie nie musi – choć, zazwyczaj, każdy ma jakiegoś „mistrza” nawet jeśli się do tego nie przyznaje. Ps. Także te sprawy, które wydają Ci się „bezdyskusyjne” wcale takie nie są, JEŚLI to ludzie i tylko ludzie decydują o tym, co jest dobre a co złe – jeszcze 100 lat temu homoseksualizm był „be”, a wiele rzeczy, które dziś uznajemy za „pedofilię” nikogo nie szokowało. Kto zaręczy, że za 100 lat znowu się to wszystko nie odwróci?:) Przykład: prawie wszyscy dziś zgadzają się co do tego, że zoofilia jest „nienaturalna.” Ale jeśli przyznamy zwierzętom prawa człowieka – cóż będzie stało na przeszkodzie? Jeśli uznamy, że „są takie same, jak my”? U Kucharczaka znalazłam też wzmiankę o kobiecie, która poślubiła swego delfina, oświadczając, że „kocha” to zwierzę. Dziwne? Zapewne tylko na razie.

          6. „Widzisz, ale mówiąc w ten sposób sama stwierdzasz, że tylko Twoja ścieżka życia jest dobra, słuszna i właściwa. (A nie tych „durnych katoliczek” co się trzymały wskazań Kościoła jak te głupie barany…:)” Widzisz i tu zaczynamy ( tak mi sie wydaje )dotykać sedna sprawy. Moja sciezka życia jest dobra dla mnie, ale nie musi byc dobra dla Ciebie. Ty potrzebujesz innych doświadczen, ja innych. W moim przypadku sprawdziło sie to, to i tamto, a cos innego sie nie sprawdziło, u Ciebie zaś, sprawdzaja sie lub też nie, inne rzeczy. Wydaje mi się, ze nie ma jednej, własciwej, uszczęśliwiającej wszystkich recepty na życie:) „Można się sprzeczać, czy dla kogoś Jezus jest Facetem wartym posłuchania – czy nie. Dla mnie jest „Dla mnie też pomimo, ze mam obecnie trudny czas…..” jeszcze 100 lat temu homoseksualizm był „be”, ” No i w tych sprawach kościól się nie zmienił, No bo Bóg nie jest zmienny, więc i oni stanowiska zmieniać nie będą.” a wiele rzeczy, które dziś uznajemy za „pedofilię” nikogo nie szokowało.” No to się zmienilo… choć kiedyś kościól poblogosławił związek 11 letniej Jadwigi z ponad 40 letnim Jagiełłą… teraz ścigają. Tutaj to sie można „schizofreni” nabawić. w tych sprawach Bóg stały nie jest. 100 lat temu czemu nie, obecnie beeeeOk. Pozdrawiam. Moja kolej na Dziecko ( opiekę) nadejszła:)

  10. Mhmm… a wiesz, zainteresowało mnie to i może sięgnę po tę książkę. Wydaje mi się, że nieporozumienia wynikają z sięgania przez media po skrajności – chyba bardziej sprzeda się tłum ciemnogrodzian wymachujących krzyżami, niż chrześcijanin, który umie wybaczyć i modli się za przyjaciół. To w gruncie rzeczy tylko produkt i propagowanie stereotypów. Pozdrawiam serdecznie!

  11. Czytam „Gościa Niedzielnego ” od kilku lat , zaczynam zawsze od Kucharczaka – przepadam za facetem ! Nie wiem czy ktoś tutaj napisał bo przyznam że nie przeczytałam komentarzy ale „Gość …” jest najbardziej poczytnym tygodnikiem wśród tak zwanych tygodników opiniotwórczych takich jak :Polityka , Wprost ….dla mnie najbardziej obiektywnym no i pokazujący świat przez pryzmat Jezusa 🙂

    1. Wiedziałam o tym, niebieska – i pewnie dlatego Alicja T. tak się wkurzyła, że „poważny tygodnik” (a nie jakiś tam „Nasz Dziennik”, którym pewnie nikt by się nie przejął…) śmiał napisać, że aborcja to nie jest symbol miłości bliźniego. Czasami (niekiedy sama to przerabiam na tym blogu) przesadne dążenie do „wyważania stanowisk” prowadzi do rozmywania poglądów i do tego, że – jak w moim tekście o rozdawaniu prezerwatyw małolatom – nikt już nie wie, czy właściwie jesteśmy „za” czy „przeciw.” Z drugiej strony – szczególnie chrześcijanie powinni dbać o to, by nawet surowo oceniając pewne ZJAWISKA, nie ranić konkretnych LUDZI. Dlatego zawsze raziły mnie np. koszulki, noszone przez skrajnych protestantów, na których napisano, że „BÓG NIENAWIDZI GEJÓW!” – bo któż mógłby z całą pewnością coś takiego powiedzieć?! Tak samo, jest wyraźna różnica pomiędzy antyaborcyjną akcją informacyjną – a podkładaniem bomb pod kliniki… Prawda?

Skomentuj ~maran Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *