Wiara tym się różni od WIEDZY, że nigdy nie jest pewnością – tak więc często bywam rozbawiona treścią niektórych blogów, w których co rusz jakiś autor (sądząc z tonu, bardzo młody) ogłasza, że jest absolutnie PEWIEN że Boga nie ma, zaświatów nie ma, piekła nie ma… No, żeby zacytować „klasyka” Kononowicza: że nie ma NICZEGO. 🙂
Tymczasem wiara jest swego rodzaju „balansowaniem” pomiędzy pewnością a niepewnością, poszukiwaniem odpowiedzi raczej, niż przekonaniem, że się ją już znalazło.
Już Pascal stwierdził, że w otaczającym świecie istnieje tyle samo rzeczy i zjawisk, które skłaniają nas do wiary, jak i takich, które zdają się nas od niej odstręczać. Bardzo odpowiada mi koncepcja, w myśl której Bóg się „ukrywa” po to, aby uszanować naszą wolność – i aby ateizm uczynić równie realną możliwością. Bo gdyby rzeczywiście (jak chcą muzułmanie) Bóg był „widoczny jak słońce na niebie”, to jakaż trudność byłaby w tym, żeby w Niego uwierzyć? Wtedy dopiero (śmiem twierdzić) wiara stałaby się wiedzą…
Dlatego też równie sceptycznie podchodzę do tych, którzy twierdzą, że zawsze wierzyli i nigdy nie zwątpili. Jeżeli ktoś mi mówi, że nigdy nie wątpił, mam też poważne wątpliwości, czy w ogóle wierzył…
A sama wiara…no, cóż, opiera się na ZAUFANIU w to, że mimo wszystko gdzieś jest Ktoś, kto nad nami czuwa w każdej sytuacji.
A lepiej od wszystkich teologicznych rozważań, do których zresztą nie mam właściwego przygotowania, ilustruje to taka urocza anegdotka:
W Nowym Jorku występował linoskoczek, którego specjalnością było przechodzenie z tyczką po linie, rozpiętej między dwoma wieżowcami. Skończywszy swój zwykły pokaz, akrobata zszedł na dół i zapytał zgromadzonych: „Czy WIERZYCIE, że mogę zrobić to samo także bez tyczki?” „Wierzymy, wierzymy!” Cyrkowiec wjechał więc na górę i powtórzył występ bez tyczki. „A czy wierzycie, że zdołam to zrobić także pchając przed sobą niewielką taczkę?” „Oczywiście!” „Tak? No, to kto z was wejdzie do tej taczki?!” Zapadła niezręczna cisza. Nagle z tłumu wysunęła się mała dziewczynka: „Ja pojadę!” I facet przewiózł ją na taczce pomiędzy budynkami. Na dole dziewczynkę otoczył tłum zaciekawionych dziennikarzy: „No, i co, nie bałaś się?!” „Eeee, tam! – mała wzruszyła ramionami – Przecież to jest mój tatuś i my co tydzień robimy taki numer…” 🙂
Niestety póki nie dacie żadnego dowodu na to, że Bóg istnieje, a nie dajecie go od początku jakiejkolwiek wiary, ateiści będą mogli mówić, ze są pewni. Wszystko skłania się ku koncepcji ateistycznej, nie ma nic na potwierdzenie koncepcji teistycznej.
Zapewne słyszeliście o geometrach i ich śmiesznych poglądach. Otóż usiłują oni wmówić innym, że posiedli pewną wiedzę, której nie mają wszyscy ludzie. Ich całkowicie błędne przesądy opierają się na takich pojęciach jak punkt, prosta i płaszczyzna. Z powodu dużego znaczenia, jakie przypisują prostej, będę zamiennie nazywał ich prostakami. Jeśli pytalibyście, o co prostakom właściwie chodzi, zgubią się w sprzecznościach. Ich rzekoma nauka wywodzi się od niejakiego Euklidesa (który podobno zmarł ok. 300 roku pne), ale on prawdopodobnie zaczerpnął swoje idee od Talesa z Miletu, Pitagorasa, kapłanów egipskich, magów z Mezopotamii, a może nawet od Chińczyków. Euklides znany jest jako autor „Elementów”. Przez kilkanaście wieków na całym świecie uczono geometrii według „Elementów” Euklidesa. Dzieło to składa się z trzynastu ksiąg. Księgi czternasta i piętnasta są późniejszymi uzupełnieniami. Autorem czternastej jest Hipsikles z Aleksandrii (około 200 r. p.n.e.), a piętnastą dołączono dopiero w szóstym wieku naszej ery. W IV wieku nowej redakcji tekstu dokonał niejaki Teon, włączając do treści te dodatki, wniesione przez wcześniejszych kopistów, które uważał za potrzebne. Widać więc, że to dzieło zbiorowe, noszące wyraźne piętno rozwijającego się z czasem tego zgubnego zabobonu. Muszę dodać, że najstarsze manuskrypty „Elementów” powstały w kilkaset lat po domniemanej śmierci Euklidesa, więc w ogóle nie mamy pewności, czy działo to napisał Euklides, czy tylko na niego się powołano. Okazuje się, że chociaż Euklides wprowadza pojęcia: punkt, prosta i płaszczyzna, wcale ich nie definiuje!. Traktuje je jako pojęcia pierwotne, nie wymagające definicji. Można byłoby pomyśleć, że są to rzeczy ogólnie znane, dostępne zmysłom i doświadczeniu wszystkich ludzi. Jest wręcz przeciwnie, gdyż nie spotkałem jeszcze nigdy człowieka, który mógłby odpowiedzialnie powiedzieć, że widział kiedykolwiek te obiekty. Gdyby nawet to powiedziałby, naraziłby się na śmieszność, bo cechy jakie prostacy przypisują tym rzeczom, są wewnętrznie sprzeczne. Według nich punkt jest całkowicie pozbawiony rozmiarów, co jak uczy doświadczenie, jest niemożliwe. W przyrodzie bowiem cokolwiek istnieje, jest rozciągłe, posiada rozmiary. To wyraźny dowód, że punkt nie istnieje, a gdyby nawet istniał, nie można byłoby go zobaczyć i byłby pozbawiony znaczenia. W swoim szaleństwie prostacy popełniają kolejny błąd, opisując prostą jako pozbawioną grubości linię nie mającą początku ani końca i w dodatku w żadnym miejscu nie zakrzywioną. Jak jednoznacznie stwierdziła nauka, w przyrodzie nie ma nic prostego. Krzywe są nawet papiaki, a promienie światła zakrzywiają się w polu grawitacyjnym. Proste (jeśli poważnie brać bajki prostaków) bez problemu przekraczają obszar znanego nam wszechświata i to z obu stron! Bezczelność prostaków sięga zenitu, gdy określają płaszczyznę jako pozbawioną grubości, nieograniczoną, doskonale gładką i nie pofałdowaną powierzchnię (nie wiadomo czego). Wiadomo, że wszystko co na pozór wydaje się gładkie, jeśli się temu przyjrzeć z bliska, a jeszcze lepiej przez mikroskop, okazuje się szorstkie. Tak też niewątpliwie byłoby z płaszczyznami, gdyby takie w ogóle istniały. To, że proste i płaszczyzny nie są widoczne przez najlepsze teleskopy pokazuje, że one nie istnieją (punkty, jak wykazaliśmy wcześniej, nie istnieją z natury rzeczy). Mogli w nie wierzyć ludzie przed wiekami, gdy nie było jeszcze współczesnych urządzeń technicznych, wszędzie zaś panowała ciemnota i zacofanie. Obecnie jest to nie do pomyślenia, by inteligentny człowiek trwał przy tym zabobonie. Dlaczego jednak prostacy wierzą w prostactwo? Powód jest prosty. Wikipedia (odnośnie płaszczyzny) ujmuje to następująco: Intuicja płaszczyzny wpajana jest człowiekowi kultury zachodniej od dziecka poprzez obrazowanie płaszczyzny jako karty papieru, powierzchni stołu, czy płaskiego pola rozciągających się „w nieskończoność”. Widać więc, że kłamliwy mem infekuje umysły prostaków już w dzieciństwie, gdy nie są oni zdolni ani do własnych, a tym bardziej do naukowych osądów. Wzrastając w środowisku podobnych sobie prostaków, już nie potrafią wyzwolić się z sideł błędu. Jaki jest w tym cel? Oczywiście, gdy nie wiadomo o co chodzi, musi chodzić o pieniądze. Na urojeniach tych bezpośrednio korzystają geodeci i wytwórcy przyrządów geometrycznych, a podejrzewamy, że do tej grupy zaliczyć też można architektów projektujących punktowce, producentów prostowników, a także krawców szyjących płaszcze. Przekonania prostaków są wiarą opartą o niepewną co do treści starą księgę Euklidesa. Na ich uzasadnienie prostactwo nie ma innych argumentów, pochodzących chociażby z osobistego doświadczenia. Nie twierdzą oni bowiem, że kiedykolwiek widzieli (na jawie bądź we śnie) twory, które skupiają ich uwagę. Powołują się jednak na swoją wyobraźnię (ten rodzaj złudzeń należałoby prawdopodobnie leczyć farmakologicznie). Byle krawędź – kojarzy im się z prostą, byle jeziorko – oni już wyobrażają sobie płaszczyznę, byle g… muchy – a oni dostrzegają w tym punkt. Wiadomo, że krawędzie – chociażby stołu – są naprawdę krzywe, i z całą pewnością nie wychodzą poza obręb pomieszczenia. Powierzchnia jeziora, nie dość że pofalowana, ograniczona, to jeszcze zakrzywiona (ale co oni wiedzą o swobodnej powierzchni cieczy w polu grawitacyjnym ziemi). O trzecim obiekcie – ze względu na kulturalne towarzystwo – nie będę się już wypowiadał. Ustaliliśmy więc, że nauka dowodzi, że świat nie jest prostacki, ale pokrętny. Nauka niezbicie dowodzi, że twierdzenia prostaków nie trzymają się rzeczywistości. Ich wiara jest oparta na niesprawdzalnym, a ogromnym i bardzo konkretnym założeniu o istnieniu obiektów, co do których nauka dowiodła, że one nie istnieją. Budowany na fałszywych założeniach światopogląd – z natury rzeczy – też jest fałszywy. Zk. Myślę że Ty nie wierzysz, że może istnieć coś, czego nie można zobaczyć i dotknąć!?
No, właśnie, właśnie, ZK spróbuj udowodnić jakiś AKSJOMAT. Jak wiadomo, jest to racjonalne i całkowicie naukowe twierdzenie, które jednak przyjmuje się bez dowodu.Życzę powodzenia!:) Powiem więcej:odrzucenie aksjomatów powoduje załamanie się całego systemu twierdzeń (np. matematycznych). Już mówiłam, że dla wierzących takim aksjomatem jest twierdzenie: „Bóg jest” a dla ateistów „Boga nie ma” (zauważ przy tym, że obydwa są skonstruowane poprawnie od strony logicznej, bo każdemu z nich można przypisać wartość „prawda” lub „fałsz.”). Tak więc wierzącemu żaden „dowód” nie jest właściwie potrzebny (bo „dowodem” jest dla niego to, czego doświadcza każdego dnia, np. podczas modlitwy czy medytacji), a ateisty żaden „dowód” nie przekona. C.S. Lewis (ten od „Opowieści z Narnii”) kiedyś napisał, że nawet gdyby ateista nagle znalazł się w piekle nad kotłem wrzącej smoły (zakładając, oczywiście, że istnieje takie piekło :)), to jego umysł i tak próbowałby szukać racjonalnych wyjaśnień dla tej sytuacji (najprawdopodobniej uznałby, że uległ złudzeniu albo śni :)). I to jest jego prawo. Bo z punktu widzenia wiary to nie samo wydarzenie (takie jak np. narodziny dziecka czy pojawienie się stada przepiórek na pustyni) jest najważniejsze, tylko jego INTERPRETACJA. Innymi słowy: wierzysz, że to „Bóg to sprawił” albo nie.
Nie słyszałam o geometrach,ale te punkty ,linie,płaszczyzny.Nie jestem przekonana co do braku racji.Całkiem możliwe że się nie mylą.
Masz rację. Zajrzyj tu:http://cienistadolina.blog.onet.pl/4042888,350829132,1,200,200,75768037,357666240,5420304,0,forum.html
Przykro mi, ale długie adresy źle się wklejają. Trzeba skopiować wszystko, wkleić w pasku adresu, a następnie wykasować spacje. Możesz znaleźć to samo niżej wśród moich komentarzy.Pozdrawiam
Dzięki Rabarbarze.Poradzę sobie spokojnie:).Wiesz ta prosta,płaszczyzna, a może nawet i kropka, nie są mi obce.Jakoś.Z wielką ciekawością poczytam co na ten temat piszą.
Taa.To link do Twojego komentarza.Wiesz,nie chcę komentować tego.Blog nie nadaje się do wymiany zdań jak dla mnie, na bardzo poważne sprawy.Ja nie fachowiec,nawet amator ze mnie żaden.
Po trosze masz rację, Ewo:blog nie do wszystkiego się nadaje – i gratuluję Ci pokory, bo bardzo wielu ludzi na blogach chce, żeby „wyjaśnić” im nawet bardzo skomplikowane kwestie – i to najlepiej od ręki, najlepiej w jednym zdaniu i najlepiej tak, aby natychmiast zrozumieli odpowiedź. 🙂 Zawsze możesz jednak do mnie napisać. Jeśli zechcesz. A o geometrii napiszę tylko tyle, że dla mnie zawsze była ona wspaniałym dowodem na to, że istnieją rzeczy, które choć przyjęte „bez dowodu” (tak, jak przyjmuję istnienie Boga) są jednak sensowne. Tak samo zatem sensowna może być wiara w Boga. Pozdrawiam bardzo, bardzo serdecznie.
Dzięki Albo.
No, widzisz – to, co mówisz to tylko punkt widzenia ateisty. 🙂 Osoba wierząca powie Ci z kolei, że wszystko ją skłania do przyjęcia „hipotezy Boga” – i obydwa te twierdzenia będą równie prawdopodobne. Zresztą sam mi nie wymieniłeś ani jednej z tych przesłanek, które Ciebie skłoniły do jej odrzucenia. Ja np. mogłabym Ci teraz powiedzieć, że moje osobiste doświadczenie (bo wiara to raczej „doświadczenie” niż wiedza) skłania mnie raczej do uznania, że Bóg jest, niż że Go nie ma. Jednak wiem, że takie oświadczenie nie miałoby dla Ciebie żadnej wartości. Już Pascal napisał, że te rzeczy, których istnienie sami zaledwie przeczuwamy, bardzo trudno jest przekazać tym, którzy nie czują ich sami z siebie.A jednak – jak pozostając przy zdrowych zmysłach mogłabym zaprzeczyć swemu doświadczeniu?:) Zresztą nie posiadamy instrumentów, które pozwoliłyby udowodnić zarówno to, że Boga nie ma, jak i to, że jest. (Podobnie zresztą jest w wielu innych kwestiach, np. jeżeli chodzi o „inteligencję pozaziemską”). Dlatego bardzo szanuję agnostyków, którzy powstrzymują się od wypowiadania kategorycznych sądów w tak „niepewnych” kwestiach. W każdym razie nie można powiedzieć, że ateizm jest bardziej rozumną (czy też „bardziej godną człowieka wykształconego” ) odpowiedzią na pytanie o Boga, niż wiara religijna. Są to po prostu dwie możliwe odpowiedzi. Ps. Jak sobie wyobrażasz „uniwersalny dowód na istnienie Boga”? Bo ja WIEM, że nic takiego nie istnieje. Gdyby nawet Bóg (gdyby z jakiegoś powodu bawiły Go takie kuglarskie sztuczki) postanowił się kiedyś objawić wszystkim jednocześnie ludziom na Ziemi, to i tak potomkowie tych, którzy to widzieli (w religii nazywa się ich „świadkami”) powiedzieliby im: „Ależ, co wy opowiadacie?! Przecież to jest zupełnie NIEMOŻLIWE!” I w ten sposób znaleźlibyśmy się z powrotem w punkcie wyjścia. Bóg musiałby nieustannie na nowo nam udowadniać swoje istnienie – a właściwie dlaczego miałby to robić? Kiedyś gdzieś znalazłam pytanie: „Dlaczego modlącym się w sanktuariach nie odrastają utracone kończyny? To byłby ostateczny dowód!” Ale wbrew pozorom to wcale nie rozwiązałoby sprawy. Ateista powiedziałby tylko: „Kto wie, może w pewnych warunkach, nie wiemy jeszcze w jakich, ludziom mogą odrastać ręce i nogi!”, prawda?:)
Albo! Pisząc, że „Wiara tym się różni od WIEDZY, że nigdy nie jest pewnością” nie do końca masz rację. W historii nauki ludzie wielokrotnie uznawali za prawdę coś, co w świetle kolejnych odkryć okazywało się błędne. Cóż więc z tego, że ktoś aktualnie posiadanej wiedzy przypisze wartość: PEWNOŚĆ, skoro po pewnym czasie okaże się, że i tak był w błędzie? Owszem, nauka posiada wewnętrzne mechanizmy autokorekcji, co sprawia, że metoda naukowa jest bardzo skuteczna w naukach przyrodniczych. Czy jednak wszystko da się weryfikować w ten sposób? Jak ocenić, czy muzyka wykonawcy X jest wielką sztuką czy szmirą? W życiu podejmujemy szereg egzystencjalnych ocen i decyzji (np. wiążemy się z ukochaną osobą) i nie mamy argumentów (ani nie czujemy się do tego zobowiązani) by przekonać „cały świat”, że wybraliśmy słusznie.Dlaczego nasze przekonania dotyczące istnienia Boga miałyby być weryfikowane metodami nauk przyrodniczych, skoro ci, którzy twierdzą, że On istnieje (teiści – np. chrześcijanie, muzułmanie, judaiści i inni) nie uważają, że Bóg jest częścią przyrody, ale jej Stwórcą?”Boga nikt nigdy nie widział, Ten Jednorodzony Bóg, który jest w łonie Ojca, [o Nim] pouczył.” (J 1,21). Skoro tak, to chrześcijańskiego Boga można poznać przez Pismo święte. „Przeto wiara rodzi się z tego, co się słyszy, tym zaś, co się słyszy jest słowo Chrystusa” (Rz.10,17).Nasze przekonania o drugim człowieku mogą graniczyć z pewnością (np. on by mnie nie okłamał, ona na pewno nie jest zdolna do kradzieży itp.) o ile dobrze tę osobę znamy. Jeśli poznajemy Boga, nasza wiara (zaufanie) do Niego rośnie. Możemy w końcu być pewni co do charakteru Boga, tego jakim On jest – bo w niedoskonałych „bogów” ja też nie wierzę.W Ewangelii Jana 7,16-17 Jezus powiedział: „Moja nauka nie jest moją, lecz Tego, który mnie posłał. Jeśli kto chce pełnić Jego wolę, ten pozna, czy nauka ta jest od Boga, czy też Ja mówię od siebie samego.” Wydaje mi się, że to uczciwy układ, jaki Jezus proponuje każdemu człowiekowi: Jeśli jesteś gotów spełnić wolę Boga, to POZNASZ prawdę.
Oczywiście, masz rację – a jednak nie znaczy to także, że wiara jest całkowicie „nieweryfikowalna” -taka ślepa wiara bez „dowodów” byłaby po prostu groźnym religijnym fanatyzmem. A że tych „dowodów” stale szukamy, to święte prawo naszego rozumu, który jest po to stworzony, żeby stawiał pytania. Takie „rozumowe” rozważania pozwalają nam przynajmniej stwierdzić, czy nasza wiara jest (w świetle racjonalnych przesłanek) „PRAWDOPODOBNA.” Twórcę obecnie przyjmowanej teorii Wielkiego Wybuchu, ks. Lamaitre’a jego niewierzący koledzy długo (acz niesłusznie) oskarżali o to, że w ten sposób próbuje znaleźć naukowe wsparcie dla dogmatu o stworzeniu. A jednak to on miał rację, nie oni.:) Podobnie np. historycy mojej specjalności i archeolodzy prowadzą badania, dzięki którym można skutecznie odpierać wiele zarzutów na temat „fikcyjności” wielu biblijnych zdarzeń i postaci; fizycy zaś i przyrodoznawcy analizują cuda (jak przejście przez Morze Czerwone), próbując znaleźć dla nich „naturalne” wytłumaczenie.Prace tego typu mają oczywiście wielkie znaczenie naukowe, ale – jak mądrze stwierdziła zmarła niedawno wielka uczona, prof. Anna Świderkówna: „Ostatecznie WIARA nie zależy od naukowców.” Łatwo to wyjaśnić na przykładzie miłości. Neurolog powie, że ten stan to jedynie skutek pewnych procesów fizykochemicznych w mózgu – będzie to „prawda” – ale czy ten naukowy opis oddaje przeżycia konkretnej, zakochanej osoby?:) Podobnie wiara to nie tyle wiedza (chociaż wiedza, jak już mówiłam, może niekiedy ją wspomagać), co raczej osobiste DOŚWIADCZENIE, które często jest tak „mocne”, że nie sposób mu zaprzeczyć.
Masz całkowitą rację, gdy piszesz, że. Czytamy w ewangeliach, że wiara apostołów zmieniała się z upływem czasu, pod wpływem tego, co widzieli i co słyszeli towarzysząc Jezusowi. Chociaż byli prostymi ludźmi, nie powinniśmy uważać ich za naiwniaków. Niezwykłość tego, co robił Jezus prowokowała w nich pytania typu: „Kimże On jest, że nawet wichry i jezioro są Mu posłuszne?” (Mt. 8,27).Racjonaliści i sceptycy wszystkich czasów mieli wśród Dwunastki swojego człowieka. Tomasz, którego z czasem zaczęto niesłusznie nazywać „niewiernym”, osobiście mógł zweryfikować sensacyjne wieści o zmartwychwstaniu Mistrza (J. 20,24-29).Bóg dostarcza wielu argumentów, by zbudować naszą wiarę. Rzecz w tym, że wielu ludzi nie uwierzy między innymi z powodu niewłaściwych motywacji. „Jak możecie uwierzyć, skoro od siebie wzajemnie odbieracie chwałę, a nie szukacie chwały, która pochodzi od samego Boga?” (J. 5,44)
Masz rację, ale jednak napisane jest także: „Jakże mieli wzywać Tego, w którego nie uwierzyli? Jakże mieli uwierzyć w Tego, którego nie słyszeli? Jakże mieli usłyszeć, gdy im nikt nie głosił?” (Rz 10,14). Osobiste „doświadczenie” („słyszenie”) wiary ma więc tutaj pierwszeństwo nawet przed nauczaniem („głoszeniem”). Mówi się także, że wiara jest „łaską”, jak więc mogłabym oburzać się na tych, którzy „nie widzą i nie słyszą” tego, co ja – nawet jeśli czasami bardzo pragnęliby „zobaczyć”? Może im po prostu ta „łaska” (jeszcze) nie została dana?Tak było np. z Jackiem Kuroniem, który podobno przez całe życie „szukał” Boga – i mam nadzieję, że znalazł Go wreszcie „po tamtej stronie”. Osobną sprawą jest świadectwo wierzących. Abyś uwierzył świadkowi, musi on być „wiarygodny” = godny zaufania. To dlatego Apostołowie „nie dali wiary” świadectwu kobiet (Łk 24,9-11), przypuszczając, że uległy histerii. Zresztą w ówczesnym świecie kobieta (zasadniczo) nie mogła być również świadkiem przed sądem. Także Apostołowie musieli „ujrzeć, żeby uwierzyć” (J 20,3-8), co świadczy o tym, że wcale nie byli takim gronem „łatwowiernych prostaczków”, skłonnych uwierzyć natychmiast we wszystko, co usłyszeli. Ale pamiętaj, że nie dla wszystkich ich świadectwo musi być przekonujące – z dwóch obecnych przy tym samym cudownym wydarzeniu jeden się „nawróci”, a drugi stwierdzi, że uległ złudzeniu.
To, co napisałaś o wiarygodności świadków, jest bardzo ważne. Myślę, że płeć świadka nie była decydująca, chociaż pewnie istotna. Aby pokazać, że nawet wydawałoby się „mało błyskotliwe” świadectwo, do tego kobiety, może wpłynąć na życie wielu ludzi, odwołam się do historii Samarytanki z czwartego rozdziału ewangelii Jana.Poszła do ludzi ze swojego miasteczka i powiedziała: „Pójdźcie i zobaczcie człowieka, który powiedział mi wszystko, co uczyniłam. Czyż On nie jest Mesjaszem?” (J 4,29). A co takiego uczyniła i kiedy Jezus jej o tym powiedział? „Miałaś bowiem pięciu mężów, a ten, którego masz teraz, nie jest twoim mężem” (J 4,18). Dlaczego ludzie nie wzruszyli ramionami i nie powiedzieli Samarytance: Przecież my też to o tobie wiemy? Co spowodowało, że świadectwo kobiety okazało się skuteczne? (J 4,39)Można się tego tylko domyślać. Samarytanka przyszła zaczerpnąć wody w samo południe (J 4,6), gdy prawdopodobnie nikt więcej tam nie przychodził. Chciała może w ten sposób uniknąć ludzi, którzy pewnie wytykali ją palcami. Miała pięciu mężów – gdyby wszyscy oni poumierali, możnaby powiedzieć, że los ją mocno doświadczył. Ale ona mówi: „Powiedział mi wszystko, co uczyniłam”, zatem poczuwa się do winy. Prawdopodobnie rozwodzili się z nią z powodu „niezgodności charakterów” (musiała być z niej niezła hetera), ale z drugiej strony lgnęli do niej kolejni. Wciąż jednak wydaje się to zbyt słabym powodem, by czuć się poruszonym świadectwem Samarytanki.Prowokująca jest dopiero zmiana jej postawy – wcześniej unikała ludzi, prawdopodobnie ich nie lubiła, a oni nie lubili jej – a chwilę później zostawia swój dzban (J 4,28) i idzie do miasta, do ludzi, którym przedtem schodziła z drogi i głośno mówi o swoim grzechu. Coś pcha ją do tego, by przekazać wrogim ludziom to dobro, którego sama nieoczekiwanie doświadczyła.Ostatecznie to nie przekazywana w świadectwie jakaś nowa wiedza pociąga ludzi ku Bogu – siłą chrześcijańskiego świadectwa jest zmienione życie. Piotr zaparł się Mistrza w kluczowym momencie, Filip zadawał „głupie” pytania, Tomasz był niedowiarkiem, Paweł prześladował Kościół, z Marii Magdaleny wyszło siedem demonów itd. Dzisiaj byśmy raczej pewne fakty starali się ukryć – po co podważać autorytet tych, którzy mieli się stać głównymi świadkami ewangelii – ale to błędne podejście. To, że obecnie wiemy o tak wielu wadach i ułomnościach ludzi z otoczenia Jezusa wynika z faktu, iż oni tego nie zataili.Pamiętam, że przed wielu laty, podczas rekolekcji w kościele duszpasterstwa akademickiego w Lublinie słyszałem świadectwo księdza, który opowiadał jak będąc nastolatkiem zamierzał zakraść się do cudzego sadu po jabłka. Do jabłek nie dotarł, bo przegonił go pies, ale mimo to na długo został z poczuciem, że jest złodziejem. Spokój sumienia odzyskał dopiero gdy zaufał Jezusowi. Takie wyznanie to raczej chlubny wyjątek na tle naszych „pobożnych od zawsze” duszpasterzy.
Wiara a wiedza to dwie różne rzeczy. Skoro nie można udowodnić, że Boga nie ma lub, że jest to ateizm jest dla mnie wiarą w nieistnienie Boga. Ja jestem na etapie wątpienia, jak to się skończy nie wiem.
Nie martw się, Erinti, zwątpienie jest nieodzowną częścią mądrej wiary – tylko fanatycy (nieważne-religijni czy ateistyczni) nigdy nie wątpią w to, co mówią. Ks. Twardowski kiedyś napisał:”Zwątpić chciałem – w zwątpieniu znalazłem milczenie: to, od czego się wiara z powrotem zaczyna.”
tak- fanatyk nie zastanawia się więc nie ma wątpliwości. A może ja czegoś nie rozumiem, ale wydaje mi się że zastanawianie się nad prawdami wiary nie jest niczym złym i jako takie wierze nie szkodzi. Fanatyk uważa, że należy wierzyć ślepo i nie zastanawiać się a jak ktoś się nie zgadza to go walnąć.
Masz rację – zastanawianie się i myślenie nie szkodzą w ogóle, a wierze w szczególności. Wielu ludzi woli nie stawiać sobie 'kłopotliwych” pytań, a nawet nie rozmawiać z inaczej myślącymi, ponieważ boją się „utracić wiarę.” Jednak to, co jest prawdą, zawsze jakoś się obroni – całej zaś reszty bronić nie warto. Przykład: dawniej ludzie sądzili, że Ziemia jest nieruchoma i płaska – a jednak religie wcale nie gorzej „radzą sobie” w takim Kosmosie, jaki znamy dzisiaj. I to pomimo tego, że od co najmniej dwustu lat ateiści przepowiadają ich śmierć, „kiedy tylko” duch oświecenia i postępu „ogarnie ludzki ród.” 🙂
Ciekawe wyjasnienie pojecia [wiara].Pojecie wiara jest pojeciem ogolnym i wzglednym,datego nie dziwe sie,ze podeszla Pani do tego pojecia z pewnw doza nieufnosci.Jesli chodzi o pojecie wiary w Boga,to pojecie to polega na calkowitym zaufaniu.Niemozliwym jest wierzyc i watpic,dlatego tez,albo sie ma bezwzgledne zaufanie,albo sie w nic nie wierzy.Nauka pomaga w poznawaniu Boga,lecz nie musi tu odgrywac istotnej roli.Wiedza taka potrzebana jest dla watpiacych,badz poszukujacych wyzszych wartosi,niz sama wiedza.Gdybysmy podchodzili do kazdej sprawy z powatpiewaniem i z brakiem dowodow,gdybysmy zakladali,czy mamy racje,czy nie,lub zrodlo z,ktorego czerpiemy informacje nie jest prawdziwe.W takim wypadku moje istnienie zawdzieczam niewiadomo jakim rodzicom,moje nazwisko nie jest prawdziwe,moja rodzina,to jacys obcy ludzie,a moze kosmici.Taka niewiara,jaka Pani opisuje sprowadza sie do absurdu.Bo w takim razie nauka ,tez sprowadza sie do absurdu.Bo Pitagoras nie mial racji,Einstein sie pomylil w obliczeniach,historyk opisal nie te fakty,lecz zmyslone,Hitler mial nieziemski umysl i wspaniala ideologie,a Lenin chcial odgrywac role Chrystusa.Sa to typowo filozoficzne wnioski,ktore wynikaja z takiego toku rozumowania.Albo jest prawda,albo klamstwo.Nie ma nic pomiedzy.Natomiast przyklad,ktory Pani podala,to jest wlasnie balansowanie miedzy prawda,a klamstwem.Probuje Pani wobec tej historii przedstawic kazdego wierzacego lu niewierzacego osobnika jako listek na wietrze[nie wiadoma ,z ktorej strony wiatr zawieje],czy myslacego o ugruntowanych pogladach czlowieka,ktory dzieli sie swoja wiedza z innymi,wymienia poglady,bo czuje taka potrzebe.Lub czuje sie taki szczesliwy,ze chce z milosci podzielic sie nia z innymi.Czy na milosc tez trzeba miec dokument ,czy raczej uczynki?To Bog jest miloscia i prawdziwi nasladowcy,przejawiaja taka milosc[agappe].
No, cóż, pani Tereso: w historii chrześcijaństwa od zawsze obecne były obok siebie dwa nurty:”Credo, quia absurdum” – „Wierzę, ponieważ to jest absurdalne” (a może lepiej przetłumaczyć: „niemożliwe”) oraz „Fides querens intellectum” – „Wiara, która szuka zrozumienia.” Nie mnie rozstrzygać, co jest lepsze. Nie ukrywam jednak, że mnie samej zawsze bliższa była ta druga maksyma – choć wiem, że ktoś może to uznać za poszukiwanie intelektualnych „podpórek” do przejścia po tej „linie.” A wątpienie…widzi pani…mnie się wydaje, że od czasu do czasu dobrze jest wszystko poddać w wątpliwość, choćby po to, żeby sobie samemu następnie udowodnić, że się nie miało racji („Ja to ja, a moja ręka to naprawdę moja ręka.”:)). Moim zdaniem taki zabieg psychologiczny nie tylko wiary nie osłabia, ale wręcz może ją umocnić. Poza tym zawsze chciałam, tak jak święty Paweł, „być wszystkim dla wszystkich – Grekiem dla Greków a Żydem dla Żydów” (1 Kor 9, 20-22). Inaczej mówiąc, „z niewierzącymi usiłuję nie wierzyć – i odnajduję Go istniejącego i nieistniejącego na wszystkie możliwe sposoby.” (W. Oszajca)
Jesli sie jest mocno wierzacym i opiera sie swoja wiare na solidnych fundamentach,nie morze sie powatpiewac.Tym sposobem daje sie dostep temu,ktory to moze wykorzystac i za soba pociagnac.Wtedy jest juz za pozno na szybki odwrot[jesli wogole].Slowa Pawla rozumie inaczej:;On dostosowywal sie do tych ludzi w sposobie podejscia ,prowadzenia rozmowy,musial rozumiec ich kulture,sposob bycia i zycia.Nigdy nie przestawal byc tym samym chrzescijanskim ambasadorem Slowa Bozego.Zawsze i wszystkich uczyl tych samych nauk,lecz dobieral sposoby prowadzenia rozmow.Niech Pani sobie wyobrazi,iz prowadzi rozmowe z piekarzem.Czy zacznie Pani rozmowe o historii starozytnosci,jesli nie okaze najpierw zainteresowania np.sposobem wypiekania chleba,a potem przejdzie np. do sposobu w jaki pieczono chlebek tysiace lat wczesniej,a pozniej zacznie opowiadac inne historie starozytne.Czlowiek zacznie sluchac i jesli bedzie chlonny wiedzy,zechce dowiedziec sie czegos wiecej.Czy tez zacznie sie Pani uczyc piec chleb,zeby przypodobac sie piekarzowi.Pawel byl czlowiekiem wyksztalconym,bieglym w prawie,dobrze znal greke i hebrajski,nie mial problemu z opanowaniem kultury obu narodow.Ponad to,byl czlowiekiem zrownowazonym,inteligentnym o lagodnym usposobieniu,i mocno stal w wierze,nigdy nie powatpiewal.Wprost przeciwnie wciaz zwracal na to uwage.Dlatego mogl napisac do Tymoteusza”Trwaj w tych rzeczch,badz nimi pochlniety,ciagle zwracaj uwage na siebie i na swoje nauczanie,bo przez to wybawisz zarowno siebie,jak i tych,ktorzy cie sluchaja”.Czy mozna watpic?
Można wątpić, pani Tereso, a w niektóre rzeczy nawet trzeba. Wątpić jest rzeczą ludzką.Również Apostołowie w Ewangeliach często mówią o sobie, że „wątpili” – czy zatem nie byli wierzący? Do Tomasza Jezus nie mówi: „O, ty wstrętny niedowiarku!” tylko „Podejdź tu i dotknij!” (=przekonaj się sam) Jedynie Maryja podobno nigdy nie zwątpiła, ale Ona była bez grzechu.Oczywiście mówi się też, że „błogosławieni są ci, którzy nie widzieli, a uwierzyli” – ale Jezus nigdy nie mówił, że ci, którzy potrzebują „dowodów” dla swojej wiary zostaną za to potępieni.
Bez grzechu i czlowiekiem doskonalym byl tylko Adam i Jezus.Co do powatpiewania nie o takim watpieniu mowie.Kazdy ,kto nabywa wiedzy o Bogu,ma pewne watpliwosci i chce wszystko udokumentowac,ale jesli nabierze przekonania i podejmie decyzje,czy watpliwosci mu pomoga trwac w wierze?Nie!.Nie chodzi tu o to,ze Jezus wybaczy bledy i zawsze otwarcie przygarnie,kazda zblakana owieczke.Ale gorzej jest ,jesli ta zblakana owieczka zaczyna powatpiewac i przechwyci ja inny pasterz-przeciwnik Bozy,co wtedy?Judasza Jezus nie zdolal uchronic.Podobnie moze byc z kazdym.Dlatego Pawel mogl powiedziec”zeby uchwycic sie mocno rzeczywistego zycia,tego,ktore ma nadejsc”.Faktem jest,ze powatpiewanie,to ludzka cecha,jednakze Jezus sam powiedzial,’zeby nie myslec po ludzku,lecz po Bozemu’.Ostrzegal przed jakimkolwiek mysleniem inaczej niz On,jesli sie chce Go nasladowac.Ostrzegal przed swiatem-czyli wszelkim zlem,jakie oferuje swiat.Biblia ostrzega przed pragnieniami tego swiata,’bo swiat przemija i tak dzieje sie z jego pragnieniami,ale kto czyni wole Boga ,pozostaje na wieki’.Lub „caly swiat lezy w mocy niegodziwca”,dalej”Diabel jak ryczcy lew krazy i patrzy,by kogos pozrec,bo wie,ze malo ma czasu”.Czy w takim szalenczym towrzystwie mozna pozwolic sobie na watpliwosci,a do tego jeszcze zywic do bliznich milosc i szacunek?.To bardzo trudne dla prawdziwego chrzescijanina,ale musi byc czujny.Jezus kilkakrotnie powtarzal to slowo”czuwajcie”.
Wiara owszem,jest zaufaniem.Ale…występuje pewność już nie w wierze,ale w faktach I…TO DOPERO PROBLEM.Jak jesteś w dodatku zdrowy człowieku,lepiej o faktach zamilcz i …czekaj 🙂
Odniosę się do fajnego skądinąd fragmentu, który w zamyśle Rabarbara miał być parodią krytyki biblijnej. Brzmi on tak:”Euklides znany jest jako autor „Elementów”. Przez kilkanaście wieków na całym świecie uczono geometrii według „Elementów” Euklidesa. Dzieło to składa się z trzynastu ksiąg. Księgi czternasta i piętnasta są późniejszymi uzupełnieniami. Autorem czternastej jest Hipsikles z Aleksandrii (około 200 r. p.n.e.), a piętnastą dołączono dopiero w szóstym wieku naszej ery. W IV wieku nowej redakcji tekstu dokonał niejaki Teon, włączając do treści te dodatki, wniesione przez wcześniejszych kopistów, które uważał za potrzebne. Widać więc, że to dzieło zbiorowe, noszące wyraźne piętno rozwijającego się z czasem tego zgubnego zabobonu. Muszę dodać, że najstarsze manuskrypty Elementów; powstały w kilkaset lat po domniemanej śmierci Euklidesa, więc w ogóle nie mamy pewności, czy działo to napisał Euklides, czy tylko na niego się powołano”.Mam takie uwagi:1) W przypadku Jezusa sytuacja już w punkcie wyjścia jest inna – nigdy nie znaleziono żadnej księgi/tekstu, którą można by przypisywać ręce samego Jezusa. Co więcej – nigdy nawet nikt nie słyszał o takiej księdze. To, że ewangelie napisali członkowie wczesnych ruchów pojezusowych, a nie Jezus – nie ulega żadnej wątpliwości. Wszystko, co się zachowało, było od razu cytatami. Pod tym względem jesteśmy więc od Jezusa dalej, niż od Euklidesa.2) Kulturę żydowską nazywa się niekiedy kulturą Księgi. Chodzi o to, że Żydzi używali i używają nadal ksiąg (głownie tych przypisywanych Mojżeszowi) do interpretowania otaczającego ich świata, a zwłaszcza swej narodowej historii. Jezus, którego powiedzenia i przypowieści zainspirowały powstanie największej religii świata – z pewnością głupi nie był, więc wiedział zapewne doskonale, że jego naród żyje księgami. A jednak własnej księgi po sobie nie pozostawił, choć z pewnością miał ważne rzeczy do powiedzenia. Zastanawialiście się czasem, dlaczego? Moja hipoteza jest taka – nie widział powodu, aby utrwalać własne nauki. Były one przeznaczone tylko dla jego współczesnych, którzy wraz nim, jeszcze „za życia tego pokolenia”, mieli wkroczyć do Królestwa Boga.3) Problemem w badaniach wczesnego chrześcijaństwa jest to, że nawet w tekstach z samego tylko I wieku jest wielu autorów, wiele idei i nie bardzo wiadomo, co właściwie powiedział sam Jezus – a co późniejsi pisarze i wizjonerzy. Nie jest jednak aż tak źle, że wszystkie twierdzenia o Jezusie są jednakowo prawdopodobne. Bibliści są mianowicie w stanie opisywać poglądy wczesnochrześcijańskie (jako konteksty poszczególnych tekstów), obserwując pewne stałe tendencje w myśli teologicznej, opisując zmiany w poszczególnych punktach na linii czasu. Największą szansę na autentyczność (tzn. pochodzenia od samego Jezusa) będą poglądy startowe na takiej krzywej – a najmniej prawdopodobne poglądy końcowe, najpóźniejsze. Np. jednym z najpóźniejszych w Nowym Testamencie jest pogląd autora Ewangelii św. Jana o Boskości Jezusa….4) Poglądy przypisywane Jezusowi jako ważne dla sposobu życia poszczególnych wspólnot – dają się logicznie powiązać ze zmianami środowiska kulturowego, w jakich dane teksty powstawały, dzięki czemu można rozumieć ich zupełnie „ziemskie”, doczesne przyczyny. Poglądy w dziedzinie tak abstrakcyjnej, jak geometria, nie sposób poddać tego rodzaju „kontroli środowiskowej”5) Ze względu na specyficzność środowiska, w jakim rodziło się chrześcijaństwo (jako żydowska sekta), można do oceny danych historycznych wykorzystać badania nad sposobem zachowania, racjonalizacji, struktury władzy itp. we współczesnych sekstach. Dotyczy to zwłaszcza racjonalizacji niespełnionych przepowiedni – znam przynajmniej kilka książek opisujących historię narodzin chrześcijaństwa jako historię coraz to nowych racjonalizacji wciąż odwlekającej się w czasie Paruzji Jezusa. Przesłankami tych książek nie jest niczyja niechęć do religii czy Boga, ale wyniki systematycznych obserwacji socjologicznych zachowań w sektach.Krótko mówiąc, krytyka krytyki ewangelii tylko na tej zasadzie, że co do innych tekstów starożytnych także nie jesteśmy pewni autorstwa, że były dopiski itd. – omija nieomal wszystko to, co w krytyce biblijnej jest naprawdę przekonujące dla osoby, orientującej się troszkę lepiej w konkretnej problematyce badań.
Jedynie częściowo odczytałeś moje zamiary. Faktycznie to, co napisałem o Euklidesie i stworzonej przez niego geometrii było zamierzoną prowokacją. Owszem, jest w tym celowe podkreślanie pewnych powierzchownych podobieństw do chrześcijaństwa. Ostatecznie jednak co innego chciałem osiągnąć. Ateiści i racjonaliści często atakują chrześcijaństwo, zarzucając mu brak „dowodów” na istnienie Boga. Oczekują przy tym dowodów podobnych do tych, którymi posługują się nauki przyrodnicze – opartych na obserwacji i pomiarze. Popełniają przy tym metodologiczny błąd – Bóg według twierdzeń chrześcijaństwa (oraz pokrewnych religii) nie jest częścią przyrody, ale jej Stwórcą.Przywołując w swem prowokacyjnym tekście pozornie logiczne argumenty pokazuję, że należałoby odrzucić geometrię Euklidesa, gdyż jej podstawowe obiekty: punkt, prosta i płaszczyzna nie są zgodne z obserwacją. „Pozorność” tej logiki wynika z faktu, że obiekty geometrii Euklidesa, podobnie jak chrześcijański Bóg, nie są częścią przyrody. Jeśli więc uważasz geometrię Euklidesa za wartościowy system – musisz sam odeprzeć te zarzuty, które jako ateista być może stawiasz chrześcijaństwu, albo zrezygnować z żadania dostarczenia przez chrześcijaństwo „dowodów” – bo przecież geometrię Euklidesa przyjmujesz bez „dowodów”.
Ale jednak warto zauważyć, że gdybyśmy wyszli z założenia, że wiarygodne (a więc warte w ogóle rozważania) jest TYLKO to, co autor zechciał nam poświadczyć własnoręcznym podpisem 😉 to wówczas nie tylko nasza wiedza religioznawcza, ale w ogóle wiedza o starożytności spadłaby niemal do zera. Nauki Sokratesa także zostały spisane przez jego uczniów (głównie Platona i Ksenofonta) i bardzo często nie jesteśmy w stanie stwierdzić, czy (dla dodania im powagi) nie wkładali oni czasami w usta mistrza swoich własnych poglądów. O Buddzie i Mahomecie (który ponoć był w ogóle niepiśmienny – ale może jest to jedynie legenda, mająca uwiarygodnić wersję, jakoby Koran w pełni już ukończony spadł z nieba) już nawet nie wspomnę. Talmud (a właściwie dwie jego wersje – „babilońska” i „jerozolimska”) zawierający różne przydatne pouczenia, przypisywane sławnym rabinom, został spisany w wiele lat po śmierci domniemanych autorów. Nie powinno to jednak prowadzić nas do pochopnego wniosku, że wszystkie te nauki były tylko „doraźne” i w zamyśle twórców nie miały być nigdy nigdzie rozpowszechniane. A to po prostu dlatego, że kultura starożytna nie była kulturą PISMA, lecz SŁOWA. (Nad powolną, lecz nieuniknioną zmianą tej sytuacji bardzo ubolewał Platon, który przewidywał, że przyzwyczajenie do zapisywania wszystkiego rychło pozbawi ludzkość pamięci. Był to zatem szok kulturowy podobny do tego, jaki przeżywamy dzisiaj, przechodząc coraz bardziej z kultury „słowa pisanego” na kulturę OBRAZU.) Wszelkie dzieła tej epoki, od „Eposu o Gilgameszu”, poprzez „Iliadę” aż po Biblię hebrajską i Ewangelie, krążyły najpierw w przekazach ustnych – na długo przedtem, nim zostały spisane. To znamienne, że Jezus mówi: „Idźcie i GŁOŚCIE!” a nie – „Idźcie, i spiszcie to, co wam powiedziałem!” „Co widzisz, w księdze zapisz” pojawia się dopiero w chronologicznie późnej księdze Apokalipsy (a także, dosyć często, w późniejszych apokryfach) – co może też wskazywać na dokonującą się właśnie „rewolucję” kulturową. Oczywiście, stara, dobra zasada historyczna, że (zwykle) najbardziej wiarygodne jest to źródło, które jest najbliższe opisywanym wydarzeniom, pozostaje tutaj w mocy. Notabene, niejako mimochodem może to pomóc rozwikłać także inną wątpliwość: dlaczego wczesny Kościół spośród wszystkich będących ówcześnie w „obiegu” ewangelii wybrał właśnie te, a nie inne? Pomijając wszelkie względy „ideologiczne” (przydatność tej, a nie innej wersji w praktyce i nauczaniu), które też zapewne odegrały pewną rolę, wydaje mi się, że to właśnie kryterium czasowe było decydujące. Nawet najpóźniejsza (i z tego powodu przez wielu wczesnych chrześcijan, na czele z Euzebiuszem z Cezarei, traktowana z pewną rezerwą a nawet odrzucana) Ewangelia wg św. Jana jest nam znana w odpisach z I połowy II wieku, podczas gdy np. apokryficzna Ewangelia Tomasza pojawia się dopiero ok. 180 roku, a zatem kilkadziesiąt lat później.
„A sama wiara…no, cóż, opiera się na ZAUFANIU w to, że mimo wszystko gdzieś jest Ktoś, kto nad nami czuwa w każdej sytuacji.” – no właśnie. Kiedyś swojemu wątpiącemu bratu powiedziałem coś takiego. Wyobraź sobie, że jesteś w kompletnie ciemnym pokoju – zupełnie nic nie widać. I w tym pokoju znajduje się ktoś najbliższy, ktoś kogo ty kochasz, i kto ciebie kocha. Ty tej osoby nie widzisz, bo panuje absolutna ciemność. A jednak wiesz, że ta osoba tam jest. Dokładnie na tym samym polega pewność ludzi wierzących dotycząca Boga. Ten, kto choć raz zaznał takiej obecności, już nigdy nie zwątpi.
Calkowicie sie zgadzam,ze jesli ktos zaznal dzialania i obecnosci ducha swietego,ten nawet nie dopusci do siebie mysli o powatpiewaniu.Bo wie,iz jego wybor jest jest pewny i,ze zawsze mose liczyc na wsparcie zarowno duchowe,jak i fizyczne.Pod warunkiem,ze rowniez daje z siebie wszystko,co moze na chwale Boza.
Masz rację, Leszku – miałam kiedyś okazję doświadczyć takiej Obecności. I chociaż teraz wcale nie zawsze ją „czuję”, to jednak NIGDY o tym nie zapomniałam. W takim właśnie sensie wiara to DOŚWIADCZENIE a nie WIEDZA. Można czasem mieć nawet wielką wiedzę (czego przykładem jest chociażby blog „Biblisty-ateisty”), a mimo to nie mieć wiary, jeśli zabraknie tego przekonującego nas wydarzenia.
A tego wydarzenia zabranie nie z powodu wiedzy (bo ta w niczym nie przeszkadza), co z powodu pogoni za wiedzą. Jeśli Bóg staje się obiektem badań – powiem wyraźniej – przedmiotem badań, przestaje być osobą. A gdy nie jest już osobą, to traci się szansę na osobową relację z Nim. To jest przyczyna, dla której powstało powiedzonko, ze jak chcesz stracić wiarę, to zajmij się teologią.
O, kurczę!!!! Masz rację! A ja nigdy w ten sposób o tym nie myślałam…Postanawiam z Nowym Rokiem bardziej się postarać, żeby On nie był tylko wdzięcznym tematem moich blogowych rozważań – bo boję się, że coraz częściej tak się właśnie dzieje. Kiedyś to ja intensywnie „praktykowałam” moją wiarę, a teraz (z braku praktyki)przerzuciłam się na czystą teorię. To się musi zmienić! I to już.