Alba w świecie zabawek.

Aby nieco odpocząć od tych wszystkich bardzo ważnych i poważnych tematów, postanowiłam się tym razem zająć czymś tak (z pozoru!) dziecinnie, nomen omen, prostym, jak zabawki. Zobaczymy, co z tego wyniknie…:)

Nietrudno się domyślić, że także nasz synek (jak większość współczesnych dzieci) jest otoczony niewiarygodną ilością różnych RZECZY. I to pomimo tego, że z całej duszy staramy się nie wychowywać go na „małego materialistę.” Ale mały ma tyle cioć i wujków, że zawsze jego „majątek” wzbogaci się choćby o jakiś drobiazg – a i nam samym (przyznaję!) trudno się niekiedy powstrzymać od kupienia ciekawej zabawki.

Zawsze uważałam, że (gdy tylko dziecko wyrośnie z wieku niemowlęcego) powinno się je dobierać pod kątem zaobserwowanych, indywidualnych zainteresowań malucha. Po co kupować coś, o czym z góry wiadomo, że i tak nie będzie używane?

Nasz Antoś ma niezaprzeczalny „dryg” do wszelkich „prac mechaniczno-konstrukcyjnych” toteż gros jego zabawek stanowią klocki i układanki różnego typu, wszelkich kształtów i kolorów. Ciągle brzmi mi w głowie autorytatywne stwierdzenie mojego wykładowcy od psychologii rozwojowej: „Dziecko MUSI mieć klocki!” Panie profesorze, melduję – zadanie wykonano! Z nawiązką.:)

Dalej, zestaw użytecznych narzędzi (ze szczególnym uwzględnieniem młotków:)), oczywiście bezpiecznych dla małego majsterkowicza. Z jego uznaniem spotka się także wszystko, co „gra”, świeci i miga – zwłaszcza, jeśli jakiś proces uruchamia się za czarodziejskim naciśnięciem guzika – i stąd te wszystkie dmuchawy na piłeczki albo okazały tukan, który za każdym razem, gdy otworzy dziób, wyśpiewuje coś w rodzaju arii operowej. (Skubaniec!:))

Jest też oczywiście cała kawalkada samochodów (szczególnie lubiane są te, które dadzą się rozkręcić – ze skręcaniem bywa gorzej, toteż posiadamy również wcale pokaźny zbiór „części zamiennych” do bliżej nieokreślonych zabawek :))   – od maleńkich aż po tak duży, że można na nim jeździć (a w niemowlęctwie służył jako chodzik:)) oraz „konik, zwykły koń na biegunach.”:) Drewniany, sztuk: jeden.

Ostatnimi czasy zauważyliśmy również duży pociąg Antosia… do pociągów, tak więc także ma ich parę – niektóre są składane z plastikowych lub drewnianych klocków, co pozwala doskonale połączyć przyjemne z pożytecznym. 🙂 Następnie piłki różnych kształtów, faktur i wymiarów. Niemały wybór książeczek (przyznaję: to akurat pokłosie raczej MOICH zainteresowań, którymi jednak usilnie staram się skazić potomka :)).

Jest i cała „pluszowa menażeria”, której przewodzi (wspominany już na tym blogu:)) żółty, włóczkowy Lew, wypatrzony kiedyś przez P. w sklepie z używaną odzieżą i kupiony za symboliczną złotówkę. Król zwierząt ma ostatnio nową, odpowiedzialną misję – regularnie uczęszcza z naszym synem do przedszkola. 🙂

Antoś czasami bawi się także lalkami, wyraźnie naśladując w tych swoich „męskich” zabawach swojego Tatę, który opiekował się nim od chwili narodzin. I tutaj właśnie mam pewien problem delikatnej (czy może ogólniejszej) natury.  Niedawno przypadkiem odkryłam, że pływająca lalka, która często towarzyszy mu w kąpieli – jest…chłopcem. Z wyraźnie zaznaczonym „szczegółem”. 🙂 Czy uważacie, że lalki dla dzieci powinny mieć określone cechy płciowe? A przecież bywa i gorzej: niedawno przeczytałam o zabawkowych zestawach do… tańczenia na rurze dla kilkuletnich dziewczynek!! Ze składaną rurką, podwiązką i plastikowymi pieniążkami do wkładania za nią… I ucieszyłam się, że mój synek nie jest dziewczynką. Serio.

A jeszcze szerzej: czy to dobrze, kiedy „moja zabawka jest taka, jak ja”? Bo czytałam także o lalkach (robionych na zamówienie) identycznych, jak nasza pociecha; „o rebornach”, które do złudzenia imitują wygląd niemowlęcia,  o lalkach z zespołem Downa… A wszyscy już chyba słyszeli o „niepełnosprawnej Barbie”, siedzącej na wózku inwalidzkim. Szczerze mówiąc, gdyby nawet takie zabawki były dostępne, gdy byłam jeszcze małą dziewczynką, chyba wolałabym się jednak bawić „zdrową” lalką… A Wy? Co sądzicie o tym?

 
   

Dziecko czy lalka?:) I czy to Wasza ostateczna odpowiedź?:)

54 odpowiedzi na “Alba w świecie zabawek.”

  1. Chętnie pobawiłabym się z Antosiem tymi pociągami, a jeszcze lepiej jakimiś autkami, a Was wysłałabym w tym czasie do kina, żebyście nam nie przeszkadzali w zabawie. Tylko czy Ty zostawiłabyś swojego synka z taką marudną „ciotką” (he he)?

    1. Jeżeli nie mówiłabyś mu w kółko, że „jest owocem grzechu”, bo jego rodzice zrobili coś bardzo złego, a Pan Bóg wcale go nie chciał ani nie kocha (i będzie musiał przez nas cierpieć i pokutować całe życie…) to… TAK! 🙂

      1. O to możesz być spokojna, sama jestem owocem grzechu i nic sobie z tego nie robię!A na tym zdjęciu jest oczywiście lalka.

        1. Tak… Ale po czym poznałaś?:) Wiesz, takie lalki zaczęto tworzyć chyba dla terapii kobiet, które straciły dzieci – ale myślę, że to nienajlepszy pomysł. Sądzę, że kobietę, która przeżyła taką tragedię, może uzdrowić tylko inne dziecko. Obecnie natomiast reborny kupują sobie także kobiety, które w ogóle nie chcą mieć dzieci – bo są takie słodkie, niekłopotliwe i można dla nich kupować ubranka jak dla „prawdziwych” dzieci… Nie wiem, czy wiesz, że o ile kobiety są często tymi zabawkami zachwycone, o tyle mężczyźni zazwyczaj uważają je za przerażające – twierdzą, że wyglądają jak „małe trupki.” Przetestowałam to na P., przygotowując ten tekst – pokazywałam mu różne zdjęcia, żeby wybrać z nich to, które wygląda najbardziej „ludzko” – a on powiedział: „Brrr… Nie pokazuj mi takich strasznych rzeczy!”:) Nawiasem mówiąc, także „zwykłe” lalki coraz bardziej przypominają dzieci – płaczą, gaworzą, ssą paluszek, siusiają… Ciekawe, czy to czymś świadczy? Dwuletnia córeczka mojego brata ma taką lalkę – i kiedy moja bratowa położyła ją na chwilę na budce od spacerówki, usłyszała oburzony głos jakiejś starszej pani: „No, jak pani wiezie to DZIECKO?!” 🙂

          1. Zdjęcie wygląda jak dziecko, ale też pomyślałam, że to lalka. Widziałam takie „reborny” na Allegro. Nie uważam ich za koszmarne – czemu mają mnie mierzić manekiny noworodków, a manekiny dorosłych już nie… Ale dziwi mnie coś takiego, żeby sobie kupować lalkę ZAMIAST dziecka. tak samo to bez sensu jak pluszak zamiast żywego zwierzęcia 🙁 Dla mnie to taka snobistyczna zachcianka podobna do diamentowego telefonu komórkowego (bo przecież „reborny” kosztują po kilka tysięcy).Natomiast pijące, siusiające, płaczące laleczki dla dzieci – ok. Szczególnie mogą być przydatne dla starszego paroletniego rodzeństwa kiedy pojawia się noworodek. Ponoć dziecko zazdrosne o brata/siostrę może łatwiej znieść sytuację kiedy samo zacznie się „opiekować” lalką tak jak rodzice nowym dzieckiem 🙂

          2. Ale i niektóre z tych dziecięcych laleczek mogą być nieco niesamowite, Barbaro. Kiedy np. lalka ODDYCHA przez sen, albo otwiera oczy i zaczyna wodzić za Tobą wzrokiem. 🙂 Widziałam kilka takich „real dolls” na YouTube. Niemniej uważam, że mogą być przydatne nie tylko dla dzieci, ale również np. dla młodzieży w programach promujących „odpowiedzialne rodzicielstwo” – opiekując się zabawką, która zgłasza typowe potrzeby niemowlęcia, można się przekonać na własnej skórze, że mieć dziecko to nie przelewki. Oraz wiele nauczyć o pielęgnacji malucha. Mechaniczne zwierzaczki, wyglądające i zachowujące „jak żywe”, dawno już wymyślili Japończycy – początkowo dla dzieci z alergią na sierść. Widzę w tym jednak pewne niebezpieczeństwo – niedawno młode małżeństwo z Kraju Kwitnącej Wiśni z takim oddaniem opiekowało się wirtualną „córeczką” którą mieli w Sieci, że aż zagłodzili na śmierć tę prawdziwą…:(

          3. Pięknie – jeszcze trochę i będzie „laleczka Chucky” 😉 Jakikolwiek temat się nie ruszy wszędzie wyłazi „przeginanie pały”…

          4. Fakt – ale dzięki temu zawsze będę miała o czym pisać. 🙂 I powiem Ci w tajemnicy, że nawet pływający chłopczyk Antosia może przyprawić o dreszcze…;) Wystarczy kilka kropel wody, by zaczął poruszać kończynami i głową…:)

          5. W ogóle, jak we wszystkim, także w tym nasza epoka ma tendencję do popadania w skrajności. Z jednej strony Barbie, która promuje niemożliwy do osiągnięcia „ideał urody” (żadna kobieta na świecie nie ma tak długich nóg i tak smukłej talii) – i z tego powodu coraz częściej oskarża się ją o epidemię anoreksji wśród dorastających dziewczynek. Pewien lekarz proponował, żeby, jeśli już musimy dawać dzieciom „dorosłe lalki” były to lalki raczej o wymiarach Wenus z Milo, która ma gabaryty…przeciętnej kobiety. Nie wiem, dlaczego nikt nie podjął pomysłu. I laleczki Bratz, ubrane w wyzywające stroje i seksowną bieliznę. Ich producent cynicznie twierdzi, że „te lalki symbolizują wszystko, czym dziewczynki chcą być!” No, nie wiem – kiedy miałam 7-10 lat chciałam zostać pisarką, a nie prostytutką… A z druga skrajność – wsadzanie na siłę dziewczynek do czołgu i wyganianie chłopców do kuchni…Bez liczenia się zupełnie z predyspozycjami danego dziecka. Kiedyś w pewnym kibucu (gdzie próbowano „naukowymi metodami” stworzyć nowe, lepsze społeczeństwo) nakazano chłopcom bawić się wyłącznie lalkami, a dziewczynkom – żołnierzykami. Naukowcy musieli być skonsternowani, gdy okazało się, że dziewczynki tulą czołgi, a chłopcy urządzają „wojny lalek.” 🙂

          6. Chciałam zakrzyknąć „o Boże” – to kimże ja jestem? W dzieciństwie miałam dwie lalki Barbie – i zupełnie nie „spaczyły” mnie ich długie nogi. Co więcej, zażądałam od mamy uszycia dość dziwnych strojów – były mundury, kapelusze z piórami, płaszcze… bo moje lalki miały być: podróżnikami, muszkieterami albo właśnie żołnierzami (w ostateczności mogli być Indianie i kowboje). Jedna szybko została ostrzyżona „na jeża”, a obie były poważnie „pokaleczone” przez mojego teriera, bo podróżników czasem „porywał lew”. I wraz z koleżanką często wysyłałyśmy lalki na wojnę (czołgu niestety nie miałam). Ale to i tak pestka, bo lepszy numer zrobiłyśmy, jak z mojego wymarzonego ŁUKU strzelałyśmy do tarczy zawieszonej na drzwiach – blokowe drzwi ze sklejki przypominały potem ser szwajcarski :):):)

          7. Zaczekaj, Barbaro – bo chciałabym, żebyśmy się dobrze zrozumiały (coraz częściej mi się zdarza, że ja piszę jedno, a ludzie i tak czytają to, co chcą… 🙁 Powiedz, czy to nie może człowieka zniechęcić do pisania bloga?). Moim zdaniem nie ma nic złego w tym, że się dziewczynce kupuje zestaw żołnierzyków, a chłopcu kuchenkę z piekarnikiem – chodziło mi tylko o robienie tego według z góry przyjętych, ideologicznych założeń: dziewczynki MUSZĄ być bardziej „przebojowe i agresywne” więc zapisujemy je na taekwondo – a chłopcy mają być „bardziej uczuciowi i wrażliwi” więc niech płaczą na zawołanie… 🙂

          8. To się zgadza – niby dlaczego jeden z góry narzucony wzorzec „baby do garów, a chłopom karabin”, ma być zastąpiony drugim, tak samo odgórnym „no to teraz baby do czołgów, a chłopy do kuchenek”. Toż to jedna i ta sama głupota 🙁 Ale faktycznie tak napisałaś, że wynikało, jakby WSZYSTKIE dziewczynki w doświadczeniu kibucowym tuliły czołgi, a WSZYSCY chłopcy wysłali lalki na wojnę 😉

  2. Klocki, autka, pluszaki, piłki, książeczki i lalki to „żelazny” zestaw malucha 🙂 Mój Artur jeszcze upodobał sobie farby, flamastry i kredki do takiego stopnia, że najczęściej brakuje w domu czystych kartek :):):) Jest jeszcze piaskownica (ale Młody woli kopać w kretowiskach), przeróżne kubeczki (po jogurtach) służące do przelewania wody i koniecznie kosiarka-zabawka (żeby mógł naśladować prace „polowe”). Kilka „grajków”, prezentów od rodziny, leży odłogiem, bo akurat typ głośnej zabawki Młodemu nie podchodzi.A czy lalki-chłopczyki są w porządku – myślę, że jak najbardziej 🙂 Natomiast nie kupiłabym córeczce zestawu z rurką, ani też synkowi np. „małego rzeźnika”. Chyba to nie są dobre rzeczy dla maluchów (tak samo jak i brutalne gry komputerowe, które nie wyrządzą szkody studentowi, ale mogą „spaczyć” psychikę dziesięciolatka).

    1. Masz rację. A słyszałaś o grach komputerowych dla dzieci (?) typu „Mały chirurg”? Brrrr…. Chociaż, z drugiej strony – dzieci od zawsze lubowały się w „makabreskach”. Pierwotna wersja bajki o Kapciuszku zawiera np. wzmiankę o tym, że siostry obcinały sobie pięty, by się zmieścić w pantofelek… 🙂 Czymże są w porównaniu z tym nasze nowoczesne książeczki o kupach, wymiocinach i bekaniu?:) Dziecinną igraszką!

      1. Nie, o grach nie słyszałam. Synek jest za mały na jakiekolwiek gry. Jednak jeśli to miałby być chirurg babrający się we flakach po to by wyleczyć pacjenta (a nie go wykończyć) to mógłby być 😉

  3. Stwierdzenie Twojego psychologa rozwojowego, potwierdzam i ja autorytatywnie;-) Choć sama pewnie nie bawiłaś się w takim stopniu klockami jak ja, to jednak widać wyraźnie skutki rozwojowego działania Twego bloga na wielu ludzi – w tym na mnie. Teraz wiem np. czemu zawdzięczam swoje w miarę „poukładanie” (choć na inżyniera konstruktora szans nie było. bardziej mi poszło w polonistykę..;-)

    1. Ciotko marnotrawna zadziwiasz mnie;-) Mogę dopisać się do Twego pomysłu? (Jako marnotrawny wujek..;-)Ojej – co to byłaby za marnotrawna rodzina!..;-)Jednym słowem – autentyczne Towarzystwo Jezusowe..;-)

      1. No jak najbardziej, trzeba sobie pomagać, rodzice często są „wykamani” to i wujostwo (choćby i marnotrawne) się przyda.

    2. Wiesz, Heniu, zawsze miałam wątpliwości przed zakładaniem synkowi – odziedziczonej po kuzynkach – koszulki z feministycznym napisem: „Everything boys can do, girls can do better!” Bo niby dlaczego mój synek miałby wzrastać w przekonaniu, że jako chłopiec jest jedynie gorszą wersją dziewczynki? (Choć może sam Pan Bóg doszedł do takiego wniosku, tworząc Ewę PO Adamie – czyżby mężczyzna był tylko Jego „prototypem”?;)). I choćby stawał na uszach, to i tak jej nigdy nie dorówna? Jeżeli już, to należałoby napisać: „Wszystko co robią chłopcy, dziewczynki mogą zrobić RÓWNIE dobrze.” Choć i tu mam niejakie wątpliwości, np. w kwestii nasiusiania na ścianę… 🙂 Moja własna niemożność w tej sprawie nie martwi mnie ani trochę – choć są już „zapaleńcy” którzy uczą dziewczynki oddawania moczu na stojąco… I ja się pytam – PO CO?!

      1. Rzeczywiście – sposób oddawania moczu nas różni, ale „resztę wydajemy” całkiem podobnie.. Trzymając się więc zasady, że wyjątek potwierdza regułę – nie różnimy się od siebie pod względem ludzkiej natury;-)

        1. Jasne – „kość z kości, ciało z ciała”. „Jak bowiem kobieta powstaje z mężczyzny, tak też mężczyzna rodzi się przez kobietę.” (1 Kor 11,12). 🙂

  4. Albo – moja półtoraroczna wnusia uwielbia malowanie i może tym przyglądać się godzinami jak jej inni malują to, co sobie akurat życzy; problem w tym, że ja jestem antytalencie i mimo szczerych chęci nie umiem jej zadowolić. To zajęcie jest jej bardzo potrzebna dla wyciszenia, bo to bardzo „żywe sreberko”; do przedszkola jeszcze nie chodzi, ale za dziećmi przepada; jednak nie potrafi jeszcze dobrze mówić i wszystkie dzieci według jej wymowy to „dzidzi” , na co obrażają się nawet przedszkolaki; a zabawek też ma wiele- tylko mnie brakuje inwencji twórczej aby wymyślać dla nich ekstra historyjki; oj, bardzo potrzebna jest bujna wyobraźnia opiekunkom dzieci. Żałuję, że nie przeszłam kursu dla „super niani”. Lubi książki i filmy lecz dostosowane do jej wieku „świnka pepe” i takie tam różne, które chyba zna na pamięć gdyż naśladuje ruchy bohaterów, chociaż jeszcze nie mówi dobrze. Trudno jest mi się z wnusią rozstać, a mieszka daleko więc rzadko ją widuję. SZKODA :(:(:(:( http://zapiski-emerytki.blog.onet.pl

    1. Wiesz, Basiek, nie pozostaje Ci nic innego, jak kupić wnusi nietoksyczne, zmywalne farby, flamastry lub kredki (są takie, np. firmy Crayola, przeznaczone specjalnie dla dzieci powyżej 12. miesiąca życia) i zapewnić jej duuuużo, dużo papieru – bo tacy mali artyści uwielbiają duże powierzchnie. 🙂 Radziłabym nawet rozkładać szary papier na podłodze i pozwolić małej malować łapkami a nawet stópkami. Na pewno będzie zachwycona! Nawisem mówiąc, dzieci w tym wieku więcej korzyści wynoszą jeszcze z kontaktów z dorosłymi, niż z rówieśnikami, więc nie musisz się martwić brakiem towarzyszy zabaw…

      1. Albo – wnusia takie kredki i flamastry ma [nawet do kąpieli, bo tylko wówczas da się namówić na mycie] ; ma także już tablicę szkolną. Problemem jednak jest babcia- antytalent. Nasz mały szkrab woli bardziej towarzystwo „dzidzi” niż dorosłych, do których zachowuje dystans i rezerwę; po dłuższym rozstaniu muszę mocno się nagłowić czym ją do siebie przekonać [przekupić], a dziadka to już wyjątkowo bierze na wytrzymałość [boi się wąsa] i zaczepia – kokietuje, ale jednocześnie omija łukiem. Dziwnym zjawiskiem jest fakt, że normalnie bardzo szybko się męczę, ale dla niej choćbym padała z nóg, to wszystko wytrzymam. Wystarczy spojrzenie, uśmiech albo jedno słowo :”baba” a już zmęczenie pryska jak bańka mydlana. Czy ktoś potrafi to zrozumieć ?

  5. Te „nasze” slodziutkie dzieciatka bywaja czasami okrutne. Wiem, ze duzy wplyw ma na zachowywanie sie dzieci postwa ich rodzicow, co to za ludzie i tego typu sprawy. Jestem za . Za lalkami z zespolem Downa, za lalkami na wozkach inwalidzkim, za lalkami pokazujacymi ludzi roznych ras. Zabawa dziecka to „przerabianie ” zycia, niech wiec dziecko poznaje, ze nie wszyscy sa biali, zdrowi, usmiechnieci…. Takie zabawkowe „sprzety” ucza innosci, moga uczyc tolerancji….taki chyba jest zamysl pomyslodawcow owych „cudeniek”? Jezeli idzie zas o te roznice plciowe na lalkach. Wedlug mnie tez niech beda. Moj 3,5 letni siostrzeniec przezyl szok, kiedy zobaczyl moja coreczke w plciowej okazalosci kiedy zmienialam jej pampersa. „Ciociu!!, Mamo!!! Tato!!!” krzyczal ” Ona nie ma siusiaka. Z nia cos nie tak! Ja mam siusiaka!! ” i poczal sciagac slipki probujac nam udowodnic, ze z nim wszystko w porzadku. I za kazdym razem, kiedy do pokoju wszedl ktos nowy demonstrowal swoje przyrodzenie. A gdyby zapoznal sie jak to wyglada u lali ( na czyms, na kims w koncu trzeba) nie byloby takiej imprezy:)

    1. Nic nie szkodzi – tak, jak sama nie lubię zdawać „egzaminów” na tym blogu (które polegają zazwyczaj na tym, że jednodniowi czytelnicy zasypują mnie pytaniami i zarzutami z myślą „a teraz broń się, dewotko – od wyniku zależy, czy w ogóle zdecydujemy, że warto z Tobą gadać!”:)) tak też nikogo z Was im nie poddaję. Zadając tę niewinną zagadkę, chciałam tylko pokazać skalę podobieństwa… 🙂

      1. No przecież wiem. Mało – domyślałem się, że to będzie lalka. Wynikało to jednak jedynie z kontekstu, a nie z tego, bym był w stanie odróżnić zdjęcie niemowlaka od zdjęcia lalki.

  6. Jaki fajny temat;)Mój łobuz ma 2 lata i 3 miechy. I pozwalamy mu bawić się (pod kontrolą) „prawdziwymi zabawkami”. Czyli np. wstawia ze mną pranie, miksuje ciasto robotem, grzebie z tatą w samochodzie i ma PRAWDZIWY klucz nasadowy na własność;) Pomaga zanosić na stół różne rzeczy do posiłku – tak, noże też.Oczywiście komputer też nie ma tajemnic;)Dlaczego tak go wychowujemy? 1) szybko staje się samodzielny, 2) nie kusi go „zakazany owoc” (np. sam nigdy nie próbuje wziąć sobie noża, czy grzebać przy pralce), 3) w przyszłości będzie mu łatwiej, 4) wdycha mniej plastikowych wyziewów niż przeciętne dziecko.Oczywiście ma też coś do strzelania (to akurat plastikowe;) – ale może czasem potrzymać prawdziwą wiatrówkę). Dziwię się rodzicom, którzy zwłaszcza synom zabraniają takich zabawek. Znam paru chłopaków tak wychowywanych. Wyrośli – delikatnie mówiąc – na „ciapki”. No, za wyjątkiem jednego – chyba aktualnie siedzi za narkotyki.Jeżeli chodzi o lalki… Pamiętam moje. Byłam zniesmaczona tym, że nie mają czym siusiu zrobić. Bo oczywiście były bezpłciowe. Dla dziecka jest czymś naturalnym posiadanie siusiaka lub innej dziurki. Problem widzę w lalkach na rurze – to miały być chyba zabawki dla dorosłych.Lalki „chore” lub „w ciąży” – myślę, że używane mądrze mogą być b. dobrym narzędziem edukacyjnym, więc popieram.Tyle, że… czy zabawka jest z plastiku, drewna, czy metalu… czy jest „prawdziwa”… pamiętajmy o tym, żeby dziecko nie było z nią „samo”. Nawet nie chodzi o to, że coś połknie, czy inną krzywdę sobie zrobi. Ale o to, że to my jesteśmy wychowawcami. I zabawki nie mogą nas zastępować.

    1. Masz rację, Doti – mamy coraz mniej czasu dla naszych dzieci, więc w zamian zasypujemy je tonami zabawek – byle były „grzeczne” i nie przeszkadzały… Natomiast pomysł z „prawdziwymi zabawkami” bardzo mi się podoba – podobnie postępowały społeczności plemienne, np. Inuitów (Eskimosów). Kiedy mały Eskimos chciał jechać z tatą na polowanie, dostawał własny mały zaprzęg, zaprzężony w specjalne pieski. A kiedy dziewczynka chciała zabawić się w „gosposię” otrzymywała własny zestaw garnków, małych, lecz zupełnie prawdziwych. Dzieci uczestniczyły w czynnościach dorosłych, naśladowały je i tak wchodziły w życie… Rację miał Erich Fromm, że nasza kultura jest coraz częściej kulturą „oglądania” niż działania. Wolimy pokazać dziecku las na ekranie telewizora, niż iść z nim do lasu na spacer… Marzeniem wielu rodziców jest, by dziecko „siedziało spokojnie” (najlepiej przed telewizorem:)) i żeby broń Boże niczego nie „robiło.” Jest taki dowcip o chłopczyku, który zgubił się w supermarkecie. I nagle słychać przez głośnik: „Uwaga, uwaga! Mały Piotruś Nieruszaj oczekuje na rodziców przy kasie nr 5.” Zastanawiałaś się kiedyś, jak często mówimy dzieciom: nie ruszaj, zostaw, nie dotykaj!? Dzieci stanowią „zagrożenie” dla tylu rzeczy, którymi jesteśmy otoczeni…Czuję, że sama muszę zrobić sobie „rekolekcje” w tej kwestii…I to dzięki Tobie, doti.

      1. Strzał w dziesiątkę, Doti 🙂 Ze wszystkich autek Młody (też ma dwa lata i i 3 miechy – równiutko!) najbardziej lubi mojego starego rzęszka i na podwórku zawsze zasiada za kierownicą. No i rusza co tylko da się ruszyć, więc nie mam wcale problemu z odruchem sprawdzania ustawienia lusterek ;););) Zabawkową kosiarkę musiał dostać, bo za bardzo chciał kosić tą prawdziwą, a teraz przy małym remoncie bawi się gwoździami i śrubkami. Nie zje ich bo nigdy nie miał zapędów, żeby coś wkładać do otworu gębowego, ale niestety wkłada je do BUTÓW. W warunkach „pokojowych” jednak żadna zabawka nie przebije farbek 🙂

        1. Dzieci lubią naśladować rodziców w ich czynnościach; ba -mają chyba zakodowaną chęć bycia pomocnym – do pewnego wieku, więc to wykorzystajcie; nasza wnusia upodobała sobie łażenie po rusztowaniu, a ponieważ jeszcze nie do końca opanowała równowagę w chodzeniu po ziemi , to tym bardziej na rusztowaniu chwieje się, ale żeby zdjąć ją stamtąd to naprawdę trzeba się nagłówkować- czym ją zainteresować aby nie płakała. Jak wyglądałoby życie bez tych małych urwipołciów?

          1. Byłoby strasznie puste… A ten „cud” który obserwujesz na sobie to MIŁOŚĆ. 🙂 Nauka też stwierdziła, że dzieci „odmładzają” człowieka. Oglądam te same filmy, co mój syn – i nawet mi się podobają. :)))

          2. A mi się podobają „kazania” na tzw. mszach dla dzieci;-) Wtedy WSZYSTKO rozumiem..Aniu, mam nadzieję, że ten powrót kodu to nie z mojej winy;-(

  7. Witaj.Dla moich dzieci pierwszymi mądrymi zabawkami były książki- od bardzo wczesnych latek.Procentuje ich wiedza i łatwość czytania, zapamiętywania.To piękny prezent i dziś dla nich. a mają już: 21, 18 i 13 lat :)A, ile Twój synek ma lat?Pozdrawiam cieplutko w pochmurny dzień.

    1. Dwa…i dziewięć miesięcy…będzie miał 1 października. Też lubi książeczki (trudno, by było inaczej, skoro my sami kupujemy ich niewyobrażalne ilości:)), ale także filmy (które sam „wybiera” – pani z kiosku zna go już jako „klienta”:)) oraz muzykę… A nic jednak nie przebije młotków, śrubek i gwoździ… 🙂 Jednym z pierwszych słów mego syna był „wkrętak.”:)

  8. Ech, piękny temat. Dzieciństwo się przypomina… :-)ALBO, skoro jesteś taką „moliczką” książkową, to może porozmawiamy sobie kiedyś gremialnie o naszych ulubionych książkach? Także tych z dzieciństwa? 😉 Najpiękniejsze książki – dla dzieci i młodzieży… i nie tylko. 😉 Co Ty na to? ;-)Naturalnie to Twój blog i pewnie masz już mnóstwo tematów do omówienia, więc nie traktuj tego przynudzania jak żądania, broń Boże… ;-)Pozdrowienia dla Waszej rodziny!

    1. Nie, no Kiro – co Ty! Ty nigdy nie przynudzasz… Więcej, cieszę się, że jesteś! Doprowadza mnie do rozpaczy dyskusja pod poprzednim postem, która staje się coraz bardziej jałowa… Ludzie (a szczególnie bywalcy forów, gdzie wojna pomiędzy „armią BOGA” a „armią NAUKI” toczy się 24 godziny na dobę:)) postrzegają Internet jako pole bitwy, a innych jako „przeciwników” którym należy wykazać, że się mylą… za wszelką cenę… Ja wolę widzieć w Was przyjaciół – albo przynajmniej gości…

      1. A o ulubionych książkach, owszem, spróbuję coś napisać – mam nadzieję, że przynajmniej to nie wzbudzi ostrych polemik i gorących dyskusji 🙂 Tylko widzisz, Kiro – mam w związku z tym problem „koncepcyjny.” Muszę wymyślić jakieś w miarę atrakcyjne ujęcie tematu, bo przeczytałam w życiu zbyt dużo książek, żeby się dało dokonać w miarę sensownego wyboru… Pierwsza setka książek „najważniejszych w moim życiu” czy raczej…pierwszy tysiąc?:)

        1. Myślisz, że książki to bezpieczny temat? A pamiętasz dyskusje o „Harrym Potterze” 🙂 Swoją drogą, to jedna z moich ulubionych powieści i przeczytałam kilka części zanim papież „wyraził zgodę”;) Oczywiście to grzech straszny, ale nie żałuję;)

          1. No, wiesz?:))) Jeden z moich spowiedników mawiał, że słaba by to była wiara, którą by mogła zniszczyć jakaś książka lub film. A co do małego czarodzieja – polecam felieton Szymona Hołowni „Który tom przygód Harrego podyktował szatan?”;) w jego książce „Tabletki z krzyżykiem.” Mniam! Sama przeczytałam jeden tom – i mi się… znudziło. Nie znalazłam tam nic, czego bym już gdzieś nie czytała wcześniej… Ale pewien mój internetowy znajomy opowiadał, jak „ewangelizował” pewną dziewczynkę przy pomocy tej książki. „Wiesz, dlaczego Harry jest w świecie czarodziejów kimś tak wyjątkowym? Ponieważ jego rodzice oddali za niego życie. Za nas wszystkich też Ktoś kiedyś oddał życie…” 🙂

          2. Ps. Cztery lata pisania bloga nauczyły mnie już, że „bezpieczne tematy” nie istnieją. ZAWSZE znajdzie się ktoś, kto specjalizuje się w strzelaniu słowami w nieszczęsną autorkę. 🙂 Czasami tylko można chwilę odetchnąć przed kolejnym bombardowaniem… Ale tak naprawdę to jak chodzenie po polu minowym… Nigdy nie wiesz, co i gdzie wybuchnie…:)

        2. Eeee, a ja nawet lubię gorące dyskusje – ale dyskusje, podkreślam, nie pyskówki. 😉 W realu jestem dosyć spokojną, niechętną wdawaniu się w przepychanki osobą, widocznie w Internecie ujawnia się moja gwałtowniejsza strona. ;-)Przyznam Ci się, że liczę na to, że samym wspomnieniem o jakiejś szczególnie ciekawej książce zarazisz mnie swoją miłością do niej. Lub chociaż wzbudzisz zaciekawienie. 😉 Dzięki Netowi oraz „rekomendacjom” (w cudzysłowiu, bo najczęściej były one czynione nieświadomie) poznałam wiele ciekawych lektur, zespołów muzycznych i filmów. 🙂

          1. PS. Oj, przynudzam czasami, przynudzam… Tylko że może jeszcze nie u Ciebie. 😉 JESZCZE nie… 😉

  9. moja trzyletnia siostrzenica od jakiegoś czasu przejawia szczególne zainteresowanie wszelkimi zabawkami „muzycznymi”. gitarki, pseudo-pianinka, flety, harmonijki, wszystko co chcesz! może obudzi się kiedyś talent…? 🙂 nie mam wątpliwości, że to rozwija, natomiast rodzicom nieco współczuję 😉

    1. No, tak – podobno dziecku, za którego rodzicami nie przepadasz, najlepiej kupić skrzypki, trąbkę albo bębenek… 🙂

  10. Ja się lubiłam bawić wszystkimi swoimi zabawkami na raz. wiesz, jak tego dokonywałam? bawiłam sie w przeprowadzkę 😉 a na zdjęciu chyba jednak jest lalka, ale odpowiadam tak bardziej ze wzglądu na to, ze zapytałas, bo ze zdjęcia to az tak nie wynika. pozdrawiam 🙂

    1. Tak, Shaak, to jest lalka. Celowo wybrałam takie zdjęcie, żeby można było mieć wątpliwości. 🙂 Nasz synek też sprawia wrażenie, jakby chciał się bawić wszystkim na raz – każdą zabawę rozpoczyna od wysypania wszystkich „skarbów” na środek pokoju. Przeprowadzki to może nie przypomina, ale niewielkie trzęsienie ziemi – na pewno. 🙂

Skomentuj ~córka marnotrawna Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *