Chcę wierzyć!

Zygmunt Pinkowski, dawny ksiądz katolicki, a obecnie ateistyczny racjonalista, w swojej książce „Od kapłaństwa do ateizmu” (wyd. BRANTA, Bydgoszcz 2009), którą oczywiście kupiłam (ten straszny nałóg kiedyś mnie zgubi…:)) napisał tak:
„Jak można wierzyć w Boga, który tak urządził świat, że jedno stworzenie musi zjadać drugie, aby przeżyć? Trudno też wierzyć w takiego Boga, który jako wszechmocny i – podobno – miłosierny, straszy ludzi trzęsieniami ziemi, wichurami, głodem, powodziami i chorobami, każe im się do Siebie modlić, a On wtedy może się nad nimi zlituje albo nie, czyli ich zniszczy. Wygląda na to, że Bóg lubuje się w nieszczęściach ludzkich. Najpierw ich stwarza, a potem ich morduje. To naprawdę trudno pojąć. Bóg nie może być taki zły i przewrotny. To, że z przekonania zostałem ateistą, nie znaczy [jednak], że chcę z Bogiem walczyć. Ja po prostu szukam Boga prawdziwego.”

Muszę przyznać, że choć coś mi bardzo „zgrzyta” w tym dramatycznym obrazie Boga mściwego i okrutnego (tylko błagam, nie pytajcie mnie, co to takiego – jest to coś tak ulotnego, że chyba nawet nie umiałabym tego nazwać…) to przynajmniej jedną cechę mam wspólną ze swoim „poszukującym” bratem. Jest to właśnie owo „poszukiwanie Boga prawdziwego.” Chciałabym bardzo wierzyć w Boga takiego, jakim jest, a nie takiego, jakim się WYDAJE, że jest. Moja wiara jest w rzeczywistości raczej ciągłym poszukiwaniem, miotaniem się pomiędzy „credo, quia absurdum!” (wierzę, ponieważ to jest niemożliwe), a „fides querens intellectum” (wiarą poszukującą zrozumienia) – niż zarozumiałą pewnością, że coś już znalazłam. Tak, tak – moja wiara to pytające zwierzę.

Ale Pinkowski pyta: „Jak można wierzyć?!” a ja wiem tylko że… chcę wierzyć – bo gdybym nagle straciła wiarę, straciłabym tym samym jakąś cząstkę samej siebie, mojej własnej tożsamości. Niedawno w jakimś filmie usłyszeliśmy zdanie, że „utrata wiary jest pewnym rodzajem samobójstwa” – i przynajmniej w odniesieniu DO MNIE jest to święta prawda.

A co, jeśli… rację ma raczej Michael Novak, autor świetnej książki „Boga nikt nie widzi. Noc ciemna ateistów i wierzących.” (wyd. ZNAK, Kraków 2010), który pisze m.in. tak:

„Bądźmy szczerzy. Bóg, który stworzył ten świat, ewidentnie nie jest Racjonalistą, Utopistą ani Perfekcjonistą. Sami widzimy, że większość żołędzi spada, nie rodząc żadnego dębu. Niektóre gatunki wymierają – może nawet 90 procent z tych które kiedykolwiek żyły na Ziemi, już wymarło. Niemowlęta rodzą się martwe, inne zdeformowane. Dzieci zostają sierotami, a małe dziewczynki, przerażone, łkają nocami w swoich łóżeczkach. To najbardziej niedoskonały ze światów, zaprojektowanych przez t e g o Projektanta.

Ale przyjmijmy, że… Bóg nie jest Racjonalistą, Logikiem, Geometrą liniowym niebios. Przyjmijmy, że Bóg Stwórca – niczym wielki powieściopisarz, na długo, zanim przybył na Ziemię człowiek – stworzył świat schematów prawdopodobieństwa i redundancji, marnacji i obfitości, ciężkich razów i trudu. Kwiaty opadały na ziemię, obracały się w pył. Gwiazdy, jarzące się na firmamencie przez miliony lat świetlnych, nagle się wypalały. Przyjmijmy, że ten Bóg kochał dzikie lasy nie mniej niż architektoniczny układ, statystyczne schematy uporządkowania równie mocno, jak klasyczną logikę. Przyjmijmy, że ten Bóg kochał ideę powolnej, niepełnej, niedoskonałej historii, w której większość rzeczy dobrych rodzi się z cierpienia. Taki świat mógłby być zadziwiająco piękny. A krzyż mógłby pasować do jego drzwi jak klucz.

Przyjmijmy, że Bóg pragnął świata niedookreśleń z całym jego pogmatwanym zamieszaniem, by mogła w nim rozwinąć skrzydła, eksperymentować i znaleźć swoją drogę WOLNOŚĆ.”

Takiemu Bogu z pewnością można by śpiewać za pewnym angielskim poetą:

 

„Za wszystko, co pstrokate, chwała niech będzie Panu –
Za niebo wielobarwne, za łaciate cielę;
Za grzbiety pstrągów, różem nakrapiane w cętki;
Za skrzydła zięb, żar szkarłatny rozłupanych kasztanów (…)
Wszystkiemu, co nadmierne, osobliwe, sprzeczne;
Rzeczom pstrym i pierzchliwym (któż wie, jak to się dzieje?);
Wartkim i wolnym, słonym i słodkim, mocnym i miękkim;
On początek wciąż daje, Ten, czyje piękno jest wieczne:
Jemu niech będą dzięki.”
(Gerard Manley Hopkins, Pstre piękno, w tłum. Stanisława Barańczaka)

I w takiego właśnie Boga chcę wierzyć…  


55 odpowiedzi na “Chcę wierzyć!”

  1. Wierzę w Boga,wierzę,że wszystko ma jakiś sens,ale my jako osoby niedoskonałe,co za tym idzie ograniczone nie rozumiemy wszystkiego do końca..Nie wiemy co czeka nas za bramami śmierci..jaki jest sens przemijania….ale ….. nieszczęścia…niestety…uczą nas więcej,niż szczęście.

  2. Myślę, że każdy z nas choć raz zastanawiał się, gdzie jest Bóg, skoro pozwala na niezawinione cierpienie. I czym jest wolna wola, którą podobno dostali wszyscy, a tak naprawdę nie wszyscy. Nie chcę wierzyć w Boga okrutnego, bawiącego się ludzkimi istnieniami. Chcę wierzyć w Boga Kreatora, który jest artystą, i rzeźbi w nas, w ludziach. W swoich dzieciach. Artysta ten też może stworzyć dzieła niedoskonałe, lecz mimo to w swej niedoskonałości piękne. Chcę wierzyć w Boga, który tak miłuje ten najdziwniejszy ze światów, że stworzył siedmiobarwną tęczę, Blask gwiazd na granatowoczarnym firmamencie nieba. Dziecięcy śmiech. Ciepłe spojrzenie ludzkich oczu. I serdeczny dotyk dłoni.Chcę wierzyć w Boga, dla którego wszystko ma cel i sens. Nawet ludzkie cierpienie – co zrozumiałam dopiero niedawno. Jeśli już na nas spadnie, powinno się je przyjąć. Przyjąć, ale się nie poddawać i walczyć z nim właśnie. Z tym cierpieniem.Nie należy też pytać: „dlaczego”?, ani: „za co?” Należy pytać: „po co”? (choć mi się ciągle to zdarza, i to się nie zmieni). Ale mimo to ja już wiem. Dlatego, że jestem taka, jestem umiem zachwycić się najdrobniejszym cudem, czymś, co dla innych może być błahostką. Kiedy byłam mała nazywano mnie Słoneczkiem, i tak zostało do dziś, mimo tego, że jestem już dorosła. Przyciągam do siebie dobrych ludzi, którzy przytulają mnie we własnych sercach. Odnajduję takich, którzy przez to jaka jestem, zmieniają sposób patrzenia na życie i na samych siebie.I myślę sobie, że Bóg w swym niepojętym zamyśle chciał, bym trafiła na Twojego bloga, Aniu, by przypomnieć mi, że nigdy nie mogę się poddać, i że tak naprawdę dobrze widzi się tylko sercem, a najważniejsze jest niewidoczne dla oczu, i że dla Niego nie ma nic niemożliwego…

  3. wierzę e boga który jest miłością,wiara w boga pozwala mi widzieć świat z lepszej strony,mimo że cierpienie towarzyszy mi na co dzień.jestem mamą piotrusia który jest dzieckiem leżącym,nie mówi,nie chodzi,słabo widzi.i to paradoksalnie właśnie on jest dla mnie dowodem na istnienie boga.gdy widze ile miłości jest w tym dziecku,ile akceptacji cierpienia,ile pogody ducha to wiem że bóg istnieje.ktoś mógłby powiedzieć co to za bóg który pozwala na to by niewinne dziecko cierpiało,ale ja wiem że właśnie takie dzieci ratują ten zepsuty świat,i dzięki takim dziecią ,dzięki ich ofierze staje się on lepszy.gdyby boga nie było to życie mojego dziecka nie miało by sensu.

    1. Moja kochana – w niektórych kulturach, które niesłusznie nazywamy „prymitywnymi”, uważano, że rodzice takich dzieci, jak Twój syn są szczególnie wybrani przez bogów – i ja w to wierzę. A ten sam autor, którego cytowałam w tekście, Michael Novak, profesor Harvardu, napisał także: „Zdarzało mi się widzieć, jak upośledzone dzieci przemieniają dom, w którym przyszły na świat. Widziałem, jak te dzieci upajają się szczęściem bycia kochanymi, mimo że zakres ich myślenia i działania nie był tak duży, jak u ich zdrowego rodzeństwa. Tak więc nawet takie wydarzenie można przemienić na pewnego rodzaju rodzinną radość. Oczywiście, zdarzają się sytuacje, w których żadna taka przemiana nie zachodzi. Osobiście znam przynajmniej jeden przypadek, kiedy narodziny dziecka niepełnosprawnego zamiast zbliżyć, oddaliły ludzi od siebie. A kiedy biedne dziecko zmarło, rodzina się rozpadła.” Niemniej, choć jestem realistką, jako osoba niepełnosprawna uważam, że – jakkolwiek dla kogoś nasza obecność na tym świecie może się wydawać irytująca i niepotrzebna, a w najlepszym razie „mało estetyczna” – tacy ludzie mają wielką zdolność wydobywania z innych tego, co najlepsze.

    2. Nie rozumiem….jak takie dziecko ratuje świat i powoduje że swiat jest lepszy? A dziecko w takim stanie jak twoje, oddane do przytułku, leżące całymi dniami samo często we własnych odchodach też zbawia swiat? I jeszcze jedno, chyba bys wolała zeby twoje dziecko było zdrowe, madre i radosne?

      1. MM, myślę, że nawet dziecko „w takim stanie” jest potrzebne światu – choćby jako wyrzut sumienia – bo jeśli takie dzieci są odrzucone i niekochane, to tylko NASZA, społeczeństwa wina. Zresztą i dzieci zdrowe i piękne doświadczają tragedii porzucenia – więc to nie ma tak wielkiego znaczenia. Oczywiście, cierpienia sobie nikt nie wybiera – i każdy wolałby mieć zdrowe dziecko, to jasne – za to NIKT (nawet Ty!) przed nim nie ucieknie, tak czy inaczej. (Jedna z moich sąsiadek miała pięknych, zdrowych i powszechnie lubianych chłopaków. A jednak kiedy dorośli, wdali się w złe towarzystwo i napadli na własną babcię… Siedzą w więzieniu i nie wiadomo kiedy z niego wyjdą. Myślisz, że ona nie wolałaby mieć niepełnosprawnych dzieci, które przynajmniej by ją KOCHAŁY?) Za to MOŻNA spróbować we wszystkim znaleźć jakieś dobro – pewien facet wyznał, że dopiero kiedy zachorował na raka, nauczył się doceniać pewne zwykłe, proste rzeczy, na które wcześniej nie zwracał uwagi. Byłam niepełnosprawnym dzieckiem i GWARANTUJĘ CI że jeden krok czy jedno słowo takiego dziecka cieszy rodziców bardziej, niż w przypadku „normalnych” dzieci. Sama jestem przekonana, że gdybym nie była taka, jaka jestem, byłabym GORSZYM (jeszcze!) człowiekiem. A Ty widzisz tylko ZŁE strony życia?:) Ps. Pewien rabin uczył wnuczka, że za wszystko, cokolwiek się wydarza, należy dziękować Bogu. Pewnego dnia dziadkowi ptaszek narobił na kapelusz. Chłopczyk czekał z napięciem, co też dziadek na to powie. A dziadek powiedział: „No, cóż, synku – dziękujmy Bogu, że krowy nie mają skrzydeł!” Uśmiechnij się czasem!

        1. Dlaczego uważasz że widzę tylko złe strony zycia, widzę i dobre i złe i nie przesadzaj – nie każda matka bezgranicznie kocha swoje ułomne dziecko (jakby tak było nie byłoby zakładów dla nieuleczalnie chorych dzieci) i nie każde dziecko ułomne strasznie kocha matkię. Są takie które matkę obwiniają za wszelkie zło i tu o miłości nie ma nawet mowy.Dlaczego tyle kobiet zostawia chore noworodki w szpitalu, przecież każda bezgranicznie (wg ciebie ) takie dziecko kocha.Widziałaś ostatnio w telewizji takiego rudego, chorego chłopczyka który od urodzenia mieszka w szpitalu bo mamusia ma go mówiąc kolokwialnie gdzieś? A ojcowie których przerosło posiadanie kalekiego dziecka i się po angielsku zmyli, nie słyszałaś o takich? Co do matki która wychowała bandytów? do kogo ona może mieć pretensje jak nie do siebie?

          1. Nie bądź taka surowa dla innych MM – tym bardziej, że mogło to spotkać również Ciebie. Sądzę, że (poza zupełnie szczególnymi przypadkami) nikt nie chce „wychować bandytów.” Niektórzy ludzie są po prostu ŹLI i rodzice czy wychowawcy mają na to znikomy wpływ. Inaczej mówiąc: nawet dobrzy ludzie mają czasami złe dzieci, tak więc nie obwiniałabym za wszystko rodziców. Wszyscy robimy tylko tyle, ile możemy, ale każdy człowiek (każde dziecko) ostatecznie jest wolny i sam wybiera. Ps. Może i widzisz w ludziach, w świecie, lepsze strony, ale z rzadka o nich wspominasz.:) Ogólnie obraz świata, jaki rysujesz, jest dość ponury.

          2. Nigdzie nie jest powiedziane że dobry człowiek potrafi dobrze wychowac dzieci, jedno z drugim ma bardzo mało wspólnego. Nie słyszałas nigdy ze człowiek ktory nie potrafi oszukać drugiego wierzy wszystkim bezgranicznie – bo jak on nie umie to i wszyscy też nie potrafią. A życie jest takie jakie jest, matka nie kłamie a syn kłamie jak z nut a matka wierzy święcie ze mówi prawdę, ona nie umie kłamac więc skąd mu sie to wzięło? Moja córka jak była mała miała takiego koleżkę, miał wtedy pewnie z 5 lat a papierosy palił że aż się kurzyło – jakbym na własne oczy nie widziała to bym nie uwierzyła, wystarczyło papierosy gdzieś zostawic to zaraz się nimi zaopiekował. Powiedziałam matce żeby go obwąchała, sama nie paliła więc by poczuła a ta jak na mnie nie wsiądzie – jej Tomuś nie pali, gadam bzdury, oczerniam niewinne dziecko no to sobie pomyślałam – jej dziecko, jej sprawa tylko potem niech nie lamentuje. I wiesz co, ona do dzisiaj lamentuje bo z Tomeczka wyrosło głupie, niedouczone karczycho. A zeby moja córka na złe drogi zeszła chyba sie nie zanosi, ma 24 lata więc juz by zdązyła.

          3. Ależ naturalnie – TWOJEJ córce nic nie grozi, skoro ma TAKĄ matkę…:)

          4. Nie, nie miała to być złośliwość, niemniej powinnam zawsze pamiętać, że niektórzy tu mogą być bardziej wrażliwi, niż nieznająca życia wychowanka zakonnej szkoły. 🙂 Jeśli w czymkolwiek Cię uraziłam, wybacz.

          5. Ten obraz nie jest ponury, jest zwyczajnie prawdziwy a ty przyznaj – patrzysz na świat trochę przez różowe okulary.Twoje małżeństwo jest dobre – prawie wszystkie sa dobre, twoi rodzice przeżyli ze sobą tyle lat w zgodzie więc oczywiście tacy są w przewadze. Byc moze żyjesz w jakiejs izolacji – szkoła zakonna, z tego co doczytałam (może się mylę) nie pracujesz między ludzmi, obracasz się w kręgach księży, oaz i zwyczajnie nie masz styczności z wieloma osobami. Jakbyś tak przepracowała ponad 30 (i to niekoniecznie w jednej firmie) przeważnie z kobietami to byś takie rzeczy usłyszała że różowe okulary szybko spadłyby ci z nosa.

          6. Wiesz, może nie jestem aż tak mądra i doświadczona jak Ty, ale zapewniam Cię, że i ja widziałam w swoim życiu dostatecznie dużo zła, niesprawiedliwości i cierpienia, by stać się zgorzkniałą i cyniczną babą – a jednak, mimo wszystko, wolę widzieć wokół siebie dobro. Zła szukać specjalnie nie trzeba – samo się narzuca (wystarczy włączyć telewizor:)). A jednak, mimo wszystko, chcę wierzyć – nie tylko w Boga, ale i w ludzi. Widziałam dostatecznie dużo przemian „aniołów” w „diabły” i odwrotnie, by wiedzieć, że KAŻDY człowiek może się w jakiś sposób zmienić. Zło, które widzę – i z którym, na miarę własnych możliwości staram się wokół siebie walczyć, nigdy nie odbiera mi nadziei, że może być lepiej, inaczej. I jeśli to uważasz za moją młodzieńczą naiwność, z której „prawdziwe życie” jeszcze mnie wyleczy, to trudno. Nie mam zamiaru się z tego „leczyć.”

          7. witaj Albo! Zapracowana jestem, ale staram się chociaż czytać i Twoje wpisy i komentarze;) I ciśnie mi się pytanie -Ola- Reaktywacja???;) Buziaki

          8. Muszę Ci się przyznać, Miśko, że i mnie taka myśl przemknęła przez głowę – ale nie oszukujmy się, niejedna doświadczona przez życie realistka pragnie wyleczyć innych z naiwnego, jej zdaniem, optymizmu… Wiem, że jestem głupia i nic nie wiem o życiu. Pozostaje mi się tylko uczyć od mądrzejszych od siebie. Niemniej – niech mi to Bóg wybaczy – nigdy nie chciałabym nabrać tego rodzaju gorzkiej mądrości…

          9. Z nadmiernego optymizmu nikt nie musi kogos leczyć, samo zycie ciebie będzie leczyło. Jest taka stara madrość ludowa – człowiek się nie rodzi świnia tylko swinią ludzie go zrobią. Z optymizmu (przesadnego) leczysz się całe życie a jeszcze i pod koniec życia może wyjść na to że się nie wyleczyłaś. Wbrew twojemu przekonaniu że jestem szczytem czarnowidztwa, niby zycie powinnam znać a jednak….zaufałam, uważałam ze jak ja jestem uczciwa to i kazdy będzie taki sam a potem miałam takie przeboje że byś nie uwierzyła. I wiesz co, ludzie sie ze mnie smieją że takiej głupiej naiwniaczki jak ja to ze swiecą szukać.Ale lekcja była bardzo bolesna i czegoś jednak mnie nauczyła a szczególnie zasady – kochajmy się jak bracia a rachujmy się jak Żydzi.

  4. Chciałam się tylko pochwalić, że kupiłam sobie na Gwiazdkę tę książkę Novaka;)A przy okazji – niesamowite jest to, że jak się poczyta teorię kwantową(akurat ostatnio czytałam), to się okazuje, że wszystko tak naprawdę dzieje się z pewnym prawdopodobieństwem – czyli w pewnym sensie jesteśmy dziełem przypadku;) I jak tu nie wierzyć w cuda?Pozdrawiam i uciekam:)

  5. To ciekawe, że ci, którzy najwięcej krzyczą o wolności, jakoś nie zauważają, że wolność jest tylko w Nim, że wolności nie ma bez Niego, że tam gdzie On jest, jest też wolność.

    1. Wiesz, Leszku, a ja bym powiedziała inaczej: najwyższym wyrazem ludzkiej wolności jest możliwość ODRZUCENIA Boga. Lubię mówić (za Vittorio Messorim), że każda religia, która nie naucza, że Bóg jest „Bogiem ukrytym” nie jest prawdziwa. Islam naucza, że Allah jest tak widoczny dla wszystkich „jak słońce na niebie” – tak więc jeśli ktoś Go odrzuca, jest albo szaleńcem, albo gorzej – kimś opętanym przez złego ducha. Dlatego w tamtej kulturze za bycie ateistą można zapłacić głową. W rzeczywistości jednak Bóg „rozrzucił” w świecie tyleż samo dowodów przemawiających za Jego istnieniem, jak i przeciwko niemu. Ukrył się, ażeby dać nam możliwość realnego wyboru, i aby przygodę „poszukiwania Go” (tak właśnie rozumiem wiarę – jestem jak ta panna, która wiecznie goni Olbrzyma:)) uczynić bardziej pasjonującą. A również, jak sądzę, po to, żeby mieć możliwość wybaczenia nam odmowy… Przecież dał nam tyle samo racjonalnych argumentów, przemawiających za jedną lub drugą opcją. 🙂 A nasza odpowiedź jest już tylko kwestią podjęcia „ryzyka wiary” – skoro druga możliwość jawi się jako co najmniej równie prawdopodobna.

    2. Czyli jeżeli władzę obejmą np. protestanci, odbiorą Ci Twoją własność, narzucą swoje zasady, zakażą wyznawania katolicyzmu a za niepodporządkowanie wsadzą do obozu zagłady i zabiją to to będzie wolność – bo będzie to „państwo z Bogiem”?

      1. To człowiek chce niekiedy zabrać wolność drugiemu człowiekowi (choćby to czynił w mylnym przekonaniu, że „dla państwa Bożego”). Ten kto tak czyni jak piszesz, wszystko jedno czy muzułmanin, czy protestant, czy katolik tylko wykorzystuje słowo „bóg” do swoich ludzkich ziemskich celów (zwłaszcza władzy i bogactwa).

        1. Zgadzam się. Ale Bóg, na dłuższą metę, nie pozwoli sobą manipulować w ten sposób – dlatego wszelkie reżimy budowane „w imię boże” wcześniej czy później upadają. I Bogu dzięki. 🙂

          1. Dlaczego więc Kościół który był fundamentem takich reżimów i który chwali ich cechy, nie upadł jeszcze?

        2. Kościół głosi jednak co innego – to Bóg chce by państwo było katolickie. Leszek jako katolik powtarza to co mówi Kościół – czyli „wolność” ma istnieć tylko w państwie „z Bogiem” – a więc w państwie klerykalnym.

      1. Powiedziałabym nawet więcej: jest WE WSZYSTKIM, także w tym, czego w danym momencie nie rozumiem, i z czym się nie zgadzam. Także w cierpieniu… Najtrudniejszą rzeczą dla osoby wierzącej jest uznać, że zło, podobnie jak dobro, należy w jakiś sposób do „planu.” Zazwyczaj wszyscy (mnie nie wyłączając) mamy dwie tendencje: albo oskarżamy Boga o wszystko, także o to, co „bezpośrednio” nie jest Jego winą, tylko konsekwencją naszych własnych wolnych działań (jeśli np. rodzi się dziecko z FAS to nie dlatego, że „Bóg tak chciał” tylko dlatego, że jego matka w ciąży piła alkohol) – albo staramy się Go jakoś usprawiedliwić (sama to często robię). Tymczasem Bóg – a więc i motywy Jego działania – jest dla nas ostatecznie zawsze pewną Tajemnicą. Nie muszę Go „rozumieć” do końca, aby w Niego wierzyć – a nawet, aby Go kochać. Nie rozumiemy „do końca” nawet innych ludzi. naszych najbliższych – a mimo wszystko ich kochamy, prawda?

        1. Dlaczego więc tyle mówicie o państwie bez Boga, ludziach żyjących bez Boga, braku Boga w prawie, w pomieszczeniu (brak krzyża), odrzuceniu Boga (jak można odrzucić coś w czym się ponoć jest?) itd.?

  6. Bóg stworzył świat doskonały, gdzie nie było cierpienia, gdzie rozmnożenie następowało na śnie, gdzie zwierzęta ze sobą żyły w zgodzie etc. To człowiek wpuścił na świat grzech. Człowiek, miał od początku wolną wolę i dlatego Bóg musiał dozwolić zaistnieniu grzechu, inaczej pozbawiłby człowieka wolności, prawa wyboru, człowieczeństwa. Gdyby nie było możliwości grzeszenia, gdyby mógł robić tylko to, co dobre, dobro straciło by wartość, bo nie podszyte byłoby wolą. Ile wart byłby wtedy człowiek, czy czasem nie tyle ile warte są zwierzęta? Przyczyną tego jak wygląda świat jest grzech. Największą ofiarą jest ofiara męczeńska i z krwi najbardziej niewinnych – dzieci. Ofiara zadośćuczynia za grzechy, wielki grzech – potrzebna wielka ofiara. Czy w obliczu dzisiejszego świata, gdzie postępowanie przeciw dekalogowi jest powszechne, gdzie dokonuje się strasznej obrazy Boga, oczyszczenie, wezwanie do nawrócenia jakim są trzęsienia, powodzie, katastrofy (nota bene, na które Bóg zezwala, nie powoduje ich, wierzę, że wywołuje je szatan) nie są tylko małą kropelką krwi wpuszczoną do oceanu grzechu. Odnosząc wszystkie katastrofy świata do chociażby milionów pomordowanych dzieci nienarodzonych, to czy ta proporcja nie skłania do powiedzenia, że Bóg jest jednak miłosierny i litościwy? Dlaczego mówimy, że nieszczęściem jest wypadek w którym giną dzieci, że wskazuje to na to, że Bóg nie ma miłosierdzia? „Zdało się oczom głupich, że pomarli, zejście ich poczytano za nieszczęście i odejście od nas za unicestwienie, a oni trwają w pokoju.” Mdr 3, 2Bóg jest poza czasem, Bóg wiedział na początku świata, że ja np. za 20 lat od teraz popełnię jakiś grzech. Co jeśli np. odbierając życie dziecku sprawia, że jest ono zbawionym, a gdyby żyło dalej samo by się tego pozbawiło? Bóg jest Mądrością, Bóg jest Miłością, Bóg jest Miłosierdziem Doskonałym.

  7. Obraz Boga prawdziwego znalazłem W Dzienniczku. Do tej pory nie znalazłem trafniejszego opisu. Natomiast nie będę komentować rzeczy oczywistych, czyli księdza ateisty, który od początku nigdy nie wierzył w życie wieczne, skoro takie wyciągał wnioski. Natomiast mnie intryguje co innego. Dlaczego wciąż lansujemy obraz Boga ze Starego Testamentu? Co możemy uczynić, aby wreszcie świat dostrzegł istotę prawdy: Chrystus narodził się już ponad 2000 lat temu. Dlaczego tego oczywistego faktu nie dostrzegamy, tylko tkwimy korzeniami w Starym Testamencie?

    1. Lekusiu, chrześcijaństwo NIE JEST prawdziwe, jeśli judaizm jest „fałszywy”. Nie da się „odciąć korzeni”, nie odrzucając jednocześnie Tego, który jest „chwałą ludu swego, Izraela. Nie wolno nam nigdy zapominać, że i Jezus był Żydem. I nie wydaje mi się, aby rzeczywiście istniało „dwóch bogów” – „zły” Bóg Starego Testamentu i „dobry” – Nowego. Powiedzieć tak to zbyt duże uproszczenie, tym bardziej, że i Stary Testament niejednokrotnie przedstawia obrazy Boga kochającego i miłosiernego. Prorok Izajasz np. mówi w Jego imieniu: „Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syna swego łona? A nawet, gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie.” (Iz 49,15). Do TAKIEGO Boga modlił się Jezus, mówiąc do Niego: „Abba!” (Tatusiu!). A co do Pinkowskiego, to przyznaje on, że już w momencie święceń był niewierzący – tak więc lepiej, że ostatecznie wybrał inną drogę. Nie podzielam optymizmu tych, którzy sądzą, że najlepszym (bo najbardziej „obiektywnym”:)) papieżem byłby jakiś ateista. 🙂 Według mnie religia, wiara, to nie tylko pewna WIEDZA, którą trzeba sobie przyswoić (to by było RELIGIOZNAWSTWO, teoria religii) lecz przede wszystkim pewne DOŚWIADCZENIE Boga, które niestety nie wszyscy posiadają. A ktoś, kto tego nigdy nie doświadczył, może o tym nauczać innych jedynie tak, jak ślepy (z całym szacunkiem!) o kolorach. Kto jednak wie, ilu tak naprawdę mamy NIEWIERZĄCYCH księży? Niektórzy sądzą, że większość… Kiedyś słyszałam w radiu jednego, który przyznał, że zanim jeszcze przeżył głębokie „nawrócenie” (doświadczenie religijne!) potrafił przez 20 minut mówić kazanie – i ani razu nie wspomnieć o Bogu…

      1. Nie chodzi mi o obraz biblijny z którym się zgadzam, ale o ten obraz lansowany: czy to przez media, czy to przez niektórych księży. Te obrazy lansowane są w jawnej sprzeczności do mojego obrazu wynikającego z czytania biblii. Problem, czy mam prawo narzucać ten obraz w opozycji do powszechnie utrwalonego?

        1. Narzucać nie, ale kultywować na pewno. 🙂 Jeśli chodzi o media to najczęściej spotykam dwa przeciwstawne obrazy Boga: albo bezradnego i w gruncie rzeczy śmiesznego „Dziadka na tronie” (coś jak św. Mikołaj, tyle że bez prezentów) – albo karzącego, surowego, strasznego – tylko czyhającego na nasz błąd czy potknięcie. Sądzę, że obydwa nie są prawdziwe.

      2. Przypomina mi się komentarz syna do wykładów z etyki na studiach (prowadzonych przez księdza katolickiego), choć nie padło ani razu słowo Bóg, to jednak z wypowiedzi jasno wynikało, Kto stanowi fundament etyki.

        1. Tadeuszu – chociaż wierzę głęboko, że to Bóg jest ostatecznym źródłem wszelkiej etyki w świecie, to sądzę jednocześnie, że większość nakazów moralnych da się sformułować również bez odwoływania się bezpośrednio do Niego, korzystając z „naturalnego światła rozumu” – które też zresztą zostało nam dane przez Stwórcę. 🙂

          1. Porównując „wytyczne” z katechizmu KK a przepisami ruchu drogowego widzę pewna analogię przekraczania granic. I w tym jest sedno: wąskie granice a nie ograniczone miłosierdzie.

  8. mi tez nie odpowiada taka wersja Boga jak ta przedstawiona przez Zygmunta Pieńkowskiego. ale nie nazywam siebie dlatego ateistą, ze taka wersja Boga egzystuje w świecie. staram się po prostu zobaczyć Boga takim jakim jest, bez tych dziwnych naleciałości, które ludzie mu nałozyli. pozdrawiam serdecznie

  9. Gdyby Bóg był perfekcjoinistą na pewno nie byłoby nieszczęść. Dlatego też tak wiele osób w to wątpi [april-snow]

    1. Nieszczęścia są (w dużej mierze) „ceną ryzyka” które Bóg wkalkulował w ten świat, dając nam wolność. Gdybyśmy mogli wybierać TYLKO dobro, bylibyśmy tylko marionetkami w Jego ręku… A z drugiej strony: NIKT nie wie, czy autentyczne współczucie, wzajemna pomoc, etc. mogłyby istnieć na tym świecie bez cierpienia. Jak to napisał jeden z moich ulubionych poetów (notabene XVIII-wieczny Anglik, BARDZO krytyczny wobec ówczesnych instytucji religijnych), William Blake: „Litości wcale by nie byłogdybyśmy Biedy mniej czynili.I Miłosierdzie by zniknęłogdyby szczęśliwi wszyscy byli…”Myślałaś kiedyś o tym w ten sposób?:)

  10. ten zacytowany fragment brzmi mi jakoś straszliwie purytańsko, w najgorszym znaczeniu tego określenia. nie znam tego księdza ani jego historii ale ciężko mi uwierzyć, że ktoś mający taką wizję Boga zechciał Mu służyć. mam wrażenie, że gość w życiu nie czytał Ewangelii… ostre słowa, może za ostre. tym bardziej, że opieram się tylko na tym krótkim fragmencie. ale jakoś strasznie smutno mi się zrobiło jak to przeczytałam. ja mam może mało ortodoksyjną wizję Boga, który płacze kiedy ktoś cierpi. tak jak matce rozdziera się serce, kiedy jej dziecku dzieje się krzywda. w takiego Boga wierzę i uwielbiam Go za to, że takim dał mi się poznać.

    1. Takie słowa: „Przyjmijmy, że ten Bóg kochał ideę powolnej, niepełnej, niedoskonałej historii, w której większość rzeczy dobrych rodzi się z cierpienia.” też mi troszeczkę „zgrzytają”. Skąd takie przekonanie, że NASZ (ziemski) świat jest na pewno „najmniej doskonały”, albo że „większość” rzeczy dobrych ma pochodzić z cierpienia? M. Novak ma swoją własną wizję, ale nie musi ona być prawdziwsza od wizji zwyczajnego Janka Kowalskiego, nie musi być ani moją ani Twoją. ;)A tak trochę na marginesie – kwestia łańcucha pokarmowego ziemskich gatunków musi chyba dość ciekawie wyglądać w wierzeniach np. hinduistycznych zakładających wędrówkę dusz.

      1. Oczywiście, że wizja p. Novaka jest tylko JEGO wizją Pana Boga – i każdy może mieć własną. Jeśli o to chodzi, wszyscy znajdujemy się (chyba się powtarzam, ale trudno) w sytuacji ludzi niewidomych od urodzenia, którzy na podstawie własnych doświadczeń próbują opisać słonia. Jeden, dotykając tylko trąby, powiedziałby, że to stworzenie przypomina nieco węża, inny, badając tylko nogę, wysunąłby przypuszczenie o podobieństwie do hipopotama; jeszcze inny, stojąc w pewnym oddaleniu, mógłby zasadnie twierdzić, że tamci się mylą i w ogóle żadne takie zwierzę nie istnieje. 🙂 Natomiast akurat jego wizja wydała mi się na tyle inspirująca, że postanowiłam Wam przedstawić fragment jako zaczątek tej dyskusji – co nie znaczy, że we wszystkim bez zastrzeżeń się z nim zgadzam. Jak wszyscy, mam własną wizję tego „Słonia”, którego nikt z ludzi – wierzących czy nie – nigdy nie widział… 🙂

    2. Wiesz, na usprawiedliwienie tego księdza mogę tylko powiedzieć, że pełnił swoją funkcję jeszcze przed Soborem (przestał być księdzem już w roku 1958) a wtedy, być może, „lansowano” taką właśnie wizję Boga…

  11. Usłyszałam, że wiara w Boga jest oznaką zacofania, naiwności i czystego szaleństwa.Więc pragnę być zacofana i nielogiczna w swej szaleńczej naiwności, bo w niej odnalazłam radość życia, nadzieję, ukojenie i miłość.To tyle jeżeli chodzi o moje podejście do wiary;)Jednak coraz częściej czuje się, że w jakiś sposób oddalam się od kościoła jako instytucji i niektórych jego nauk. Cóż chyba wciąż szukam swojego miejsca w tym wszystkim i nie mogę go znaleźć…

    1. Myślę, Malwo, że „szukanie” jest bardzo zdrową postawą w wierze… 🙂 Wierzę także, że jeśli zaczniemy przy tym zbytnio schodzić na manowce, On sam znajdzie jakiś sposób, by nas na powrót do siebie przybliżyć. A może i niektórzy przedstawicie Kościoła (jak my wszyscy!) oddalają się czasem od Niego za bardzo? Nie martw się. Kilkunastoletnia dziewczyna, niespecjalnie praktykująca, poszła kiedyś do spowiedzi i wykrzyczała wszystkie żale na obłudę i zakłamanie księży i niektórych wierzących: „I to ma być ten wasz święty Kościół?! Ja chrzanię taki Kościół!” Z drugiej strony kratek usłyszała: „I słusznie, bo to, o czym mówisz, to nie jest prawdziwe chrześcijaństwo. Szukaj prawdziwego.” Dziewczyna posłuchała i po latach…została siostrą Małgorzatą Chmielewską. 🙂

      1. Każdy, kto wierzy w Boga widzi Go na swój bardzo indywidualny i specyficzny sposób. Często ta wizja różni się znacznie od kanonów religii, którą ten ktoś wyznaje. W związku z tym można powiedzieć, że mamy tylu bogów ilu ludzi wierzących w stwórcę. Każdy z nich ma rację w swym osobistym doświadczaniu i rozumieniu Boga. Dlaczego? Jest raczej nie możliwe udowodnienie, że nie ma racji, bo cóż my wiemy o Bogu.

        1. Masz rację, Jarku. To, co napisałeś, można by uznać za bardziej subtelne i filozoficzne rozwinięcie mojej „przypowieści” o niewidomych i słoniu. 🙂 Ale można też zaryzykować twierdzenie, że to Bóg sam każdemu z wierzących objawia się na jego własny, niepowtarzalny sposób. Jeżeli (w wielu tradycjach religijnych:)) mówi się, że On jest Drogą to (do) każdego z nas ta Droga prowadzi inaczej. Jedna z moich znajomych sióstr zakonnych napisała kiedyś taki wiersz: „do Ciebie się nie idziedo Ciebie się tańczykrok przymierzado tyłu w przód (…)do Ciebie się tańczyDrogo.”

  12. A ja chyba należę do tych, którzy za wszelką cenę doszukiwaliby się w wierze logiki. Tryb przypuszczający, ponieważ nie mogę powiedzieć, że nad kwestią mojej wiary czy niewiary zastanawiam się każdego dnia. Ba, właściwie analizuję swoje zapatrywania głównie w takich rozmowach, jak ta tutaj na Twoim blogu. Jednocześnie przyznam, że drażni mnie postawa tych, którzy wyśmiewają wierzących: wolna wola winna być wystarczającym powodem akceptacji dla cudzej wiary/niewiary. Każdy z nas kiedyś staje na rozdrożu i wybiera. I, moim zdaniem, nie ma tutaj złych wyborów (nie mówimy o patologiach).P.S. Dziękuję za wyczerpujący komentarz u mnie; przekonałaś mnie do swoich racji również dlatego, że mam zdanie zbliżone Twojemu – zwyczajnie nieco się nie zrozumiałyśmy :-)Pozdrawiam.

  13. Czy gdyby w całym naszym życiu nie było nieszczęścia, to czy choć byli byśmy szczęśliwi, mieli byśmy tego świadomość? Czy moglibyśmy dostrzec piękno w świecie, gdyby nie było w nim brzydoty? Czy moglibyśmy jeszcze zrobić coś dobrego, gdyby nie było zła? Czy kiedykolwiek byśmy dorośli?

    1. Jak już chyba gdzieś pisałam, to jest właśnie coś, czego nie wiemy: czy zdolność WSPÓŁCZUCIA, która głównie stanowi o naszym człowieństwie, mogłaby się równie dobrze rozwinąć w idealnym świecie „bez cierpienia”?

      1. Wogóle nie by współczucia, bo nie było by komu współczuć. Nie było by też człowieczeństwa. Całe życie byli byśmy rozpieszczonymi dziećmi, nie zdającymi sobie nawet sprawy, jak nam jest dobrze. W rzeczywistości im więcej w naszym życiu nieszczęścia, tym silniej i głębiej odczuwamy szczęście. Nie wiedzieli byśmy czym jest radość,dobro . . . bo nie było by ich przeciwności, z którymi moglibyśmy je porównać.

  14. Jak to dobrze dla Boga, że ten ksiadz został ateistą. Zresztą, może zawsze nim był. Jakie to przykre, że ksiądz, nawet były, pisze takie głupoty.Nic nie zrozumiał z tych pobieranych nauk, nic nie zrozumiał z tego świta mu danego. Przykre

    1. Miałam podobne odczucia… Tylko nie jestem pewna, czy to „dobrze dla Boga” 🙂 – Bóg chyba nie myśli o nas tak, jak wytrawny polityk, któremu zależy na tym, żeby mieć wokół siebie samych mądrych ludzi…:) Na pewno niedobrze dla tego księdza, że tak opacznie zrozumiał to, w co wierzył – i w konsekwencji to odrzucił. To się zdarza niektórym niewierzącym – tworzą sobie karykaturę Boga, a potem wyśmiewają własny twór…

Skomentuj ~Natalia Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *