„Czy warto ratować małżeństwo za wszelką cenę?”

No, dobrze – a teraz zapomnijmy na chwilę o tym, że chodzi o „święty związek małżeński” i wyobraźmy sobie, że któraś z Was, kobiety, była szczęśliwą posiadaczką naszyjnika po prababci, niezwykle cennego, wyjątkowego, jedynego na świecie. Czy wtedy też tak lekko powiedziałybyście sobie: „Zepsuł się? E, nie warto ratować, toż to staroć, kupię sobie nowy, białe złoto, ostatni krzyk mody!”? Pewnie nie.

I jeszcze inna historia – załóżmy, że komuś z Was choruje dziecko – bo w naszych czasach miłość do dzieci jest na ogół bardziej trwała niż to, co się nazywa „związkiem”. Czy powiedzielibyście sobie: „E, tam, z niego i tak już nic nie będzie, nie warto ratować!”? Jestem przekonana, że większość z Was poruszyłaby niebo i ziemię, żeby ratować dziecko. A dlaczego? Bo je KOCHACIE!

Naturalnie, najłatwiej jest powiedzieć sobie (i innym): „Jeśli coś nie gra w małżeństwie, to po co się męczyć?” Tylko że ja zazwyczaj mam wątpliwości, czy „najprostsze” wyjścia są zawsze także NAJLEPSZE.  

Moja mama na przykład ma znajomą, której mąż był alkoholikiem, na wódę wynosił wszystko z domu, itd. Tysiąc i jeden „przyjaciółek” doradzało tej bardzo inteligentnej i samodzielnej kobiecie żeby „rzuciła go w diabły.” A jednak ona walczyła o niego i wyrwała go z nałogu. Obecnie są bardzo szczęśliwym małżeństwem, a on nosi ją na rękach w podzięce za całe piekło, jakie przeszła. 

Oczywiście problem „ale ile razy właściwie można wybaczać” to pewnie problem głębi miłości jednej osoby – bo podobno „miarą miłości jest miłość bez miary” (ja wciąż jeszcze w to wierzę:)) – i rodzaju winy tej drugiej. Bo prawdopodobnie inaczej  ma się rzecz w przypadku zdrady, inaczej – alkoholizmu (czy innego nałogu), a jeszcze inaczej – krzywdy wyrządzonej nam lub innej osobie (np. dziecku). To ostatnie pewnie byłoby mi najtrudniej wybaczyć – choć ogólnie jestem zdania, że w miłości warto wybaczać tyle razy, ile razy my byśmy chcieli, żeby nam wybaczono w analogicznej sytuacji. Prawdziwa miłość, moim zdaniem, powinna wystrzegać się używania słowa „Nigdy!” („Nigdy mu/jej tego nie wybaczę!”:)). 
I kiedy ktoś mnie pyta: „Czy warto ratować małżeństwo za wszelką cenę?” Odpowiadam: NIE. Nie za każdą cenę. Tylko na miarę miłości, jaką darzysz współmałżonka. Jeśli go/jej (już) nie kochasz, nawet nie próbuj, bo i tak nic z tego nie będzie. 

Czasami jestem zszokowana, czytając na blogach obelgi, jakie zawiedzione kobiety miotają pod adresem swoich eksmężów i ojców swoich dzieci  – i wyznać muszę, że czasem świerzbią mnie palce, żeby zapytać taką panią (ale nigdy tego nie zrobię, bo wiem, że w każdym przypadku byłoby to bardzo nietaktowne…) – „Jeśli on był i jest rzeczywiście takim „potworem” bez jednej pozytywnej cechy, jak go tutaj opisujesz, to co właściwie sprawiło, że się w nim zakochałaś i za niego wyszłaś?” Psychologowie często radzą rozwiedzionym panom: „Możesz nie lubić swojej byłej żony, ale staraj się ją szanować jako matkę Twojego dziecka.” Czy czasem tej samej rady nie należałoby zastosować i do niektórych „kobiet po przejściach”?

Niemniej jest też prawdą, że żadne zranienie (nawet to „wybaczone”) nie przechodzi w nas bez śladu , każde pozostawia bliznę – a kto z nas jest na tyle silny, by w nieskończoność przyjmować na siebie ciosy? Jestem przekonana, że istnieją i takie rany, których żadną ludzką mocą uleczyć nie sposób… 

179 odpowiedzi na “„Czy warto ratować małżeństwo za wszelką cenę?””

  1. Tak, w nieskończoność nie sposób przyjmować na siebie kolejnych ciosów, ale póki się kocha, to się te RAZY dzielnie znosi.Ja, ta która zdradziłam i zadałam tym samym prawie śmiertleną ranę mojemu mężowi teraz, każdego dnia robię wszystko aby tą ranę zabliźnić. Pielęgnuję naszą miłośc w sposób w jaki nigdy przedtem tego nie robiłam. Staram się o niego, troszczę, dbam, zabiegam, kocham w sposób w jaki nigdy nikogo nie kochałam. Czasami w jego gniewie muszę znosić jego przykre komentarze na mój temat i tego co zrobiłam, jest ciężko ale staram się znosić to z pokorą. Kocham z cierpliwością, wyrozumiałością i oddaniem jakim powinnam zawsze, przedtem…Trudne, ale wykonalne. Za to, że mnie nie odtrącil wtedy staram się dziękować mu każdego dnia, nie słowami (bo te już straciły znaczenie) ale czynami. I mam nadzieję, że mi kiedyś wybaczy…

    1. Życzę powodzenia. I dużo, dużo siły. Będzie Ci potrzebna! Małżeństwo to coś więcej, niż serwis po prababci – łatwiej „stłuc”, niż z powrotem „skleić.” Niestety…Wszystkiego dobrego – Wam obojgu.

    2. Hej! ;* Bardzo mnie zainteresowala Twoja notka 🙂 super sie czytalo, tak wciagala … Mam nadzieje, ze bedzie coraz wiecej takich. 🙂 Jak mozesz to informuj mnie o swoich notkach 🙂 w zamian jesli chcesz ja tez moge Ciebie informowac gdy napisze jakies cytaty! ;* PS: U mnie na blogu http://www.worek-cytatow.blog.onet.pl pojawila sie nowa notka 🙂 Cytaty z piosenek ;DD + do tego piosenka jesli masz czas to przesluchaj 🙁 .. ;* Goraco pozdrawiamm ;D

    3. nie znam sytuacji, wiec wybacz jesli zle mysle, ale czytajac to, co napisalas pomyslalam sobie, ze kajanie sie przed mezem, nadskakiwanie mu i znoszenie obrazliwych komentarzy uraga ludzkiej godnosci… zrobilas zle, jesli maz cie kocha wybaczy i konczy temat, nie wraca do niego, nie wykorzystuje 'przewagi’, nie obraza, nie wymaga potulnosci i posluszenstwa. w sposob jaki to opisalas nasunela mi sie mysl, ze twoj maz zwyczajnie nie chcial byc sam, a potulna zona z poczuciem winy to wygodna sprawa… nawet na wyzwiska nie zareaguje, bo przeciec 'jest winna’.mowie to tylko dlatego, ze ja tez zdradzilam. powiedzialam przepraszam, szczerze zaluje tego co zrobilam. po BARDZO powaznych rozmowach i decyzji, ze kochamy sie i chcemy byc razem temat zostal zamkniety. nigdy mu nie naskakiwalam, nigdy nie uslyszalam zlego slowa w zwiazku z tym, co zrobilam, nigdy nie wykorzystal tego przeciwko mnie. moze nawet to on zaczal bardziej dbac o mnie niz ja o niego. nie wyobrazam sobie znosic obelg z tego powodu lub mezowskich zachcianek. dla mnie bylby to cios w moja dume, godnosc…

      1. Gratuluję męża, jednak historie takie, jak ta opisana w pierwszym komentarzu udowadniają, że nie tylko kobietom łatwiej jest „wybaczyć niż zapomnieć.” Mam też bardzo poważne wątpliwości, czy takie wybaczenie, połączone z ciągłymi „wypominkami” na dany temat jest autentyczne?

    4. …przykro mi , ale nie licz na cud , choć szczerze Ci go życzę , sama jestem w takim związku od 20 lat i jest coraz gorzej . Na początku urodziłam dziecko i wierzyłam że kiedyś musi dorosnąć i się wyszumieć , tak miało być po 30 potem po 40 męża , teraz ja mam 2 dzieci i 39 lat .Po drodze przerabiałam setki obietnic i przeprosin , awantur i pogodzeń nawet AA ale efekt jest ten sam .Z czasem znudziło mi się być jedynie mięsem na talerzu , ale nie potrafię zrobić z tym porządku , przez lata wbił mi do głowy że bez niego jestem niczym ……………………..dlatego zabieraj się z tego „związku” jak najszybciej , bo braknie Ci policzków do nadstawiania

      1. Może ja jestem staroświecka, ale wydaje mi się, że czas na „dorosnąć” i „wyszumieć się” powinien być PRZED małżeństwem, a nie wtedy, gdy już jest rodzina, dzieci. Nasze prababki zawsze powtarzały, że większość mężczyzn to takie „wieczne dzieci” (tylko zabawki im się zmieniają) – ale wygląda na to, że w dzisiejszych czasach jest takich więcej, niż kiedykolwiek…:(

  2. Super myśli!Tak, są takie rany, że nawet Maryja – najsłodsza Istota tego świata nie była (przynajmniej za życia na ziemi) w stanie ukoić.. Mówię to na podstawie 'prywatnego objawienia’, (które są moim konikiem małym..bo lubię wiadomości z pierwszej ręki..:)Otóż jedna „widząca” (nie będę reklamował jaka) przytacza taką scenę z życia Jezusa, w której uczniowie wraz z Nim, podczas jednej ze swych licznych wędrówek, znajdują małego chłopca ukrywającego się w lesie od kilku dni. Głodnego i przestraszonego. Okazuje się, że przeżył on jakąś katastrofę (już nie pamiętam dobrze jaką), w której na jego oczach zginęli rodzice, i został zupełnie sam. Miał za sobą jeszcze inne na tyle traumatyczne przeżycia, że postanowił całkowicie uciec od ludzi…Jezus polecił zabrać go ze sobą. Ostatecznie został adoptowany przez Piotra, który był bezdzietny..(a jego żona w tym objawieniu nazywa się Porfirea..) W każdym bądź razie chłopczyk (nazwany Margcjam..) miał kilka burzliwych nawrotów wspomnień, podczas których nawet objęcia i czułe słowa Maryi nie skutkowały.. Dopiero Jezus wyleczył go całkowicie.

    1. Tak, Heniu, właśnie to miałam na myśli! Są w nas takie rzeczy, które tylko Bóg może uleczyć (myślałam tu np. o ofiarach pedofilii czy maltretowania w rodzinie). Nie chciałam jednak „ewangelizować” zbyt nachalnie, licząc na to, że moi Czytelnicy sami potrafią wyciągnąć z tekstu odpowiednie wnioski. I, jak widać z przebiegu dyskusji, wcale się na Was nie zawiodłam! 🙂

  3. trudno jest wybaczyć, najgorsza jest utrata zaufania, niby wierzę, że mnie już nie okłamuje a jednak dźwięk sms-a doprowadza mnie do szału

    1. Rozumiem Cię. Wzrok mojego męża, kiedy piszę coś w komputerze…i odwrotnie, mój niepokój, kiedy on ma komputer w ręku. Niby jest wszystko O.K.,ale ten niepokój nadal trwa (on obawia się, że cos kombinuję a ja myslę, że mnie sprawdza). Chyba jeszcze długo tak będzie

  4. Albo uderzyłaś w moją czuła strunę. Wielu z moich znajomych rozeszło się… obserwuję młode pokolenia z coraz większym niepokojem. Młodzi ludzie pobierają się z lekkością motyla i z takąż samą lekkoscią rozchodzą. Przysięga małżeńska nie znaczy nic..ale to mnie akurat nie mierzi, mierzi mnie dużo mocniej fakt, że miłośc nic nie znaczy. Widzę wkradajacy się egoizm. Zataczajacy coraz szersze kręgi. Dziś ślyszę jego dom, moja ziemia, jego kłopoty. Kiedyś były : nasze kalesony :))) Mój …moja…ja…, tego kwiatu to pół światu, jak się nie spodoba to się rozejdziemy..po co sie męczyc…to argumenty na dziś. Kiedyś czytałam blog, na którym facet opisywał sczęscie z kochanką, z którą właśnie zdradził inną kochankę, która to czytała. I wiesz co ludzie mu odpisali? Najważniejsze, zebyś TY był szczęśliwy… bo najważniejsze jest w życiu szczęście. Szukam wsród ludzi odpowiedzilności za drugą osobę, szukam szacunku do samych siebie, szukam ciągłości związku…..

    1. Wiesz, kiedy byłam mała, moi rodzice zawsze mi powtarzali: „Żyj tak, aby nikt przez Ciebie nie płakał!” I choć wiem, że w praktyce jest to bardzo trudno osiągnąć (moja mama pewnie płakała nie raz, kiedy byłam nastolatką, a mama P. -kiedy dowiedziała się, że on „przeze mnie” odejdzie z kapłaństwa…) to jednak ciągle myślę, że nikt nie ma prawa być „szczęśliwy” kosztem szczęścia innej osoby. Już tu kilka razy nawiązywałam do historii transseksualnej kobiety, która najpierw wyszła za mąż i urodziła dwóch synów – a potem doszła do wniosku, że „już nie może dłużej być nieszczęśliwa jako kobieta” – i zmieniła sobie płeć. „Każdy ma prawo do szczęścia”? Jasne. Tyle że jakoś nie mogę zapomnieć łez jej męża, gdy mówił:”Moja żona nie umarła, ale jednak odeszła – już jej nie ma…” A czy jej synów ktoś pytał, czy zamiast MAMY chcą mieć „wujka Marka”? Inna historia, tym razem taka, która rozegrała się praktycznie na moich oczach. Jedna z moich sąsiadek jest sparaliżowana i miała męża, który opiekował się nią z wielkim poświęceniem i miłością. Aż pojawiła się „ta trzecia” – wyzwolona, seksowna, bez skrupułów. („A co, całe życie będziesz te pampersy zmieniał?!”) Chciała się tylko „zabawić” – więc odebrała niepełnosprawnej kobiecie męża, wycisnęła go jak cytrynkę i wyrzuciła. Nawet jej przez myśl nie przeszło, że ktoś, kto dla niej był tylko „przygodą”, dla kogoś innego był CAŁYM ŚWIATEM. Dosłownie. Natomiast nie zgodzę się co do tego, że teraz ludzie „pobierają się z lekkością motyla” – a te dziesięć, czy nawet więcej, lat „dopasowywania się” przed ślubem, to pies?;) Okazuje się jednak, że jeśli ma się błędną koncepcję małżeństwa (wszyscy zastanawiają się nad tym, „jaki powinien być mój mąż/żona, żebym ja był(a) z nim szczęśliwy(a)?” a bardzo rzadko – „Co JA mogę zrobić, żeby być dla niego/niej lepszym(ą) mężem, żoną?”), to i sto lat „próby” w niczym nie pomoże.

      1. Zostanę jednak przy swoim, zę pobierają się szybko, bo w świadomości mają moliwośc rozejścia się… ale to oczywiście, obserwacja mojego otoczenia młodych ludzi…. Ty być moze masz inne. W innej cześci swej wypowiedzi potwierdzasz moje zdanie..ja też uważam, ze nie mozna być szczęśliwym kosztem innych.

        1. No, tak – patrząc na to z innej strony – dla wielu ludzi ślub, miłość, życie całe – to tylko zabawa (w tym wypadku – impreza na 250 osób i wieczór panieński taki, żeby koleżankom oko zbielało:)). To najczęściej już nie jest żaden „początek nowej drogi życia” (bo przecież ZANIM ten „jedyny i wyjątkowy” moment nastąpi ludzie często żyją ze sobą przez lata – tak więc, oprócz tej sukni, ten ślub niewiele zmienia) – raczej jego KULMINACJA, po której robi się smutno i nudno. Ludzie (pewnie nie tylko młodzi) traktują „związek” jak zabawę: „Jak przestanie być fajnie, to się rozejdziemy.” Ps. Natrafiłam ostatnio na książkę o intrygującym tytule: „Jak kochać się całe życie z jedną osobą – i wciąż to lubić?”:)

          1. Spłycasz temat. Po pierwsze takie weseliska przestały byc na topie chyba że na wsi w remizie, młode jak juz poruszaja ten temat to mysla o weselu małym, kameralnym a nawet o slubie w Tunezji – slub i podróż poslubna w jednym a z załatwieniem nie ma problemu. Druga sprawa, nie traktuj rozwodu jako grymasu bo to jest żadna przyjemność i nikt dla tej watpliwej uciechy się nie rozwodzi.Rozwód jakby nie było to jest trauma przyrównywana do smierci bliskiej osoby.

        2. A z obserwacji otoczenia mojej córki (23 lata więc okres „slubny” ) wynika cos zupełnie innego. Dziewczyny studiuja, niektore juz studia pokonczyły a parcia do wesela jakos nie maja. Ze szkolnej ławy mężatek moze ze trzy, na ostatnim roku studiów mężatek zero. I to wcale dziewczyny nie jakies wybrakowane, jedna jest z chłopakiem jeszcze od szkoły sredniej, jedna chodzi juz pewnie ze 7 lat, jedna po 4 latach chodzenia bierze slub i to dlatego niedługo….bo chcą brac kredyt, moja też po szybkim rozwodzie jest teraz z chłopakiem trzeci rok ale o slubie jakos nikt nie mówi.Dziewczyny jak się spotkaja to mówią o studiach, o pracy (a raczej jej braku) a nie o sukni i welonie.

          1. Olu, ale to właśnie dlatego, że ludzie uważają, że „ślub niczego nie zmienia” (ale skoro tak, to czego się ludzie aż tak boją w tych „zobowiązaniach”?:)) – a jeżeli już, to tylko na gorsze… Poza tym od dawna już nie trzeba „kupować browaru, żeby się napić piwa” Niedawno na jednym z forów rozbawili mnie dorośli ludzie, którzy przekonywali 16-letnią(!) mamusię, która chciała się starać o sądowne zalegalizowanie swego związku z ojcem dziecka, „żeby się jeszcze nie spieszyła z tak POWAŻNĄ decyzją.” Rozumiem zatem, że decyzja o posiadaniu dziecka w tak młodym wieku była, w porównaniu z tym, rzekomo, „nieistotnym papierkiem” jedynie dziecinną zabawą?:) Wiesz, zawsze mnie zdumiewa ta ambiwalencja w podejściu naszych czasów do instytucji małżeństwa: z jednej strony jest to „nic ważnego” – a z drugiej sprawa prawie tak poważna, jak wyrok dożywocia… Ciebie to nie dziwi? Bo według mnie jednak tkwi w tym jakaś sprzeczność…

          2. Przeciez taka młoda dziewczyna nie podejmowała zadnej decyzji, zwyczajnie wpadła i tyle. Slub owszem, to jest decyzja ale wpadka? A że ludzie uważają że ślub nic nie zmienia? chyba maja rację. Wyobraz sobie że jutro pójdziesz ze swoim mężem (cywilnym), ojcem twojego dziecka do ołtarza no i co to zmieni? pojutrze będzie się inaczej zachowywał, bedzie ciebie inaczej traktował, inaczej kochał, inaczej garnki mył?

          3. Idąc do łóżka z określonym mężczyzną nie podejmujesz żadnej „decyzji”, Olu? Nawet o tym, czy powiedzieć „tak” czy „nie”? 🙂 Rodząc dziecko (czy też „usuwając” je) nie podejmujesz decyzji, która może zaważyć na całym Twoim życiu? A co do Twojego pytania – tak, JA, jako osoba, mimo wszystko, wierząca, uważam, że MÓJ ślub kościelny „coś tam” by jednak zmienił. Chociażby to, że miałabym dostęp do sakramentów, dzięki którym łatwiej byłoby mi walczyć ze swoim wrednym charakterem, przez co mogłabym „lepiej”go kochać i być dla niego lepszą żoną. Sakramenty w ogóle mają sens tylko o tyle, o ile dzięki nim stajemy się lepszymi ludźmi. A ja widzę, jaką wiedźmą staję się bez nich.

          4. Ale jaka to decyzja, pewnie wskoczyła do łóżka bezmyslnie, o konsekwencjach w ogóle nie pomyslała. Decyzja byłaby wtedy kiedy by zadecydowała, ide do łóżka bo chce miec dziecko.

          5. Ja nic nie wiem o jej motywach – nie pisała o nich. Okazuje się jednak, Olu, że Ty wiesz. Natomiast pytała o możliwość legalizacji związku – i to już nie wydaje mi się wcale takie „bezmyślne”, bo chciała, po pierwsze, żeby ktoś jej pomógł w wychowaniu dziecka (zakładam, że ten mężczyzna też tego chce), a po drugie – żeby dziecko miało oboje rodziców. Wiesz, „odpowiedzialność” i „dojrzałość” nie zawsze wiążą się TYLKO z wiekiem. Mam sąsiadów, którzy pobrali się (dzięki zgodzie sądu) kiedy ona miała 16, a on 18 lat (rodzice wypędzili ich z domu, musieli radzić sobie sami) – i od ponad 20 lat są szczęśliwym małżeństwem. A są i tacy, którzy w wieku lat pięćdziesięciu wciąż zmieniają partnerki jak rękawiczki, bo „nie czują się jeszcze gotowi na stały związek.” Myślisz, że porzucenie żony po 20 latach związku i „wymienienie jej na młodszy model” naprawdę jest dużo bardziej „dorosłym” zachowaniem, niż poczęcie dziecka (czy też wzięcie ślubu) przez nastolatkę?:)

          6. Odpowiedzialność jednak wiaże sie z wiekiem bo dziecko oprócz tego ze ktos je kocha musi tez i jeść, musi byc ubrane, powinno miec zabawki i cała mase innych rzeczy. Więc mi wytłumacz jak szesnastoletnia matka dziecku jest w stanie to zapewnić? Kto gimnazjalistke przyjmie do pracy? Taka małolata nie jest odpowiedzialna, ona odpowiedzialność przerzuca na rodziców, rodzice będą utrzymywać, będa się dzieckiem zajmować a ona bedzie najwyżej dzieckiem w wózku chwaliła sie kolezankom. Znam takie nastoletnie matki, jedna urodziła mając 16 lat, po roku urodziła drugie i majac juz dwójkę nie potrafiła dziecka nawet wykapać nie mówiac o tym zeby utrzymać.Druga została matka mając nie wiele więcej lat i kto sie dzieckiem zajmował, kto wstawał w nocy i biegał po lekarzach? oczywiście jej matka.Zreszta jak sie nie ma stosownego wieku zezwolenie na ślub daje sad a rodzice siłą rzeczy deklaruja wszelka pomoc więc odpowiedzialność zostaje przerzucona z młodych na ich rodziców. Jedynie jeżeli ojciec dziecka pracuje, zarabia i jest w stanie rodzinę utrzymać to moze się udać ale przewaznie małolat robi dziecko małolacie bo też specjalnie nie wie skąd dzieci sie biorą.

          7. Olu, pisząc w ten swój charakterystyczny sposób poniekąd także mnie oskarżasz o tę samą niedojrzałość i nieodpowiedzialność. „Kaleka” zdana na pomoc męża i rodziców zrobiła sobie „bachora” – to dopiero głupota do kwadratu, ot co…

          8. Widzisz Albo! Masz dużo cierpliwości i łagodności! Przynajmniej inteligencji Ci nie odmówi;) Naprawdę trudno czytać niektóre komentarze i (wierz mi) z trudem się powstrzymuje -Ty jesteś tu gospodarzem!

          9. Widzisz Miśko, a ja i tak mam wyrzuty sumienia, że tym razem właśnie się NIE powstrzymałam… Teraz pewnie usłyszę, że nie mówiłyśmy przecież o mnie. A łagodności i cierpliwość stale mi brakuje. I obawiam się, że nocne dyskusje z Olą pod tym postem mogą się skończyć „kryzysem” w MOIM własnym małżeństwie…;) Nie chciałabym, żeby ktokolwiek z Was czuł się przeze mnie zlekceważony – ale czy to aż takie ważne, żeby zawsze mieć „ostatnie słowo”?:)

          10. Więc zebys przeze mnie nie miała tego kryzysu komentować juz nie będe. Wydawało mi sie ze piszesz tego bloga zeby poprostu podyskutowac ale się zawiodłam. Tobie jedynie pasuje towarzystwo wzajemnej adoracji z Miska na czele – kto pisze po twojej mysli jest przyjacielem, kto ma inne zdanie wrogiem.

          11. Mylisz się, Olu – miałam jedynie na myśli, że angażując się aż tak bardzo w rozstrząsanie CUDZYCH problemów, zaczynam zaniedbywać własne. Nic ponadto. Nie zależy mi na tworzeniu „towarzystwa wzajemnej adoracji” – ani też NIKOGO z Was nigdy nie uważałam za wroga. Ciebie także nie. I jest to ostateczny argument za tym, żeby raz na zawsze skończyć tę wirtualną zabawę. Nie warto dla kilku nieopatrznie napisanych słów czynić sobie z ludzi wrogów. Nawet wirtualnych. Nie myśl o mnie źle. Pozostałym – do zobaczenia. Kiedyś, gdzieś. Nie w Sieci.

          12. Nie przychodzisz tu Olu,żeby dyskutować!Przychodzisz,żeby sączyć jad!Jesteś złośliwa i zawsze wszystko wiesz lepiej, bo już swoje przeżyłaś!Nie widzisz nawet,że swoimi wypowiedziami możesz ranić innych.Co więcej -jak zobaczysz,ze ktoś się NIE BRONI dowalasz mocniej!Bronię Albę, bo wkurza mnie Twój brak delikatności(wiesz,że ona przeprosi Cie nawet za to,że nie zrobiła!)Może i dostałaś krzywdy od ludzi, ale na pewno nie poczujesz się lepiej (choć może chwilowo poprawia to Twoje samopoczucie) traktując tak samo innych.

          13. Z tym dostepem do sakramentów zgoda ale reszta? Myslisz ze charakter człowieka zmienia sie dlatego ze idzie do spowiedzi? Jakby tak było to wszystkie zony nie chodzace do spowiedzi byłyby hetery jakich mało.Przeciez masz swoj rozum, wiesz co robisz dobrze a co zle, co złe sama mozesz zmienic więc po co ci jeszcze „podpowiadacz”?

          14. Odpowiem nie wprost, Olu – skoro KAŻDY człowiek „ma swój rozum” i SAM najlepiej wie, co dla niego najlepsze (i nikt niech się nie waży mu podpowiadać!!!!) to skąd w krajach całkowicie laickich taka popularność różnych psychoanalityków, doradców małżeńskich, itd.? Czy czasem nie dlatego, że wielu ludzi jednak odkrywa, że DOBRZE jest kiedy ktoś spojrzy na nasze życie z dystansu i powie, co jego zdaniem robimy nie tak (i jak ewentualnie można to zmienić)? Ostatnio czytałam, że Borys Szyc, który wcześniej był playboyem, kiedy postanowił się ustatkować, zatrudnił sobie „życiową trenerkę” (psycholożkę), żeby mu waliła prawdę między oczy. I chyba pomogło, bo ten lowelas właśnie planuje ślub. To ja się pytam – co to jest, jeśli nie taki świecki spowiednik? Ja nie pisałam, że WSZYSCY stają się lepsi dzięki sakramentom – choć tak właśnie powinno być (tak samo jak pewnie nie wszystkim pomaga terapia) – ale że JA się taka stawałam. A jeśli ktoś umie dokonać tego samego SAM, bez żadnej pomocy od ludzi czy od Boga – to tylko podziwiać. JA wiem, że nie daję rady.

          15. To ty wierzysz w takie ustatkowanie? W kazdej plotkarskiej gazecie pełno takich opisów „ustatkowania” – och jak on sie zmienił, och jak go miłość naprostowała…..a potem relacje….z rozwodu czy porzucenia oraz zmiany partnerów.

          16. Olu, ale tutaj nie „miłość” go naprostowała, lecz PRACA NAD SOBĄ. To pewien ewenement. Powiedzenie sobie: „Zachowałem się jak g.ówniarz!” „MIŁOŚĆ” przyszła potem. Oby na dłużej.

          17. No proszę, a już myślałam,że obraziłam Cie podejrzeniem,że czytasz brukowce!

          18. Te dziewczyny o których pisałam wcale nie uważają małzenstwa za wyrok dozywocia, one poprostu mysla ekonomicznie – nie biore slubu bo nie mam gdzie mieszkać a mieszkanie „na kupie” z rodzicami czy nie daj Boze teściami dobrze nie wrózy, nie mam pracy czy chłopak ma trudności z praca wiec za co bedziemy zyli, staram sie o prace a jak pracodawca usłyszy ze młoda mężatka to podziekuje (pewnie zaraz będą dzieci i wieczne zwolnienia), prozaicznie – nie mam pieniędzy na sukienkę, wesele i opłaty (spore), dobrze jest jak jest no a jak zajde w ciążę przez wpadke to wtedy o slubie pomyslę.

          19. No, co Ty – takie „nowoczesne” dziewczyny i „przez wpadkę”?;) Przecież chyba one nie stosują NPR – a innym to się podobno nie zdarza?;)

          20. Cos ty, wpadka zawsze może się przytrafic – 99% zabezpieczenia ale 1% tez na kogos padnie a poza tym nie tylko naturalne metody bywaja zawodne

    2. Zawsze były, sa i bedą małżenstwa udane i nieudane.Tyle tylko ze kiedyś było mniej rozwodów jak teraz a to z prostej przyczyny. Rozwód to był wstyd dla całej rodziny a szczególnie na wsi był nie do pomyslenia. Kobiety przewaznie nie miały wykształcenia, nie pracowały więc siłą rzeczy były na łasce i niełasce pana męża. Jak sie nie ma gdzie podziać , nie ma swoich pieniędzy a do tego gromadkę dzieci to co im pozostawało? Siniaki pokryć warstwa pudru, kochankę tolerować i cicho siedzieć. A teraz jak kobieta jest samodzielna, nie jest finansowo uzalezniona to po co ma znosić wyskoki?Jak sie nie układa to lepiej się rozwieść jak cierpiec. Rozwód to nie jest koniec swiata, on sobie może życie na nowo ułozyć, ona moze a twierdzenie ze dla dzieci należy utrzymać byle jaki zwiazek to też jest cz.ęsto mit. Znam rozwódkę ktorą do rozwodu namówili synowie. Ojciec pił, cuda wyczyniał i jakby nie synowie to by się kobieta do dzisiejszego dnia męczyła a tak rozwód wzięła, męza pogoniła i odzyła, dzisiaj to nie ta sama kobieta – spokojna, usmiechnięta, nerwicy się pozbyła i wie ze zyje a nie wegetuje.

      1. Olu, ja nie twierdzę, że rozwód to jest „koniec świata” – czasami jest to przykra, smutna, ale jednak konieczność. ALE nie jest to też powód do wielkiej radości i dumy – bo jednak, przyznajmy, coś nam się w życiu nie udało, jakichś obietnic nie dotrzymaliśmy, dokonaliśmy złego wyboru. Nie jestem też pewna, czy „w dawnych, dobrych czasach” ludzie rzeczywiście nie rozwodzili się tylko ze strachu przed tą „wredną opinią publiczną” – bo np. w XVII w. Polki przodowały w Europie w liczbie pozwów o rozwiązanie małżeństwa, składanych do Stolicy Apostolskiej. I źródła nie mówią, żeby ktokolwiek je specjalnie potępiał. Jeśli tego nie robiono tak często, jak dziś, to przede wszystkim z ważniejszych względów – wiadomo było (ponieważ kobiety na ogół nie pracowały) że rozwód pozbawi ją (i dzieci) środków do życia – dalej się dziwisz, że mężczyźni zostawiający żonę nie cieszyli się powszechnym szacunkiem? Na „wolność z odzysku” mogły sobie pozwolić przede wszystkim kobiety majętne. A dziś – phi, co mnie przy niej trzyma, przecież ona świetnie sobie SAMA ze wszystkim poradzi! (A ilu jest „tatuśków”, którzy po rozwodzie nie łożą nawet na utrzymanie dzieci?) A więc jednak chyba ODPOWIEDZIALNOŚĆ była nieco większa. Kiedy zmarł mój pradziadek, jego brat poślubił młodą wdowę z dziećmi nie z jakiejś wielkiej namiętności, tylko po prostu dlatego, że nie chciał, by została bez pomocy. A mimo to był dla niej dobrym i troskliwym mężem. Poza tym chyba ludzie przywiązywali większą wagę do tego, co robią – i co mówią. Czy wiesz, Olu, że w Pierwszej Rzeczypospolitej często wypuszczano więźniów z więzienia „na słowo honoru” – i oni potem wracali w terminie? Bo to słowo miało dla nich znaczenie. Teraz natomiast „słowo honoru” dają już chyba tylko nastolatki, i to wtedy, kiedy chcą nakłamać rodzicom…(„Mamo, słowo honoru, że nic nie brałem!”:)). Kiedyś już tu pisałam o rodzicach, którzy tłumaczą ośmioletnim dzieciom, że jak coś tam im każą „przysięgać” podczas Pierwszej Komunii, to wystarczy skrzyżować palce, „to nie będzie ważne.” Dzieciątka szybko uczą się, że tym, co się mówi (a już zwłaszcza w kościele!) nie należy się zbytnio przejmować…

        1. Nikt nie twierdzi ze to jest powód do dumy, cos sie nie udało, cos nie wyszło, zabazgrane papiery ale zyć po rozwodzie mozna i to całkiem dobrze. Nie wchodzmy w wieki poprzednie, ty tego nie pamietasz ale ja tak – rozwódka to była kobieta „drugiego gatunku” , jak sie na wsi któras rozwodziła to ksiądz grzmiał z ambony a rodzina wstydliwie chowała sie po kątach. Podobnie jak z dziećmi nieslubnymi, teraz normalka, kiedys takie dziecko miało zupełnie przechlapane a bękart to było okreslenie normalne.A do slubu z brzuchem? wstyd i hańba. Jeszcze przed wojna jednej mojej dalszej ciotce przytrafiło się dziecko przed slubem i wiesz co robiła żeby rodzina nie musiała swiecic oczami bo kto to widział – córka dyrektora szkoły z brzuchem!!!Bandazowała sie tak ze potem nie mogła urodzic, poród był kleszczowy a dziecko urodziło sie nienormalne (uszkodzenie czaszki). No i tak na koniec, wyobraz sobie ze jak moja córka szła do komunii u Dominikanów zadnej przysięgi nie było.Zakonnik wytłumaczył to prosto i logicznie – dziecko jest za małe zeby świadomie miało przysiegać a zeby nie piło i paliło od tego sa rodzice zeby przypilnowali.

          1. Jak to „nikt nie twierdzi, że to jest powód do dumy”?:) Już są specjalne „imprezy rozwodowe” na których ludzie świętują swoje rozstanie, jakby było się z czego aż tak bardzo cieszyć. A nowocześni psychologowie przekonują, że im więcej „cioć” i „wujków” kocha Twoje dziecko po rozwodzie, tym dla niego tylko lepiej… Więc mi nie mów, że w ogóle „nikt tak nie twierdzi.” Coś, co powinno być traktowane jako – mimo wszystko – życiowa pomyłka (i okazja do refleksji na przyszłość) coraz częściej staje się życiowym sukcesem.

          2. No, bywałam na stypach na których było naprawde wesoło, zwyczajne odreagowanie na stres.

    3. Kaijra. Czy Ty czasami oglądasz te telewizyjne programy z udziałam psychologów. Te hasła „Najważniejsze, żebyś TY był szczęśliwy,inni się nie liczą ” ? Piszą o tym we wszystkich gazetach i wciąż lansują tę „ASERTYWNOŚĆ” . Przecież oni to robią tylko po to, aby móc później z „wielkim oddaniem” leczyć złamane dusze ludzi- za pieniądze.Wychowują sobie, a właściwie hodują przyszłych klietów. Teraz zaczynają pisać coraz więcej o ubezwłasnowolnieniach ludzi w starszym wieku. Też jedynie dlatego, że wyczuli w tym kasę. Każde ubezwłasnowolnienie wymaga orzeczenia biegłego psychiatry i psychologa. A w takich przypadkach zawsze chodzi o dużą forsę. A ludzie te artykuły czytają i w nie wierzą, bo przecież psycholog to lekarz duszy. Pozdrawiam.

  5. Temat dla wielu „na czasie”. Ja to również przerabiam – znaczy nie „ratowanie małżeństwa”, którego nigdy nie było, ale wybaczanie i układanie życia tak, aby przynajmniej dziecko wiedziało że ma oboje rodziców. Wybaczyć można wiele, ale zapomnieć się tak łatwo nie da 🙁 Poza tym uważam, że pewne granice jednak powinny istnieć – a nie byłoby tak tragicznych przypadków jak niektóre dzieciobójstwa nagłaśniane przez media 🙁

    1. Jestem pewna, Barbaro, że granice istnieją – granicą jest np. obrona ludzkiej godności i bezpieczeństwa. Stąd w przypadkach drastycznych nawet mądrzy duszpasterze doradzają rozwód, a przynajmniej separację małżonków. Zgadzam się, że na ogół łatwiej jest „przebaczyć” niż „zapomnieć.” Nawet chińska waza po pradziadku, sklejona troskliwie, już NIE BĘDZIE taka sama. A czasami naprawdę nie ma już „co zbierać.” Ale walczyć trzeba, jak sądzę, do końca – żeby można było z czystym sumieniem powiedzieć: „No, tak, ja zrobiłam wszystko, co było w mojej mocy.” A resztę pozostawić Opatrzności… Tak, jak pewien mój znajomy, bardzo przyzwoity chłopak, którego piękna, młoda żona wkrótce po ślubie (kościelnym, a jakże!), „wybrała wolność” w towarzystwie pewnego Niemca z bardzo grubym…portfelem. A kiedy już go do cna wydoiła, zaczęła pracować za naszą zachodnią granicą po prostu jako prostytutka. Chłopak jeździł do niej, prosił, błagał, próbując nakłonić ją do powrotu. A kiedy wszystkie próby zawiodły, wrócił do kraju i zaczął pić na umór. Z piekła, które trwało kilka lat, wyrwała go dopiero inna, niepozorna kobieta, która obecnie jest jego drugą żoną. Ale kto ośmieliłby się powiedzieć, że ten facet nie zrobił „wszystkiego”, co mógł, żeby ocalić swoje małżeństwo? Ja tego nie powiem…

      1. Tak sie zastanawiam….czy ten chłopak dobrze robił. Nawet jakby i do niego wróciła to to małżenstwo nie byłoby wcale udane. W nim tkwiłaby zadra do końca zycia, zeby potem nawet i swięta była to kazdy telefon, kazde spóznienie z pracy czy prosta rozmowa ze znajomym juz by mu dawała do myslenia….a moze ona znowu coś kombinuje?

        1. No, ale przynajmniej próbował – i to mu się chwali. W książce o. Pawła Kozackiego „Szczęśliwe wariactwo” jest taki dający do myślenia przykład – „Marlena wkrótce po rozwodzie pokazuje się w towarzystwie Darka, którego przedstawia jako swojego „narzeczonego.” Wszyscy są zachwyceni, gratulują… Tomek, też niedługo po rozwodzie, jest wkurzony ciągłymi próbami „swatania go” z różnymi kobietami. Nie może zrozumieć, dlaczego świadków jego ślubu dziwi jego miłość do niewiernej żony.” I tak sobie myślę, że czasami nacisk społeczny na „chodzenie parami” jest tak duży, że nie dajemy sobie nawet czasu na odpoczynek, przemyślenie pewnych rzeczy – no, bo po prostu „wypada kogoś mieć” i już. Tak, jak w Hollywood, gdzie natychmiast po zakończeniu (choćby nie wiem, jak bolesnym) poprzedniej „wielkiej miłości” należy się pokazać z „nową miłością” – jak gdyby to, co się wydarzyło, nie miało absolutnie żadnego znaczenia. Łatwo przyszło, łatwo poszło. Ludzie stają się powoli dla siebie tylko „gadżetami” które nie tylko można (jak samochód) „wypróbować” przed zakupem (chociaż wątpię, by jakikolwiek salon samochodowy zgodził się np. na dziesięcioletni okres próbny:)), ale także, w każdym momencie, „wymienić na lepszy model.” To może dlatego tak modne staje się dziś samotne macierzyństwo – utarło się myśleć, że „dziecko przynajmniej nas nie zdradzi.” Choć, moim zdaniem, jest to fałszywe myślenie – znamy aż nadto przykładów „niewdzięcznych dzieci.”

          1. Mnie sie wydaje ze to nie chodzi o jakiś nacisk społeczny a zupełnie o cos innego. Małżeństwo rozchodzi sie z takich czy innych przyczyn, ona zostaje sama z poczuciem odrzucenia, czuje się mało warta bo ja przykładowo mąż wymienił na inny model. Wiec chyba lepiej żeby sie z kimś zaczęła spotykac niz zeby „przezuwała” bez konca klęskę, analizowała w nieskończoność czym ta druga jest od niej lepsza, popadała w depresję i łykała prochy nasenne. Czesto metoda „klin klinem” bywa zbawienna.I nie chodzi tu o jakies wskakiwanie do łóżka pierwszemu lepszemu bo to jest głupota ale o to by mieć kogos kto podbuduje jej ego, kto jej powie ze jest atrakcyjna, że jest wartościowa, ze moze się podobac, ze nie jest życiowym nieudacznikiem.

    2. Ps. Barbaro. Proszę, pamiętaj, że dręczenie się złymi wspomnieniami zatruwa przede wszystkim tę osobę, która w konflikcie była „niewinna.” Co więcej, wydaje mi się, że można (a nawet należy) wybaczyć także wtedy, gdy nie doprowadzi to już do „sklejenia” związku – tak, jak napisałaś, dla dobra dziecka, ale i dla własnego dobra – żeby wejść w dalsze życie z „czystym” (emocjonalnie) kontem. Zbyt wiele widziałam kobiet, które nie potrafiły się uwolnić od wspomnień o swoim dręczycielu, żeby nie wierzyć, że brak przebaczenia może zniszczyć człowieka…

      1. No, ja na szczęście nie muszę się uwalniać od „dręczyciela”. Ale już taka jestem, że „zdradę przyjaźni” traktuję o wiele bardziej serio niż „zdradę seksualną”.

        1. Ale prawie wszyscy musimy się uwalniać od poczucia krzywdy, zranień (bo od poczucia winy- i odpowiedzialności – doskonale uwalniają nas różne teorie psychologiczne, głoszące, że nawet jeśli zrobiłaś coś w życiu nie tak, to z pewnością winni są wyłącznie inni:)). Wiele wspólnot religijnych organizuje różnego typu warsztaty i rekolekcje „uzdrowienia wspomnień” – aby nauczyć ludzi, jak godzić się ze swoją przeszłością – i zacząć żyć od nowa bez tego balastu. Ps. Jakiś czas temu Onet zamieścił wywiad z pewnym „trenerem osobowości”, pracującym wśród mężczyzn na Manhattanie. Zapamiętałam zwłaszcza takie stwierdzenie: „Zauważyłem, że w miarę, jak moi pacjenci zdrowieją, coraz mniej mówią o swoim „lęku przed związkami”, a zaczynają mówić o swojej tęsknocie za rodziną, o pragnieniu ojcostwa…” Czyżby więc problemem był powszechny syndrom Piotrusia Pana? „Życie jest wyłącznie po to, by się dobrze bawić! Jeśli przeczuwasz, że nie będziesz się dobrze bawił, po prostu poszukaj innej piaskownicy!”?

          1. Nie wiem, czy aktualne jest jeszcze to twierdzenie, że psychologia próbuje nam wmawiać, iż „winni są inni”. Szerzy się wiele teorii (m. in. w nurtach tzw. New Age wyklinanego jako „diabelstwo) mówiących wręcz przeciwnie: że to tylko od nas samych zależy jakość naszych relacji z innymi ludźmi. Ostatnio najbardziej popularnym hasłem jest „wzięcie 100% odpowiedzialności za swoje życie”. I to jeszcze bardziej nie odpowiada religijnej tradycji niż schemat „winni są inni”. Szczerze mówiąc można się nieźle pogubić 😉

          2. No, co Ty – „100% odpowiedzialności za swoje życie” (o ile nie oznacza to przy okazji całkowitego odrzucenia tezy, że nasze życie należy również do Boga) całkiem nieźle wpisuje się w tradycję religijną:), zwłaszcza tę, która jest mi bliska: kierownictwa duchowego, itd. Kiedy się spowiadasz mówisz: „JA zawaliłam, JA zachowałam się tak, jak nie powinnam, JA ponoszę za to odpowiedzialność – ja, a nie moi „toksyczni rodzice”, szef czy ktokolwiek inny. Skoro zaś jestem odpowiedzialna, to i przyjmuję na siebie odpowiedzialność za skutki swoich czynów. To dlatego – a nie ze względu na to, że ktoś ją „wyklnie z ambony” – wierząca dziewczyna, której zdarzyło się lekkomyślnie zajść w ciążę (od razu zaznaczam, że nie chodzi tu o sytuację gwałtu!) powinna urodzić to dziecko. Ponieważ ono nie jest żadną „niesprawiedliwością”, „złośliwością losu” czy inną zesłaną na nią z niebios „karą Boską” – jest NORMALNĄ konsekwencją jej własnych działań i decyzji. I z tego samego pnia wyrastają chyba praktyki wszystkich tych „trenerów życiowych.” I, aż chciałoby się zawołać, Bogu dzięki!

  6. Mialam taka sytuacje w pracy: bylo podejrzenie, ze jedna z naszych trzynastoletoletnich uczennic jest wykorzystywana seksualnie przez ojca. Wypowiadala jakies takie dziwne stwierdzenia typu: ” bo to moja wina, bo ja go prowokuje”. Psycholodzy, pedagodzy ruszyli ze sprawa. Dyplomatycznie wyciagali info od dziecka, biorac tez i matke na tapete. Po ilus tam sesjach i wywiadach wyszlo szydlo z wora. Kobieta za wszelka cene nie chciala utracic meza. Poswiecajac i krzywdzac corke. Umotala sobie taki oto obraz rzeczywistosci: maz jest niewinny, to wina dzieciaka. Ladna jak aniolek, nabiera kobiecych ksztaltow …… a maz to facet, jak ma sie oprzec kiedy taka „du…pa” pod bokiem sie kreci? I wmowila wine corce….. Odeszlabym. Tu nie ma co ratowac, nawet kiedy jest milosc. Milosc nie wyrzadza nikomu zla i powinna plynac z dwoch stron. Czasami bywa, ze kochamy „bestie”. „Bestie „potrzebujacej leczenia. Jezeli chodzi o tego alkoholika, ktory najpierw urzadzal rodzinie , czy tez zonie pieklo na ziemii, a potem sie nawrocil i nosil ja na rekach… otrzymala kobiecina swoja zaplate za trudy zycia ,poswiecenie i dozgonna milosc. Albo- to sa bajki dla doroslych dziewczynek. Trzeba najpierw doglebnie znac problem choroby alkoholowej. Taki czlowiek potrzebuje dlugoletniego leczenia. Problem nie konczy sie w chwili odstawienia trunku i trzezwego spojrzenia na oczy. Taki koles lub koleska musza bardzo dlugo trzezwiec, z alkoholizmu wychodzi sie latami i nawet kiedy ponosil ja z pol roku na rekach to jest cos takiego jak „nawroty”…. organizm, psychika niepijacego alkoholika zaczyna wracac do funkcjonowania jak w trakcie chlania, potem to mija, potem znowu wraca, potem znowu mija, potem wraca….. ponosil ja bo widocznie byl akurat na tej lepszej fali:) Znam te rodziny po okresach noszenia zon na rekach- szarokolorowa rzeczywistosc, czasami znowu bardzo trudna….. choc bez kropli alkoholu. 🙂 Dlatego tez twierdze, ze nie za wszelka cene a za cene milosci(?)…..ale ja tez trzeba miec do samej siebie:) I jeszcze na zakonczenie. Kobiety maja tak, ze musza sie wygadac ze swoich bolow, to czasami dziala jak terapia, czasami nie. dlatego gadaja o tym co je boli…… slyszalam rowniez panow niewybrednie strzepiacych jezory na zony.http://www.youtube.com/watch?v=UgWHIguqnGg

    1. Maran, to akurat nie są bajki. 🙂 Obserwuję ich, bo mam, by tak rzec, za płotem. Naprawdę są teraz szczęśliwi, chociaż los ich nie oszczędza – najstarsza córka ma SM, a u niego niedawno podejrzewano nowotwór. I wyobraź sobie, że wiem, że wychodzenie z alkoholizmu to jest proces. I oni też to wiedzą. On chodzi na terapię do AA, a ona do Al-Anon (mówiła, że wiele się nauczyła od czasu, gdy powiedziano jej, że zamiast próbować „zmienić MĘŻA” powinna raczej zmienić siebie i swoje nastawienie do problemu (współuzależnienie)). Ale to wszystko nie byłoby możliwe, gdyby ona w tym brudnym alkoholiku nie potrafiła zobaczyć CZŁOWIEKA, którego kiedyś pokochała i poślubiła, a nie tylko „potwora” który niszczy im życie. I masz rację, że trzeba kochać także siebie samego – nigdy nie twierdziłam inaczej. Przykazanie mówi: „Kochaj bliźniego, JAK SIEBIE SAMEGO.” Kłopoty zaczynają się wtedy, kiedy zaczynamy realizować tylko którąś z dwóch części tego zalecenia.Nigdy nie popierałam postępowania takich kobiet, jak opisana przez Ciebie żona kazirodcy. Św. Paweł bardzo dużo mówi o tym, jaka powinna być miłość – ale nigdzie nie wspomina, że powinna także być „ślepa.”:)

      1. Wiesz co Albo? Zastanawiam sie czy jest sens dalszej rozmowy, bo moze za moment „uslysze” stwierdzenie typu: „zakonczny ta dyskusje, bo mnie nie przekonasz”, bo chesz miec takie, a nie inne spojrzenie na rzeczy, bo chesz miec taka, a nie inna tego iluzje:) No ale skoro ruszylam z pismem to , moze warto, co? 🙂 Chodzi mi nie o wzajemne przekonywanie sie jak jest ( bo przypadki przez nas opisywane moga byc rozne ) tylko o poszerzenie „przestrzeni widokowych”. Zobaczenie sprawy z roznych punktow widzenia. Ty nasz tego bylego alkoholika i jego rodzine niejako za plotem i wiesz dobrze jak jest. A ja Ci powiem, ze z tym wiedzeniem to nie wiesz wszystkiego. Tak sie jakos sklada, ze doswiadczeniem zyciowym, ktore mialam, i dalej niose na barkach pomimo ze ojciec nie zyje, przeniesc przez zycie to( po katolicku to zyciowy krzyz) ojciec alkoholik. Agresywny alkoholik….w sprawach DDA, Alanonu, Alatinu, AA siedze nie od teraz. Znam moja wlasna rodzine i inne od kuchni. Rozni sa alkoholicy. Znane mi sa i takie przypadki, ze zona zyla z mezem, ktory pil i po powrocie do domu w bety szedl… ona ( z reguly one wszystkie szukaja pomocy u Boga) wymodlila mu trzezwosc i Bog po latach wysluchal- po czym zonka odeszla. Okazalo sie, ze trzezwiejacy maz byl gorszy niz ten wiecznie zalany. Czepliwy, humorzasty, urzadzajacy im z byle powodu awantury, rzucajacy sie do bicia… nie radzil sobie chlop. Znam tez takie gdzie na zewnatrz on to wzor nawrocenia. Daje sie prowadzic zonie do kosciola, korzysta z sakramentow. W pogadaniu rozsadny, madry gosc, przy ludziach o zonie pieknie sie wyraza, a ona prosi Boga zeby dal jej odetchnac i rozwiazal jakos ow problem, bo ona oszaleje przy mezu….ktory nadal ma w zaciszu domowym problem z liczeniem sie z jej potrzebami, uczuciami, stawia na swoim. potrzebuje od czasu do czasu ostrych scysji aby spuscic nagromadzone silne ( bo u alki sa one dosc, jak nie bardzo mocne ) emocje, poucza ja nawet jezeli chodzi o spuszczanie wody po potrzebie, kontroluje finanse bardziej niz za czasow, kiedy pil….. i na napady silnej zlosci i gniewu.No i Bog od czasu do czasu slucha prosb tej poboznej niewiasty, bo zabiera go od niej do potrzebujacego pomocy w remontach brata we Francji….Oni wszyscy maja problemy z powrotem do zdrowia szeroko pojetego…. To zycie z chorym czlowiekiem. A Alanony maja za zadanie pomoc takim kobietom ulozyc sobie zycie w nienormalnych warunkach i …. w konsekwencji pokochac same siebie. Ja mam czasami wrazenia, ze one juz nawet nie pamietaja jak to jest zyc normalnie i …. mysla, ze tak, jak maja jest ok….Zreszta kazdy jakis krzyz targa. A os milosci samego siebie, ale tej Bozej milosci samego siebie bierze sie wszystko inne, wylania sie ta prawdziwa Boza milosc do blizniego.

        1. Maran, pisząc Ci to, co WTEDY napisałam (i co zresztą dotyczyło zupełnie innej kwestii!) miałam tylko na celu prawo każdej z nas do zachowania własnych, jak to nazywasz „iluzji” (choć mnie się zawsze wydawało, że stoję na mocnych podstawach:)). Każda z nas ma własne (odmienne) doświadczenia życiowe. Możemy się nimi podzielić – i do tego, z grubsza rzecz biorąc, służy ten blog – ale nie musimy koniecznie się do nich PRZEKONYWAĆ na zasadzie „Ja wiem lepiej, ja mam rację – Ty nie masz racji.” Prawda? 🙂 Zauważ też, że ja w każdej wypowiedzi staram się znaleźć nie tylko rzeczy, z którymi się nie zgadzam (jeśli widzę coś jako CZERWONE, a ktoś inny twierdzi, że jest ZIELONE, to trochę trudno o kompromis, a nawet o dalszą rozmowę. Można wówczas albo przekonywać kogoś do swoich racji – co nie zawsze odbywa się bez bólu – albo, jeśli sprawa nie dotyczy kwestii życia i śmierci, uchylić się od tego) ale i takie, które nas łączą. Ciekawi mnie, co ludzie mają do powiedzenia na interesujący mnie temat (inaczej w ogóle nie pisałabym bloga:)) – ale to nie znaczy, że nie mam prawa zachować własnego poglądu. Z całym szacunkiem dla zdań odmiennych.

      2. Wszystko to bardzo pieknie wygląda ale mnie ciekawi jedno, czy ona w calej tej swojej dobroci nie pomyslala o tym ze skazala dziecko na DDA, ze dziecko mialo przewalone dziecinstwo bo widok wiecznie zachlanego pozostaje na dlugo i zostawia glebokie slady w psychice. Widocznie bardziej jej zalezalo na mezu jak na dziecku.

        1. Rozwód rodziców też pozostawia głębokie ślady w psychice dziecka – i jestem pewna, że ona wzięła pod uwagę wszystkie okoliczności i wybrała to, co uznała za najlepsze dla CAŁEJ RODZINY, Olu.

          1. A skąd ty wiesz czym ona sie kierowała?Ty dajesz przykłady więc ja ci tez dam przyklad. Parę domów ode mnie mieszka taka sobie rodzina – on, ona i dwie corki. Ona pracuje jako pecekówka, jego jeszcze trzeżwego nie widziałam – albo sie zatacza albo dobrze podpity, nigdzie nie pracuje bo komu pijak do pracy potrzebny. W domu bieda z nędza, ona nieroba utrzymuje i pewnie jeszcze na wódkę daje bo wrzaski i wyzwiska rzecz normalna, do tego dochodzi gonienie zony i córek z siekiera. Starsza córka (z moja chodziła do podstawówki) tak zakompleksiona że szok, ona całe zycie Boga przeprasza ze zyje. W zimie dostała jakiegos ataku, prawie goła wyskakiwała przez okno, szpital psychiatryczny i orzeczenie – schizofrenia spowodowana alkoholizmem ojca. Po paru miesiącach leżenia w szpitalu w stanie ciężkim wróciła do domu, jest po licencjacie ale do pracy sie nie nadaje. Młodsza córka, dla odmiany super agresywna, trochę chyba ociężała umysłowo (prawdopodobnie w dzieciństwie wykorzystywana seksualnie albo przez ojca albo jego kolezków – pijaków) wywiała z domu, wyszła za mąż, urodziła juz 2 dzieci ale też coś jej sie nie układa.Więc zachodzi pytanie, gdzie ta kobieta ma rozum i poczucie odpowiedzialności za dzieci? Dom jest jej, zamiast go dawno z domu wywalić nie dość że dziada toleruje, utrzymuje to jeszcze go broni.

  7. w każdym małżeństwie bywają dni lepsze i te trudne,zwłaszcza jak są dzieci warto przeczekać te trudne dni.zniszczyć związek można bardzo łatwo ,ale z odbudowywaniem bywa już gorzej,no i blizny zostają nieraz na zawsze.czasami jestem przerażona jak czytam z jaką łatwością ludzie zmieniają partnerów.przecież nigdzie nie jest powiedziane że nowy związek będzie lepszy gdy już minie okres pierwszego zauroczenia.

    1. Gdzieś kiedyś przeczytałam, że Pan Bóg jest orędownikiem „trwałości” (wierności) – a diabeł, przeciwnie, ciągłej „zmiany” – „Czujesz się nieszczęśliwy/a?” – „ZMIEŃ fryzurę, mieszkanie, pracę, męża, żonę, krąg znajomych, obyczaje seksualne, kochanka, płeć…(wszystko, oprócz zmiany samego siebie:)) – a NA PEWNO będzie Ci lepiej.” Wiadomo, że „wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma.” Tymczasem te zmiany nie zawsze (uwaga, to nie znaczy, że nigdy!) wychodzą nam na dobre. Gdyby było inaczej i gdybyśmy rzeczywiście zawsze umieli „uczyć się na błędach”, to pewnie nie byłoby tylu mężczyzn, zdradzających kochankę z…kolejną kochanką, albo rozwodzących się „seryjnie” (kiedyś czytałam wspomnienia pewnego znanego aktora, który wyznał, że NIE WIE po co właściwie tyle razy się żenił i rozwodził, skoro jego ostatnia żona była tak podobna do pierwszej. Może więc należało poprzestać na tej jednej?:)) – ani kobiet, które ciągle wikłają się w „toksyczne” związki z niewłaściwymi facetami. Kiedyś na blogu Liliena znalazłam historię faceta, który postanowił zmienić płeć, ale że nie czuł się w tej nowej skórze tak dobrze, jak sobie wymarzył, zapragnął z kolei zostać osobą bez jakiejkolwiek płci. Mam nadzieję, że odnalazł wreszcie spokój, bo dla mnie jest to dowód na to, że „zmiana”, nawet tak radykalna, nie zawsze jest najlepszym wyjściem z sytuacji…

      1. W tym samym „duchu” twierdzi się również, że „ciekawość to pierwszy stopień do piekła”. A ja się z tym zupełnie nie zgadzam. Wystarczy popatrzeć na dzieje ludzkości, na dzieje Ziemi, wreszcie nawet na Wszechświat – nieustanne zmiany, gwałtowne przeobrażenia, włącznie z wielkimi katastrofami na skalę kosmiczną. Wierzymy w Stwórcę, który taki a nie inny świat stworzył i „widział że to było dobre”, a jednym tchem mówimy, że „zmiany” to wymysł diabła. Gdzie tu logika?

        1. Zauważ, że nie mówiłam o WSZYSTKICH zmianach w ogóle – a tylko o zmianach traktowanych jako „lek na całe zło.” CZASAMI (podkreślam, czasami) pewne trudności i kryzysy warto po prostu przeczekać – moja mama opowiadała, że kiedy byli z Tatą małżeństwem ok. 2-3 lata WSZYSTKO zaczęło ich w sobie irytować. Gdyby się wtedy poddali zniechęceniu, pisząca te słowa NIGDY nie przyszłaby na świat.:) Ostatnio moją korę mózgową drąży przeczytana gdzieś myśl: „Twoim powołaniem jest to, co TERAZ robisz.” To nie to, że się z tym bez zastrzeżeń zgadzam, o nie (bo wyobraźnia podsuwa mi natychmiast obraz złodzieja czy alkoholika – czy i ich „powołaniem” jest to, co robią?)- ale jakoś nie daje mi to spokoju. Pisząc to o „zmianie” miałam na myśli raczej pewien rodzaj wewnętrznego niepokoju, który nie pozwala nam cieszyć się tym, co już mamy. Na pewno nie wszystkie ZMIANY są złe, niektóre bywają nawet bardzo pożądane (często modląc się nazywam Boga Bogiem Wielkiej Przemiany:)), ale też i nie wszystkie są dobre. Czasami zachowujemy się po prostu jak ten Matołek, co to „poszedł, biedaczysko, szukać po szerokim świecie tego, co jest bardzo blisko.” Nie bez racji mówi się przecież, że „wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma” i „zamienił stryjek siekierkę na kijek”, prawda?:) Pamiętam, jak jakiś czas temu miałam problem z wytłumaczeniem mojemu synkowi, że zielone porzeczki nie zawsze będą kwaśne i niedobre – że kiedyś staną się słodkie i soczyste. Małe dzieci nie są cierpliwe – my często też nie jesteśmy. A „miłość jak wino” – też musi dojrzewać.:) Co nie oznacza, że uważam, że wystarczy tylko biernie „czekać na cud” (zajrzyj do mojej odpowiedzi dla Nitagera – chyba).

          1. To jest dużo szerszy problem. Związki mogą być tylko jednym z przykładów. Zawsze decydując się na zmianę podejmujemy jakieś ryzyko… Ryzyko istnieje też w przypadku decyzji o pozostaniu w „dawnym stanie”. Wszystko jedno jaki wariant wybierzemy możemy osiągnąć swój cel albo się pomylić. Mówi się, że nie popełnia błędów tylko ten, kto nic nie robi. Można by zadać pytanie: czy kiedy pierwszy człowiek zdecydował się uprawiać pole zamiast być jak dotychczas zbieraczem – popełnił błąd czy nie (jakby wyglądał nasz świat gdyby tego kroku jeszcze nie zrobiono?). Czy wykorzystując energię atomową mylimy się czy robimy „dobrze”? Chociaż zdarza się ludziom zapędzić w „kozi róg”, jednak myślę, że po to Bóg dał nam rozum i zdolności abyśmy z nich korzystali 🙂

  8. Znam dwie podobne historie. Dwie moje znajome miały mężów alkoholików. Jedna z nich, którą mą bił po pijanemu, a na trzeźwo przepraszał, po prostu rzuciła go w diabły. Stwiedziła, ze nie będzie czekać, aż ją któregoś dnia zatłucze na śmieć. Kochała go – niewątpliwie – ale odeszła i to nagle, tak jak stała. Dziś jest szczęśliwą żoną i matką – ma nowego męża. A na faceta jej odejście podziałało otrzeźwiająco. Przez jakiś czas jeszcze pił, aż sięgnął dna i odbił się od niego. Dziś też jest żonaty z inna kobietą, nie pije i sprawia wrażenie szczęśliwego.Moja druga znajoma wciąż trwa przy mężu-pijaku. Trwa to już 19 lat. Dzień w dzień znosi jego awantury. Bo go kocha – choć sama jest strzępem tek kobety, którą znałem kiedyś. Nie widać światełka w tunelu. Widocznie sama miłośc to o wiele za mało…

    1. Wiesz, Nitagrze, w chrześcijaństwie jest pewna mądra praktyka (o której niestety nie pamięta nawet wielu „praktykujących” katolików) żeby otrzymać rozgrzeszenie trzeba nie tylko „obiecać poprawę” (co nam wszystkim, a zwłaszcza brutalom i alkoholikom, przychodzi na ogół z wielką łatwością) ale jeszcze podjąć wysiłek w kierunku naprawienia wyrządzonego zła – i samego siebie, czyli, jak to mówi teologia „zadośćuczynić.” Tego już prawie nikt nie robi. Tymczasem, jeśli wymaga się tego, aby otrzymać przebaczenie od Boga – to o ileż bardziej należałoby zastosować w celu uzyskania „rozgrzeszenia” od męża/żony? Jeśli bowiem (jak mnie uczyli) „kiedy przebaczamy naszym bliźnim, jesteśmy najbardziej podobni do Boga” – to również, tak jak Bóg, jesteśmy całkowicie wolni w decyzji, czy i kiedy udzielić tego przebaczenia.Ksiądz, który spowiada, nakłada na spowiadającego się „pokutę”. W dawnych czasach była ona surowa, a pomiędzy zakończeniem „zadania” a uzyskaniem rozgrzeszenia upływało czasem kilka lat. Wydaje mi się niegłupim pomysłem, by źle traktowane kobiety, postępowały podobnie: przede wszystkim natychmiast wyprowadziły się z domu (albo, jeszcze lepiej, wyeksmitowały z niego „grzesznika”) – i postawiły jasne warunki, np.: „Jeśli nie zaczniesz się leczyć, z nami koniec!” Bierne czekanie na „cud” zazwyczaj niczego nie daje. I na pewno nie jest to coś, o co mi chodziło. Przesłanie tego tekstu jest następujące: „Walczysz tylko o to, co wydaje Ci się ważne i cenne. Czy Twoje małżeństwo jest jeszcze dla Ciebie taką rzeczą?” Bo zapewne nie o każde WARTO walczyć bez końca. Tak, jak zdarza się, że odstępujemy od ratowania życia „za wszelką cenę”. W jednym i drugim przypadku cel powinien być ten sam: oszczędzić niepotrzebnego cierpienia.

  9. Wybaczyć to zupełnie coś innego niż dalej to znosić. a na to pytanie, które palce Cię świerzbią zadać róznym uskarżającym sie paniom, pewnie odpowiedziałyby Ci : przedtem był inny. jak to rozumieć? ano mozna różnie, najczęsciej jest tak, ze „miłość jest slepa” i po prostu nie widzimy róznych znaków, nie zapala nam się czerwone swiatełko w wielu sytuacjach, w którcy powinno, i nad którymi powinnysmy sie zastanowić. w częsci przypadków kobiety myslą, że po slubie go zmienią. a w częsci są tacy, którzy udają kogoś innego, a dopiero po slubie pokazują swoją prawdziwą twarz. ogólnie, dopóki jest sens, mozna walczyć, ale sa rzeczy, są momenty, kiedy się nie da i dobrze jest to na czas zobaczyć i nie marnowac dalej życia. pozdrawiam

    1. Ktoś powiedział: „Nie wolno Ci nie doceniać własnych możliwości zmieniania samego siebie, ale nigdy nie przeceniaj swoich możliwości zmieniania innych!” Jest prawdą, że kobiety (a czasem też mężczyźni) bagatelizują ewidentne „sygnały alarmowe”, które powinny ich zaniepokoić’ albo – to już głównie kobiety – naiwnie myślą: „Tak, to prawda, że to leń, brutal i pijak. Ale JA go zmienię! DLA MNIE będzie inny!” Radziłabym się nie łudzić: jeśli coś Cię w nim/w niej irytuje już teraz, to najprawdopodobniej tak samo (a może nawet gorzej) będzie za dwa, pięć, dziesięć lat – chyba, że się sam(a) nauczysz akceptować jej/jego wady. (Cały problem z nami – mnie nie wyłączając – polega jednak na tym, że choć WSZYSCY chcielibyśmy „być kochani takimi, jakimi jesteśmy” to jednak sami nie umiemy tak kochać innych: „Ja? No, jasne, że nie jestem aniołem, mam swoje wady i grzeszki, jak każdy – ale on(a)? O, on(a) to powinien się zmienić – bo doprawdy nie da się z nim wytrzymać!”:)). Mówi się też, nie bez racji, że kiedy mężczyzna się żeni, to ma nadzieję, że ONA się nigdy nie zmieni – ale ona się jednak zmienia. A kiedy kobieta wychodzi za mąż, to zawsze myśli, że po ślubie ON się zmieni – ale on się jednak nie zmienia. 🙂 I zastanawiam się, czy ci ludzie rzeczywiście się „zmieniają” (dr House, np. twierdzi, że ludzie się nigdy nie zmieniają…:)) – czy raczej jedyne, co się tak naprawdę zmienia, to nasz sposób patrzenia na nich? Przecież kiedy jesteśmy zakochani, to nawet jego/jej wady wydają się nam „takie urocze” (a po 20 latach małżeństwa już znacznie mniej…:)). A z drugiej strony – jeśli ludzie rzeczywiście „zrzucają maski” dopiero po ślubie, to czy nie ukazuje to pewnego bezsensu „życia razem na próbę” – skoro po ślubie i tak będzie zupełnie inaczej?:) Wiesz, kiedy ktoś mnie pyta, czy „warto” coś zrobić (tak jak w tym przypadku – „ratować małżeństwo” na przykład) zwykle odpowiadam, że wszystko na świecie ma swoją cenę. I że czasami ta cena jest na tyle wysoka, że należy się dobrze zastanowić, czy naprawdę „warto” ją zapłacić. Bo czasami może okazać się ZBYT wysoka.

      1. Właśnie dziś wpadłem na iście odkrywczą sentencję:)) : Nie ma nic za darmo! Choć nie wszystko można kupić.

  10. wydaję mi się, że jak raz zdradzi i nic np. żona sobie z tego nie zrobi (pokrzyczy, popłacze i wybaczy) to będzie go cięgło i nie zmieni się. będzie to robił, kolejny i kolejny raz. ale tym kolejnym razem w obawie o małżeństwo może już się do zdrady nie przyznać. /narkotyczne-wizje/

    1. Wiesz, ale „wybaczyć” komuś coś, to wcale nie znaczy powiedzieć: „OK, nic się nie stało (nie rusza mnie to nic a nic).” Gdyby rzeczywiście „nic się nie stało” – niepotrzebne byłoby wybaczenie. Wybacza się, po pierwsze, rzeczy, za które ktoś naprawdę przeprasza i żałuje (a nie tak: „Wcale nie żałuję, że Cię zdradziłem, głupia krowo – ale Ty i tak będziesz musiała mi to wybaczyć, bo przecież łazisz do tego swojego kościoła!”) – a po drugie, jeśli ktoś przynajmniej PRÓBUJE naprawić wyrządzone zło. Znałam, niestety, i takich „zawodników” którzy prali żonę, potem przychodzili z kwiatami, przepraszali, obiecywali, że „już nigdy” – po czym…wszystko zaczynało się od nowa.

  11. Tischner niesamowicie często podkreślał, że miłość to wybór a wybór ma trwać. dla mnie – w tej sytuacji – to bardzo trudne słowa i nie wiem czy tak do końca się z tym zgadzam. w odniesieniu do małżeństwa tak. ale… no właśnie.ja myślę, że warto ratować za wszelką cenę. świetnie to przeniosłaś na relację rodzice – chore dziecko. oczywiście, że warto nawet jeśli po ludzku nie widać nadziei! jesteśmy odpowiedzialni za to, co zrobimy (lub czego zaniechamy). warto walczyć i zaufać Bogu, że będzie walczył tak jak walczył za Izrael. a jeśli efekt nie jest taki jak „powinien być” to jest chyba też ta tajemnica chrześcijaństwa, że Pan Bóg ze wszystkiego może wyprowadzić dobro. ja tego nie rozumiem za bardzo, ale ogromnie chcę wierzyć, że tak jest.przy okazji tematu serdecznie polecam książkę państwa Eldredge – „Miłość i wojna”. małżeństwo to jest wojna, ale możemy być po tej samej stronie przeciw wspólnemu wrogowi!

    1. Wiesz, Estel, mnie również ogarniają rozterki, gdy piszę na „takie” tematy – czy ja czasem nie jestem hipokrytką, sławiąc wierność w sytuacji, gdy mężczyzna, którego kocham, również „nie dochował wierności” (Bogu) – a ja nie umiałam mu w tym pomóc? Zawsze ogarniają mnie wątpliwości, kiedy czytam wyznania jakiejś kobiety, „szczęśliwie związanej” z rozwodnikiem? Bo jak ja bym mogła pisać jej to, co zwykle piszą internauci: „raz złamał dane słowo, złamie je i Tobie!” – po pierwsze wcale jej tego nie życzę (zresztą mam nadzieję, że ludzie jednak CZASEM uczą się na własnych błędach), a po drugie – jest to niepokój, który stale mi towarzyszy. Oczywiście, znowu dotykamy tu „odwiecznego” problemu, na ile można stawiać znak równości pomiędzy miłością małżeńską, a miłością człowieka do Boga. To, że małżeństwo jest często wykorzystywane w Biblii jako SYMBOL tej miłości – nie oznacza przecież, że jest to dokładnie to samo… Czy ci, którzy kochają męża/żonę „mniej” przez to kochają Boga? Ale może to tylko moja wymówka.

      1. nie Albo, to nie jest wymówka. zdecydowanie nie można stawiać na tym samym „poziomie” miłości do człowieka i do Boga. jeśli celibatariusze służą Bogu „niepodzielnym sercem” to święci małżonkowie mają serca podzielone?? znam wiele świętych małżeństw, wiele z nich jest wielodzietnych i patrząc na nie naprawdę nie mogę pojąć o co w tym chodzi. zresztą, w sensie ścisłym odchodzący kapłan nie łamie chyba słowa danego Bogu tylko biskupowi, któremu obiecywał posłuszeństwo i czystość…?natomiast o powtórnych małżeństwach rozwodników zaskakujące rzeczy pisze Tischner w „Przekonać Pana Boga”. mówi np. że „oni pokazują Bogu, patrz, to jest nasza miłość i ona jest DOBRA. dochodzi w ten sposób do sporu między milością a Miłością i to jest WŁAŚCIWY spór człowieka z Bogiem! „

        1. A jak myślisz, biskup jest przedstawicielem Kogo? Za wszelką cenę szukasz alibi dla grzechu, ale go nie znajdziesz.Dla małżonków Bóg także jest na pierwszym miejscu, podobnie jak dla księży, rozwodników, panien, kawalerów, cyklistów i motorniczych – jeśli tylko kochają Boga jak to nakazuje pierwsze przykazanie. Każdy ma wolną wolę i może zdradzić Boga i pokładać ufność w bożku (np. w postaci drugiego człowieka) w każdej chwili, kiedy tylko zapragnie. Tylko po co iść na taki kompromis z diabłem?

          1. mogę się mylić, ale według mnie czym innym jest przysięga złożona Bogu a czym innym obietnica złożona wobec człowieka. biskupi są następcami Apostołów – ludzi. nigdzie też nie napisałam, że dla małżonków ważniejszy jest ten drugi a nie Bóg. tak przy okazji, po raz któryś mam wrażenie, że widzisz wszystko w kategoriach białe – czarne a życie takie nie jest. nie szukam alibi. jedyne usprawiedliwienie przychodzi przez Jezusa Chrystusa, w którego łaskę i miłość bardzo wierzę. w przeciwieństwie do ludzi On zna serce i dramat jaki przeżywamy w związku z „zakazaną miłością”.

          2. A ten najważniejszy z Apostołów, święty Piotr jest następcą samego Chrystusa. Każdy biskup jest reprezentantem Boga tu na ziemi. Ano właśnie, stańmy na chwilę mocno na ziemi – realia są takie, że ten późniejszy pierwszy papież zdradził swojego Przyjaciela trzykrotnie, z obawy o swoje życie. Chrystus umęczony przechodząc koło niego, spojrzał mu prosto w oczy, a ten gorzko zapłakał i po zesłaniu Ducha Świętego był już gotowy na wszystko, nawet na męczeńską śmierć. Zdradzać Boga jest rzeczą ludzką, jesteśmy słabi to prawda, ale powinien przyjść ten moment, kiedy gorzko zapłaczemy nad swoją niewiernością.

          3. A mnie sie wydaje ze przysiega to jest przysiega i jako taka obowiazuje bez wzgledu na to przed kim jest skladana.

        2. Tak, WIELU z nich bardzo pięknie „sprzecza się” z Bogiem (jak ta kobieta, od której ślubny małżonek zwiał, gdy okazało się, że dziecko ma zespół Downa – a ona poznała innego mężczyznę, który pokochał ją i jej syna – ale życie bez sakramentów okazało się dla nich zbyt trudne, więc postanowili się rozstać. To Bóg ich „rozdzielił” czy raczej LUDZIE? Wydaje mi się, że Jezus nie miałby nic przeciwko ich miłości…) – co nie znaczy, że WSZYSCY. Z faktu, że uważam, że powtórne małżeństwo (czy też odejście kapłana) nie powinno być „zbrodnią nie do odpuszczenia” nie wynika wcale, że uważam, że rozpad małżeństwa (czy „zdrada” kapłana) nie jest złem w ogóle. Niemniej każda pokuta powinna się kiedyś skończyć – a na pewno nie powinno się karać strony „niewinnej” na równi z „winną.” Wydaje mi się słuszne, by pozbawić dostępu do sakramentów (może nawet dożywotnio) kogoś, kto katował (lub zdradzał czy opuścił) pierwszą żonę – a potem zawarł ponowne małżeństwo. Bo tu doszło do ewidentnego naruszenia przysięgi. Ale czemu karać w ten sam sposób stronę zdradzoną, maltretowaną, opuszczoną? Przecież ona chciała dochować swojej przysięgi!

  12. Może w tym miejscu warto dodać, że choć również w Cerkwi Prawosławnej ponowne małżeństwo po rozwodzie (nie sam rozwód!!!!) jest uważane za GRZECH – zgodnie z Ewangelią – to jednak nie jest to grzech skazujący na „wieczyste” wyłączenie ze wspólnoty. Podobnie jak za każde inne przewinienie, nakłada się na takich ludzi jedynie czasową pokutę, po której zakończeniu są ponownie dopuszczani do sakramentów. I tak się zastanawiam, czy ta praktyka nie jest czasami bliższa miłosierdziu Chrystusa…

    1. w sensie ścisłym, „powtórni małżonkowie” nie są wyłączeni ze wspólnoty Kościoła ale pozbawieni dostępu do sakramentów. (pomijam fakt „społecznego wykluczenia” ale to problem części wiernych a nie Kościoła jako takiego)a mimo to uczestnicząc w Eucharystii mają oni udział w jej sprawowaniu! to mi otworzyło oczy na fakt, że Msza ma ogromną wartość nawet jeśli nie można przyjąć Chrystusa pod postacią Chleba…

      1. Masz rację – powinnam wyrażać się bardziej precyzyjnie. Chodziło mi o to, że (jak pokazuje przykład Cerkwi Prawosławnej) nawet w Kościele, który uznaje rozpad małżeństwa za wielkie zło (bo w niektórych Kościołach protestanckich nikt już nie widzi nic dziwnego w ponownym…i ponownym…i ponownym…przysięganiu „dozgonnej miłości”:)) ta pokuta nie musi trwać całe życie. Pan Bóg (po pokucie) wybaczył „grzeszną miłość” Dawidowi i Batszebie, mimo, że on przecież zabił jej męża, aby ją poślubić. Według prawa kanonicznego taka para nie mogłaby zawrzeć ślubu kościelnego. Nigdy. Czy więc prawo Kościoła nie jest czasem mniej „miłosierne” od Boga samego? Nie mówię, że nie – po prostu niekiedy zadaję sobie takie pytania. Pan Bóg zna całą złożoność ludzkich losów – i zna ludzkie serca -ludzkie (mimo wszystko) prawo wrzuca ich wszystkich do jednego worka z napisem „zatwardziali grzesznicy.” Oczywiście, surowiej należałoby potraktować „recydywistów” – jeśli ktoś porzuca trzecią żonę dla czwartej, piątej i szóstej, to najprawdopodobniej nie jest to kwestia „nieszczęśliwego przypadku” a raczej niedojrzałości i niepoważnego traktowania instytucji małżeństwa.

        1. tylko wtedy – paradoksalnie! – ma szanse na zawarcie kolejnego (choć de facto pierwszego, znowu w sensie ścisłym) małżeństwa przez powołanie się na tak popularny teraz kan. 1095 i stwierdzenie nieważności z powodu niedojrzałości. jasne, że każde złamanie przysięgi, obietnicy czy słowa w jakiejkolwiek sprawie jest złem i grzechem, w przypadku sakramentów szczególnie… ale znowu powołując się na Ewangelię, czy to jest grzech przeciwko Duchowi? bo tylko ten nie będzie odpuszczony ani tu ani tam. wiesz, ja mam takie przykre wrażenie, że wszystko sprowadza się do seksu. śpicie razem, nic z tego, przysięgniesz, że nigdy jej/jego nie dotkniesz – na ten układ możemy iść. kurczę, ja rozumiem, że nie można tu działać pochopnie bo grozi to jakimś „relatywizmem moralnym”. ale znowu dajesz kapitalny przykład Dawida, który wg słów Pana był „prawdziwie mężem Bożym”. nazywajmy zło złem ale nauczmy się w Kościele patrzeć bardziej z miłością, bo o to – wierzę – chodzi Chrystusowi, który nie chce śmierci grzesznika ale by żył z Nim na wieki.natomiast co do ostatniej kwestii, która gdzieś się już na blogu przewinęła (żeby nie traktować tak samo winnych i mniej-winnych) – Bóg wymaga od nas, jeśli można tak powiedzieć, świętości, a nie heroizmu…ale może znowu próbuję – także w jakiś sposób siebie – usprawiedliwiać?

    1. Czasami, Leszku, już tylko Bóg może pomóc. A jednak zawsze dobrze mieć świadomość, że samemu zrobiło się wszystko, co było w naszej mocy…

  13. Myślę, że trudno wszystkie przypadki „wrzucić do jednego worka”. Czasem jest tak, że jedno z małżonków niszczy drugie, a często również dzieci, na przykład poprzez przemoc fizyczną, czy psychiczna. W takim przypadku moim zdaniem najlepiej się rostać. Wydaje mi się jednak, że ludzie często decyduja się dzisiaj na rozwód z dużo mniej ważnych powodów: bo wygasła namiętnośc, małżonek nie jest już tak atrakcyjny jak kiedyś, czy na horyzoncie pojawia się ktoś inny. Moim zdaniem ludzie dzisiaj są zbyt egoistyczni. Oczywiście każdy w pewnym stopniu jest egoistą, ale dawniej w procesie wychowania i poprzez nacisk społeczny starano się ten egozim ograniczyć. Dzisiaj niestety, gdy ktoś zastanawia się nad opuszczeniem rodziny bo nie jest już szczęsliwy, często słyszy radę, że jego szczęście jest najważniejsze, że rozwód nie musi być krzywdą dla dzieci, bo pomimo niego można poświecać im tyle samo uwagi co wcześniej (co moim zdaniem jest myśleniem życzeniowym, jestem ciekawa ile czasu z dziećmi spędza na przykład Marcinkiewicz po opuszczeniu żony) i tak dalej. Rzadko radzi się szczerą rozmowę z małzonkiem, zauważenie jego zalet i próbę ratowania małżeństwa. Poza tym moim zdaniem współcześni ludzie często mają nierealne oczekiwania od partnera. W dyskusjach o zdradzie często przewija się opinia, że gdyby partner zdradzającego spełniał wszystkie jego potrzeby, to do zdrady nie doszłoby. To prawda, ale czy całkowite zaspokojenie potrzeb drugiej osoby jest możliwe? Tym bardziej, że czasem potrzeby te są sprzeczne. Na przykład znałam chłopaka, który narzekał, że jeago dziewczyna jest za gruba i ma brzydka sylwetkę. Ona zaczęła chodzić 3 razy w tygodniu na aerobik, przestała piec ciasta na niedziele i faktycznie schudła, ale chłopak nadal nie jest zadowolony, bo jej często nie ma w domu i brakuje mu domowych słodyczy… Cóż często zapominamy, że po prostu nie można mieć wszystkiego.

    1. To prawda, Elizo. I w ten sposób, zamiast KOCHAĆ daną osobę zaczynamy ją traktować po prostu jako środek do zaspokajania „wszystkich naszych potrzeb.” A jeśli nie spełniasz moich oczekiwań – won! Czytałam o innym mężczyźnie, który flirtował z panienkami w pracy, usprawiedliwiając się tym, że jego żona jest gruba, a więc nieatrakcyjna. Nie przestał nawet wtedy, gdy zdesperowana kobieta zaczęła się intensywnie odchudzać i dbać o siebie – aż w końcu „z miłości do męża” zagłodziła się na śmierć. W jej przypadku próba ratowania małżeństwa i „dostosowania się do oczekiwań” zakończyła się tragicznie. Sądzisz, że on NAPRAWDĘ ją kochał?!

  14. a ja właśnie jestem blisko rozstania z mężem…niedługo mamy mieć decydującą rozmowę od której zalezy czy zaczynamy jeszcze raz( jestesmy teraz w dwóch różnych krajach)w moim przypadku to nie alkohol czy zdrada to po prostu mąż, który nie chce dorosnąć, który nigdy nie chciał mieć żony, dzieci i rodziny (ślub był jedynym sposobem,aby mnie mieć) i który myśli o tym, aby w wieku 60lat nadal grać w gry, co jest miarą dla niego niezdziadzienia….:(

    1. O, Jezu Chryste… Ależ Ci się trafił beznadziejny przypadek Piotrusia Pana… Współczuję! Ale z tego co piszesz, to to małżeństwo nigdy nie powinno mieć miejsca… A Ty go kochałaś?

    2. Zaraz zaraz – nie nadążam – jak człowiek, który nigdy nie chciał mieć żony, dzieci i rodziny – ożenił się? A Ty odpowiedziałaś TAK – kiedy klęczał przed Tobą z oświadczynami? To któreś z Was musi być delikatnie mówiąc.. nie teges..:)Jedyne co usprawiedliwia Twoją mowę to to, że jesteś totalnie zniechęcona i skrajnie wyczerpana. A dlaczego? Co Ty myślisz, że życie z drugim człowiekiem to bułka z masłem? Niee – no ja nie mogę. Jedne kobiety są głupie bo dają się tłuc, a drugie bo nie potrafią docenić tego co mają. Moja mama np. miała takiego „pecha”, że jej mąż nie palił papierosów, a jej się akurat podobał zapach machory.. Albo, że pójdzie wypić piwa pod sklepem z kumplami bo jest samolubem i nie ma „przyjaciół-kolegów”. Wytrzymali jednak ze sobą z prostego powodu: bo korzystali z łaski płynącej z sakramentu ślubu, którą odżywiali nieugiętą wiarą typu – „bez Boga ani do proga”.Mąż gra. A dlaczego on gra? Ty się rozczuliłaś nad sobą z tego powodu jak dziecko, że on gra? A co to znaczy, że (ślub był jedynym sposobem,aby mnie mieć)? Co Ty jesteś Barbie? Ani Ty nie jesteś lalką, ani on nie jest dzieckiem – skoro stać go było na to aby się ożenić. Chyba, że wszystko za niego zrobili rodzice, a on tylko udawał, że jest dorosły. No to wtedy Ty okazałaś się niedorosła.. I teraz obojgu wychodzi to bokiem. Ale to jeszcze nie koniec świata. Zawsze jest czas na to by dorośleć. Takie kryzysy w tym bardzo pomagają…:)

        1. Tak – przepraszam:( Szkoda mi luny. Gdybym dorwał tego jej pożal się męża, to szybko bym mu wybił z głowy te jego gierki.. A potem dopiero ewentualnie wysłuchał co ma na swoją obronę.. Bo na pewno też coś ma..Jeżeli małżeństwo nie jest sakramentalne, to luna może się wypiąć na oszusta (chyba że zdążył jej zrobić dziecko). A jeżeli oboje nie wiedzą dokładnie co ich łączy, to niech sobie zrobią małą przerwę (oczywiście bez pocieszania się w ramionach innych). Za mało tu danych żeby coś bardziej konstruktywnego doradzić.

          1. Ty Albo jesteś jak Abigail, a ze mnie to czysty Nabal chociaż chciałbym być Dawidem..:)

          2. Nie, Heniu – po wczorajszej reprymendzie od Oli czuję się raczej fałszywa jak Jezabel…:) Chciałabym być łagodniejsza, mądrzejsza i skuteczniej trzymać jęzor za zębami…

  15. kocham i cały czas walczę…ale ostatnio po prostu miałam psychicznie tego wszystkiego dosyć…szczególnie gdy śmiertelnie sie na mnie obraził i chciał rozwodu za to, że powiedziałam mu, że zachowuje się jak 10latek nosząc wszędzie ze sobą psp i grając np. w kolejce do lekarza itp…wiesz jak sie poznaliśmy udawał zupełnie innego, robił wszystko aby mnie zdobyć…gdybym wiedziała, że jego pasją życiową są gry komputerowe to nigdy bym się nim nie zainteresowała:(

    1. To prawda – uzależnienie od komputera (internetu lub gier) to taka sama choroba jak np. alkoholizm :(Jeśli mogę wtrącić „parę groszy”… Luno, czy Twój mąż dostrzega jeszcze coś oprócz tych swoich gier? Jeśli macie jeszcze czas (i chęć) na inne, najlepiej wspólne zajęcia, to może nie warto „kruszyć kopii” o granie. Hobby może być nawet śmieszne (znam np. kogoś, kto robi domki z zapałek 🙂 ) Ale jeśli gry stały się najważniejszą rzeczą w jego życiu – to już nałóg.Ps. Sama lubię czasem zagrać (nie tylko w szachy) i czasem nawet żałuję, że czas na jakiekolwiek granie mogę znaleźć tylko zimą. W moim rodzinnym domu stałym punktem dnia po kolacji była partyjka jakiejś gry karcianej (grałam z mamą i dziadkami). „Niepoważne” zajęcia też mogą być całkiem miłym sposobem spędzania czasu – byle w rozsądnych granicach 😉

  16. Przepraszam Cię, Olu. A także wszystkich, którzy mogli poczuć się dotknięci moimi nieprzemyślanymi wypowiedziami na tym blogu. Nigdy nie było moim celem nikogo urazić. Niestety, jestem zapatrzoną w siebie jędzą – i już pewnie, niestety, taką pozostanę. A jednak nie chcę, żeby ktokolwiek przez to cierpiał. Jak to mówił jeden z moich spowiedników: „Cały problem polega na tym, że jeśli komuś przywalisz nawet „niechcący” to go tak samo boli!” Ano, właśnie.

  17. Z alkoholizmu nie da się wyleczyć. Znam leczących się. Rekord wśród ludzi których znam wyniósł 12 lat, są tacy którzy niewytrzymali pół roku. Wszyscy wracają do nałogu.

    1. No, to ja znam takiego, który nie pije już 25 lat. To coś zmienia? Wiesz, wydaje mi się, że w walce z nałogami istotny jest również sam wysiłek, jaki człowiek podejmuje, żeby do nich nie wracać. Najgorsi bywają ci, którzy nawet nie próbują, bo IM „jest dobrze tak, jak jest” – często nawet nie zauważają, jaką krzywdę wyrządzają swoim najbliższym. I wiem, że alkoholizm jest chorobą nieuleczalną – lepiej być jednak LECZĄCYM SIĘ alkoholikiem. Nieleczony alkoholizm jest chorobą śmiertelną…

  18. Mąż – z wyższym wykształceniem technicznym, oficer w wojsku. Żona – dobrej klasy położna. Rodzice jednej z moich najlepszych koleżanek. Poznałam ją w 1 klasie szkoły podstawowej. Jej ojciec pił od kiedy pamiętam. Kiedy był nietrzeźwy, wynosił z domu drogocenne przedmioty, łamał meble, czasami zdarzyło mu się uderzyć żonę… Żona chciała wysłać go na odwyk, raz nawet pozwolił wszczepić sobie jakiś plaster podskórny… nie mogąc wytrzymać bez alkoholu, wyrwał go sobie i poszedł się napić. Z wojska wyrzucili go już dawno. Ledwo uda mu się znaleźć jakąś pracę, po kilku miesiącach traci ją. Tak to się już ciągnie latami. Pamiętam, jak S. nie raz nie przychodziła na lekcje, bo chciała zostać z roztrzęsioną i zapłakaną mamą. Pamiętam też, jak nie raz była szczęśliwa, gdyż mama obiecała jej, że się wyprowadzą, zamieszkają z dziadkami, nie będzie już musiała bać się każdego dnia… Nie wyprowadzili się nigdy. S mieszka teraz w innym mieście, studiuje. Jest naprawdę fajną i ambitną dziewczyną. Jednak została w niej skaza. Ma uraz do mężczyzn, rzadko im ufa, ogromnie dużo wymaga. Nie otwiera się przed innymi ludźmi, nigdy nie płacze, okazywanie emocji uważa za słabość. Tyle lat z ojcem-alkoholikiem sprawiło, iż narosła na niej skorupa, zbroja, którą wątpię czy ktokolwiek będzie w stanie kiedykolwiek przebić. Trudna sytuacja. Z jednej strony żona kochała męża i nie chciała go opuścić. Z drugiej, może nieświadomie, trwale skrzywdziła swoje dziecko.

    1. Wiesz, wydaje mi się, że miłość, a nawet wybaczenie, nie oznaczają PRZYZWOLENIA na wszystko, co taki człowiek robi. Przykro mi, jeśli taki wniosek wynika z mojego tekstu. Przebaczenie musi zawierać w sobie po pierwsze „postanowienie poprawy” a po drugie jakieś realne działanie w kierunku naprawienia krzywd. Czasami, właśnie w imię miłości, trzeba powiedzieć:”NIE! Dosyć!” Kobieta z Twojej opowieści tego nie zrobiła.

  19. Piszesz, że należy ratować małżeństwo na miarę swojej miłości. Przez 15 lat ( 23 letni staż małżeński) próbowałam, później odeszłam zostawiając wszystko. Po 3 latach zdecydował się na leczenie odwykowe. Wytrzymał w ośrodku 8 tygodni, wyszedł a właściwie go odebrałam i poszedł do sklepu po piwo. Wiedział, że za dwa dni przyjeżdża zza granicy syn, którego nie widział 2 lata. Wyrzuciłam go z mieszkania (wynajmuję mieszkanie a on mieszka w naszym), najbardziej mi go żal jak są święta. Ciężko było mi się pozbierać. Przez te 8 lat cały czas mu pomagałam, rozmawiałam, tłumaczyłam, przyjeżdżałam jak był chory. Teraz znalazł sobie kobietę i mam spokój. Ale gdzieś tam w środku został żal. Walczyłam przez te wszystkie lata, straciłam najlepsze lata swojego życia. Ze swoją nową panią chodzą na piwo i piją ale jak to powiedział w końcu znalazł bratnią duszę. A ja? Zbieram się, minęło 5 miesięcy i w końcu zaczynam inaczej patrzeć. Zrozumiałam, że nie zasłużył na miłość, zrozumiałam, że jak zostawiłam trzeba było odciąć się zupełnie. Mam 51 lat i zaczynam wszystko od nowa. Tych lat tylko szkoda.

    1. Jolu, ja też myślę, że skoro zdecydowałaś się odejść, powinnaś odciąć się zupełnie – połowiczne wyjścia niczego nie rozwiązują. Czasami, właśnie w imię „miłości bliźniego” i miłości WŁASNEJ, na której ta pierwsza musi się opierać (Kochaj bliźniego jak siebie samego – ale nie BARDZIEJ.) „nie” musi znaczyć „nie.”Opowiadano mi kiedyś o bardzo dobrym, spokojnym małżeństwie, których najstarsza córka „poszła w tango” i została narkomanką i prostytutką – rodzice kochali ją, więc ratowali, póki mogli – ale kiedy zauważyli, że ona zmienia ich życie rodzinne w piekło, a ponadto ma zły wpływ na młodsze dzieci, powiedzieli jej: „Wynoś się i nie wracaj, dopóki nie zrobisz czegoś ze swoim życiem!”

  20. Ratowanie małżeństwa na siłę odbywa się zazwyczaj kosztem dzieci. Często nie rozwód, a pozostawanie w związku to fundowanie dzieciom piekła. Piszę to z doświadczenia, nie teoretyzując.

    1. No, cóż – czasami trzeba zadecydować, co jest dla nas ważniejsze – „miłość” do oprawcy, czy troska o szczęście i bezpieczeństwo dzieci.

  21. Mi to się wydaje, że dzisiaj nie którzy już w dniu ślubu zakładają, że jak coś nie wyjdzie to się rozwiedzie i już. Ludzie są razem do póki jest ładnie, pięknie i przyjemnie, a później „miłość” mija. Co raz częściej mi się wydaje, że ludzie już nie potrafią kochać, a do życia podchodzą hedonistycznie. I będzie chyba jeszcze gorzej bo dzisiaj w odstawke poszły wszelkie wartości jako staroświeckie i nie pasujące do cywilizowanego świata.

  22. Czy to o wybaczenie chodzi-Ja kocham swoje zycie i nie poswiecam nikomu dla jakiejs ideologii.Mam zycie jedno a lata uciekaja.Poswiecanie sie to popis jakie ONE sa WSPANIALE.Dla pseudo tatusia poswiecaja szczescie dzieci,ktore nosza zadre w psychice cale zycie.

  23. Witaj 🙂 Napewno trzeba ratować, bo przecież razem się kiedyś coś zaczęło. Niestety często to kobiety mając na głowie dom, dzieci i takiego mężczyznę, ratując go z jego różnych „przypadłości” nie zauważa, że wystraszonymi świadkami nawracania są dzieci. Przeszłąm przez takie nawracanie, dzieci się napatrzyły i nasłuchały, bita i wyzywana mamusia nie jest przecież widokiem dającym poczucie bezpieczeństwa. Od kilku misięcy nie ma już tego „ścierwa”, wyrzuciłam z domu, każdą jego wizytę kończy policja. A ja wkońcu wiem co to znaczy pośmiać się, dzieci są cały czas uśmiechnięte. A on? Teraz dopiero ma dobrze. Szwenda się od kumpla do kumpla albo wystaje z tanim piwem pod marketem. I nawet nie musi pamiętać o jedzeniu dla dzieci, bo wkońcu go od tego uwolniłam.

  24. NO CÓŻ JA SAMA BYŁAM W TAKIM ZWIĄZKU DWANAŚCIE LAT I UWAŻAM , ŻE O TE DWANAŚCIE LAT ZA DŁUGO . ALE OPAMIĘTANIE MUSI PRZYJŚĆ SAMO , NIC NA SIŁĘ . CÓŻ Z TEGO , ŻE JA SAMA WIEDZIAŁAM , ŻE TA DROGA NIE ZAPROWADZI NAS DONIKĄD , TO TAK TKWIŁAM W BEZRUCHU CZEKAJĄC NA CUD . CUD NIESTETY SIĘ NIE ZDARZYŁ , JEST MI TYLKO CHOLERNIE PRZYKRO , ŻE DO WSZYSTKIEGO MUSIAŁAM DOROSNĄĆ I TYLE CZASU POTRZEBOWAŁAM . TERAZ JAK PATRZĘ NA TO Z PERSPEKTYWY CZASU , TO WIEM , ŻE BYŁA TO SŁUSZNA DECYZJA , CZY BOLAŁO ……. WIERZCIE LUB NIE , ALE BOLAŁO JAK CHOLERA , MOŻE JA TEŻ BYŁAM UZALEŻNIONA OD PARTNERA TAK JAK ON OD ALKOHOLU . POWOLI BUDUJĘ SWOJE ŻYCIE NA NOWO !!!!!!!!!!!!!!!

  25. Naiwna ta Twoja wiara w miłość; nie ma miłości w małżeństwie jeśli jest w nim alkohol – wiem bo jestem dzieckiem alkoholika – obserwowałam na co dzień gehennę mojej Matki i nie raz prosiłam żeby zostawiła tego drania, ale ona tkwiła w tym chorym uzależnieniu; czy w imię miłości? Nie mam pojęcia. Jedno wiem – skrzywdziła w ten sposób mnie i moją siostrę – obie jesteśmy skrajnie nieufne wobec ludzi, nie potrafimy rozmawiać o emocjach, skrywamy wszystkie swoje problemy, lęki, żal, długo by pisać, a i tak nikt, kto tego nie doświadczył na własnej skórze, nie zrozumie…Moja Matka wstydziła się swojego męża, wszystkie trzy bałyśmy się jego powrotów do domu i za każdym razem tliła się nadzieja, ze może tym razem będzie inaczej. W domu rodzinnym nauczyłam się kłamać, bo nie można było otwarcie rozmawiać o jego pijaństwie, a właśnie w rodzinie powinno się uczyć dzieci miłości. Czy ratować takie małżeństwo – NIE – po stokroć nie!!!! Nie warto pijakowi (bo żadną „chorobę alkoholową” nie wierzę) poświęcać choćby godziny swojego czasu. Zostawić ich samym sobie i niech się zapiją, a miłość, jeśli o niej mówimy, dawać tym, którzy nas kochają i w codziennych prostych sprawach dają jej świadectwo; bo zdaniem moim, bardzo skromnym, nie ma miłości tam, gdzie stara się tylko jedna osoba i „walczy” tylko jedna osoba (jak swoją drogą ma się walka do miłości?) – w takim wypadku mówić raczej należy o uzależnieniu od tej drugiej osoby – a to zawsze prowadzi do nieszczęścia.

  26. A propos wybaczania. Mój mąż mnie zdradził. Mało tego, po mojej decyzji albo ona albo ja, wybrał ją. Wyprowadził się do niej. Ja zaczęłam zyć własnym życiem ale postawiłam sprawę jasno. Kocham Go mimo tego co zrobił. Rozstalismy sie w zgodzie. Dla niego to nie był skok w bok tylko się zakochał. Po 2 miesiącach okazało się, że bardzo ale to bardzo się pomylił. ( na marginesie dodam, że bylismy razem 18 lat, 1 dziecko). Ponieważ naprawdę Go kachałam i kocham zgodziłam się tylko postawiłam pewne warunki. I wiecie co…cieszę się, że tak zrobiłam. Wszyscy doradzali mi co mam robić tzn. pójść z nim na wojnę itp. Ja nie chciałam i nie potrafiłam, przecież mimo tego co zrobił nadal Go kochałam. Teraz nie żałuję, to co przeszłam mąż wynagradza mi kazdego dnia. Ja mu nie wypominam, okazuję mu zaufanie tak jak On mi i naprawdę to, to co się wydarzyło jeszcze bardziej scementowało nasze małżeństwo. Od chwili zdrady minęło 3 lata i ani przez chwilę nie żałowałam,że wybaczyłam.

  27. Nie mam w sobie tyle miłości i pewnie dlatego jestem sama. Zapasy milości wynosi sie z dzieciństwa. Całe nasze dalsze życie odzwierciedla wszystko czym karmiono nas w przeszłości. Owszem mozna popracowac nad soba, ale wielu nie sili sie na to, poniewaz to ogromny wysilek. Wzorzec, role jaką ta kobieta wyniosła ze swojego domu wlasnie taki byl.

  28. Kolejny blog z cyklu „Opowiadania Cioci Kloci” :). Mężowie, szwagrowie, sąsiedzi, na każdego czeka bezwzględny narrator… :). I to nie trzeba mieć 50 lat żeby tak nadawać, znam kilka dwudziestoparolatek które nie przepuszczą nikomu… 😛

    1. Mam wrażenie, że czytałeś jakiś inny blog.:) Ja nie zamierzam nikogo oceniać, potępiać, a już na pewno nie „bezwzględnie.”

  29. no dobrze, a jeśli naprawde uświdomili sobie,że to nie jest miłosć? Trwać w błędzie? Czy zwyczajnei- odejsć z szacunkiem i godnoscią?

    1. Zdecydowanie odejść, właśnie z szacunkiem i godnością. Problem w tym, żeby obydwie strony umiały tak się zachować. To jest bardzo rzadkie w tych czasach….a może w ogóle zawsze było rzadkie.

      1. No, cóż, kobieto, obawiam się, że masz rację – szczerze mówiąc, często trudno mi pojąć, skąd w ludziach, którzy podobno kiedyś się „kochali” bierze się aż tyle nienawiści podczas spraw rozwodowych – i to nienawiści, dla której nie wahają się poświęcić nawet dobra dzieci…

        1. Dla mnie może być tylko jedno wytłumaczenie…poprostu pomylili miłość z…no własnie, z czym? Do tego dochodzą problemy osobowościowe, kompleksy, rywalizacja, niedojrzałość emocjonalna itp.

  30. Nie znosze gniewu. Zawsze robie to co mi serce dyktuje.I nikt nie ma wplywu na to ,zeby mnie zniechecic do czegokolwiek ,albo kogokolwiek.

  31. Dwa miesiące temu odszedł mój mąż po 20 latach małżeństwa. Mimo bolesnych słów, które usłyszałam na pożegnanie, mimo, że w ogóle nie kontaktuje się z naszym synem, nadal go kocham i chciałabym uratować nasze małżeństwo, bo do tej pory byłam szczęśliwa. Nic nie zapowiadało takiego scenariusza. Zakochał się i odszedł. Czekam na niego, chcę walczyć, ale nie wiem jak. Boli, ale muszę żyć.

    1. Ja wyżej pisałam o zdradzie mojego męża i chociaz wiem, że cudze rady niekoniecznie są wskazane powiem Ci jedno. Żyj własnym życiem ( wiem, że boli i że jest to trudne) a nie czekaj. Takie czekanie to stan zawieszenia, który wcale nie będzie Ci służył. Czas jest potrzebny jemu i Tobie. Ale proszę Cię nie nastawiaj się, że wróci tylko ewentualnie bierz to pod uwagę. Ale przede wzystkim układaj sobie zycie bez niego. Pamiętaj o tym, że oboje musicie chcieć ratować. Sama nic nie zrobisz, jeśli on tego nie będzie chciał. NIC NA SIŁĘ. A Ty postaraj się i pokaż, że dajesz sobie radę świetnie bez niego.

    2. Widzisz… wielu komentujących tutaj powiedziałoby Ci pewnie (tak jak mnie) że jesteś „głupia i naiwna.” Ale ja tego nie powiem, bo wydaje mi się, że wiem, co czujesz. Może po prostu „daj czasowi czas”? Niekiedy ludzie (ja sama jestem tego przykładem, choć swojego męża nigdy nie zdradziłam) potrafią ryzykować coś ważnego i pięknego dla rzeczy bez znaczenia, dla chwilowej namiętności. I CZASAMI potem przychodzi opamiętanie. Nie bardzo wiem, co jeszcze mogłabym Ci powiedzieć – więc powiem tylko: trzymaj się dzielnie, kobieto!

      1. Staram się jak mogę, jestem teraz w SPA w Augustowie, ale cały czas myślę o nim. Boli jak cholera a jeszcze bardziej jak patrzę na syna, który tak bardzo cierpi to odrzucenie przez ojca i jego słowa kiedy odchodził. ” Za wcześnie zostałem ojcem i nigdy się nim nie czułem, teraz chcę mieć dziecko bo wiem, że będę umiał i chciał je kochać” Rozumiecie co czuje młody?

        1. Wiesz Zdradzona, że to nie świadczy dobrze o Twoim mężu. Odchodzi się ewentualnie od zony a nie od dzieci. Nie wiem ile Twój syn ma lat i na ile jest w stanie zrozumieć sytuację ale koniecznie musisz duzo z nim rozmawiać i mu tłumaczyć. Prosto, stosunkowo do jego wieku. Trudno tak pisać bo takie sytuacje jak Twoja sa wielowymiarowe. Musisz być silna juz nie tylko za siebie ale i za syna.

          1. Wiesz, co – z każdym Twoim wpisem utwierdzam się w przekonaniu, że mądra z Ciebie Kobieta…

        2. Rety… Musiał poczuć się podle. Kolejna rzecz, którą (jako kobiecie i matce) zawsze trudno mi było zrozumieć, to, dlaczego aż tak wielu mężczyzn nie potrafi jednakowo kochać WSZYSTKICH swoich dzieci. 🙁 „Za wcześnie zostałem ojcem” – rozumiem, że miał 16 lat, a Ty go ciągnęłaś do tego łóżka na siłę?! I dopiero przy kochance nagle tak „dojrzał”? No, normalnie, w głowie mi się to nie mieści…:(

          1. Miał 24 lata kiedy został ojcem, teraz ma 42 i nagle poczuł instynkt ojcowski, ale do nowego dziecka, które dopiero zamierza mieć. przykre.

          2. Tak bardzo chciałabym żeby wrócił, tak bardzo jest mi szkoda młodego. Piękny start w dorosłość zafundował mu ojciec:(

          3. Serdecznie współczuję! Aż wierzyć się nie chce,że można być tak okrutnym!!!!!!!!Życzę siły,żeby to wszystko przetrwać, pozdrawiam

          4. Miśka staram się jak mogę, ale z dnia na dzień brakuje mi sił, czas nie leczy ran, to bzdura. Wyjechałam do Augustowa, mając nadzieję, że odpocznę. Nic z tego, ciągle boli, ciągle drapię rany. Nie wiem co zastanę po powrocie do domu, być może puste mieszkanie, ogołocone z dorobku całego życia, ale trudno, bo teraz widzę, że rzeczy materialne są niczym, przy poczuciu bezpieczeństwa, miłości i zaufaniu do drugiego człowieka. Nie wierzę, że ułożę sobie życie z kimś innym na nowo. Czuję się tak potwornie staro, choć mam 42 lata i ponoć jestem niezłą laską (słowa mojego syna). Nie chcę innego mężczyzny, chcę mojego Tomka i nic na to nie poradzę.

          5. Wiem,ze moje współczucie niewiele Ci pomoże( a może nawet wcale).Nie mówię,ze wiem, co czujesz, bo tego nie wie nikt, kto sam tego nie przeżył.Jesteśmy w jednym wieku,a moja córka parę dni temu urodziła synka.I chyba serce by mi pękło, gdyby ktoś ją skrzywdził! Wiec nie dziw się,że aż serce mnie boli, gdy o Tobie pomyślę!Wiem jednak,ze matka dla dziecka wiele wytrzyma, a teraz musisz być dla swojego syna szczególnym wsparciem, bo jest słabszy.Odezwij się czasem! Albo napisz luna28@poczta.onet.euTrzymaj się!;)))

          6. No, i dlatego właśnie nie wierzę w żadną „solidarność jajników”, „magiczną siostrzaną więź” i inne tego typu feministyczne mity… Nigdy chyba nie zrozumiem, jak kobieta może fundować takie cierpienie innej kobiecie…

          7. Myślę Albo,ze niestety to właśnie ta „nowoczesność” ! W dzisiejszych czasach tak wiele się krzyczy,że człowiek ma prawo do własnego szczęścia,że zapomina się,że pewnych rzeczy po prostu NIE WOLNO!!

          8. No, tak – liczę się tylko JA i moje „szczęście” – cierpienie innych zupełnie mnie nie obchodzi. Nie dalej jak wczoraj na Onecie był „temat dnia” o kobietach, które CELOWO umawiają się z żonatymi mężczyznami. Jedna taka napisała: „Nie obchodzą mnie ich żony. Ta panienka, która zabrała mi męża, też nie myślała o mnie – czemu ja miałabym się przejmować?” Jasne – JA jestem zupełnie w porządku i żadnej krzywdy nikomu nie robię („bo przecież nie zabiłam, nie okradłam – jestem przyzwoitym człowiekiem!”). Zaiste „piękna” postawa życiowa: przynoszenie sobie ulgi przez „zemstę” na kobietach, które nie miały nic wspólnego z rozpadem jej małżeństwa. Dla mnie to obrzydliwe – i mogę nawet być „nienowoczesna” z takimi poglądami – a co mi tam!

          9. Masz rację. Czytałam też o takim „zawodniku” (ponad 40-letnim) który umawiał się wyłącznie z nastolatkami – bo tylko one, wcześniej czy później, nie zaczynały mówić o „zalegalizowaniu związku.” ale fakt, że „inni też grają nie fair”, nikogo, moim zdaniem, nie usprawiedliwia.

      2. Naprawdę nie uważam się za głupią ani za naiwną. Postąpiłam w zgodzie z własnym sumieniem, w zgodzie z tym co czułam i czuję do męża. Zresztą zawsze postepuję tak, żeby nie miec wyrzutów sumienia i niesmaku wobec siebie. Zrobiłam ze swojej strony co sie dało szanując siebie i jego a resztę zostawiłam losowi. Gdyby nie wrócił tez bym przeżyła i ułozyła życie na nowo. W podejmowaniu decyzji w której bądź sprawie ważnym jest to żeby wiedzieć, że zrobiło się co się dało i nie mieć do siebie pretensji jeśli coś nie ułożyło się po naszej myśli.

        1. Myślę, że w każdym przypadku dobrze mieć poczucie, że się zrobiło wszystko, co było w naszej mocy – a resztę pozostawić „losowi” czy, jak wolisz, Opatrzności.

  32. Z tego zapisu na blogu wprost bije moheryzm, głupota i naiwedzenie ! Kobieto na jakim świecie ty żyjesz ???? Dać się maltretować ? Walczyć o alkocholika ??? A porównania z naszyjnikiem czy dzieckiem – poniżej poziomu WSPÓŁCZENEJ KOBIETY, nie da się zestawić miłości do dziecka z mężusiem alkocholikiem ! O dziecko czy o droga pamiątkę mogłabym walczyć, o drania faceta, na którym się zawiodłam NIGDY ! Kobiety, moejcie przede wszystkim świadomość własnej wartości i GODNOŚCI !!! Ale na to trzeba być samodziln,ąświatłą, wykształcona, a nie moherkiem garkotłukiem „przy mężu „.

    1. Droga „Feministko” – jako „garkotłuk moherek” który (chwilowo) sam utrzymuje swoją rodzinę, a wcześniej ukończył z wyróżnieniem dwa kierunki studiów wyższych chciałabym przede wszystkim zauważyć, że chyba ortografia polska też nie jest „powyżej poziomu współczesnej kobiety”? Poza tym prosiłabym o czytanie moich tekstów ze zrozumieniem – NIE CHODZIŁO mi wcale o to, by ratować „święty węzeł małżeński” kosztem zdrowia, życia czy godności – a jedynie o to, by przypomnieć, że (wbrew temu co się teraz mówi) zmiana męża/żony to coś WIĘCEJ niż wymiana samochodu lub innego gadżetu. Ale po cóż to piszę? Ty i tak wiesz wszystko najlepiej…Ps. Myślałam, że feminizm to także WOLNOŚĆ WYBORU życia dla każdej kobiety – okazuje się jednak, że właściwe są jedynie te wybory, których dokonują „feministki.”

      1. Przeczytałam twoja notke- i uwazam ze kazdemu nalezy dac szanse ale pod warunkiem ze te szanse ktos potrafi dobrze wykorzystac. Altriustyczna postawa wzgledem wspołmalzonka jest wrecz deprawujaca.Sa granice ktorych nigdy nikt nie powinien przekraczac. Tylko do swoich dzieci kobiety-matki czuja miłosc bezwarunkowa-o tym jako kobieta powinnas wiedziec.Milosc miedzy dwojgiem ludzi jest krucha jak porcelana- Nawet posklejana filizanka nie jest juz nigdy tak ładna i uzyteczna.Dlatego miłosc nalezy pielegnowac.- i to dotyczy obydwojga partnerow.Czasem kobiety cale zycie przebaczaja na koniec czujac niesmak i wielka przegrana- a tego nikomu nie zycze:)

        1. Masz rację, że daną szansę należy dobrze wykorzystać. Już tu pisałam kilka razy, że prawdziwe przebaczenie nigdy nie powinno być bezwarunkowe. Ono zakłada, po pierwsze, prawdziwy „żal za grzechy” (a nie: „Wcale nie żałuję, głupia krowo, tego co Ci zrobiłem, ale Ty i tak mi wybaczysz, bo to jest Twój zakichany obowiązek!”) a po drugie, konkretne działanie w celu naprawienia krzywd. I masz również rację, że nawet najtroskliwiej sklejana „filiżanka” nigdy już nie będzie taka sama. Czy jednak nie sklejamy jej dlatego, że jest dla nas wiele warta?

  33. Jestem tym uratowanym… Moja najukochańsza ratowała mnie przez wiele lat, wytrzymała – sam nie wiem ile… Mam na karku 55 krzyżyków – z tego „nowych”, na trzeźwo – 20! 🙂 To właśnie przede wszystkim dzięki Niej! I dzięki modlitwom Jej Matki udał mi się powrót do normalności… Współczuję tym uzależnionym, którzy tego prawdziwego oparcia nie zaznali… Ale ja tez mówię – nie za wszelką cenę!

    1. To tak, jak ja. (Wreszcie ktoś zrozumiał mój tekst, jak miło:)). Trzymam kciuki za kolejne trzeźwe dni – i lata…

    2. To tak, jak ja. (Wreszcie ktoś zrozumiał mój tekst, jak miło:)). Trzymam kciuki za kolejne trzeźwe dni – i lata…

  34. Na stare lata zwykle ci paskudni męzowie po prostu pokornieja. Dlatego, że boją się, ze nie znajda drugiej głupiej, która będzie ich słuząca. Kobiety. jeżeli od początku źle się dzieje w waszym zwiazku bo mąż jest samolubnym pijanicą, brudasem, chytrusem, chorym zazdrośnikiem itd, dajcie sobie spokój z naprawianiem go i uciekajcie gdzie się da pamiętając, że nie jestescie na tym świecie za karę, dacie sobie rade bo i tak musicie liczyć tylko na siebie 😉

    1. Hmmm… Coś w tym jest. Jeśli już na początku związku coś Cię w nim/w niej irytuje, to raczej nie licz na to, że za kilka lat coś się (pod Twoim zbawiennym wpływem) zmieni na lepsze. Ludzie w ogóle bardzo rzadko zmieniają się na lepsze pod wpływem INNYCH – chyba że SAMI bardzo, bardzo mocno tego pragną. Jeśli więc zauważacie coś takiego u kandydatów na swoich współmałżonków, to lepiej od razu to zaakceptujcie i nauczcie się z tym sobie radzić – albo uciekajcie, gdzie pieprz rośnie. Choć i od tej reguły bywają wyjątki – znam małżeństwo, w którym on nienajlepiej ją traktował jako „dziewczynę” (i wszyscy ubolewali na temat: „co to będzie po ślubie, jeśli on już TERAZ tak zaczyna?” – natomiast mężem i ojcem jest zupełnie dobrym. Zauważyłam też, że wszystkie te cechy, których należy się wystrzegać, przypisałeś/aś wyłącznie mężczyznom – czyżby kobietom NIGDY nie przydarzało się, że są kłótliwe, chciwe, leniwe, nieporządne czy chorobliwie zazdrosne?:)

  35. Witam serdecznie wszystkich a szczególnie autorkę, niestety mślę że nie ma pani doświadczenia w tym co opisuje. Zycie z osobą uzależnioną jest naprawdę koszmarem, cierpi zawsze cała rodzina. Choć nie jest temu winna. Alkoholizm to cięzka choroba i śmiertelna. Mój mąż zmarł przez alkohol. minęło sporo lat, odzyskałam spokój. Mam dom w którym nie ma awantur i alkoholu. Nikt nigdy nie uwolni osoby uzależnionej od jej nałogu. Wiem bo sama chciałam ratować swego męża ale on nie chciał. niestety kobiety mają tendencję do ratowania i opiekowania się. To nie jest dobry sposób na uzależnienie. I powiem tak że czasem trzeba ratować siebie i dzieci w pierwszej kolejności. Przenigdy nie chciałabym powrócić do tego co przeszłam, za żadną cenę. W tej chorobie dochodzi często do przemocy fizycznej i psychicznej. Proszę bardzo nie doradzać nikomu ratowania czegoś co jest cierpieniem a nie małżeństwem.Mam koleżanki których mężowie nie piją i to nie jest takie jak pani pisze różowe. Osoba uzależniona potrzebuje wielu lat aby uzdrowić swoje relacje i panować nad swoimi emocjami. Pozdrawiam Kasia

  36. …zdrada dla mnie jest zwykłym tchórzostwem. Jaka by ona nie była.”Tchórzostwo nie jest jedną z najstraszliwszych ułomności,ono jest ułomnością najstraszliwszą.”BułhakowJeżeli dochodzisz do wniosku , że Twój związek nie jest tym czego oczekiwał-aś(eś) musisz to jasno powiedzieć drugiej osobie. Każde inne działanie jest zwykłą ucieczką od odpowiedzialności za coś co razem tworzyliście.Często jest tak , że zwyczajne znudzenie i monotonia życia codziennego wydaje Nam się końcem miłości.A czym jest miłość ? Czy choć raz osoba mówiąca o miłości zastanowiła się nad jej sensem ?Przecież dla każdego jest Ona czym innym. Wiąże się z różnymi emocjami , odczuciami etc.Uważam , że gdy na szczęściu drugiej osoby zaczyna Nam bardziej zależeć niż na swoim własnymto to jest Miłość. Jeżeli potrafię zrezygnować z rzeczy , z których nie potrafiłbym wcześniej zrezygnować bo uważałem je za niezbędne dla mnie tzn. że tak mocno kocham Ją , że to nie stanowi dla mnie problemu.Nie chodzi oczywiście o zrezygnowanie z Siebie całkowicie.Często ludzie popełniają ten błąd.Związek to spotkanie dwojga odmiennych sobie ludzi. Jest pewnym kompromisem. Z czegoś rezygnujemy ale w zamian uzyskujemy inne ważne rzeczy , których osobno byśmy nie doznali.Pozostawiamy sobie część świata tylko dla siebie. Miejsca gdzie możemy od siebie odpocząć. Pasji która nam pomoże przeżyć gorsze dni.Najważniejsze w związku – rozmowa. Rozmowa o naszych obawach , o tym co nas niepokoi , co nam nie odpowiada. To nie może zostać w naszych sercach bo stanie się przyczyną wybuchu , pęknięcia , które przyniesie nam Zdradę…Najgorszą z Najgorszych Wiedźm Belzebuba.A w każdym związku będzie ta słabsza , ta mniejdojrzała osoba , która sobie z tą wewnętrzna samotnością nie poradzi i zacznie szukać Nowego Życia , które po czasie się okazuje niczym Nowym a to Stare ale Piękne już Jej nie będzie chciało.Nie każdy potrafi przebaczać…. Znalezione na forum o zdradzie

  37. Od jakiegoś czasu próbuję ratować moje małżeństwo, ale już brakuje mi sposobów jak to zrobić. W przeszłości bywało różnie jak w życiu jednak żadne nas nikogo nie zdradziło. Chociaż czasem zdaje mi się że na to wygląda zawsze staram się sobie jakoś to tłumaczyć. Kocham moją żonę jak nigdy nikogo w życiu i chce z nią być. Robię wszystko żeby je to udowadniać. Jednak ciągle spotykam się z krytyką i niedowierzaniem. Ja nie umie udawać że jest inaczej. Po zbyt długim okresie krytycyzmu i starań coś we mnie pęka i kłótnia. Nie wiem już jak mam postępować żeby żona dostrzegła we mnie wartościowego człowieka. Jak na razie czuję się coraz częściej jak bankomat. Nie pomagają wycieczki słowa chęć bycia razem. Wszystko źle. Kiedy wyjeżdżałem za granicę 2 lata temu słyszałem od rodziny i znajomych że związki na odległość nie utrzymają się. Dlatego przyjeżdżam do domu średnio raz w miesiącu. Sam już nie wiem czy mogę od żony oczekiwać poświęcenia mi maximum czasu. Zwykle jestem tylko kilka dni. Z dziećmi spędzam mnóstwo pięknych chwil i cieszymy się sobą. Żona jest przeważnie niezadowolona. Już nie wiem co mam robić. Na domiar złego złożyła pozew o rozwód. Bardzo chciałbym ją od tego odwieźć ale już nie wiem co robić. Rozprawa w czerwcu. Zdaje sobie sprawę że nie ma złotego środka, ale może ktoś miał podobnie i udało mu się z tego wybrnąć. Zycie bez mojej rodziny nie ma dla mnie sensu. Za bardzo ich kocham. Dzieci nie wyobrażają sobie tego. Staramy się za wszelką cenę utrzymać żonę i mamę przy nas.
    czekam na komentarz
    pozdrawiam

    1. Przemku drogi, dziękuję za zaufanie.Ale muszę przyznać, że czuję się trochę bezradna wobec tego wszystkiego, co mi napisałeś.Ja nie jestem żadną „ekspertką” od spraw małżeństwa i rodziny.Jestem tylko żoną i matką, która próbuje-lepiej lub gorzej – radzić sobie z własnym małżeństwem.Gdybym jednak miała coś radzić-poszukaj osoby, której Twoja żona posłucha i opowiedz jej o swoich uczuciach.Może też dowiesz się w ten sposób, dlaczego Twoja żona jest, jak piszesz, „wiecznie niezadowolona.”Czasami w sytuacjach przedłużającego się kryzysu pomaga mediacja osób trzecich.Naprawdę.

    2. Tak sobie myślę, że trudno o lepszą poradę od tej, którą dała Ci Alba.
      Ale niezależnie od tego dodam jeszcze jedną rzecz. Kiedyś w TV4 usłyszałem bardzo ciekawe wyznanie Małgorzaty Potockiej. Otóż mówiła, że zawsze po tym, jak kogoś zdradziła, to później w ogóle nie mogła patrzeć na tego zdradzonego. Zwracam uwagę – nie przed, ale po.
      Mechanizm jest prosty – ten, kto zdradził, próbuje jakoś racjonalizować swoje postępowanie. Chodzi o to, by to nie było, że dał się zwieść szatanowi (a tym samym skrzywdził niewinną osobę), lecz by z ta zdrada wynikała z tego, jaki ten zdradzony jest.

      1. Tak, Leszku, to częsty mechanizm – „zdradziłem(am), bo ten ktoś nie spełnia moich oczekiwań”, „już mnie nie kocha”, „nie dba o siebie”, „nie zadowala mnie”, „nie jest już taki (taka), jak kiedyś” – i tak dalej. Chodzi o to, by „zracjonalizować” swoje postępowanie – „w zasadzie to nie ja jestem winny/a, lecz on/a!” Podobnie działa to zresztą w przypadku innych grzechów, a nawet przestępstw. „Uderzyłam go? A, bo mnie ZDENERWOWAŁ!” Kobieta zgwałcona „sama się o to prosiła” bo miała zbyt krótką spódniczkę, za wysokie obcasy, albo po prostu była „zbyt atrakcyjna”. Człowiek, którego okradli złodzieje, to „frajer” który zostawił niedomknięte okno w samochodzie lub nosił portfel w tylnej kieszeni spodni. Sam był sobie winien.

        Z drugiej strony, wszystko, co napisałam, nie zwalnia żadnej ze stron od nieustannej troski o drugą osobę w małżeństwie (tak, jak nikt nie powinien czuć się zwolniony od unikania niebezpiecznych zachowań). Gdyby (co nie daj Boże, amen!), P. mnie kiedyś zdradził, zaczęłabym od rachunku własnego sumienia…

Skomentuj ~Leszek Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *