Anna Maria Jopek niegdyś śpiewała, że „dużo wie, kto pojął, że szczęście to garść pełna wody…” I kto wie, może nie wszyscy ludzie MUSZĄ być szczęśliwi już tu, na ziemi? Może, na przykład, ja nie muszę? Może szczęście (ta cudowna efemeryda…) to jest jedna z tych rzeczy, których – żeby tu strawestować śp. księdza Jana Twardowskiego „życzę innym – sama niestety nie dostanę”? A może (to znowu nieodżałowany ks. Jan) „szczęście się połamało bo mnie się nie należy”?
I ileż to SZCZĘŚLIWYCH małżeństw rozpadło się już w imię owego „prawa do szczęścia..” Czy rzeczywiście mamy prawo być szczęśliwi za wszelką cenę? Nawet za cenę szczęścia innych ludzi – dzieci, męża, żony?
Z drugiej jednak strony, miałam kiedyś ukochanego, który wiele podróżował i pisał do mnie, bodajże z Ugandy, że nigdzie na świecie nie spotkał tylu szczęśliwych ludzi. Może więc to, czy czujemy się (lub nie) szczęśliwi, zależy jedynie od naszego wewnętrznego nastawienia?
Może nie wszyscy muszą być szczęśliwi… ale jeśli mogą, to czemu by z tego nie skorzystać? Każdemu należy się szczęście… o ile ma odwagę po nie sięgnąć. Nie przeczytałem jeszcze całego bloga, tylko kilka notek, ale zdania na pewno nie zmienię. Szczęśliwe małżeństwa się nie rozpadają… rozpadają się tylko te nieszczęśliwe i wtedy jak najbardziej mamy prawo starać się o szczęście. Za cenę szczęścia innych ludzi? Hmm… a skąd wiesz, co sprawi, że ktoś inny będzie szczęśliwy? I nie mówię tu, że się uśmiechnie, tylko naprawdę będzie szczęśliwy. Wewnętrzne nastawienie… w tym coś jest – nie widziałem jeszcze szczęśliwego pesymisty.Pozdrawiam 🙂
Tak? A jesteś pewien, że to, co ludzie zwykle BIORĄ za szczęście jest nim na pewno? Czy mąż, porzucający żonę po 40 latach małżeństwa dla młodszej i piękniejszej kobiety, rzeczywiście „ma prawo” być szczęśliwy, nawet kosztem jej cierpienia i łez? Czy żona, szukająca szczęścia w nowym związku, ma prawo to czynić kosztem dzieci, które – nieświadome przecież skomplikowanych spraw dorosłych – chciałyby po prostu widzieć mamę i tatę razem pod jednym dachem? Przypomina mi się w tym miejscu znowu Adam Hanuszkiewicz, który mając w swoim dorobku kilka żon miał ponoć powiedzieć, że wszystkie te małżeństwa były w istocie niepotrzebne, skoro ta ostatnia żona była tak podobna do tej pierwszej…Może, jeżeli chodzi o szczęście, wszyscy znajdujemy się czasem w sytuacji Koziołka Matołka, który „poszedł szukać po szerokim świecie tego, co jest bardzo blisko”?
Coś mi się wydaje, że mamy zupełnie różne podejście do życia… ale to dobrze, wymiana zdań zawsze się przyda :)Czy to co ludzie biorą za szczęście na pewno nim jest… tak, przynajmniej przez jakiś czas. Wolę być przez chwilę szczęśliwy, niż przez cały czas zrezygnowany. A dlaczego mąż porzuca żonę po 40 latach małżeństwa? Bo coś jest nie w porządku, bo źle się układa. I ma prawo to zrobić, tyle że koszt tej decyzji będzie obciążał jego sumienie, tak samo jak cierpienie porzuconej żony. Podobnie jeśli chodzi o dzieci: jak myślisz, co jest lepsze, wychowywanie się w domu pełnym awantur, gdzie rodzice nie są szczęśliwi, ale są razem ze względu na dzieci, czy też wychowywanie się z jednym rodzicem, ale w spokoju? Może trochę przesadzam, bo sytuacje mogą być różne, ale też nie mogę powiedzieć, żebym rozstanie uważał za coś złego.Z tym Koziołkiem Matołkiem masz rację, ale jeśli nie będę szukał szczęście i będę bał się ryzyka, to nigdy nie będę szczęśliwy.Pozdrawiam 🙂
Ja jeszcze nie odkryłam, co takiego jest, owo szczęście.
Lecz tej nadziei przenigdy nie chcę stracić. Bo jednak gdzieś tam ona, pomimo zniechęcenia, jest.
Czy mi się uda? Tak niewiele już czasu na to.
Jeśli spojrzeć na to przez pryzmat wiary…mamy na to całą wieczność.:) Tam dopiero, jak wierzę, odkryjemy pełnię, której szukamy tu na ziemi.