Byłam doprawdy bardzo zdziwiona, kiedy dowiedziałam się, że odkąd istnieje „słynące z cudów” sanktuarium w Lourdes, Kościół oficjalnie uznał za „cudowne” (tzn. niemające naukowego wytłumaczenia) jedynie ok. setki takich wydarzeń.
Istnieje tam zresztą specjalne Biuro Medyczne, w którym pracują osoby o różnych przekonaniach, także ateiści (bardzo nalega się na to, by osobiste przekonania religijne nie zaciemniały im obrazu poszczególnych przypadków).
Może więc ci „łatwowierni wierzący” nie są wcale aż tak bardzo skłonni do wierzenia we wszystko, co za „cud” im się podaje?:)
Niemniej nawet ateiści muszą niekiedy przyznać, że istnieją rzeczy, których nie da się naukowo wyjaśnić – bo nie jest prawdą, w co naiwnie wierzyli XIX-wieczni „scjentyści”, że jeszcze chwila, a nauka znajdzie odpowiedzi na wszelkie pytania, rozwiąże wszystkie problemy, itd. Przeciwnie – w miarę postępu naukowo-technicznego pojawiają się nowe pytania i nowe problemy. Tak więc myślę, że zawsze pozostanie jakieś miejsce dla WIARY.
Kiedyś wybrałam się na pewne czuwanie za pożyczone pieniądze – a ponieważ nie miałam z czego ich oddać, zwróciłam się o pomoc do „Wyższej Instancji” – i gdy tylko wyszłam z kościoła, podeszła do mnie nieznana mi wcześniej kobieta i bez słowa wręczyła mi potrzebną kwotę. Można by powiedzieć – cud! A co na ten temat powie ateista? 🙂 Zbieg okoliczności! „Zbieg okoliczności” to takie zgrabne określenie, które tak naprawdę niczego nie wyjaśnia – ponieważ WSZYSTKO da się wyjaśnić zbiegiem okoliczności. A naukowcy wiedzą, że jeśli jakiekolwiek wyjaśnienie nadaje się „do wszystkiego”, to zwykle oznacza, że jest… do niczego. (Np. w rubryce „przyczyna zgonu” można ZAWSZE zgodnie z prawdą napisać: „zatrzymanie akcji serca” – tylko co to wyjaśnia?)
Genialnie to opisał C.S. Lewis (ten od „Opowieści z Narnii”) – gdyby nawet ateista smażył się „w ogniu piekielnym” (zakładając, oczywiście, że TAKIE piekło istnieje – ja w to nie wierzę!), to jego umysł i tak nie mógłby przyjąć realności tej sytuacji – wciąż gorączkowo szukałby innego, „racjonalnego” wyjaśnienia.
Z cudami jest tak samo – wierzą w nie tylko ci, którzy sami ich doświadczyli. Czytałam całe mnóstwo książek, których autorzy próbują (czasami z powodzeniem) znaleźć naukowe wyjaśnienia dla cudów, opisywanych w Biblii. Ale ostatecznie nie jest tak ważny sam FAKT (np. odpływ Morza Czerwonego), jak jego INTERPRETACJA – albo WIERZYSZ że „Bóg to sprawił”, albo nie – i wtedy będziesz mówił o „zbiegu okoliczności”, „przypadku”, „złudzeniu” czy po prostu o niewyjaśnionym zdarzeniu tam, gdzie wierzący widzą „cud.”
Ale WYDARZENIE pozostaje takie samo. Ja wtedy naprawdę dostałam te pieniądze…
Ja tam nie traktuję Boga jako firmy usługowej.Też miałam takie zdarzenie jako dziecko ale dzisiaj patrzę na to inaczej.Są różne stany świadomości (to moja opinia) i na innych stanach świadomości czasem udaje nam sie kreować rzeczywistość tę którą widzimy ( wedle przysłowia-jeśli czegoś bardzo pragniemy Wszechświat nam sprzyja).Natomiast Bóg wg mnie jest poza tym wszystkim…Modliłaś się kiedyś tak bez słów bo słów brakło, wypełniała Cię cisza i ani myśl przez umysł nie przeszła i po tej „modlitwie” właściwie nie wiadomo czego tyczyla modlitwa, spadał na Ciebie tylko spokój i obojętność czy raczej pogodzenie się z rzeczywistością?? Myślę ,ze to jest wlaśnie „dotyk Boga” a nie „cuda”.
Spokój i „obojętność” czy „pogodzenie się z Wszechświatem” to kategorie buddyjskie, służące opisowi doświadczenia modlitwy czy medytacji (posługują się nimi także różne ruchy określane jako New Age), aczkolwiek i Merton, który był trapistą, opisuje Boga jako „Ciszę Milczenia.” 🙂 Sama miałam, oczywiście, kilka doświadczeń zanurzenia się w Bogu jako „Wielkiej Ciszy”, ale mimo wszystko uważam, że Bóg, w którego wierzę, nie jest jedynie Wielkim Obojętnym – jest przede wszystkim MIŁOŚCIĄ i kiedy się modlę, to właśnie ona mnie dotyka. I z tego, że się modlę, nie wynika wcale, że traktuję Go jako coś w rodzaju „firmy usługowej” – cuda, które wciąż się zdarzają (a ile jest takich zdarzeń „codziennych” które uchodzą naszej uwagi, a są także CUDEM -np. narodziny dziecka?:)) są nie tyle odpowiedzią na nasze „petycje” co raczej bezinteresownym znakiem Jego dobroci – a czasem także poczucia humoru.:) A jeżeli mówisz, że to „Wszechświat nam sprzyja” to czy nie oznacza to także, że uważasz, że to cały Kosmos w jakimś sensie jest Bogiem? 😉 Ja wolę myśleć, że sprzyja nam raczej Ten, który – jak napisałaś – jest PONAD tym wszystkim. Wszechświat sam w sobie wydaje mi się właśnie zimny, obojętny i bezduszny – a wiem, że są to cechy,które wielu ludzi przypisuje Stwórcy. W takiego Boga można co prawda WIERZYĆ (teoretycznie przyjmować możliwość Jego istnienia), ale trudno Go KOCHAĆ. 🙂
Napisałaś :”Wszechświat sam w sobie wydaje mi się właśnie zimny, obojętny i bezduszny „.No co Ty -stamtąd przyszło na Ziemię życie.Starannie „zaprogramowane”.Dla mnie Wszchświat jest niepojętny, piękny, fascynujący i nieodkryty..dzieło Boga.Jak my.Bóg jest Wielkim Architektem-wszystko jest dokonale skomponowane.I nic nie dzieje się niepotrzebnie ani bez przyczyny.Gdy wpadamy w egzaltację wierząc w cuda-które nie są cudami tylko zdarzeniami jak wszystko – gubimy ścieżkę do Boga.Zauważ ,że Jezus po uzdrowieniach mówił -„Twoja wiara Cię uzdrowiła”.Wiara – nie Bóg.Więc jeśli wierzyłaś w to ,że jeśli odprawisz „czuwanie” i to pomoże Ci rozwiązać problem finansowy-to Twoja wiara to uczyniła.To jest sens słów „jeśli czegoś bardzo pragniesz cały Wszechswiat Ci sprzyja”.Nie Bóg- Bóg już zrobił dawno co miał zrobić-wszystko jest doskonałe – Jego interwencje są niepotrzebne.Ja takich zdarzeń miałam wiele.
A jednak myślę, że jeszcze długo będziemy „potrzebować” Jego cudownych interwencji, bo wiele rzeczy jednak – głównie z naszej winy – nie działa w tym „kosmicznym zegarze” tak, jak trzeba. 😉 A gdyby wszystko rzeczywiście było „doskonałe”, niepotrzebna byłaby wszelka ewolucja…Bóg jest „doskonały” a więc „nie ma w nim nawet cienia zmienności” (Jk 1,17)chociaż, nie…Już Ojcowie Kościoła twierdzili, że Stwórca wpisał w naturę zdolność do rozwoju – a więc i przemiany w Kosmosie są przejawem doskonałości całego systemu. 🙂 Zauważ jednak, że stwierdzenie, że „życie przyszło z Kosmosu” (nie wykluczam takiej hipotezy) wcale nie rozwiązuje problemu, skąd się wzięło „w ogóle.” Jak dotąd wydaje się, że „życie” może powstać tylko z „życia” – wszystkie nasze próby przejścia od materii nieożywionej do żywych organizmów w warunkach laboratoryjnych spełzły na niczym. Bo od pojedynczych białek czy aminokwasów do żywej komórki droga jest tak daleka, jak od alfabetu do Biblii.:)
Przepraszam ,że ciąglę z Tobą polemizuję ale..wiesz no mi się wydaje ,że jak Bóg stworzył wszystko idealnie to nie musi interweniować :-)).I w jednym Ci przynam rację.To my sami sobie wszystko komplikujemy-i to jest nasz problem.Ale rozwiązanie leży tylko w naszych rękach..Bóg już wszystko zrobił..jak to opisuje Księga Rodzaju.Prawda??Przecież wszystko stowrzył idealne.Był zadowolony z Aktu Stowrzenia.I ja Mu się nie dziwię.:-))). To był Prawdziwy Cud.
No, co Ty…- nie ma za co przepraszać. O ile mi wiadomo, nie ogłoszono (jeszcze?;))dogmatu o MOJEJ nieomylności. ;))) A te posty piszę m.in. po to, by prowokować dyskusję. Może tylko czasami – gdy temat za bardzo dotyczy mnie samej – trochę za bardzo się angażuję. A co do tego, co Pan Bóg zrobił – to na pewno nie zrobił tego w sposób, w jaki to opisuje Księga Rodzaju. Prawda?:)
Ja wierze w cuda! Sama ich doświadczyłam. Myśle, że Bóg dotyka nas codziennie, ale my nieraz jesteśmy tak zaganiani, że nie chcemy/nie potrafimy tego dostrzeć. Niektóre są właśnie wydawało by się przyziemne… Inne zaś niecodzienne. W roku ubiegłym za namową moich znajomych poszłam z nimi do domu małego dziecka, ja zawsze od dzieci uciekałam, a to dlatego iż w moim otoczeniu, rodzinie dzieci nie było i nie wiedziałam jak się nimi zajmować. Moja obawa przed pójściem tam była tym większa ponieważ tam przebywają tzw. trudne dzieci. W tym domu dziecka była dziewczynka upośledzona, zamknięta w sobie i agresywna wobec innych. Zaniepokoiło mnie, że nikt nie zwracał na nią uwagi a znajome mówiły mi:,,Nie przejmój się nią, lepiej zajmować się innymi.” Zdenerwowało mnie ich podejście do calej sprawy. Podeszłam do niej, zaczęłam mówić jej różne rzeczy, najpierw była niechętna, ignorowała mnie. A potem… jakby inne zupełnie dziecko. Uśmiechnęła się, wzięła natychmiast mnie za ręke i zaczęła oprowadzać po całym domu dziecka. To było coś pięknego… Znajome oraz kobiety zajmujące się tymi dziećmi nie potrafiły zrozumieć jak ta mała mogła do kogoś tak przylgnąć i zachowywać się łagodnie (bo energie to miała 😀 ) wobec wogóle obcej osoby. Chodziła za mną potem krok w krok. Dla mnie to był jeden z cudów, którymi obdarza nas Bóg.
To piękne…Każde dziecko jest „cudem” a niektóre plemiona (niesłusznie uważane za) „prymitywne” uważają, że „takie” dzieci są nim w sposób szczególny. Kiedyś miałam podobne wydarzenie z chłopcem, o którego poważnym upośledzeniu nic nie wiedziałam, więc zaczęłam z nim rozmawiać tak, jak z innymi dziećmi. I wszyscy (łącznie z lekarzami!) byli bardzo zdziwieni:”Jak to?On z Tobą rozmawiał?Przecież on w ogóle nie mówi!”
Zgadzam się z tym Twoim stwierdzeniem: „Z cudami jest tak samo – wierzą w nie tylko ci, którzy sami ich doświadczyli” ; chcecie to wierzcie, chcecie to nie wierzcie……………..pozdrawiam
Jednakże dla tych, którzy ich doświadczyli, cuda są zupełnie realne. Pozdrawiam.
Skąd taka silna wiara ? 😮
Nie musisz ironizować 😉 – gdybym rzeczywiście miała silną wiarę, zapewne nie byłabym teraz tu, gdzie jestem. Po prostu Pan Bóg dawał mi czasem doświadczać swojej mocy…
Akurat nie ironizowałam…
Bóg nie daje nam pieniędzy, mieszkań, luksusowyh samochodów itd… Z resztą, wszystko to kwestia wiary. Uwierzysz że otrzymasz – i otrzymujesz. Działa na tej samej zasadzie co 'morale’ w wojsku. Niby Ci sami żołnierze, z tym samym sprzętem, ale z podniesionymi moralami potrafią zdziałać cuda.
Jezus często mówił: „Niech Ci się stanie, jak chcesz” (Mt 15,28), mając na myśli czyjąś wiarę (Mt 9,29) – ale często też pytał, „czy wierzysz, że JA mogę to uczynić?”(Mt 9,29;J 9,35). Wynikałoby z tego, że „cuda” są wypadkową naszej wiary i dobroci Boga, o której Jezus też często wspominał (Mt 7,11; Łk 11,13).
Czy Jezus tak mówił czy inaczej nikt tego nie wie bo jak wiadomo Biblia jest tłumaczona z wielu języków na wiele, przekaz był ustny, spisywany niekiedy po kilku wiekach przez osoby tak wykształcone jak w tamych czasach wszyscy, przepisywany przewaznie przez osoby niepismienne (odrysowywane litery) więc ten argument jest słaby merytorycznie
Przekaz był ustny, to prawda, jednak okres ten w odniesieniu do NT trwał nie dłużej, niż 100 lat – nie wiem więc, skąd przekonanie o „kilku wiekach” – podobnie jak to o rzekomej „niepiśmienności” kopistów. Nie przeczę, że mogły się zdarzać takie sytuacje, jednak z pewnością nie były REGUŁĄ (tak samo drukarze, niekiedy, mogli składać teksty z gotowych czcionek nie rozumiejąc ich, niemniej w większości byli piśmienni – zresztą zarówno w systemie przepisywania ksiąg jak i w druku od zawsze istniał mechanizm korekty i kontroli, a w odniesieniu do „świętych tekstów” były one nawet szczególnie staranne). Zresztą, jeśli już mowa o logicznej słabości argumentu, to zdaje się, że o wiele łatwiej poddać „obróbce” tekst, który się rozumie, niż taki, który się jedynie niewolniczo przepisuje. 🙂 A czy tego chcemy, czy nie – zachowane teksty są naszym głównym (jeśli nie jedynym) źródłem wiedzy o poglądach i dziele wielkich mędrców z przeszłości. Dotyczy to zresztą nie tylko Jezusa, ale także np. Buddy, Sokratesa, Mahometa, a nawet…Szekspira. Czy w odniesieniu do tych wszystkich tekstów jest pani równie sceptyczna? Można, oczywiście, odrzucić te świadectwa in toto, ale wtedy nie pozostanie nic, co można byłoby poddać badaniu i krytyce. A my bylibyśmy zmuszeni uznać, że o przeszłości nie wiemy zgoła nic pewnego. I to byłby prawdziwy „koniec historii.”
Przekaz ustny nawet po 100 latach nie jest przekazem wiernym, cos na zasadzie głuchego telefonu. A tekst tłumaczony z języka na język – prosty przykład – w jednym przekładzie trzej królowie w innym trzej magowie a przecież co innego król, co innego mag. Zreszta sprawa prosta, tłumaczenie zwykłej instrukcji obsługi jakiegos sprzetu, niby pisze po polsku a za diabła nie mozna zrozumiec o co chodzi i to w dobie komputerów, słowników i bądz co bądz wykształconych tłumaczy. Moze sens nie być zmieniony ale zeby cytować dosłownie to jest wielkie uproszczenie.
1) Mówiłam o MAKSIMUM 100 latach, co w dobie starożytnej „kultury ustnego przekazu” (gdzie wielu ludzi recytowało z pamięci cały tekt „Iliady” czy „Odysei” a także znało imiona swoich przodków do 6, 9, a nawet 12 pokolenia – a Pani ilu zna?:)) nie jest wcale okresem oszałamiająco długim. Prosty przykład z historii antycznej – Homer, wg większości badaczy, żył w VIII w. p.n.e., a jego dzieła opowiadają o historii wojny trojańskiej, która toczyła się kilkaset lat wcześniej. Z tego powodu długo uważano opowieść o Troi jedynie za „bajkę”, niegodną zainteresowania ze strony poważnych archeologów. Aż znalazł się pewien kupiec, który naturalnie nie wiedział o tym, że tego przekazu „nie można brać poważnie” – i on właśnie odnalazł ruiny Troi…2) Co do tych „królów-magów” w rzeczywistości tekst grecki (a więc prawdopodobnie najbliższy oryginałowi Ewangelii wg św. Mateusza) mówi w tym miejscu o „mędrcach ze Wschodu” – i tak ma większość współczesnych przekładów, w tym katolicka Biblia Tysiąclecia. O tym, dlaczego w średniowieczu uważano ich za „królów” pisałam już w tekście „Epitafium dla Trzech Króli” z dnia 5 stycznia br.
Owszem, ruiny mozna znależć ale dokładnie, słowo po słowie przekazac wszystko to co jest ujete w Biblii jest niewykonalne. Wystarczy posłuchac historii rodzinnych. Praprabacia cos opowiadała prababci i tak dalej a my mozemy z tego przekazu poznać być może sens wypowiedzi ale nie dosłownie, słowo po słowie. Wystarczy zmienić wyraz piękny na wyraz bardzo ładny, niby to samo znaczy ale nie jest dosłowne..
1)Schliemmann znalazł Troję właśnie z „Iliadą” w ręku, a więc czytając- jak to mówisz – „słowo po slowie.” Badania archeolologiczne dostarczają nam coraz więcej dowodów, że dawne teksty (w tym Biblia) zasługują na większe zaufanie, niż nam się dotąd wydawało. 2) Co do zmian w tekście, to (jeżeli chodzi o teksty oryginalne, a z nich pochodzą współczesne przekłady) cały „problem” leży w tym, że przez wieki właściwie NIC w nich nie zmieniono, nawet tych rzeczy, które mogły sprawiać kłopoty z punktu widzenia nauczania Kościoła – jak np. wzmianki o kobietach-diakonach, żonatych biskupach czy braciach Jezusa. Skoro, jak twierdzisz, tekst był wielokrotnie zmieniany i poprawiany, to czemu nie skreślono i tego? To co oni, ci fałszerze – byli tak głupi, że sami strzelali sobie w stopę? A co za problem był w dodaniu kilku użytecznych zdań, np. odnośnie wieczystego dziewictwa Maryi, celibatu czy władzy papieża? 🙂
Przekaz był ustny, to prawda, jednak okres ten w odniesieniu do NT trwał nie dłużej, niż 100 lat – nie wiem więc, skąd przekonanie o „kilku wiekach” – podobnie jak to o rzekomej „niepiśmienności” kopistów. Nie przeczę, że mogły się zdarzać takie sytuacje, jednak z pewnością nie były REGUŁĄ (tak samo drukarze, niekiedy, mogli składać teksty z gotowych czcionek nie rozumiejąc ich, niemniej w większości byli piśmienni – zresztą zarówno w systemie przepisywania ksiąg jak i w druku od zawsze istniał mechanizm korekty i kontroli, a w odniesieniu do „świętych tekstów” były one nawet szczególnie staranne). Zresztą, jeśli już mowa o logicznej słabości argumentu, to zdaje się, że o wiele łatwiej poddać „obróbce” tekst, który się rozumie, niż taki, który się jedynie niewolniczo przepisuje. 🙂 A czy tego chcemy, czy nie – zachowane teksty są naszym głównym (jeśli nie jedynym) źródłem wiedzy o poglądach i dziele wielkich mędrców z przeszłości. Dotyczy to zresztą nie tylko Jezusa, ale także np. Buddy, Sokratesa, Mahometa, a nawet…Szekspira. Czy w odniesieniu do tych wszystkich tekstów jest pani równie sceptyczna? Można, oczywiście, odrzucić te świadectwa in toto, ale wtedy nie pozostanie nic, co można byłoby poddać badaniu i krytyce. A my bylibyśmy zmuszeni uznać, że o przeszłości nie wiemy zgoła nic pewnego. I to byłby prawdziwy „koniec historii.”
Albo, wydaje mi się, że warto rozróżnić aspekt psychologiczny, związany z jednostką (wiara) od socjologicznego, związanego z grupą społeczną (religia). Wtedy możemy zrobić precyzyjniejsze opisy. Wychowałem się na książkach Verne’a i w niczym mi nie przeszkadzało jednoczesne czytanie o cudach katolickich świętych – i tutaj, i tam pociągała mnie niezwykle żywa nadzieja, skierowana w przyszłość, nadzieja, że przyszłość będzie lepsza, że możemy uczynić ją lepszą (dobrymi uczynkami lub wynalazkami). Dla tej nadziei rezerwowałbym słowo „wiara”. Wiara należy do pojedynczej osoby i jest w zasadzie nieprzekazywalna pojęciowo, a jedynie na zasadzie fascynacji, gorącej wiary w przyszłość, która jakoś „udziela się” innym. Czym innym są jednak nauka i religia (zjawiska społeczne). Naukowiec, w przeciwieństwie do osoby zafascynowanej mitami Verne’a, nie żywi żadnych nadziei. Wie, że jego opisy 1) dotyczą tylko drobnego skrawka rzeczywistości 2) najprawdopodobniej w przyszłości zostaną zastąpione przez opis dokładniejszy, precyzyjniej wyjaśniający dane zjawiska. Przeciwne stanowisko zajmuje kapłan: jego istnienie jest możliwe, gdyż stwarza on wokół siebie małą społeczność, w obrębie której jest uznawany za osobę ułatwiającą dostęp do 1) CAŁEJ rzeczywistości, jako podległej „Bogu” 2) opisanej w najlepszym możliwym języku (w systemie pojęciowym danej religii).I teraz: masz rację, że nauka nie jest wystarczająca, aby jakoś kierować swoim życiem, że trzeba ją uzupełniać wiarą. Niczego to jednak naukom nie ujmuje, bo one są już z natury „niepełne”. Nauka to tylko „eksperyment umożliwiający przewidywanie”. Jeśli w pewnych warunkach – czyli na bardzo małym skrawku wszechświata – eksperyment daje Ci w kółko te same wyniki, to znaczy że coś wiesz… o tym malutkim skrawku. Cała reszta, cały ogrom Kosmosu, pozostaje niepoznawalny. Nauka wzmacnia potrzebę wiary, bo coraz bardziej się przekonujemy, jak mały jest ten znany nam skrawek rzeczywistości. Wiemy coraz więcej (pewne fragmenty bytu znamy coraz lepiej), ale zarazem coraz mniej (coraz lepiej rozumiemy, jaki ogrom nieznanego „nieludzkiego” bytu jest poza naszą wiedzą, a nawet poza naszą zdolnością wykrycia go!).Nie można jednak mylić wiary z religią. Nie można brać naukowego przyznania, że „od wiedzy przybywa nam nie-wiedzenia” za argument wspierający „wiem, co istotne dla człowieka” przywódców religijnych. Bo religia wcale nie mieszka – tak jak wiara – w obszarze „jeszcze nieznanego”, niedostępnego naukom. Religia chce zajmować całość rzeczywistości, a przynajmniej wskazywać jej główne zarysy, jako JUŻ TERAZ dostępne dla pewnej wybranej grupy społecznej (kapłani), która może tę wiedzę udostępnić innym (wyznawcy). Ludzi religijni nie twierdzą już, że Słońce krąży wokół Ziemi – ale także nie ograniczają się do stwierdzenia, że Ziemia spada na Słońce ruchem opóźnionym po dziwacznej spirali, wymuszonej wskutek zakrzywienia przestrzeni. Nie – ludzie religijni dodają tutaj jeszcze pewien „plan” ukryty za tym wszystkim, Boga nieco odsuniętego za kulisy, pozwalającego działać prawom mechaniki, ale jednak stanowiącego ich ostateczną podstawę. Dzięki temu kapłani i istnienie ich grupy społecznej ma sens nie tylko jako wiara (wzajemne podsycanie nadziei), ale także religia (dostęp do pewnej wiedzy o całości bytu).Wiara jest konieczna, aby w życiu wybrać jakiś kierunek postępowania, mimo że większość bytu pozostaje nieznana. Religia natomiast daje złudne nadzieje, że obszary „poznanego” są o wiele większe, niż się wydaje. To złudzenie jest możliwe z powodu izolacji – języki religii są odrębne od języków nauk, nie można więc sprawdzać ich twierdzeń. (Jak sprawdzisz, czy „zbawienie” to prawda czy ułuda?). Jest to także możliwe, bo religia zawłaszcza wiarę, czego robić nie powinna. Wiary potrzebuje dokładnie tyle, ile jest obszarów niepoznanego – ale nie więcej! Jeden z moich ulubionych badaczy religii podaje przykład: jeśli ktoś pada i rzuca się z pianą na ustach, można to wyjaśnić jako atak epilepsji – i reagować tak, jak na atak epilepsji. Nie potrzebujemy dodatkowego wyjaśnienia, że to zjawisko to atak demona, „nawiedzenie”. Dlaczego nie potrzebujemy? Bo traktowanie podobnych wypadków jako epilepsji daje z reguły znacznie lepsze efekty dla zdrowia chorego, niż hipoteza sił nieczystych. Daje mu większe szanse przeżycia. Jeśli jednak zaczniemy się zastanawiać, jeśli mimo rozpoznawalnych objawów będziemy kombinować, czy to jednak nie demon? – szanse chorego zmaleją. Podobnie zmaleją np. szanse na rozwiązanie jakiegoś konfliktu w rodzinie, jeśli ktoś będzie się konsultował i z psychologiem-fachowcem – i poszuka rady w czasie spowiedzi, u księdza. Za dużo wiary („już „uspołecznionej”, zastygłej w dogmaty społeczności religijnych) jest szkodliwe – dlatego jestem przeciw religiom. Tak naprawdę religie to jedynie upowszechnione pomysły na życie (akty wiary) ludzi o charyzmatycznych osobowościach, których słowa wyznawcy traktują jako źródło wiedzy (tak jakby akty wiary przywódców były poznawaniem rzeczywistości). Ja natomiast jestem a-teistą, czyli nie jestem religijny. Jestem jednak głęboko wierzący, tzn. wciąż jest mi bliskie marzenie Verne’a albo Jezusa – marzenie o lepszej przyszłości. Marzenie to mieszka jednak tam, gdzie powinno – tam, gdzie nauki jeszcze dotrzeć nie zdołały. Wierzę, że W PRZYSZŁOŚCI życie ludzi będzie lepsze, a nie że wszystko jest OK już dzisiaj (już nastąpiło tzw. zbawienie) – tylko z różnych powodów jakoś trudno ten wspaniały aspekt świata zauważyć. Nikt do mnie nie podchodzi i nie wręcza mi pieniędzy, kiedy najbardziej ich potrzebuję. (To oczywiście może się wydarzyć, ale czy będzie się w kółko powtarzać, abyśmy wiedzieli, że mamy do czynienia z wiedzą, abyśmy – innymi słowy – potwierdzili doświadczalnie i mogli z czystym sumieniem nakłaniać innych do polegania na tym?)
Darku, popieram Twój apel i rozróżnienie – pragnę wszakże zauważyć że JA osobiście nigdy nie myliłam „wiary” (pewnego „wewnętrznego systemu przekonań i nadziei” – jak bym to określiła) z „religią” która w moim przekonaniu jest instytucjonalnym i społecznym wyrazem pewnych WSPÓLNYCH (bo wcale nie wszystkich – ja i o. Rydzyk, należymy, przynajmniej formalnie do jednej „religii”) przekonań jakiejś grupy ludzi. Jako starożytniczka często powtarzam, że np. Cesarstwo Rzymskie było „tolerancyjne” w kwestii wiary – prywatnie każdy mógł czcić takie bóstwo, jakie chciał – natomiast okresowo „nietolerancyjne” w kwestii religii – czyli pewnych nakazanych prawem czynności kultowych. Natomiast co do cudów – sądzę, że ich cechą konstytutywną tj. odróżniającą je od „zjawisk naturalnych” jest właśnie ich jednostkowy, „niepowtarzalny” charakter – i związany z tym nieunikniony subiektywizm. Kiedyś dyskutowaliśmy z moim spowiednikiem, czy w „socjologii wiary” zmieniłoby cokolwiek, gdyby Bóg nagle postanowił „stać się widoczny dla wszystkich” (jak chce Koran) – inaczej mówiąc, czy wielu ludzi „nawróciłoby się” widząc takie zjawisko o niewątpliwie „cudownym” charakterze i ogólnoświatowym zasięgu. Analiza problemu musi prowadzić do wniosku, że nawet jeśli Boga bawiłyby tego rodzaju „kuglarskie sztuczki” to już osoby, które żyłyby np. w następnym pokoleniu odnosiłyby się do relacji naocznych świadków z podobnym (zrozumiałym!) sceptycyzmem – podobnie, jak my odnosimy się do opisów cudów Jezusa w Ewangeliach. Tak więc Bóg (gdyby Mu zależało na tego typu „wiarygodności”) musiałby wciąż ponawiać swoje spektakularne epifianie…:) Wiesz, zawsze odpowiadało mi ujęcie rzeczywistości, według którego rzeczą nauki jest szukanie odpowiedzi na pytanie: jak?, natomiast odpowiedź na pytanie „dlaczego?” należy już do dziedziny religii i filozofii. Nie bez powodu mówi się także, że NAUKA DOSTARCZA NAM ZNAKOMITYCH ODPOWIEDZI NA NIEOSTATECZNE PYTANIA. 🙂
a ja podwazam wszystko. z cudami włacznie. uwazam,ze lepiej nie liczyc w zyciu na cuda. polecam maksyme prusa:lepiej nie wierzyc w szczescie. przyjdzie?zrobi niespodzianke.nie przyjdzie?nie zrobi zawodu. wniosek?lepiej przezywac niespodzianki niz zawody. poza tym biblia. to wielka i madra księga. ale brana skrajnie jako prawo prowadzi do wojen religijnych i skrajnych wypaczen. sa cuda np. matki boskiej licheńskiej. sa relacje ludzi ludzi którzy je przezyli. ale ? i sa co poswiadcza jonasz w byłem ksiedzem ,przypadki -ze ludzie wyli skamleli. i mimo to umarli. np. przypadek agnieszki z ozorkowa w byłem ksiedzem 2 .niewazne czy akutat ta historia jest prawdziwa w szczególach. za agnieszke z ozorkowa mozna wstawic np. jakas joanne z warszawy. wazne ze wyła i w kocu umarła. polecam lekture tego przypadku. tej agnieszki z ozorkowa. wstrzasajace. kolejny wniosek -to nasuwajace sie pytanie? jesli w lordes dzieja sie cuda -to dlaczego kosciół oficjalnie ich nie uznaje. tzn lourdes -bo oto mi chodzi za takie sanktuarium. zaskocze moze tu wielu . ale? w polsce jest podobno uznane tylko 1 takie santuarium (wiem to od ksiedza ,wymieniał nazwe nie pamietam jej teraz..) -lecz uwaga-NIE JEST TO CZESTOCHOWA ,ANI NP LICHEŃ. jesli kosciół nie uznaje oficjalnie tych sanktuariów za cudowne to czym one sa.?? i dziejace sie w nich cuda.?? ja czytałem ksiazki sławnego doktora moody-zycie po zyciu i nowsze . i ? sa one dla mnie nadzieja. takie doswiadczenie potrafi czasem zmienic zycie człowieka w 1 chwili na całe zycie. poza tym ciekawe dlaczego -Bóg dopuszcza do takich przypadków jesli sa złe? jest wiele takich poswiadczonych przypadków. osoby które je przeszły pisza ze spotkały sie z uczuciem ogromnej miłosci. czy np. szatan -umiałby az tak podrobic miłosc??do tego stopnia?chyba nie. kolejna sprawa to opowiesci z narni. czytałem je kiedys. wszystkie czesci. Chrystus jako-lew . jako Aslan. madry. potezny. pomagajacy. w wczorajszym kazaniu jeden ksiadz mówił o takim chrystusie. o tym ze człowiek powinien walczyc ze swoim Goliatem. dla kazdego tym goliatem moze byc co innego. tylko , ze ja znam ludzi z RRN-tego od dekretu nycza. no. juz wiecie o co chodzi…. i tam Bóg -jest taki biedny. surowy. ogołacajacy. znałem wielu ludzi-nieudaczników -gdy takie kazania o ogołoceniu itd. -nie tylko nie wyzwalały. hi hi hi. wiecej. potwierdzały nieudacznictwo tych ludzi. a moze tobie tak tobie jest dobrze…? ty tu taki jestes słaby ,ogołocony. hi hi hi. siedz taki sobie. i schowaj sie w mysiadziure w kosciele. taki kacik niewidoczny. tylko skromnosc .tylko pokora. a ja myslałem. gdzie jest ten chrystus -Aslan?ta siła. ta moc. toc wódz rzymski Mariusz. dał jej wiecej swoim legionistom. gdy walczyli ze strasznymi Cymbrami i Teutonami. róznie mazna interpretowac i cuda. i podejcie do nich. ja zawsze jestem za zdrowym rozsadkiem. roztropnoscia. nic wiecej nam nie trzeba.
Jest oczywiście wielką tajemnicą, dlaczego jedne modlitwy są wysłuchiwane, a inne nie – myślę, że to wynika po prostu z absolutnej wolności Boga, który nie pozwala się nigdy traktować jak „skrzynka życzeń i zażaleń” – chcę też wierzyć, że w każdym przypadku On wie lepiej, co dla kogo najlepsze – czy życie tutaj na ziemi, czy przebywanie „z Nim”. A co do samego „Jonasza” na którego się powołujesz, to w dalszych częściach swojej książki przywołuje tyle dziwnych (cudownyvch?) wydarzeń, których sam był adresatem, że nie jestem pewna, czy akurat on może tu uchodzić za zwolennika sceptycyzmu…Moim zdaniem jest to raczej człowiek głęboko rozczarowany wiarą, który teraz usilnie stara się udowodnić wszystkim (a zwłaszcza samemu sobie!), że się pomylił, poświęcając tyle lat życia takim „bzdurom.”
Chcialam się podzielic z wami moim doswiadczeniem zwiazanego z wiarą.Jeszcze jestem mloda, ale wierze, ze to co otrzymalam pochodzi z rąk Boga.Przez jakas chwile w swoim zyciu prosilam Boga, o mężczyzne ktory mnie pokocha i odwzajemnie jego uczucie…o ile dobrze pamiętam, los przyniosl ze sobą pare nieudanych związkow.24.07.2007 r, przypadkiem poznalam Andrzeja.Niespodziewanie zdarzylo się tak, ze od 27.07.2007 r, do dzis jestesmy razem.Wszystko swoj poczatek mialo w Warszawie, bo ja stad pochodze, a on przyjechal tutaj do pracy.Niestety…musial po jakims czasie wrocic do siebie.Utrzymywalismy ze sobą kontakt telefoniczny, ale po jakims czasie ten kontakt urwal nam sie na 4 miesiace.Nie odzywal sie do mnie zupelnie, a kiedy odbieral tel.to slyszalam tylko jego placz…To byla ogromna tragedia dla nas obojga.Mialam oparcie tylko w ramionach Boga.Andrzej wpadl w ogromne klopoty(nie bede ujawniac ich na forum)…ale po tej rozlace sam sie odezwal.Wymodlilam sie…uwierzylam w moc Boga.Zaufalam mu bezgranicznie.Poprosilam o pomoc J.P II. i wszystko wrocilo do normy.Bog wyciagnal go z tarapatow i nadal jego zyciu sens…i zaufajcie mi bez pomocy,bez mojej modlitwy i bez tego zaufania do Boga nic by sie nie zmienilo,uwazam to za wielki cud.Od tej pory…kazda nasza klotnia…rozwiazuje sie i zyjemy dalej.jestesmy szczesliwi.Chcialabym dzielic z nim dalsze zycie.Zalezy mi,kocham Andrzeja.i dziekuje Bogu za to jaki jest.wzmocnil nasza milosc.i teraz mysle:TAK TO TEN.SPADL MI Z NIEBA..
No, i pięknie…:)