Szczęśliwi jak dzieci?

Przyzwyczailiśmy się niemal automatycznie kojarzyć sobie dzieciństwo z pojęciem beztroski i błogiego lenistwa – krótko mówiąc, jedynym okresem w życiu człowieka, kiedy zupełnie bezkarnie można 'nic nie robić’.

Tymczasem w bogatych rodzinach Zachodu, gdzie dziecko (coraz częściej jedyne) staje się najważniejszą „inwestycją” rodziców, nawet niemowlęta coraz częściej nie mają ani chwili spokoju.

Niech no tylko wychylą się na świat, już uczy się je pływania, słuchania muzyki, bobomigania, angielskiego metodą Helen Doron…

A potem jest już tylko gorzej. Dobrze urodzony przedszkolak może być człowiekiem niezwykle zapracowanym: rytmika, język obcy (czasami więcej, niż jeden), zajęcia komputerowe, taneczne i sportowe, ćwiczenia rozwijające pamięć i inteligencję, nauka czytania i pisania, wykłady na Uniwersytecie Dziecięcym…

W Japonii, gdzie ten wyścig szczurów zaczyna się wyjątkowo wcześnie, przeprowadza się nawet trudne egzaminy do „dobrych”przedszkoli (bez tego nie dostaniesz się do dobrej szkoły i na elitarną uczelnię – słowem, skończysz marnie!), które zdają nawet 3-4-latki.

I aż chciałoby się zawołać: pozwólmy dzieciom być dziećmi, bo kiedy ma być ten czas na beztroską zabawę, jeśli nie w dzieciństwie? Czy całe życie człowieka musi być bez reszty wypełnione obowiązkami?

Ale drugiej strony…warto też sobie uświadomić, że mit „beztroskiego dzieciństwa” to wynalazek stosunkowo młody, liczący sobie nie więcej, niż 300 lat (licząc od czasów Oświecenia i pomysłów Jana Jakuba Rousseau).

Wcześniej nikt się nad dziećmi nie rozczulał, zwykle były wdrażane w obowiązki, a nawet do pracy, kiedy tylko „odrosły od ziemi”- opiekowały się młodszymi dziećmi, pasały zwierzęta, starsze pomagały w polu czy w warsztacie. Nawet w rodzinach panujących „szczęśliwe nieróbstwo” trwało krótko, bo wcześnie  naginano dzieci do wymogów etykiety, zapędzano do nauki i przygotowywano do późniejszych obowiązków.

Dość powiedzieć, że niespełna 11-letnia Jadwiga Andegaweńska została władczynią Polski…

24 odpowiedzi na “Szczęśliwi jak dzieci?”

  1. Dodaję komentarz z dwóch przyczyn :)1. Zgadzam się z całością tego, co tutaj napisałaś. Miałem bardzo podobne obserwacje, gdy Młoda była na etapie przedszkolno-podstawówkowym i uczęszczała do szkoły prywatnej. Czasami miałem wrażenie, że niektórym mamusiom jej szkolnych koleżanek i kolegów należałoby albo mocno walnąć w łeb, albo, najlepiej, zaprząc do takiego samego kieratu, do jakiego one wprzęgają swoje nieszczęsne dzieciaki. Ciekawy jestem, ile z tych mamuś przetrwałoby (i w jakim stanie !) te wszystkie tańce, tenisy, jazdy konne, obce języki, stepowania, stenografowania, konkursy pieśni celtyckich i tak dalej, i temu podobne… Z drugiej strony rzeczywiście dziecko jest osobą o umyśle chłonnym w stopniu nieporównywalnie wyższym, niż dorosły. Dlatego też zmarnowanie tego okresu wyłącznie na ciuciubabkę i huśtawki jest zwykłym marnotrawstwem. Jak zwykle więc zawodzi jedno: umiejętność odnalezienia tak zwanego złotego środka…2. Bardzo mi się spodobał cały blog. Przyznaję bez bicia, że nie lubię blogów religijnych, nie jestem religijny i nie zamierzam tego zmieniać. Ale po lekturze takich tekstów, jak Twoje, nabieram radosnego poczucia znalezienia bliskiej duszy o odmiennych poglądach, ale podobnej wrażliwości 🙂 Chyba nie ma niczego bardziej wartościowego :)Pozdrawiam serdecznie !

    1. Wielorybniku drogi – myślę, że przyczyną, dla której tak wielu ludzi „nie lubi” niczego, co tylko religią zatrąca, są najczęściej sami autorzy tychże dzieł, którzy je nasycają nieznośnym „smrodkiem” dydaktycznym. Ja też tego nie lubię, tak więc nie zamierzam czynić bliźnim, co dla mnie niemiłe… Zamiast tego witam Cię radośnie w moich skromnych progach.

      1. Myślę że „indyjska” metoda wychowawcza z podziałem na siedmioletnie okresy wychowawcze daje najlepsze rezultaty. Każda inna to przegięcia.

        1. Słyszałam coś o tej metodzie – zdaje się, że większość państw-miast greckich stosowało podobne „siedmioletnie” cykle wychowawcze (wychowanie przedszkolne było wówczas nieznane, więc pierwszych kilka lat życia dzieci spędzały pod opieką matki lub piastunki). Niepokoją mnie tylko niektóre rodzime modyfikacje tegoż. Niejaka Halina Nowina-Konopczyna kiedyś tłumaczyła, że „przez pierwsze trzy lata życia dziecko powinno być traktowane jak król, przez kolejnych dziesięć – jak niewolnik, a potem jak przyjaciel.” Szczerze wątpię, czy młody człowiek, trzymany przez całe dziesięć lat żelazną ręką rodzica, naprawdę zechce później się z nami zaprzyjaźnić. Tak samo, jak wątpię, czy rozpieszczone „królewiątko” zechce dobrowolnie abdykować zaraz po swoich trzecich urodzinach. 🙂

          1. W Indiach mówi się” przez pierwsze siedem lat – rodzic jest niewolnikiem dziecka, następne siedem to dziecko jest niewolnikiem rodzica a potem (tu nie pamiętam dokładnie oryginału ale poszukam 🙂 rodzice i dzieci stają się dla siebie partnerami.

          2. „Pierwszą połowę życia marnują nam rodzice, a drugą połowę – dzieci” – nie pamiętam, kto to powiedział…

      2. Dokładnie tak 🙂 Mam też wrażenie, że bardzo wiele osób nie widzi różnicy między prezentacją własnych poglądów (zawsze mile widziane) a wartościowaniem poglądów innych (najczęściej karygodne). Pozwoliłem sobie dodać Cię do swojego działu „Warto się zanurzyć”, więc będę zaglądać :)Pozdrawiam !

        1. No, tak…:) Bo skoro JA mam rację, to TY przecież nie możesz mieć racji – a nawet, jeśli przypadkiem ją masz, to i tak moja racja prawdziwsza, niż Twoja… Niestety, jest to choroba nie tylko ludzi żarliwe religijnych, ale po prostu obsesyjnie ogarniętych dowolną ideą (często mówię, że również ateizm ma swoich fanatyków – na szczęście Ty się do takich nie zaliczasz.). Miło mi, że uznałeś moje refleksje za godne „zanurzenia się.” Miłego dryfowania życzę!:)

  2. Mogę się zgodzić w większością notki, z drugiej jednak strony zbytnie rozpasanie również nie popłaca. Wyrastają potem nam „maminsynki” ( nie piszę o córeczkach tatusia bo jednak ich męskich odpowiedników jest więcej) nie umiejące prać , prasować czekające aż Mama za nich „zrobi” albo bandyci lejący rodziców po pyskach. Trzeba banalnie mówiąc znaleźć jakąś równowagę pomiędzy dyscypliną a czułością.

    1. Ależ ja nie jestem wcale zwolenniczką „rozpasania”, lenistwa oraz braku dyscypliny. Jestem jedynie przeciwna traktowaniu dzieci jako „inwestycji długoterminowej”, której „psim obowiązkiem” jest realizować wszelkie ambicje rodziców – i to od chwili narodzin. Od razu zaznaczam, że przeciwny temu model „szwedzki” w którym rodziców wysyła się na „reedukację”, jeśli – zdaniem ichnich pedagogów – „przejawiają wobec dzieci zbyt duże oczekiwania” (np. każąc im się uczyć:)) też mi się nie podoba. Sądzę, że św. Augustyn był trzeźwym realistą, kiedy stwierdził, że: „ci, którzy mnie przymuszali do nauki, nie czynili dobrze – nikt bowiem zmuszony nie czyni dobrze, chociażby nawet dobre było to, co czyni – nie uczyłbym się jednak, gdyby mnie do tego nie zmuszano.”

      1. Jak zwykle dobry cytat:) A jeśli chodzi o Szwecję to inna para kaloszy. Socjalizm i filozofia ” Wszystkie dzieci nasze są ( Nasze czyli Państwa)” zrobiły swoje. Tam akurat jest przesada w druga stronę czyli banda urzedników decydująca co jest dobre dla dziecka i jak nalezy je wychować.

  3. Uważam,iż dziecko należy przygotować do życia tak,by mogło poradzić sobie w każdej chwili ,w każdym miejscu i każdym człowiekiem.By znało co to miłość,tęsknota,rozpacz,kłopoty,trudne chwile,rozterki,rozczarowanie,radość i szczęście.By dzieci umiały przyjmować cały ogrom życia z pewną dozą rzeczy spodziewanych,a nie spadających,jak grom z jasnego nieba.Dobre przygotowanie do życia to sukces nasz i naszych dzieci.Zostawiamy im bowiem otwartą furtkę,by mogły również same pod naszym okiem podejmować życiowe decyzje-dotyczące zawodu czy partnerów życiowych.Taka odgórna aranżacja życia naszych dzieci może źle odbić się na ich psychice i na osobach,które je otaczają.Zatem dziecko musi pracować ,bawić się i uczestniczyć w prawie wszystkich rodzinnych wydarzeniach.Musi razem z rodzicami i rodziną przeżywać radości i kłopoty życia codziennego i mieć swoje zdanie w tej materii.Musi widzieć ,jak podejmuje się poważne decyzje,jak rozwiązuje się problemy,jak postępować,by nie wyrządzać innym krzywdy,ani szkody.

    1. Na pewno, pani Tereso, każde dziecko (nawet bardzo małe) powinno jak najszybciej dowiedzieć się, że świat nie jest cukierkowo słodkim miejscem, zamieszkanym przez różowe kucyki, gdzie wszystko, czego się chce, natychmiast spada z nieba… Dlatego nigdy nie byłam zwolenniczką tzw. „bezstresowego wychowania” – życie tu, na ziemi, JEST stresujące – i dlaczego tylko dzieci miałyby być przed tym za wszelką cenę chronione? Janusz Korczak, który na pewno bardzo kochał małych ludzi, w książkach o ich wychowaniu bardzo często używa słów „przykro”, „nieprzyjemnie”, „smutno.” A wiadomo skądinąd, że ci wychowywani „bezstresowo” w dorosłym życiu załamują się w obliczu najmniejszych trudności, krytyki, czy sprzeciwu. Po prostu nie zdołali nabrać odpowiedniej praktyki w dzieciństwie. Komisja Edukacji Narodowej miała rację, stwierdzając, iż „dziecko tak wychować należy, aby i jemu było dobrze, i innym z nim na świecie było dobrze.”

  4. I ja się zgadzam z treścią notki. Ludzie maja tendencje aby „przeginać” w jedną lub drugą stronę – bezstresowe wychowanie (które kończy się potem w najlepszym wypadku wizytą „superniani”) lub też niewolniczy kierat. Tylko tak sobie myślę, że samo uczęszczanie na basen lub angielski od kołyski nie musi być zaraz kieratem. Dziecko może czuć się właśnie szczęśliwe na lekcjach, pod warunkiem, że rodzic nie będzie na siłę realizował własnych wizji, ale bacznie zaobserwuje, które z proponowanych zajęć sprawiają frajdę młodszemu dziecku i wysłucha, co chce robić to starsze – w taki sposób można rozwinąć wrodzone talenty i pasje. Gdybym miała możliwość to z pewnością zabierałabym częściej synka na basen, bo widzę jak się tam świetnie bawił 🙂 Natomiast w zupełności zgadzam się z tym, że wyścig szczurów jest obrzydliwy – i Japończycy płacą za to szaleństwo doskonałości choćby samobójstwami dzieci. Czytałam, że zdarzają się nawet samobójstwa w przedszkolach.

  5. I jeszcze jedna taka skromna mała myśl… Nie tylko dzieci potrzebują „nicnierobienia”. Każdy człowiek, dorosły również potrzebuje chwil odpoczynku i beztroski, bo życie w kieracie na dłuższą metę jest nie do wytrzymania. I my czasami odrywamy się od obowiązków, wyjeżdżamy na wczasy, leżymy na plaży, albo tylko gramy na komputerze.

    1. Na pewno wezmę to sobie do serca, gdy tylko skończę dość trudną i nużącą pracę, którą się właśnie zajmuję. Jeszcze tylko kilka dni, jeszcze tylko kilka dni… 🙂 Otuchy dodaje mi jedynie myśl, że za zarobione pieniądze kupię sobie kilka interesujących książek (tak, tak – przyznaję się: jestem książkoholiczką!). Mam tylko nadzieję, że jeszcze w tym dziesięcioleciu znajdę czas, by je przeczytać. W końcu mój dwulatek też ma prawo mieć czasem mamę wyłącznie dla siebie. Mój Boże – myślałam, że pracując „w domu” nie będę musiała przeżywać takich rozterek…

      1. A.S. Neill powiedział kiedyś „Każde dziecko ma w sobie Boga. Nasze wysiłki, by je urobić, powodują, że Bóg przemienia się w diabła” Zamiast pozwolić dzieciom być sobą, lepimy ich z gliny składającej się głównie z własnych oczekiwań, przekonań i pragnień.

        1. Moje dzieci co prawda tylko „wyżywają” się na SKS-ach, ale Twoje ostatnie zdanie coraz częściej mnie nurtuje.

        2. Jarku, podejrzewam, że nie masz (jeszcze?) dzieci – gdybyś je miał, prawdopodobnie szybko nauczyłyby Cię, że nasze wysiłki, by z nich zrobić cokolwiek innego, niż to, czym same aktualnie CHCĄ być, są z góry skazane na niepowodzenie. Ja od dwóch lat pobieram tę cenną lekcję od mojego małego profesora.:)

          1. Mając dwuletnie dziecko to jeszcze żadnych lekcji nie pobierasz, poczekaj jak będzie starsze i w pełni swiadome tego czego chce

          2. Mam dzieci (dwóch synów) i oduczanie się kontrolowania ich życia, w moim przypadku, nie jest takie proste :). Program kontroli, który sobie sam wgrałem, a resztę dołożyło społeczeństwo, działa też na innych poziomach i jest głęboko zakorzeniony i dlatego tak trudno się nad nim pracuje.

  6. taaaak, jak nie krowy pasać, to na basen, angielski i zajęcia plastyczne. biedne dzieci. jakoś mam wrażenie, ze uzasadnienie ciągle pozostaje to samo : kiedys wysyłano dzieci do krów z biedy, a teraz wysyła sie je na wszystkie możliwe zajęcia, zeby potem nie zaznały biedy. biedy nie klepia, ale nie potrafią nic robic oprócz pracy. pozdrawiam.

    1. To fakt – mają coraz więcej ZABAWEK, ale się nimi nie bawią, a jeśli mają wolny czas, zamiast wypoczywać, NUDZĄ SIĘ. Może zresztą i my, dorośli, tak naprawdę przez większość czasu nudzimy się śmiertelnie – i dlatego musimy (jak duże dzieci) wynajdywać sobie wciąż nowe zajęcia (a w wolnym czasie – „rozrywki”, alkohol, narkotyki, seks) – byle tylko coś się „działo” bez ustanku…

Skomentuj ~wielorybnik Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *