Dlaczego truskawki już nie pachną?

Takie pytanie zadał niedawno na swoim blogu (www.yongpadre.blog.onet.pl) jeden z księży, których strony często odwiedzam.

No, cóż  mnie się zdaje, że to dlatego,że w dzisiejszych czasach my wszystko chcemy mieć ZA SZYBKO, „na wczoraj.” No, i te truskawki, „pędzone” przemysłowo, nie mają czasu, żeby naprawdę dojrzeć. To samo zresztą jest np. z pomarańczami (czy zauważyliście, jakie zazwyczaj są kwaśne?A kiedyś tak lubiłam pomarańcze – były takie słodkie i soczyste!) i z bananami (przywozi się je tutaj jeszcze zielone i przechowuje w dojrzewalniach – inaczej podobno nie da rady…), a także, np. z Bożym Narodzeniem (o zjawisku zanikania Adwentu już tu gdzieś pisałam… Zaraz po Wszystkich Świętych zaczyna się świecki „okres świąteczny”!) i… z seksem. („A na co niby mamy czekać?!”)

I tak jakoś przypomniało mi się to wszystko, kiedy przeczytałam artykuł o tzw. „szlaufach” – 15-16-letnich – a nawet młodszych! – „lolitkach”, które „chodzą” (i oczywiście uprawiają seks, bo jakżeby inaczej?!) ze znacznie starszymi od siebie mężczyznami. Twierdzą przy tym, że nie są prostytutkami – bo przecież robią to dla prezentów, a nie dla pieniędzy…

Zrobiło mi się bardzo smutno, kiedy czytałam, jak opowiadały o swoich „pierwszych razach” – przeżytych jeszcze wcześniej! – bez cienia uczuć czy choćby jakichkolwiek emocji. Seks to zwykły biznes, handel wymienny, a utrata cnoty to tylko sposób na pozbycie się przeszkód… (I niech mi teraz ktoś wyjaśni, czym taki „młodzieżowy sponsoring” różni się od zwykłej prostytucji z udziałem nieletnich?!)

I przypomniał mi się w tym momencie fragment bloga niejakiej „Mamuchy” (pisuje ona na portalu Fronda.pl): „Bardzo współczuję wam, młodym – powiedziała mi kiedyś moja śp. Babcia – Odzierają was z romantyzmu, z odkrywania tajemnicy, z naturalnego zawstydzenia. Nie macie pojęcia, czym jest prawdziwa miłość.”

Bo te dziewczyny to właśnie takie nowoczesne „truskawki” – może i ładnie wyglądają z wierzchu, ale już nie mają smaku ani zapachu. Zwiędły, nim zdołały naprawdę dojrzeć…

151 odpowiedzi na “Dlaczego truskawki już nie pachną?”

  1. Były, są i, niestety, będzie coraz więcej „truskaweczek” lub raczej „wydmuszek” – ładnych (?) ale pustych wytworów poprawności, nie umiejących samodzielnie myśleć, dodatkowo ograniczających innym prawo do wolności słowa i myślenia.

    1. Tak, a najsmutniejsze jest to, że właśnie takie dziewczyny (młodzież nazywa je czasem „pustakami”) uważają się za najbardziej wyzwolone, nowoczesne i w ogóle „ustawione” w życiu – i nie widzą absolutnie nic złego w tym, co robią. Wszystkich zaś, którzy mają inne zdanie na ten temat, uważają, w najlepszym razie, za „przynudzających starych zgredów” albo „cnotki-dewotki-niewydymki”. Czasami jednak zastanawiam się, że ile to zjawisko wynika z tego, że że podstawowa „wartość” młodych ludzi jest mierzona w ilości posiadanych gadżetów (a zatem i każdy sposób jest dobry, aby je zdobyć) – a na ile z tego, że dzisiejsi młodzi „wychowują się” sami, bo zapracowani i zabiegani rodzice nie mają na to czasu? Czytałam wyniki badań, które mówią, że dzisiejsi rodzice poświęcają dzieciom nawet o 40% czasu mniej, niż 20-30 lat temu. I dlatego często nawet nie wiedzą, co ich „mała córeczka” robi po szkole…A w szczególny sposób dotyczy to chyba dziewczynek wychowywanych „bez ojca” („bo dziewczynie ojciec niepotrzebny!” – głosi obiegowa opinia). Tymczasem na podstawie badań udowodniono, że dziewczęta, które miały dobrą relację z ojcem, rozpoczynają współżycie seksualne o co najmniej 2-4 lata później, niż ich rówieśniczki pochodzące z rodzin niepełnych, lub takich, gdzie mężczyzna był praktycznie „nieobecny” w wychowaniu córki. Dorastająca dziewczyna potrzebuje „wzorca męskości” i męskiej miłości – i często znajduje jedyną „miłość” jaką zna w ramionach mniej lub bardziej przypadkowych chłopaków i mężczyzn. Wniosek: panowie, kochajcie swoje córki!

    2. Samodzielne myślenie jest wrogiem zarówno dla wielu systemów politycznych, doktryn religijnych jak i dla indywidualnych dążeń ludzi – by zarobić na kimś, by przelecieć jakąś kobietę. Jako, że seks czymś bardziej pożądanym niż nawet pieniądze, tak dużo społeczeństwo produkuje bezmyślnych kobiet (i mężczyzn).

      1. A, co tam – będzie więcej klientek aptek (środki antykoncepcyjne) i klinik aborcyjnych… a potem psychoterapeutów, itd. Nic, tylko się cieszyć…

  2. Jestem przeciwniczką czekania z seksem do ślubu, bo to ważna sfera życia i może zniszczyć małżeństwo niedopasowanie w tej materii, a takie się zdarza i nie można tego załatwić rozmową. Nie łączę też nierozerwalnie seksu z miłością. ALE… Żeby z kimś iść do łóżka nie wystarczy znajomość jego imienia czy nazwiska, a na pewno nie znajomość ilości zer na koncie. Nie mówię przy tym, że to ma być ten obiecany i zaręczony itp… Bo pomylić też się można. Ale nie co 15 dni czy częściej. Pisałam o podobnej rzeczy u siebie. O panienkach, które „kochają” i idą do łóżka. Co dwa tygodnie z innym. Dla mnie seks jest czymś więcej niż samą fizycznością… Ale widać już coraz mniej takiego podejścia. Skoro 12 latki otwarcie pytają jak się pozbyć cnoty bo to wstyd…

    1. Angel, myślę, że rozwód czy rozpad związku ma wiele powodów, ale „niedopasowanie seksualne” zdarza się rzadziej, niż to się na ogół przypuszcza. Co to ma być: kluczyk i dziurka, że trzeba dwa lata sprawdzać, czy do siebie „pasują” ?! Czy jesteś w stanie wyobrazić sobie sytuację, gdy mówisz do mężczyzny: „Kocham Cię, jesteś absolutnie fantastycznym facetem, najważniejszym mężczyzną, jakiego spotkałam w życiu, ale niestety (przykro mi!) musimy się rozstać – bo, mój ukochany, zupełnie do siebie nie pasujemy SEKSUALNIE! Pod tym względem to ja się znacznie lepiej komponuję z sąsiadem spod trójki i, z dwojga złego, wolę mieć fantastyczny seks bez miłości, niż miłość z przeciętnym seksem!”? Ja nie jestem w stanie wyobrazić sobie czegoś takiego – może dlatego, że tego „fantastycznego seksu” miałam już za dużo (i się ochwaciłam!) i dziś wiem, że bez „super-hiper-megaorgazmu” można żyć, natomiast bez miłości – raczej się nie da. No, i jeszcze coś – jeśli dwoje ludzi naprawdę się kocha, to będą się starali wzajemnie uszczęśliwić również pod tym względem. A „dopasowanie się” do siebie w tej dziedzinie (jak zresztą w każdej innej!) wymaga przede wszystkim czasu i cierpliwości. Toteż my z P. „dajemy” sobie na to całe dłuugie życie. 🙂 A jeśli – jak piszesz – „nie łączysz seksu jednoznacznie z miłością” to co Cię tak gorszy w tych „przedsiębiorczych 12-latkach? Jeśli nie uprawiamy seksu z miłości, to DLACZEGO? I dlaczego nie dla pieniędzy? A jeżeli myślisz sobie tak: „MNIE to wolno, bo ja jestem dorosła, ale takiej smarkuli nie!” – to wiedz, że z punktu widzenia młodzieży jest to najgorsze możliwe tłumaczenie. Tak samo, jak w przypadku picia i palenia etykietka „tylko dla dorosłych!” raczej ich przyciąga niż odstrasza. Zresztą, dlaczego ona miałaby tego nie robić, skoro to tylko świetna zabawa? Nikt nie powiedział naszym dzieciom, od kiedy mogą się zacząć bawić w nasze zabawy… Ps. Badania amerykańskich psychologów ostatnio potwierdziły to, o czym Kościół mówił już od dawna: pary, które „dopasowywały się” przed ślubem (nie tylko seksualnie!) zdecydowanie częściej się rozstają, niż te, które nie miały za sobą takich doświadczeń. Fakt, że jego fantazje erotyczne odpowiadają Twoim wcale nie bardziej gwarantuje udany związek, niż rozpoczynanie małżeństwa „z czystym kontem.”

      1. Tu będzie tak, że ja mam swoje argumenty, Ty swoje i każde prawdziwe. Nie mówię, że mi wolno, bo jestem dorosła. Głupie tłumaczenie fakt. Gorszy mnie, bo wciąż to robią z innym, z nowym, z kilkoma równocześnie, w sensie poniedziałek z tym, wtorek z tamtym a środa znów z tym. Nie łączę z miłością bo zapewne można mieć fantastyczny seks z kimś, kogo tylko się lubi. I nigdzie nie napisałam, że trzeba się dopasować żeby przeżyć mega rozkosz. Do rozkoszowania się tą chwilą wcale nie jest potrzebny orgazm jak krzyczą kobiece pisemka. Bo nie o to chodzi. Ale wyobrażasz sobie udany związek dwojga ludzi, gdzie jedno potrzebuje co dzień a drugie co miesiąc? Bo ja nie. O takie rzeczy mi chodziło. Bo o preferencje absolutnie nie. Bo właśnie na to jest całe życie. Żeby poznać co jest fajne, a co nie, co pomaga zbliżać do siebie ludzi, a co by mogło przeszkodzić. Ale jeżeli załóżmy para powstrzyma się przed ślubem a potem się okaże, że któreś absolutnie się seksem brzydzi, to póki przyjdzie pomoc, to dla nich może być za późno.I będę za próbowaniem, ale nie z każdym bo ciało w takim akcie to najwięcej co można dać drugiemu, podając mu całego siebie na tacy. I nie jest to dar dla byle kogo. Ale w tym temacie przez wielu zostanę uznana za tą złą i niedobrą i mało kto mnie rozumie…. A może ja nie wyjaśniam za dobrze?

        1. Wiesz, skoro WSZYSTKO można przetrenować przed ślubem (czy nawet przed „poważnym związkiem”) to po kiego ten cały sztab seksuologów? I tak nikomu nie pomogą… Co do tego, że on lubi trzy razy na dzień, a ona trzy razy do roku to akurat można spokojnie PRZEGADAĆ – nie trzeba od razu tego robić. Tak samo jak na ogół nie musisz „sprawdzać” tego, jakiej jesteś orientacji – bo to się akurat wie, i już. Na pewno nie będę próbować tego z kobietą, na zasadzie: „a może Ci się spodoba?” (a wielu ludzi tak właśnie robi:)) – to trochę tak jak z jedzeniem: nie musisz wszystkiego spróbować, żeby wiedzieć, że to lubisz, a tamtego nie. Prawda? Wracając do naszej hipotetycznej pary: ponieważ jednak ludzkie libido zmienia się w ciągu życia (a nasze ciała dopasowują się do siebie stopniowo) – może się zdarzyć, że z czasem jej potrzeby wzrosną, a jego zmaleją, i będą się kochać, ku obopólnej radości, trzy razy w tygodniu. Prawda? Do czego zmierzam: to, że ktoś TERAZ wydaje Ci się zupełnie do Ciebie „niedopasowany” seksualnie, nie musi oznaczać, że tak samo będzie za 2, 5, 10 lat. Jak już wiesz, ja zawsze uważałam się za osobę „uległą” – a mój mąż wcale nie jest typem „dominującym.” I co? I jest nam ze sobą bardzo dobrze – bo moje ciało nauczyło się reagować na niego tak, jak trzeba. I odwrotnie – załóżmy, że znalazłaś mężczyznę, który jest do Ciebie „dopasowany” tak, jak część Twego własnego ciała. Ale skąd wiesz, że za kilka lat nie spotkasz kogoś, kto jeszcze lepiej zaspokoi Twoje potrzeby? Ps. Wcale nie uważam, że jesteś „zła” – w tej dziedzinie każdy uważa, że jego pogląd jest najsłuszniejszy i na myślących inaczej spogląda jak na „dziwaków.” 🙂

          1. Zupełny brak logiki. Jak można powiedzieć że się czegoś nie lubi skoro sie tego w życiu nie jadło? przeciez to logika dziecka – nie lubię bananów, nigdy nie jadłem ale nie lubię

          2. 🙂 No, to dlaczego nie mówimy homoseksualistom: „Spróbuj z kobietą, może Ci się spodoba?” Uważam, że takie podejście byłoby nieuczciwe, bo sądzę, że każdy człowiek – w jakimś podstawowym sensie – WIE kim jest. Jeśli nie miałaś doświadczeń homoseksualnych, to skąd WIESZ, że nie jesteś lesbijką? 😉

          3. A poszłabys do łóżka z facetem na ktorego patrzysz jak na szybę, zero przyciągania?

          4. Ależ czesto tak sie właśnie homo mówi i często oni sami sprawdzają żeby się upewnić ze kobieta to jednak nie to

          5. Moim zdaniem nie powinno się tak robić – moja osobowość (także seksualna) to nie teren dla „eksperymentów” – jestem tym, kim jestem. Chyba, że mi z tym bardzo źle…

          6. I tu się zgadzamy ale są i przypadki nacisków nawet ze strony rodziny, niektórzy wola mieć w rodzinie rozwodnika jak homo.

        2. Ps. Jeśli jedno się „seksem absolutnie brzydzi” to po pierwsze i o tym można i trzeba rozmawiać – po drugie, są terapie, które pomagają się z takiego wstrętu wyleczyć (i nie ma znaczenia, czy robi się to przed czy po ślubie – niedawno napisała do mnie kobieta, której mąż zaczął unikać jej dopiero po urodzeniu dziecka – czy sądzisz, że „nieczekanie do ślubu” rozwiązałoby i taki problem?), a po trzecie, jeśli już naprawdę nic nie pomaga (co zdarza się raczej rzadko), to zawsze można taki związek (nawet kościelny) unieważnić z powodu niezdolności jednego z partnerów do współżycia. Tak więc (prawie) nigdy nie jest „za późno” na jakieś działanie. Jeśli o mnie chodzi, to – mimo szczerych chęci – nie doczekałam do ślubu z P. Ale to dlatego, że mój poprzedni chłopak był śmiertelnie chory i obawiałam się, że mogę, po prostu, tego nie doczekać. Ale teraz i tak żałuję, bo bardzo chciałam mu ofiarować coś, co byłoby jedyne i niepowtarzalne. To naprawdę ma swoją wartość, wiesz? Nie mówię, że seks z przyjacielem byłby czymś „koszmarnym” (bo z pewnością nie!:)) a tylko, że najlepiej jest wtedy, gdy serce i ciało mówią to samo…

          1. Hipotezy hipotezami a życie życiem. Ja bardzo się cieszę, z pewnej nocy, kiedy staliśmy się jednym i nie uważam tego za grzech. Bo zrobiłam to z miłości i to dobrze pojętej. A nie z chwili namiętności i tu właśnie leży różnica. To raz. A dwa… Seks z przyjacielem na 100 procent jest czymś koszmarnym bo tą przyjaźń niszczy, takie moje zdanie. Trzy… Ja tam wolę moją sytuację, gdzie dopasowanie i dogadanie jest na każdym froncie, a jak się zmieni to pogadamy. No i nie wiem czy z kimś mi będzie lepiej bo nie zamierzam próbować :Phttp://angel-oscuro.blog.onet.pl/Seks-milosc,2,ID279831285,DA2008-01-04,n a tu chyba jaśniej napisałam o co chodzi mi z małolatkami co to kochają i seksu próbują i próbują i próbują… I takich właśnie prób z „tym jedynym” nie popieram.

          2. p.s. (skleroza nie boli) szanuję jednakże pary, które czekać chcą. I to piękne jest i miłe, choć mowienie wtedy, że z czegoś rezygnują i się poświęcają uważam za lekką przesadę, bo rezygnować i poświęcać można coś, co się zna, a jak nie poznali smaku uczucia zjednoczenia to jakie to poświęcenie?

          3. Mylisz się, sądząc, że ludzie, którzy „czekają do ślubu” są absolutnie nieświadomi siebie, własnego ciała i swojej seksualności, więc „tak naprawdę to żadne poświęcenie.” W większości przypadków są to absolutnie normalni młodzi ludzie, którzy mają podobne potrzeby i pragnienia jak Ty czy ja, i pragną siebie równie mocno, jak wszyscy zakochani…

          4. No ale zgodnie z nauka kościoła na która się bez przerwy powołujesz współżycie przed slubem to grzech, masturbacja tez grzeszna to osoba głęboko wierzaca skąd ma mieć jakiekolwiek doświadczenia? Chyba że słucha nauk kościoła tak bardziej wybiórczo, to mi pasuje to stosuję, to mi nie pasuje i nauki mam gdzieś, taka wierząco – niewierząca, taki Zyd talmudysta wsuwający wieprzowinę.

          5. Kto wie, może ja sama jestem właśnie taką osobą…:( Z tym, że jeśli ktoś nie zdołał czegoś zastosować we własnym życiu (chociaż bardzo pragnął) to niekoniecznie musi znaczyć, że cała nauka jest nieżyciowa i do bani. Bo może jednak komuś się udało – i jest szczęśliwy?Ps. To, że się jest „głęboko wierzącym” nie wyklucza słabości, grzeszności, itd. I na pewno nie jest tak, że jak młody katolik się masturbuje, to powinien albo wystąpić z Kościoła albo odciąć sobie rękę…a jak zdarzy mu się iść do łózka z dziewczyną, to i co innego…;) „Wierzący” nie znaczy od razu „święty i bezgrzeszny”, tak samo jak ateista nie znaczy „niemoralny.”

          6. Ale zauwaz że jak jednej osobie na sto coś się udaje to wychodzi na to ze cała nauka jest czysto teoretyczna i ma w zyciu minimalne zastosowanie.Jak jak ma tak małe zastosowanie to może należałoby coś z tą nauką zrobić?

          7. A co, na przykład? Powiedzieć ludziom, że to nic złego mieć w życiu dziesiątki (a nawet setki) partnerów – i wiele razy się rozwodzić – o ile W KOŃCU trafi się na tego „właściwego”? A co, jeśli się jednak „nie trafi”? A ja tak sobie myślę – jeśli NOTORYCZNIE mi w małżeństwie/w związku nie wychodzi (bo na przykład dwa, trzy, pięć razy się rozwodziłem/am albo zmieniam partnerów cztery razy do roku) to może jednak wina leży WE MNIE, a nie „w instytucji małżeństwa”? Zgoda, raz… dwa razy…może trzy…można się „pomylić” (chociaż „okres próbny” powinien chyba zmniejszać takie ryzyko?) – ale jeśli ktoś „myli się” regularnie co dwa lata?

          8. O tych rozwodach piszesz to co kazdy wie i nie o rozwody mi chodziło. Zobacz sprawę czystości przedmałżeńskiej, tyle sie o tym mówi a to przeważnie fikcja. Córka kuzynki opowiadała o naukach przedmałżeńskich. Ksiądz pieknie mówił o czystości a na sali co jedna to z większym brzuchem. Ona akuratnie brzucha nie miała więc ksiądz ją pochwalił na co ona…ja juz mam dziecko.

          9. Zgoda. Ale dlaczego to fikcja?:) A, bo mówimy młodzieży, że to nic ważnego (ot, taka przyjemna zabawa – byle bezpiecznie i higienicznie), że wszyscy to robią, że największe „dziwactwo” to tego nie robić… (Niedawno przeczytałam na blogu dorosłej kobiety: „Ja jestem tolerancyjna i wszystko rozumiem – ale tego jednego nie! Jak można nie uprawiać seksu?! To chyba jakaś choroba jest?”) – no, to robią, co mogą… 🙂 Bo nikt im nie podał przekonujących argumentów za tym, dlaczego warto z tego zrobić jakiś piękny i wyjątkowy moment. Straszenie „ogniem piekielnym” (w wersji „kościelnej”) albo chorobą weneryczną/AIDS/niepożądaną ciążą (w wersji „laickiej”) to dużo za mało…

          10. Mówienie jest powiedzmy oględnie dobre ale nie po fakcie a przed faktem. Co ci z tego przyjdzie jak będziesz miała brzuch pod sama brodą a ja ci będę mówiła jak to jest w 2 miesiącu ciąży, będziesz mnie słuchała?

          11. Kościół tez w wielu przypadkach zmienia zdanie więc może i o tym grzechu zmieni. Zmienił juz danie na temat samobójców. Jeszcze pamietam te czasy kiedy uważano że samobójstwo to grzech ciężki a samobójcę chowano w kącie cmentarza w nie poświęconej ziemi.A teraz? znajomy sie powiesił a jaki pogrzeb miał, mucha nie siada. Trzech księży go chowało, przemawiali, chwalili nieboszczyka, pełna kultura.

          12. Toteż ja jestem za tym, by „o tych sprawach” (seks, małżeństwo, miłość…) zacząć rozmawiać z dziećmi na tyle wcześnie, żeby media jeszcze nie zaczęły ich „wychowywać.” Nawiasem, właśnie odkryliśmy, co o „tych rzeczach” myślą małe dzieci. Nasz synek dziś zobaczył całującą się parę i powiedział z przekonaniem: „Auua!” Widać był przekonany, że się…gryzą!:)

          13. Moze nie tyle media wychowują ile duży wpływ na presja otoczenia. Jak taka małolata, Bogu ducha winna wejdzie w środowisko koleżanek czy kolegów mających juz wiele za uszami to żeby nie odstawać i czuc akceptację otoczenia sama zacznie robic to i owo. Nikt papierosów czy narkotyków nie próbuje sam, w ukryciu -zawsze ktoś do tego namówi. a w głupim wieku to wiadomo, co rodzic powie to jest przynudzanie i smędzenie, co koleżanka powie to jest to.

          14. No, pewnie – to taki głupi wiek. „Skoro wszyscy to robią, to muszę i ja!” I jakby jej takie psiapsiółki kazały z mostu skoczyć, to pewnie też by to zrobiła… Z chłopakami jest zresztą dokładnie tak samo (żeby nie było, że się „czepiam” tylko dziewczyn:)) – i już się boję, co to będzie za 12-15 lat, gdy nam Antek zacznie dorastać…Wtedy na pewno zatęsknimy do tych problemów, które mamy teraz…:)

          15. A żebyś wiedziała, przy małym dziecku bolą ręce a przy dużym głowa

          16. No, pewnie – to taki głupi wiek. „Skoro wszyscy to robią, to muszę i ja!” I jakby jej takie psiapsiółki kazały z mostu skoczyć, to pewnie też by to zrobiła… Z chłopakami jest zresztą dokładnie tak samo (żeby nie było, że się „czepiam” tylko dziewczyn:)) – i już się boję, co to będzie za 12-15 lat, gdy nam Antek zacznie dorastać…Wtedy na pewno zatęsknimy do tych problemów, które mamy teraz…:)

          17. Toteż ja jestem za tym, by „o tych sprawach” (seks, małżeństwo, miłość…) zacząć rozmawiać z dziećmi na tyle wcześnie, żeby media jeszcze nie zaczęły ich „wychowywać.” Nawiasem, właśnie odkryliśmy, co o „tych rzeczach” myślą małe dzieci. Nasz synek dziś zobaczył całującą się parę i powiedział z przekonaniem: „Auua!” Widać był przekonany, że się…gryzą!:)

          18. Ja jestem tak „dogadana” z P. że już chyba bardziej nie można. 🙂 Ps. Nie wiem, czy możliwy jest seks zupełnie i całkowicie „wyrozumowany”, brez tej chwili namiętności właśnie – coś mi się zdaje, dziewczyno, że Ty znowu chcesz wszystko ZAPLANOWAĆ do ostatniego szczegółu, chociaż moim zdaniem w życiu tak się nie da…:) Ale to Twoje życie i Twoje szczęście. Czy żałuję tamtego „pierwszego razu” z Wieśkiem? Nie – i nie uważam tego nawet za (wielki) grzech, bo zrobiłam to z miłości i z innych „szlachetnych pobudek” wiedząc, że ten nasz wspólny „pierwszy raz” może być zarazem ostatnim. Więc to było piękne i czyste. Ale… jednocześnie żałuję, bo „pierwszy raz” jest czymś niepowtarzalnym – jak niepowtarzalna jest moja miłość do męża. I, z perspektywy czasu, wolałabym, żeby to było z nim…

          19. Wybacz, nie podejmuję dyskusji, bo wpadasz w ton pretensjonalny. tak, jak małolatka się oburzę i zarzucę fochem, nie musisz już tego pisać.. Czasem można się pomylić…

          20. Nie jestem pewna, czy wpadam w pretensjonalny ton, ale jeśli, to przepraszam. Przecież Ci nie bronię żyć tak, jak uważasz za słuszne… A że mam inne zdanie niż Ty? To chyba dobrze? Inaczej nie byłoby dyskusji…:) Ps. Czy nie wydaje Ci się dziwne, że do prowadzenia roweru wymagamy od małolatów pewnych „uprawnień” (że już o piciu i paleniu nawet nie wspomnę) , a do uprawiania seksu nie? Tak jakby akurat to była ta „bezpieczna zabawa” przy której nic im nie może grozić – w gruncie rzeczy sprawa bez większego znaczenia. I to mnie właśnie niepokoi najbardziej, a nie to, czy ktoś to robi przed ślubem. Ślub wcale nie jest tu najważniejszą kwestią…

          21. No, to najprościej jak potrafię – żaby znowu nie było, że jestem „pretensjonalna” (licho wie, może i jestem :)) – ponieważ „każda miłość jest pierwsza”, każda jest inna, chciałoby się czasem przeżyć „ten pierwszy raz” jeszcze raz, cofnąć czas…ale wiem, że to niemożliwe. Dlatego tak ważne jest, żeby niczego co się robi, nie przeżywać „byle jak”. Chociaż WTEDY byłam przekonana, że postępuję słusznie. Teraz lepiej?:)

          22. Nie podejmę już z Tobą debaty na żaden temat i możesz uznać to za dziecinne. Nie bawi mnie prawda jedna i najlepsza i jak zrobisz tak to na pewno będzie Ci lepiej, a tak zaczynasz mówić. Miło było, ale mi się pomyliło…

          23. Przepraszam, jeśli tak to odebrałaś. Na pewno nie miałam tego na myśli. Przykro mi. Mnie też było miło.

          24. Angel,napisałaś – Ja bardzo się cieszę, z pewnej nocy, kiedy staliśmy się jednym i nie uważam tego za grzech. Bo zrobiłam to z miłości i to dobrze pojętej.Czy coś przestaje być grzechem tylko dlatego,że tak nie uważamy?Miśka

          25. Luno, w pewnym stopniu tak – bo głównym „narzędziem” do oceny moralności czynu jest nasze sumienie, choćby nawet było jakoś „błędnie ukształtowane.” Jeden z moim spowiedników mówił mi, że należy się spowiadać z tego, co sami za grzech uważamy, a nie z tego, co za grzech uważają inni.

          26. Zdaję sobie sprawę,że tylko w pewnym sensie.Ale też nie wyobrażam sobie,żeby ktoś czytając 10 przykazań uczciwie w sumieniu mówił sobie,że współżycie kimś, kto nie jest mężem czy żoną to nie grzech.Czy nam się to podoba, czy nie.

          27. Fakt. Gadał dziad do obrazu… Niestety, tak wygląda wiele małżeństw. Zbyt wiele.

          28. Tylko ja wciąż nie wiem, czy ta nauka dogadywania się musi się koniecznie odbywać przez mieszkanie ze sobą przed ślubem… Ale niech będzie. Natomiast na pewno trzeba to kontynuować po ślubie, bo inaczej nawet 10-letnie „życie na próbę” nic im nie pomoże…

          29. Pewnie że trzeba się dogadywać tylko….jakby się ludzie dogadywali to nie byłoby rozwodów a są czyli z tym dogadywaniem to nie jest taka prosta rzecz.

          30. Prosta nie jest…ale za to uzyskanie rozwodu coraz ławiejsze, więc ludzie idą na łatwiznę.”Po co się męczyć – pani sędzia Was wyręczy!” 😉

          31. O matko, ja swoje a ty dalej swoje. Wyobraz sobie ze z męzem ci sie nie układa (bo może), mąz robi ci świństwo za świństwem, próbujesz sto razy z nim porozmawiać ale on nie chce ewentualnie zamiast sam mówić deleguje do mówienia swoją ukochaną mamusię (autentyczne), podajesz sprawę o rozwód to niby co? idziesz na łatwiznę? Masz paść na kolana i błagac a on i tak ma ciebie mówiąc kolokwialnie gdzieś? chyba że masz nature męczennicy i działasz na zasadzie -jaki by nie był, byle był.A rozwód to niby takie proste, moja dostała na jednym posiedzeniu bo zarzuty były takie że koń by się uśmiał ale znajoma o ktorej gdzies tam wspominałam miała obdukcje, zaświadczenia z policji, mąż siedział, dzieci było 6 a ona miała ….8 rozpraw zanim się od gnoja uwolniła.

          32. Nie pachną ponieważ Ludzie ,wypisują brednie które za to śmierdzą to mamy tą Obrzydliwość o którym wspomina Pismo Święte ! w postaci A…

          33. Czyżby to było o mnie? Kto mnie aż tak bardzo nienawidzi, że wstydzi się podpisywać jednym nickiem i wciąż wymyśla jakieś nowe? Komu zrobiłam aż tak wielką krzywdę?

        3. Przeciwnie, uważam, że wyjaśniłaś całkiem dobrze, tylko ja nie całkiem Cię zrozumiałam…:((( Przykro mi. I przepraszam.

      2. A zycie wykazuje że te badania i postawa kościoła sa z gruntu błędne. Para się spotyka na randkach, jest wieczne swięto i wieczny usmiech. Przecież ona nie wie czy ta koszule która on ma na sobie wyprasował on czy mamuska, czy on cos potrafi zrobić w domu czy nie (mówić to on moze pieknie bo ma bujna fantazję), on nie wie czy ona rzuca majtki do brudownika czy pod stół.Biorą ślub, zamieszkają razem i dopiero praktycznie zaczynają się poznawac, niestety zycie nie składa się z samych ochów i achów a ze spraw przyziemnych.I nagle wychodzi szydło z worka – on sie okazuje leniem do entej potęgi, ona flejtuchem ewentualnie przesadną pedantka, zaczynaja się zgrzyty najpierw o przysłowiowa klapę od sedesu a potem juz idzie z górki az dochodzi do rozwodu.Pary rozwodzące się mówia często – jakbym z nim przed slubem pomieszkała to nigdy do slubu by nie doszło.

        1. A jak się będą testować 20 lat, to rozumiem, że po ślubie będą żyli długo i szczęśliwie…? Obecnie 99% par ma za sobą dłuższy lub krótszy okres „życia na próbę” – i co? Czy jest przez to mniej rozwodów, przemocy w rodzinie, itp. tragedii? Czy WSZYSTKO da się przewidzieć? A jak Cię zgwałci, zdradzi czy pobije „jako mąż i nie mąż” to wtedy co – mniej Cię boli? A wreszcie – czy człowiek to nowy samochód, że konieczna jest ZAWSZE „jazda próbna”? Aż dziw, że dawniej było tyle szczęśliwych małżeństw – choć patologie, oczywiście, też były – mimo że wspólne mieszkanie przed ślubem nie było przyjęte…

          1. A skąd ty masz takie dane? Nie mówie o współżyciu przed slubem na zasadzie doskoku ale na wspólnym mieszkaniu. Uwazasz że prawie wszyscy młodzi maja ten komfort – własne czy razem wynajęte mieszkanie? To skąd tyle rozbitych małżeństw z powodu zatargów na linii młodzi – teściowie?. Kto mówi o testowaniu 20 lat, pare lat w zupełności wystarczy – albo sie pobieraja, albo sie rozchodza ale do rozejścia nie sa potrzebni adwokaci, sąd, świadkowie i podział majątku.I bądz pewna, małżeństwa ktora razem zamieszkały dopiero po slubie częsciej się rozchodzą jak te na zasadzie kupowania kota w worku.Jak się razem pomieszka to co za różnica w zachowaniu, nawykach przed czy po slubie. Jak w piatek przed slubem brudne skarpetki nie przeszkadzały to w niedzielę po slubie zaczną? Jak się wie czego się można spodziewać to niespodzianek raczej nie ma.Jak się zamieszka razem dopiero po slubie to wszystko może być niespodzianką, nie zawsze miłą.Nie rozumiem co ciebie tak bulwersuje próbna jazda. Jak kupujesz byle bluzke to też idziesz do przymierzalni, bluzka na oko może byc super tylko jak przymierzysz to sie okazuje do kitu. – tak jak małżeństwo zawierane w ciemno, pieknie się zapowiada a moze byc do bani.Kupiona w ciemno bluzkę czy samochód można przeboleć a rozwód to juz powazniejsza o niebo sprawa, tak łatwo z małzeństwa nie można się wyplątać.Moja córka juz 3 lata się wyplątuje – rozwód dostała od ręki a sprawy majatkowe ciągną się jak guma do zucia i końca nie widać.

          2. Ale niespodzianek się w życiu nie uniknie – nie ma na to sposobu. Drugi człowiek ZAWSZE jest niespodzianką (i w pewnym sensie dobrze, że tak jest). I ile to jest „parę lat”? I pytanie niedyskretne: czy Twoja córka mieszkała ze swoim „byłym” przed ślubem? Jeśli tak, to w czym jej to pomogło? A co do mieszkania, to znałam małżeństwo, które dostało od rodziców „wszystko” na starcie – nawet wielopokojową willę. I też nie pomogło. Rozstali się po dwóch latach.

          3. Odpowiem ci bardzo krótko. Właśnie jakby mieszkała z nim przed slubem to nigdy do slubu by nie doszło

          4. i jeszcze jedno bo zapomniałam. Za stara jestem żeby wierzyć w takie coś jak opowiastki na temat jakie to kiedyś były szczęśliwe małżeństwa bo się nie rozwodziły a teraz są nieszczęśliwe bo się rozwodzą.Jedno wielkie nieporozumienie. Chyba jesteś za młoda żeby wiedzieć że kiedyś rozwód to był wstyd i hańba dla całej rodziny a juz na wsi był nie do pomyślenia. Mężowie zony tłukli, zdradzali a zony….jak miała parę klas i kupę dzieci to co miała do gadania?Uszy po sobie, siniaki zapudrowane, mąż zdradzający (może kiedyś się opamięta) i tak sie męczyła az do śmierci bo rozwód przeciez to był grzech a bez pieniędzy męża kobieta była niczym. Myslisz że jak w niedzielę zgodnie pod rączkę kroczyli do kościoła to juz na pewno dobre małżeństwo?. Moja znajoma lata się męczyła z szubrawcem, pijakiem i damskim bokserem a argumentowała to zawsze jednakowo – przysięgałam przed ołtarzem. Jak mężus pobił dziecko aż się znalazło w szpitalu a on w kryminale to znajoma z predkościa światła leciała do sądu z pozwem rozwodowym i zadne przysięgi nie były jej w głowie. A teraz czasy się zmieniły, kobieta pracuje, jest niezalezna finansowo, całego stada dzieci też nie ma, jak raz oberwie to zaraz zrobi obdukcję i gna na policję więc jak cos nie pasuje to papiery do sądu i po sprawie.

          5. Olu! NIGDY nie mówiłam, że dawniej małżeństwa były tylko szczęśliwe – mówiłam tylko, że to DZIW, ŻE ZDARZAŁY SIĘ I SZCZĘŚLIWE, skoro nikt wtedy nie myślał, żeby się wcześniej „wypróbować.” Były i szczęśliwe, i nieszczęśliwe, jak teraz. Wspólne mieszkanie NIC (albo prawie nic) w tej kwestii nie zmieniło. (Cały czas się jednak zastanawiam, czy człowiek to na pewno nowa sukienka czy samochód, żeby go trzeba było wcześniej „przymierzyć” – ale dobrze: macie rację). Uważam, że całkowity zakaz rozwodów jest ZŁY (MAM NADZIEJĘ, ŻE NAPISAŁAM TO DOSTATECZNIE WYRAŹNIE?;)) – ale równie zła jest taka łatwość rozwodzenia się, że po pierwszej kłótni (często po dwóch tygodniach – i myślisz, że wcześniej nie mieszkali razem?:)) ludzie lecą do sądu. Już nawet psychologowie twierdzą, że spowodowało to, że ludzie przestali „walczyć o związki.”

          6. Rzeczywiście Olu, czasy się zmieniły!I większość kobiet już wie,że nawet jeśli odejdą od męża, który maltretuje fizycznie, czy psychicznie to nadal mogą przystępować do sakramentów.Oczywiście, o ile nie wejdą w inny związek.Ale mówienie,że życie razem przed ślubem coś zmienia, czy pokazuje to gruba przesada.Moi znajomi żyli przed ślubem 7 lat i dopiero po ślubie zaczęło się psuć.Jak łatwo powiedzieć,że to „papierek” wszystko zmienił, bo przecież wcześniej byli szczęśliwi.A może przedtem żyli bez obowiązków?A po ślubie urodziło się dziecko, zmieniły się priorytety,nie było już tyle pieniędzy i okazało się,że problemy ich przerastają!Napisałaś,że Twoja córka dostała szybko rozwód, ale sprawy majątkowe się ciągną, byłoby łatwiej bez ślubu?I jeszcze jedno- zastanawiam się, skąd przeświadczenie,że częściej rozchodzą się te małżeństwa, które nie mieszkały ze sobą przed ślubem? (kupowanie kota w worku raczej tyczy współżycia przed ślubem, a nie wspólnego mieszkania)Może jestem już za stara i nie bardzo wiem, jak jest teraz , ale z moich znajomych tylko jedno małżeństwo się rozwiodło(z jego winy), a nie było w zwyczaju mieszkania razem przed ślubem.,więc chyba nie w tym tkwi problem.Pozdrawiam. Miśka

          7. Myślę, Luno, że problem jest w tym, co napisała Ola – „jak coś będzie nie tak, to się rozwiedziemy i po sprawie.” Nie chodzi o to, że uważam rozwód za „największe zło świata” w każdym przypadku (bo czasami jest to smutna, ale, niestety, konieczność) tylko o tym, że wielu ludzi już nie widzi w tym żadnego problemu. Rozwód? Phi, normalna sprawa! I w ten sposób, z rozwiązania „ostatecznego”, rozwód staje się powoli podstawowym sposobem rozwiązywania małżeńskich problemów. Są nawet pary, które świętują swój rozwód… Jakby było się z czego tak bardzo cieszyć…

          8. Pewnie że małżeńskie problemy powinno się rozwiązywać ale do tego potrzebne sa akuratnie dwie osoby, jedna osoba to może najwyżej gadać sobie a muzom.Wcale nie jest tak że nikt nie próbuje małżeństwa ratować, jeżeli obie strony są chętne do kompromisów to po co komu rozwód, zawsze można się dogadac.A jak ktoś powie tak jak mój były zięć – zona nie spełniła moich oczekiwań (to znaczy nie była klonem uwielbianej mamusi), matka go popiera z całych sił a jest dla niego najwyższą instancją, wszelkie próby rozmów są na poziomie gadał dziad do obrazu to na co czekać? Zyc tak jak moja kuzynka, która po 45 latach małżeństwa stwierdziła że jakby czas się cofnął to nigdy by za tego człowieka za mąż nie wyszła bo zmarnowała swoje zycie?

          9. Nie bardzo rozumiem dlaczego ciebie tak to zbulwersowało. Posiłkując się przykładem mojej córki – zamiast zyć ze sobą siłą rozpędu rozwiedli się no i co się stało? On pół roku po rozwodzie ożenił się drugi raz. Być może tym razem mu się udało, moze trafił na swoja drugą połówkę. Jeżeli dziewczynie nie robiło różnicy że rozwodnik, że z sakramentów nici (on szalenie pobozny), że krótko się znają a się zdecydowała to jej sprawa i jej problem. Do tego równo w 9 miesięcy po ślubie urodziła córkę, on bardzo lubi dzieci więc chyba jest szczęsliwy.Córka mieszka z kimś żyjąc w konkubinacie, do żeniaczki juz się nie spieszy, dobrze jest jak jest. Jemu tez nie przeszkadza że ona rozwódka, póki co oboje są bardzo zadowoleni.Pomylic się zawsze można, ważne żeby ktos niewinny na tym nie cierpiał w tym wypadku nikt przez nich nie płacze. Jakby było dziecko to juz inna sprawa ale córka choć bardzo młoda nie była tak nieodpowiedzialna żeby od razu rodzić dzieci nie mając pewności czy on się tak naprawdę nadaje na męża a co dopiero na ojca.

          10. W jednym NA PEWNO się zgadzamy Olu: nigdy w życiu nie wyszłabym za faceta, „nie mając pewności, czy nadaje się na męża i ojca.” Tylko nie wiem, czy w ogóle można uzyskać taką „pewność”. Czy jak ktoś po 40 latach zostawia żonę dla nastoletniej modelki, to znaczy, że od początku „się nie nadawał” czy dopiero z czasem przestał się nadawać?:) Nie wiem. Mam za to nieustającą PEWNOŚĆ, że JA się „nie nadaję” na żonę i matkę – a jednak nią jestem… 🙂 Mam wrażenie, że zbyt często „testujemy” naszych partnerów, a nie samych siebie… Ale może znów się mylę – więc już nic nie powiem.

          11. Stuprocentowej pewności nikt nie ma bo człowiek sam siebie nie zna a co dopiero drugiego człowieka, ale pewien procent pewności ma. I raczej nie chodzi mi o rozpad małżeństwa typu zdrada ale o niedopasowanie charakterów a to jest właśnie (wbrew pozorom) najczęstrza przyczyna rozwodów.A jak lepiej poznasz charakter człowieka – czy na randkach czy spędzając z nim dzień i noc?

          12. Olu, moja mama (40 lat w szczęśliwym małżeństwie) twierdzi, że „niezgodność charakterów” to o tyle niemądra przyczyna rozwodów, że NIE MA dwóch idealnie zgodnych charakterów i że gdyby naprawdę o to chodziło, to ona z tatą powinna się już z dziesięć razy rozwieść. I tak sobie myślę – JAKIM CUDEM oni zdołali się tak dobrze „dopasować” skoro przed ślubem nie przemieszkali ze sobą ani jednego dnia?:) Myślę, że z tą „niezgodnością charakterów” chodzi raczej o odmowę pracy nad charakterem (własnym) i zaakceptowania tego, czego zmienić się nie da (u partnera). A to można robić równie dobrze przed ślubem, jak i po… A nie masz wrażenia, że przed ślubem ludzie się bardziej starają? (Ileż to ja już czytałam narzekań pt. „Zmienił(a) się po ślubie!” – myślisz, że to ŚLUB był temu winny?)

          13. Ja juz jestem 33 lata po slubie (małżeństwo bardzo udane) i sie z twoja mamą niezupełnie zgadzam. Przyznaję ci rację, ludzie przed slubem staraja się pokazać z jak najlepszej strony czesto udając i to tak dobrze że mozna się nabrać. Po slubie udawać juz nie trzeba no i wychodzi szydło z worka.Pewnie że dwie osoby które się pobierają nie muszą mieć zupełnie zgodnych charakterów bo takie małżeństwo byłoby zupełnie nudne ale jeżeli sa różnice to albo się je akceptuje albo nie. Prosty przykład – róznice światopoglądowe. Nie kryte, nie tajone, przyjęte przed slubem do wiadomości i zaakceptowane. A po ślubie? każda niedziela zaczęta od gorzkich żalów i inwektyw – jesteś beton bo nie idziesz do kościoła – jest zadraznienie? jest. Inna sprawa – przed slubem zapewnienia że wolny czas będzie się spędzać powiedzmy gdzies wyjeżdając, spacerując, chodząc do teatru czy kina a po slubie się okazuje że współmałżonek tak tylko mówił bo jego to wogóle nie bawi , wystarcza mu kanapa i pilot od telewizora. Sprawa podzialu obowiązków domowych ……I tak można ciągnąć w nieskończonośc. Nawet przed slubem można udawać że obrazy Beksińskiego sie bardzo podobaja a zataić że Wiśniewski to idol nad idolami. No i tak zbierając wszystko do kupki moze się okazać że mąż z żoną zgadzają się jedynie co do koloru zasłon w sypalni a to juz zupełna porażka taka sama jak rozmowa dwojga – ona o Dostojewskim a on o wale korbowym.

          14. Nie rozumiem – jak mozna w związku nieformalnym (oczywiście razem mieszkając) zyć bez obowiązków, Obowiązki nie zależa od papierka tylko od zycia. Z papierkiem czy bez tak samo brudne garnki w zlewie zaczynają cuchnąć., tak samo liczy się forsę czy do pierwszego wystarczy, tak samo planuje się zakupy czy wakacje. Zycie przed ślubem coś zmienia? oczywiście że tak.W związek wchodza dwie osoby, dwa różne charaktery a co więcej obie strony moga z domu wynieść zupełnie różny obraz małżeństwa i zupełnie różne przyzwyczajenia. Moja córka z początkowej fazie małżeństwa mieszkając u tesciowej wogóle nie rozumiała o co ta kobieta robi jej awantury. Dla młodej było normalne ze ojciec chcąc się napić herbaty włączy czajnik i weżmie szklankę, dla jej teściowej to było nienormalne, zupełna patologia. Zona ma obowiązek zapytać czy mąż łaskawie chce się herbaty napić a jak chce biegiem leciec do kuchni, zrobić i mu podać a najlepiej jeszcze posłodzić, pomieszac i podmuchać.I tak było ze wszystkim, on się nie chciał zmienić, ona jego sposobu myslenia nie akceptowała no i wyszło jak wyszło.

        2. Jeśli związek ma się opierać na sprawach przyziemnych i małostkowych i to ma być powód do rozwodu, to uprzejmie dziękuję. Cały trud polega na wzajemnej akceptacji takimi, jakimi jesteśmy bez ustawicznego dopasowywania drugiego w końcu kochanego i kochajacego człowieka, do swoich o nim projekcji. Dwoje będąc z sobą na codzień, nawzajem się wychowują, jest tu oczywiście potrzebna delikatność i otwarcie się na partnera, to nieraz trudne ale warte zachodu, jeśli kogoś naprawdę kochamy.

      3. Zastanawia mnie jak długo trzeba ćwiczyć przed ślubem, by się przekonać o „dopasowaniu”. To „nie dopasownie” o ile w ogóle występuje, to niesłychanie rzadko ( pomijam oczywiście patologie i kochajacych inaczej). Myślę, że czystość przedmałżeńska jest wielką sprawą, zwłaszcza jeśli jest podjęta przez oboje z pełną świadomością jej wartości. Nie demonizowałbym tej konieczności sprawdzania się, bo zarówno sprawdzeni jak i nie sprawdzeni mogą się w praktyce okazać nieprzystosowani do trwałego związku, wszystkie konfiguracje są tu oczywiście możliwe, ale głęboka wiara z całą pewnością sprzyja trwałości związku. Tego się też trzeba wzajemnie uczyć ( z wzajemną delikatnością), będąc z sobą na codzień.

        1. Też się nad tym zastanawiam, Mar. Jaki okres uznać za ten wystarczający i właściwy? Tradycyjne prawo Romów określało ten okres na 12 miesięcy – po roku współżycia bez ślubu młodzi powinni albo się pobrać, albo rozstać (pod groźbą wykluczenia ze wspólnoty). Ale wielu powie, że „rok to za krótko, by się naprawdę poznać”. A więc?

  3. Witaj :)tak masz absolutną rację. W dzisiejszych czasach króluje przekonanie, że byle gdzie, byle z kim i byle jak… taka moda na byle(jakość) ;(No cóż o gustach się nie dyskutuje i niestety istnieje popyt na te bezsmakowe, szybkie „truskaweczki”. Po konsumpcji wyłazi zgnilizna i opada kurtyna ukazując nagą prawdę…Kiedyś pewnie wrócimy do tradycji, zatęsknimy za tym co wyjątkowe i niepowtarzalne. Wszak czekanie wzmaga apetyt a ten ostatni powinien rosnąć w miarę jedzenia :)Pozdrawiam 🙂

    1. No, tak – i jeszcze jeden mit: im więcej, tym lepiej! Im bardziej „doświadczona” będę, tym będę lepszą kochanką i szczęśliwszą żoną w przyszłości! Niestety, również w tej dziedzinie „ilość” wcale nie przechodzi w „jakość”. W jakimś filmie słyszałam taki dialog pomiędzy ateistą a ortodoksyjnym Żydem:”Pacjent:- Kocha pan swoją żonę, doktorze?Lekarz: – No, jasne, kocham ją tak samo, jak w dniu ślubu!Pacjent: – No widzi pan… to błąd! Po 10 latach powinien pan kochać ją BARDZIEJ!” Tymczasem my zazwyczaj zaczynamy małżeństwo od takiego momentu, gdzie już nie ma nic „do odkrycia” (bo przecież wcześniej odpowiednio długo „trenowaliśmy” to przed ślubem). To i nie dziwota, że często szybko nam się to nudzi – gdy tymczasem namiętności powinno nam „wystarczyć” na całe długie, wspólne życie… Znałam kiedyś dziewczynę, która zastanawiała się, co jeszcze można robić w łóżku z mężem, bo już wcześniej „przećwiczyli” wszystkie możliwe konfiguracje… No, i potem mamy takie kwiatki, jak te 20-latki, które piszą, że już są „znudzone seksem.” Czy to nie smutne?

    2. Do jakiej „tradycji” chcesz wracać? Moda na „z byle kim, byle gdzie” jest właśnie tradycją. Dziś jedynie się częściej o tym mówi i jest to odgórnie promowane przez socjalistyczne ustroje (których systemy – np. emerytalny – wymagają przyrostu naturalnego)

      1. No, to wytłumacz mi, proszę, dlaczego te „socjalistyczne ustroje” jednocześnie promują antykoncepcję i prawo do aborcji? (Szczególnie dla tak młodych dziewczynek) Czy we własnym interesie nie powinny raczej zmierzać do podniesienia dzietności?:) To nielogiczne, co napisałeś…

        1. > No, to wytłumacz mi, proszę, dlaczego te „socjalistyczne ustroje” jednocześnie promują antykoncepcję i prawo do aborcji? Nie zawsze. To dotyczy tylko socjalistów lewicowych, którzy muszą czymś wabić do siebie ludzi. Antykoncepcja z resztą niekonieczne musi wiazać się ze zmniejszeniem przyrostu naturalnego – tak samo jak edukacja seksualna, która miała uświadamiać młodzież o ciąży itp. a przyczyniła się do tego, że więcej nastolatek w nią zachodziło.> To nielogiczne, co napisałeś…A twierdzenie iż ateista=komunista (którego tak broniłaś) jest zapewne logiczne? 🙂

          1. Nigdy i nigdzie nie broniłam twierdzenia, że każdy ateista jest komunistą – mój dziadek, np. był komunistą wierzącym w Boga. 🙂 Tak samo zresztą, jak nie każdy ateista musi być antyklerykałem. 🙂 Ps. A są „socjaliści nielewicowi”? (No, może PiS) Ps2. Cieszę się ogromnie, że właśnie TY mówisz, że tzw. „edukacja seksualna” przynosi często skutki odmienne od zamierzonych. Gdybym ja to napisała, to można by powiedzieć, że „ciemnogród” przeze mnie przemawia…:)

          2. > Nigdy i nigdzie nie broniłam twierdzenia, że każdy ateista jest komunistąMam zacytować odpowiednie fragmenty dyskusji w których brał udział obecny niżej „mar” ja i Ty?> . A są „socjaliści nielewicowi”? (No, może PiS)PiS, LPR itd.W istociedziś każda partia chrześcijańska będzie socjalistyczna, bo socjalizm jest narzędziem prokościelnym.> Cieszę się ogromnie, że właśnie TY mówisz, że tzw. „edukacja seksualna” przynosi często skutki odmienne od zamierzonych.Często ale nie nie zawsze – bo zwykle ta edukacja polega jednocześnie na promocji seksu.

          3. A, zacytuj, zacytuj, proszę bardzo – jestem pewna, że nigdy nic takiego nie mówiłam. 🙂 Ps. Wciąż zachodzę w głowę, czemu tu stale przychodzisz, skoro aż tak Cię irytuję (pewnie dlatego, że nie możesz mnie nigdzie „zaszufladkować”?). Czyżby to dlatego, że nie wszędzie jesteś witany tak miło, jak tu? 😉

          4. Ps. PiS-u i LPR-u nigdy nie popierałam. Więcej nawet, uważam, że ideologia tych partii kompromituje chrześcijaństwo bardziej, niż Twój blog…:)

          5. Mnie NIC nie obraża – natomiast Ciebie obraża nawet to, co – rzekomo – wyrażam „nie wprost.” Bardzo to wygodne: w ten sposób można udowodnić komuś, z kim się nie zgadzasz „popieranie” dowolnego poglądu. Na tej samej zasadzie mogłabym – po lekturze Twego bloga – twierdzić np. że „nie wprost” domagasz się represjonowania mnie za popieranie katolicyzmu. Ale JA czegoś takiego nie napiszę, bo wiem, że argument „nie wprost” jest intelektualnie płaski i nieuczciwy.

          6. Z PiSem a tym bardziej z LPRem nigdy nie było mi po drodze. Szafowanie wartościami chrześcijańskimi przez różnej maści politykierów jest dla mnie szczególnie obrzydliwe, zwłaszcza jeśli uczestniczą w tym niektórzy księża. Nie znoszę też „przyprawiania gęby” chrześcijaństwu przez ludzi, którzy za cel mają walkę z Kościołem i chrześcijaństwem, jak chociażby produkujący się tu czasami ateista. Ateizm jest dla mnie jałowy zarówno duchowo jak i intelektualnie i szkoda mi czasu na jakiekolwiek dyskusje z ateistami. Dyskusje z chrześcijanami są porównania bardziej inspirujące i kreatywne.

  4. Czy jako katoliczka nie powinnaś popierać szybkiej inicjacji seksualnej i wczesnego rozpoczynania seksualnego życia? Wiesz w jakim wieku w katolicyzmie można brać ślub?Wiesz, że w katolicyzmie związek odarty jest np. z miłości itp. – liczy się głównie prokreacja.

    1. Już Cię kiedyś prosiłam, ateisto, byś mi nie mówił co, Twoim zdaniem, powinnam, a czego nie powinnam „jako katoliczka”. 🙂 Tym bardziej, że, jak twiErdzisz, jestem „heretyczką” – więc przyjmij, że i to, co piszę o seksie, jest częścią tej „herezji”. Tak, wyobraź sobie, że WIEM, w jakim wieku w katolicyzmie można wziąć ślub (byłoby raczej dziwne, gdybym tego nie wiedziała) – obecnie jest to 16 lat dla kobiet, i 18 dla mężczyzn, w przeszłości bywało inaczej, ale też i młodzi wcześniej osiągali dojrzałość do pełnienia swoich ról w społeczeństwie – a i życie ludzkie było sporo krótsze. W krajach islamskich, na przykład, można poślubić nawet 9-letnią dziewczynkę (tyle lat miała Aisza, ukochana żona Proroka) – ale to Cię, oczywiście, wcale nie gorszy, bo ostrze Twojej krytyki zwraca się tylko i wyłącznie przeciw katolicyzmowi. I nie jest prawdą, że z punktu widzenia KK miłość jest czynnikiem zupełnie nieistotnym. 1) Celem małżeństwa jest nie tylko prokreacja, ale TAKŻE osiąganie JEDNOŚCI między małżonkami – oba cele są jednakowo ważne (to nie moja „herezja”, to KKK:)). 2) Właśnie miłością jeden z pierwszych papieży wytłumaczył, dlaczego Kościół błogosławi związki pomiędzy niewolnikami a wolnymi, mimo, że w świetle prawa rzymskiego takie małżeństwa były NIELEGALNE. 3) Nawet związek sakramentalny uznaje się za „nieważny” jeśli małżonkowie udowodnią, że został zawarty nie z miłości, ale z jakichś innych przyczyn. Inna sprawa, że w świetle tego wiele małżeństw w dziejach w ogóle nie powinno zaistnieć.

      1. > Już Cię kiedyś prosiłam, ateisto, byś mi nie mówił co, Twoim zdaniem, powinnam, a czego nie powinnam „jako katoliczka”. 🙂 Tym bardziej, że, jak twiErdzisz, jestem „heretyczką” No właśnie. Albo bądź heretyczką całkowicie i wystąp z katolicyzmu, albo mu się podporządkuj.> że WIEM, w jakim wieku w katolicyzmie można wziąć ślub (byłoby raczej dziwne, gdybym tego nie wiedziała) – obecnie jest to 16 lat dla kobiet, i 18 dla mężczyzn, w przeszłości bywało inaczej,Więc nie wiesz Minimalny wiek określa prawo kanoniczne:Kan. 1083 -§ 1. Nie może zawrzeć ważnego małżeństwa mężczyzna przed ukończeniem szesnastego roku życia i kobieta przed ukończeniem czternastego roku.> Celem małżeństwa jest nie tylko prokreacja, ale TAKŻE osiąganie JEDNOŚCI między małżonkami – oba cele są jednakowo ważne (to nie moja „herezja”, to KKK:)).Nie.Kan. 1096 -§ 1. Do zaistnienia zgody małżeńskiej konieczne jest, aby strony wiedziały przynajmniej, że małżeństwo jest trwałym związkiem między mężczyzną i kobietą, skierowanym do zrodzenia potomstwa przez jakieś seksualne współdziałanie.Katolicyzm dopuszcza małżeństwo mieszane np. ateisty z katolikiem. Jak można mówić o jedności, skoro ateistę zobowiązuje się wtedy by zrzekł się swojego prawa do wychowania dziecka (poprzez „nieprzeszkadzanie” w katolickiej jego indoktrynacji)? Jak to się ma do tej jedności?> 3) Nawet związek sakramentalny uznaje się za „nieważny” jeśli małżonkowie udowodnią, że został zawarty nie z miłości, ale z jakichś innych przyczyn.Chodzi o np. zmuszenie kogoś czy przekupienie – a więc o błędy oświadczenia woli.Nieważne jest też małżeństwo osób niezdolnych do uprawiania seksu.

        1. NIE ZAMIERZAM występować z KK – a Tobie, mam wrażenie, nic do tego, w co wierzę – to kwestia wolności mego sumienia. Przynajmniej to uszanuj. WIEM JAKI JEST ZAPIS PRAWA KANONICZNEGO. Dotyczy on wszakże różnych kręgów kulturowych, które obejmuje katolicyzm – a ja Ci podałam wersję obowiązującą w Kościele POLSKIM. Zresztą zmieniało się to w czasie, w przeciągu różnych epok – w średniowieczu, np. tzw. „wiek sprawny” wynosił dla kobiety lat 12, a dla mężczyzny 14. Czy to jednak znaczy, że OBECNIE KK dopuszcza małżeństwa pomiędzy dziećmi w tym wieku? Nie.

          1. Najlepiej by było żeby papież i wszyscy biskupi byli ateistami, wtedy by się nareszcie wszystko w tym Kościele „wyprostowało”.

  5. Tej babci to patyna czasu przykryła pamięć. Ja mam „dziadka” a właściwie wiekowego wuja mego ojca, ktory jest szczery i nie przekłamuje. W zeszłym roku rozmawiałam z nim właśnie o obyczajach. Powiedział wprost. Przed wojną biedota się qrwiła by mieć pieniądze na przeżycie lub to była jej jedyna „rozrywka”, „ucieczka od kłopotów” a w wyższych warstwach też odchodziło qrestwo tylko hipokryzja nakazywała twierdzić, że panny są cnotliwe. Obowiązuje prawo popytu i podaży. Jakby nie było zboczeńców, którzy smakują w dziewczynach w wieku swoich dzieci to może by nie było „sponsoringu”Nie lubię tej ultraprawicowej Frondy. Mity piszą i powielają. Życie jest jakie jest. Na dziewice zawsze jest popyt. W każdej epoce wyuzdanie było. Nawet w średniowieczu. A może szczególnie w średniowieczu. Tu potrzebne są rozmowy. Niestety rodzice tych dziewczyn są albo biedni i nie mają na nic sił albo ultrabogaci i biegają za tym bogactwem tracąc z oczu to co najważniejsze. Za scianą mam ultrakatolicką rodzinę i tam już druga nieletnia jest ciężarna. Niestety są to dziewczyny upośledzone psychicznie po szkołach specjalnych, ich „partnerzy” też. Ich tatuś też nie próżnował natrzaskał 9-cioro dzieci po pijaku ( to jego słowa). Nikt tam nie pracuje, rodzice mają „lewe” renty i wiszą na socjalu.. Cały dzień nadaje w kuchni RM, że cała kamienica musi słuchać i chyba tak się zasłuchali, że zapomnieli swoim dzieciom powiedzieć, że każde zbliżenie seksualne może skutkować ciążą. Ja swoim dziewczynom mówię – że jak same siebie nie będą szanować to nikt ich nie będzie szanował. O seksualności z moja 14-letnią córką staram się rozmawiać delikatnie. Na razie jest na etapie „miłości platonicznych”. Czyli chyba wszystko w normie :-). A co do owocow. Kiedyś owoce konserwowano i zachowywały swoj aromat. Konserwanty wbrew pozorom są mniej szkodliwe niż np. napromieniowywanie żywności, ktore teraz się odbywa. Te owoce są pozbawione już wszystkiego.

    1. Masz rację, Izo, z dziećmi przede wszystkim trzeba nie stracić kontaktu, rozmawiać… To samo zresztą mówiły te dziewczyny z artykułu, który czytałam (ale to nie na „Frondzie”, gdzieś indziej – natomiast Frondę wykorzystuję czasem jako kopalnię „kontrowersyjnych” tematów, z którymi można polemizować. Jeśli wszyscy „muszą” myśleć – poprawność polityczna! – tak samo, to gdzie tu dyskusja?!). Natomiast martwi mnie, że kiedy mówi się o „rodzinie katolickiej” to zaraz pojawia się temat alkoholu, dziewięciorga dzieci i Radia Maryja… Wciąż mam nadzieję, że to jednak tylko stereotyp, bo sama znałam wiele młodych rodzin, gdzie ludzie byli wierzący, a przy tym bardzo szczęśliwi i normalni. Myślę, że patologia nie ma wyznania, Izo.

      1. Wiesz, Izo, co mnie zawsze śmieszy na „Frondzie”? Ta totalna idealizacja „STARYCH, DOBRYCH CZASÓW” . A przecież, kiedy kobiety wchodziły w małżeństwo zupełnie nieuświadomione, to też dochodziło do dramatów i tragedii, zwłaszcza że „pan mąż” często miał już za sobą różne doświadczenia, niekiedy z prostytutkami… I o takich rzeczach oni wolą nie wiedzieć…na zasadzie „dopóki o czymś nie mówimy, to tego nie ma!”

  6. To po prostu powrót do korzeni. Dawniej dziewczyny w wieku 15 lat miały już dzieci, męża, własny dom. Taka Królowa Jadwiga, miała 12 lat, gdy na tronie siedziała. Za to żyli krócej, nie dożywali sędziwego wieku, kiedy juz nic się nie chce. Natura działa sobie, rozbudza instynkty seksualne we właściwym momencie, a człowiek sobie i próbuje wyznaczać jakieś ciasne granice kiedy można a kiedy nie. A że te dziewczyny biorą za to prezenty? Taki sposób na zarabianie, chyba lepiej tak, jak iść kraść lub zabijać dla pieniędzy.

    1. Z pierwszą częścią Twojego postu się zgadzam ale litości.. „A że te dziewczyny biorą za to prezenty? Taki sposób na zarabianie, chyba lepiej tak, jak iść kraść lub zabijać dla pieniędzy.” Jest jeszcze inny sposob zdobywania pieniędzy. PRACA a nie kupczenie ciałem.

      1. O, i tu się w zupełności zgadzam. Natomiast co do tych facetów, którzy gustują w „zielonych jabłuszkach” to zastanawiam się, jaki wpływ na to ma nasze prawo, które uznaje dziewczynę 15-letnią za „dojrzałą” do kontaktów seksualnych? Większość ludzi rozumuje w ten sposób, że jeśli prawo czegoś nie zabrania, to oznacza to, automatycznie, że jest to DOBRE. Tak więc taki facet może sobie myśleć: „O co chodzi, przecież nie robię nic złego!” A moim zdaniem to trochę dziwne, że 15-latka nie może, np., kupić piwa, ale za to może, zupełnie legalnie, wystąpić w filmie pornograficznym…

    2. Z tą biologią masz rację… Dziewczyna (czy chłopak) są fizycznie już w pełni rozwinięci, mają swoje „naturalne potrzeby” gdy tymczasem społecznie i psychicznie ciągle są jeszcze „dziećmi.” Bo nasza natura nie wie, że świat się zmienia… Natomiast co do zarabiania: myślę, że jednak istnieją na to lepsze sposoby…:)

  7. święta prawda. dziś nie liczą się uczucia tylko pieniądze i władza. a kiedy te dziewczyny już dorosną co przekażą swoim dzieciom – że za pieniądze można kupić wszystko? na szczęście są takie uczucia, których nie kupią za wszystkie pieniądze świata…

  8. Przyszłam tylko po to, by powiedzieć, że Twoja wypowiedź sprowokowała kogoś…. Czyli masz odpowiedź na komentarz

    1. Wiesz, w takich chwilach poważnie się zastanawiam, czy nie powinnam „rzucić w diabły” tego całego blogowania? Przecież cokolwiek bym nie napisała, to zawsze ktoś poczuje się głęboko urażony – choćbym nawet tego nie chciała…I po co mi to? Lepiej mieć dwóch prawdziwych przyjaciół niż jednego „wroga”, choćby wirtualnego…

      1. Naprawdę nie mamy o czym rozmawiać… Nie pisze się dla komentarzy, czy sławy…. I dla poklasku i przytakiwania…

        1. Nie pisze się dla przytakiwania, to prawda – dlatego ja mam prawo mieć swoje poglądy, a Ty swoje. Możemy się nawet o to posprzeczać czasem – ale czy to naprawdę jest powód by powiedzieć komuś „nie chcę mieć z Tobą już absolutnie nic wspólnego?” Czym Cię aż tak obraziłam? Ps. A Ty nie lubisz, gdy inni podzielają Twoje przekonania?:)

          1. Obraziłaś, nie obraziłaś… Masz ton pt „ja wiem lepiej i masz robić tak a nie inaczej” i mnie to wybitnie wkurza bo nie dopuszczasz do siebie, ze ktoś może inaczej. Oceniasz pobudki, wcale ich nie znając. Oceniasz wreszcie uczucia i przeżycia, o których nie masz pojęcia. I całość zasłaniasz nauką kościoła. Nie znasz mnie, jak ja nie znam Ciebie. A oceniasz. Ja też bym mogła, ale po co? Co to zmieni, prócz tego że się znielubię? Ile razy oceniono Cię i nazwano wyrachowaną? S.uką? Tą złą? Ile razy powiedziano, że sobie zaplanowałaś to wszystko by świetnie żyć? Więc nie zarzucaj komuś czegoś, czego sama byś nie chciała usłyszeć. Nie mów o głupocie planowania, jak nie wiesz jaka jest sytuacja, nie mów, że poddaję seks rozumowi, jak nie wiesz czym dla mnie jest ta sfera i jak na nią patrzę.Lubię jak ktoś ma inne poglądy, bo to mnie rozwija.. Ale do szewskiej pasji mnie doprowadza jak ktoś je forsuje mimo wszystko i tak bo tak, bo to jedyna słuszna droga, ze zdaniem”dziewczyno, Ty” to ubodło. Bo stawiasz się w pozycji wyższej. I nie wiem po co, bo w dyskusji ma być równość.A jakbym nie chciała mieć nic wspólnego, usunęłabym linka

          2. Przepraszam, ale czy JA Cię kiedyś nazwałam wyrachowaną lub s.uką? Wydaje mi się, że zareagowałaś zbyt emocjonalnie, ale i tak Cię przepraszam. Bardzo.

          3. Mnie też się wydaje Angel, że podeszłaś zbyt emocjonalnie do całej sprawy. Za bardzo osobiście. Blogi służą do wymiany opinii a nie są oceną kogokolwiek. Alba ma takie poglądy a Ty masz inne. I masz do tego prawo. Ja też uważam, że kobieta MA PRAWO mieć więcej partnerów seksualnych. Że ma prawo do hmm orgazmu. Wiele kobiet żyjących w stadłach nawet nie wie co to jest. Przecież jak się czyta czasem opinie facetów o swoich żonach, ich oziębłości – to od razu widać, że te kobiety nie wiedzą ,że seks daje radość. Nikt dobrowolnie nie rezygnuje z radości, przyjemności. Natomiast ten post Alby zdaje się – dotyczy sprzedawania ciała przez niedojrzałe dziewczyny. To jest DRAMAT. Z tym jak przypuszczam trzeba się potem zmagać przez całe życie. To pewnie u jednych prowadzi do alkoholizmu a u innych do dewocji.

          4. Zgadzam się i na samym początku wypowiedzi zgodziłam się z tym, a podjęłam inny wątek, drugą stronę medalu, a spór wyniknął też z czegoś innego, czego na blogu nie znajdziesz….Ja w każdym razie tu jestem ostatni raz…. Bo Wyszukiwanie tekstu, który jest przykładem i rzucanie nim we mnie jako oskarżeniem uważam za skrajną nieumiejętność czytania i wyciągania wniosków z czytanego tekstu, a tak rozmawiać isę nie da

          5. Angel, Twoje uwagi są cenne ale wydaje mi się , że trochę przesadziłaś….

          6. >. Ja też> uważam, że kobieta MA PRAWO mieć więcej partnerów> seksualnych. Że ma prawo do hmm orgazmu. Wiele kobiet> żyjących w stadłach nawet nie wie co to jest. > Czyli, krótko mówiąc w małżeństwie może sobie skoczyć w bok by poznać, czym jest prawdziwy orgazm ?

          7. Nie wydaje mi się, by Iza to akurat miała na myśli, Mar. 🙂 Jest faktem, że wiele kobiet nie doświadcza przyjemności w małżeństwie, ale nie wiem, na ile jest to efekt „niedopasowania” a na ile braku komunikacji, umiejętności mówienia o seksie i respektowania nawzajem swoich potrzeb. Słyszałam o kobiecie, która zwierzała się terapeucie, że czuje wstręt do zbliżeń z mężem, ponieważ on się za rzadko myje. Na pytanie, czy rozmawiała o tym z oartnerem, odparła: „Ależ nie! To by go chyba zabiło!” Ano, właśnie…

          8. Ano właśnie, lekcja wzajemnego zrozumienia i dopasowania się trwa nadal w związku. Jest oczywiste, że brak higieny osobistej, zwłaszcza jeśli brudas nic sobie z naszych delikatnych uwag nie robi, może mocno wkurzać. Ale ten fakt dość łatwo rozpoznać już w narzeczeństwie, podobnie jak skłonności do nadużywnia trunków.

          9. Jak obserwuję ilu mężczyzn ma przerost EGO to się tej kobiecie nie dziwię. Wyobrażasz sobie sytuację gdy „statystyczna” kobieta mowi do swego męża – Kochanie nie mam, nie miałam z Tobą nigdy orgazmu. Wyobrażasz sobie ten wzrost alkoholizmu w Polsce?

          10. Wyobrażam sobie, Izo. Poważnie. Dla mężczyzn „te rzeczy” to szczególnie czuły punkt…

          11. Jestem dlugo po ślubie i nie robilam żadnego skoku w bok. Mówiłam raczej o prawie do wyboru partnera. Moj mąż wcale nie jest sprawcą mojej defloracji… i wcale nie czuję się przez Niego potępiona za to. Wrecz przeciwnie. On uważa, że to jest moja prywatna sprawa. Partnerów seksualnych nie miałam setki. Ale więcej niż jeden. Niczego nie żałuję. Zawsze kochałam się z miłości i z miłością. Tak jest do dziś.

          12. Ja też> uważam, że kobieta MA PRAWO mieć więcej partnerów> seksualnych. Że ma prawo do hmm orgazmu. Wiele kobiet> żyjących w stadłach nawet nie wie co to jest. To znaczy, że mogą sobie skoczyć w bok, by przeżyć prawdziwy orgazm ?

          13. Być może. Ale czy dla przeżycia prawdziwego orgazmu z innym partnerem warto poświęcić rodzinę, dzieci itd.? Innymi słowy, ile jest tak naprawdę wart prawdziwy kobiecy orgazm ?

          14. Nie lubię słowa „poświęcenie”. Nie lubię męczenników. Orgazm kobiety jest więcej wart od orgazmu mężczyzny bo nam on nie przychodzi ot tak. Czy wart jest poświęcenia rodziny? Nie jestem sędzią. Wolę rolę adwokata. Każda sytuacja jest inna. Trzeba się wczuć w rolę ocenianej osoby. Poza tym ja wierzę w Boga afirmacji. W Boga przebaczenia i miłości. Bliżej mi do de Mello niż Ratzingera.To jest dyskusja na wiele godzin. Nie na kilka zdań. „Deszcz pada na sprawiedliwych i niesprawiedliwych” – to słowa Jezusa. Ty chcesz świat czarno – biały. A świat jest szary i ta szarość też „gra”.

          15. Nie postrzegam świata tak jak Ci się wydaje. Chciałem się tylko dowiedzieć, czy przeżywanie orgazmów przez przeciętną kobietę jest do tego stopnia ważne, by uciąć gałaź na jakiej siedziała. Nie jestem Bogiem i na szczęście nie będę nikogo sądził ( nawet jako zwykły człowiek nie mam na to ochoty). Wydaje mi się jednak, że człowiek dojrzały i odpowiedzialny za siebie i innych musi mieć trwały system wartości. Bez tego nie da się normalnie żyć.

          16. Złe porownanie z tą gałęzią. Orgazm może nie jest najważniejszy ale szczęście? Chciałbyś żyć z nieszczęśliwym człowiekiem obok siebie? Naprawdę?

          17. Racja, Izo! U de Mello znalazłam kiedyś takie zdanie:”Zapytałem kobietę: jak myślisz, czy mogłabyś mnie kochać kosztem własnego szczęścia? Oczywiście, odparła. Znakomicie, odpowiedziałem. A ja kochałbym Cię kosztem mojego szczęścia – i w ten sposób mielibyśmy dwoje NIESZCZEŚLIWYCH ludzi…”:) Naprawdę nie wydaje mi się, żeby o to chodziło Panu Bogu, gdy wyposażał nas w zdolność kochania. Ale też nie sądzę, abyśmy mieli „prawo” do szczęścia KOSZTEM innych ludzi – i dlatego grzechem jest „rozbijać” cudzą rodzinę…

          18. Dla mnie rodzina i jej trwałe bytowanie stoi w hierarchii wartości jednak znacznie wyżej od ewentualnych orgazmów partnerów, lub ich braku. A szczęście ? Nie wiem czy można zbudować szczęśliwy i trwały związek na fundmencie jakim miałyby być orgazmy małżonkow, choćby nawet były to Himalaje orgazmów….

          19. Ks. Twardowski kiedyś napisał, że MIŁOŚĆ to coś węcej niż SZCZĘŚCIE – i być może miał rację… Czy Ty myślisz, że Jezus był po ludzku „szczęśliwy”, wisząc na krzyżu? Nie sądzę – a przecież zrobił to z miłości do ludzi… A schodząc na ziemię… Nie sądzę też, by moi rodzice (czy P.) byli jakoś szczególnie „szczęśliwi” z faktu mojej niepełnosprawności. A przecież mnie KOCHAJĄ…

          20. Wiesz, mar, mnie było dane przeżyć WIELE cudownych orgazmów… a jednak nie poświęciłabym Antosia i P. dla tego, żeby przeżyć jeszcze jeden taki… nawet, gdybym miała nie przeżyć tego nigdy więcej… Ale, oczywiście, mogę mówić tylko za siebie…i tylko na teraz…

    1. Tak…bo zapewne te dziewczyny „wychowują się” same… Ale, z drugiej strony, co ci rodzice mają robić? Czasy są ciężkie (swoją drogą – czy kiedykolwiek były „lekkie”?) i wielu ludzi haruje na dwóch, a nawet trzech etatach, żeby sprostać rosnącym „potrzebom” dzieci („chcieliśmy, żeby wszystko miał(a)!”) – a dzieci patrzą na zapracowanych rodziców, i zaczynają myśleć, że są łatwiejsze sposoby na to, by „wszystko” mieć…

      1. Oj kochana, zawsze czasy są ciężkie, moi rodzice tak samo pewnie jak Twoi też zaharowywali się żeby „dzieci miały wszystko” a jednak mieli jeszczeczas na to żeby nade mną „zapanować” – jeśli tak to można określić. Jak miałam 16 – 17 lat nie chodziłam na całonocne dyskoteki i nie szlajałam się ze starszymi o wiele lat chłopakami. Niegdy nie przyszło mi do głowy żeby rozbić czyjś związek – bo uważałam związki dwojga ludzi a już w szczególności małżeństwa za świętość. A teraz dzieciaki zwyczajnie nie maja autorytetów, rodziców maja za nic, nauczycieli w szkole nie sznują – wychowuje je ulica. Zresztą Ci rodzice też często nie są lepsi. Więc z kogo mają brać przykład? Biorą go z telewizji, z pseudo gwiazd, z internetu…. pozdrowionka

        1. I bezstresowe wychowanie, szczególnie jak biora się za to osoby, ktore o wychowaniu dzieci nie maja zielonego pojęcia a mysla ze wszystkie rozumy pojadły.

          1. Nie wierzę w „bezstresowe wychowanie”. Życie, samo w sobie, dostarcza nam wielu stresów. Dlaczego dzieci miałyby być przed tym chronione? Właśnie dziś nie pozwoliłam synkowi bawić się moją ślubną obrączką (bierze ją do buzi i obawiam się, że połknie) – żebyś Ty widziała, jakiego miał „stresa”. 🙂 Zrobił się aż czerwony ze złości („jak to mama może czegoś zakazać swemu ukochanemu synkowi?!”) – ale przeczekaliśmy to spokojnie. I zdaje się, że właśnie się nauczył, że nie może mieć wszystkiego, czego chce. 🙂

          2. Dokładnie tak! Poza tym, ja jestem za tym że mały klaps jeszcze nikomu nie zaszkodził! Oczywiście nie mówie tu o patologi i katowaniu dzieci, i też nie o klepaniu w tyłek z byle powodu, ale w momentach ekstrymalnych wcale bym się nie chamowała żeby brzdąca nie przywołać do porządku klapsem. Dziecko bardziej sie wystraszy podniesionego tonu rodziców niż ten klaps będzie bolał. No i jestem też za karami/zakazami. Dorosły człowiek jak coś przeskrobie to idzie do więzienia, dlaczego dziecko nie może dostać kary czy jak to się mówi „szlabanu” na coś co najbardziej lubi? Pamiętam że ja kiedyś błagalam mamę żeby mi wlała zamiast szlabanu na ulubioną dobranockę. Powiem Ci – działa. 😉

          3. I jeszcze jedno, w moim sąsiedztwie mieszka taka bezstresowo wychowująca dzieci rodzina: mama, tata, córka i syn. O ile syn wychował się całkiem przyzwoicie o tyle z córką mieli same kłopoty. Uciekała z domu mając 16, 17 lat, włóczyła się po knajpach nie wiadomo z kim. A kiedy skonczyła 18 lat to dopiero wtedy dała popalić rodzicom. Wychowywali ją bezstresowo, ale w pewnym momencie zauważyli że nie mogą nad córką zapanować. Wtedy wprowadzili zakazy i nakazy. Ale już było za późno. Pamiętam że kiedyś zrobiła taki cyrk, bo rodzice nie chcieli ją puścić na jakąś impreze w szemranym towarzystwie. Wyobraź sobie że zadzwoniła na policję ze skargą że rodzice ją więzią w domu i znęcają sie nad nią psychicznie. Policja przyjechała, rodziców spisała, córeczka w asyście policjantów wyszła z domu.Uwierz mi to normalna rodzina. Nie bylo mowy o znęcaniu się psychicznym czy jakiem koleiwk, żadnej przemocy, żadnej patologi. Przyjaźniłam się z ich synem a jej bratem stąd wiem że byli dobrymi przyzwoitymi ludźmi. p.s.chyba wyczerpalam limit w komentarzach ;-)))) się rozpisalam ;-)))buziaki-niedzielniaki

          4. Znam tez taki ciekawy przypadek. Znajoma, nauczycielka zanim urodziła dziecko miała głowe nabita frazesami typu karac nie wolno, bic nie wolno, krzyczeć nie wolno. Urodziła syna ktory był jako małe dziecko „narzeczonym od piaskownicy” mojej córki.Ile ten Łukasz klapsów nazbierał to tylko ona wie, on i ja. Mnie też klaps specjalnie nie bulwersuje ale ona juz nawet niekiedy przesadzała, zresztą chłopak był o niebo grzeczniejszy jak moja rozrabiara.Po paru latach urodziła drugiego syna i całkiem ja coś odmieniło. To za co starszy był karany, młodszemu uchodziło płazem, ona go nawet małym palcem nie trąciła. Lata minęły i jakie ma efekty. Starszy uczył się dobrze, nigdy nie sprawiał kłopotów, obecnie studiuje.Ona jak o nim mówi to aż jej sie oczy świecą, nie może go nachwalić, zresztą chłopak jest jak marzenie – grzeczny, kulturalny, pomaga jej jak może. A młodszy? żadnej szkoły nie skończył, teraz niby chodzi do CKU ale bez żadnych wyników bo mu nauka smerdzi, pracy żadnej się nie czepi, cały dzień albo koledzy (tacy jak on) albo rozwalony siedzi przed komputerem, o jakieś pomocy w domu nie ma co mówić bo najwyżej jej się odszczeknie, matkę widzi jak głodny albo jak nie ma na piwo.Jak o nim wspomina to autentycznie płacze bo jest zupełnie bezsilna.

          5. Istnieją nawet badania stwierdzające, że ludzie, którzy uczyli się w bardziej „konserwatywnych” szkołach, z ostrzejszymi zasadami, osiągają lepsze wyniki na studiach i w późniejszym życiu, niż ci, których uczono eksperymentalnie i zupełnie bezstresowo. No, tak – bo praca zawodowa to też ogromne źródło stresu – i gdzie się niby ci ludzie mieli tego nauczyć, skoro od małego trzymano ich pod kloszem i usuwano spod nóg wszelkie przeszkody? Ps. Mój synek dobrze sobie zapamiętał wczorajszą „lekcję” – mam obrączkę na palcu, a on już nie urządza scen. 🙂 Wystarczyła odrobina konsekwencji…

          6. W krajach skandynawskich, gdzie króluje mit o „bezstresowym wychowaniu” (Dzieci nie wolno „stresować” nawet stawianiem wymagań – i stąd młodzi Szwedzi mają najniższe w Europie wyniki w testach IQ) – takie sytacje zdarzają się znacznie częściej… Wszystko jeszcze przed nami!

          7. Mnie rodzice nie bili (MÓJ TATA, KTÓRY JEST PEDAGOGIEM, TWIERDZI, ŻE JEŚLI RODZIC „MUSI” UDERZYĆ WŁASNE DZIECKO, TO JEST TO JEGO OSOBISTA PORAŻKA), ale prawili mi dłuuugie, umoralniające kazania. 🙂 I powiem Ci, że czasami w głębi duszy wolałam, żeby mnie jednak uderzyli – szybciej by było po sprawie…;) Oczywiście, jest prawdą, że nikomu z nas nie przyszłoby do głowy uderzyć szefa czy koleżanki tylko dlatego, że nas „zdenerwowali.”Niemniej nie zgadzam się z „supernianią”, Dorotą Zawadzką, która twierdzi, że „malteretowanie zawsze zaczyna się od jednego klapsa.” Jestem zdania, że na jednym MOŻE (i powinno!) się skończyć. Niedawno Sąd Najwyższy w Szwecji uniewinnił faceta, który stojąc w kolejce do kasy w sklepie dał lekkiego klapsa swojej córeczce, która wcześniej ugryzła go w rękę do krwi. „Wyrodny ojciec” przesiedział jakiś czas w więzieniu (!) zanim ktoś mądry doszedł do wniosku, że „jego postępowanie nie miało charakteru maltretowania.” No, to od razu o tym nie wiedzieli?! A ja się pytam – kto obroni RODZICÓW przed ich agresywnymi dziećmi?!

          8. W tej kwestii znowu jesteśmy zupełnie zgodne. Mnie też nie bili ale wolałabym ścierką oberwać jak słuchać długiego gadania, ktorego sens i tak mi wylatywał z głowy. Moja mama miała w zwyczaju wchodzić w przynudnawe dyskuse ze mna, wtedy gówn….ą. Efekt był taki że mogłyśmy tak „dyskutować” godzinami. Mojej małej takich dyskusji nie fundowałam, mówiłam raz, drugi , jak dalej nic nie docierało dostawała klapsa (a była dzieckiem tak żywiołowym i upartym że szok). Zresztą byłam konsekwentna, jak obiecałam że coś kupię czy coś jej dam to żebym miała ukraść to słowa dotrzymałam ale jak za jakieś przewinienie obiecałam klapsa to też dostała i wcale pretensji nie miała wiedziała i wie ze słowa zawsze dotrzymuję.Jak czytam te wypowiedzi oburzonych mamuś ktore to podobnież świetnie sobie z dziećmi radzą, oglądam Zawadzką która niby wszystko wie a praktycznie duzo nie wie a niektore metody jej mnie smieszą (kara dla dziecka -tyle ile ma lat na tyle minut zamknąć w pokoju – tak jakby nie wiedziała że moją mogłabym zamknąć i na cały dzień a jej to świstało) to się zastanawiam jakie to będzie przyszłe pokolenie i cos czarno to widzę.Ludzie nie potrafią rozróżnić bicia pasem do krwi, bicia dzieciaka po twarzy, darcia za uszy od normalneego klapsa.

Skomentuj ~Yongpadre Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *