Małżeństwo: w pogoni za rozumem.

Cały dylemat polega, moim zdaniem, na tym, że – gdzieś tak od XIX w. – zaczęło nam się wydawać, że prawdziwa miłość nie może mieć z „rozsądkiem” nic wspólnego – bo to tylko romantyczny poryw namiętności, uczuć, etc., etc.

 

No, i po 200. prawie latach takiego myślenia mamy dziś to, co mamy: rozwody i tragedie, bo oto „wielka miłość” która miała trwać na wieki, „wypaliła się” i „nie wytrzymała próby czasu” po zaledwie trzech miesiącach…

 

No, i szukamy, szukamy wciąż tego „związku idealnego” – ale czy naprawdę jesteśmy szczęśliwi? Szczęśliwsi niż nasze prababcie, które często żyły „aranżowanych” małżeństwach?

 

A co powiecie na popularność portali randkowych i różnych „testów partnerstwa”? Czyż nie jest to w istocie rodzaj „elektronicznej swatki” która pomaga nam wybrać partnera „z puli najbardziej nam odpowiadających” (czyli jak najbardziej „rozumowo”!), w którym potem, ewentualnie, będziemy się mogli już bez obaw romantycznie zakochać?

 

Jest w „Weselu” , napisanym w dobie szalejącej „chłopomanii”, kiedy to inteligencja masowo bratała się z „ludem”, takie mądre (a nierzadko przeoczane) pytanie skierowane do nowożeńców: „A o czymże wy będziecie ze sobą gadali?” Otóż to! Bo kiedy już opadną pierwsze fale namiętności, która nierzadko sprawia, że „przeciwieństwa się przyciągają”, pozostaje jeszcze całe dłuuugie wspólne życie…

Nasze babcie mawiały, że „miłość przyjdzie po ślubie” – i bardzo często ona naprawdę przychodziła. Teraz zaś miłość (czy też to, co za nią uważamy) po ślubie najczęściej…odchodzi. (Zob. post pod tym samym tytułem;))

 

Pewna Hinduska, komentując róznice kulturowe w podejściu do małżeństwa, powiedziała: „Wy, na Zachodzie, zachowujecie się tak, jakbyście stawiali rozgrzany garnek na zimnej płycie – i on sobie na niej powoli stygnie. My, na Wschodzie, stawiamy zimny garnek na gorącej płycie – i on się wolniutko rozgrzewa…”

 

Ano, właśnie…

 

54 odpowiedzi na “Małżeństwo: w pogoni za rozumem.”

  1. „Pewna Hinduska, komentując róznice kulturowe w podejściu do małżeństwa, powiedziała: „Wy, na Zachodzie, zachowujecie się tak, jakbyście stawiali rozgrzany garnek na zimnej płycie – i on sobie na niej powoli stygnie. My, na Wschodzie, stawiamy zimny garnek na gorącej płycie – i on się wolniutko rozgrzewa…”Piękne. Tyle, że też może dojść do dramatu, gdy jednak garnek się nie rozgrzeje. Status kobiet w Indiach jest godzien ubolewania. Ale masz rację. Sztuką jest przejść z jednym partnerem w szczęściu i szacunku przez życie.

    1. Oczywiście – ale nie wiem, czy wiesz, że za gehennę młodych kobiet w Indiach są odpowiedzialne głównie inne kobiety, ich teściowe, które zabijają je i okaleczają, „polując” na kolejne posagi dla swoich synów? A potem tłumaczą, że dziewczyna „przypadkiem” wpadła do pieca chlebowego, na przykład. W Indiach istnieją całe więzienia, pełne teściowych… Ale winę za to ponosi „system posagowy.” A jeśli u nas ta miłość „ostygnie” to nie dochodzi do tragedii? I tak źle i tak niedobrze.

  2. Przyjaźń między dwojgiem, wspólne zainteresowania ale też akceptacja tego „mądrzejszego ” w małżeństwie chyba przesądza o trwałości związku, gdy „tsunami” się rozpłynie z czasem. Z moich obserwacji wynika, że związki w których dominuje jedna z osób a druga to akceptuje, są najtrwalsze. Związki oparte na ustawicznym scieraniu się dwu mocnych osobowości, zwykle najszybciej się wypalają ….

    1. Niestety, większość ludzi już się chyba pogodziła z tym, że tzw. „miłość” jest niczym para butów – zużywa się z czasem i nic na to nie można poradzić… Moja mama (38 lat szczęśliwego małżeństwa, jak dotąd) twierdzi, że żona powinnna być najleposzą przyjaciółką męża, a mąż – najlepszym przyjacielem żony. Niestety, w dobie związków „na próbę” małżeństwa na ogół rozpadają się ZANIM jeszcze ludzie dotrą do tego etapu.

  3. W dobie powszechnej umiejętnościi skladania liter w slowa zapomina sięnauczyć semazjologii , stąd slogany reklamowe w dzisiejszej kulturze obrazkowej przenosi się bezmyślnie na sferę życia osobistego mieszającwyobrażenia z realiami dnia codziennego bez refleksji i rozróżnienia.Dlatego proza ,,po” prowadzi do częstych rozwodów .Malrzeństwo ma zabezpieczać stabilne przedlużenie gatunku a nie wiecznąszczęśliwość . Szczęśliwość to beztroskie dzieciństwo potem schody.Hinduski podział życia ludzkiego na siedmioletnie interwały wydaje siębyć prawidłowy. Porównanie z garnkiem doskonałe ,równorzędne ze ,,stawianiem spraw ma głowie”Pozdrawiam cieplym uśmiechem airborne

    1. Zwolennicy skrajnie „biologistycznej” teorii, że ludzie jednak nie są „z natury” monogamiczni, chętnie powołują się na przykład innych naczelnych. Umyka im jednak pewien „drobny” szczegół: u większości małp wychowanie potomstwa trwa nie dłużej niż 4-6 lat, czyli nieporównanie krócej, niż u Homo sapiens. Już dawno doszliśmy z P. do wniosku, że pod tym względem ludzie przypominają raczej niektóre ptaki, które pozostają razem, dopóki wychowują pisklęta… A nawet ten słynny „dymorfizm płciowy” (różnica w wielkości i wyglądzie pomiędzy płciami), chociaż występuje i u ludzi, nie jest aż tak wyraźny jak u poligamicznych małp…

      1. Powinni pozostawać razem do czasu wychowania dzieci (poczucie odpowiedzialności) . Małpy żyją jednak krócej. Myślę że stosunki społeczne , wierzenia , zmiany obyczajowe ,są przemożną determinantą.U niektórych plemion afrykańskich dzieci są wspólną własnością wsi i wybierają domy gdzie chcą mieszkać niezależnie od stopnia pokrewieństwa .W Nigerii są rejony na wsiach posiadające specjalne osobno za wsią stojące domy gdzie spędzają swój trudny (bolesny) czas miesięczny zaopatrywanew posiłki z zewnątrz .Jakie to piękne humanitarne . Po zawarciu małżeństwacala wieś buduje młodej parze dom a naczelnik wyznacza działkę ziemi pod uprawy . postępująca urbanizacja ,cywilizacja niszą te stosunki bezpowrotnie .

        1. Niektóre plemiona afrykańskie mają też bardzo piękne rytuały dotyczące narzeczeństwa – młoda dziewczyna może np. nocować u swego „chłopaka”, pieścić go i całować, ale jej matka zawiązuje pasek jej sukienki w taki sposób, że naruszenie tego węzła dałoby jej natychmiast znać, że młodzi przekroczyli pewne dopuszczalne „granice.” Daleka jestem jednak od idealizowania obyczajów ludów „prymitywnych” (taka daleko posunięta idealizacja charakteryzowała np. pierwszych ideologów „rewolucji seksualnej”, którzy uważali, że seks nie skrępowany przez żadne „społeczne tabu” jest kluczem do szczęścia ludzkości. Nie zauważyli jednak, że NIE ISTNIEJE żadna ludzka społeczność, która by nie znała w tej kwestii żadnych ograniczeń…). A niektóre z tych obyczajów (jak np. praktykowana dosyć powszechnie poligamia) w zderzeniu z naszą cywilizacją (i AIDS) – zaczynają wręcz zagrażać istnieniu tych ludów…

          1. Czy czytalaś autobiograficzną 900stron liczącą ksiażkę pt. ,,Gandi” chyba napisaną przez niego samego nie pamiętam .Otóż jego pojęcie boga jest mi bliskie ale tylko pojęcie (rozumienie) jako idea .Powrócę do tego tematu jeśli pozwolisz po powrocie , zniknę z netu na kilkanaście dni . Do po przerwie .

          2. Nie, tej książki akurat nie czytałam – więc chętnie poczytam, co masz na ten temat do powiedzenia. 🙂 Do zobaczenia po przerwie!

      2. U zwierząt bywa z tym bardzo różnie, niektóre są sobie wierne aż po grób a inne w ogóle nie znają tego „pojęcia”. Robią to, co im nakazuje ich przynależność gatunkowa i przypominają pod tym względem biologiczne komputery. Nie można na świat zwierząt przekładać moralności i czegokolwiek w ludzkim rozumieniu tego słowa, bo zwierzęta nie obracają się w świecie pojęć abstrakcyjnych a ich zachowania, choć czasami mogą przypominać ludzkie, sa wynikiem wyłącznie czynników przystosowawczych. W świecie przyrody trwa okrutna, bezwzględna i bezkompromisowa walka o przetrwanie.

        1. No, cóż, zawsze uważałam, że wzorować się na zwierzętach, aby wiedzieć, co to znaczy być CZŁOWIEKIEM, to jednak nie jest najlepszy pomysł – tym bardziej, że tzw. „natura” dostarcza nam w tym względzie sprzecznych wzorców. Czy jeżeli wśród niektórych delfinów zdarza się, że samce w kilku osaczają samicę i ją zapładniają – powinniśmy z tego wysnuć wniosek, że w świecie ludzi gwałt zbiorowy powinien uchodzić za w pełni „naturalne” zachowanie?:) Oczywiście, że nie – bo jest to właśnie przykład owego „przenoszenia” naszych pojęć na świat zwierząt. Niestety, obie strony sporu o małżeństwo chętnie odwołują się do „natury” (podczas gdy ono jest raczej wytworem naszej ludzkiej KULTURY). Nie wiem, czy wiesz, ale św. Tomasz z Akwinu, który moim zdaniem był zupełnie aseksualny, dawał chrześcijańskim małżonkom za przykład…słonie, które rzekomo miały „wstydzić się” aktu, do którego zmusza je instynkt przetrwania?:) Najprościej rzecz ujmując, monogamia jest „naturalna” (występuje w naturze) i…poligamia też. Tak więc argumenty „z natury” nie mają wielkiej wartości. Natomiast co do „bezwzględnej walki o przetrwanie” to po pierwsze nie wiem, czy można powiedzieć, że natura jest „bezwzględna” (czy cokolwiek, co jest w naturze, jest „dobre” albo „złe”? Słyszałam o pewnym wegetarianinie, który w imię tego założenia odzwyczaił nawet swego kota od jedzenia mięsa. Wątpię jednak, by kot był z tego powodu szczególnie zadowolony…:)). A po drugie, to założenie Darwina, że podstawową siłą w naturze jest bezpardonowa „walka o byt” to znaczne uproszczenie. Nowsze badania udowodniły, że w przyrodzie istnieje znacznie więcej różnych związków pomiędzy poszczególnymi organizmami.

          1. Oczywiście, że tak zdarzaja się nawet zachowania „altruistyczne” , po ludzku to ujmując. W niczym to jednak nie zmienia faktu, że naczelnym zadaniem jest walka o własne przetrwanie wszelkimi możliwymi sposobami, po ludzku ujmując, nieraz niebywale okrutnymi. Przykładanie do świata zwierząt ludzkiego systemu wartości jest nieporozumieniem.

  4. Najlepiej w ogóle nie wstępować w żadne związki. Wtedy upadnie ogromna gałąź gospodarki związana ze ślubami, urzędami, rozwodami, swatkami, portalami matrymonaialnymi itp. I właśnie sobie uświadomiłem – małżenstwo w dzisiejszym świecie to taki sam produkt jak namacalne dobra materialne ( samochód, telewizor, meble), są rzesze ludzi, którzy zarabiają na rozkwicie miłości, na trwajacej miłości i na upadającej miłości.Juz nigdy w nikim się nie zakocham, a nawet jeśli, to tak, aby nie wpłynąć na rozwój narodowej gospodarki.

    1. To iluzja, dunajcowy! 🙂 WSZYSTKO, cokolwiek robisz, ma jakiś wymiar społeczny – nawet, jeśli robisz to tylko we własnych czterech ścianach. To jak „efekt motyla.” Ażeby w ogóle nie wpływać na świat, musiałbyś chyba przestać istnieć – a i wtedy jeszcze „dałbyś zarobić” ludziom związanym z branżą pogrzebową. 🙂 Człowiek jest istotą SPOŁECZNĄ i raczej nie ma od tego ucieczki. Chyba, że na bezludną wyspę. Ale gdzie taką znaleźć w dzisiejszych czasach?:)

  5. Otóż to. Dlatego miłość to nie tylko porywy namiętności, ale przede wszystkim umiejętność rozmowy, kompromisów, akceptacja człowieka ze wszystkimi jego wadami i zaletami. I zaufanie. Miłość niestety mylona jest z zakochaniem. I potem mamy rozwody. Namiętność, nawet największa w końcu się wypala. A problemy pozostają.

    1. Niektórzy ludzie, którzy sądzą, że „ciągle szukają prawdziwej miłości” w rzeczywistości pragną być nieustannie ZAKOCHANI. Ba, są nawet uzależnieni od tego uczucia. Kiedyś bardzo poruszył mnie wywiad z pewnym znanym reżyserem, który stwierdził, że jego ostatnia żona (a miał ich cztery) była w gruncie rzeczy wierną kopią tej pierwszej. Całe życie szukał tylko tej jednej, „idealnej” kobiety – nie rozumiem zatem , po co mu były te trzy rozwody?! Teraz w ogóle nastaje taka moda, aby PIERWSZE małżeństwo traktować jako coś w rodzaju „próby generalnej”, właściwie bez znaczenia. Jak gdyby orzeczeniem sądu dało się rzeczywiście wymazać je z życia… Myślę także, że to MIT, że jeśli ktoś przed ślubem miał wiele partnerek (partnerów) to po ślubie się „ustatkuje” i będzie wierny tej jednej-jedynej aż do grobowej deski. Nie rozumiem, dlaczego ludzie tak naiwnie wierzą w to, że ślub ma taką „magiczną moc”, która uodparnia nas zupełnie na wdzięki innych osób – bez żadnego wysiłku z naszej strony. Innym popularnym mitem „małżeńskim” jest to, że im dłużej zwlekasz z decyzją o ślubie, tym większą masz gwarancję „sukcesu.” Znałam pary, które „chodziły” ze sobą wiele lat („No, bo przecież trzeba się wypróbować!”) – a rozstawały się niedługo po tym, jak zdecydowały się pobrać… W tradycyjnym prawie Romów była ponoć klauzura, że dziewczyna i chłopak mogą współżyć ze sobą przed ślubem – ale tylko przez rok. Po upływie tego czasu powinni zalegalizować swój związek – inaczej groziło im wygnanie z taboru. Sądzę, że nie można się WAHAĆ w nieskończoność…

      1. Nie ma recepty na udany związek, bo w końcu to związek dwojga ludzi i każdy z nich jest inny.Dekretowanie tego przed ołtarzem, też nie daje żadnych gwarancji, więc skoro nawet Bóg nie daje gwarancji, to kto jej udzieli ? To co zwykle nazywamy miłością, to typowa ruja służąca prokreacji, mechanizm wmontowany nam przez ewolucję dla podtrzymania gatunku. Zwykle dość szybko przechodzi w stan znudzenia i rutyny nawet po przerobieniu 365 pozycji na cały rok. Prawdziwie udane związki są niestety coraz rzadsze…. Dobrze jak zostanie z tego co nazywamy wielką miłością, przyjaźń, lojalność i wzajemny szacunek, to jest jednak jakaś szansa na udaną wspólną przyszłość…

        1. To smutne, co piszesz, ale myślę, że jednak nieprawdziwe – przeczą temu znane mi przykłady udanych związków. Bóg, jak tu już pisałam, jest mądrym Ojcem i nigdy nie robi za nas tego, co powinniśmy zrobić sami – natomiast (jak sądzę) zawsze udziela chętnie POMOCY, jeśli się do Niego zwrócisz – sakrament to nie jest rodzaj poxipolu, który ma skleić dwoje ludzi jak beton – tylko właśnie rodzaj takiej pomocy. 🙂 Sądzisz, że ludzie, którzy wielokrotnie się rozwodzą, należą do szczególnie uduchowionych? Podobno w tej grupie odsetek rozwodów wynosi tylko 2%.

          1. W mojej rodzinie był przykładny związek dwojga ateistów i bardzo ” nieprzykładne” związki mocno wierzących. Ktoś by mógł powiedzieć, że trzeba być ateistą by związek był udany. Można by się zasypywać przykładami, ale tu nie o to chodzi. Związek dwojga to w znacznym stopniu loteria i robienie z tego „węzła” nieraz nie do rozwiązania, w żadnym wypadku nie umacnia realnego związku a stanowi kajdany na całe życie. Inne religie monoteistyczne (judaizm, islam) są o wiele bardziej pod tym względem wyrozumiałe dla swych wyznawców…. Pójdą przez to do „gorszego nieba” ? Nie sądzę….

          2. Nie sądzę, by istniało „niebo pierwszej” lub „drugiej kategorii”. 🙂 Natomiast do tego, co napisałeś, mam tylko jedną uwagę. Ludzie, którzy żyli tak „nieprzykładnie” byli nie tyle „mocno wierzący” co „BARDZO RELIGIJNI” – bo to jest jedyna rzecz, którą da się ocenić na zewnątrz. 🙂 Natomiast co do małżeństwa dwójki katolików to POWINNO ono być zasadniczo nierozerwalne, ponieważ związek kobiety i mężczyzny symbolizuje związek Boga z ludźmi (a wiadomo, że ta miłość nigdy się nie kończy :)) Dopuściłabym wyjątki w sytuacjach, kiedy praktyka życia rażąco ten symbol ośmiesza – np. w przypadkach przemocy domowej – ale jednak katolicy powinni wymagać od siebie więcej, niż wymaga się od innych, dla których ten związek nie jest SAKRAMENTEM, tylko czysto ludzkim kontraktem (tak właśnie jest w judaizmie i islamie). Ukazywać swoim związkiem, że Bóg nas kocha – to dużo więcej niż „wziąć ślub w kościele” (względnie w synagodze czy meczecie). I sądzę, że również kochający się ateiści są znakiem że MIŁOŚĆ i wierność na świecie jest możliwa. I odwrotnie: „żrący się” ze sobą wierzący stanowią zaprzeczenie tego, w co (podobno) wierzą.

          3. Chrystus nie ustanowił sakramentu małżeństwa, to późniejszy wynalazek Kościoła. Mówił o pierwotnej nierozerwalności związku dwojga ludzi płci odmiennej ale wcale nie bezwarunkowej ( patrz Mateusz 5,32). Odnoszę nieodparte wrażenie, że Kościół Rzymsko – Katolicki wykazał się tu nadgorliwością, podobnie jak w wypadku celibatu.

          4. Sądzę, że Chrystus wzywał ludzi do DOSKONAŁOŚCI (Mt 5,48) 🙂 dlatego stwierdził, że rozwód jest ludzkim wynalazkiem, pewnym ustępstwem, związanym z tym, że nasze serca nie są takie, jak być powinny (Mk 10,5) i wyraźnie zachęcał do nierozerwalności związków, podobnie jak prorok Malachiasz (który stawiał Żydom za wzór Abrahama, który nie oddalił NAWET niepłodnej Sary, co wówczas było bardzo poważnym argumentem na rzecz rozwodu – Mal 2,15) – tak więc jest poważnym nadużyciem twierdzić, że jest to tylko „wymysł” katolików. Tak to zresztą zrozumieli i uczniowie Jezusa, skoro powiedzieli na to:”Skoro tak ma się sprawa [tzn. skoro nie wolno jej oddalić] to lepiej się nie żenić!” (Mt 19,10). Jezusowy „wyjątek”…Widzisz, z wszelkimi wyjątkami od reguły jest ten problem, że kiedy się zrobi jeden, nie bardzo wiadomo, gdzie postawić GRANICĘ. (Tak jest np. z aborcją. „Zabieg” w 2 miesiącu ciąży? Wszyscy powiedzą – OK! W piątym? Dlaczego nie? W siódmym? O, co to to nie! A DLACZEGO nie?;)). Na podstawie tego krótkiego stwierdzenia większość Kościołów protestanckich zbudowała doktrynę, która pozwala na rozwód „bez grzechu” prawie we wszystkich wypadkach, jakie tylko można sobie wymarzyć – a katolicyzm zbudował teorię o „związkach nieważnych”, która jest także (czasami i do pewnego stopnia) furtką do obejścia surowego zakazu. Nawet jako historyk starożytności nie jestem Ci w stanie powiedzieć dokładnie, co miał na myśli Jezus mówiąc o „wypadku nierządu” (być może chodzi o jedną z dwóch sytuacji: 1) kiedy żona stała się nierządnicą – ale Bóg nakazał prorokowi Ozeaszowi przyjąć z powrotem nawet żonę – prostytutkę:) albo 2) samo małżeństwo było „nierządem”, porneia, czyli konkubinatem?), ale na pewno nie miał zamiaru tymi słowami przyzwolić na lekkomyślne rozwiązywanie małżeństw. W jego czasach niektórzy „liberalni” rabini uważali za wystarczający powód do rozwodu nawet brak uzdolnień kulinarnych żony… Ale jestem również przeświadczona, że Jezus, który zawsze brał „poprawkę” na słabość człowieka, nie skaże na wieczne męki rozwodników, którzy się ponownie zakochali – ani mnie, grzesznej – za „naruszenie” czystości mego męża. 🙂 Powinny to być grzechy – ale takie jak inne, tzn. nie powodujące wieczystego „rozwodu” z Kościołem. Cerkiew mądrze robi, kiedy na rozwodników nakłada tylko CZASOWĄ pokutę. W kwestii celibatu jestem przekonana, że w żadnym razie nie powinien on być PRZYMUSOWY (obowiązkowy), ale jednak Jezus mówił o tych, którzy „dla Królestwa Niebieskiego pozostają bezżenni” (Mt 19,12) – i temu nijak nie da się zaprzeczyć W związku z tym ZAKONY istnieją także w środowiskach prawosławnych i protestanckich (Taize) – a jak się do tego doda jeszcze mnichów buddyjskich i innych, to może ten celibat tak nie całkiem jest „be”w kwestii duchowej? I nie wymyślili go katolicy? 🙂 Co ciekawe, Jezus podsumowuje obie kwestie stwierdzeniem, że nie wszyscy to pojmują. 🙂 Jak widać, miał rację. 🙂

          5. Wszelkie surowe nakazy mają to do siebie, że wszyscy usiłują znaleźć sposoby ich obejścia. Taka jest ludzka natura, stworzona w końcu (jak wierzymy) przez Boga. Oczywiście można założyć idealne sytuacje i doskonałość osoby ludzkiej, ale jak sama wiesz, jest to założenie czysto teoretyczne. Chrystus przecież gromił faryzeuszy za nakładanie na wiernych ciężarów nie do udźwignięcia. Czym innym jest dobrowolny celibat a czym innym celibat w formie obowiązku a więc ciężaru, może nieraz nie do udźwignięcia. Podobnie przecież może być ( i często bywa) z małżeństwem. Kościoły prawosławne a zwłaszcza protestanckie nie robią pod tym względem z ludzi niewolników.

          6. Nie potrafię się pogodzić z Twoim pojmowaniem małżeństwa jako formy „niewolnictwa.” Przykro mi, ale to nie tak! Co do Kościołów protestanckich i prawosławnych już Ci chyba odpowiedziałam dostatecznie wyczerpująco, ale powtórzę raz jeszcze: 1) JESTEM za dopuszczalnością rozwodów w przypadkach skrajnych (jak np. przemoc domowa) – w tym przypadku powinno być także w pełni dopuszczalne ponowne małżeństwo. 2) Rozwód według mnie jest grzechem, bo niedopełnieniem pewnego „obowiązku” budowania miłości, który na nas spoczywa. Podobnie w kwestii porzucenia celibatu (jest to niedotrzymanie pewnej obietnicy, prawda?) – takie sytuacje powinny być uznawane za niepożądane, ale NIE za „grzechy śmiertelne.” 3) Na pewno surowiej powinno się traktować „recydywistów”, którzy rozwodzą się drugi, trzeci, piąty raz…ponieważ wyraźnie świadczy to o niedojrzałej osobowości. 4)Wszystko to jednak nie powinno prowadzić nas do wniosku, że wierna miłość jest w ogóle NIEMOŻLIWA, jest, jak to powiedziałeś, „kajdanami” i ciężarem nie do udźwignięcia – ponieważ ludzie „z natury” nie są do tego zdolni. Wówczas robilibyśmy z Jezusa tylko głupiego, śmiesznego idealistę, który „nie znał życia.” I de facto byłoby to założenie ateistyczne, ponieważ przy okazji wykluczylibyśmy możliwość jakiejkowiek „ingerencji” (pomocy) ze strony Boga. 5) Z wyjątku, uczynionego przez Chrystusa nie należy moim zdaniem czynić reguły możliwej do zastosowania we wszystkich przypadkach (jak zrobiły to kościoły protestanckie), ponieważ NIE TAKIE były jego intencje. W ówczesnych czasach pomiędzy rabinami toczył się spór o to, jakie „winy” (przyczyny) ze strony kobiety są wystarczające do rozwodu – i to, co mówi Jezus, jest raczej ZAOSTRZENIEM stanowiska, niż jego rozluźnieniem. Przykro mi – Jezus, zwykle tak „tolerancyjny” w tej jednej, jedynej kwestii okazał się strasznym „konserwatystą.” Można to przyjąć lub odrzucić (można też – i robi się to – próbować „obejść” – nie wydaje mi się jednak, by Mu się to podobało. On od swoich uczniów wymagał więcej niż normalnie, że przypomnę choćby to „wariactwo” z miłością do nieprzyjaciół). Nie każdy MUSI być chrześcijaninem. Prawda?

          7. Nie potrzebnie powtarzasz to co już napisałaś, ja mówię o życiu a nie o sytuacjach idealnych. Jeśli małżeństwo jest zgodne i dobre, to będzie zgodne i dobre bez względu na wyznanie,kolor skóry i czasy w jakich zaistniało. Mówię o nauce Kościoła Katolickiego, w której sprawa małżeństwa jest jasno postawiona :nie ma rozwodów i kropka. A ty piszesz,że dopuściłabyś rozwody etc. Jakie rozwody ? Albo będąc katolikiem przyjmujesz nauczanie Kościoła w całości albo je odrzucasz w całości. Nie można być katolikiem „poniekąd” albo takim „zmodyfikowanym”. To samo dotyczy celibatu, taka jest nauka Kościoła i po dyskusji. Więc albo trzeba zmienić wyznanie albo przyjąć w pełni to nauczanie. Trzeciej drogi nie ma. Niewątpliwie stanowisko Jezusa w sprawach rozwodów jest ostrzejsze niż stanowisko rabinów, ale nauka Kościoła Katolickiego jest jeszcze ostrzejsza od nauczania Jezusa. Dlaczego ? Chcą być bardziej „chrystusowi ” niż sam Chrystus ?

          8. No, widzisz – i tu się nie rozumiemy ;). Po pierwsze, ja też mówię o życiu, a nie o „idealnych sytuacjach” bo wiem, że to jest możliwe, tu i teraz. NIE MOŻNA sobie powiedzieć:”OK, Chrystus chciał, żebyśmy byli doskonali, ale przecież nie jesteśmy – więc lepiej w ogóle dajmy sobie z tym spokój!” A po drugie, w przeciwieństwie do Ciebie, ja nie pojmuję Kościoła jako rzeczywistości „statycznej”, ustalonej raz na zawsze. Ojcowie Kościoła mówią, że „Ecclesia semper reformanda” (Kościół powinien się stale reformować), a wielki kardynał Newman, który z anglikanizmu przeszedł na katolicyzm, mądrze dodaje:”Żyć – to znaczy zmieniać się. A kto chce być doskonały, powinien zmieniać się często.” A w przypadku Kościoła te zmiany powinny zmierzać do coraz lepszego zrozumienia „ducha” Ewangelii i samego Jezusa. Właśnie po to, żebyśmy nie byli – jak to mądrze napisałeś, „bardziej chrystusowi od Niego.” Ps. Warto dodać, że ani nauczanie Kościoła o celibacie, ani, np. o antykoncepcji NIE JEST nauczaniem „dogmatycznym” tak więc MOŻE ulec zmianie – i wierzę (nie tylko ja!) że kiedyś tak się stanie. To jest właśnie ta „trzecia droga”, której Ty nie dostrzegasz. Poczytaj, co o tym pisze na swoim blogu red. Artur Sporniak – on jest lepszym znawcą teologii małżeństwa, niż ja.

          9. Nigdy nie twierdziłem, że Kościół jest statyczny, pewne zmiany są na hierarchii wymuszane chociażby przez odkrycia naukowe. Zmiany, jak sama wiesz, idą w Kościele niebywale opieszale, np. jeszcze w XIX w . hierarchowie z całą powagą twierdzili, że świat powstał dokładnie tak, jak to jest opisane w Genesis, a Galileusza zrehabilitował dopiero Jan Paweł II. Kilkaset lat to dla nich pestka (drobne przeoczenie). Na zniesienie obowiązku celibatu ile im dajesz 100, 200 czy 300 lat ?

          10. Joanna d’Arc czekała prawie 700 lat na uznanie, że nie była czarownicą, lecz świętą – cóż to jest w obliczu WIECZNOŚCI?;) I czasami myślę, że to wcale nie tak źle, że Kościół z niczym się nie spieszy – bo niekiedy okazuje się, że jednak miał rację (jak w kwestii kryzysu demograficznego, który Paweł VI wieszczył już wtedy, gdy nikomu się jeszcze o tym nie śniło, a na topie było raczej „przeludnienie”). Ale ponieważ świat współczesny niewiarygodnie przyspiesza – to i Kościół będzie MUSIAŁ. Odpowiadając więc na Twoje pytanie – na rozwiązanie „kwestii celibatu” (oraz kapłanów, którzy nie czuli się z nim dobrze) „daję im” maksimum 50 lat. Myślę, że jeszcze za naszego życia doczekamy się Soboru Watykańskiego III i pewnych znaczących zmian w Kościele. Wspomnisz moje słowa! 🙂

          11. Pod warunkiem, że papieżem zostanie wybrany kardynał poniżej pięćdziesiątki i spoza Europy to może Twoje proroctwo się spełni….

          12. Kościół potrafi nas zaskoczyć – kiedy papieżem został wybrany sędziwy Jan XXIII, wszyscy mówili, że jest to wybór tymczasowy, pontyfikat, który po prostu trzeba „przeczekać.” 🙂 Tak więc nigdy niczego nie można być pewnym…

          13. Wiele rozwodów można uniknąć, tylko mężowie są zniewieściali. Facet powinien walczyć o swój związek. Ktoś w moim otoczniu tolerował kolesia zachodzącego do żony niby w celech służbowych, choć widział co się święci. To taki grzeczny inteligent. Przegapił moment, kiedy kolesiowi trzeba było sprać pysk. Na wsi kuzyn rozwiązał to niekoplikowanie ale skutecznie – powibijał amantowi ząbki, żonie złamał nos. Posiedział trochę w areszcie, ale małżeństwo uratował.

          14. No, coś w tym jest, Ed, że mężczyźni w dzisiejszych czasach za łatwo „odpuszczają.” Ale to nie znaczy, że tylko na nich spoczywa obowiązejk walki o związek. To jest zadanie dla dwojga. A łatwość uzyskiwania rozwodów i to, że (prawie) nikt już nie widzi nic dziwnego w tym, że się ma czwartego męża albo piątą żonę powoduje, że ludziom się po prostu nie chce. Łatwiej się rozwieść – zwłaszcza, jeśli nie było dzieci.

  6. Ponoć ścierają się dwie koncepcje: miłość romantyczna i przyjaźń +seks. Wydaje mi się, że w małżeństwie jak w tyglu wszystkiego powinno być po trochu i to w odpowiednim czasie. Ważne jest aby oprócz emocji, zakochania, było miejsce na szacunek, uprzejmość, pomoc, pracowitość poświęcenie, oddanie, wspólne cele i wspólne marzenia. Uważam również iż przekonanie o woli bożej co do partnera w małżeństwie jest silnym czynnikiem jednoczącym małżeństwo. Pozdrawiam 🙂

    1. Myślę, że masz rację, Jerzy – pod warunkiem, że jest to autentyczna „wola Boża” a nie nasze własne pragnienia, które za nią uważamy. Wokalistka popularnego przed kilku laty zespołu „Sixteen”, który okazał się swego rodzaju charyzmatyczną sektą, opowiadała kiedyś, jak menadżerka tej grupy odebrała jej męża pod pretekstem, że „tego właśnie pragnie Duch Święty.” Moi przyjaciele z pewnej wspólnoty opowiadali mi także o innym tego typu przypadku. Pewien bardzo pobożny chłopak był święcie przekonany, że pewna dziewczyna jest mu „przeznaczona” na żonę – i tak długo ją „molestował” w tej kwestii, że w końcu, zmęczona naleganiem, uległa. Rozstali się po dwóch latach… I muszę Ci się przyznać, że bardzo poważnie rozważałam obydwa te przykłady, zanim związałam się z P. Wierzę, że „wola Boża” jest nieomylna – ludzie jednak mylą się bardzo często…

        1. Myślę, że to się poznaje po „owocach” czyli, mówiąc prościej, po skutkach. A, jak na razie, w swoim życiu widzę więcej tych dobrych, niż tych złych…A kiedy byłam na etapie jakieś „decyzji”, pytałam mądrych ludzi, co o tym sądzą („Wola Boża” często objawia się przez innych), a również Boga (w modlitwie) i własnego sumienia. Myślę, że jednym z ważnych przxejawów jest pewien „spokój wewnętrzny”: świadomość, że postąpiło się SŁUSZNIE (nie krzywdząc przy tym nikogo!) – nawet, gdyby cały świat twierdził inaczej.

          1. Ps. Oczywiście, tu na ziemi NIGDY nie zyskamy całkowitej pewności, że coś jest (lub nie jest) „wolą Bożą” – może poza wypadkami szczególnie jaskrawymi (nie sądzę np. by Bóg „pochwalał” zabójstwo dokonane na niewinnych – zauważ, że jest to coś, czego zabraniają WSZYSTKIE systemy religijne i etyczne). Ogólna zasada jest taka, że nie może być „wolą Bożą” to, czego Bóg wyraźnie zabrania – choć i od tej zasady w różnych świętych tekstach bywają wyjątki. Ostatecznie więc jesteśmy w tej kwestii zdani przede wszystkim na własne sumienie.

          2. Sumienie bywa nieraz mocno „rozciągliwe” i chyba każdy pod tym pojęciem rozumie co innego. Kościół zmienia w sprawach małżeńskich swoje poglądy, chociażby sprawa separacji, która dawniej nie miała miejsca. Mateusz 5.32 mówi, że żonę można oddalić w wypadku cudzołóstwa (nierządu). Kościół Grecki (prawosławny) w oparciu o ten akapit udziela rozwodu, a przecież to też Kościół Chrześcijański i Pismo to samo. Co na to sumienie ? Nie spotkałem się z sensowną odpowiedzią na ten temat. Tłumaczenia typu „nieważnie zawarte małżeństwo” są nadużyciem, bo w czasach Chrystusa nie istniały takie pojęcia, mowa była jedynie o rozwodzie w rozumieniu Prawa. Czy Kościół Katolicki nie jest w tym przypadku bardziej „chrystusowy” od samego Chrystusa ?

          3. Przede wszystkim, już wcześniej chciałam Ci to napisać, GRZECHEM w rozumieniu Ewangelii (i KK) jest nie tyle sam „rozwód” (oddalenie żony – bo żona wówczas „oddalić męża” raczej nie mogła, najwyżej skłonić go do rozwodu), co powtórne małżeństwo rozwiedzionych. Rozwodnicy, którzy nie żyją w drugich związkach (wiem, wiem, że takich jest mniejszość) mogą nawet korzystać z sakramentów . W ten sam sposób można łatwo usprawiedliwić separację – małżeństwo nadal trwa, choć małżonkowie nie mieszkają już razem. Wiem, że wszystko to – podobnie jak i unieważnienie małżeństwa – może wyglądać na próbę „obejścia” zakazu Jezusa, który akurat w tej kwestii był bardziej rygorystyczny, niż większość Jego współczesnych. Chociaż jednak opowiadam się w tej kwestii za rozwiązaniem przyjętym w Cerkwi Prawosławnej (gdzie rozwód jest wprawdzie traktowany jako grzech, ale nie powoduje DOŻYWOTNIEGO wyłączenia ze wspólnoty) – to jednak sądzę także, że w dzisiejszych czasach coraz mniej jest ludzi DOJRZAŁYCH do zawarcia jednego, wiernego związku na całe życie. Przypuszczam nawet, że znaczny procent tych, co stają przed ołtarzem, nie za bardzo rozumie, o co w tym wszystkim „biega” – bo w kościele nie byli od dnia Pierwszej Komunii. Po co przysięgać Bogu, w którego się wcale nie wierzy?! (Zresztą coś takiego zawarł św. Paweł w jednym ze swoich listów: w przypadku, gdy przynajmniej jedna strona jest niewierząca, rozejście się jest możliwe, chociaż nie jest konieczne) Albo tzw. „śluby na musiku” – zawierane tylko dlatego, że panna młoda jest już w ciąży. Albo przypadki chorób psychicznych czy nałogów, które wyszły na jaw dopiero po ślubie… W tych wszystkich przypadkach (a pewnie w jeszcze wielu innych, które w tym momencie nie przychodzą mi do głowy) właśnie UNIEWAŻNIENIE wydaje mi się lepszym pomysłem, niż rozwód. Bo jest to po prostu stwierdzenie, że to małżeństwo nie powinno nigdy zostać zawarte.

          4. NIE!!!! To znaczy DOKŁADNIE to, co napisałam!!!! Czyżbyś mnie miał za aż tak ograniczoną klerykałkę? Wyglądam na taką?! I żebyś nie myślał, że to napisałam tylko o sobie – w gettcie warszawskim rabini rozeznali „w swoim sumieniu” że należy pozwolić Żydom na spożywanie tłuszczu wieprzowego, co w myśl Tory jest grzechem. Ale myślę, że postąpili słusznie – nawet, jeśli ci Żydzi, którzy nie doświadczyli okropności wojny, mogliby się poczuć tym „zgorszeni.” Czasami naprawdę – jak w nagłówku mego bloga – Bóg chce tego, co w innych okolicznościach byłoby zabronione…Wyobraź sobie sytuację rozbitków – zjadanie ludzkich zwłok jest rzeczą straszną i w normalnych warunkach zakazaną – ale czy ZAWSZE? Po to właśnie Bóg wyposażył nas w sumienia, byśmy sami umieli to rozstrzygnąć. I odpowiadam na Twoje pytanie: ponieważ każdy z nas ma inaczej „ukształtowane” sumienie, każdy będzie sądzony według własnego… Tak myślę…

          5. Nie wiem! Takie rozstrzygnięcia może pozostawmy Bogu?:) Natomiast nie sądzę, by zdarzało się to rzeczywiście często – w większości przypadków kiedy popełniasz jakieś zło, jesteś tego świadomy – niezależnie od usprawiedliwień, jakich zawsze sobie szukamy. Jestem przekonana, że kiedyś zobaczymy wszystkie nasze czyny „w pełnej jasności sumienia” – bez tych wszystkich „osłonek” – chociaż trzeba też sobie powiedzieć, że tam, gdzie nie ma ŚWIADOMOŚCI grzechu, nie ma też grzechu – mimo że ZŁO pozostaje złem…

          6. „Klerykałka” a to dobre, coś jak apostołka, posłanka, dziekanka, prokuratorka. Nasz język nie lubi feminizmów.

          7. A, szkoda, a szkoda – myślę, że to wielka strata dla języka. Dlaczego muszę być HISTORYKIEM a nie „historyczką”, LEKARZEM a nie „lekarką”, „CENIONYM PRACOWNIKIEM” a nie „pracownicą”? W czym rodzaj męski jest „lepszy”?:) Sama lubię takie feminizmy (może dlatego, że nie jestem…feministką!:)) – i, jak widzisz, chętnie ich używam.

          8. Z całym szacunkiem ale feminizmy brzmią nieraz dość zabawnie. Przychodzi mi do głowy jeszcze jeden dziwoląg „sługa boża”, tak jakby sługa był rodzaju żeńskiego.

          9. „Sługa” tak samo jak „sierota” należy do grupy wyrazów, które – w zależności od kontekstu – mogą oznaczać osobę płci męskiej lub żeńskiej – tak więc „sługa boża” jest równie „dobra” pod względem językowym, jak „biedna sierota” – choć ja bym powiedziała raczej „służebnica boża” (w dawnej polszczyźnie był i wyraz „służebnik”, ale wyszedł z użycia). A jak już się licytujemy na „śmieszności” , to Ci zacytuję pewien nekrolog: „DNIA 2 MAJA 2005 ROKU ODSZEDŁ OD NAS NASZ CENIONY PRACOWNIK, DŁUGOLETNI PEDAGOG I DYREKTOR NASZEJ PLACÓWKI, PROFESOR A. kOWALSKY.” I teraz zgadnij, czy czcigodny zmarły był mężczyzną, czy kobietą?:) Nie bawią Cię takie językowe potworki?

          10. Masz rację powinno być „służebnica” , ale może służebnica to coś gorszego niż sługa ? Rzeczywiście nie brak w naszym języku lapsusów, choć mnie nawet nie to najbardziej doskwiera. Znacznie gorsza jest brutalizacja języka, chamstwo i agresja językowa, którymi ociekają niektóre blogi czy fora, już nie mówiąc o ulicy. Słyszałem nawet o pojęciu „kultura blokersowa” , jaka tam kultura, zwykłe, pospolite chamstwo. Jeśli chamstwo zaczyna urastać do rangi „kultury” to pora umierać…

          11. Masz rację – a słowa często używane się „wycierają.” Co mówi taki blokers, kiedy naprawdę jest zdenerwowany, jeśli dla niego słowo na „k” to już tylko zwykły przecinek? Wtedy pewnie nie mówi, tylko bierze kij bejsbolowy i idzie coś (albo kogoś) rozwalić…bo zwyczajnie brakuje mu słów. Mnie wychowywano w domu, gdzie po prostu się nie przeklinało – i do dziś jeszcze kulę się wewnętrznie, kiedy słyszę, że coś jest „zaj*te” – a dla wszystkich, jak się okazuje, jest to już „normalne” słowo, a nie żaden „brzydki wyraz.” Czasami patrzę, idzie ulicą piękna dziewczyna (swoją drogą, z mojego punktu widzenia, to one wszystkie są piękne), ale jak otworzy buzię…! I, co gorsza, nikomu to nie przeszkadza! Ja chromolę takie „równouprawnienie”! Sama dosyć szybko oduczyłam swoich kolegów ze studiów od „rzucania mięsem” w mojej obecności – powiedziałam im, że od tego robię się jeszcze brzydsza.;) I o, dziwo – pomogło!

  7. Jeśli małżeństwo zaczyna się odwielkich porywów uczuć to wszystko jest O.K. Jednak trzeba pamiętać, że są one tylko otwarciem drzwi do całkiem nowego świata. A dziać się w nim może wiele. Dla mnie ( a mam staż, ktorym mogę się już chwalić) dalsze wspólne bycie razem, to żmudna budowa, cegiełka po cegiełce, takich wzajemnych relacji, ktore pozwolą akceptować i rozumieć siebie w różnych życiowych sytuacjach . Pozdrawiam!

    1. No, tak – Pioanko…Już tu nie raz pisałam, że, jak powiedział Jacek Kuroń, MIŁOŚĆ ZAWSZE W KOŃCU MÓWI:”A tak naprawdę to ja jestem PRACA.” Tymczasem wielu ludzi dziś zachowuje się tak, jakby udane życie, szczęśliwe małżeństwo, to było coś, co niektórym po prostu „spada z nieba” – a innym, nie wiedzieć czemu, nie. A jeśli na dodatek jeszcze są wierzący, to chcą, żeby im Pan Bóg to „zadekretował” – naturalnie bez żadnego wysiłku z ich strony…

    2. Bywa tak, że jeden ( lub jedna) buduje a drugi robi wszystko by to zniszczyć. Alkoholik nim siebie wykończy, to znacznie wcześniej wykończy rodzinę. Bałaganiarz i porządnicki też niczego nie zbudują, bo zawsze zwycięży bałaganiarz. Budowanie wspólne musi spełniać określone warunki wstępne, które nie zawsze są do ustalenia. Z celibatem jest podobnie: ksiądz składa śluby, bo ma nadzieję, że podoła temu trudowi ale mimo szczerych chęci nie podołał, bo nie wszystko było do ustalenia na wstępie i może nie o wszystkim wiedział. Ale kajdany już ma na całe życie….

      1. Toteż ja jestem zdania, by w takich przypadkach okazywać raczej zrozumienie, niż nadmierną surowość. Jezus na ogół nie zmieniał zastanych ZASAD (a jeśli już, to je raczej ZAOSTRZAŁ, jak w podawanych przeze mnie przykładach listu rozwodowego czy miłości nieprzyjaciół) – ale potrafił okazywać miłosierdzie tym, którzy do nich „nie doskoczyli.” I sądzę, że również Kościół będzie stopniowo zmierzał do tego modelu (ułatwienia, wprowadzone przez papieża w kwestii zwolnień z celibatu, są pierwszym krokiem w tym kierunku. Za pontyfikatu Jana Pawła II dominowało raczej przekonanie, że dyspens – od ślubów małżeńskich czy kapłańskich – należy udzielać bardzo „ostrożnie” – jego następca natomiast zdaje się kłaść większy nacisk na ludzką słabość i niedojrzałość). Zawsze też uważałam, że w żadnym razie nie należy „karać” w ten sam sposób tego współmałżonka, który starał się „budować” małżeństwo, jak tego, który je „burzył.” I myślę, że kiedyś Kościół dojdzie do tego samego wniosku – choć, warto zauważyć, że „wina” prawie nigdy nie leży WYŁĄCZNIE po jednej stronie.

Skomentuj Alba Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *