Świat na „dopalaczach”…

Oczywiście, że i u mnie nie mogło zabraknąć tego tematu – aczkolwiek, zamiast rozwodzić się nad słusznością (bądź nie) urzędowych zakazów – w których skuteczność zresztą nie za bardzo wierzę… jakoś tak od czasów Ogrodu Eden zakazany owoc zawsze najbardziej nas kusi –

swoim zwyczajem wolę postawić sobie (i Wam przy okazji) moje ulubione pytanie: „dlaczego… ludzie (zwłaszcza młodzi) w ogóle sięgają po to świństwo?”

Nawiasem mówiąc, jako naprawdę grzeczna dziewczynka, długo tkwiłam w przekonaniu, że „dopalacze” to po prostu inna nazwa napojów energetyzujących lub/i jakichś środków na bazie amfetaminy… Teraz zaś, wyszedłszy już  z tego błędu, chcę zapytać niewinnie (za minister Ewą Kopacz zresztą): czy heroina czy kokaina stałyby się czymś innym, gdybyśmy je nazwali eufemistycznie „rozśmieszaczami” czy „uspokajaczami”?

A śmiem twierdzić, że „dopalacze” mogą być nawet bardziej od nich wszystkich  niebezpieczne – ponieważ jest to swego rodzaju „chemiczne UFO” w którym nie wiadomo dokładnie, co się znajduje… Jak to mawia mój najlepszy przyjaciel: pełen blasków jest świat wynalazków…

Wróćmy jednak do naszych baranów – czyli do pytania „dlaczego?”

Osobiście sądzę, że jedną z przyczyn może być drążąca całą naszą cywilizację NUDA, która zmusza ludzi do szukania coraz to nowych,  silniejszych bodźców…

Nawet bardzo małe dzieci się „nudzą” otoczone zabawkami, o których ja mogłam tylko pomarzyć – i wciąż myślą tylko o tym, co by jeszcze mogły mieć, mieć, mieć… Podobnie dorośli – jeśli już uprawiać sport, to koniecznie „ekstremalny.” Taki, jak np. kitesurfing, deska ze spadochronem, na której można łatwo roztrzaskać się o brzeg… To ci dopiero „adrenalina”! A niektórym nawet stary, dobry seks już nie wystarcza, musi być kupa gadżetów, swing albo chociaż „ekscytujący” stosunek bez prezerwatywy z kimś, kto może być zakażony wirusem HIV. Niedawno znalazłam w Sieci informację o starszym Brytyjczyku, który prosił przyjaciół, by go torturowali tak długo, aż w końcu…umarł. No, cóż – ten już znalazł swoje „najsilniejsze doznanie…”

Pamiętam, że byłam zszokowana, czytając kiedyś na Onecie tekst o tym, jak się bawią „białe kołnierzyki” z londyńskiego City – zaraz po pracy w piątek idą na plac (Picadilly chyba…) gdzie zaczynają pić na umór. Po kilku lub kilkunastu  godzinach służby zbierają z ulicy nieprzytomnych, potłuczone butelki i wymiociny. Przypominam, że nie mówimy tu o ludziach z marginesu społecznego… Podobne publiczne „zebrania” (zwane tam bottellones) organizowane tylko w tym celu, żeby się wspólnie spić do nieprzytomności, do niedawna były też organizowane w „hiszpańskim raju” Zapatero – aż do chwili, gdy okazało się, że dużą część uczestników stanowią nieletni…

Co się dzieje z Europejczykami, że aż tak desperacko szukają ucieczki od „szarej rzeczywistości”?

A gdzieś pomiędzy tymi dwoma światami – dzieci, które pragną ciągle nowych zabawek – i dorosłych, którzy chcą od życia wciąż tylko nowych wrażeń – balansują nasze nastolatki, którym też już „nie wystarcza” zwykłe piwko czy papieros. Żeby była odlotowa zabawa, musi to być coś, co „wykopie” człowieka od razu na granicę życia i śmierci – dosłownie!  Bo inaczej nie umie, biedaczek, nawet „poczuć, że żyje.”

Niedawno ponownie oglądałam słynny thriller sprzed lat – „Siedem” – i uderzyło mnie, że w porównaniu z tym, co nam serwują np. scenarzyści serii „Piła” – ten przerażający przecież film wydaje się dziś zdumiewająco łagodny. Że już nawet o starym, poczciwym „Egzorcyście” nie wspomnę… Tępiejemy na bodźce – i wszyscy zaczynamy potrzebować rozmaitych „dopalaczy…”

  

A to świństwo wygląda tak niewinnie…

36 odpowiedzi na “Świat na „dopalaczach”…”

  1. hmm ostatnio tak sobie myslalam – gdy ja mialam te 15 lat szczytem bycia „wyluzowanym i spoko” bylo wypalenie papierosa popitego piwem na lawce za szkola 🙂 i mysle, ze nie chcialabym znow miec tych nastu lat…teraz te wymogai sie troche zmienily…

    1. No, właśnie, o tym samym myślałam, pisząc ten tekst. Wiesz, już kilka lat temu, podczas studiów, mieszkając na stancji z kilkunastoma innymi dziewczynami (to było duże mieszkanie:)), byłam przerażona słysząc od niektórych z nich, że „żeby była impreza, muszą być tabsy!” albo, że jakiś tam didżej jest fajny, bo przed rozpoczęciem zabawy zawsze przypomina o wzięciu „piguły.” I nie były to przecież jakieś dziewczyny ze slumsów… Były to studentki, mające w przyszłości uczyć innych…

      1. Ja myślę że powqdę sięgania po dopalacze i inne używki jest to że współczesna młodzież i nie tylko młodzież od wczesnego dzieciństwa ma wszystko,dzieci mają tyle zabawek,że kolejna zabawka nawet najpiękniejsza już nie cieszy.zawsze mam kłopoty z prezętami świątecznymi,bo tak naprawde nie wiadomo co kupić bo to wszystko ta osoba już ma .trochę winna jest też powszechna dostępność internetu i telewizji,wszystkie atrakcje są na wyciągnięcie ręki.to wszystko powoduje ogólne znudzenie i rozleniwienie człowieka.i wtedy szuka się mocniejszych wrażeń,takich jak dopalacze i inne świństwa.brakuje nam też miłości,przyjażni,wszystcy jesteśmy tak zalatani ,że niewiele mamy czasu dla siebie.dzieci niesą wychowywani przez rodziców tylko przez nianie,i przeczkola,zajęcia dodatkowe,a rodziców widują od święta.

        1. ja czytalam z kolei, ze winne sa takze wszelkie suplementy i leki, hmmm podobno (ja nie wiem) gdy dzis dziecko boli glowa rodzice daja tabletke, sa tabletki na to i na tamto. I dziecko nie ma oporow przez kolejnymi. A w moich czasach byl vibowit w proszku haha przysmak niesluchany ale jakos nie wplynal na postawy wobec narkotykow 🙂

          1. Rzeczywiście, slut – mamy dziś tabletki prawie na wszystko. Na uspokojenie i na pobudzenie, na koncentrację i na dobry sen, na lepszy seks i na odchudzanie… Reklamy krzyczą: „Weź to czy tamto, a poczujesz się lepiej!” Nic dziwnego, że zaczynamy traktować narkotyki w ten sam sposób. Jest taki wiersz Szymborskiej, który bardzo dobrze pasuje mi do tego, co napisałaś:”Jestem pastylka na uspokojenie.Działam w mieszkaniu, skutkuję w urzędzie,siadam do egzaminów, staję na rozprawie,starannie sklejam rozbite garnuszki -tylko mnie zażyj, rozpuść pod językiem,tylko mnie połknij, tylko popij wodą.Wiem, co zrobić z nieszczęściem,jak znieść złą nowinę, zmniejszyć niesprawiedliwość,rozjaśnić brak Boga, dobrać do twarzy kapelusz żałobny.Na co czekasz – zaufaj chemicznej litości.Jesteś jeszcze młody (młoda)powinieneś (powinnaś) urządzić się jakoś.Kto powiedział, że życie ma być odważnie przeżyte?Oddaj mi swoją przepaść – wymoszczę ją snem,będziesz mi wdzięczny (wdzięczna) za cztery łapy spadania.Sprzedaj mi swoją duszę.Inny się kupiec nie trafi.Innego diabła już nie ma. ” („Prospekt”)

  2. „Dlaczego młodzi sięgają po to świństwo?” Nuda, brak pozytywnych wzorców, brak uwagi rodziców, wreszcie zwykła ciekawość, a na końcu – lekceważenie śmierci (naturalne u młodych). Tyle. Co się tyczy naszych czasów – zmieniły się zagrożenia, nie powody dla których się narażamy. Za moich szkolnych lat było to wspinanie się na najwyższe drzewo, na dach, chodzenie po barierkach na moście, teraz brawurowa jazda na motocyklu, quadzie… albo próbowanie „dopalaczy”. „Dopalacze” są podwójnie niebezpieczne bo łączą dwa różne problemy ; 1. Szukanie niebezpiecznych wrażeń (powyższe odpowiedniki) i 2. Ucieczka przed rzeczywistością (jak inne narkotyki, alkohol, gry komputerowe).Nie powiedziałabym natomiast, że dopalacze kwitną dzięki naszemu „stępieniu zmysłów”- wystarczy wspomnieć rzymskie igrzyska, turnieje, pojedynki, publiczne egzekucje, stosy, pale, gilotyny… wcale nie jesteśmy gorsi od naszych przodków.

    1. Ps. A przykładów skrajnego pijaństwa nie trzeba szukać na „zgniłym zachodzie”, nasze polskie, teoretycznie katolickie, podwórko również obfituje w imprezowiczów zachlanych w trupa 😉

      1. Naprawdę nie musisz mi tego mówić, Barbaro – miałam na studiach kolegę, który zapił się na śmierć. Miał 22 lata… Innemu, bardzo inteligentnemu chłopakowi, amfetamina zrobiła z mózgu twarożek… Zauważ, że tym razem pisałam o EUROPIE (do której my także przecież należymy) a nie o „zgniłym Zachodzie.” Ten sam „robak” gryzie i ich i nas. Przykład z pijakami z londyńskiego City podałam, bo chodzi o ogromne grupy młodych, wykształconych, zamożnych ludzi – ludzi, którzy teoretycznie „powinni” być szczęśliwi. A nie są. Mówi się dużo o tym, że Polki (w ramach „unijnej wymiany usług”) wyjeżdżają na Wyspy po legalną aborcję (podobno nawet 30 tysięcy „turystek” rocznie) – ale znacznie mniej słyszy się o tym, że mieszkańcy tych krain szczęścia i wolności, głównie Brytyjczycy, urządzają sobie pijackie weekendy i burdy np. w Krakowie. Co, oczywiście, nie znaczy, że nie mamy tu własnych alkoholików…

        1. Ech, ja mieszkam blisko Krakowa 😉 O pijanych Anglikach już tu legendy krążą. Ale… studiowanie to taki czas, kiedy się tak jakby powtórnie głupieje. Muszę się przyznać, że na niejednej pijatyce wtedy byłam – z tym, że w bardzo fajnym towarzystwie, wśród ludzi którym można było zaufać (że ani jakiś świństw do drinka nie domieszają, ani też nie upublicznią niczyich pijackich wyczynów). Tylko, że jedno było zupełnie „nietypowe” w moim studenckim balowaniu – dla kolegów byłam „jak brat” (tak mówili, nawet nie siostra, tylko właśnie brat) – to i „wyczyny” mogły być całkiem głupie, ale nie wstydliwe (np. zakład o to, kto w lutym się w morzu wykąpie ;);) ) No i tak sobie myślę, że i na sposób imprezowania przede wszystkim wpływa to, co się wcześniej wyniosło z DOMU rodzinnego.

          1. Mnie od imprez studenckich odstraszały skutecznie właśnie te opowieści „dnia następnego”, kto puścił pawia, a kto w pijanym widzie puścił…się z niewłaściwymi osobami. Bałam się, że gdybym straciła nad sobą panowanie (a jestem zupełnie nieprzyzwyczajona do alkoholu – kiedyś zachowałam po zjedzeniu kilku…czekoladek z likierem:)) – takie historie krążyłyby o mnie. Może miałaś dyskretniejszych kolegów. 🙂 Wydaje mi się, że studenci to takie „duże dzieciaki” które wydostawszy się (nareszcie!:)) spod kurateli rodziców, chcą nagle wszystkiego spróbować („no, co – wolno mi! Przecież DOROSŁY jestem!” – bełkoce taki kompletnie pijany czy zaćpany szczeniak…) i wszystko robić inaczej, niż nauczono je w domu, szkole czy kościele. Ja tam nie wiem, jak to jest: ja przyjechałam na studia przede wszystkim uczyć się i książki pochłaniały mnie do tego stopnia, że nawet nie miałam czasu zastanawiać się, czy cokolwiek straciłam…:) Otaczałam się ludźmi, którzy myśleli podobnie, jak ja, robiłam z nimi wypady, rekolekcje i świetne bezalkoholowe (albo prawie:)) imprezy – i także dobrze to wspominam.

          2. Może nie tyle miałam „dyskretniejszych” kolegów, ile raczej takich, którzy wynieśli pewne granice z domu 🙂 Co prawda o „puszczaniu pawi” opowieści były, ale o innym puszczaniu nie (nie z dyskrecji) – po prostu przypadków takich nie było 🙂 Ale w akademiku widziałam przeróżne „formy życia”, a najbardziej szaleli ci, którzy w domu byli trzymani bardzo krótko 🙁 No i chociaż student to często balowicz, raczej nie używałabym nazwy „szczeniak”… no chyba, że „szczeniakiem” jest też ten manager na Picadilly 😉 I jeszcze anegdotka z pracy zasłyszana od ludzi koło 50-tki „teraz to już w pracy balować nie można, a dawniej… to pikne imprezy były, jak myśmy pili, jak rzygali… żałuj, że wtedy ciebie nie było” :););)

          3. No, tak – moja mama opowiadała mi o niegdysiejszych przemyślnych sposobach ukrywania alkoholu w pracy – zwłaszcza w biurach i urzędach. Kiedy szefowie robili „nalot”, podlewano wódką paprotkę albo wstawiano goździki do butelki z alkoholem („Panie kierowniku, my tu nic, tylko kawkę pijemy, imieninową!”). Natomiast co do szczeniaków z indeksem w kieszeni – daruj, ale pozostanę przy swoim. W jednym z akademików w trakcie „szampańskiej zabawy” przez okno wyleciał telewizor. Mało, że wyleciał – telewizor rzecz nabyta. Wpadł przez szyberdach do zaparkowanego przed budynkiem samochodu i skazał siedzącą w nim osobę na ciężkie kalectwo. To właśnie rozumiem przez szczeniackie zachowanie – myślisz, że „przepraszamy, myśmy się tylko tak bawili!” teraz coś pomoże?

          4. Ośmielę się nie zgodzić 🙁 Epitet „szczeniaki” sugeruje, że taka skrajna głupota, brak odpowiedzialności i egoizm są domeną wyłącznie młodzieży (szkolnej lub studenckiej wsio rawno). Tymczasem plaga wypadków drogowych, pijani kierowcy, lekceważenie środków bezpieczeństwa na placach budów itp itd świadczy o zupełnie czymś innym.

          5. A czy ja mówię, Barbaro, że również 40-latek nie może się zachowywać „jak szczeniak” (żeby nie powiedzieć gorzej…)?

  3. Moda, szyk, lans… No, co ty, nie weźmiesz? Wszyscy to biorą? Nie bądź d… weź!Każdy z nich może i by tego nie brał. Ale wszyscy razem – biorą…

    1. Tak – bo nie wiedzą nawet (nikt ich tego nie nauczył) że prawdziwe bycie sobą to nie postępowanie tak, „jak wszyscy” tylko wewnętrzna siła, która pozwala powiedzieć: „Nie, dzięki – ja nie biorę!”

  4. Ostatnio dzieci w szkole na lekcji u znajomej opowiadały sobie na jakie to impry chodzą z nimi rodzice… mówili o letnim grillowaniu i o tym ile piw i jointów mama i tato wypalili. Sa tacy, którzy jointa uważaja za coś łagodniejszego niz piwsko i mają ku temu argumenty. Nie chodzi jednak o rozróżnianie narkotyków i ich podział na twarde i miękkie i co lepsze, bo w sumie lepsze to jest życie w realu na trzeźwo- tak powiadają.Mi się wydaje, że to trochę inny czynnik powoduje to nasze zatapianie się w różnego rodzaju używkach, niż moda, brak adrenaliny… chodzi o te pozytywne wibracje. Potrzebujemy spokojnych emocji, to nic , że po jest niespokojnie…wazna chwila, która przynosi ze soba „pozytywną” emocję. Młodzież dojrzewa w różny sposób. To hormonalne pranie mnie wprowadzało np.: w ustawiczną młodzieńczą depresje. Kto tam tym się wtedy przejmował? Albo czy o tym się mówi jakoś tak na forum jak temu zaradzić? Pewnie, że nie. Był człowiek sam ze sobą i swoim dojrzewaniem i cierpiał…. Mi nikt na to „odtrutki” w postaci dopalacza nie podał dzięki Bogu. Po paru latach przeszło samo.

    1. Wiesz, Maran, ja jestem abstynentką i nie sądzę, żeby „piweczko” wypite z mamą i tatą było dużo „lepsze” czy też „gorsze” dla małolatów od jointa. Badania pokazują, że prawie wszyscy alkoholicy swój pierwszy kieliszek wypili w domciu – „no, wypij, wypij – mamusia Ci pozwala!”; „No, jak to – z tatusiem się nie napijesz?!”. Inna sprawa, że ani rodzina, ani szkoła nie uczą „młodych dorosłych” rozsądnego korzystania z alkoholu – i stąd potem mamy tych studentów, którzy, gdy już się urwali z rodzicielskiego „łańcucha”, zapijają się do nieprzytomności. Z drugiej strony, nie bardzo wierzę w rozróżnienie pomiędzy „miękkimi” i „twardymi” narkotykami – kiedyś czytałam, że trawkę, powszechnie uważaną za „bezpieczniejszą niż papieros” także podlewa się różnymi chemicznymi świństwami, żeby była „mocniejsza.” Tak więc dzisiejsza marihuana to już niekoniecznie to samo, co „trawka” w latach 60.-tych. Natomiast masz rację, że młodzieńcza depresja jest dużym (i chyba coraz większym) problemem. W internecie można spotkać strony, na których nastolatki zawierają „pakty samobójcze.” I też nikt nie mówi im, jak sobie radzić z takimi negatywnymi myślami. Chociaż zastanawiam się, czy akurat narkotyki mogą być na to skutecznym lekarstwem. Przecież wcale nie wszystkie „odloty” są szczególnie przyjemne.

      1. Pierwsze odloty sa ok. Potem zaczynaja sie schody. Skoro dzieciak poprobowal i mu na poczatku to „cos” emocjonalna ulge przynioslo to juz wystarczy, zeby bakcyla zalapac i brnac dalej…. wedlug mnie z potrzeby adrenaliny to moze jakies 10 % z bioracych ma ten motyw. 90% pragnie poprawic swoje samopoczucie …. a przy amfie to chca wrecz poczuc sie jak mlodzi bogowie, wyjatkowi, wybrani- zerknij na fora uzaleznionych….Czytalam bloga kobiety, ktorej corka uzaleznila sie od syropu sprzedawanego bez recepty w aptece. Kiedys przeziebila sie, pani w aptece polecila. Dzieciak spozyl i…..fajnie. Zero napiec, wyluzowanie, dobry sen i…. poszlo.

        1. Tak – nawet „zwykłe” lekarstwa sprzedawane bez recepty mogą być potencjalnie niebezpieczne, bo wiele z nich zawiera pochodne substancji narkotycznych (w niewielkich dawkach). A nie da się przecież zakazać wszystkiego – nie tędy droga…

  5. Obojętniejemy na bodźce, to prawda. poza tym na skutek zwiększonej ilości bodźców „obrazowych” ze wzgledu na telewizję, zaczynamy podobno mysleć inną częscią mózgu, tą bardziej odpowiedzialna za emocje, dlatego też nie panujemy nad gniewem, mówimy zanim myslimy itd. spirala sama się nakręca. nie bez znaczenia jest tez fakt, ze trwa wyscig szczurów i tylko nieliczni sa w stanie się w niego nie włączać. reszta stara się trwać na fali albo nawet samodzielnie je wzbudzać, to powoduje, ze przy odpoczynku musi trwać ten sam poziom adrenaliny albo nawet stresu. nie wiem, czy kiedykolwiek cos sie na to da poradzić. pozdrawiam

    1. Według tego, co mówisz, lekarstwem mogłoby się okazać zmniejszenie liczby bodźców, zwolnienie tempa, nauka wyciszania negatywnych emocji (tego już nas nikt nigdzie nie uczy, słyszymy raczej, że „mamy prawo do własnej ekspresji” niezależnie od tego, w jaki sposób ona się przejawia) i ogólnie „powrót do natury” (to chyba nie przypadek, że częściej problem z najgorszej jakości narkotykami mają dzieciaki z szarych blokowisk i równie brzydkich, popegeerowskich wsi, gdzie NIC się nie zmienia). Ba! Łatwo powiedzieć – ale zupełnie nie wiem, jak tego dokonać.

      1. Cóż, ja też nie wiem, ale jest to kierunek jakiś, myslę słuszny. Mazowieckie Centrum Uzaleznień leczy w tej chwili młodziez i dzieci uzaleznione od nowoczesnych srodków komunikacji i mediów. i to powazne przypadki. jesli musimy dawać dzieci na leczenie z uzaleznienia od telewizji na przykład, to chyba jest juz moment, w którym trzeba mocno bić na alarm. pozdrawiam

        1. Myślę, że ten problem będzie się, niestety, nasilał z czasem – wszyscy zaczniemy „żyć” głownie w wirtualnej rzeczywistości. 🙁 A z komunikacją interpersonalną mamy chyba coraz większe problemy, o czym świadczy choćby wzrastająca liczba kursów i szkoleń z tego zakresu…

  6. Albo, jesteś w błędzie.Są ludzie, którzy mają skłonność do nałogów i wszelkich eksperymentów na różnych polach.Są i tacy, którzy są uzależnieni np od adrenaliny i wciąż muszą sobie jej dostarczać w rozmaity sposób; skacząc na banji, ze spadochronem, nurkując w niebezpiecznych miejscach…igrając ze swoim życiem.Kiedyś naukowcy dowiedli, że ci, którzy mają tendencje do uzależnień, tak właśnie są genetycznie zaprogramowani.Dlaczego jedni próbują palenia papierosów, a inni wcale nie mają na to ochoty?Właśnie dlatego – przez tę naturę, która stworzyła ich w taki a nie inny sposób.Nie jestem gołosłowna, widzę to w mojej rodzinie – moi bracia (przecież mężczyźni z natury są ciekawi świata!) zawsze byli grzeczni, a mnie nosiło: musialam doświadczać, eksperymentować, poznawać nowości…nie boję się ani śmierci, ani chorób….nie wiem czy czegokolwiek, a jestem przecież kobietą. Paliłam, a oni nie.Nie będę pisać o innych różnicach zauważalnych dla mnie.Widocznie ja mam ten gen i muszę bardzo nad sobą pracować, żeby „nie popłynąć”. Ich nie ciągnie.Dopalacze to kupa kupy.Cieszę się, że mój syn ma mentalność mojego męża, który zanim wpakował się w jakąś kupę, milion razy pomyślał.Powinno się zamknąć wszystkie tego typu sklepiki. Tylko czy to coś da?Młodzi zejdą do podziemia. Jak zwykle….Trzeba edukować i mówić, jakie to g.ówno jest szkodliwe!Nie ma innej drogi.

    1. Alicjo, sądząc z mojej biografii (alkoholu, papierosów i narkotyków nie tykałam, ale miałam/mam parę innych nałogów, o których już wiesz:)) nie jestem aż taką pesymistką odnośnie naszej natury. Owszem, pewne skłonności zostały w nas „zaprogramowane” – czy to genetycznie, czy przez odpowiednio wczesny/długotrwały kontakt z pewnymi rzeczami, stymulującymi ośrodki przyjemności w mózgu. Jeden z braci mojego taty swój „pierwszy kieliszek” alkoholu wypił mając… 11 miesięcy. I do dziś jest alkoholikiem. Trudno mi widzieć w tym tylko skutek „fatalnego genu”, który być może posiada – sądzę, że to raczej wynik zbyt wczesnej „inicjacji.” Ale nawet jeśli tak jest, to nie zawsze oznacza, że jesteśmy skazani na postępowanie zgodnie z naszą „naturą”, aż do zatracenia. W przeciwieństwie do zwierząt, które zasadniczo MUSZĄ postępować w zgodzie z genetycznie im przekazanym instynktem (chyba że zaingeruje w to człowiek)- i np. taka mała ryjówka, która po osiągnięciu dojrzałości płciowej jedynie kopuluje, bez snu i jedzenia, rzeczywiście nie ma żadnego wyboru. MUSI to robić, mimo że „wie”, że to ją zabija – my możemy zaprzeczać naszym „wrodzonym skłonnościom”, zwalczać je, postępować wbrew nim. Nie mówię, że ZAWSZE się to udaje, ani że jest to łatwe (bo na własnym przykładzie wiem, że nie jest:)) – ale głęboko wierzę, że jest możliwe. Nie musimy (jeśli naprawdę nie chcemy) robić tego, co nam szkodzi, albo nas unieszczęśliwia. Pozdrawiam serdecznie. 🙂

      1. Albo, możemy nad sobą pracować – to fakt – nie jesteśmy zwierzętami.Niektórych natura bardziej wodzi na pokuszenie….Jednak.Myślisz, że to kwestia wychowania, czy kontaktu z określonym środowiskiem?Ci sami rodzice, to samo otoczenie, to samo wychowanie…te same pokusy, którym ulegamy lub nie.Dlaczego jedni ulegają, inni nie (zakładając, że startowali z tego samego poziomu)?Myślisz, że jedni są durniami, inni mądralami?

        1. Nie, na pewno nie jest tak, że jedni są „durniami” a inni „mądralami” , Alicjo – po prostu jedni są słabsi, inni silniejsi. To niczyja wina. Miałam kiedyś znajomego księdza, który był leczącym się alkoholikiem. I on mi powiedział: „Widzisz, było nas na tej parafii siedmiu młodych wikarych – i wszyscy pili równo ze ze mną, ale uzależniłem się tylko ja.” Czy uważam, że on był „gorszym” księdzem czy człowiekiem, niż inni? Nie, na pewno nie. Po prostu był (genetycznie?) bardziej podatny na uzależnienie. ALE nawet taka „naznaczona” osoba nie jest całkiem bez szans (co pokazał mi jego przykład – jednak odbił się od dna). To nie działa na zasadzie: „Takim mnie Panie Boże stworzyłeś – i takim mnie masz” – a kiedy pojawia się „pokusa” to ja już nic nie mogę zrobić, tylko jej ulec. Inna sprawa, że my często bardzo LUBIMY nasze nałogi i wcale nie chcemy się ich pozbyć, nawet, jeśli wiemy, że rujnują nam życie czy zdrowie. Byłam wstrząśnięta, widząc kiedyś pana po usunięciu krtani, który wkładał sobie papierosa w otwór w szyi… Wyraźnie wolał umrzeć, niż nie palić…

    1. Kiedy brakuje SENSU, wszystko staje się szare i nijakie – więc szukamy czegoś, co nam to ubarwi… Nawet, jeśli to tylko zgubna fatamorgana…

  7. Nie macie wrażenia, że „dopalaczowe zamieszanie” w TV, to dobry temat zastępczy? Żeby nie myśleć o tym, że jest bieda i bezrobocie, że jesteśmy w długach po uszy… I jakoś się nie mówi, ile osób dziennie przeprowadza się na tamten świat dzięki papierosom. (za duże zyski z tytoniu?)Oczywiście – nie popieram legalizacji „prochów” wszelkiej maści. Ale… czemu tak duży nacisk kładzie się na wszelkie zakazy i idiotyczne „akcje społeczne” (które zainteresowani ćpacze i tak mają poniżej pleców), zamiast na autentyczną pracę z dzieciakami? Za autentyczną pracę nie uważam pogadanki na lekcji wychowawczej, zafundowanej przez świeżo przeszkoloną panią, ale sensowne zapełnianie czasu. Dzieciaki nie mają czego ze sobą zrobić po szkole. A szkoła po lekcji? Wynajmuje salę gimnastyczną. Bo nie ma pieniędzy na zajęcia pozalekcyjne. To nie jest wina szkoły, że nie ma pieniędzy. Gdyby w naszym kraju było sensowne finansowanie edukacji, większość z dzieciaków miałaby co ze sobą zrobić. A parafie? Czy nie są bez winy? Albo nic się nie dzieje, albo dzieje się nieciekawie – jakieś oazowe towarzystwa wzajemnej adoracji, gdzie ktoś nowy czuje się wystarczająco nieswojo, by nie przyjść już nigdy więcej…

    1. Wierz mi, doti, że nigdy nie uważałam, że „parafie są bez winy.” Wspólnotowe, zamknięte „towarzystwa wzajemnej adoracji” nigdy mi się nie podobały. Nawiasem mówiąc jeden z najbardziej wojujących ateistów współczesnej doby Christopher Hitchens ma do zarzucenia narkotykom TYLKO to, że „wywołują przeżycia podobne do religijnych.” (Co według niego jest największym złem świata:)). Można więc chyba wysnuć wniosek, że przynajmniej niektórzy z tych ludzi pragną przeżyć coś duchowo niezwykłego, „doświadczyć Boga.” Kościół powinien wyjść naprzeciw ich pragnieniu – tymczasem często jedyne, co ma im do zaoferowania (zamiast autentycznego „przeżycia religijnego”) to niezrozumiały język i katalog nakazów i zakazów…

      1. Po prostu ludzie, którzy z racji powołania, czy zawodu, powinni „coś zaoferować”, z różnych względów idą na łatwiznę. Bo łatwiej wydać odpowiedni dekret (jedyny wysiłek, to postawienie pieczątki), niż dać kawałek swojego czasu… Oczywiście – część osób „usprawiedliwiają” np. problemy finansowe. Jeżeli jesteś nauczycielem i twoja pensja ledwo wystarcza na utrzymanie rodziny, to trudno wymagać, żebyś za darmo siedział po godzinach… Ale z drugiej strony każdy mógłby wymienić kilka osób, które mimo wszystko potrafiły. Za darmo.

        1. W „dawnych, dobrych czasach” (jeżeli kiedykolwiek takie były:)), nauczyciele, a także lekarze i wielu księży to byli społecznicy, robiący wiele rzeczy w ramach własnego wolnego czasu, bez pytania o to, kto im za to zapłaci. Teraz natomiast „papierkowa robota” i biurokracja przytłoczyły zarówno szkołę, jak przychodnię czy kościół – i w rezultacie prawie nie ma już czasu dla człowieka, który dla wszystkich tych instytucji powinien być najważniejszy. A teraz jeszcze UE (równie biurokratyczna, jak one) każe np. piekarzowi, który z dobrego serca rozdawał niesprzedany chleb biedakom zapłacić od tego kosmicznie wysoki podatek (pod tym wykrętnym pretekstem, że MÓGŁBY przecież – choć nie wiem w jaki sposób – osiągnąć z tego dochód). Przyznasz, że takie rzeczy mogą skutecznie odstraszać ludzi od przejawiania jakiejkolwiek własnej inicjatywy. Tak się dzieje zawsze, ilekroć PRZEPIS staje się ważniejszy od CZŁOWIEKA.

  8. Przy okazji – pewien mój znajomy, na co dzień zwyczajny gość (bez znanych mi nałogów);) stwierdził, że chętnie by spróbował jakiegoś „dopalacza”, bo przecież legalny. I to nie było w formie żartu. Swoją drogą – zanim zaczęto mówić o tych „artykułach kolekcjonerskich”, nawet nie znał słowa „dopalacz”.

    1. No, tak – tu mamy ten paradoks, kiedy prawo pisane zaczyna zastępować nam „prawo moralne we mnie.” (Zresztą w to samo wierzy chyba nasz rząd – wystarczy zakazać i będzie cacy!) Jeśli (dopóki) coś jest „legalne” to znaczy także, że jest DOBRE. A przecież legalne jest także np. zdradzanie żony – a nikt przy zdrowych zmysłach nie powie, że jest to na pewno coś dobrego… I masz rację, że cała ta (w iście starym stylu) „akcja społeczna przeciw dopalaczom” zwróciła na nie uwagę także wielu osób, które wcześniej nawet o nich nie słyszały. A jest to o tyle niebezpieczne, że w tym wypadku JEDNA DAWKA („przecież nie będę tego brał, chciałem tylko spróbować!”) może się okazać śmiertelna…

Skomentuj ~Barbara Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *