Tam Jahwe nam udzielił swego błogosławieństwa…

Stałam przed Tym, który mnie stworzył…mnie i to dzieciątko w moim łonie… – i nic innego się nie liczyło.

 

Stałam i śpiewałam: „Ześlij deszcz, ześlij deszcz! Otwórzcie się, bramy nieba…” – i nie było chyba na świecie osoby, która by bardziej pragnęła tego, o co się modli. Byłam tylko pyłkiem, pustynią, spieczoną, zeschłą ziemią…

 

A potem podeszłam i na znak oddania dotknęłam monstrancji z Najświętszym Sakramentem. Chciałam przedstawić i oddać moje dziecko Panu. Tylko tyle.

 

W tym momencie moim udziałem stało się doświadczenie Abrahama, który powiedział do Pana: „Oby przynajmniej Izmael żył pod Twoją opieką!” Wiedziałam, że nie mam prawa prosić o nic więcej. 

 

A On podniósł to małe ziarnko piasku, za które się uważałam – i stał się dla mnie „jak ten, który podnosi do swego policzka niemowlę.” Pobłogosławił mnie, mojemu dziecku i mojej miłości…

 

Moc Najwyższego mnie osłoniła – i spoczęło na mnie Jego błogosławieństwo.

 

Ktoś może uznać, że to bluźnierstwo – ale tak właśnie to odczułam…

 

4 odpowiedzi na “Tam Jahwe nam udzielił swego błogosławieństwa…”

    1. Asieńko droga, dzięki za tak miłe słowa. Ale ja nie uważam się za nikogo wyjątkowego. Ot, małe, biedne, grzeszne stworzenie. Tyle, że NIGDY nie przestaję wierzyć, że Bóg jest Tym, który nas kocha pomimo wszystko. Pomódl się za nas, aby okazał się dla nas tak miłosierny, jak myślę, że jest.

      1. Modliłam się za Ciebie, bo poruszyła mnie bardzo Twoja historia. Teraz już troszkę odtajałam :).Czytam dalej, jestem na maju 2010 :)Już teraz jakby mniej piszesz o was, chyba to się wszystko jakoś uspokoiło, unormowało, otoczenie Wasze przyjęło tę sytuację? A trafiłam na Twojego bloga przez google z hasłem sterylizacja :).Masz dobre tytuły wpisów, bardzo konkretne, chyba wyszukiwarki to łapią.

        1. Asiu, to bardziej skomplikowane… Mniej piszę „o nas” z dwóch powodów – chyba już tu gdzieś pisałam, że nigdy nie chciałam, by był to kolejny blog z serii „o, rany – kocham księdza!” Po pierwsze takie blogi na ogół szybko się kończą (zwyczajnie nie ma o czym pisać:)) – wątpię, by ktoś miał ochotę w kółko o tym czytać. A powód drugi jest taki, że zauważyłam, że ilekroć ostatnio ośmielam się napisać coś o mojej miłości do męża (którego niektórzy tu nazywają „konkubentem”…) lub/i o własnych duchowych rozterkach (które wcale nie minęły) narażam się na ataki o wiele ostrzejsze, niż dawniej. Podobno jestem cyniczna, wulgarna, chamska, obsceniczna… I tak dalej, i tak dalej… Możesz to sama wyczytać w dyskusji pod kilkoma ostatnimi postami – o czymkolwiek bym pisała, i tak zawsze kończy się na nazwaniu mnie „dziewuchą, która wlazła księdzu do łóżka.”:) Nie dziw się zatem, że wolę wybierać bardziej neutralne tematy…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *